<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Niebo i Ziemia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Heaven and Earth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SCENA I.
Okolica górzysta i leśna w blizkości góry Araratu. —
Północ.
Wchodzą ANAH I AHOLIBAMAH.
Anah.

Ojciec nasz usnął; — siostro! oto pora
Gdy kochankowie nasi na obłokach
Zstępują ku nam! — Patrz, jak dziś ta góra
Nawisła mgłami! jaki szum w opokach!…
Serce mi bije.

Aholibamah.

Kolej dziś na ciebie,
Zacznij wezwanie

Anah.

Siostro! ja się trwożę.

Aholibamah.

Ja téż — lecz tylko gdy myślę, że w Niebie
Moc jaka wyższa zatrzymać ich może.

Anah.

Aholibamah, siostro moja droga!
Nie wiém dla czego głos się nie ośmiela
Wyjść z piersi moich; — niepojęta trwoga
Ziębi mię dreszczem. — Wiész, Azaziela
Jak kocham — siostro! kocham więcéj może
Niż kochać wolno; — więcéj niż — o! Boże!
Cóżem rzec chciała? — jaka myśl bezbożna!…

Aholibamah.

W czém jest bezbożność? — Miałażby być zdrożna
Miłość Aniołów? —

Anah.

Lecz jest głos, co woła
W głębi méj duszy: że mniéj kocham Boga,
Odkąd ujrzałam blask jego Anioła! —
Nie! to nie dobrze! — nie! Aholibamah!
To nie jest dobrze! — i choć często sama
Nie wiém w czém grzeszę — ten strach źle mi wróży.

Aholibamah.

A więc dla czego masz się dręczyć dłużéj
Związkiem z duchami? — raz jedno wybieraj!
Jafet cię kocha — kochał od lat wiela —
Idź zań! prządź, pracuj, ródź proch, i umieraj!

Anah.

Nie! — jednak czuję, że Azaziela,
Choćby był równie śmiertelnym — ja przecie

Równiebym zawsze kochała! — choć lepiéj,
Lepiéj że nie jest; — nie będę na świecie
Płakała po nimi — Jak mię ta myśl krzepi!
I gdy pomyślę, że przyjdzie czas, kiedy
On nad mym grobem roztoczy swe skrzydła,
I będzie wiecznie pomniał o mnie: — wtedy
Śmierć traci dla mnie swą postać straszydła,
Chciałabym umrzeć — i tylko drżę o to,
Że końca jego nie będzie rozpaczy,
Że nieśmiertelną, jak on sam, tęsknotą
Trawić się musi wiecznie!

Aholibamah.

Myśl więc raczéj,
Że znajdzie drugą, którą, nim też skona,
Kochać jak ciebie będzie wiarołomnie.

Anah.

Niechby tak było! byleby go ona
Kochała wzajem: — wolę, niż by po mnie
Płakać miał wiecznie.

Aholibamah.

Nie pojmuję ciebie!
Gdybym tak miała myśleć o kochanku,
Choćby sto razy był Aniołem w Niebie,
Dziśbym go jeszcze wzgardziła na wieki! —
Lecz śpiesz się, siostro! — czuje woń poranku —
Śpiesz się z wezwaniem — dzień już niedaleki!

Anah.

Serafinie!
W gwiazd krainie,
Gdzie bądź skrzydło twoje wionie:
Czy wespoły
Z Archanioły
Przy Wiecznego czuwasz tronie:
Czy w przestrzeni nieskończonéj
Jasnych światów miliony
Wiedziesz nynie:
Serafinie!
Ja cię wzywam: — usłysz w Niebie,
Pomyśl o mnie — ach! przynamnie:
Żem choć niczém jest dla ciebie,
Tyś, Aniele, wszystkiém dla mnie!

Ty nie czujesz — ach! i oby
Nikt ich nie czuł, prócz mnie saméj! —
Tych łez trwogi i żałoby,
Co tu ludzie wylewamy.
Tyś syn chwały, co bez końca;
Twoja piękność — promień słońca,
Istność — duch nieskazitelny,
Niezrodzony, nieśmiertelny! —
Cóż równego znajdziesz we mnie,
Prócz miłości — co daremnie
Tłumiąc, czuję że zuchwała:
Jakiéj żadna z córek ziemi,
Ni doznała, ni oblała
Jak ja łzami rzewniejszemi? —

Tyś stróż tronu Tego, który,
Tak cię równie w blask swój odział,
Jak pomiędzy swemi twory
Mnie najlichszéj łzy dał w podział! —
Cierpię jednak, i nie winię
Na me losy, Serafinie!
Bo ty kochasz mię — pocieszysz,
Usłyszysz mię, i pośpieszysz! —
Pośpiesz, pośpiesz! bo czas płynie —
Mnie, nie tobie, Serafinie!
Mnie nie tobie chwila droga,
W któréj sercu grzech i trwoga
W każdéj chwili walczyć śmieją
Z mą miłością i nadzieją! —

Lecz przebacz jęk boleści!
Boleść jest żywioł ludzi.
Rozkosz u was się mieści,
Nas tylko sen jéj łudzi. —
Zstąp, zstąp! nim czas upłynie,
Luby mój, Serafinie!
Rzuć gwiazdy! — gwiazdy w Niebie
Świecić mogą bez ciebie: —
Ja biedna, ja nie mogę
Żyć nawet; — łzy i trwogę
Twój chyba wzrok ukoi. —
Zstąp, zstąp! niech twe przybycie,
Chwilą wieczności twojéj
Moje rozjaśni życie!

Aholibamah.

Samiaso! gdzie bądź w górze
Dzierżysz władzę: czy gromami
Zbrojny, toczysz bój z duchami
Nieczystemi, co w oporze
Śmią się mierzyć z Niezrównanym?
Czy za światem obłąkanym
Pędzisz w pogoń: co w przestrzeni,
Za wskazany tór i krańce
Wybiegł, i sam, i mieszkańce,
Jak my na śmierć przeznaczeni,
Lecą w przepaść wiecznéj zguby?
Czy to łącząc głos z Cheruby,
Których twoją gasisz krasą,
Śpiewasz Panu, co na Niebie?
Samiaso!
Wołam ciebie, czekam ciebie, kocham ciebie —
Inni niech ci biją czołem,
Ja nie będę; — lecz jeżeli
Dość ci na tém — zstąp! i społem
Duch twój z moim los niech dzieli! —

Chociam ja córka ziemi,
Ty syn promieni,
Jaśniejszych, niż któremi
Wschód się rumieni:
Nie możesz mi nic dać więcéj
Prócz uczucia — ni goręcéj
Czuć, jak czuję ja! — bo we mnie
Jest téż promień, choć ukryty,

Lecz zatlony tam, zkąd i ty
Blask swój wziąłeś! — I daremnie
Śmierć, pierwszego grzechu córa,
Grozi mi: ja się nie trwożę,
Nie! — czuję w sobie moc, która
Zwalczy śmierć! — Śmierć nas nie może
Rozłączyć — bośmy oboje
Nieśmiertelni! — W mojéj duszy
Czuję nieśmiertelność moję,
Potężniejszą od katuszy
Wszystkich trosk i cierpień ziemi;
W sercu mém, jak grom daleki,
Głos brzmi słowy proroczemi:
„Będziesz, musisz żyć na wieki!“ —
Lecz czy w szczęściu? — nie wiém tego,
Ani chcę badać wyroku,
Co skrył w tajemnic obłoku
Źródła dobrego i złego. —
On wié tylko, On, co w Niebie! —
Lecz On sam nawet nie może
Zniszczyć nas: ni mnie, ni ciebie!
Nie może — bo dał nam z Siebie
To, co wszelką moc przemoże:
Duch swój! — we mnie skazitelnéj,
Jak w Nim samym nieśmiertelny! —

Z tobą mogę bez bojaźni
Dzielić nawet wieczność kaźni,
Tak! boś ty się mógł ośmielić
Ze śmiertelną życie dzielić! —

I choćby mię żmije wkoło
Opasały: — choćbyś w żmiję
Ty się zmienił: — ja wesoło
Cierpiałabym, i na szyję
Twą upadłszy, sama w sobie
Śród mąk, czułabym rozkosze:
Że je za miłość ku tobie,
I razem z tobą ponoszę! —

Samiaso! wzywam ciebie,
Czekam cię! — Lecz jeśli mniémasz,
Więcéj szczęścia doznać w Niebie,
Niż tu sprawisz, i otrzymasz —
Zostań!

Anah.

Siostro! patrz do góry!
Co za nagły blask!

Aholibamah.

To oni! —
Pół nieba w zorzach się płoni! —
Widzę ich, jak po nad chmury
Jasnemi szybują pióry!…

Anah.

Cóż, gdy ojciec blask zobaczy?

Aholibamah.

Pomyśli, że wschód księżyca,
Co na klątwę zaklinaczy
Wszedł dziś wcześniéj i przyświéca.

Anah.

Patrz, patrz! już są blizko ziemi!

Aholibamah.

Śpieszmy! — obym skrzydła miała,
Na powietrzu jeszcze z niemi
Spotkać się! —

Anah.

Co za wspaniała
Jasność! jak łuna szkarłatu
Nad zachodem gorejąca! —
Patrz! nad szczytem Araratu,
Tęcza, jakby z gwiazd tysiąca,
Lśni, iskrzy, mieni się, pali,
Rozszerza się — jak na fali
Wzruszona z dna morska piana,
Ślad drogi Lewijatana,
Gdy cały wzdłuż roztoczony
Igra sam po wód płaszczyźnie,
I w przepaści niezgłębionéj
Tonąc, gwiazdom w oczy bryźnie! —
Lecz patrz, patrz! już coraz w zmierzchu
Ślad ich ćmi się i zagasa —
Patrz! już stoją na skał wierzchu! —
Azaziel!

Aholibamah.

Samiasa!

(wybiegają).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.