Niebezpieczne związki/List LXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Muszę ci udzielić ważnej przestrogi, moja droga przyjaciółko. Byłem wczoraj, jak wiesz, na kolacyi u marszałkowej de B***; mówiono tam o tobie; ja również zabierałem głos, aby powiedzieć w tym przedmiocie nie wszystko dobre, jakie o tobie myślę, ale wszystko dobre, którego nie myślę. Całe towarzystwo zdawało się być mego zdania i rozmowa zaczynała słabnąć, jak to zwykle bywa, kiedy się mówi samo najlepsze o bliźnim, gdy wtem wmięszał się ktoś z odmiennym sądem; był to Prévan.
„Niech mnie Bóg broni, rzekł, podnosząc się z krzesła, abym miał wątpić o cnocie pani de Merteuil! ośmieliłbym się jedynie mniemać, iż winna jest ją ona bardziej swej ruchliwości, niż swoim zasadom. Trudniej jest może nadążyć za nią, niż zyskać jej względy; że zaś, upędzając się za jakąś kobietą, ma się zawsze szanse spotkać na swej drodze inne, tyleż albo może więcej warte co ona, tedy jednych odciąga jakiś nowy kaprys, drudzy zatrzymują się w pół drogi ze zmęczenia; tak, że nie ma może w Paryżu kobiety, któraby równie mało miała sposobności do walczenia w swojej obronie, co pani de Merteuil. Co do mnie, dodał (zachęcony uśmieszkiem kilku kobiet), dopóty nie uwierzę w jej świętość, dopóki nie zamęczę trzech par koni, ubiegając się o jej łaski“.
Ten lichy żart, jak każdy, trącący obmową bliźniego, zyskał powodzenie; Prévan, wśród powszechnej wesołości, zajął swoje miejsce i rozmowa potoczyła się innym torem. Jednakże dwie hrabiny de B***, koło których siedział właśnie nasz niewierny Tomasz, podjęły jeszcze ten przedmiot w poufnej rozmowie, a wątek jej udało mi się na szczęście pochwycić.
Stanął zakład o zdobycie twoich względów; przyrzeczono niczego nie zataić, a jeżeli które przyrzeczenie, to z pewnością to będzie święcie dotrzymane. Wiesz tedy, czego się masz obawiać.
Muszę ci jeszcze powiedzieć, że Prévan, którego nie znasz, jest człowiekiem niezmiernego uroku i jeszcze większej zręczności. Jeżeli nieraz zdarzyło ci się słyszeć, że mówiłem o nim inaczej, to jedynie dlatego, że go nie lubię. Sprawia mi przyjemność szkodzić mu w jego powodzeniach, a znam wagę mego zdania wobec garstki kobiet, dzierżących w ręku berło mody. W ten sposób udało mi się dość długo nie dopuścić go do pojawienia na tak zwanej wielkiej arenie i sprawić, iż, mimo swoich świetnych czynów, pozostał prawie że nieznany. Dopiero rozgłos jego potrójnej przygody, zwracając nań wszystkie oczy, dał mu tę pewność siebie, której mu dotychczas brakowało i uczynił go naprawdę niebezpiecznym. Słowem, jest to dziś jedyny człowiek, którego lękałbym się może spotkać na mej drodze; toteż, niezależnie od twojego porachunku, oddałabyś mi prawdziwą przysługę, gdyby ci się udało przypiąć mu jakąś śmiesznostkę. Oddaję go w dobre ręce; mam nadzieję, że, za moim powrotem, będzie to człowiek zarżnięty.
W zamian za to, przyrzekam ci poprowadzić z całą gorliwością sprawę twojej pupilki i zająć się nią na równi z moją własną.
Trzeba ci wiedzieć, że moja pani przysłała mi właśnie mały projekt kapitulacyi. Cały jej list zwiastuje, jak bardzo pragnęłaby zostać oszukaną. Nie mogła w istocie ofiarować potemu sposobu bardziej wygodnego i zużytego zarazem. Proponuje mi, abym był jej przyjacielem. Ale ja, który mam zamiłowanie do metod nowych i trudnych, ani myślę dać się jej wykręcić równie tanim kosztem. Nie nato zadałem sobie z nią tyle kłopotów, aby kończyć rzecz uwiedzeniem tak pospolitego gatunku.
Zamiarem moim przeciwnie jest, aby ona czuła dobrze znaczenie i doniosłość każdego ustępstwa, jakie mi uczyni. Nie chcę prowadzić jej tak szybko, aby wyrzuty sumienia nie mogły jej dopędzić; chcę, by cnota jej konała w powolnej agonii w jej oczach i z jej świadomością; i nie wcześniej dopuszczę ją do szczęścia posiadania mnie w ramionach, aż gdy ją zmuszę do tego, by nie mogła dłużej ukrywać, jak bardzo tego pragnie. Zbyt mało warta byłaby w istocie moja miłość, gdyby nie była warta, aby poproszono o nią. Czyż nie należy mi się mała zemsta na tej dumnej kobiecie, która jakgdyby się wstydziła wyznać, że mnie ubóstwia?
Odrzuciłem zatem jej cenną przyjaźń i uparłem się przy moim tytule kochanka. Ponieważ rozumiem dobrze, iż zdobycie tego tytułu, który zrazu wydaje się jedynie kwestyą sporu o słowa, ma swoją istotną wagę, przyłożyłem się do mego listu z wielką pilnością i starałem się nacechować go tym bezładem, bez którego nie podobna wywołać wrażenia szczerego uczucia. Słowem, nabredziłem ile tylko mogłem, bowiem bez bredzenia niema czułości, i to jest, jak mniemam, przyczyna, dlaczego kobiety taką wyższość posiadają nad nami w listach miłosnych.
Zakończyłem moje wynurzenia pełnem słodyczy pochlebstwem, co również jest wynikiem moich głębokich spostrzeżeń. Serce kobiety, skoro przez jakiś czas wystawione było na próbę, potrzebuje wypoczynku; zauważyłem zaś, że pochlebstwo jest dla każdej z nich najmilszą poduszeczką, jaką jej można ofiarować.
Do widzenia, moja piękna przyjaciółko. Wyjeżdżam jutro. Gdybyś miała jakie zlecenie dla hrabiny de***, zatrzymam się u niej przynajmniej na obiad. Przykro mi, że muszę jechać, nie zobaczywszy się z tobą. Chciej mi przesyłać nadal swoje nieporównane wskazówki i wspieraj mnie w stanowczej chwili swemi mądremi radami.
Przedewszystkiem, chroń się przed Prévanem; obym kiedyś mógł powetować ci tę ofiarę! Do widzenia.