<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł N. B. N. B. L.
Pochodzenie Róże panny Róży
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


„N. B. N. B. L.“


Spółdzielnia z nieograniczoną nieodpowiedzialnością Rolników Frontu Ludowego ma za stały teren swych operacyj las, należący wedle ministerstwa skarbu, t. j. Izby Skarbowej do prywatnej własności Moniki z Starogratów Odrapackiej, a wedle ministerstwa sprawiedliwości przekazany do eksploatacji wyżej wymienionej spółdzielni.
Skrót spółdzielni opiewa: N. B. N. B. L. Stosownie do tego układu stosunków — obowiązkiem i prawem Moniki z Starogratów Odrapackiej jest: płacenie terminowe podatków, odbywanie szarwarku, utrzymywanie straży leśnej i zarządu, zasadzanie nieużytków i porębów, prawo zbierania i użytku opału i tyczek do fasol — za pozwoleniem starostwa, oraz korzystanie z balsamicznego powietrza; to ostatnie bez specjalnego już pozwolenia jakiegokolwiek państwowego urzędu.
Prawem spółdzielni, umocnionem wyrokami ministerstwa sprawiedliwości, jest wyrąb drzewa wszelkiego wieku i gatunku na całej przestrzeni lasu, o każdej porze roku, prawo pasania bydła i owiec nawet w zagajnikach, prawo polowania swobodnego na wszelkiego rodzaju zwierza i ptaka przez cały rok, trzymanie psów, stawianie sideł i wogóle używanie do łowów wszelkich sposobów i narzędzi. Otrzymane drzewo spółdzielnia używa jako opał dla członków, jako materjał budowlany, oraz na sprzedaż dla mieszkańców sąsiednich miasteczek w formie opałowych sągów.
Gdy „zaistniała“ i zaczęła owocnie pracować owa instytucja, Monika z Starogratów Odrapacka, podjudzona przez leśniczego, a sama, jako niewiasta leciwa i nie orjentująca się w nowym „reżimie“, wystąpiła do sądu, żądając kary na winowajców, t. j. głównych kierowników spółdzielni, panów Syluka i Szworoba za kradzież 5 sosen, które gajowi, idąc za tropem sań, odnaleźli w osadzie rolnika Syluka. Na otrzymane sądowe wezwanie ruszyli do odległego sądu grodzkiego, uzbrojeni w dowody rzeczowe, t. j. odcinki drzewa, gajowi i leśniczy — pewni wygranej.
Na sądzie opowiedzieli szczegółowo sprawę. Wtedy sędzia — jak Jowisz — cisnął na nich gromy swej oburzonej potęgi.
— Jak śmieliście nachodzić na osiedle wolnego obywatela — wedle prawa nietykalne!
A zwracając się do oskarżonego Syluka, dodał:
— Kijem takiego, co śmie na pana gumno wchodzić!
Zdumieli się gajowi i leśniczy, zdumiał nawet na chwilę pan Syluk.
Ale po wyroku uniewinniającym, wychodząc triumfujący z gmachu sprawiedliwości, rzekł do gajowych, wygrażając pięścią:
— Ja wam pokażę moje prawo, pańskie sobaki, polackie mordy!
Przeraziła się też Monika ze Starogratów Odrapacka, że nieświadomie przestąpiła prawa odzyskanej ojczyzny — zapisała do kasy 30 zł kosztów sprawy i zakazała leśniczemu prześladowania spółdzielni N. B. N. B. L.
— Więc poco my będziemy? — jęknął leśniczy, czując ze zgrozą, że grozi mu los bezrobotnego inteligenta.
— Wy będziecie konstatować i notować ilość wziętych z lasu drzew przez tę spółdzielnię.
Uspokoił się o swój chleb i dach leśniczy, i to zarządzenie „zaistniało“ w lesie.
W następnym roku ilość zużytkowanego drzewa przez N. B. N. B. L. wyniosła sztuk 200. W drugim roku sztuk 350.
W trzecim roku sztuk 417.
Halizny, powstałe wskutek tej eksploatacji, pracowicie zalesiano, ale sadzonki były przeważnie niszczone przez owce i bydło spółdzielni. Wówczas leśniczy natarł na swą pracodawczynię, aby raz jeszcze spróbować sądu za pasanie w zapustach, boć to nie jest w zakresie N. B. N. B. L. Po wielu protestach i wahaniach zgodziła się Monika ze Starogratów Odrapacka.
Proceder sądowy tymczasem został udoskonalony nową uchwałą, że przed oblicze sądu dopuszczony, poza poszkodowaną, bywa tylko adwokat przysięgły. Nękany targiem upartym, jeden z miejscowych mecenasów zgodził się na przedstawicielstwo za sumę 25 zł tylko dlatego, że mówił: „Baba skąpa, ale płaci honornie“.
No, i odbył się sąd, z którego leśniczy wrócił triumfujący — bo zasądzono karę za wypas w sumie 20 zł od rolnika Iwana Koczergi.
Wyrok tak pomyślny został doręczony komornikowi sądowemu, przyczem złożono mu na koszty przejazdu i egzekucji 20 zł.
Koszty sądowe wyniosły tym razem 70 zł.
— Ale przecie może paść nie będą! — pocieszał leśniczy.
Lecz w parę tygodni potem otrzymała Monika ze Starogratów Odrapacka pismo urzędowe komornika, że należna jej suma nie podlega uzyskaniu od Iwana Koczergi, gdyż przedstawił urzędowe, gminne świadectwo ubóstwa.
— Przecie posiada 5 sztuk bydła i 15 owiec? — zdziwiła się poszkodowana.
— Zapisane są na jego brata Kuźmę.
— To dlaczego nie podaliście na sąd Kuźmę?
— Bo wtedy były zapisane na Iwana.
— Iluż jest wszystkich Koczergów?
— Pół wsi! Tam co drugi jest Koczerga.
Monika ze Starogratów Odrapacka nie rzekła nic więcej, tylko popatrzała na leśniczego tak, że przez dwa następne lata nie wspomniał o sądzie, tylko w końcu roku meldował smętnie:
— Przyrost roczny nie wyrównywa strat, wyrządzonych przez N. B. N. B. L.
— Trzeba kupić podwójną ilość sadzonek.
— Podrożały o 100 procent.
— Trzeba tedy sobie na opał karczować łozę po bagnach, żeby las oszczędzić — westchnęła znękana właścicielka.
Aż nagle rozeszła się pogłoska (pesymiści dowodzą, że to jest zło najszybsze), że zmieniony został w powiecie skład sądu, i cytowano nawet nazwisko obszarnika, który sprawę z Rolnikiem o kradzież leśną wygrał, i podjudzona przez sąsiadów Monika ze Starogratów Odrapacka wystąpiła przed oblicze Temidy w nowym składzie kapłanów ze swą pretensją o ukradzenie przez Mikitę Szworoba czterech brzóz.
Powracający z sądu gajowi oznajmili, że sprawa wygrana. Zasądzono areszt i jako odszkodowanie właścicielce 4 zł za wartość owych 4 brzóz. Aliści po tygodniu przyszedł list od mecenasa, że areszt i grzywna zostały umorzone z powodu amnestji, a tylko owe 4 zł można przekazać do egzekucji komornikowi sądowemu.
Honorarjum adwokackie wynosi 25 zł, o których uregulowanie uprzejmie prosi.
Monika ze Starogratów Odrapacka dostała pierwszy raz w życiu ataku kamieni żółciowych i posłano po felczera.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.