Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Ojciec marnotrawny.

Kiedy dzwoniłam zębami o brzegi szklanki, którą mi matka podała z zimną wodą, ona rzekła do mnie:
— Co ci jest moje dziecko? potrzebujesz spoczynku bezwątpienia? Wszyscy już odeszli, pozostanę z tobą.
Pomogła mi rozebrać i położyć się w łóżko. Odzyskałam przytomność, trochę się uspokoiłam, matka usiadła przy łóżku. Po półgodzinném milczeniu, zebrała nareszcie siły aby przemówić do mnie.
— Pan Grangey — rzekła — oddawna jest przyjacielem naszym. Przypuszczony do zażyłości, nie raz dał ci dowód, że jest dla nas z prawdziwem uczuciem, które lekko sobie ważyć nie powinnaś...
A gdy milczałam matka mówiła daléj:
— Maryanno, musisz powiedzieć twój matce, dla czego zelżyłaś człowieka, którego szanujemy wszyscy.
— Ten człowiek jest nikczemny, odpowiedziałam.
— Żądam abyś się wytłumaczyła z twego postępowania!
Matka utkwiła we mnie oczy z najwyższem rozdrażnieniem, nie lękając się abym jéj wyznała przyczynę mego uniesienia; przed jéj ostrym wzrokiem ulękłam się, straciłam moją energią, mimo całego oburzenia, nie miałam odwagi powiedziéć jéj prawdy. Zrozumiałam że niegodzi się dziecku oskarżać matkę. Trzeba jednak było wydobyć się z tego przykrego położenia, musiałam więc pierwszy raz skłamać.
— Kiedy koniecznie wymagasz mego wyznania rzekłam z wysileniem, to dowiedz się matko, że p. Grangey oszukiwał cię... on powiedział że mnie kocha...
— Że cię kocha! powtórzyła matka z obłąkaniem.
— A ja mu wierzyłam.
Matka zadrżała podniósłszy oczy do nieba. Miałam nikczemną odwagę zadać jéj cios stanowczy, rzekłam więc:
— Nakoniec pragnęłam zatrzeć mój błąd.
Ogarnięta przerażeniem, matka oparła się o ścianę aby nie upadła; jéj piersi poruszał oddech przyspieszony.
— Mówisz prawdę? zapytała mnie głosem błagającym o życie. Och to byłoby okropnemL. Maryanno przysięgnij że mnie nie zwodzisz?
Nie wahałam się ani chwili; był to jedyny sposób zamknięcia domu na zawsze człowiekowi, którego nienawidziłam — podniosłam więc rękę drżącą i wyrzekłam: przysięgam!
Matka opuściła mój pokój z pośpiechem. Przysięga ta, czy Była szczytną czy haniebną, jednak stała się dla mnie morderczą. Po głębokim namyśle, zesunęłam się z łóżka i napisałam następujący list do Richarda:
„Zapomnij o mnie mój przyjacielu, jestem dziewczyną przeklętą. Serce moje zabite, cierpię męki piekielne. Nic przed tobą nie chcę zataić, przed tobą coś mnie jedynie ukochał. Rosłam w całéj niewinności ducha, mój ojciec był dla mnie najlepszym ojcem, moja matka samą miłością i cnotą. Tak wszystko było dopóki nie doszłam lat szesnastu. Tego dnia, a niech on będzie przeklęty, wpadł mi do ręki świstek papieru, reszta udartego listu przez matkę, rzuciłam niechcący wzrokiem na pismo, którem była mowa o miłości w sposób przesadny, egzaltowany; na adresie znalazłam imię méj matki. Moja wiara została zdruzgotaną, a pocałunek matki każdego dnia serce dreszczem przejmował. Od téj chwili stałam się szpiegiem domowym. Jak tylko matka wyszła gdziekolwiek, otwierałam szufladki, szukałam po kieszeniach, śledziłam wszędzie, chciałam za jaką bądź cenę dociec istoty rzeczy, dowiedzieć się prawdy. Znalazłam więcéj listów nie pozostawiających żadnéj wątpliwości, były podpisane przez p. Grangeya. A więc ten człowiek, który od nas doświadczył tyle przyjaźni, zawsze serdecznego uścisku ręki, człowiek któremu mój ojciec zaufał, on uwiódł jego żonę! A moja matka dozwalała mu zasiadać u naszego stołu, on grzał się przy naszym ogniu, był naszym domownikiem”.
„Ujrzawszy raz idącego Grangeya ręka w rękę z moją matką, pobiegłam szalona za niemi do ciemnéj i odosobnionéj alei w ogrodzie, tarzałam się po piasku i w rozpaczy gryzłam krzaki cierniowe. Zemściłam się Richardzie, ale tę zemstę drogo przypłaciłam, bo u tratą niewinności mjé duszy. Przyjacielu nie przychodź więcéj do domu mego ojca, moje serce nie należy już do tego świata, bądź zdrów, żegnam cię na wieki.
Poranek zastał moją matkę klęczącą u swego łóżka. Gwałtowna gorączka owładnęła biedną kobietę; od téj chwili zaczęła się jéj agonia. Przepędziłam noce na czuwaniu przy niéj. Jednego dnia przybył ksiądz aby jéj udzielić ostatnie namaszczenie. Gdy zostałam sama z umierającą, ona wziąwszy me ręce, pociągnęła do siebie. Wtedy złamana żalem i wyrzutem sumienia, łkając nachyliłam się nad jéj twarz wychudłą i rzekłam po cichu:
— Ach moja matko, moja matko, przebacz mi! p. Grangey był zawsze dla mnie obojętnym człowiekiem. Wiedziałam wszystko... chciałam cię ocalić — a zamiast tego zabiłam cię o matko!
Całe życie wtenczas skupiło się w jéj spojrzeniu, wyrażającem ostatnie podziękowanie Stwórcy. Jéj ręka uścisnęła moją, a ostatnie tchnienie ulatujące z ust, miało znaczyć dziękuję!
— Tak ja zabiłam moją matkę i taka jest history a mojego pierwszego kochanka!
Riazis przerwawszy Maryannie, rzekł:
— Przyznaję, że jeżeli inne wypadki podobne są do tych któreś mi opowiedziała, to wcale nie zasługujesz na reputacyą kokietki, jaką ci przypisują i w któréj niby wegetujesz.
— Zapewniam cię — odpowiedziała Maryanna, — że są kobiety które traktują bardzo lekko, a które jednakże nie popełniły winy; ich błędem jest tylko kilka nieroztropnych postępków.
— Posłuchajmy końca twéj opowieści, — rzekł Riazis.
Maryanna westchnęła i powiedziała: — Dalszy ciąg jest daleko boleśniejszy od wstępu.
— Zostałam więc sama z ojcem i dwoma służącemi. Musieliśmy mieszkać w Paryżu, nie gniewałam się o to, gdyż niebieski dom przeszłość mi przypominał. Nie mogłam spać pod tym dachem. Mój ojciec tak prędko trwonił majątek, iż pewnego poranku obudził się zupełnie zrujnowany. Lecz pozostały mu stosunki, wpływy i gdy w swéj młodości pełnił obowiązki w ministerstwie finansów, wyrobiono mu przeto miejsce poborcy prywatnego w pięknem miasteczku na zachodzie, którego port jest najznakomitszy na Atlantyku.
Otóż osiedliliśmy się w R... w jednym z tych białych domów, których nie brak na prowincyi. Dwa niewysokie piętra, podwórze wesołe, gdzie w jednym rogu stała pompa, a na drugim ogródek pełen kwiatów. Przybywszy tam oddaliśmy szereg wizyt, tak że w krótkim czasie poznaliśmy całe miasto. Odwiedzano nas wzajemnie, lecz pamięć doznanych zmartwień uczyniła mie obojętną na ploteczki i nowinki prowincyonalne. Uznano więc że jestem zimna i zarozumiała, przestano mnie odwiedzać i ja nawzajem nigdzie nie bywałam. Przeciwnie, mój ojciec uczęszczał wszędzie i na wszystkie zabawy, grał grubo w towarzystwach, uchodził też za człowieka bogatego. Upojony powodzeniem, chciał żyć na wielką skalę. Jakoż trzymał powóz, tak powóz i parę koni, co się stało przedmiotem pogadanek przez trzy miesiące.
Byłam zdziwiona tem wystawnem życiem człowieka, którego ruina majątkowa do tego miasta zagnała. Mniemałam że pensya mojego ojca nie może wystarczyć na tak wielkie wydatki, lecz nie mogłam mu żadnych uwag robić. Każdej niedzieli był u nas wielki obiad, najznakomitsi mieszkańcy miasta czynili honory naszemu domowi, mówiono wszędzie o wspaniałości i zbytku p. Donazan. Taki tryb życia trwał ze trzy lata, kiedy jednego poranku wszedł ojciec bardzo zamyślony:
— Moja córko, rzekł mi, — zbierz szybko twoje rzeczy, gdyż jedziemy tego wieczora.
— Gdzie mój ojcze?
— Do ciebie to nie należy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.