Na Sobór Watykański/Rzym uprawia dewocję

<<< Dane tekstu >>>
Autor A. B.
Tytuł Na Sobór Watykański
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graf. Tow. Wyd. „Kompas“ w Łodzi
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

RZYM UPRAWIA DEWOCJĘ.



Jedna struna, przedziwnie wzniosła i potężna, struna zaprawdę boska, drga i tętni od początku życia w ludzkości: to wiara w Boga.
Istnieją miasta bez murów, narody bez urządzeń państwowych i bez cywilizacji — ludu bez „jakiejś“ wiary w Boga nie znaleziono.
Jeśli istnieje wiara, musi istnieć i wyraz wiary.
Człowiek mówi o Bogu tak, jak o każdej rzeczy. Nietylko wargami, nietylko głosem. Kiedy cała jego dusza daje wyraz swym przekonaniom, wówczas mówi wejrzenie, gest, strój... Wszystko idzie na usługi jej głosu. Cały świat staje się jednym ołtarzem, cała ziemia z kwitnącym swym przepychem jedną szatą kapłańską. Człowiek ozdabia nią swe barki, czoło, ramiona, by jak najgodniej pokłonić się przed Stwórcą, by Mu powiedzieć jak najwspanialej: „Chwała na wysokości Bogu! Cześć Ci oddajemy, wielbimy, błagamy. Albowiem Tyś jeden wielki, jeden święty, jeden Pan!“
Taki całkowity głos, taki pełny wyraz wiary nazywamy kultem Boga, liturgją, służbą Bożą. Wszędzie napotkać go można. Ludzkość, jak procesja wielka a różnorodna, przechodzi pod niebem.
Na tysiące sposobów, tysiącem języków, lutni, hymnów, świątyń, ołtarzy, mówi, wykrzykuje i śpiewa wciąż jedno: „Wierzę w Boga!“
I człowiek potrzebuje tego wyrazu. Jak każdy wyraz, wnosi on w duszę mówiącego rzecz, którą oznacza. Tą rzeczą jest Bóg, a wraz z Bogiem wchodzi do myśli, do serca człowieka, wszystko, co z Bogiem jest związane. Wszystko zatem, co wzniosłe, co święte, co szczytne, co szlachetne, idealne i boskie, wchodzi z tym wyrazem „Bóg“ i zamieszkuje duszę człowieczą. Im częściej wchodzi, im uroczyściej — tem głębiej się w niej zakorzenia i sprawia, że boskość poczyna się udzielać życiu ludzi. Tem człowiek żyje, tem żyją narody i ludzkość, o czem często, gorąco, najgoręcej mówią. Przeciwnie, jeśli zanika wyraz, zanika i rzecz przezeń oznaczana. Jeśli jaki człowiek, czy naród, poczyna zbyt rzadko lub zbyt blado wypowiadać kultem zewnętrznym swoją wiarę w Boga, wówczas zanika wiara i Bóg w jego duszy, w jego życiu. A z Bogiem razem umiera wszystko, co boskie, święte, szlachetne, co rwie się nad poziomy. A ponieważ w duszach ludzkich pustki być nie może, i ludzie zazwyczaj żyją kontrastami, prze to na miejsce tego, co święte, przychodzi i zaszczepia się to, co nieświęte, na miejsce tego, co wzniosłe, przychodzi to, co podłe, i na tronie, należnym Bóstwu, zasiada Nieprawość, Ohyda, Zbydlęcenie. Tak się dzieje w duszy jednostki, tak w duszy narodów. Człowiek zatem i ludzkość potrzebuje tego zewnętrznego, pełnego, owszem najpełniejszego wyrazu swej czci wewnętrznej dla Boga. Człowiek i ludzkość potrzebuje ciągłego kultu Boga, najwspanialszej, na jaką nas stać, liturgji.
Nigdy atoli nie można pozwolić, żeby liturgja się odcięła od ducha wewnętrznych przekonań, żeby się stała sama sobie celem. Ona jak wynika z przekonań, tak do nich wracać powinna. Przekonania tworzą liturgję, liturgja powinna tworzyć przekonania, pogłębiać je w duszach, a przez to pogłębiać, uszlachetniać życie ludzkości. To jej cel, jej rola w historji świata. Każda większa religja, każde wyznanie, na swój sposób organizuje u siebie kult Boga, liturgję. W miarę wysokości poziomu kulturalnego, wyżej lub niżej stoi także liturgja. Bóg jest nie skończony w Majestacie, nic przeto i nikt godnie uwielbić Go nie zdoła. Ale człowiek, posiadając zdolność uwielbiania, zatracałby cząstkę swego człowieczeństwa, gdyby nie starał się wielbić w miarę sił. Quantum notes, tantum aude! Inną jest liturgja u dzikich, inną u ludów cywilizowanych, inną być musi w społeczeństwach o wysokiej kulturze.
I Kościół katolicki zorganizował u siebie liturgję. Pracował nad tem systematycznie długie wieki. Nie uronił, rzecby można, ani jednego tętna, ani jednego westchnienia, jakie pierś ludzka wysłała ku niebu. Włożył ogrom pracy, dosłownie niemal benedyktyńskiej, ale też może się poszczycić wynikami pierwszorzędnej wartości. Liturgja Kościoła katolickiego jest najpiękniejszą i najrozumniejszą ze wszystkich iiturgij.
Streśćmy krótko najważniejsze jej zasady i myśl przewodnią.
Kult Boga wśród swoich wiernych Kościół podzielił na dwie formy: prywatną i publiczną. Forma kultu prywatna, zostawiona dowoli każdemu, opiera się na modlitwie, ustnej czy myślnej, częstej lub mniej częstej. Praw ścisłych co do tego niema. Jest tylko prawo jedno, negatywne, które mówi, że popełniłby grzech ciężki przeciwko czci należnej Bogu ten, ktoby przez dłuższy przeciąg czasu, np. przez miesiąc, ani razu nawet nie pomyślał o Bogu. Wszelako pobożność katolicka ujęła kult Boga prywatny we formę modlitwy porannej i wieczornej, zwanej inaczej codziennym pacierzem. Na początku i na końcu drobiazgowych spraw dnia człowiek zwraca się z serdeczną modlitwą do Tego, który jest początkiem i końcem wszechrzeczy. Jak zorza poranna rozpoczyna, a zorza wieczorna kończy dzień na niebie, tak złoty obrzask modlitwy obejmuje w promienne, boże jakieś ramy dzień chrześcijanina. Albo inaczej jeszcze dałaby się ta praktyka porównać do codziennego „Dzień dobry“ i „Dobranoc“ Ojcu naszemu na niebie. Tak w każdym dobrze wychowanym domu kulturalnego społeczeństwa czynią dzieci względem rodziców. Czyniąc tak katolicy, wskazywaliby milcząco na rys kultury i dobrego wychowania, wszczepiony w ich serca przez Kościół.
Kult publiczny z natury rzeczy musi być już ściślej określony przez władzę publiczną i domierzony do potrzeb ogółu.
Kościół pod tym względem przyswoił sobie schemat kultu publicznego, praktykowanego w Starym Zakonie i wogóle w starożytności, tylko dał mu nową, nieznaną dotąd treść. Ofiara i uczta ofiarna, co jakiś czas odbywane, stano wiły przedmiot publicznego kultu, to też ofiara mszy św. i uczta ofiarna — Komunja św. stanowią oś zwrotną w kulcie, liturgji Chrystjanizmu.
Wszystko inne albo stąd bierze początek, albo do tego wiedzie. Raz w rok każdy z wiernych ma ścisły obowiązek sumienia przystąpić do Stołu Pańskiego i co siódmy dzień stanąć z powinnym hołdem publicznym wobec Majestatu Boga. Kto tego nie czyni, ten (w duchu pojęć i praw Kościoła) jak gdyby mówił: „Ja wykreślam się z liczby tych, co czczą publicznie Boga“, I takiemu imieniem Boga odpowiada Kościół: „Więc i ja wykreślam cię z liczby tych, co zasiądą ze mną w chwale Ojca. Kto mnie wyzna na ziemi, tego wyznam i ja w niebie, kto się mnie zaprze przed ludźmi, zaprę się go i ja przed Ojcem moim. Kto gardzi moim domem na ziemi, gardzi tem samem domem moim w niebiosach“. Praktykę kultu publicznego Boga zalecił Kościół wiernym pod karą grzechu ciężkiego, z wyjątkiem, oczywiście, wypadków poważnej niemożności zadośćuczynienia prawu.
I słusznie. Obowiązek to bowiem poważny. Wierni naogół nie doceniają jego doniosłości. Zwłaszcza tak zwana „inteligentna“ część społeczeństwa uchyla się od systematycznego oddawania czci publicznej Bogu. Lada błahostka prywatnej natury, już uważają się za zwolnionych od udziału w ofierze Chrystusa. Tymczasem inteligentna część społeczeństwa powinna to zrozumieć, że bez objawów publicznych wiary w Boga, nie będzie Boga w życiu publicznem. Niech połowa jakiegoś miasta, lub kraju nie zjawi się przed ołtarzem. Niech całe miasta, cały kraj to uczyni. Co wówczas? Powiemy, że tu nie wierzą w Boga, że tu zamarło w sercach i pamięci ludzkiej bóstwo... Natomiast na jego święte miejsce przychodzi podłość, nieprawość — i buduje własne ołtarze w sercach, miastach i państwach.
Kult Boga publiczny jest obowiązkiem i węgielnym kamieniem uczciwości społecznej. On budzi sumienia, każe im stawać wobec Majestatu Świętego Świętych i samym stawać się świętemi. Zginie publiczna uczciwość tam, gdzie niema publicznego kultu Świętości.
Zdaje sobie dokładną sprawę z tego Kościół i dba o liturgję niemal narówni z głoszeniem słowa Ewangelji. A nawet może i więcej. Bo liturgja sama z siebie jest Aniołem, Zwiastunem rozśpiewanym Ewangelji.
To też w samem postawieniu sprawy niema nic złego lub niewłaściwego. Niewłaściwość ujawnia się dopiero wówczas, gdy idzie o praktyczne zastosowanie zasad kultu do życia jednostkowego i społecznego, I tu słyszy się zarzut, że Rzym uprawia dewocję.
Cóż to jest dewocja?
Dewocja jest to wszystko inne, tylko nie kult Boga rozsądnie pojęty. Prawdziwa „pobożność“ polega na tem, by „po bożemu“ wykonywać wszystkie swe obowiązki: wobec Boga, bliźnich, własnego ciała i duszy. Dewocja ten porządek wywraca do góry nogami. Wprowadza nadmiar kultu, wprowadza niewczesność kultu, z uszczerbkiem praw miłości bliźniego, nawet obowiązków sumienia. Dewot przesiedzi pół dnia w kościele, choć w domu nieład i niechlujstwo. Dewot ucałuje każdy stopień ołtarza, wychodząc, a gdy przyjdzie skłamać, podejść, oszukać, sprzeklinać kogo, on będzie pierwszym do apelu.
Czy kościół szerzy nadmiar kultu? Czy popiera jego niewczesność?
Nie można tego twierdzić w całej rozciągłości. Ale poczęści jest tak. Rzym, dyrygujący kultem, uprawia jednak dewocję. Zapewne mocno się zdziwi św. Kongregacja obrzędów, ale prawda prawdą. Musi być wypowiedziana jasno i otwarcie.
W szerzeniu dewocji głównie winę ponoszą zakony. Zakonnicy mają czas. Mogą sobie dowoli mnożyć ilość modlitw. Jedni takie, drudzy inne. Uczyniwszy to, starają się zjednać sobie prozelitów. Nakładą na nich pacierzy bez końca, w ilości wprost nieproporcjonalnej, zobowiążą do ich odmawiania. Adepci takiej pobożności uważaliby sobie za grzech opuścić modlitwę, bo to rzecz święta... Mówią zatem pacierze i polecają łasce boskiej duszę męża, brata czy syna, który głodny, nie zastawszy obiadu, klnie na czem świat stoi. Takie świeczniki pobożności są w każdej parafji, dyskredytując wiarę. Ludzie bowiem, sądzący po wierzchu, powiedzą sobie poprostu: „Do czorta z takiem nabożeństwem“. Św. Kongregacja obrzędów nawet sobie sprawy nie zdaje z tego, ile szkody przynosi Kościołowi, dając patent publiczności różnym prywatnym, zaściankowym praktykom bractw, kongregacyj, archikonfraterni... Dobrze jest, gdy wierni pomyślą o tem, by więcej myśleć o Bogu, kiedy mają czas, ale źle jest, gdy później tacy „bractewni“ usiłują nagiąć pod jarzmo swoich dowolnych praktyk — nie przesadzam — „cały świat“ i za niedowiarków mają i jako niedowiarków wytykają palcami najuczciwszych, ale trzeźwych pod względem bractewności ludzi. Zdaniem piszącego należałoby Kościoły zarezerwować tylko dla parafjan, bractwa zaś, dewocje wyeliminować. Kościół jest miejscem kultu publicznego. Dewocje rzeczą prywatną.
Co się tyczy winy niewczesności kultu, to ponosi ją już św. Kongregacja. Dobre są ustalone ramy dla kultu publicznego i powinny być, ale
1-o powinny się stosować (bezwzględnie) do wymogów kraju, wieku, narodu. Niezrozumiały język — o czem osobny rozdział — nieswojskie formy kultu, zbytnie ich ujednostajfoienie sprawia, że nie wsiąkają w duszę wiernych. Pozostają powierzchowną, martwą formą bez treści. Nic nie dają człowiekowi wewnętrznie, dla uczciwego życia, dla podniesienia serca ku Bogu, a zajmują niepotrzebnie czas. Stają się zawadą cywilizacyjną — bo na terenie publicznym — dewocją masową.
2-o. Powinny być, zasadniczo biorąc, zakreślone w porozumieniu z samem społeczeństwem i nie uciążliwe dla niego, lecz wygodne. Ono najlepiej wie, jak, kiedy, w jakiej mierze nie będą dlań przeszkodą. Weźmy np. godziny ranne nabożeństw publicznych. Po większych miastach poczynają być już anachronizmem. Katakumbowa praktyka wieczorna może byłaby bardziej na miejscu. Niedziela jest urzędowym niejako dniem kultu. Ale nie wszyscy mają czas wolny w niedzielę. W drodze wyjątku wskazać im dzień dowolny, żeby zadośćuczynili obowiązkom wobec Boga.
3-o. Przedewszystkiem formy kultu nie powinny czepiać się litery, tylko treści wiary i potrzeb życia religijnego wiernych. Stąd jeśliby dobrą się okazała nawet forma liturgji, praktykowana przez Badaczy Pisma św., to ją wprowadzić. Nie zasklepiać się. Każdy człowiek i każda epoka lubi się modlić po swojemu.
4-o. Rzeczy kultu zasadniczo pozostawić diecezjom. Biskupi w porozumieniu z duchowieństwem i wiernymi niech ustalą ich ramy. Rzymski zarys tych form już nie zginie, ale napełni się nową treścią. A wielu członków ze św. Kongregacji obrzędów będzie mogło wyjechać na misje do Afryki, bo tam się przyda trochę więcej duchowieństwa. W Rzymie szerzą dewocję, tamby szerzyli wiarę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Maciątek.