<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Na tułactwie
Wydawca Gebethner i Wollf
Data wyd. 1882
Druk Druk „WIEKU“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Upłynęło dni kilka od przybycia Klesza do hoteliku. Znaczniejszą część czasu spędzał on teraz przy łóżku chorego, usiłując wyręczać p. Perron, o ile ona dała się zastępować.
Jordan nie był zręczny w posłudze, nie miał wprawy, sam zamało potrzebował starań około siebie, aby mógł przewidzieć co człowiekowi trochę rozpieszczonemu potrzebnem było.
Wdowa kręcąca się cięgle z prawdziwą czy udaną wesołością przy łóżku, w pokoiku, zawsze z uśmiechem na ustach, z dowcipem jakimś na pogotowiu, z przysługą jakąś, która cudownie chorego zachcianki odgadywała — zjednywała sobie coraz więcej Klesza.
— Padłbym przed nią na kolana — mówił Jordan w duchu — gdyby się tylko za to wszystko nie kazała mu ze sobą żenić!
O ożenieniu wszakże dotąd wcale wzmianki nie było.
Małdrzyk wychwalał ją — a Klesz potakiwał mu. Dla przyjaciela była też tak uprzejmą, tak miłą. tak uprzedzającą jak dla p. Floryana.
Jordan się uspokoił nieco.
Drugiego dnia wręczyła mu pocichu wszystkie listy, które dotąd leżały u niej zachowane, uprzedzając tylko że doktór stanowczo oddania ich zakazywał i że je odwlec potrzeba było.
Klesz musiał się do tego zastosować.
Mówili więcej prawie o nim, o pobycie, życiu i kolejach jakie w Tours przebywał, niż o chorym. Jordan o Jourdanach opowiadając przygotowywał potroszę przyjaciela do tego, czego przed nim nie chciał taić, lecz nie miał odwagi przyznać się jak naostatek zaszedł daleko. Od dnia do dnia odkładał to wyznanie.
Stan chorego w ciągu pobytu Jordana, nietylko że się nie pogorszył, lecz nawet polepszać się zdawał. Rozmowa nie męczyła go, śmiał się czasem, i wesołość mu powracała.
Gdy się czasem zwróciła mimo woli ku Lasocinowi, do Moni i jej listów, Jordan zręcznie odciągał ją na inny przedmiot. Zwlekał.
Jednego wieczoru wreszcie, mówiąc o Jourdanach, o swej izdebce na poddaszu, o poczciwej rodzinie, do której się przywiązał jak gdyby już do niej należał, naostatek dużo o pannie Ewelinie, której serce, dobroć i przyjaźń dla siebie z zapałem wynosił — dodał w ostatku:
— Wiesz Florek, ty będziesz niewinną przyczyną, że ja srogie na mój wiek głupstwo popełnię. Powiem ci już wszystko co się ze mną stało.
Gdy list kapitana przyszedł zawiadamiający mnie o nieszczęściu twojem — natychmiast zacząłem się wybierać w drogę. Wpada panna Ewelina, i w chwili gdy jej powiadam że wyjeżdżam — woła: — A! ja nieszczęśliwa, ja tego nie przeżyję. Zdaje mi się że nawet rzuciła mi się na szyję — to tylko wiem że znalazły się jakoś i twarze nasze zablisko i moje ręce na jej ramionach. A, skutkiem tej katastrofy — dokończył Jordan patrząc w oczy Małdrzykowi — muszę się z nią ożenić.
Floryan chwycił go za rękę.
— Ty? ożenić się! — zawołał.
— Jak widzisz, była co nazywają force majeure — mówił z humorem Klesz — dla samej przyzwoitości należało się zaręczyć, aby panna nie wstydziła się swojego uczucia.
— Naprawdę? — dodał Floryan.
— Niestety! nie kłamię — ciągnął dalej Jordan. — Dla mnie to będzie wielkiem szczęściem, o jakiem nigdy nie marzyłem... ale dla tej istoty biednej...
Ręką w powietrzu zrobił znak zapytania.
Małdrzyk westchnął.
— Wiesz mój kochany Jordku — rzekł — twoje wyznanie, ułatwia mi wypowiedzenie tego co miałem ciągle na ustach.
Ja także skończę ożenieniem z Adelą.
Klesz patrzał mu w oczy milczący.
— Ty, także? — wybąknął zdziwiony i zasmucony.
Oba zniżyli głos, jakby się lękali być podsłuchanymi.
— Mnie się zdawało że tyś się powinien był tego domyśleć. Mam obowiązki dla tej kobiety, dała mi dowody przywiązania, które przez lat kilka wytrwało, mimo, żem ja nie zawsze zasługiwał na nie. Jakże inaczej spłacić jej dług wdzięczności?
Nastąpiła długa przerwa milcząca, Jordan zwijał w ręku kawałek papieru i rozkręcał go naprzemiany. Florek westchnął.
— Nie należy to do mnie — odezwał się Jordan — sprzeciwiać ci się, ani odciągać od tego co uznajesz obowiązkiem; lecz jest jedna okoliczność, na którą powinienem zwrócić uwagę twoją. Masz córkę — najpierwsze są twe obowiązki dla niej. To co postanowiłeś byłoby pewnie przykrem jej, a nawet na jej los wpłynąćby mogło. Najlepszą kobietą dziś może być twoja Adela — ale — ale jej przeszłość...
Floryan zadumany milczał.
— Monia — rzekł po namyśle — niestety, ani mnie, ani macochy nigdy podobno widzieć nie będzie. Zaledwie się dowie, co się z ojcem jej stało.
Pomiędzy dawnem życiem mojem a teraźniejszem, jest przepaść niezgłębiona.
Mogliżeśmy kiedy przewidzieć że dziedzic Lasocina, ostatni potomek senatorskiej rodziny, będzie dworował Nababowi — i pełnił obowiązki starszego masztalerza w cyrku. Wszystko to sprowadziła owa dura necessitas, która nikogo nie oszczędza i najtwardsze karki uginać lubi.
W początkach oburzałem się, targałem te więzy, któremi mnie ona krępowała, nie pomogło nic. Zwolna, to co mi rumieniec wstydu wywoływało na twarz, stało się chlebem powszedniem, zobojętniałem na upokorzenia.
Nawykły do dobrego towarzystwa, jak chleb biały mieniałem na razowy, tak ludzi wykształconych, uczuć delikatniejszych, smaku wybredniejszego — zastąpiłem taką Liną i Lischen... a potem...
Umilkł spuszczając głowę.
— Fatalizm niedoli czyni człowieka sofistą — dodał — mówimy sobie że chleb czarny ościsty tak smakuje i karmi jak bułka, i że prości ludzie takiemi są ludźmi jak ogładzeni... lepszemi może.
Nie zaprzeczam żem się zsunął nisko, mój Jordku, ale napowrót drapać się pod górę nie mam siły.
Klesz głowę miał utopioną w rękach załamanych — nie mówił nic.
— Dziecko! dziecko! masz córkę! dodał cicho — to cała moja odpowiedź. Wyobraź sobie że ta biedna, stęskniona Monia, będzie zmuszoną schronić się pod twoją opiekę. Wszystko jest możliwe. Kosuccy...
— Milcz — przerwał Floryan.
— Pomyśl co innego — począł po małym przestanku Jordan. Wyobraź sobie familię żony, która niechybnie zjawi się na wesele i po weselu. Wpadniesz w towarzystwo, w którem ci niepodobna będzie wyżyć.
Florek się uśmiechnął.
— Miałożby być gorsze od masztalerzy cyrkowych? — wtrącił.
— Nie wiem — rzekł Klesz — w cyrku czyniła ci je znośnem pewna ogłada.
— Na dziś dajmy temu pokój, Jordku — wyciągając doń rękę odezwał się głosem znużonym Małdrzyk. — Pomówimy o tem obszerniej jeszcze.
— Dobrze, dobrze — uspokajając szepnął Klesz — ale daj mi słowo, proszę, błagam cię, nie wiąż się niedwołalnie, dopóki — dopóki nie rozważysz dobrze, jakie to wrażenie na twem dziecku uczynić może.
— Monia od bardzo a bardzo dawna nie pisała do mnie — odezwał się Małdrzyk — jestem w obawie o nią.
Jordanowi zdawało się, że wiadomości o listach będących w jego ręku zatajać nie potrzebował — dodał więc:
— Listy są, ale doktór nie dozwolił ci ich oddawać.
— Są listy? są! — podchwycił niespokojnie Małdrzyk. Ale to przecie najokrutniejsza męczarnia nie módz ich czytać.
Wiesz — rzekł nagle — tajemnic w nich dla ciebie nie ma, czytałeś prawie wszystkie listy-mojej córki, odczytaj i te, proszę, powiesz mi co w nich jest. To zakazanem być nie może.
Klesz przystał na to ostatnie.
Wieczorem tegoż dnia zabrał się tło ułożenia i czytania korespondencyi. Dziennik i notatki Moni znaczniejszą jej część zajmowały, osobno zapieczętowany był list Lasockiej, najświeższy datą, i przed rozpoczęciem dziennika Moni, Klesz wziął się do zapisanego na cztery strony pół arkuszka starej piastunki.
Zmienione i jakby pod wrażeniem wielkiego wzruszenia nakreślone pisanie, niewyraźne, pokrzywione. zamazywane, zaniepokoiło go.
List był następującej treści:
„Nie chciałabym pana przestraszać nadaremnie, milczałam długo, nakoniec powinność każe objawić prawdę całą, a gdybym ja nie miała do tego odwagi, przyjaciółka nieboszczki matki Monisi — pani Jamorska — zagroziła mi że sama pana o tem zawiadomi.
Monia to prawdziwe cudo — to dziewczę, któremu się tylko dziwić i klękać przed niem.
Samo nieszczęście ją wychowywało, że na taką urosła panienkę, której wszystkie zazdroszczą, wszyscy się dziwią.
Państwu Kosuckim to nie w smak że ta, którą w oficynach trzymali, nauki jej skąpo dozwalali, ciągle ją starali się spychać jak najniżej, tak wysoko poszła. Jadwisia najstarsza ich córka, którą wypieścili, nie może się przy niej pokazać, bo ani urodą, ani rozumem daleko do niej nie dochodzi. Ztąd gniewy, złości i prześladowania, a dla biednej sieroty prawdziwe męczeństwo. Ale toby nic nie było jeszcze, bo jak ona to znosi! — jak anioł! Pomodli się, popłacze, łzy otrze i poznać po niej trudno co wycierpiała.
To gorzej że już jej koniecznie z domu się pozbyć chcą — bądź co bądź. A że posagu nie radzi płacić, choć wszystko zagarnęli niby dla niej — to cały świat wie — więc szukają męża takiego coby ją wziął bez niczego i wywiózł gdzieś za świat.
Napatrzył Kosucki jakiegoś dawnego towarzysza wojskowego, wdowca, niemłodego, rodem z za Kijowa, odstawnego urzędnika, który się napija i awanturnik jawny jest — otóż temu Monie oddać chcą. Już się zaczęły namawiania, swatania, pogróżki, a — Boże mnie skarz, jeśli niesłusznie posądzam — może być i niepoczciwy gwałt, aby ją zmusić. Biedne dziewczę to wie i rozumie, gotowe raczej na śmierć niż na taką dolę.
Jak panu wiadomo że mnie odpędzono, że ja nawet prawa nie mam się z nią widywać, ani pisać do niej, a ona sama jeśli pisze to ukradkiem, i żeby nie poczciwe sługi stare...
Mnie czasem, gdy podjadę pod wioskę i przydrepczę pod dwór, wpuszczą pod okno jej — i tyle że się we dwie wypłaczemy.
Ratunku już tu innego nie ma — Bóg widzi — tylko abyś ją pan wziął, aby z tego piekła była wyzwoloną. Lepsza nędza, niedostatek, wszystko nad ten los, który oni dla niej gotują.
Zmiłuj się pan, obmyśl środki... jam, choć stara i chora, gotowa ją odprowadzić.
Najęłam pozawczoraj furkę żeby mnie podwiozła do marszałka i jemu wszystko, jak na spowiedzi wypłakałam, prosząc ratunku. Powiedział mi — a cóż ja mogę? — Kosuccy już i tak na mnie sarkają przed ludźmi żem ja ich nieprzyjaciel i że ich okłamuję przed światem.
Do ucieczki z ich domu — mówił — ja pomagać nie mogę, to darmo. Trzeba będzie pieniędzy na podróż — cóż robić — ostatnie dam, a więcej odemnie nie wymagajcie. Dziecka mi żal, a no, muru głowę nie przebiję.
Ratujcież nieszczęśliwą.
Ona pewnie nie napisze o tem, aby darmo ojcu biednemu, nie zatruwać i tak przykrego życia; opiera się ucieczce aby się nie stała ciężarem, ale, uchowaj Boże, ostateczności, ona to życiem przypłaci.....
List Lasockiej zburzył Jordana, i na całą noc sen mu odjął. Ledwie miał siłę potem zajrzeć do dzienników Moni, z których boleść i smutek się sączy!, ale o całej tej historyi prześladowania głucho było. Cóż tu począć miał Jordan? Opowiedzieć wszystko ojcu, odczytać mu list Lasockiej, nie było sposobu — wzruszenie mogło być niebezpiecznem.
Samemu się ważyć na to, aby sprowadzić Monię — Jordan wahał się jeszcze.
Składało się wprawdzie tak, iż przybycie córki mogło wpłynąć i na los ojca, powstrzymać zamierzone ożenienie, lecz wyrwać z kraju sierotę, było to jedną więcej ofiarę rzucić na pastwę wygnania. Od Kosuckich nic już potem spodziewać się dla niej, ani dla Małdrzyka nie było podobna.
Klesz noc całą spędził na rozmyślaniu. Przeczytał raz jeszcze list Lasockiej, ostatnie karty dziennika Moni — zdawało mu się że Floryan, gdyby mógł być zawiadomiony o tem co się z jego dzieckiem działo — inaczejby nie postąpił. Nad rankiem usiadł pisać do Lasockiej, drugi list do marszałka przygotował — i biorąc na siebie odpowiedzialność za ten śmiały krok, wyprawił oba, jak tylko się dzień zrobił — kość była rzucona.
Z bladą ale wypogodzoną twarzą wszedł potem do Floryana. Monia przybyć prędko nie mogła — gdyby nic nie stanęło na przeszkodzie, samo wyrwanie się z kraju, nawet z pomocą życzliwego marszałka, przygotowania do niego, niemało czasu zabrać musiały.
Należało rachować i na niedoświadczenie starej Lasockiej, która dłuższych podróży nigdy nie odbywała i wiele omyłek popełnić musiała.
Miał więc czas Jordan zwolna przyjaciela przygotowywać do tej smutnej razem i wesołej niespodzianki. Listy powierzone mu do czytania, miały posłużyć za temata do rozmowy o tem.
Gdy raz na pocztę rzucił odpowiedź swą, w której ogólnemi wyrazami doniósł o chorobie Małdrzyka — Klesz był już spokojniejszy.
Zrana witając go Florek, nie dostrzegł zmiany takiej na twarzy, któraby go niepokoić mogła. Spytał zaraz o treść listów.
— O! myślisz — odparł z udaną swobodą Klesz — że zadawnione dzienniki Moni mogłem na raz wszystkie odczytać? Gdzie tam — ledwie cząsteczkę ich wczoraj wydecyfrowałem. Pisze ładnie, ale ja tego ładnego pisania panieńskiego nie umiem dobrze czytać.
Nowego tak dalece nie ma nic. Śmiertelne nudy w Lasocinie u Kosuckich. Monia zdrowa, życie niezbyt przyjemne, tęsknota za ojcem zawsze wielka. Ah! — dodał Klesz — gdyby ją można ztamtąd wyrwać?
— Dokąd? — spytał Floryan, prawie z przestrachem. — Zmiłuj się! Dokąd? Jużciż nie tu do Paryża.
Klesz spojrzał mu w oczy.
— Widzisz, mój drogi, że tubyś w tem towarzystwie mieć jej nie chciał.
Małdrzyk głowę skrył w poduszki i zamilkł.
Mówili o czem innem, lecz Floryan znowu o listy zagadnął.
— To biedne dziecko moje, jaki tam je los czeka. Ze wszystkiego co mi dawniej Lasocka donosiła, z fotografii wnosząc, z jej własnych listów tak cudownych, przeczuwam że musi być ładną, że jest rozumna i miła, ale kto ją tam zobaczy? Natalia ma własne córki, więc o ich los naprzód starać się będzie. Biedna moja sierota.
— Tak, to pewno — dodał Klesz — że na Kosuckich serce i życzliwość nic rachować nie można.
— Wierz mi. Natalia tak złą nie jest.
— Ale wierzy w swego Zygmunta — przerwał Jordan — a, z przeproszeniem twem, o nim mam przekonanie, że nikczemniejszego nad niego człowieka nie ma pod słońcem.
— Niestety! — zamruczał Małdrzyk.
Nadejście doktora przerwało szczęściem już coraz drażliwszą rozmowę. Moulin miał dar rozweselania swych chorych i dodawania im odwagi. Wszedł więc z uśmiechem, rozpoczął od żartów, odsłonił nogę i znalazł ją (prawdę mówił czy nie?) w bardzo pocieszającym stanie.
— Jeszcze parę miesięcy — zawołał — a będziesz pan mógł pójść walca! Na konia siadać nie życzę, choć ludzie i w tańcu nogi łamią, miałem tego przykłady.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.