<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Na polskiej fali
Wydawca Dom Książki Polskiej, Sp. Akc.
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLII.
Coś o ludziach na półwyspie Helskim.

Należy choć w krótkości powiedzieć coś o ludziach, zamieszkujących półwysep Helski, czyli o naszych rybakach nadmorskich.
Są oni — jak to już powiedzieliśmy — Kaszubami, ale tę swoją odrębność plemienną ujmują w następujące słowa: — Jestem Kaszuba, to znaczy Polak. — Pieśń kaszubska śpiewa:

Tam, gdzie Wisła od Krakowa
W polskie morze płynie,
Polska wiara, polska mowa
Nigdy nie zaginie.
Nigdy do zguby
Nie przyjdą Kaszuby!

Są szczerze i prawdziwie religijni. Uczy ich tego morze, na którem wszystko zależy od woli Boskiej. — Będzie jak Bóg da! — mawiają świadomi swej ludzkiej bezsilności, o której aż zanadto często zapominają ludzie lądowi, zbyt ufający w potęgę maszyn. Dlatego też Kaszubi, a właściwie rybacy są ludźmi pokornego serca, co nadzwyczaj wzmacnia ich ducha i pogodę myśli.
Morze i wogóle wodę kochają, ale na swój sposób. Człowiek lądowy podziwia wielkość morza i jego piękno, rybak kocha życie morza, w którem bierze udział i którego — dla nas — jest duszą. Nie zdarza się, aby rybakowi wpadło na myśl przejechać się po morzu łódką „dla przyjemności”, tak samo jak rolnik nie będzie orał dla zabawy. Nie wierzcie też książkom, piszącym o rybakach wyjeżdżających na morze w czas burzy. To jest bezwarunkowo fizycznie niemożliwe. Że jednak, gdy chodzi o ratunek bliźniego, rybak zrobi wszystko co może zrobić, to pewne. W rozdziale zatytułowanym „Dziewiąta Fala” wykazałem niemożliwość ratunku, dam teraz przykład, do jakiego poświęcenia rybak jest zdolny, kiedy widzi jego możliwość.
Było to na pełnem morzu, niedaleko szwedzkich wybrzeży, w marcu. Zapędziła się tam jedna z naszych żaglówek z czterema ludźmi załogi. Porwana burzą łódź walczyła z nią jakiś czas skutecznie, póki ludzie nie stracili sił. Gdy już omdlewali, nadpłynął statek niemiecki, który chciał łódź ratować, ale z powodu wzburzonego morza nie mógł się do niej zbliżyć. Jeden z rybaków umiał pływać, obwiązał się tedy długą liną, której drugi koniec uwiązano do łodzi, rozebrał się i skoczył w morze, aby się wpław dostać na statek, do którego zapomocą liny można było łódź przyciągnąć. Zrobił to, ponieważ była możliwość uratowania towarzyszów, mimo, że groziło mu nietylko utonięcie w wzburzonem morzu, ale także kurcze lub porażenie serca w wodzie zimnej jak lód, nie mówiąc o ciężkiej chorobie i jej następstwach. Ale nie ruszyłby się, gdyby ratunek był niemożliwy.
Rybacy są zasadniczo uczciwi. Kluczy tu nie używają, wyjeżdżając na morze lub wychodząc w pole, domy zostawiają otwarte. W rachunkach wszelkich są bardzo rzetelni. Z powodu ubóstwa i wiecznego zapotrzebowania gotówki, chciwi są na grosz, równocześnie jednak, sprzedając ryby na centnary, wspaniałomyślnie zawsze kilka funtów dorzucają. W oberży wzajemnie się częstują, wogóle są honorowi i nieskąpi.
Podróżując dużo po morzach, niechętnie i z pewnym lękiem wyjeżdżają na ląd. Prędzej i łatwiej wybierze się rybak do Chile lub do Australji, niż do Warszawy. Na morzu ma to, do czego przywykł: wodę, statek i pekeflajsz. Rybak, który nieraz przeklinał morze, zwłaszcza w czasie zimowych połowów, znalazłszy się na lądzie, pisze tęskne listy do domu o tem, jak to on wolną chwilą wychodzi na miasto nad rzekę i patrząc choć w tę odrobinę wody, myśli o morzu i o rybackiem życiu.
Polsce zawsze byli i pozostali wierni. Za czasów niemieckich nie zniemczyli się i po polsku umieli o tyle, że zawsze się po polsku modlili. Z litanji do Matki Boskiej nigdy tu nie były wykreślone słowa „Królowo Korony Polskiej“. Rząd niemiecki zaniedbywał ich i prześladował. Złapane przez nauczyciela na mówieniu po polsku dziecko, musiało za karę napisać tysiąc razy: „Ich darf nicht in der Schule polnisch sprechen!” (Nie śmiem w szkole mówić po polsku!)
Za rządów polskich Kaszubi odetchnęli. Polska zbudowała im kolej a prócz tego dała letników, których za czasów niemieckich tu nie było, a z których dochód jest dla rybaków znakomitą pomocą pieniężną. Wzmacnia się też dzięki letnikom łączność z krajem. Prócz tego rząd polski wybudował dla rybaków na Małem Morzu port rybacki Jastarnia-Bór.
Rybacy są zasadniczo bardzo dobrzy ludzie. Są między nimi ludzie biedni, ale niema żebraków, bo wszyscy sobie wzajemnie pomagają. Nieraz kłócą się ze sobą, krzyczą, wygrażają sobie pięściami — ich wielką wadą jest zawiść — lecz jak tylko któremu z nich co się stanie, wszyscy śpieszą mu z pomocą.
Widziałem to, gdy Dawid raz pod wiosnę zachorował i musiał przez kilka dni leżeć. Kto tylko miał wolną chwilę, przychodził, aby go w pracy wyręczyć, tak, że mimo choroby wszystko było w gospodarstwie zrobione jak należy.
Kiedyindziej znów byłem świadkiem takiej sceny:
Przyszła do Dawidów krewna, która bezprawnie zajęła Dawidowej dom po rodzicach w Kuźnicy i prawie go sobie przywłaszczyła. Lata całe siedziała w nim, pobierała czynsz od letników, uważała go za swój i mimo upomnień nie chciała się wyprowadzić, tak, że Dawid oddał wreszcie sprawę do sądu, który kobiecie kazał z domu się wynieść. Wtedy kobieta spokorniała i przyszła do Dawidów z prośbą, aby jej nie wyganiali, bo ona biedna i nie ma się gdzie z dziećmi podziać. Dawid pomyślał i odpowiediał:
— Nie było to od ciebie ładnie, co nam zrobiłaś, ale doch ja mam dach nad głową a ty nie masz nic, — możesz w tym domu dalej mieszkać.
Tak powiedział rybak biedny, nie myśląc o tem, iż za pieniądze uzyskane ze sprzedaży niepotrzebnego sobie domu, mógłby własny dom rozszerzyć i zarabiać na letnikach tyle, iż on — blisko 70 letni starzec — nie potrzebowałby już tak ciężko, jak dotychczas, pracować.
Rybacy, pracujący jako marynarze na statkach, stale dwie trzecie swego zarobku odsyłają rodzinom.
Są to ludzie prości, ale dobrzy.
Nie trzeba też myśleć, że nie umieją się bawić, czyli, jak to my młodzi nazywamy, że są nudni. Prawda, w święta zwykle odpoczywają, bo są strudzeni, z tego jednak nie wynika, by się nie umieli zabawić wesoło, gdy się ku temu pora i sposobność nadarzy. Bardzo lubią muzykę i tańce i właśnie mój Dawid na całym półwyspie słynął jako świetny niegdyś tancerz. Mają też własną kapelę rybacką, która doskonale przygrywa podczas zabaw i uroczystości.
Spędziwszy dłuższy czas wśród tych ludzi, mogę o nich powiedzieć tyle tylko, iż nie zauważyłem nic naprawdę złego, a zato dużo dobrego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.