Na chlebie u dzieci/Rozdział pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Na chlebie u dzieci
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1903
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Franciszek Kostrzewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIERWSZY.

Kłopoty starego Pypcia.

Kowal w Suchowoli nazywał się Kusztycki Walenty; siedział w małej chałupce przy kuźni od lat dawnych; za żoną wziął trzy morgi gruntu w sześciu działkach, kuł wozy i pługi, siekiery nastalał, konie podkuwał — i dobrze mu się działo. Inny na jego miejscu byłby pieniędzy sporo nazbierał, ale Walenty lubił wypić czasem, o co z żoną miewał sprzeczki.
Co prawda, kobieta miała rację. Mając gospodarstwo, rzemiosło i inne sposoby do życia, można było kabzę nabić rzetelnie, a tymczasem Walenty niedość, że grosza nie schował, jeszcze zawsze od żydów pożyczał i ciągle był im winien.
Przychodzili też żydziska do kuźni, jak do swojej.
— Walenty! okujcie mi szkapę! Walenty, naprawcie mi wóz! Walenty zróbcie mi kratę do okna! Walenty to, a owo!
Kowal mruczał, klął czasem, ale, koniec końców, kładł żelazo w ogień i robił, co mu kazali, — a trzeba i to wiedzieć, że jak był zły, to mu się robota w ręku paliła. Kuł tak, że się iskry, jakby z dachu podczas pożaru wielkiego, sypały.
Wtenczas trudno było do Kusztyckiego przystąpić, bo nikomu pardonu nie dawał — i zaraz z jakiem niepolitycznem słowem się wyrwał. Żona tylko nie bała się go i mogła w każdym czasie do niego mówić, gdyż przed nią jedną mores znał. I teraz oto Kusztycki majstrował coś koło wasąga Nuchymka, słynnego faktora z miasteczka, gdy nadszedł Pypeć Wincenty, gospodarz suchowolski, zapraszając kowala na poczęstunek za pług, co mu go wczoraj naprawił.
— Poczęstunek poczęstunkiem — rzekł Kusztycki na zaprosiny, — ale muszę wprzód to oto żydowskie wozisko zreperować.
— To jakby Nuchyma wóz?
— A juści tego łapserdaka.
— Dobrze i parę złotych zarobić.
— Aha! co ja od niego zarobię, to na palcu upiekę. Z djabłem się takim zarobkiem podzielić!
— Musi was żyd dobrze w garści trzymać?
— Wiadomo! żeby nie trzymał, tobym mu przecie darmo nie robił. Pomóżcie mi, mój Wincenty, jakeście dobrzy, bo muszę tę robotę skończyć.
Pypeć przy miechu stanął, kowal do roboty się wziął.
— Psiakość, — odezwał się Pypeć, wzdychając, — sprawiedliwie ludzie powiadają, że bieda nigdy sama jedna nie przychodzi. Zawdy się za nią inne wloką.
— A cóż to wam takiego?
— Ha, dużoby o tem gadać, mój panie Kusztycki....


Pypeć przy miechu stanął, kowal do roboty się wziął.

— Zawsze, widzicie, jak człowiek powie drugiemu, to niby lżej. Cóż wam dolega?
— Jedną biedę sami widzieliście wczoraj — konisko oto mało mi się nie zmarnowało, ale, Bogu dziękować, wylekowaliśmy go.
— Nic mu nie będzie... a druga?
— Oj, druga bieda daleko gorsza i dawniejsza też. Tak, powiadam wam, mój Kusztycki, chodzę jak nie swój, a jak zacznę o niej rozmyślać, to mi we łbie huczy, jak u was w miechu.
— Uważam, że to jakaś ciężka rzecz?
— Ciężka, moi złoci, ciężka... i co ja sobie chudziak za radę dać mogę? Ja jeden — a ich troje, i baba, niby moja kobieta, ich stronę trzyma.
— To z dziećmi kwestja?
— A z dziećmi. Teraz taki świat, że lada dzieciak chciałby być gospodarzem.. Przy ojcu, matce, siedzieć wstydzą się, jeno zaraz na swoje.
— Aha... miarkuję ja, co to jest...
— One też mają swoją ambicję. Ty, powiadają, ojcze, będziesz miał przy nas kawałek chleba do śmierci, a grunt pomiędzy nas rozdziel. Po co mamy, powiadają, czekać na twoją, niby na ojcową, śmierć... lepiej niech, powiadają, za żywota ojciec między dziećmi zrobią skutek — to, powiadają, i ojciec będą spokojni, i dzieci nie będą waszej, niby ojcowej, śmierci wyglądały...
— Mądre bestje!
— A juści. Powiadają tak: macie ojciec ukazowych piętnaście morgów, coście na nich jeszcze za pańszczyzny siedzieli; za serwituty dostaliście ojciec powiadają, morgów cztery, a kupiliście ojciec od Skowronka morgów dwa, co od Maćkowego pola, macie tedy morgów dwadzieścia jeden; podzielicie na troje, podług równości, na każde po siedem i będziecie se spali spokojnie.
— Aha! — rzekł Kusztycki, uderzając młotem w rozpalone żelazo — ojciec dzieciom wszystko oddadzą, a sami co będą jedli?
— Ja też mówiłem do nich to samo.
— A to dobrze, żeście mówili.
— Dobrze, albo i nie dobrze...
— No?
— Zara najstarszy Ignac z gębą na mnie — a to, powiada, ojciec co sobie myślą? Czy my psy?
— Ciekawość, do czego on zaś miał tu psa przyczepić?
— A no, niby podług tego, jako że dzieci są sprawiedliwe, dobre, kochające — i że niby, ani ojcu, ani matce żadnego od nich przeszkodzenia nie będzie.
— Ignac tak gadał?
— A Ignac... tak samo i Nastka, i Florek.
— Co? ten smyk... a toć jemu jeszcze bydło paść.
— Ale! już dwa razy do wojska stawał — teraz żenić się chce i też gospodarzem być.
— Patrzajcież!
— Już on najbardziej gardłuje, a za nim Ignac.
— Nastka nie?
— Onaby nawet i całkiem ani jednego słówka nie rzekła, tylko znowuż według męża. Powiada: tatuniu, dzieci mamy, powiada, mężowska fortuna nie starczy, bieda, powiada...
— Juści prawda. Wielkiego tam smaku niema.
— Wiadomo, wiadomo, mój panie Kusztycki; nie bardzo mi się z oną Nastką poszykowało. Nie wymawiając, jak wychodziła za Michała, dałem czystemi pieniędzmi sto rubli jak lodu, w całkości, w jednym papierku, i krówsko sprawiedliwe, graniaste, swego chowu — i wesele sprawiłem, nie chwalący się, że do dziś dnia ludzie w Suchowoli pamiętają. Cały tydzień weselili się, a samemu Mendlowi za wódkę zapłaciłem siła pieniędzy.
— Pamiętam, pamiętam, — potwierdził Kusztycki, — porządne było wesele, co się nazywa.
— A dyć. I kobieta moja nawarzyła, napiekła różności: chleba, placków, mięsiwa. Prosiaka takiego zadusiliśmy, coby za jakie pół roku był wart najbiedniej ośm rubli.
— Ojciec dla dziecięcia wszystko zrobi.
— Oj prawda! Taki prosiak! a przecie nie żałowałem... żeby ludzie nie powiedzieli, jako Pypciowa córka ma ladajakie wesele!... A co i z tego, mój Kusztycki! Było trzy tygodnie dobrze, drugie trzy gorzej, a potem... et, wszystko się na gorsze obróciło... Ona nie gospodyni, on utratny, i między sobą też zawdy coś mają, nawet raz ona jego ukropem oparzyła, a on jej znów oko podbił.
— Żeby jeno na tem był skutek, to bajki.
— I ja tak powiadam. Powadzą się, niby mąż z żoną, to się i pogodzą — ale jest tam jeszcze ponoś i gorzej.
— Słyszało się coś, słyszało, — rzekł kiwając głową Kusztycki.
— A cóżeście słyszeli znowu?
— Niby coś, niby nic, rozmaicie — niema co powtarzać.
— Najgorzej, że na mnie nastają... o ten grunt. Ojciec, powiadają, starzy, ojcu po pieniądzach, powiadają, nic. Ojciec będą sobie, powiadają, leżeli na piecu, będą sobie fajkę palili.
— Aha!
— Powiadają: ojciec dość się nadźwigali sochy, nałazili za broną. Ojcu odpocznienie się należy. Tak Nastka mówi i jej chłop przytwierdza. Ignac mi przejścia spokojnego nie da, a Florek też doszczekuje. Powiada, co sobie ojciec myśli? mnie, powiada, żenić się czas, upatrzyłem sobie dziewuchę podług woli i upodobania.
— Już upatrzył?
— A toć upatrzył... z piekła rodem.
— No?
— Wiktę Zawodziankę.
— Ho! ho! Juści co prawda, dziewka dorodna, ale coś o niej za dużo gadają.
— A gadają. Mnie się widzi, że to ona buntuje Florka na mnie, według onego gruntu.
— Et, co tam będziecie słuchali. Powiedzcie: nie dam, — i już.
— Spokoju nie dają.
— Ha, to obiecywać, obiecywać, a zwłóczyć.
— I tegom ci ja próbował, ale już mnie teraz okrutnie przyparli. W sobotę chcą do rejenta jechać. My, powiadają, ojcu zapiszemy utrzymanie do samej śmierci i matce; dopóki, powiadają, będziecie żyli, damy wam het precz wszystko, co jeno potrzeba do odzienia i wiktu.
— I cóż wy na to?
— Ha! tak i będę musiał przystać, co mam robić?
— Słuchajcie-no, Wincenty, — rzekł kowal, — a macież wy choć trochę groszowiny zależałej?
— Juści mieć — mam.
— A dużo?
— Skąd zaś, może będzie jakie sto papierków, a może nie.
— Tedy jeżeli oddacie dzieciom grunt, to sobie papierki zaszyjcie dobrze w sukmanę, przydadzą się wam na dziecinnej łasce.
Wincenty westchnął.
Robota była skończona. Kusztycki fartuch odpasał, włożył kapotę i rzekł:
— No, mieliśmy iść, to i chodźmy.
— A no chodźmy...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.