Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jan wpadłszy w to podziemne więzienie rozważał, czy też kto domyślał się jego wypadku, bo Suryper zapewne nie żyje, a dwaj ludzie z nim walczący, nie spostrzegli zdarzenia zaszłego przy pawilonie. Upływały godziny... ciągłe milczenie i ciemność nie odjęły mu nadziei. Przecież myślał Jan: musi tu znajdować się jaki otwór, aby ułatwić oddychanie, zaczął więc śledzić swoje więzienie, tém więcéj, że oczy jego oswoiwszy się już z ciemnością, mogły rozpoznać jamę w której się znajdował.
Po nad szkieletem odróżniało się od muru jedno miejsce jaśniejsze; Jan pochwycił łańcuch i za jego pomocą wzniósł się aż do punktu, w którym się znajdowało wydrążenie nakształt wnętrza baszty; włożył tam rękę i przekonał się, iż tamtędy powietrze napływało.
— Gdybym miał przynajmniéj chléb i wodę, myślał Jan, mógłbym z czasem powiększyć ten otwór, lecz w tejże chwili upadł na ziemię. Łańcuch zardzewiały oderwał się od przesiąkłego wilgocią kamienia i pozostał w jego rękach. Jan krzyknął z radości, ujrzawszy iż łańcuch przymocowany był jednym końcem do sztaby żelaznej, drugim zaś do pierścienia okalającego szyję szkieletu nieszczęśliwego człowieka; sztabę tę trzymał w swoim ręku, a mogła mu ona zastąpić lewar i kilof do kopania. Odkrycie to wróciło dawną, energią Janowi, bo też niekiedy drobnostka może ożywić nadzieją nasz skołatany umysł. Tonący chwyta się nawet wątłej trawy.
Jan pozbierał kości i ukopał ziemi dla zrobienia z nich wysokiej podstawy, na którą wstąpiwszy, mógł zająć się rozszerzeniem otworu. Odskrobał on naprzód wapno, a potem podważył sztabą kamienie i naraz dwa ciosy wydobył. Kamienie te podwyższyły podstawę, tak że teraz głową dotykając sklepienia, zdołał już swobodnie pracować. Robota szła dosyć łatwo po usunięciu przednich kamieni ciosowych; to też rozszerzywszy wkrótce otwór w murze, znalazł w nim pewien rodzaj chodnika podziemnego, w który się zagłębił idąc powoli na czworakach, aż wreszcie spostrzegł światełko. Zbliżywszy się doń ostrożnie, ujrzał iż pochodzi z piwnicy podobnej do téj, w której nie dawno sam był zamknięty, a w piwnicy siedziała przed stołem ludzka postać dziwna, jakiej nigdy w życiu nie widział. Wiek człowieka tego trudno było oznaczyć. Zajęty on był przędzeniem nici z leżących na stole szarpi; w chwili kiedy Jan zbliżył głowę do otworu w murzę, poczuł zaraz iż zaszło tam coś niezwyczajnego, podniósł się więc i zawołał:
— Kto tu jest?
Wtedy Jan zobaczył, że więźniowi spadały włosy aż do nóg, a broda całe piersi do pasa zasłaniała.
— Jestem również uwięziony, odpowiedział Jan, zmieniłem tylko miejsce więzienia.
— Głos ludzki!.... krzyknął nieznajomy z najwyższem uniesieniem i płakał z radości.
Jan wsunął się do piwnicy.
— Jesteś raniony? zapytał więzień.
— Zraniłem się w głowę upadając.
— Obwiążę ci ranę.
Jakoż nieznajomy odjął chustkę, okrywającą głowę Jana, odsłonił włosy, zbadał ranę i rzekł:
— To nic, rana prędko się zagoi. Potem obmył krew i obwinął kompresą zmaczaną w wodzie, którą przymocował niémi przez siebie przędzonemi. Jan natenczas ośmielił się zapytać lekarza improwizowanego:
— Czy mogę prosić abyście mi powiedzieli Kto jesteście?
— Kto jestem? zawołał więzień, niestety! zaledwie sobie to przypominam. Urodziłem się w kraju, gdzie mężczyźni są wysocy i silni, a kobiety białe i blondynki.... Siedemnaście lat zostaję w tem więzieniu. Dawniej mieszkałem w Peszcie, jestem Węgrem i nazywano mnie baronem Fryderykiem Kemeney. Po pewnym przestanku rzekł węgier:
— Potrzebujesz spoczynku, połóż się na tem łózku, jest mniéj wilgotne i nie tak twarde jak ziemia w téj piwnicy.
Jan mając pałającą głowę i puls przyśpieszony, przyjął ofiarę swego towarzysza nieszczęścia. Węgier czuwał w czasie snu ranionego z ojcowską troskliwością; pragnął on otrzymać jakie wiadomości o żywych, z któremi tak dawno był rozłączony. Młodzieniec ten opowie mu, że niebo zawsze jest niebieskie, że na ziemi rosną zawsze drzewa i kwiaty.
Gdy się obudził Jan, ujrzał towarzysza pogrążonego w głębokiéj zadumie.
— O czem myślisz? zapytał go.
— O naszem losie! czy ja będę cię pilnował, czy też ty przywrócisz mnie do życia, pragnąłbym dociec, który z tych wpływów przeważy.
Jan uśmiechając się zapytał:
— Czy dużo jest czarownic w Węgrzech?
— Tak — cyganie przebiegają miasta i sioła, zaszczepiając przesądy. U nas czarownice jak za dawnych czasów wróżą i różne czarodziejskie zaklęcia wyprawiają. Jedna z nich przepowiedziała mi tę długą niewolę.
— Czy panu przepowiedziała także, kiedy się ta niewola skończy.
— Kiedy się dziecię porwane wynajdzie.
— Jakie dziecię?
— Nie wiem. Raz spodziewałem się.....
— W jakim wypadku?
— Muszę ci przedewszystkiem powiedzieć, że jeżeliś tak łatwo przyjść tu zdołał, to dla tego, żem otworzył przejście podziemne.
— Czy tak?! zapytał Jan.
— Podobnież jak ty szukałem wyjścia.... i nie znalazłem nic, tylko człowieka przykutego do muru za nogi i szyję.
— Cóż to był za człowiek?
— Biedak, który służył za narzędzie zemsty nędznikom, którzy zamknęli mnie w téj piwnicy.
— A więc on jeszcze żył i mówił?
— Kilka wyrazów wymknęły się z ust jego, w chwili szaleństwa.
— Jak dawno umarł?
— Zdaje się — że już z dziesięć lat minęło.
— Jakiż powód był zemsty, o któréj dopiero wspomniałeś?
— Porwanie i ukrycie dwojga dzieci.
— Joannę i Gontrama! zawołał były leśniczy. Węgier został zdziwiony.
— To są dwa imiona, które ten nieszczęśliwy wymienił.
— Dzieci hrabiego Nawarran?
— Tak, czy znałeś je?
— Muszę je poznać!....
Węgier chwilę rozmyślał, a potem zapytał Jana:
— Jaki masz w tem interes?
— To jest tajemnicą, odpowiedział Jan. Lecz na Boga, powiedz mi, co ten człowiek zrobił z porwanemi dziećmi? Oddane one były na wychowanie do pewnych wieśniaków, w okolicy Evreux mieszkających.
— Nazwiska tych wieśniaków?
— Nazywali się Piotr i Magdalena Deslions, to jest wszystko com się mógł dowiedzieć!
— Magdalena Deslions!.... krzyknął Jan ze wzruszeniem, a potem dodał: Ach pociesz się baronie, gdyż cyganka prawdę ci przepowiedziała.... bo dziecię stracone znalazło się. Wyjdziemy ztąd. Jakim sposobem tego niewiem, lecz z pewnością wyjdziemy. O Magdaleno! dobra i święta kobieto, dla czegóżby dzieci hrabiego Nawarran nie miały cię pokochać, nie uznawać cię za matkę, kiedyś się dla nich poświęciła, kiedyś je wypielęgnowała. Dla tego chciałaś abym się znajdował przy tobie w chwili twego zgonu, oto tajemnica która miałaś mi odkryć.
Baron Remeney przerywając zapytał go:
— Więc znałeś hrabiego Nawarran?
— On był moim ojcem!...
— I cóż się z nim stało?
— Zamordowali go dwaj zbrodniarze nocną porą w tym domu, jednego z nędzników tych nazywano Jego wysokością, a drugiego Alim o ja ich wynajdę! wołał Jan, a potem upadłszy na kolana, zalany łzami, mówił w najwyższym nastroju duszy:
— Mój Boże! w imię méj nieszczęśliwéj pozbawionej zmysłów matki, w imię znieważonéj méj siostry, błagam Cię, powróć mnie na światło dzienne. Dozwoliłeś o Panie, ażeby te dwoje dzieci były ocalone, dozwoliłeś abym wyrósł na człowieka. Ty o Boże dozwoliłeś mi stanąć przed obliczem umierającego ojca i Tyś sprawił żem się stał powiernikiem jego błędów, spadkobiercą pokuty..... Dozwól o Panie abym spełnił dzieło poświęcenia i sprawiedliwości tu na ziemi, dozwól mi życia abym zmazał występki, zmył krew przelaną!