Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Maryana wzięła papieros z bronzowéj skrzyneczki, zapaliła go i zaczęła ze swych ust różanych puszczać niebieskawy dymek.
— Czy domyślasz się, kto mi dostarcza środków do zbytków i takiego utrzymania, jakie mam od lat kilku?
— Tak, odrzekł muzułmanin, — masz trochę od jednego, resztę od innych.
— Otoż mylisz się jak cały świat, że jestem kobietą sprzedajną i zawsze gotową do kupienia?
— Nie powiadam zawsze, ale często.
— Błądzisz w tym względzie mój drogi. Taką jak mnie widzisz, jestem ofiarą społeczeństwa...
— Och, och!...
— Zdziwiłabym cię mocno, gdybym ci powiedziała, że pozostałam dotąd nieskalaną jak dziecię nowonarodzone?
— Zapewne.
— Nie pragnę przekonywać cię o prawdzie słów swoich, bo nieużyteczną jest rzeczą, chcieć dowodzić tego czemuby nikt nie uwierzył po pierwsze.
— A po drugie?
— Po drogie, ponieważ to nie jest ścisłą prawdą, gdyż dziecię pozostaje w biernej niewiadomości a ja znam wszystko...
— Więc zrobiłaś wyznanie!
— Wiem wszystko, to prawda, lecz gdyby się znalazł jutro człowiek któryby mnie chciał zaślubić....
— Dokończ, — rzekł Riazis ironicznie.
— Tobym mogła włożyć wianek dziewiczy nie zadając mu kłamu.
Riazis zaczął się śmiać.
— Nikczemne zwierzę! zawołała Maryanna. — Otóż wszyscy jednakowi, Turcy, czy paryżanie! — Kiedy jadłeś kolacyą u mnie i grałeś do rana, a nazajutrz poszedłeś do klubu, i zapytano się, — gdzieś noc przepędził: wtedy odpowiedziałeś: „u Maryanny“, i powiedziałeś prawdę.
— Co sie mnie dotyczę, — rzekł Riazis, — wyznaję że więcéj nic nie podziwiam nad twoją piękność i twój dowcip.
— Tak mój przyjacielu, znasz to jedynie, co znają wszyscy.
— Lecz jednakże....
— Jednakże utrzymujecie wszyscy, że kobietę téj pozycyi co ja łatwo jest kupić... Dla mnie było to rzeczą obojętną, bo wszyscy jesteście próżni, zarozumiali... Może mój umysł został skażonym, lecz tylko umysł,.... rozumiesz?
— Nie mając dowodów przeciw świadczących, pozwalam ci tak utrzymywać, ale jest to fakt zadziwiający!
Maryanna rzuciła niedopalony papieros, i zapaliła drugi, potem odezwała się:
— Tak mój przyjacielu, znam wszystko, lecz nie wszystko robię.
— Dalipan twoja historya wygląda na balladę!
— Czy lubisz historye?—
— Bardzo: czytałem Tysiąc nocy i jedna w oryginale, który ma więcéj kolorytu, niż wasze blade tłumaczenia. Umiem na pamięć powiastki indyjskie mędrca Macklana... przygody mandaryna Fum-Huam, powieści perskie i chińskie!
— Czy chcesz abym ci opowiedziała powiastkę.
— Posłucham jéj z przyjemnością; lecz odgaduję twoje położenie, kochasz!...
— Tak, kocham obłąkanego, odpowiedziała Maryanna.
— Zaciekawiasz mnie bardzo.
— I jeżeli mnie widzisz w ten sposób żyjącą, otoczoną przepychem, posiadającą ekwipaże, dowiedz się że do tego wszystkiego doprowadził mnie szereg nieszczęść.
— I któż się stał źródłem złego?
— Naprzód matka, a potem ojciec.
— Więc opowiedz mi wszystko.
Maryanna usiadła na sofie i rzuciwszy kapelusz na najpierwszy taboret, tak zaczęła opowiadanie.
Z jakiego powodu malarz Richard dostał pomięszania zwysłów, nikt nie wie w Isle-Adam Richard ma teraz około lat trzydziestu dwóch, jest szczupły i blady. Ubiera się zawsze czarno, a widząc go ciągle milczącym ze spuszczonemi na dół oczyma, wyobrażamy sobie człowieka idącego z domu, gdzie okienice są zamknięte, bo tam leży umarły. Dozwalają robić co się mu podoba; biedny chłopiec nigdy nie wyrządza nic złego nikomu, a kiedy przechodzi się jak nieboszczyk, dziewczęta nie uciekają, lecz owszem z uśmiechem witają go, jak przyjaciela. Widują go nieraz jak przez długie godziny modli się serdecznie klęcząc na kamieniu potem nagle zerwawszy się, gr0zi ołtarzowi i wybiega z kościoła jak opętany. Zatrzymuje się zwykle przy sztachetach domu niebieskiego na wzgórku Parmin.
Willa ta należała niegdyś do mego ojca Donazan; odkupiłam ją i pozostawiłam taką jaką wówczas była; nie wolno jéj nikomu dotykać. Mała ta własność ziemska, nazywa się dom niebieski. Patrząc na opustoszenie jakie w nim panuje, rzekłbyś że on nosi żałobę. Gałęzie drzew zagłuszone wybujałem zielskiem, powiędłe, bez opieki, wiszą pochylone ku ziemi jak wierzby płaczące.
W dniu w którym Richard po wyjściu ze szkół pierwszy raz wstąpił do niebieskiego domku, było tam wszystko inaczéj. Trawniki barwiły rozliczne kwiaty, wszystko żyło, śpiewało w ogrodzie pełnym zapachu. Krzewy wyciągały swe ramiona z jednéj rabaty na drugą, a klomby wznosiły się jak piramidy różnokolorowe, tworząc rozkoszne mieszkania rusałek. Motyle bujały w powietrzu, a ptaszki pod zielonemi nakryciami listków, śpiewały sielskie koncerta. Tam to wychowałam się, tam Richard ze mną, spędził dnie szczęśliwe w dzieciństwie. Mieliśmy łódkę na rzece Oisie, która o kilka kroków po piasku toczyła swe wody, las służył nam za alee do przechadzek, ze wzgórków staczaliśmy polne kamyki... były to dobre dla nas chwile!
Nadszedł dzień w którym musieliśmy się rozłączyć, Richard pojechał ze swą matką do Paryża, nie widywałam go tylko dwa razy do roku, w czasie wakacyj. Miałam rok siedemnasty kiedy Richard przyszedł oznajmić nam, że ukończył swoje nauki. Między naszemi rodzicami stanął układ, iż téj jesieni pobierzemy się z sobą. Mój ojciec zamięszkiwał najczęściéj w Paryżu, tam prowadził dosyć wesołe życie, nie troszcząc się wiele o swą rodzinę. Co wszędzie przytrafia się w takich razach, przytrafiło się téż i u nas; kiedy zostawiamy miejsce opróżnione, znajdzie się ktoś co go chętnie zajmie, a gdy mu tam dobrze, więc pozostaje.
Jeden z sąsiadów pewien p. Grangey, wieśniak pełen zarozumiałości, uważający się za człowieka modnego, ponieważ czytywał modne gazety, został prawie nieodstępnym gościem w naszym domu. Nie umiałam sobie wytłumaczyć, dla czego ten człowiek wstręt we mnie budził, nie nawidziłam jego obecność, a grzeczne słówka mnie gniewały. Kochałam bardzo mego ojca, chociaż rzadko go widywałam i nie pojmowałam postępowania p. Grangey, które tylko przystało gospodarzowi domu. Trafia się, iż czujemy instynktowo nienawiść, którą dopiero okoliczności późniéj nam wyjaśnią. Dzieci przeczuwają od najmłodszego wieku osoby im szkodliwe, nienawidzą każdego, kto tylko jest z wielką galanteryą dla ich matek.
Mąż częstokroć nic nie dostrzega, ale dziecka uwagi najmniejszy szczegół nie ujdzie.
Pewnego wieczoru było duże zebranie w niebieskim domu; była to sobota, a mój ojciec miał zostać aż do poniedziałku. Sąsiedzi zaproszeni na herbatę, wistem i bujlotą naprzemian się bawili. Ciepły wietrzyk czerwcowy powiewał na dworze; towarzystwo rozbiegło się po aleach w ogrodzie. Moja matka prowadzona przez p. Grangey oddaliła się od reszty gości, poszłam za niemi wśród cienistéj alei i słuchałam ich rozmowy; nie zrozumiałam wszystkiego, jednak zrozumiałam tyle, że gdy sąsiedzi zaczęli się rozchodzić a Grangey miał wyjść ostatni... wtedy wybiegłam naprzeciw niemu, krzycząc głosem rozkazującym: — precz z tąd nikczemny, ja ci rozkazuję!
Było to uderzenie piorunu śród sielskiego towarzystwa, lecz mówiłam dalej: — jakim czołem śmiesz zatruwać powietrze którem tu oddychasz? Czyż nie pojąłeś że cię nienawidzę, że tobą pogardzam!... dosyć już wycierpiałam, wychodź! Nie rozumiano mego uniesienia, Grangey bełkotał nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, ojciec przepraszał za mnie zdziwionych gości, a ja płacząc uciekłam do mego pokoju. Ukrywszy czoło w poduszki, rozpaczliwie łkałam, usiłując mój krzyk przytłumić. Konwulsyjne drganie wstrząsało memi członkami. Moja matka niespokojna przyszła do mnie i usiłowała przynieść mi jakąś ulgę w mem cierpieniu.