Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zdala światła błyszczały, od posuwających się zwolna pochodni. Combalou ujrzał księdza w komży, w towarzystwie dwóch chłopców i zakrystyana asystujących processyi. Był to dzień 2 Listopada, dzień zaduszny.
Miano odprawić mszę za umarłych w kostnicy, przybył ksiądz aby wezwać miłosierdzia Bożego dla czterech milionów zmarłych, pogrzebionych w katakumbach Paryża! Tłum ludu szedł za księdzem, pomiędzy tą ciżbą postępował człowiek z latarnią, śledzący w koło siebie, badający wszystkie podziemne korytarze; człowiekiem tym był Suryper. Combalou był ocalony.
Surypere wlał kilka kropel napoju w usta umierającego, potem uprosił dozorcę, aby mu pomógł wynieść swego przyjaciela, który wzruszony widokiem katakumb, zemdlał niespodziewanie. W kilka minut późniéj Combalou znajdował się na powierzchni ziemi. Złożono go w hotelu sąiednim, przyjął lekkie pożywienie i zasnął, poprzysiągłszy poświęcić się Trelauney’owi, oraz zostać nadal uczciwym człowiekiem, jak mu to jego matka polecała.
Kiedy się to działo w Paryżu, kapitan Rekina był dręczony niespokojnością przy wyspie Ré. Wyprawił on jednego marynarza do Roszelli, który przesłał depeszę telegraficzną do Trelauney’a:
— Wylądowanie niebezpieczne: czy należy wyjść na pełne morze?
Trelauney odpowiedział: — „Czekaj!”
I pojechał natychmiast z Madziarem do Roszelli. Tam dowiedział się, że statek parowy chodzący dwa razy na tydzień z S-t Martin do Ré, odpłynie nazajutrz rano z przyborem morza. Trelauney z baronem paląc cygaro po śniadaniu, ujrzeli wstęgę dymu ciągnącą się od statku parowego, która im odjazd zwiastowała. Koła zaczęły podrzucać wodę morską tworząc bałwany roztrącające kamienne wybrzeże. Madziar i Trelauney wsiedli na statek, podróżni już zostali pomieszczeni, rzeczy i kosze tu i owdzie rozłożone. Na widnokręgu, wyspy Oleron i Ré przedstawiały się jak dwa punktu ciemne; odległość od przystani szybko przepłyniono. Przybijając do Saint Martin, Trelauney ujrzał Rekina kołyszącego się łagodnie na zwierciadle wód tamecznych. Dał znak, a łódź Rekina wypłynęła dla zabrania jego i Madziara. Zaledwie przybył na pokład, przywołał kapitana do kajuty i zapytał:
— Co tu słychać?
— To panie, że nie śmiem wyładować na ląd skarbu. Siedzą nas i pilnują, grozi nam jakieś niebezpieczeństwo.
— Kto nas pilnuje?
Komendant otworzył okienko w tyle rudla będące i wskazał:
— Widzisz pan ten parowiec?
W istocie Trelauney ujrzał steamer do szybkiego biegu dobrze zbudowany, zdający się spać na jedno oko.
— A więc?
— Otóż ten parowiec czarny z krawędziami koloru krwi, już dawniej widziałem.
— Gdzie?
— Na Sródziemnem morzu; nazywał się wtedy jak i teraz Smokiem. Miałem wówczas rozkaz Furgata czuwać nad nim, dopóki nie wymknął się przy wyspach Archipelagu, gdzie zatknął banderę otomańską.
— A teraz on śledzi waszą drogę?
— Tak panie. Czekał na nas na wodach Hawru, i odtąd nie spuścił z oka naszego yachtu.
— Byłeś w młynie?
— Tak, wszystko jest przygotowane. Młyn znajduje się o dwa kilometry na zachód; mieszka tam dobroduszny człowiek, którego obawiać się nie potrzebujemy. Poniżéj jest sadzawka, tam chciałem zatopić skrzynie, pokryć je mułem i następnie zalać wodą puszczoną z morza. Dwóch lub trzech ludzi są dostateczni do pilnowania młynu i nikt nie domyśliłby się, że tam spoczywają miliony.
— Dobrze — rzekł Trelauney. Wypłyniemy na morze dziś wieczorem. Postaramy się zmylić drogę parowcowi i wylądujemy w szalupie.
Kapitan potrząsł głową i powiedział:
— Parowiec na długość wiosła nas nie opuści.
— Wtedy zobaczymy, — zawołał Trelauney, — zobaczymy kto będzie tryumfować Rekin, czy też Smok!
— Jesteśmy na wasze rozkazy, — odpowiedział komendant.
— Co mamy na pokładzie?
— Piętnastu ludzi, tyleż karabinów, toporów, nadto ładunków i prochu tyle, ile byłoby potrzeba do wysadzenia w powietrze całego miasta. Prócz tego sześć armatek z czystej stali, aż po same wyloty nabitych.
— To dobrze.
Trelauney spojrzał która godzina na jego zegarku i dodał:
— Wypłyniemy na otwarte morze o piątej godzinie.
Cały ekwipaż był w ruchu; armatki zostały ustawione pod burtami, topory ułożone na pomoście, a karabiny w kozłach na tyle okrętu. Zapas rakiet przygotowano w kajutach. Rakiety te były opatrzone palnemi kulami, które pękając i rozsiewając ogień na wszystkie strony, nie dozwalały nieprzyjacielowi gasić pożaru. Wszystko było gotowe. Piąta wybiła na zegarze kościoła parafialnego Ś-go Marcina. Ekwipaż Rekina zgromadzony przy kołowrocie, zaczął zwijać linę. Trelauney zauważył, że ten sam manewr robiono na pokładzie Smoka. Wiatr się zerwał i Trelauney pragnąc podwoić szybkość helisy, wziął tubę i krzyknął:
— Na wiatr wszystkie żagle!
Rozkaz spełniono natychmiast; machina już była w ruchu, helisa muskała morze, Rekin, mając nadęte żagle ślizgał się po powierzchni wody, wkrótce ziemia zniknęła. Stojąc na tyle statku Trelauney uważał za pomocą dalekowidza. Ujrzał on, że Smok usiłuje zyskać na szybkości w biegu. Smok będący pod wiatrem miałżeby zamiar rzucić żelazne kolce w ustrój lin i masztów Rekina?...
— Wszystkie żagle pod wiatr! rozkazał Trelauney, i zeszedłszy do machiny, polecił palaczowi płomień pod kotłami podwoić. Rekin szybował jak błyskawica przerzynając bałwany, które obijały się o boki statku, zostawiając po sobie długą wstęgę piany. Ten szalony bieg trwał ze dwie godziny, noc zapadła. Nic nie widziano, tylko zdala latarnię morską w Oleron jak punkt świecący, rzekłbyś że to źrenice kota błyszczące nad wód powierzchnią.
— Kierować przeciw wiatrowi krzyknął sternik Rekina. Zwinąć żagle!...
Rozkaz ten zdziwił Trelauney’a, rzekł więc do sibie: sternik nas zdradza. Nie było już żadnéj wątpliwości, kiedy przy pierwszym błysku księżyca ujrzał czarne i czerwone boki Smoka, który ich tym sposobem dogonił. Trelauney pobiegł do rudla chwycił za kark sternika i powalił go na pokład.
— Co robisz? zapytał baron Remeney.
— Ten człowiek nas zdradza! zawołał Trelauney. Jak dawno znasz go komendancie?
— Tego człowieka przysłałeś mi panie przed ośmiu dniami.
— Gdzie?
— Do Hawru.
Trelauney schwycił sternika za gardło i krzyknął:
— Kto cię tu przysłał? odpowiedz.
— Pan.
— Co za pan?
— Furgat.