Niebezpieczne związki/List CXLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani de Volanges do Pani de Rosemonde.
Martwisz się zapewne niemniej odemnie, czcigodna przyjaciółko, dowiadując się o stanie pani de Tourvel; jest chora od wczoraj: choroba jej wystąpiła tak nagle i groźnie, że jestem istotnie zaniepokojona.
Gwałtowna gorączka, prawie ciągła nieprzytomność, nieugaszone pragnienie, oto wszystko, co można stwierdzić. Pielęgnowanie jej będzie o tyle trudniejsze, że z uporem wzbrania się przyjąć jakiekolwiek lekarstwo: do tego stopnia, że trzeba było ją trzymać przemocą, aby jej krew puścić. Ty, która, jak ja, znałaś ją tak wątłą, nieśmiałą i łagodną, czy wyobrażasz sobie, że cztery osoby zaledwie mogą ją utrzymać, i że, o ile tylko próbuje się ją nakłonić do czego, wpada w niepojęte objawy szału? Co do mnie, lękam się, że to jest coś więcej, niż same następstwo gorączki: obawiam się wprost choroby umysłowej.
Obawy moje w tym kierunku pomnaża jeszcze wszystko to, co zaszło przedwczoraj. Około jedenastej rano przybyła w towarzystwie panny służącej do klasztoru * * * . Ponieważ była wychowana w tym domu i miała zwyczaj odwiedzać go niekiedy, przyjęto ją, jak zwykle; wydała się wszystkim spokojna i zdrowa. W dwie godziny potem, zapytała czy pokój, który zajmowała będąc pensyonarką, jest wolny; gdy zaś odpowiedziano twierdząco, prosiła, iż chce go zobaczyć. Następnie oznajmiła, że pragnie zamieszkać w tym pokoju, i dodała, iż opuści go dopiero umarłą: to było jej wyrażenie.
Zrazu nie wiedziano co powiedzieć: ale, gdy ustąpiła chwila pierwszego zdumienia, przedstawiono jej, iż, jako osoba zamężna, nie może zostać przyjęta bez szczególnego upoważnienia. Ten argument, ani tysiąc innych, nie miały żadnego wpływu; uparła się nietylko nie opuścić klasztoru, ale nawet swojej izdebki. Wreszcie, po długiej walce, o siódmej godzinie wieczór, zgodzono się, aby tam spędziła noc. Odesłano powóz i ludzi i odłożono do następnego dnia dalsze postanowienia.
Wszyscy się oddalili, z wyjątkiem panny służącej, która szczęściem, dla braku innego miejsca, musiała spędzić noc w tym samym pokoju.
Wedle opowiadań tej dziewczyny, pani jej miała być dość spokojna aż do godziny jedenastej wieczór. Wówczas oznajmiła, iż chce się położyć: ale, zanim ją rozebrano, zaczęła przechadzać się po pokoju, zdradzając wielkie podniecenie. Julia, która była świadkiem tego co się działo w ciągu dnia, nie śmiała jej nic powiedzieć, i czekała w milczeniu blizko przez godzinę. Wreszcie, pani de Tourvel zawołała na nią dwukrotnie, raz po razu: zaledwie miała czas nadbiegnąć, pani upadła w jej ramiona, mówiąc: „Już nie mogę“. Pozwoliła się zaprowadzić do łóżka, ale nie chciała nic przyjąć, ani też nie pozwoliła wzywać jakiejbądź pomocy.
Nazajutrz, zaniepokojona przeorysza kazała posłać po mnie, o godzinie siódmej rano... Jeszcze było ciemno. Przybiegłam bezzwłocznie. Kiedy mnie oznajmiono, pani de Tourvel na chwilę jakgdyby odzyskała przytomność i rzekła: „Ach, dobrze, niech wejdzie“. Kiedy się zbliżyłam, uścisnęła mnie żywo za rękę i rzekła: „Umieram, iżem ci nie uwierzyła“. Wkrótce później, straciła na nowo przytomność.
Te słowa zwrócone do mnie i parę wyrazów jakie wymknęły się w jej majaczeniach budzą we mnie obawę, że ta straszna choroba ma może za źródło przyczyny jeszcze straszliwsze. Ale uszanujmy tajemnicę naszej przyjaciółki, i poprzestańmy na ubolewaniu nad jej nieszczęściem.
Cały wczorajszy dzień był również niespokojny: po napadach następowały chwile letargicznej obojętności, jedyne, w których ona sama i jej otoczenie zażywa nieco spoczynku.
Żegnam cię, czcigodna przyjaciółko, spieszę do chorej. Córka moja, która na szczęście ma się już prawie dobrze, załącza dla pani wyrazy uszanowania.