<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Na polskiej fali
Wydawca Dom Książki Polskiej, Sp. Akc.
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.
Dowiaduję się, kto jest panem morza.

Połów trwał przez cały dzień i dał dobrych kilkadziesiąt centnarów, co w rezultacie przyniosło dziwne skoki ceny, wzajemne przelicytowanie się kupców i powszechne rozgoryczenie.
Pomyślałem sobie — zwykle i wszędzie tak bywa.
A połów był bardzo dobry.
W nocy wybuchła burza. Ni stąd ni zowąd powietrze zaszumiało, zawyło, zahuczało, powstał ryk, trzask, jakiego dotychczas nie słyszałem. Szczerze mówiąc, nie zląkłem się tej burzy, lecz raczej byłem dumny, że słyszę coś podobnego. Uważałem się już za „wilka morskiego”.
Wyznaję, że słyszałem, jak rybacy wybiegali z domów, aby ratować stojące w morzu żaki. W pewnej chwili coś mi szepnęło, że jako „wilk morski”, powinienbym może biec i ja na pomoc. Ponieważ jednak nikt tego odemnie nie żądał, naciągnąłem kołdrę na uszy i słuchając wycia burzy, smacznie zasnąłem.
Kiedy rano po śniadaniu wyszedłem zobaczyć, co się dzieje, pierwszym, kogo spotkałem, był pan Żebrowski.
Ujrzawszy mnie, uśmiechnął się i zawołał:
— Błysnęły jak sen złoty — i zniknęły.
— Kto?
— Nie pamiętasz, co mówiłem? Śledzie.
Ponieważ całem sercem byłem po stronie rybaków i życzyłem im jak najlepiej, odpowiedziałem z wiarą:
— Kto wie, może jeszcze będą!
— Ja wiem, że nie, że zniknęły na dłuższy czas. Słuchaj, jaki wczoraj był wiatr?
— Słaby. Ani żagla pełnego nawet nie było.
— Ty sam jesteś słaby. A jaki dziś jest wiatr?
— Bardzo mocny, proszę pana.
— Bardzo niemądre odpowiedzi, proszę pana. I ty jesteś harcerzem?
— Jeśli powiedziałem co niemądrego, proszę mi błąd wykazać! Będę panu wdzięczny. Ale pan tylko się wyśmiewa, a nic nie mówi.
Nie obraził się. Pomyślał chwilę, a potem zaczął mówić, jakby opowiadał bajkę:
— Gdy mieszkaniec miasta zbudzi się rano, pierwszą jego czynnością jest spojrzeć na zegarek, aby się dowiedzieć, która godzina. To dla niego rzecz najważniejsza. Nie pyta o to, czy ciemno, czy jasno, lecz czy ma już wstawać i iść do swego obowiązku, czy może jeszcze poleżeć, podrzemać. O swej godzinie wstaje, ubiera się, je śniadanie wychodzi i wraca. Jeśli ciemno, wstając, zapala światło elektryczne, jeśli słota, bierze palto, ewentualnie kalosze ale cóż go obchodzi, z której strony wiatr wieje, jakiej jest siły, o której godzinie słońce wschodzi czy zachodzi, jaką jest kwadra miesiąca?
Na morzu wszystko jest inaczej. Ot, żeby iść na maleńkie tobjaszki, trzeba wiedzieć, o której godzinie słońce wschodzi, nieprawda? Jeśli rybak wyjeżdża daleko na morze, musi wiedzieć, kiedy słońce zachodzi, aby moc w porę powrócić. Nocne połowy najlepsze są nie w noce pogodne ale ciemne — gdy księżyc idzie „ku ćmie”. Dlatego na morzu ludzie wciąż jeszcze do tego stopnia żyją miesiącem księżycowym, że nie mówią „miesiąc” lecz „księżyc”. A więc nie — za dwa miesiące, tylko?
— Za dwa „księżyce“! — odpowiedziałem.
— Widzisz. Zaś najważniejszą osobą, władcą i panem mórz jest wszechpotężny, tajemniczy, nieobliczalny Wiatr, we wszystkich swoich postaciach i odmianach zwłaszcza, jeśli chodzi o rybołóstwo przybrzeżne, jakiem przedewszystkiem jest nasze. Ryba lubi naogół wodę czystą i dlatego niechętnie zbliża się do brzegów, do których dopiero wiatr ją przynosi przez wytwarzanie odpowiednich prądów w morzu. Powiedziałem ci już, że nasze Wielkie Morze jest ubogie w plankton — po kaszubsku nazywa się to „kool“ — i w sól. Małe Morze jest pod tym względem jeszcze biedniejsze. Dno ma piasczyste, koolu czyli „pożywki“ bardzo mało, woda jego jest tak słodka, że można ją pić, a prócz tego znajduje się w niej CO, od którego każde stworzenie ucieka. W takich warunkach ryba morska żyć nie może.
— A więc skądże się tu bierze? — spytałem zaciekawiony.
— Musi ją tu przynieść szczęśliwy wiatr, a właściwie odpowiednie następstwo szczęśliwych wiatrów. Jest ono rozmaite, układające się w przeróżne kombinacje. Ja przez sześć lat już dzień w dzień dokładnie notuję wiatry i wciąż nie wiem nic. Jest to zajęcie zupełnie bezowocne. Ale zasadniczo powiedzmy: Małe Morze jest miednicą, otwierającą się ku południowemu wschodowi. Chcąc wpędzić w nią rybę wiatr musi ją obdać z westu przez nordę, nord-ost i ost, nawet trochę zydy nie zaszkodzi, ale najgorszy jest zyd-west, bo ten, jako idący od lądu, jest bezrybny, ryby nietylko przynieść nie może, lecz ją odpędza. Zrozumiałeś?
— Tak, proszę pana, tylko jednej rzeczy nie rozumiem: dlaczego pan daje tym wiatrom nazwy niemieckie?
Pan Żebrowski wzruszył ramionami.
— A jakież mam im dawać nazwy? Łacińskie? Nie piszę przecież książki, lecz mówię z tobą językiem morskim, a ten po obu brzegach Atlantyku i Pacyfiku innych nazw nie zna i nie używa. Tak samo mówią Anglicy, Francuzi, Szwedzi, Norwegowie, tych samych nazw i związanych z niemi znaków używa marynarz rosyjski i fiński. Tu niema miejsca na spory językowe. Weź choćby przysłowia naszych rybaków: — Zyda — rybacka bida. — Ost — rybacki trost, to jest — pociecha. Norda — poprawi albo pozbawi.
— Dlaczego, proszę pana? Pan sam mówił, że norda jest wiatrem dobrym. —
— Sztop! — zawołał pan Żebrowski.
Mówił nie „stop“ lecz „sztop“.
— Sztop! Każdy wiatr jest zły, jeśli jest stały, czyli wieje zbyt długo, bo wtedy musi rybę odnieść.
— A jak pan mógł zgadnąć wczoraj, że dziś śledzi nie będzie?
— Bo ławica była przypadkowa.
— A skąd pan wiedział?
— Pytałem rybaków — jaki „sztrom“ czyli prąd — powiedzieli mi, że nord-ost, czyli północno-wschodni, podczas gdy wiatr był zyd-west, to jest wprost przeciwny — i to już drugi dzień. Wynika stąd, że ławica, albo część jej, wpadła w prąd, który jeszcze nieprzestawił i ten przyniósł ją ku brzegowi. A ponieważ miało się na burzę —
— A skąd pan wiedział?
— Barometr, obserwacja niektórych ludzi, czułych nerwowo na burzę w tym kierunku, obserwacja ptaków, wogóle sześcioletnie doświadczenie, instynkt i różne inne cuda! Jo, rozumie się, to wszystko mogło zawieść — i wcalebym się temu nie dziwił, ale nie zawiodło — czemu się również nie dziwię. Rozumiesz?
— Rozumiem. Ale im więcej rozumiem, tem mniej wiem.
— To znaczy, że jesteś na dobrej drodze! — zaśmiał się pan Żebrowski. — A jak już zupełnie nic nie będziesz wiedział, wtenczas będziesz wszystko wiedział. No, a teraz pójdę zobaczyć, co się u mnie dzieje.
Skinął mi głową i rzekł na pożegnanie:
— Żyj-że nie jak poganin, lecz jak porządny człowiek i pamiętaj, że pierwszem, co masz zrobić rano, jest — popatrzyć, jaki wiatr. Orjentować się chyba umiesz.
— Umiem. Mam nawet busolę.
— No — to cześć. Dudek, idziemy!
Wsadził ręce w kieszenie i poszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.