Na oślep (Kuprin)/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na oślep |
Pochodzenie | Straszna chwila |
Wydawca | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Страшная минута |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Zaledwie zdążył Kaszpierow usiąść w sankach i zakryć futrem nogi, gdy kłusak, wystawszy się na mrozie, ruszył z kopyta, a brodaty stangret z trudem mógł go utrzymać. Chmura śnieżystego pyłu opadła na twarz Zeny.
— Jazda! — krzyknął Kaszpierow, gdy sanie wyjechały na szeroką pustą ulicę.
Stangret pochylił się naprzód, puścił lejce, krzyknął, a kłusak porwał się jak oszalały, sadząc wielkiemi skokami i kołysząc wysoko podniesionym łbem.
Był to słynny „Bars“, który wziął dwie pierwsze nagrody na moskiewskich wyścigach. Żadnego ruchu nie marnował napróżno. Z olbrzymią siłą wyrzucał naprzód sążniowemi krokami długie w białych skarpetkach nogi, prawe brzuchem dotykając ziemi, niósł jak zabawkę lekkie sanki. Płaty brudnego śniegu odlatywały daleko z pod jego kopyt, uderzając głucho o przód sanek. Wiatr gwizdał mimo uszu i zapierał oddech. Puste ulice tonęły w ciemnościach zimowej nocy, były jakby nieznane i nieskończenie długie. W tej szalonej jeździe wśród ciszy i nocy było coś porywającego, radosnego i tajemniczego.
— Gdzie mnie pan wiezie?... Prosiłam, żeby mię pan odwiózł do domu...
— Niech będzie to dla pani obojętne — odparł, śmiejąc się Kaszpierow. — Musiałem zdobyć kilka chwil... Nie puszczę już pani!
W głosie brzmiała nuta zwycięska.
— Boże! — krzyknęła Zena. — Panie, uważałam pana dotąd za uczciwego człowieka... Jeżeli pan się zapomni... wyskoczę z Sanek!
— Nie, nie wyskoczy pani — odparł Kaszpierow i mocno objął ją wpół. — Nie wyskoczysz, kochanie! Jesteś już w mojej mocy! Dawno czekałem na tę chwilę... Wiem, że jutro opuścisz mój dom, ale djzis — jesteś moją...
Mówił bezładnie jak pijany, dysząc ciężko.
— Puść mnie pan! słyszy pan! Proszę mnie puścić! — krzyknęła Zena, szamocząc się z nim, usiłując wydobyć się z żelaznych rąk. — To nieludzkie! Puść mnie pan! Nie chcę!
— Nie puszczę! — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Nie rozumie pani, co znaczy rozbudzić zwierzę w mężczyźnie? Nie rozumie pani? O, tak, niepodobny jestem do tego pięknego studencika, z którym się tak ślicznie przed chwilą gruchało! Jeżeli przysiągłem sobie, że będziesz moją, to życie oddam, pójdę do więzienia, zgniotę każdego, kto mi stanie na drodze, ale moją będziesz!... Tak! moją! Słyszysz? Moją kochanką... moją własnością...
Naraz zmienił ton, jak człowiek, odurzony długiem cierpieniem i mówił dalej zwolna, ciężko:
— Panno Zeno, proszę nie wierzyć temu, co mówiłem przed chwilą... To był tylko ból... Żadne z tych słów nie jest mojem... Panno Zeno, niech się pani nade mną zlituje... przecież jest pani kobietą i ma dobre serce! Dlaczego niema w pani litości? Pani nawet nie wie, jak ja ją kocham! Ach, skądże może pani wiedzieć o tem?... To nawet nie miłość — to piekło! to męka piekielna, o jakiej pani, tak czysta, niewinna, nie ma nawet wyobrażenia! Powiem pani wszystko... Śpiewała pani... Motyw ten nie opuszcza mnie... jakby ktoś wypalił — go ogniem w mej pamięci... W nocy, w dzień, przy pracy ciągle słyszę głos pani... Gdyby mnie pani nie unikała, gdyby stosunek jej do mnie był prosty, zwykły, nic podobnego nie stałoby się! Odczuwam wszakże wstręt pani. Tak, nie znosi mię pani. Wtedy zaczęło się... Im bardziej boi się mnie pani, im większa jest jej niechęć, tem...
Mówiąc to Kaszpierow, coraz silniej przyciskał do siebie drobną figurkę Zeny i nagle przywarł gorącemi wargami do jej chłodnej twarzyczki, namiętnym długim pocałunkiem zamknął jej usta. Usiłowała wyrwać się, krzyczeć, lecz wola i siła tego człowieka zwolna obezwładniała ją... Zabrakło jej tchu... krew uderzyła do głowy... Przed oczyma wirowały z niesłychaną szybkością olbrzymie płomienne kręgi, owładnęło nią jakieś odurzenie, pełne fantastycznych zjaw, podobne do transu hipnotycznego albo majaczeń morfinisty.
— Co się ze mną dzieje? — przelatywały myśli. — Gdzie jestem? Dlaczego on mię tak przyciska? Ach, to walc z Ałarinem... Jakież to oczy cudowne!... takie głębokie... można w nie patrzeć przez cały dzień i nie dotrzeć do dna... Ukochany... tak blisko..: tak blisko, tak mocno... jeszcze... jeszcze..:
I drżąc pod namiętnemi pocałunkami Kaiszpierowa, pokornie opuściła głowę na piersi.
— Moja najmilsza! moje maleństwo! — szeptał Kaszpierow, drżąc, jakby z zimna — nie odtrącaj mnie!...
Spojrzał na Zenę. Oczy miała przymknięte, wargi na których błąkał się dziwny uśmiech, szeptały jakieś niepojęte słowa.
Myśl jak błyskawica przeleciała przez głowę Kaszmierowa.
— Ach, pani myśli, zdaje się, o swoim inżynięrku!... — zawołał, brutalnie odpychając ją od siebie.
Zena ocknęła się nagle i rzekła spokojnie, twardo:
— Tak, myślałam o nim.
— Wracaj do domu! — zawołał do stangreta Kaszpierow. — Prędko!
Przez całą drogę Zena i Kaszpierow milczeli i gdy spieniony Bans zatrzymał się przed bramą domu, Zena szybko wyskoczyła z sanek, nie korzystając z wyciągniętej dłoni Kaszpierowa. Spiesznie biegła po schodach, aby jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju, lecz Kaszpierow dopędził ją w przyciemnionym salonie i zatrzymał, chwytając za rękę. Straszny był. Z oczu wyzierało szaleństwo, na policzkach leżały purpurowe plamy.
— Pytam panią ostatni raz — zawołał. Każde słowo z trudnością przechodziło mu przez usta. — Czy będziesz moją dobrowolnie? Nie rób głupstw... Żebraczka! Nie znasz wartości pieniędzy... a ja cię niemi obsypię... Zawiozę cię zagranicę... Sławę zdobędziesz swoim głosem... Oddam ci wszystko... wszystko co mam... Nie doprowadzaj mnie do ostateczności... Tu... w tym pokoju, sam djabeł nie usłyszy twego krzyku!
— Nikczemnik! — z trudem wyjąkała Zena, czując, że zemdleje. — Nienawidzę... wstrętny!...
— Ach, tak? wstrętny?
Z dzikim okrzykiem, nie widząc, nie słysząc nic, nie zdając sobie z niczego sprawy, rzucił się Kaszpierow ku niej, objął silnemi rękami i nagle stanął jak wryty.
We drzwiach stała Liza, ze świecą wzniesioną wysoko nad głową i z przerażeniem patrzyła na rozgrywającą się scenę.
Kaszpierow zgrzytnął zębami i wybiegł z pokoju.
— Zenuś, co ci się stało? — zawołała Liza, biegnąc do nauczycielki.
Ale Zena już nic nie słyszała. Zakręciło się jej przed oczami, czuła, że leci w jakąś otchłań i upadła, silnie uderzając głową o posadzkę.