Na Szląsku polskim/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na Szląsku polskim |
Podtytuł | Wrażenia i Spostrzeżenia |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Wohin gehen Sie? — zapytał mnie nagle młody człowiek, który wjeżdżając w granice Szląska, kłopotał się o formalności paszportowe.
— Do Bytomia. — odpowiedziałem sucho, po polsku.
— Ach, pan Polak? — zapytał znowu, przybliżając się do mnie.
— Jak pan widzi, i językiem niemieckim posługuję się wtedy tylko, kiedy jestem w granicach właściwych Niemiec.
— A czyż tu nie Niemcy, czyż tu kto po polsku rozumie?
— Pod względem politycznym, Szląsk górny, w granicach którego właśnie się znajdujemy, należy niezawodnie do Niemiec, etnograficznie przecież jest on polską prowincyą, taką samą jak Kujawy, Mazowsze, Wielkopolska, Kaszuby i Krakowskie. A co się tyczy języka polskiego, którego zdaniem pana nikt tu nie rozumie, to jesteś w najzupełniejszym błędzie. Wiedz więc pan, że po polsku tu mówi przeszło miljon ludu, że język niemiecki jest językiem tylko przybyszów z dalekiego zachodu, którzy gnani głodem, nie mogąc się wyżywić w domu, przychodzą na obcą słowiańską ziemię i zjadają chleb jej odwiecznych dzieci, płacąc im nienawiścią i wzgardą za gościnność jakiej pomiędzy niemi doznają. A choć Szląsk cały, dawno, już bardzo dawno, odpadł od wielkiego pnia słowiańskiego, choć w dwóch trzecich swoich częściach, zniemczył się doszczętnie, tu jednak wpośród prostego ludu pozostał dotąd czysto polskim, i pozostanie nim już nazawsze, wiek bowiem który jest wiekiem jutrzenki narodowego odrodzenia dla Czechów, Chorwatów, Słowaków i Rusinów, nie będzie wiekiem ponurego grobu dla Polaków Górnoszlązkich, mimo że pieśń pogrzebową śpiewają dziś im głośniej nawet niż dawniej, wielbiciele zasad krwawego człowieka, któremu się zdaje, że wola jego urągać może świętym prawom Przedwiecznego Boga.
Kiedym tak mówił, młody człowiek przysłuchiwał mi się z wielką uwagą. Znać było, że z podobną mową nie spotkał się nigdy jeszcze w życiu. Urodzony (jak mi to później opowiedział) w jednym z powiatów wschodniej Galicyi, w której wśród miljonów rusińskiej ludności, niby małe wysepki na szerokiego oceanu wodach, rozrzucone są gromadki polskiej intelligencyi i szlachty, przyzwyczaił się uważać ją za ziemię na wskroś polską, zgodnie bowiem z arystokratycznemi pojęciami, które nie w jego tylko mózgu nurtowały, lud poczytywany był ciągle za element, którego mówiąc o narodowości danego kraju, nie należało nigdy brać w rachubę. Znalazłszy się więc poraz pierwszy na Górnym Szlązku, gdzie istotnie cała szlachta jest niemiecką, gdzie cała intelligencya, wszystko co w tużurku chodzi, po niemiecku tylko mówi, choć otarł się, tak jak i ja w Brzezince o lud polski, nie zwrócił przecież na niego uwagi i mniemał, w pokorze własnego ducha, że znajduje się na ziemi czysto niemieckiej, tak jak podróżując po okolicach Kołomyi sądził zawsze, ze podróżuje po ziemi czysto polskiej. Kiedym mu więc zaczął wyjaśniać, że o narodowości danego kraju, świadczy nie garstka, która jego kołderkę stanowi, ale massy, które są jego podstawą, nic dziwnego, że wielkiemi wytrzeszczonemi oczami ciekawie spoglądał na mnie, że przysłuchiwał się uważnie dziwnym słowom, które, być może, że po raz pierwszy wpadały w jego uszy!
— Zatem pan utrzymuje.... zaczął po chwili nieśmiało.
— Utrzymuję, przerwałem mu raptownie, że tam jest Polska, gdzie jest lud polski, że choć w dawnych czasach kolonizacya nasza, pozostawiwszy Szląsk i Pomorze na łup niemczyzny, zwróciła się na daleki wschód, w stronę ziem ruskich, nie zdołała przecież tam dotyla korzeni swoich zapuścić, aby z ziem tych zetrzeć odrębną narodową cechę i że tam zawsze, nie przestając być nigdy cywilizacyjną siłą, stanowić będzie element napływowy, pierwiastek obcy. Ale na Szląsku Górnym, gdzie na miljon dwieście tysięcy mieszkańców, znajduje się miljon czysto polskiego ludu, mimo że nie posiadamy szlachty naszej, jesteśmy u siebie w domu, mamy bowiem narodową podstawę pod nogami. Na takiej więc podstawie oparci, możemy budować śmiało, w grunt najzupełniej nasz, możemy rzucać odważnie nasze ziarna, tak jak, straciwszy po bitwie pod Białą Górą swoją szlachtę, Czesi, wsparci na ludzie, budują i sieją w granicach korony świętego Wacława, tak jak budują i sieją galicyjscy rusini, nie bacząc na to, że cała ich szlachta przyjęła wiarę i język Polaków. I patrz pan, jaki z tej siejby i w Czechach i na Rusi galicyjskiej owoc wyrasta, i patrz pan, czego w krótkim stosunkowo czasie, dokonały dwa te bratnie nam słowiańskie narody. Niechaj to pana nie dziwi, pług nie zapuszcza swojego żelaza tylko w skałę, ale miękkie skiby umierzwiane rodzimym nawozem, kraje na warstwy mające już jutro pokryć się bujną zielenią i kwieciem. A pług na skale, — to właśnie praca Niemców na Górnym Szląsku, gdzie Niemcy gruntu pod nogami są pozbawieni, gdzie stoją wsparci na bagnetach nie mających z tą ziemią nic wspólnego. Ale łaskawy panie, słusznie powiedział pewien mąż stanu: «na bagnetach oprzeć się można, ale usiąść na nich nie podobna». Nie usiądą zatem na nich na Górnym Szląsku i Niemcy.
Tymczasem gdy we wnętrzu naszego wagonu 3 klassy toczył się taki polityczny rozhowor, pociąg mknął pospiesznie naprzód. Minęliśmy już Mysłowice, gdzie nas poraz pierwszy powitał rozpięty na krzyżu Chrystus, minęliśmy Szopienice, niewielką hutniczą osadę, ustrojoną w wysokie kominy i pokrytą grubą kołdrą szarego dymu, — oczy nasze uderzył wspaniały gotyk. To szyld Katowic, a zarazem świadectwo pobożności Górno-Szlązaków, którzy połączonemi siłami, wdowim od ust odjętym groszem, ustroili cały Górny Szląsk w Domy Boże tak piękne, że podobnych im, żadna prowincya polska nie posiada.
Ale nie długo wzrok nasz spoczywać może na tym gotyku, pociągowi spieszno do Wrocławia, więc zaledwie stanął, rusza wartko naprzód, pozostawiając za sobą miasto, skąpane w potokach deszczu, który nie raczył ustać ani na chwilę. W tym przemysłowym przecież i gęsto zaludnionym kraju, stacye kolei żelaznej są rozsiane na tak niewielkiej przestrzeni, że co kilkanaście minut, pociąg staje. Nie zatarł się więc jeszcze w pamięci naszej obraz gotyckiej świątyni Katowic, a już konduktor głośno wykrzykuje nazwę nowego miasta. Ale nazwy tej nie mogę pochwycić uchem, brzmi mi ona z polska po niemiecku, otwieram więc drzwi i oczy moje padają na.... potworność językową, do spłodzenia której, jedni tylko Niemcy, przepraszam, jedni tylko Prusacy, na całym świecie Bożym są zdolni.
Przesylabizujcie tego dziwoląga.
Ani mniej ani więcej, tylko:
Co to jest?
Patrzę na mapę, zaglądam do podręcznej książeczki, w której wynotowane mam słowiańskie nazwy, cudacznie poprzekręcane na naszych zachodnich kresach na niemieckie, i znajduję pod tym stopniem szerokości geograficznej gdzie jestem, nasze: Świętochłowice.
Zatem myślę nie zatrzymując się i tu długo, tobie to poczciwe polskie Świętochłowice, przypadł na ziemi szląskiej pierwszy zaszczyt, reprezentowania kultury pruskiej, ciebie to najpierw przystrojono w niemiecką szatę, gdyż ci z twoją odwieczną było, zdaniem twoich dzisiejszych panów tak nie do twarzy. Stój więc tu, w tym nowym stroju, na chlubę cywilizacyi narodu, który dziś jest pierwszym (tak przynajmniej sam o sobie z dumą utrzymuje) narodem w świecie, reprezentuj godnie kraj, do którego masz szczęście należeć, ale na Boga, nie pozwól zamieszkującemu twoje łany, pracującemu w twoich hutach ludowi, otworzyć ust w chwili, gdy pociąg przed twoim stacyjnym domkiem przystanie, nie daj mu zdradzić swojego pochodzenia przed przyjezdnemi z różnych krańców świata, którym wmawiają, że jesteś z krwi i kości osadą niemiecką, gdyż słowa twoje nie będą niestety takiemi, jakiemi chcieliby oni byś po wiekowej rozłące z nami, przemawiało, gdyż powitasz ich tak jak i my, odwiecznem: «Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!»
Niech będzie pochwalony. Tak jest, niech będzie. Za łaski, jakiemi nas darzy, za krew, jaką dla nas przelał, za wiarę, jaką w nasze serca wlewa. Ale niech będzie i za to pochwalony, że pomimo sześciu wieków usiłowań, nie starto z tej ziemi, na której goszczę, jej polskiego charakteru, nie wydarto obsiadującemu ją ludowi jego języka, nie skażono jego serca.
Niech będzie, niech będzie pochwalony, — i to na wieki wieków Amen.