Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Za piękna ażeby nic nie zrobić.

Baronowa nie skończyła jeszcze swéj frazy, kiedy panna Jadwiga weszła do salonu, uśmiechnięta z różami kwitnącemi na licach. Ukłoniła się obecnym i usiadła obok chrzestnéj matki, która pocałowała ją w czoło, a w pocałunku tym było coś tak tkliwego, że lord nie mógł powstrzymać się od zapytania baronowéj:
— Pani nigdy nie miałaś dzieci?
— Nigdy, lecz dla czego pan zrobiłeś mi to zapytanie?
— Gdyż zdaje się mi, że to jest niesprawiedliwością.
— Kocham Jadwigę jak moją córkę. Drogie dziecię urodziło się z rodziców wygnanych z Węgier; nie mogąc jawnie przebywać w Paryżu, nie byli zdolni dać jéj tego co wymagają formy urzędowe. Oni ukrywali się tutaj, a toby ich zdradziło. Jadwiga została mi przez nich powierzoną w chwili powrotu do ojczyzny; adoptowałam sierotę, a teraz pan Saulles przyjmuje na siebie słodkie obowiązki opieki, które dla mnie jedyne szczęście stanowiły.
Adryan ukłonił się. Jadwiga rzuciła nań tkliwe spojrzenie, które wyrażało: mam w tobie ufność zupełną. Kilka osób weszło jeszcze do salonu, lord wstał dla pożegnania się z baronową, która go zaprosiła na dzień jutrzejszy. Trelauney przyrzekł niezawodnie się stawić.
— Jest to rzecz bardzo uroczysta, małżeństwo, dodał z uśmiechem.
— Tak mniemasz milordzie? a pan zostajesz w bezżeństwie?
— O! nigdy nie można przewidzieć, jakim się sposobem upadnie, a potem patrząc oko w oko baronowéj, dodał znacząco: — Życie, to nieustanna! burza! w młodości kwiaty, w starości śnieżne zawieje!
Wymówiwszy to lord opuścił salon, zostawiając Wandę zdumioną, z usłyszenia piosnki śpiewanéj przez nią w wiośnie życia i do tego z ust nieznajomego, który zaledwie był jéj przedstawiony. Ten człowiek zna moją przeszłość! pomyślała ze drżeniem. W téj chwili wszedł nagle Robert Kodom; zdawał się być mocno wzruszonym, Wanda spojrzała nań lękliwie. Kodom wziął ją za rękę, i uprowadziwszy do sąsiedniego pokoju, rzekł:
— Grozi nam nieszczęście!
— Nie wątpię, odpowiedziała Wanda. Odkąd ów magnetyzer wszedł do tego domu! jeden dzień nie minie, aby jakiś wyraz, jakieś zdarzenie nie zaszło, bez przypomnienia tego, co powinno przepaść w niepamięci. Lecz powiedz, co takiego zaszło?
Bankier ścisnął jej rękę rozpaczliwie i rzekł:
— Twój mąż jest wolny!....
Wanda okropnie zbladła. — Wolny! zawołała a my jeszcze żyjemy?
— Wykopał on podziemne przejście i musiał uciec przez kanał. Czy on umiał pływać?
— On! igrał z nurtami Dunaju, pływając przeciw wodzie.
— Więc kanałem dostał się do Sekwany, a z tamtąd daléj.... daléj....
Bankier rozważał głęboko, potem odezwał się:
Rekin odpłynął tego samego dnia.... W tem tkwi zdrada. Furgat nas zaprzedał.... lecz komu?
— Pewien Anglik ztąd wyszedł....
— Jak się nazywa?
— Lord Trelauney.
— Przez kogo został przedstawiony?
— Przez Adryana.
— Trelauney! zawołał bankier, to on ów kolosalny majątek o którym tyle mówią, wiem teraz zkąd pochodzi! Źródło jego w Londynie tam zaprowadził go zapewne ten Madziar przeklęty, a kto wie? może nawet z nim do Paryża powrócił?
— Trzeba śpiesznie wyjechać, powiedziała Wanda z przerażeniem.
— Jeszcze nie, odrzekł Robert. Trzeba przedewszystkiem zaślubić Jadwigę z Adryanem, przyśpieszyć formalności i skończyć. Pojedziesz tegoż samego dnia po ich ślubie, a ja.... ja zostanę aby zwalczyć tych szatanów!
Kiedy Robert i Wanda prowadząc powyższą rozmowę trwożyli się strasznem przewidywaniem przyszłości, innego rodzaju scena rozgrywała się w sąsiedztwie. Mniemam, że nie zapomnieliście o zaciągniętym długu w karty 80,000 franków, które baron Maucourt przegrał do lorda Trelauney’a. Po wyjściu z restauracyi braci Provençaux, baron ofiarował rękę Yvonie Pen-Hoët, i usiadł obok niéj w koczyku darowanym jéj przez szczodrobliwość pewnego księcia. Yvona zajmowała drugie piętro domu na ulicy Champs-Elysées. Baron odprowadził ją aż do mieszkania; znalazłszy się w salonie, cisnął swój kapelusz i rzuciwszy się na fotel, zaczął rzewnie płakać.
— Co ci jest mój przyjacielu? zapytała go Bretonka.
— Oh, oh!... ty wiesz dobrze przegrałem do tego przeklętego Anglika i jeżeli nie zapłacę, zostanę wyrzucony ze wszystkich naszych towarzystw.
Yvona okazała gestem niecierpliwość.
— Jakim sposobem przegrałeś dzisiaj, czy już nie umiesz tasować kart?
— Zrobiłem woltę, odparł baron, lecz Anglik wyrwał mi talią i sam ją stasował.
— Cóż należy zrobić? zapytała Yvona.
Baron powstawszy, pocałował ją w czoło.
— Ty nie masz pieniędzy? rzekł miłośnie.
— Nie.... zaledwiebym zebrała jakie parę tysięcy franków, a do tego odebrałam protesta ze wszystkich stron.
Baron na nowo zaczął płakać.
— Nie kochasz mnie! zawołał łkając.
Yvona uklękła przy jego kolanach, — czy cię kocham? mówiła z pieszczotą, wiesz żebym zrobiła wszystko, aby ci pomódz....
— A więc, pożycz mi twoich klejnotów, rzekł baron.
Biedna dziewczyna otworzyła biórko w sypialnym pokoju.
— Oto jest wszystko co posiadam, wyrzekła.
Baron otworzył pudełko, w którem znajdowało się kilka pierścionków, dwie branzoletki, kolie, szczotki i guziki brylantam i ozdobione.
— Ah! ah! ziewnął, to zaledwie uczyni 20,000 franków.
— O! przecież wiesz, że reszta znajduje się w lombardzie.
Baron uderzył pięścią w stół z rozpaczy i zawołał:
— Trzeba raz skończyć z margrabiną; każ mi przynieść rzeczy potrzebne do napisania listu.
Yvona wykonała jego polecenie, a baron Maucourt napisał w sposób następujący:

Do pani Margrabiny de Bryan-Forville.
Nr. 227, Alea Wagram.
„Pani!

„Jeżeli 50,000 franków, wymaganych przez tego nędznika, który jest w posiadaniu listów pani, pisanych do księcia L...., nie przyniesiesz przed południem według adresu wskazanego na ulicę Valois, jestem, w smutnem położeniu oznajmić, że listy twe tak czułe, zostaną natychmiast odesłane margrabiemu Bryan-Forville, szczęśliwemu mężowi pani. — Baron de M —” Zapieczętował list i rzekł do Yvony:
Każ wrzucić to natychmiast do skrzynki pocztowej. Potem otarł oczy załzawione.
....Pani margrabina Bryan-Forville zadzwoniła, żeby jej przyniesiono czekoladę. Służąca postawiła na stole tacę i odsłoniła firankę u okna.
— Która godzina Anetto?
— Dziesiąta pani.
— Nie masz nic dla mnie?
— List pod adresem pani margrabiny.
— Ach zobaczmy. Margrabina otworzyła list i przeczytawszy pogniotła go z gniewem.
— Co za bezczelność!... szepnęła do siebie. Wypiwszy czekoladę, obwinęła się w płaszcz kaszmirowy i policzyła swe oszczędności, lecz w szkatułce znalazła tylko 1,200 franków. Margrabina westchnęła i wyjęła naszyjnik dyamentowy, który stanowił najcelniejszy podarunek w jéj wyprawie ślubnéj; następnie przywołała garderobianę.
— Józefino, przynieś mi suknię wełnianą ciemnego koloru.
— Pani margrabina nie ma sukni wełnianéj.
— A więc! pożycz mi twojéj i daj najstarszy mój kapelusz.
— Pani nie ma starych kapeluszów.
— No, to weź fiakra i pośpiesz do pani Sabury, której polecisz aby mi zrobiła stary kapelusz.
— Pani Sabury nie zgodzi się w żaden sposób na to.
— Te modniarki są bardzo dziwne! zawołała margrabina, one mają tyle miłości własnéj co pierwsze prima-donny.... Cóż ja teraz pocznę? Ah! pojadę przez ulicę Aubert i nabędę tam kapelusz; a jeżeli modniarka nie zgodzi się na to, pożyczę od kogo starego.
Margrabina kazała sprowadzić fiakra i wkrótce potem przybyła na róg ulicy Valois.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.