[20]V.
Na Gubałówce
Jak tu błogo — jak wszędy
Mile gwarzą ptaszęta!
Zda się tobie, u grzędy
Gdzieś rodzinnéj dzień święta.
Szumi niwa kłosista,
Po czaharach wiatr śwista,
Z jasnych niebios do czysta
Chmur tęschnica precz wzięta.
[21]
Rankiem, w brzaskach świtania
Zda się rajska skrzy róża,
Więc téż tuman się słania
Jak wilk chyłkiem przez wzgórza;
A gdy wreszcie dzień strzeli,
To się coraz weseléj,
Ze srebrzystéj kąpieli,
Szczyt po szczycie wynurza.
O południu, na łące
Wiatr od zdroju łaskawie
Dmucha w liście szemrzące,
Swierszczyk brzęczy gdzieś w trawie;
Od Giewontu opoki,
W świat błękitów szeroki,
Płyną senne obłoki,
Jak spóźnione żórawie.
O zachodzie, gwar w dali,
Ciągną ludzie z pól, z błoni,
Górom szczyt się krwią pali,
Anioł Pański zkądś dzwoni.
Z łąk, po szybie wód gładkiéj,
Brzmiąc w rozgłośne kołatki,
[22]
Wraca bydło do chatki,
Wśród skoszonych ziół woni.
W zmrok, od ognisk brzask w lesie.
Skrzy się rosa rzeźwiąca,
Dźwięk piszczałek wiatr niesie,
Śpiew krawędzie skał trąca.
A w błękitach już mruga
Gwiazdka jedna i druga,
Aż i wyjrzy z nad smuga
Twarz mosiężna miesiąca.
Niech gdzieś jawa sny płoszy!
Tu, jak jasno widzicie,
Żyćby w ciągłéj rozkoszy,
A umierać w zachwycie.
Dość, niech duch twój tułaczy
Równo z mgłami majaczy,
Abyś coraz inaczéj
Zaświatowe śnił życie.
Jednak niech ten raj znagła
Wiatr tumanem obwieje,
To nim jodła ci smagła
Wskaże wyjście przez knieje,
[23]
Już ci, niby ptaszyna,
Gdy ją trwoga matczyna,
W gnieździe drętwić poczyna,
Dusza smutkiem zemgleje.