Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czego wymagano po mnie, zawiadomili mnie późniéj. Po 25 latach miano mi zwrócić moje dzieci. Dwadzieścia pięć lat wycierpieć tego piekła, było to zapłacić zabójstwo strażnika lasku. Już mnie brała chęć oddania się w ręce sprawiedliwości, a zarazem denuncyowania tych nędzników — lecz nacóżby się to zdało? zgubiłbym się sam, bez nadziei oglądania kiedy bądź mego Gontrama i Joanny; co mówię! wydałbym jednocześnie rozkaz pozbawienia ich życia, gdyż niezawodnie byliby me dzieci zabili.
Inez nie mogła znieść tego nieszczęścia, jej umysł doznał szwanku, ona została obłąkana! Odtąd nie marzyłem tylko o zemście. Moi ludzie ostrzegli mnie, iż policya zastawiła łapkę u kupca na ulicy S-t Jaques. Mogłem cios odwrócić, lecz zaniechałem tego, a banda Paulain’a wpadła w ręce sprawiedliwości. — Dnia 27 Września 1826 roku, jeden ze wspólników Monrose był przyaresztowany; przez niego złapano 15 innych. Lecz gdy Klara Wendel została skazana na 15 lat ciężkiego więzienia w dniu 9 Czerwca 1828, nastąpił wybuch gniewu przeciwko mnie. Miałem nadzieję że jeden z tych nędzników zamięsza się wśród toku prowadzonego śledztwa. Niestety zawsze znajdowało się na schadzce dwudziestu jeden!...”
Czytelnik zapewne nie zapomniał, że to co opowiadamy, znajdowało się pomieszczone w rękopiśmie oddanym Janowi Deslions przez hrabiego Nawarran. Jan przestał czytać. Nie mógł on wstrzymać się od zrobienia porównania, między zadanym ciosem łopatą w głowę strażnika, a wystrzałem wymierzonym do Raula Villepont. Wszakże po zabójstwie owego dozorcy, hr. Nawarran odkrył tajemnicę domu na ulicy Ś-go Ludwika, również Jan został wciągnięty do téj obmierzłéj szajki z powodu zabójstwa Raula. Rękopism kończył się w ten sposób.
— „Umierając, Janie tobie pozostawiam środki pomszczenia nas obudwóch!.. Janie ocalam cię, bo byłbyś zapłacił życiem strzał dany w lesie Mesnil; nawzajem leguję ci obowiązek do spełnienia: odszukaj moje dzieci i ocal je! Oddasz im majątek ich matki, który dziś wynosi 1,200,000 franków. Co się dotyczy bogactw znajdujących się w piwnicach domu na ulicy S-go Ludwika, niech ci te służą do twych poszukiwań; przewróć cały bruk Paryża, idąc od złoconych pałaców, aż do najochydniejszych bagien. A jeżeli znajdziesz Joannę i Gontrama, nie mów im kto był ich ojcem!...”
Rękopism obejmował liczne wskazówki i użyteczne objaśnienia, nad któremi nie będziem się zatrzymywać, ale które mogły wielce wspierać Jana Deslions w jego przedsięwzięciu doprowadzenia dzieła do pomyślnego końca.
Kiedy przeczytał rękopism, Jan powstawszy biegał po pokoju, dla sporządkowania tłoczących się myśli, które w jego głowie się krzyżowały. Czy to podobna, aby w roku 1853 śród dziennego światła, śród ucywilizowanego Paryża, gdzie zdaje się że policya zna najtajniejsze jego zakątki, istniało jeszcze jedno stowarzyszenie, któreby zdołało ukryć się przed czujnem okiem sprawiedliwości, potrafiło zmylić wszelkie poszukiwania? Od lat dwudziestu znakomite zrobiono odkrycia. Naprzód w r. 1840 banda piędziesięciu pięciu, która w połączeniu ze szajką Chatelain’a i Hug’a dostarczyła 97 przestępców — przez poczynione zeznania naprowadziła sądy na liczne poszlaki, a następnie do rozproszenia mnóstwa niebezpiecznych stowarzyszeń. Pominiemy tu wiele band jak Paulmanna, Vandemiers, Przedmieścia S-t Germain, Magniera, Teppara i Poidevache; lecz jedną z bardzo niebezpiecznych była szajka zwana Habits noirs, z powodu zręczności, śmiałości i towarzyskiego stanowiska przestępców.
Jeden szczegół mianowicie nie uszedł uwagi Jana Deslions, to ten, że ilekolwiek i znacznych popełniono kradzieży, nigdy u złodziei nie znaleziono summ większych; gdzież się więc podziewąły znaczniejsze rabunki? Bezwątpienia Furgat dwudziestu jeden, otrzymywał je od tych bandytów. Dowodem tego być może to, że złoczyńcy wysyłani na galery bez szeląga, jednak tam nigdy nie są bez pieniędzy. Żaden z nich nie mógł zdradzić furgata, ponieważ nie znał ani jego nazwiska, ani nie wiedział o miejscu jego zamieszkania. Przy najlepszéj chęci denuncyant na wszystko gotowy, zjadający fanadelów, to jest zdradzający swych towarzyszy, nie mógł naprowadzić na ślad stowarzyszonych, pod nazwą dwudziestu jeden.
Tym sposobem istniała siła nieznana, a nawet istniała bezkarnie. Omnibusy przebiegają bulwary, powozy lasek Buloński, oskard atakuje Paryż tajemniczy i niezdrowy, aby zeń tworzyć Paryż Napoleona III-go, mimo tego istnieją jaskinie Ali-Baby! W pośród piętnastu dworców kolei żelaznych, w samym środku życia i ruchu paryzkiego, okryci zasłoną tajemnicy, wolni od wszelkiego podejrzenia, dwadzieścia jeden masek uczciwości, kryje dwudziestu jeden bandytów, bandytów w eleganckich powozach, w białych rękawiczkach, mających na swe usługi szumowiny opryszków, kwintesencyą galer!
Jan w krótce powziął stanowczy zamiar. Uczciwość w nim nie zamarła, poróżniła go jednak ze sprawiedliwością przez zabójstwo Raula Villeponta. A więc postanowił bądź co bądź wymierzyć sobie sprawiedliwość, zemścić się, ocalić swą siostrę i spełnić posłannictwo zlane nań przez hr. Nawarran. O w pół do siódméj, posługacz hotelowy przyniósł obiad czcigodnemu Sam Dawidsonowi, który na ósmą godzinę zamówił ekwipaż.
W oznaczonym czasie, pojechał na bulwary Temple, tam rozkazał wrócić woźnicy do domu, a sam pieszo udał się na ulicę Ś-go Ludwika. O wpół do dziewiątéj otworzywszy furtę w bramie hotelu dwudziestu i jeden, rozpoczął przegląd dziedzieńca i ogrodu. Nie znajdując tam nic nadzwyczajnego, wszedł na wschody pierwszego piętra, drzwi główne stały otworem. Jan zapalił lampę w przedpokoju, i z nią przebiegł salon umeblowany, według mody pierwszego cesarstwa; następnie, gabinet i pokój jadalny; mieszkanie to miało pozór siedziby mieszczańskiéj. Meble pokrywał kurz, jak gdyby właściciel ich dawno na wieś wyjechał. Było to wnętrze hotelu dla wszystkich widzialne, trzeba go było z innéj strony rozpatrzyć.
Jan więc zeszedł na dół, otworzył wieko studnię zakrywające, uczepił mocno linę u cembrzyny i trzymając lampę zapaloną, spuścił się w głębinę, zawoławszy:
— Daléj, z łaski Bożéj!...
Lecz woda zdawała się ustępować pod jego nogami, przybył więc na dno zwolna i bez trudu, poczem nad jego głową zamknęło się wodne sklepienie. Jan postępował rozpatrując ściany naokoło. Znajdował się on w długiéj galeryi, podobnéj do istniejących w katakumbach, kiedy się zejdzie po 90 schodach przy rogatce Enfer. Nie zadługo galerya rozdzieliła się na liczne korytarze, był to punkt przez który schodzili się towarzysze dwudziestu i jeden. Objaśnienie hr. Nawarran, polecało mu udać się korytarzem litera F. Jan ujrzał na lewo tę literę, wymalowaną różowo na jednym kamieniu. Szedł więc w tym kierunku. Pochylenie téj drogi było gwałtowne, zagłębiał się przeto coraz szybciéj pod ziemię. Korytarz nagle się kończył; z każdéj strony znajdowała się cysterna wodę wylewająca, a cieknące po kamieniach krople, spadały z jednostajną regularnością.
— To tu być musi — pomyślał Jan, — i po długiem a uważnem poszukiwaniu, znalazł między dwoma kamieniami, wielką głowę od gwoździa.