<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł Na pańskim dworze
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia „Gazety Handlowej„
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
WYPĘDZONY.

Miałecki, opuściwszy buduar swej pani, kręcił głową w której uważał, iż ma jakiegoś ćwieka, a nie rozumiał zupełnie jego natury. Że jednak nie był człowiekiem włożonym w przeprowadzanie procesów bardziej skombinowanego rozumowania, zatem poszedł do kuchni. Tutaj przystąpił zblizka do kucharza i tak mu prawił:
— Dyabli nam tu skądś przynieśli tego chłopaka! Hrabina się dowiedziała, że jest złodziejem i kazała go dziś oddalić ze dworu.
— Oj, to to to! Rzecze Masełko. — Będzie miał szelma naukę na całe życie. Ja mu tu zaraz zapowiem, żeby noga jego nie postała w tych stronach!
Majcherek, wygnany przez Fryca z ogrodu, powrócił znowu pod ścianę kuchennego zabudowania, gdzie zajął miejsce pomiędzy psami, które, przybrawszy rozmaite pozycye, używały tutaj drzemki. Dziecko ani się spodziewało, że i takie odsiadywanie pod ścianą może być wzbronione.
Masełko rozkazał niebawem przyprowadzić chłopca do kuchni, a sam przybrał fizyognomią herolda głoszącego wyroki wyższej woli. Trząsł się ze strachu malec, gdy spojrzał na surową twarz kucharza, który przemówił uroczystym stylem:
— Żebyś wiedział, łotrze, raz na zawsze, że nie należy kraść i wyprawiać po nocach rozmaitych łajdactw, więc ci tu zapowiadam z rozkazu pani hrabiny, abyś się stąd wynosił. Idź sobie, gdzie chcesz; ale wara od pałacu, kuchni i folwarku! Żeby cię tutaj niczyje oko nie widziało! Bo my tu nie będziemy chowali kryminalistów! Miej to sobie na całe życie za naukę. A teraz, fora ze dwora!... Tylko, słuchajno, ty nicponiu, jeżeli mi się tu kiedy pokażesz, sprawię ci takie basałyki, że ci się prababka przyśni i psami każę wyszczuć za bramę!
Całe otoczenie w kuchni podzielało w zupełności mądre poglądy Masełki na rzeczy etyki i wewnętrznie sympatyzowało ze sprawiedliwym wyrokiem. Każdy czuł się w tej chwili lepszym i wyższym od Majcherka. Ideę sprawiedliwości można pojmować tylko po swojemu.
Z przemowy kucharza chłopiec nie rozumiał bardzo wielu rzeczy, przedewszystkiem tajemnicą dla niego były pojęcia, oznaczone przez pana Masełkę wyrazami: „łajdactwa“ i „kryminaliści.“ Nie rozumiał też dobrze, co to jest „rozkaz pani hrabiny.“ On wiedział tylko, że w pięknym pałacu mieszkają jacyś wielcy ludzie, którzy jeżdżą wspaniałemi karetami, wiedział, że tych ludzi słucha Masełko, Miałecki, Pękalska, Hałastrowicz i inni. Z całej przemowy kucharza zrozumiał jednak tyle, że nietylko w kuchni, ale i pod ścianą kuchni przebywać mu już teraz niewolno; zrozumiał, że ma wyjść za bramę i iść przed siebie, a to dlatego, iż go w klombie spotkała dziewka Magda, jak się zabawiał praską serną i płóciennym woreczkiem. Wszystkie inne zarzuty były dla niego niezrozumiałe, a co jest niezrozumiałe, z tego się tłomaczyć nie można. Otrzymawszy wyrok wygnania, Majcherek cieszył się w duszy, że go przynajmniej Masełko przy sposobności nie kopnął nogą, nie wydarł za uszy, nie uderzył w kark albo i nie obił rózgą. Przecież bez wątpienia kucharz mógł to zrobić!
Chłopcu dziwno nawet było, że Masełko nie korzystał ze sposobności. Po tak srogich przejściach dnia malec opuścił kuchnią i wyszedł za bramę; do bramy towarzyszył mu jeszcze Bryś, ale potem pies zawrócił na stanowisko swoje pod ścianę.
Podróżnik tego rodzaju co Majcherek idzie prosto przed siebie, gdzie go oczy niosą. Szedł więc drogą od pałacu i doszedł do wsi; przez wieś droga ta sama biegła dalej. Poprzed chatami na pogródkach i na samejże drodze siedziały gromadki brudnych dzieci. Przy jednej takiej gromadce zatrzymał się nasz mały bohater. Dzieci otoczyły właśnie mały dołek, palcami wybrany w ziemi, pluły weń po kolei, dosypywały pyłu, i z takiego jakby ciasta robiły gałki, co miało być niby to naśladowaniem czynności pieczenia chleba. Z początku dzieci owe spoglądały na Majcherka jak na obcego przybysza; ale w kilka minut był on tu już jakby wśród swoich; zapytany, powiedział towarzyszom swe imię, poczem pluł także w dołek i robił gałki z błota. Cała gromadka dzieci nazywała go „Machusiem.“
— Kajże ty Machuś masz swoję chałupę? Pytała najstarsza w towarzystwie dziewczynka Hanka, która była opiekunką i niańką dwuletniego może braciszka Maciusia.
Majcherek podniósł na nią swoje wielkie czarne oczy i ręką pokazał w kierunku pałacu.
— A czyjżeś ty? Pytała znowu Hanka, utarłszy braciszkowi nos koszuliną i przysiadając się do Majcherka.
Chłopiec spojrzał znowu na dziewczynkę, lecz tą razą nic nie odpowiedział, nie miał bowiem wyobrażenia, iż można być czyim.
Hanka ze swej strony niezrozumiała tego psychicznego stanu i zaczęła nauczać Majcherka, jak się odpowiada na takie pytanie.
— Widzisz, Machusiu. Mówiła dziewczynka. Ja się pytam, jak wołają pani matka na twego tatusia, to mi powiedz: Szymek, czy Wicek, Ignac?...
Majcherek i teraz niewiele z tego zrozumiał, ruszył ramionami, kiwnął główką. Z dziećmi bawił się daleko lepiej niż z psami pod ścianą kuchni. Dziecku było wśród dzieci bardzo dobrze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.