Nasi okupanci/Głos ziemianina
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nasi okupanci |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia T-wa Polskiej Macierzy Szkolnej |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Głos ziemianina
WŚRÓD wielu listów, jakie, w związku z poruszonemi przezemnie kwestjami, otrzymałem, uderzył mnie jeden, znamienny tem, że pochodzący z kół ziemiańskich. List ten, a właściwie korespondencja, przeznaczona była przez autora do druku; ale żadne pismo nie chciało jej przyjąć... Skierowana na moje ręce, ukazała się w Wiadomościach literackich. Przytaczam ją tutaj, ponieważ stanowi wymowny argument na poparcie mego twierdzenia, iż żyjemy w atmosferze fikcji, jaką jest, we wszystkich tych sprawach, t. zw. opinja społeczeństwa.
»Wiadomość o projekcie ustawy małżeńskiej nie przeszła u nas bez echa: zaczęło się jednak, niestety, nie od poklasku; wręcz przeciwnie, od protestu! Protest ten, ubrany w napuszone frazesy, sztuczny i pretensjonalny, padł z ust polskich biskupów. Nie straszono nas wprawdzie piekielnym ogniem i szatanami, niemniej straszne jednak ukazano nam horyzonty. A więc zaraza bolszewicka, zagłada ojczyzny, honoru i rodziny! Atak rozpoczął się odrazu na wszystkich frontach; zmobilizowano więc całą regularną armję... księży, a nawet rezerwy, t. j. sodalicje. Tak zmobilizowane szeregi mają organizować bunt przeciw projektowi, urządzać wiece, gromić z trybun i stojącej do dyspozycji »swojej prasy« rozpustny projekt, zbierać podpisy do głębi oburzonego społeczeństwa, któremu chcą narzucić tę obrazę moralności.
Jak to oburzenie społeczeństwa w rzeczywistości wygląda, przytoczę na autentycznym przykładzie wydarzenia, którego świadkiem byłem przed jakimś czasem. Odwiedziłem znajomych na wsi: wieczorem przychodzi na obowiązkowego bridża ksiądz proboszcz: w trakcie rozmowy oświadcza, że miał cały dzień mnóstwo roboty z uświadamianiem swych owieczek o »heretyckim projekcie nowej ustawy małżeńskiej«; z zadowoleniem stwierdza, że argument, iż w myśl projektowanej ustawy »żony będzie można dowolną ilość razy zmieniać«, spowodował wszystkie kobiety do masowego składania podpisów na proteście. Dalej zwraca się czcigodny ksiądz do gospodarzy domu z prośbą, aby również protest ten podpisali i spowodowali służbę dworską do podpisania. Pani domu, gorliwa sodaliska, z wielkim rozmachem i oburzeniem, objawiającem się nieczytelnością podpisu, sygnuje protest i co rychlej mknie do kuchni zbierać głosy maluczkich. Po chwili wraca z tryumfem. »Wszyscy podpisali, — powiada, — a ci, co nie umieją pisać, położyli krzyżyki«. »Oświadczyłam im, — mówi ta zacna matrona, — że straszliwe niebezpieczeństwo zagraża rodzinom: za podszeptem złego ducha ma być wprowadzona ustawa, w myśl której mężowie będą mogli bezkarnie porzucać żony wraz z dziećmi na ulicę bez zaopatrzenia, sobie zaś będą mogli brać inne kobiety, żony zaś będą mogły swobodnie i dowolnie zmieniać mężów, i t. d. Wkońcu oświadczyłam, że kto nie podpisze, solidaryzuje się z tem bezeceństwem i nie pozostanie chwili dłużej w służbie!« Naturalnie, że po tem końcowem fortissimo oburzenie przeciw reformie było żywiołowe. Wszak groziła utrata posady! Podpisy a częściej krzyżyki sypały się jak z rogu obfitości. »Podpisał« kucharz i lokaj, stangret, a nawet dwie dziewki kuchenne wraz z pokojową nagryzmoliły, oburzone, krzyżyki.
Jak to oburzenie społeczeństwa w rzeczywistości wygląda, przytoczę na autentycznym przykładzie wydarzenia, którego świadkiem byłem przed jakimś czasem. Odwiedziłem znajomych na wsi: wieczorem przychodzi na obowiązkowego bridża ksiądz proboszcz: w trakcie rozmowy oświadcza, że miał cały dzień mnóstwo roboty z uświadamianiem swych owieczek o »heretyckim projekcie nowej ustawy małżeńskiej«; z zadowoleniem stwierdza, że argument, iż w myśl projektowanej ustawy »żony będzie można dowolną ilość razy zmieniać«, spowodował wszystkie kobiety do masowego składania podpisów na proteście. Dalej zwraca się czcigodny ksiądz do gospodarzy domu z prośbą, aby również protest ten podpisali i spowodowali służbę dworską do podpisania. Pani domu, gorliwa sodaliska, z wielkim rozmachem i oburzeniem, objawiającem się nieczytelnością podpisu, sygnuje protest i co rychlej mknie do kuchni zbierać głosy maluczkich. Po chwili wraca z tryumfem. »Wszyscy podpisali, — powiada, — a ci, co nie umieją pisać, położyli krzyżyki«. »Oświadczyłam im, — mówi ta zacna matrona, — że straszliwe niebezpieczeństwo zagraża rodzinom: za podszeptem złego ducha ma być wprowadzona ustawa, w myśl której mężowie będą mogli bezkarnie porzucać żony wraz z dziećmi na ulicę bez zaopatrzenia, sobie zaś będą mogli brać inne kobiety, żony zaś będą mogły swobodnie i dowolnie zmieniać mężów, i t. d. Wkońcu oświadczyłam, że kto nie podpisze, solidaryzuje się z tem bezeceństwem i nie pozostanie chwili dłużej w służbie!« Naturalnie, że po tem końcowem fortissimo oburzenie przeciw reformie było żywiołowe. Wszak groziła utrata posady! Podpisy a częściej krzyżyki sypały się jak z rogu obfitości. »Podpisał« kucharz i lokaj, stangret, a nawet dwie dziewki kuchenne wraz z pokojową nagryzmoliły, oburzone, krzyżyki.
Zaiste, sukces nielada! I to wszystko dzieje się w XX w. w centrum Europy! Możnaby płakać ze śmiechu, gdyby się nie musiało wyć z oburzenia. W ten »uczciwy« sposób zbierze się w całym kraju i kilkaset tysięcy podpisów. Wprawdzie jestem przekonany, że czynniki rozstrzygające nie dadzą się zastraszyć, chodzi mi jednak o scharakteryzowanie oburzającej działalności duchowieństwa i pokrewnych stowarzyszeń w tak ważnej kwestji. Blagą i terrorem zdobywa się podpisy ludzi nieświadomych. Bo któryż z parafjan czy sodalisów zdobędzie się na odmówienie swego podpisu, jeśli ksiądz proboszcz tak nakazuje? Kto ze służby dworskiej nie podpisze, jeśli chlebodawca da mu do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku straci posadę?
Niema prawie gazety, w którejby usłużni wasale duchowieństwa nie pomstowali przeciw projektowi: w sodalicjach szaleją dewotki, ambony co niedzielę gromią rząd i projektodawców, Polskie Radjo usłużnie roznosi na falach eteru te gromy w najdalsze zaułki. A z przeciwnej strony nie robi się nic. Wielki czas zorganizować kontrpropagandę, uświadamiać ogół przez prasę, odczyty i radjo o pożyteczności reformy. Raz zwalić ten chiński mur. Całe społeczeństwo potrafi to należycie ocenić.
Niema prawie gazety, w którejby usłużni wasale duchowieństwa nie pomstowali przeciw projektowi: w sodalicjach szaleją dewotki, ambony co niedzielę gromią rząd i projektodawców, Polskie Radjo usłużnie roznosi na falach eteru te gromy w najdalsze zaułki. A z przeciwnej strony nie robi się nic. Wielki czas zorganizować kontrpropagandę, uświadamiać ogół przez prasę, odczyty i radjo o pożyteczności reformy. Raz zwalić ten chiński mur. Całe społeczeństwo potrafi to należycie ocenić.
Stefan Theodorowicz.
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.