Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Stara znajomość.

Pani Bryan-Forville weszła do galeryi w Palais-Royal i przebiegłszy pierwszy korytarz jaki napotkała, udała się na tę długą lecz smutną ulicę, z któréj ledwo kęs niebios jest widzialny. Znalazłszy dom wskazany, weszła na drugie piętro, gdzie baron czekał na nią i sam jéj drzwi otworzył.
— Bacz pani wejść, rzekł nizko się kłaniając.
W milczeniu weszła margrabina.
— Oto pan masz, rzekła rzuciwszy na stół naszyjnik — oddaj moje listy, za które płacę!
Baron obejrzał naszyjnik, potem rzekł:
— Jestem niesłychanie zmartwiony pani margrabino, naszyjnik jest bardzo piękny.... lecz muszę go pani zwrócić.
— Mnie zwrócić?... pan istotnie żartujesz.
— Niech mnie niebo od tego zachowa, przed kilku minutami listy pani zostały ztąd wyniesione.
— I gdzież teraz się znajdują?
— Nie wiem.
— Komu pan je wydałeś?
— Intendentowi wielkiego magnata jest bezwątpienia rozkochany w pani i teraz pojmuję....
— Nazwisko tego człowieka?
— Suryper.
— A jego pana?
— Lord Trelauney.
— Ile panu za to zapłacił?
— Ośmdziesiąt tysięcy franków, które byłem mu dłużny.
— Jeden błąd, oh to za drogo kosztuje! szepnęła margrabina po długiem milczeniu, aby swą rozpacz przytłumić i natychmiast wyszła.
Ten nikczemny przemysł, po którym się tylko prześliznęliśmy, bo są rzeczy kalające umysł na ich wspomnienie, przemysł ów prowadzony był i jest dotąd w Paryżu, na wielką skalę. Chantage, nazywają ten rodzaj oszustwa. Tylko w Paryżu zmysł okradzenia mógł nastręczyć podobny wynalazek, — sprzedawać milczenie!
Tegoż wieczora miało miejsce pod pisanie kontraktu ślubnego Jadwigi. W salonie baronowej Remeney sześć lamp zapalono; stół założony papierem i przyrządami do pisania świadczył, iż niedawno przy nim siedział notaryusz. Adryanowi towarzyszyła jego matka — pani Saulles wdowa po jenerale brygady. Robert Kodom siedział obok baronowéj, jego białe włosy nadawały mu powagę, wzbudzając uszanowanie, które jednakże osłabiał niepokój ócz, nieustannie ku drzwiom zwróconych. Znajdują się ludzie mający minę na pozór bardzo uczciwą, którzy przecież tak wyglądają, jakby co chwilę lękali się przybycia po nich żandarmów. Jadwiga strojna w białą suknią, była widocznie wzruszoną przygotowaniami do aktu notaryalnego, mającego o jéj przyszłości zdecydować.
Lokaj przy drzwiach stojący, wymieniał nazwiska osób przybywających, jako to:
— Margrabia Charmeney z córką.
— Raul Villepont.
— Margrabina Bryan-Forville i nakoniec:
— Lord Trelauney!
Po wymówieniu tego nazwiska, nastąpiło febryczne wstrząśnienie obecnych, jakby ich lodowate powietrze owiało.
— To on! pomyślała Wanda, który ocalił mego męża.....
— Oto nieprzyjaciel, tajemniczy Furgat! szepnął do siebie Robert Kodom.
A margrabina Bryan-Forville powiedziała także w myśli:
— Oto powiernik narzucony a kto wie? człowiek który się kocha we mnie!
Za przybyciem Anglika, powstał Adryan Saulles i obaj powitali się serdecznie, przyjaznem uściśnieniem ręki.
— Panie notaryuszu, chciéj przeczytać kontrakt ślubny, odezwała się baronowa.
Notaryusz czytał co następuje:
„Przed nami Barentin de la Vertepiniére i moim kolegą i t. d. między panem Adryanem Saulles, porucznikiem spachów, kawalerem krzyża legii honorowej, synem i t. d. z jednéj strony i panną Karoliną Jadwigą, córką obojga rodziców niewiadomych....”
Na te wyrazy, nagle drzwi się rozwarły, a mężczyzna dziwacznéj powierzchowności zawołał z gniewem:
— Nieznajomi! żartujecie? a ja nic nie znaczę?
Obecni spojrzeli na siebie z podziwieniem.
— Co to za człowiek? zapytał się Robert.
— Przysięgam, żem go nigdy w życiu nie widziała odrzekła Wanda.
Adryan postąpił do nieznajomego i powiedział:
— Jesteś pijany, wychodź!
— Ja mam wyjść? niewdzięczna rodzino! Nie wyjdę z tąd tylko wraz z moją córką!
Drżąca Jadwiga rzuciła się w objęcia baronowéj.
— Lecz nakoniec powiedz pan kto jesteś? zawołał Robert.
— Jestem wicehrabia Flaustignac. Oto deklaracya przyjęta w merostwie IX-go okręgu.
Wicehrabia wyjął z kieszeni papier stęplowy, i czytał:

Prefektura Departamentu Sekwany.

„Karolina Jadwiga Floustignac, (wyciąg z księgi metryk aktu urodzenia Stanu cywilnego).
Należność za wyciąg niniejszy, jako to:

stempel
fr.
1
c.
50
wyciąg
75

{razem
2
25

Nota: Legalizacya kosztuje 25 centymów, oprócz kosztów powyższych.
Zaciągniono w księgi miasta Paryża 26 Listopada 1853 r. Odebrano 5 franków 75 centymów.”
Robert wyrwał papier z rąk Floustignac’a, i zawołał:
— Pojmuję co to ma znaczyć, próbujesz oszustwa (chantage) lecz zapomniałeś nędzniku, że ojcostwo może być zaprzeczone przez interesowanych w tym względzie.
— Bez wątpienia, odrzekł wicehrabia, porwawszy filiżankę herbaty, — lecz czy nie lękacie się skandalu? nie lepiéjże byłoby porozumieć się?
Adryan nie zważając na niebieski frak ze złotemi guzikami, w który wystroił się wicehrabia, porwał go za kołnierz i wypchnął do przedpokoju.
— Wyrzućcie za drzwi tego błazna, krzyknął na służących, nie pojmuję jakim sposobem mogliście go tu wpuścić!
Jeden z lokai wyjąkał:
— Powiedział nam iż go tu oczekują.
— Odprowadźcie tego hultaja aż na ulicę i wygrzmoćcie dobrze.
Lokaje rzucili się na Floustignac’a, który będąc bity i popychany, krzyczał:
— Oh, wy mnie tu znowu ujrzycie!...
Lord Trelauney, korzystając z zamięszania w téj smutnéj scenie, zbliżył się do margrabiny Bryan-Forville i wsunął jéj do ręki pakiecik związany niebieską wstążką. Margrabina zarumieniła się, poznawszy swoje pismo.... Lord po prostu i bezinteresownie oddał jéj listy pisane do księcia L...., listy o których wiedziała, że kosztowały lorda 80,000 franków; ona więc pytała się także: któż jest ten człowiek?
Jan usiadł w załamie przy oknie i przypatrywał się zadumany Blance Charmeney; cierpkie wspomnienie ogarnęło smutkiem jego duszę; czerwona pręga wystąpiła na jego policzku.... był to znak odebrany w lesie od panny Charmeney: która go w twarz spicrutą uderzyła. Oczy Blanki błądziły obojętnie po różnych przedmiotach, dwa razy wszakże spotkały się z oczami Jana. Serce jego biło gwałtownie, a Blanka pytała swéj pamięci, gdzie mogła widzieć tego nieznajomego. Jan nareszcie zdołał się uspokoić i zbliżywszy się do Adryana, rzekł:
— Czy raczysz mnie przedstawić pannie Charmeney?
Adryan natychmiast zaspakajając jego życzenie, poprowadził go do Blanki i rzekł:
— Lord Trelauney, wielki pan, choć trochę ekscentryczny i napojony tradycyam i bayrońskiemi....
— Dodaj pan, jeden z twoich przyjaciół, powiedział lord kłaniając się pannie Charmeney.
Blanka odpowiedziała ukłonem; nie bez pewnego zakłopotania, które jeszcze zwiększył nieprzewidziany wypadek. Służący wszedłszy z chłodnikami, zostawił przez chwilę drzwi otwarte i przez te drzwi wbiegł wesoło do salonu wielki wyżeł. Jan poznał Gwidona, którego zostawił w domku pod lasem.
— Idź precz! wołała nań Blanka.
Lecz Gwido poleciał do lorda, skakał radośnie w koło niego liżąc mu ręce z niewysłowioną czułością. Trelauney miał łzy w oczach, schylił się on dla popieszczenia wyżła, aby ukryć wzruszenie i łzę któraby go zdradziła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.