[12]IV.
Raz zajrzał jasny dzionek do okien mej chaty —
Świat się zbudził pod wiosny roskosznym oddechem —
Odezwały się zewsząd ptaszki głośnem echem —
Po niebie lazurowem migały szkarłaty...
Nagły blask ten rozbudził i moję ptaszynę,
W jej gniazdeczku — toż jęła słodkim swym szczebiotem
Kwilić Bogu pieśń ranną, i śpiewać też potem
Dziękczynny pacierz wiośnie, — jako ptaszki inne.
Więc ją, wziąłem na ręce i, dłońmi drżącemi
Na pierś cisnąc, myśl wzniosłem do Stwórcy swojego,
Dziękując Mu, że zechciał blask ranku takiego
Rostoczyć przed mą duszą, na tej jeszcze ziemi...
[13]
Wtem patrzę — poza oknem — na drzewie — zdaleka —
Śród kwiecia, — niby plama na białym kobiercu, —
Siadł kruk czarny i, jakby na świeży żer czeka,
Głośno kracze...
Dreszcz zimny przebiegł mi po sercu!...
Innym razem — to było latem znów — na łące —
Siedziałem sam z dzieciną, moją... i szczęśliwy,
Że Bóg w niej dał mi kwiatek taki urodziwy,
Marzyłem, — o przyszłości rojąc snów tysiące.
Więc, że wolno jest ojcu, gdy patrzy w swe dziecię,
Sięgnąć myślą, niekiedy w sferę czarów błogą,
Ujrzałem tron... Na tronie — zgadnijcie też kogo? —
Moję córkę!...
Korony onaż warta przecie!
Poglądam... Świeci w złocie i wprzepychu cała...
Do stóp jej tam rój młodzi rycerskięjrycerskiej się tłoczy...
Każdy ku niej z pokorą, wznosi tęskne oczy,
Każdy pragnie, by jemu rękę swą oddała...
Widzę wreszcie, ten lud się już rwie do oręża...
Panowie się na srogie wyzwali turnieje...
Walczą... i krew się leje — już i krew się leje
Za mą córkę — a ona żadnego za męża
Nie bierze!...
Mówi: „Mąż mój nie będzie książęciem
„Ani tym, co krwią bliźnich orną zrasza rolę —
[14]
„Innych ludzi ja całkiem, inne cnoty wolę
„Pamiętam, żem biednego pieśniarza dziecięciem!“
Potem patrzę... Wychodzi przed tłum jakiś młody...
Ma lirę tylko w ręku — lirę tę ustawia,
Zaczyna grać i śpiewać — w swej pieśni wysławia
Co piękne, wzniosłe, dobre... Jak deszcz z wonnej wody
Brzęczą, tony...
Spojrzałem znowu na me dziecię...
Aż tu widzę, drżąc cała, ona z tronu schodzi...
Spieszy w dół... i, gdy wszyscy cisną, się k’niej młodzi,
Podaje rękę swoję — biednemu poecie!
Tak śniłem. Inne jeszcze, piękniejsze nadzieje
Dał mi sen mój... O, cudneż były to widziadła!...
A ptaszka ma, jak gdyby myśli me odgadła,
Wciąż mi w oczy się patrzy przez ten czas, a — śmieje!
Nagle instynkt mnie jakiś porywa tajemny
Spojrzeć w stronę...
Spoglądam...
I widzę — w przestworzu —
Niby kra zabłocona po niebieskiem morzu,
Płynie wprost ku nam — górą — jakiś obłok ciemny...
[15]
Gdy się zrównał już z nami, — jak wielki sęp — pióra,
Tak on swój płaszcz rostoczył... Rozwiesił go w górze...
Postał tam przez chwil parę...
I przepadł w lazurze...
....................
— O, dziś wiem już, czem były — ten kruk... i ta chmura!