Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!/Część II/Rozdział dziesiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Bzowski
Tytuł „Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!“
Podtytuł Pogadanki o społecznych stowarzyszeniach gospodarczych
Wydawca Komisja Hodowlana Centralnego Towarzystwa Organizacji i Kółek Rolniczych
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Moskwa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.
Stowarzyszenia spożywcze w Anglji.

Anglja, jako kraj przodujący ludzkości na drodze doskonalenia się, zawsze zaciekawiała ludzi innych narodowości, wielu też cudzoziemców jeździło przypatrywać się życiu Anglików, a także sporo obcej młodzieży uczęszczało do wyższych szkół angielskich, by potem zdobytą naukę i doświadczenie oddawać na pożytek kraju rodzinnego. I od nas tam jeździli ludzie, a oto jakie „cuda” opowiadają nam o działalności angielskich stowarzyszeń spożywczych.
Około pięćdziesięciu lat temu istniało w Anglji kilkaset stowarzyszeń spożywczych. Powstawały one przeważnie w miejscowościach fabrycznych, wśród biednych robotników, którym ówczesne zarobki nie dawały możności związać końca z końcem, zwłaszcza wobec zależności pracowników od drobnych sklepikarzy, niezawsze uczciwe produkty sprzedających i łakomych na zyski. Celem bezpośrednim tych stowarzyszeń było zdobycie po tańszej cenie przedmiotów codziennego użytku, a przytem w lepszym gatunku. Jakie są fałszerstwa w handlu spożywczym, to nawet sobie nie wyobrażamy, no a cena? Wiadomo, że jak przedmiot jaki przejdzie przez ręce kilku pośredników, poczynając od wielkiego hurtownika, kończąc na sklepikarzu, to cena nie może być właściwa, bo każdy „potrzebuje zarobić”.
Kiedy w Anglji było już kilkaset stowarzyszeń spożywczych rozmaici hurtowni pośrednicy myślą sobie — źle się zaczyna, i dalejże odmawiać małym stowarzyszeniom sprzedaży produktów, lub stawiać ceny wygórowane. Mieli oni ochotę zdławić ten ruch w zaczątku, choć ani się wtedy jeszcze nie domyślali do jakich potężnych rozmiarów rozrośnie się wspólna działalność stowarzyszeń. A właśnie pod wpływem tych trudności stowarzyszenia postanowiły pracować społem. Poczęto zwoływać zjazdy przedstawicieli, naradzano się wielokrotnie i wreszcie w 1864 roku, to jest 53 lata temu, założono własne Stowarzyszenie dostaw hurtowych. Główne korzyści tego zjednoczenia były aż nadto jasne. Sklepy poszczególnych stowarzyszeń mogły z własnej hurtowni nabywać dobre towary po przystępnej cenie, a przytem oszczędzały sobie wielu zachodów, pracy i kosztu w poszukiwaniu źródeł zakupu; hurtownia mogła utrzymać doświadczonych pracowników, którym łatwiej było uniknąć omyłek.
Wysokość udziału oznaczono na 50 rubli. Stowarzyszenie wpłacało (ratami) od każdych dwudziestu członków na razie jeden udział, potem, w miarę rozrostu tego społecznego przedsięwzięcia, trzy udziały. Po ośmiu latach liczba członków wynosiła 134 tysiące, kapitał udziałowy 300 tysięcy rubli, a sprzedała hurtownia towarów za jeden miljon i 153 tysiące rubli. Dalszych liczb to aż się boję przytaczać, bo doprawdy w głowie się może komu zakręcić. Ale spróbujmy. A więc po czterdziestu latach, w 1905 roku, kapitał udziałowy, złożony przez stowarzyszenia, wynosił przeszło 13 miljonów rubli, oprócz tego Hurtownia, w celu powiększenia ilości pieniędzy do obrotu, miała wypożyczonych na bardzo nizki procent, bo jej ufali, dwadzieścia miljonów rubli, a własny fundusz zapasowy, powstały z odkładanych oszczędności, wynosił blizko 9 miljonów, roczny obrót Hurtowni aż 208 miljonów rubli. To było przed kilkunastu laty. Obecnie wszystkie te liczby znacznie wzrosły, ale już nie chcę tymi miljonami kłuć nikogo w oczy. Zaznaczę jedynie, że w 1909 roku było tysiąc i 582 stowarzyszenia, a ilość członków wynosiła półtrzecia miljona, obrót roczny 1 miljard i 80 miljonów rubli. Ale dajmy spokój liczbom, w nich się zgubić można. Powiedzmy raczej co zdziałały zjednoczone stowarzyszenia spożywcze w zakresie uniezależnienia się od fabrykantów i pośredników.
Oto w 1872 roku nabyła Hurtownia pierwszą fabrykę na własność. Od tego czasu wzrastała stale ilość fabryk własnych — i dziś w posiadaniu Zjednoczonych stowarzyszeń spożywczych są wszelkiego rodzaju fabryki, a więc: mydła, świec, obuwia, sukna, ubrań gotowych, sortownia herbaty i palarnia kawy, fabryka kakao i czekolady, słowem niemal wszystkie środki spożywcze i przedmioty codziennego użytku otrzymują stowarzyszenia z własnych spółkowych fabryk. Co więcej, mają nawet własne gospodarstwa rolne, zkąd dostarczane są produkty wiejskie, a w ostatnich latach, nie mogąc się uniezależnić od agentów sprzedaży herbaty, nabyto własne plantacje herbaty na azjatyckiej wyspie Cejlon. W wielu większych miastach w Europie i Ameryce Hurtownia ma swoje magazyny i swoich urzędników, których obowiązkiem jest nabywać w dużych ilościach produkty, potrzebne stowarzyszeniom angielskim. W samej Anglji Hurtownia ma trzy olbrzymie składy towarów, oprócz nich utrzymane są składy słoniny i konserw z Ameryki, na brzegu morza, w portach, dokąd okręty przybywają. Do przewożenia towarów z zamorskich krajów Hurtownia ma własne okręty, a choć ilość ich nie wystarcza do przewiezienia wszystkich zakupów, nie przedstawia to wielkiej biedy, wobec tego, że posiadanie tych statków obniża bardzo cenę najmu obcych okrętów: zawsze można nastraszyć — nie opuścicie za przewóz, to mamy do usługi własne statki. W kilkunastu większych miastach Hurtownia ma wielkie sale rozprzedaży, gdzie wystawiane są na pokaz próby rozmaitych towarów, przedstawiciele stowarzyszeń przyjeżdżają do tych miast, gdzie komu bliżej, oglądają próbki, robią wybór i obstalunek.
Część Anglji, tak zwana Szkocja, ma osobny Związek stowarzyszeń spożywczych.
Z przytoczonych pobieżnych wiadomości nabieramy pewnego pojęcia o tem, do czego doprowadzić może człowieka chęć i umiejętność działania społem. Przed kilkudziesięciu laty gromadka biedaków, zakładających za groszowe oszczędności pierwsze dobrze obmyślane stowarzyszenie spożywcze w Roczdel — była wprost wyśmiana przez otoczenie, jako że się niby „z motyką rzucała na słońce”, a dziś pamięć ich czczona jest przez potomnych, droga przez nich wskazana okazała się błogosławioną w skutkach. Wyśmiewane stowarzyszenie w Roczdel ma dziś 20 tysięcy członków, licząc jeszcze 3 osoby rodziny na jednego członka — wynosi to 80 tysięcy ludzi korzysta ze stowarzyszenia, a ludność miasta liczy dziś 83 tysiące. Całe niemal miasto jest stowarzyszone.
Nietylko Hurtownia prowadzi na swój rachunek wielkie zakłady fabryczne, ale i pojedyńcze większe stowarzyszenia prowadzą piekarnie, rzeźnie, kuźnie, stolarnie, młyny i t. p. W gospodarstwie domowem angielskiego robotnika spotkać można conajmniej kilkanaście przedmiotów codziennego użytku, o których gospodarz z dumą powie: są to nasze własne wyroby! Obliczają, że własne zakłady Hurtowni zatrudniają około 12 tysięcy robotników.
Przy Hurtowni utworzono Bank, ażeby ułatwić stowarzyszeniom załatwianie wszelkich pieniężnych interesów. Stowarzyszenia, mające wolny „grosz”, składają go na procent do własnego Banku, a znowu te, co potrzebują gotówki na obrót, otrzymują tanie pożyczki.
Oprócz Związku, dostarczającego stowarzyszeniom towaru, mają angielskie stowarzyszenia jeszcze drugie wielkie zrzeszenie, tak zwany Związek współdzielczy. Ustawa tego związku powiada, że celem jego jest przeprowadzenie zasady sprawiedliwości, uczciwości i porządku w dziedzinie handlu i przemysłu. Piękny to zaiste cel, ale piękniejszem jeszcze jest to, że nie pozostaje on martwym na papierze w ustawie, ale jest spełnianym. Gdyby takie stowarzyszenie tylko tłómaczyło rozmaitym handlarzom, pośrednikom i fabrykantom — bądźcie w handlu zawsze uczciwi, zaspakajajcie z umiarkowanym zyskiem nasze codzienne potrzeby przez dostarczaniem nam niezbędnych do życia przedmiotów, to działalność jego mniej więcej byłaby kiwaniem palcem w bucie, bo wiadomo, ludzie są ludźmi, i nie każdy od niesprawiedliwego zysku łatwo odrzeknie się. Ale wspomniane wielkie stowarzyszenie samo wykonywa postawiony sobie cel. Wszak członkami jego są stowarzyszenia spożywcze, już w 1906 roku należało doń tysiąc i 230 stowarzyszeń, liczących dwa miljony i 200 tysięcy członków — i ci wszyscy ludzie, złączeni jako spożywcy w handlowem działaniu, mają za zadanie postawiony cel związku wykonywać. Naturalnie nie wszyscy członkowie stowarzyszeń spożywczych rozumieją należycie wartość tej przebudowy w stosunkach handlowych, jaką prowadzi za sobą zjednoczenie spożywców dla zaspakajania swych potrzeb. Tem mniej rozumieją stwarzany wspólną pracą przewrót ci, co się na uboczu trzymają. Związek tedy przez urządzanie odczytów, wydawnictwo książek i gazet odpowiednich, organizowanie dostępnych dla ogółu czytelni—stara się szerzyć zrozumienie doniosłości i umiejętności działania przez stowarzyszenia. Związek stara się przedewszystkiem doskonalić człowieka, bo w tem widzi podstawę powodzenia całego ruchu. Nietylko naucza on jak łącznie pracować, ale i uszlachetniać pragnie serca ludzkie, stawiając im piękny cel poprawiania życia przez wspólną twórczą pracę, a nie przez walkę. Popiera on wszelkie przedsięwzięcia stowarzyszeń, mogące członków zbliżyć i pod względem towarzyskim — a więc wspólne, często we własnych domach ludowych, zebrania, koncerty, chóry i t. p. Jest on także dla stowarzyszeń doradcą, między innemi służy im poradą prawną. Wiele stowarzyszeń, zwłaszcza większych, działa w tym samym kierunku, a Związek spełnia naczelne prace i ułatwia działalność miejscowym stowarzyszeniom. Obliczają, że angielskie stowarzyszenia spożywcze w 1905 roku wydały na te cele 830 tysięcy rubli, nie licząc wydatku głównego Związku. Widzimy ztąd co za rozmach w robocie, a jakie środki pieniężne! A to wszystko pieniądze społeczne, powstałe z wspólnych oszczędności. Już wspomniane pierwsze roczdelskie stowarzyszenie przed kilkudziesięciu jeszcze laty postanowiło z każdych 100 rubli czystego zysku odkładać 2 i pół rubla na nauczanie członków i obcych. Tą drogą poszła większość stowarzyszeń — i wyniki wspólnej pracy świadczą, że to była droga dobra: doskonalić człowieka — to znaczy doskonalić dzieło, tak zawsze było i tak będzie.
Niech poniższy obrazek z życia angielskich zjednoczonych stowarzyszeń zaświadczy — do jak pięknych objawów miłości bliźniego zdolni są ludzie, uszlachetnieni przez społeczną robotę.
Przed paru laty w mieście Dublinie, które jest stolicą Irlandji, kraju położonego na dużej wyspie należącej do Anglji, wybuchł wielki strejk czyli bezrobocie robotników fabrycznych. Wiadomo, że robotnicy, nie mogąc uzyskać od swoich chlebodawców takich warunków pracy, które podług ich rozumienia w tym lub owym wypadku należą im się, uciekają się niekiedy do najbardziej stanowczego, choć nieco ryzykownego sposobu zniewolenia do ustępstw przez powstrzymanie się od pracy. W wypadku, o którym mowa, bezrobocie przybrało rozmiary ogromne: z górą 20 tysięcy robotników, zjednoczonych w związki zawodowe, postanowiło domagać się zmiany warunków pracy — i nie ustąpić, choćby przyszło i głodu w dni bezzarobkowe zaznać. A znowu fabrykanci, czy to uważając żądania za zbyt ciężkie dla siebie i niemożliwe do przyjęcia, czy też podraźnieni masowym strejkiem, zacietrzewili się na dobre — dość, że ani jedna, ani druga strona odstąpić od swego nie chciała — i postanowiła upór strony przeciwnej złamać. Kto tam miał więcej słuszności — Bóg raczy wiedzieć — i nie o to tu chodzi; to jedno można powiedzieć, że musieli być robotnicy w czemś podług sprawiedliwego rozumienia niezaspokojeni, kiedy ważyli się rodziny swoje przez przedłużające się bezrobocie na skraj nędzy doprowadzić. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, licząc po kilka osób w rodzinie na jednego pracownika, znalazło się w położeniu bardzo ciężkiem. Jakie mieli zjednoczeni robotnicy zasoby wspólne na podtrzymanie bezrobocia, jakie tam która rodzina miała oszczędności — to wszystko już dawno „poszło”, a końca zatargu nie widać.
I taka społeczna wojna sieje zniszczenie: rodziny, obarczone liczniejszą gromadką dzieci, były blizkie rozpaczy.
W takiem to położeniu, zdawało się już beznadziejnem, naraz, jak grom, co oczyszcza powietrze ze spiekoty skwarnego dnia, pada wiadomość, z ust do ust lotem błyskawicy podawana, że… jadą okręty z żywnością dla ofiar bezrobocia. Nikt dokładnie jeszcze nie umie objaśnić, za czyją sprawą ma się to stać, nawet czy napewno jadą okręty i czy z żywnością… Ale znękane matki czepiają się tej wiadomości niepewnej, jak ostatniej deski ratunku. Jutro rano mają pono statki dobić do brzegu. Byle się nie opóźniły nad miarę, byle naprawdę przybyły, ktokolwiek je zsyła.
Nie śpi ludność tej nocy. Od wczesnego świtu brzeg nad przystanią zapełnia się tłumem zbiedzonych, lecz ożywionych nieoczekiwaną nadzieją. Tysiące par oczu wlepiają się w przestrzeń… Niech-że wreszcie nadzieja zamieni się w pewność! I zamieniła się.
Dojrzano wkrótce okręty, które po pewnym czasie dobiły do brzegu. Na masztach okrętowych powiewały flagi z godłem Angielskiego Związku stowarzyszeń spożywczych. Tego, co się teraz działo na brzegu, nie podejmuję się opisać, trzebaby to własnemi oglądać oczyma. Kilku z pisarzy gazet angielskich, którzy specjalnie na wieść o takiej niezwykłej wyprawie okrętów własnych Związku stowarzyszeń spożywczych do Irlandji, wybrali się na tych samych okrętach, by być świadkami naocznymi dokonywanego dzieła bratniej miłości, opowiadali potem, i nie zapierali się tego, że łez powstrzymać nie mogli, a wiadomo, że naogół Anglik jest zimny i uczuć swoich łatwo nie pokazuje.
Gdy w zarządzie angielskiego Związku stowarzyszeń spożywczych postanowiono biedującym robotnikom irlandzkim przyjść z pomocą — w wielu zakładach i składnicach towarowych Związku zapanował ruch niebywały. Wiedziano, że pomoc jest pilna — i postanowiono zapewnić ją niezwłocznie. Trzeba było w bardzo krótkim, a wyznaczonym sobie dobrowolnie terminie, przygotować i naładować na okręty bardzo wielką ilość przeróżnych towarów spożywczych. Podobno przez kilka dni i nocy, prawie bez przerwy, na zmianę, prowadzono z nieopisanym zapałem wszystkie prace, by nie chybić wyznaczonego z góry terminu przybycia do Dublinu. Ci, którzy to widzieli i opisywali, zapewniają, że żadne najpotężniejsze prywatne przedsiębiorstwo za największą nawet zapłatę nie byłoby w możności w tak krótkim czasie wywiązać się z takiego zadania. A ci ludzie ze Związku społecznego stowarzyszeń spożywczych, będącego zjednoczeniem rozsianych po kraju setek małych stowarzyszeń, dokonali tego dzieła bez żadnej zapłaty, ani za towar, wartości wielu dziesiątków tysięcy rubli, ani za niezwykłą, wytężoną pracę.
Tak — wielka rzesza zjednoczonych w swym Związku spożywców chciała i potrafiła okazać niezwykłą pomoc ludzkiej gromadnej niedoli. Ów dzień będzie chyba nazawsze pamiętnym w dziejach rozwoju angielskich stowarzyszeń spożywczych.
Stowarzyszenia spożywcze w Anglji sprowadziły zupełny przewrót i w duszach i w bycie niezamożnej ludności, przedewszystkiem robotników fabrycznych. W niektórych innych krajach, jak naprzykład w Danji albo w Finlandji, członkami stowarzyszeń spożywczych są przeważnie drobni rolnicy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Bzowski.