Na kongresie międzynarodowym, poświęconym sprawom dobroczynności i opieki dla ubogich

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Suligowski
Tytuł Na kongresie międzynarodowym, odbytym w Paryżu w r. 1900 i poświęconym sprawom dobroczynności i opieki dla ubogich
Pochodzenie Z ciężkich lat (Mowy)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Na kongresie międzynarodowym, odbytym w Paryżu w r. 1900 i poświęconym sprawom dobroczynności i opieki dla ubogich.

Przemówienie w przedmiocie opieki czasowej, jaką dla biednych dzieci warszawskie towarzystwo dobroczynności dostarcza.
(Tłomaczenie z francuskiego).

Skoro posiedzenie dzisiejsze sekcyi poświęcone zostało tak zwanej czasowej opiece nad biednemi dziećmi, niech mi wolno będzie zabrać głos i podać do wiadomości kongresu szczegóły, dotyczące tego rodzaju opieki, jaką w stolicy mego kraju Warszawie, rozwija wielka instytucya dobroczynna, a mianowicie warszawskie towarzystwo dobroczynności.
Prowadząc działalność dobroczynną w różnych kierunkach, utrzymując domy dla sierot, przytułki dla starców i kalek, kasy pożyczkowe, kasy oszczędnościowe, tanie kuchnie, nawet popularne biblioteki etc., towarzystwo nasze stara się usilnie o rozwinięcie u siebie pomocy czasowej dla dzieci. Z biegiem czasu udało mu się dojść do posiadania pięćdziesięciu jeden przytułków, rozrzuconych po całem mieście i przeznaczonych dla dzieci, które przebywają w nich w ciągu dnia, podczas gdy ich biedni ojcowie i matki oddają się pracy na kawałek chleba. Jedne z tych przytułków przeznaczone są dla małych dzieci od lat 4-ch do 7-miu, inne dla starszych dzieci. W pierwszych zajęcia prowadzone są wedle metody Froebla, przy zaszczepianiu w dzieciach zasad religii i moralności. W pozostałych starsze dzieci odbierają elementarne wykształcenie: uczą się czytać i pisać po polsku i po rosyjsku (ponieważ język ten jest u nas obowiązujący), arytmetyki, religii, historyi świętej, otrzymując ogólne pojęcie o wszystkiem, co się dokoła nich dzieje. Obok tego, chłopcy wyrabiają różne przedmioty ze sznurka, słomy, drzewa, nawet z metali, dziewczynki zaś uczą się szyć, cerować, haftować, prać i prasować, różnych zajęć domowych etc.
We wspomnianych przytułkach w roku ubiegłym (1899) mieliśmy 6.518 dzieci, nie licząc tych, które w ciągu roku opuściły schronienia, a przeszło 7.000 łącznie z niemi. Jest to liczba bardzo znaczna, nawet w mieście, liczącem 700.000 mieszkańców. I pomimo, że to opieka czasowa, że trwa w ciągu dnia tylko do 4-ej godziny po południu, uważamy ją za bardzo ważną z różnych powodów.
Przedewszystkiem dlatego, że dziecko nie opuszcza środowiska, w którem przyszło na świat, w którem się rozwija i w którem będzie musiało żyć i działać w przyszłości. Związek między rodzicami a dziećmi nie ulega zerwaniu, za nadejściem wieczoru, oraz w dnie niedzielne lub świąteczne, rodzice i dzieci są razem i rodzice są zmuszeni do zajmowania się dziećmi, otrzymując swobodę pracy w ciągu dnia, dzięki naszej opiece.
Dalej, mamy na widoku i to, że tego rodzaju dobroczynność nie wymaga znacznych kosztów. Przy małym nakładzie można robić wiele dobrego. W istocie na utrzymanie 6.518 dzieci, któreśmy mieli w roku ubiegłym w powyższych przytułkach, wydaliśmy niewiele więcej nad 95.000 rubli, nie licząc wprawdzie darów w naturze i bezpłatnego w wielu razach mieszkania w gmachach towarzystwa; jednakże nawet po doliczeniu tych darów i ceny mieszkania, nie o wiele przekraczamy 300.000 franków rocznie. Co prawda, wyrzucają nam niekiedy, że za mało dajemy dzieciom. Rzeczywiście, co do pożywienia, dzieci otrzymują tylko herbatę z mlekiem i chlebem, lokale przytułków są często niedostateczne, ale na to niema rady, musimy uprawiać dobroczynność w miarę środków i możności. Kierujemy się zasadą, że lepiej wspierać odpowiednio do sił, aniżeli z niczem odsyłać kołaczące do drzwi naszych dzieci. Zresztą dla poparcia naszego poglądu wystarczy małe porównanie. W naszych domach dla sierot mieliśmy w ciągu roku zeszłego 580 dzieci i wydaliśmy na ich utrzymanie 72.000 rubli, nie licząc w to darów w naturze i mieszkania w gmachach towarzystwa.
Różnica nakładu jest aż nadto widoczną i ona to wskazała nam drogę, jakiej powinniśmy się trzymać przy roztaczaniu opieki nad biedną dziatwą.
Nakoniec, istnieje jeszcze jeden powód, wynikający z warunków miejscowych. Mamy do czynienia z ludnością dobrą, ale jednocześnie bardzo płodną. Ludzie u nas mają dzieci, a niekiedy mają dużo dzieci. Dość przytoczyć, że w roku 1863, w czasie ostatniej rewolucyi, kraj mój (Królestwo Polskie) liczył 4.700.000 mieszkańców, zaś w r. 1897 podczas ostatniego spisu ludności, pomimo zgubnych ekonomicznych i politycznych następstw rewolucyi ludność urosła do 9.400.000 mieszkańców, czyli podwoiła się w przeciągu 34 lat. Otóż, gdy chodzi o ludność ubogą i tak płodną, trzeba, wnikając w jej położenie, dopomagać do dźwigania tego ciężaru, którym jest utrzymanie dużej ilości dzieci.
W myśl tej zasady, za nasz obowiązek poczytujemy czynić dobrze, obejmując jak najszersze kręgi. Taką kierując się regułą, zdołaliśmy rozszerzyć naszą działalność i zapewnić opiekę wielkiej liczbie biednych dzieci.
Drobne są to fakta, które kongresowi ośmieliłem się zakomunikować, mniemam przecież, że w tych faktach tkwi dowód, że istniejemy i w miarę środków rozwijamy się.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Suligowski.