Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Milordzie, jakim sposobem mój pies zna pana, zawołała panna Charmeney.
— Nie pojmuję tego?
Blanka tupnęła o dywan z zadziwienia i rzekła:
— Czy pan kiedy był w Mesnil, albo w Christiniere?
— Nigdy....
— Ah to rzecz zadziwiająca.
— Cóż to za pies? zapytał się Adryan.
Margrabia Charmeney teraz odezwał się:
— Moja córka dostała go od jednéj zacnéj kobiety z sąsiedztwa.
— Tak, rzekł Raul zgryźliwie, pies ten należał do leśniczego, który o mało mnie nieżabił. I dodał: musisz mnie pani bardzo nienawidzić, kiedy zatrzymujesz pamiątkę wypadku, będącego przyczyną naszego rozłączenia.
— Miałem zaszczyt powiedzieć już panu, że byłeś mi zupełnie obojętnym.
Raul zamilkł na tę suchą odprawę.
Gwido położył się u nóg Trelauney’a, i gdy ten wyszedł z salonu, to pies go nie odstąpił.
— Pożyczam panu mojego wyżła, rzekła z urazą Blanka.
— Przyjmuję od pani, odpowiedział Anglik.
— Lecz mi go pan zwrócisz?
— Najuroczyściéj przyrzekam.
Małżeństwo Adryana Saulles miało się spełnić nazajutrz w kościele Ville-d ’Avray. Robert Kodom przebywał tam podczas lata, w pięknéj willi, której park dotykał umajonych wzgórz, otaczających Paryż jakby jednym wieńcem. Świetny obiad przygotowano dla zaproszonych gości; bankier ulegając ówczas panującej modzie, zamówił na tę uroczystość aeronautę, który miał się wznieść balonem. Lord Trelauney przybywszy do tego rozkosznego ustronia, zatrzymał się przy legowisku ogromnego brytana, silnie łańcuchem do pala przywiązanego. Pies ten miał dzikie wejrzenie, szczekał i gryzł łańcuch nieustannie, można było przewidywać, że gdyby go łańcuch nie wstrzymywał, to każdego poszarpałby w kawałki.
— Oto pies, nie mający wcale miny salonowéj, rzekł Anglik.
— Nazywa się Bomarsund, odpowiedział bankier z zadowoleniem. Przywiozłem go ze Szwajcaryi; żywią go tylko krwią i świeżem mięsem.... to też w mgnieniu oka zdolny jest zagryść wilka.
— Czy zna swego pana?
— Tylko jego samego.
— To mnie nie zadziwia, odrzekł Anglik.
Teraz Robert pomyślał sobie, że jeżeli nie pomylił się oceniając lorda Trelauney, to i on zupełnie sprawiedliwie go otaksował. W każdym raziejednak, postanowił nie rozpoczynać przeciw niemu kroków nieprzyjacielskich, dopóki nie będzie miał dość nadziei zapewnienia sobie zwycięztwa.
Troje drzwi było otwartych do salonu; zabawiano się grą, rozmową i muzyką. Blanka wykonywała kilka sztuk salonowych, lord oparty o fortepian utkwił oczy w dziewicę, a spojrzenie to do głębi duszy ją przejmowało.
Balon został do połowy gazem napełniony, kiedy przybył wicehrabia Floustignac nie zaproszony.
— To jeszcze ja, rzekł kłaniając się Wandzie.
A kiedy postąpił Robert, dla zajęcia miejsca między nim i baronową, wicehrabia odezwał się:
— Wszakże obowiązek mnie tu sprowadza.
— Bardzo dobrze panie, w samą porę przybywasz, powiedział bankier.
Floustignac nie spodziewając się takiego przyjęcia, nie ukrył swéj radości.
— Ah panie, jestem dobrym szlachcicem, wybełkotał.....
— Wiem dobrze i pojmujemy się doskonale. Czyj widziałeś pan kiedy wzniesienie się balonu?
— Raz lub dwa razy w młodości.
— A więc dziś ujrzysz pan Fandara, potem porozumiemy się wzajemnie.
Robert dał znak skinieniem dwom ludziom trzymającym liny.
— Przybliż się pan tu, rzekł do Floustignac’a z uśmiechem.
Balon już był napełniony, a całe towarzystwo wyszło z salonu dla przypatrzenia się wstąpieniu do łodzi aeronauty. Fandar skoczył na swe miejsce i krzyknął: odetnijcie węzły. Wtedy nieszczęśliwym wypadkiem jedna z lin okręciła się koło szyi biednego Floustignac’a, który nagle został wzniesiony wpowietrzne krainy, wywijając nogami jak wisielec. Kobiety pobladły krzycząc z przerażenia, tylko Wanda miała uśmiech na ustach, a Robert Kodom podszedłszy do ludzi balon puszczających, rzekł:
— To nie wasza wina moi poczciwcy, oto macie na piwo, gdybyście byli o ten wypadek niepokojeni wszyscy tu obecni będą świadczyć o waszej niewinności.
Trelauney zbliżył się do bankiera i rzekł mu:
— To się nazywa grać na pewniaka.
— Jakto grać? odparł Robert.
Lord dał znak potwierdzający i rzekł znowu:
— Dobrze ułożone, bardzo dobrze się udało!
Balon widziany był tylko jak czarna chmurka na niebie, a pod nim linia prostopadła, którą widzowie wzięli za parasol aeronauty. W czasie obiadu nie zbyt wesołego z powodu nieszczęśliwego wypadku, lord posadzony został między margrabią Charmeney i jego córką — Blanką. Trelauney okazywał niezwykłą uprzejmość dla margrabiego, a ten oświadczył, iż Anglicy są doskonałemi szlachcicami, zaprosił więc swego sąsiada na polowanie wkrótce odbyć się mające.
— Przy sposobności, rzekł margrabia, raczysz milordzie powiedzieć, czy nie nabyłeś jakiéj posiadłości w naszej okolicy?
— Tak, odpowiedział Anglik, mój intendent zalicytował zamek należący poprzednio do pana Villepont....
— Czy już go pan zwiedzałeś?
— Jeszcze nie.
— A więc będzie to dobra sposobność.
— Co pan sądzisz o położeniu pana Villeponta?
— Mniemam, że musi bardzo źle stać w swoich interesach.... Biegają zatrważające o nim pogłoski, powiadają, iż wszystko spienięża.
— Zapewniają również, że akcyonaryusze stowarzyszenia pakiebotów na morzu Azoffskiem, mają mu proces wytoczyć, odezwał się Anglik.
— Jeżeli ta wieść sprawdzi się, to Villepont jest zgubiony.
— Nieszczęście!
— Ależ podobno pan kupiłeś wielką ilość tych akcyj?
— Już się ich pozbyłem.
— I znalazłeś milordzie nabywców?
— Po cenie bardzo nizkiéj, ale ich znalazłem.
— Winszuję panu!....
Ślub Adryana Saulles z Jadwigą odbył się wieczorem o jedenastéj godzinie; po północy młodzi małżonkowie pojechali pocztą do Fontainebleau. Kiedy już zniknął powóz z oczu widzów, Trelauney wsiadając do swojego ekwipażu, dla powrócenia do Auteuil, wzniósł oczy do nieba z cichą modlitwą, mówiąc: Panie! ty oddzielisz dobre ziarno od kąkolu!
Suryper czekał na swego pana, który ujrzawszy go, rzeki:
— A więc znalazłeś?
— Tak, milordzie.
— Wiesz gdzie jest Ludwika?
— Ona się znajduje w szpitalu Salpetrière.
— Widziałeś ją?
— Widziałem.
— W jakim stanie?
— Ponurą i milczącą, ciągle żąda swego dziecięcia głosem rozpaczy, aż się serce kraje.
— Oddamy go nieszczęśliwéj, odpowiedział Jan.
Gdyż to był Jan Deslions, a nie lord Trelauney, który nazajutrz udał się do szpitala obłąkanych. Jan leśniczy — w ubiorze jaki nosił będąc jeszcze w Mesnil. Zażądał on widzieć się ze swą siostrą, i wkrótce ją też przyprowadzono. Ludwika spojrzała nań z zadziwieniem....
— Nie poznaje mnie, mówił Jan do dozorcy.
— Jednakże jest spokojniejsza niż zwyczajnie, odpowiedział.
Jan wyjął rozkaz legalny, upoważniający go do odebrania Ludwiki i takowy doręczył dozorcy, potem rzekł do siostry:
— Chodźmy ztąd.
Ludwika załamała ręce z rozpaczą i zaczęła wołać.
— Wydarto mi go, uniesiono, och straszny dom gdzie dzieci zabijają, ono umarło z zimna, potoczyło się po ziemi.... zraniło.... była czerwona wstęga krwi na śniegu!....
Jan wziął ją łagodnie za ręce, mówiąc z rozczuleniem:
— Ludwiko to twój brat cię prosi, chodź do naszej matki; twoje dziecię żyje, ujrzysz go znowu.
— Moje dziecię!.... szepnęła obłąkana.
Sprowadzono ją do oczekującego fiakra przy bramie, zaledwie usiadła, a już zasnęła. Fiakier pojechał do stacyi kolei Montparnasse, gdzie Suryper przygotował dla niéj osobny wagon. Kiedy się to działo na dworcu kolei w Paryżu, szczególna scena zaszła na stacyi w T.... Sześć osób opuściło pociąg przybyły z Paryża i weszło na stacyi. Skoro pociąg ten ruszył w dalszą drogę, ludzie ci udali się do bióra, gdzie siedziało dwóch urzędników i jeden posługacz.
— Co rozkaże Wasza dostojność? zapytał jeden z przybyłych.
— Chwila dobrze jest wybrana, odpowiedział Dostojnik, daléj naprzód!
I w mgnieniu oka dwaj urzędnicy oraz posługacz byli przez przybyłych napadnięci i powaleni.