>>> Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Na pierwszy bal
Pochodzenie Pamiątka Związku Artystów Polskich: Wiek XIX, 1901
Redaktor St. Bursa
Wydawca Związek Artystów Polskich we Lwowie
Data wyd. 1901
Druk Drukarnia „Słowa Polskiego“
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NA PIERWSZY BAL.

— Boże! — więc jadę na pierwszy bal...
Niewiem, czy zdążą z tą suknią. Ma być biała, gazowa. Miałam ochotę, ażeby wystąpić w kolorze vest nil, ale mama mówi, że — jak świat światem — panienka, idąca na pierwszy bal, musi być biało ubrana. Będę więc biała — cała splisowana od góry do dołu, stanik także splisowany, na ramionach motyle splisowane — z tyłu długa szarfa biała, splisowana. Wyprosiłam sobie tylko konwalje z długimi zielonymi liśćmi. Tak lubię zielony kolor. To bardzo moderne... Chciałabym być długa, cienka, wąska — secession — ruda, z uszami zakrytemi, a jak na złość jestem niska, drobna, mam ciemne włosy i te szkaradne rumieńce, których się pozbyć nie mogę. — Piję od kilku dni ocet, jem kwaśne pomarańcze, cytryny, ale to nic nie pomaga. Skoro nadchodzi godzina lekcyi Julka i wiem, że... on... ma przyjść — to jestem cała czerwona, jak... niewiem co i aż twarz do szyby przykładam, żeby trochę ochłonąć. Dużo mi to pomaga! Całą godzinę a czasem dwie, podczas... jego lekcyi z Julkiem, jestem taka czerwona. Mama to widzi — teraz niewolno mi siedzieć w pokoju, kiedy Julek ma lekcyę. Ale na wieczorku u państwa Trawińskich.... on.... mi mówił, że będzie na balu u pani Mołonieckiej, to jest — może będzie, bo na razie niema jeszcze zaproszenia.... Wczoraj modliłam się gorąco, żeby dostał to zaproszenie. Chciałabym, żeby mnie widział, jak będę ładnie ubrana. Będziemy tańczyć... ciągle. Na takim dużym balu, to mama chyba nie dopatrzy. Ach Boże! jaka ja będę szczęśliwa, szczęśliwa. Tak się cieszę na ten bal. Do tej pory kręciłam się tylko na jakichś tam herbatkach tańcujących, pączkach, byle czem, ale — to bal! bal...
Nie widziałam... go... od kilku dni, ale on dotrzyma słowa, zaproszenie dostanie i na balu będzie. Boże! dzwonią. To fryzyer. Mają mnie uczesać o trzeciej, bo później fryzyer zamówiony. — Suknia nie gotowa — pantofle za duże, zlatują mi z nóg, zmienić je trzeba... Co to będzie! co to będzie!... Drżę cała ze strachu i szczęścia. Boże! jakiś ty dobry, żeś mi tej chwili dożyć pozwolił!

. . . . . . . . . . . . . . . .

Jeszcze mam chwilę czasu. Mamcia kładzie rękawiczki, a gdy mamcia kładzie rękawiczki, to długo potrwa. Dopisuję więc w dzienniczku te słowa: „Jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa!...“ Piszę stojąc, bo nie wolno mi usiąść i będę w karecie podobno stojąco jechała. I tak splisowanie nie dobrze się trzyma. Boże! ten bal! ten ohydny bal! Wolałabym, żeby mnie do piwnicy powlekli i zamknęli. Suknia się nie udała. Sterczy dokoła jak krynolina, żadnej linii, o secessyi marzyć niema co! Konwalje są, ale czysto białe, bo mamcia liście powyjmowała. Okazało się, że jestem chuda, jak półtora nieszczęścia, że mam żółtą szyję. Tak mi było przykro, bo mamcia aż ręce załamała, kiedy się ubrałam i zawołała ciocię, Melkę, Julka i Tatę. Wszyscy się zeszli — kiwali nademną głowami, a Julek zaczął skakać i krzyczeć: „Nina ma solniczki!“ — Już zaczęłam płakać, aż ciocia zlitowała się nademną i przyniosła szeroką białą wstążkę. Zawiązali mi ją na szyję, opięli konwaliami i podobno nawet — ładnie wyglądam. Ja tam niewiem! Co mnie to obchodzi! Jestem taka ściśnięta i zesznurowana, że o mało nie zemdleję. Mamcia mówiła, że, gdy szła na pierwszy bal, to miała 42 centymetry w pasie, i chciała koniecznie, żebym ja miała choć 45 centymetrów. Ale to było niepodobieństwem, choć wzywali z kuchni Walentową — bo jest bardzo silna — i ta mnie przez ręcznik ściskała w pasie, a ciocia i mamcia każda za jedno sznurowadło — ciągnęła. Julek tak się z tego cieszył, że aż upuścił chleb z powidłami na dywan, a mnie oczy po prostu na wierzch wyłaziły. — Ale to mniejsza. Ja byłabym i to przeniosła. Ja byłabym już i taka ściśnięta pojechała na ten bal i nic nie mówiła, że mi fryzyer włosy popalił, a szpilki tak powtykał, że mnie kłują, i że te konwalje także mi szyję drapią, i że ta wstążka mnie dusi — to wszystko nic, ale... on nie będzie! ja... jego nie zobaczę! Boże! Boże!... Dlaczego mnie tak ukarałeś? Przecież ja się tak modliłam... Nie wolno mi nawet płakać, bo mamcia pozna. Jeszcze... mu lekcyę wymówią. Ja słyszałam rozmowę Mamci i Cioci. Kiedy mnie już usznurowały, mówi do mnie Mamcia: „Proszę Niny, żeby ciągle siedziała koło mnie i uważała, czy poprawiam kolczyki! Odpowiedziałam: „dobrze proszę Mamci“ — ale zrobiło mi się zimno, bo już tak jest między nami umówione, że, gdy Mamcia poruszy kolczyk, to mam stanowczo odmówić tancerzowi, proszącemu mnie do tańca, nawet wirowego. O innych panów mi nie chodziło! ale o.. niego! o.. niego, bo ja wiedziałam, że mamcia będzie ciągle się trzymać za kolczyk, ile razy on przyjdzie. Ale już zrezygnowałam. Powiedziałam sobie: „niech tam! tańczyć z... nim nie będę, ale go zobaczę — on będzie stał niedaleko, będziemy cały wieczór blisko siebie“. Nagle — słyszę, jak ciocia szepce do Mamci: „...znów może z nim tylko będzie tańczyć, uważaj! taki student to kompromituje... odstręcza ludzi poważnych....“ A Mamcia na to do Cioci, także szeptem: „nie bój się... postarałam się o to — nie zaprosili go!...“ Patrzyłam wtedy w lustro i zobaczyłam się nagle strasznie bladą. Zamknęłam oczy i tak już zostałam przez chwilę. Czułam, jak przez sen, że Mamcia i Ciocia wpinają mi kwiaty w stanik, układają włosy i coś mówią... Potem — wyszły. Ja stoję tak ciągle na miejscu i łzy mnie dławią, bo co mi po tym balu, skoro... jego tam nie będzie!.. jego tam nie będzie!....

Zapolska.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.