[58]XVIII.
Na łące.
Raz na łące, gdy w łzach rosy
Diamentami słońce grało,
Stały się przestrzeni głosy
Mową dla mnie zrozumiałą.
Szumiał z cicha obłok złoty:
— Mknę daleko — na kraj świata,
Kędy chętnie duch twój wzlata;
Powierz mi twych myśli loty.
[59]
Dam im ciało mych współbraci,
I w téj orléj ich postaci
Gdy je skąpię w niebie,
Wrócę znów do ciebie.
Wiatr mi szeptał: — Chcesz miéć we mnie
Gońca wspomnień twéj młodości,
Których dusza twa daremnie
Gdzieś przestrzeniom gwiazd zazdrości?
Z chwil tych, serce twoje chore
Utracony raj odżywi —
Każdą zwołam najtroskliwiéj,
Wszystkie skrzętnie w jedno zbiorę.
I jak bywa, gdy radosny
Mym tchem święcę powrót wiosny,
Bijąc w skrzydła obie,
Wrócę znów ku tobie.
Potok płynąc tak mi szemrze:
— O! poeto o! mój łzawy!
Czemże ulżyć tobie? czemże
Zakląć snem twe chmurne jawy?
Patrz — z falami memi złote
Słońce się i niebo pieści —
Rzuć w nie chętnie twe boleści,
Twe zwątpienia, twą tęsknotę.
[60]
Nigdy nazad nie wracałem,
Więc i z tém brzemieniem całem
Gdy się raz oddalę,
Już nie wrócę wcale.