Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego wieczoru salony baronowéj Remeney obfitem światłem jaśniały. Dwóch lokai w liberyi stało w przedsionku dla otwierania drzwiczek przybywających powozów na honorowy dziedziniec. W salonach baronowej był bal na ubogich. Wielkie schody ubrane kwiatami, prowadziły na pierwsze piętro, gdzie tańczono. W galeryi oszklonéj, napełnionéj egzotycznemi roślinami siedziały piękne panie i panny sprzedając kwiaty, za które zebrane pieniądze miały być rozdane jako jałmużna.
Zauważono między niemi pannę Charmeney wykwintnie ubraną, a w pobliżu margrabinę Bryan-Forville i wiele innych dam odznaczających się urodzeniem — lub kolosalną fortuną. Siedzący w zakącie jednego okna młodzieniec, zdawał się nie patrzeć na nikogo, tylko na pannę Jadwigę, córkę przybraną baronowej Remeney, Jadwiga przechodziła galeryą prowadzona przez Roberta Kodom, bogatego bankiera i starego przyjaciela domu.
« Młody ten człowiek nazywał się Adrian Saulles; zaczął dopiero rok dwudziesty piąty życia, a już wstążki orderowe zdobiły dziurkę jego czarnego fraka. Podporucznik Spachów Adryan Saulles zyskał krzyż zaszczytny w bitwie pod Medeah, a stosunki światowe zjednały mu order dębowej korony i Karola III. Na obliczu tego młodego oficera dopatrzeć można było odwagę, obok dobroci i szczerości serca.
Przechodząc koło niego Jadwiga, rzuciła spojrzenie serdeczne, uśmiechając się z pewną zażyłością, na co Adryan odpowiedział skinieniem głowy, które wyrażało: „ach jak jesteś piękna i jak ciebie kocham!” Jadwiga była dzieckiem, bo zaledwie zaczęła rok 17, a już Adryan Saulles zażądał jej ręki.
Baronowa miała postanowić o losie Jadwigi. Dotąd nie wyrzekła na oświadczenie się Adryana ani tak, ani też nie. Kiedy zapytano pannę w tym względzie, rumieniąc się odpowiedziała: iż nad Adryana nikt w świecie więcej się jej nie podobał. Rzeczy tak stały, lecz serca obojga codziennie silniej ku sobie się zbliżając, miłość ich tem gorętszą czyniły.
Między zaproszonemi na bal, znajdował się także baron Maucourt, już przez nas poznany u Maryanny de Fer. Baron zbliżył się do pana Saulles, z zamiarem powiedzenia mu kilku grzecznych słówek, lecz oficer odwrócił się od niego z pogardą. Baron połknął przygotowany uśmiech i szepnął: trzeba z tym ładnym chłopcem zrobić sobie satysfakcyą; potem wykręciwszy się, poszedł do margrabiny Bryan de Forville. Widząc go nadchodzącego margrabina przygryzła wargi. Na stole przed nią leżały rozłożone rozmaite fraszki ręcznej roboty.
— Widzę pani margrabino, rzekł Maucourt kłaniając się, tyle przedmiotów z których zrobić wybór jest bardzo trudno. Czybyś pani nie była tyle dobrą i nie raczyła wskazać jaki wyrób swej czarodziejskiej rączki?
— Ach! ja do niczego nie jestem zdatna odpowiedziała margrabina: nakupiłam tych drobnostek i pragnę wyciągnąć za nie jak największą korzyść dla biednych.
Baron pochylił się nad stolik, jakby chciał wybrać jaki przedmiot i szepnął do margrabiny.
— Dla czego pani nie jesteś zawsze tak oględna?
— Panie!... wymówiła margrabina ze wstrętem. Baron zaś ciągnął daléj:
— Listy pani są złożone na ulicy Volois, pod adresem który będę miał honor wskazać. Och pani! jaki tam zapał, ile uczucia w każdym wierszu mieści ta piękna korespondencya. Szczęśliwy człowiek co mógł wzbudzić taką namiętność!
— Panie, odrzekła margrabina, kiedy taka kobieta jak ja pisze z wylaniem serca i całą szczerością, może się tylko rumienić za adres skreślony na kopercie; a tu nie zachodzi ten przypadek.
— Cobądź odrzekł — p. Maucourt powstawszy, przyjaciel o którym miałem honor wspomnieć pani, będzie szczęśliwy, zwracając jéj ową pstrociznę muchy... Można go zastać w domu, w dzień do południa.
Margrabina odwróciła głowę z pogardą a baron odszedł do sąsiedniego salonu. Pani Bryan-Forville była córką bankiera Roberta Kadom. Margrabia jéj mąż kapitan ułanów, będąc zupełnie zrujnowany, uważał się za dość szczęśliwego, kiedy otrzymał rękę pięknéj kobiéty, wraz z posagiem czyniącym osiemdziesiąt tysięcy rocznego dochodu.
Kapitan w krotce opuścił Paryż po zawarciu małżeństwa, młoda margrabina zostawszy samą, wystawiona była na wszystkie pokusy swojéj sfery w którój żyła, przez co wciągnioną się ujrzała w nierozważne miłostki. Jakim sposobem wpadły jéj listy w ręce barona Maucort, objaśni dalszy ciąg naszej opowieści.
Ploteczki tworzą się i obiegają Paryż na wielką skalę. Istnieją kantory informacyjne, które tylko z nich żyją i ta gorsząca spekulacya, dostarcza tajemnic osobom interesowanym. Cytują nawet osoby które się z tego przemysłu zbogaciły.
Jadwiga opuściwszy bankiera, rozmawiała na stronie z panią Remeney.
— Matko moja chrzestna, odezwała się, będziesz mnie łajać bezwątpienia.
— Za co moje dziecię?
— Ponieważ zrobiłam jedną rzecz bez twego zezwolenia.
— Nie wątpię że coś dobrego.
— Osądzisz to matko... Przed obiadem, ujrzałam Józefa przechodzącego przez podwórze i niosącego bulion. Byłam wtedy w oranżeryi, przez ciekawość więc zapytałam go, co z tem zrobi. Panno odpowiedział, na schodach siedzi umierająca młoda kobiéta; trzyma na ręku dziecię, zaledwie kilka tygodni mające i p wno nie mylę się, że oboje z głodu umierają.
W czasie tego opowiadania, oczy Jadwigi napełniły się łzami.
— Wtedy matko, mówiła daléj, — poszłam aż do bramy. Ach gdybyś ujrzała matko tę nieszczęśliwą, toby ci serce się krajało.
Jest ona bardzo młoda, blada, wynędzniała i znużona. Z powodu cierpień twarz i oczy jéj mają coś takiego, co podobne jest do obłąkania, a ta maleńka istota którą piastowała! jak ona oczekiwała śmierci bezwiednie na kolanach swéj matki! dziecię nie pojmuje swego stanu, jeżeli go nie pożywią — umiera!
— I cóż zrobiłaś? — zapytała baronowa.
— Kazałam jéj wejść do garderoby, usiąść przy ciepłym kominku, bo dzieciątko miało rączki skostniałe, lecz wkrótce odżyło; gdybyś matko widziała, jak spoglądało na mnie serdecznie, z wdzięcznością, o byłabyś się sama rozczuliła.
— A jéj matka?
— Podano jéj pożywienie, potem dziecię wzięła do piersi, które łakomie ssało, kiedy matka płakała z radości.
— Powiedziała mi tylko, że nie mogła zostać w swych stronach i że przybyła do Paryża dla wyszukania roboty. Ponieważ potrzebujemy zawsze pomocy w garderobie, powiedziałam więc jéj aby pozostała. Jadwiga zrobiła minkę błagającą i dodała.
— Moja mateczka jest dobra, wiem przeto że ją zatrzyma.
— Trzeba naprzód dowiedzieć się co to za kobiéta i czy jest godną abyśmy się nią opiekowali.
— O! zawołała Jadwiga — ona jest tego godną mateczko, od razu to poznałam, a nadewszystko godnym ten malec! on jeszcze jest niewiniątkiem, wszak prawda mamo?
Baronowa pocałowała w czoło Jadwigę i rzekła z czułością:
— Jak się nazywa twoja protegowana?
— Ludwika Deslions.
— A więc zajmiemy się nią jutro.
— Dzięki ci kochana matko.
W téj chwili zbliżyła się do baronowéj panna Charmeney.
— Czy to prawda rzekła, że tego wieczora spodziewasz się pani magnetyzera, o którym od kilku dni wszyscy mówią?
— Tak droga kochanko, kawaler de Pulnitz w krótce zapewne nadejdzie.
— Co za miła niespodzianka! powiadają o nim że jest prawdziwym czarodziejem!
— Godnym następcę w prostéj linii Cagliostra: robi cuda i nie za długo będziemy mieli tego próbkę.
— Jak pani sądzisz, czy magnetyzerowie są szarlatanami?
Adryan Saulles zbliżył się do gruppy rozmawiających, gdzie się znajdowała Jadwiga i rzekł z powagą:
— Bezwątpienia natrafić można niekiedy na szarlatanów, lecz także jest pewnikiem, że magnetyzm stanowi naukę wprawdzie w stanie jeszcze niezupełnie zbadanym, lecz mimo tego wydał nadzwyczajne wypadki i z czasem do świątyń akademickich przypuszczony będzie. Kawaler de Pulnitz jest nie tylko magnetyzerem, lecz zarazem medium, a do tego medium czyli jasnowidzącym z całem przekonaniem.