Niewidzialni (Le Rouge)/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niewidzialni |
Podtytuł | Powieść fantastyczna z rycinami |
Wydawca | Nakładem M. Arcta w Warszawie |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Kazimiera Wołyńska |
Tytuł orygin. | La Guerre des vampires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Robert został sam w swoim pokoju. Długie opowiadanie zmęczyło go; po naradzie z mieszkańcami willi postanowił od jutra przedsięwziąć środki ostrożności dla zabezpieczenia ich przed Niewidzialnemi.
Rozmyślając nad tem, czego się dowiedział, był zdumiony tym wypadkiem i zaskoczony nim niespodziewanie; on, którego nic zadziwić dotąd nie mogło.
Myślał, że teraz wrócił do życia spokojnego, a oto jego fantastyczna odyssea trwała dotąd mimo jego woli, tak, że i na rodzimej planecie nie może znaleźć odpoczynku!
Był jednak więcej zdziwiony tem, aniżeli przerażony; uczuwał bezwiednie pewne zadowolenie, że teraz będzie miał dowód niezbitej prawdziwości słów swoich.
Teraz będzie mógł pokazać Niewidzialnych marsyjskich uczonym, akademjom — i powiedzieć im:
— Patrzcie, oto są! Istnieją rzeczywiście!
Opanowany temi myślami, położył się, starając się odgadnąć, z jakich pierwiastków mógł się składać kamień, z którego wyrobiono ów hełm opalowy? Była to na teraz broń dla niego niezbędna w oczekującej go walce.
— Nazywałem go opalowym — mruknął do siebie — lecz musiałby on chyba być specjalnie spreparowanym, bo przecież opalenia są przezroczyste... Trzeba będzie przestudjować wszystkie ciała czułe na działanie promieni ciemnych...
Tu sen go ogarnął, mocny, zbawienny dla rekonwalescentów, lecz po niejakim czasie zaczęły go zaludniać różne mary.
Robert śnił, iż pokój jego jest pełen cichego szelestu skrzydeł, a w mroku nocnym rozróżnia niewyraźne kontury kształtów dziwacznych.
Byli to Niewidzialni, widział, jak rój ich krążył nad nim, jak nocne motyle — inne stały na wyprostowanych mackach, jak na nogach, dokoła jego łóżka, na wzór oswojonych ptaków. Chociaż na jawie nie posiadały zdolności mowy, tu jednak mówiły: opisywały mu straszliwą zemstę Wielkiego Mózgu, wieże zniszczone przez pioruny, trzęsienia ziemi, krwawe ofiary. Zbuntowały się raz jeszcze i bunt ten został zmiażdżonym. Wtedy chciały go wydobyć z kamiennej powłoki, w której uwięziony spoczywał w krypcie podziemnej, gdyż żałowały swej czarnej względem niego niewdzięczności. Lecz gdy go chciały wydobyć z grobowca, grom zahuczał, fale spiętrzyły się aż do chmur, a rozkaz straszliwy, bezsłowny, nakazał im rzucić w krater wulkanu bryłę, zamykającą w sobie twórcę tych buntów.
Z wściekłością w sercu musiano to spełnić i prawie w tejże chwili nastąpił wybuch, który wyrzucił w płomiennym słupie ów pocisk daleko poza sferę przyciągania planety.
Wtedy to kilkunastu Niewidzialnych postanowiło, poświęcając się dla ogólnego dobra, puścić się w tę samą drogę, odszukać swego protektora i zbawcę i sprowadzić go z powrotem, choćby nawet mimo jego woli.
Musi tam wrócić, aby wybawić Niewidzialnych, pokonać Wielki Mózg i zostać ich wodzem, rządzić niemi!...
Jak się to często zdarza we snach, Robert myślał z niejaką radością, pochodzącą z tego, że liczba Niewidzialnych jest tak małą.
— Jeśli tak, to dlaczegóż niektóre z was przybyły tu wcześniej ode mnie? Przecież to ja wprzód puściłem się w drogę?
Na to odpowiedzieli, jak fachowi astronomowie, że ciała, krążące w przestrzeniach międzyplanetarnych, podlegają różnym przygodom, np. bolid, zawierający w sobie Roberta, mógł chwilowo się znaleźć w sferze przyciągania innej planety, co opóźniło jego dostanie się na Ziemię i t. d.
Nakoniec prosiły go usilnie, aby powrócił z niemi, mieszając do próśb swe dzikie, krótkie okrzyki, którym nie dorówna żaden głos ludzki.
Rozjątrzeni tą odmową, Niewidzialni przeszli od próśb do pogróżek i dawali mu do zrozumienia, iż potrafią zmusić go do posłuszeństwa; pochwycą wszystkich, których kocha: brata, przyjaciół i narzeczoną, a wtedy sam będzie prosić o połączenie się z nimi na Marsie.
Za chwilę widziadła znikały, a Robert widział się samotnym w czerwono-listnym lesie, których, widział tyle na obcej planecie.
Nagle las zniknął, a oczom jego ukazał się pokój miss Alberty. Spała, oświetlona łagodnym blaskiem lampki nocnej, lecz Robert słyszał ze zgrozą w duszy lekki szmer skrzydeł za oknem i widział błyszczące w ciemności oczy...
Nareszcie jeden z tych potworów wtargnął do pokoju, kierując swe ogniste źrenice w stronę uśpionego dziewczęcia. Dotknął wkońcu jedną ze swych macek ramienia śpiącej, której piękna twarz wyraziła ból i strach — lecz spała dalej.
Robertowi zdało się, iż to wszystko widzi z wielkiego oddalenia — niezdolny do żadnego poruszenia, patrzył z rozpaczą, jak rój tych straszydeł zapełniał pokój miss Alberty.
Otoczyły ją dokoła i zaczęły na swych miękkich mackach lekko unosić ją z posłania; lecz mimo wszelkich ostrożności, otworzyła oczy. Wówczas wydała okrzyk straszliwej trwogi, wzywając ratunku.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Robert obudził się z bijącem gwałtownie sercem, a na czole czuł pot zimny.
Będąc jeszcze pod wpływem strasznego widzenia, nie wiedział, czy śni, czy czuwa, kiedy ten sam okropny krzyk, słyszany we śnie, rozdarł powtórnie ciszę nocy i umilkł, zagłuszony ostremi, dziwnemi głosami.
Robert wyskoczył z łóżka, ogarnięty straszliwą myślą i wybiegł z pokoju. W korytarzu ujrzał Ralfa i Jerzego, biegnących ze światłem: usłyszeli także ów krzyk, będąc jeszcze przy pracy i biegli, pewni, iż stało się coś złego.
— Co to było!? — zawołał Ralf. — Zdawało mi się...
— Czyż się nie domyślacie!? — krzyknął Robert — Niewidzialni... tam... w pokoju miss Alberty! Może ją uniosły... może zabiły!
Rzucili się wszyscy trzej w kierunku sypialni, a wkrótce przyłączyli się do nich: Kerifa, Zaruk i lord Frymcock.
Gdy dobiegli do drzwi, Robert silnem uderzeniem wysadził je z zawias.
Pokój był pusty...
Na poduszkach znać było odcisk głowy, spoczywającej tu przed chwilą.
Robert z rozpaczą wskazał na otwarte okno.
— Tamtędy... ją... uniesiono... — wołał, szlochając jak dziecko. — O, czemuż... nie czuwałem nad nią!..
— Musimy ją odnaleźć — zawołał Jerzy — uspokój się, Robercie... uspokój!
— Mówisz tak, bo nie znasz tych potworów — rzekł Robert głuchym, chrypliwym głosem. — Są już daleko ze swoją zdobyczą. Odnaleźć ją! Czyż myślisz, że to jest możebnem? Któż wie, w jakim kierunku i jak daleko są w tej chwili!... Nic nie możemy zrobić dla niej — nic jej nie ocali...
Nieszczęśliwy ścisnął kurczowo pięści, tak, że z pod wbitych w dłonie paznokci krew sączyć się zaczęła. Zgnębiony, osunął się na ziemię i płakał rzewnemi łzami. Siły jego, nadwątlone nadzwyczajnemi przygodami, nie mogły wytrzymać strasznego ciosu, który mu wydzierał zaledwie odzyskane szczęście...
Ralf, głęboko wzruszony boleścią przyjaciela, próbował go pocieszyć, rozpytywał o szczegóły, poprzedzające sen i usłyszenie krzyku.
Głosem zgnębionym i przerywanym łkaniem Robert opowiadał mu o prześladujących go sennych widziadłach, co łączyło się w tak straszny sposób ze zniknięciem miss Alberty.
— Rozumiem teraz wszystko — szeptał — sen mój był sugestją Niewidzialnych, a może nawet, pod wpływem przeczulenia nerwowego widziałem ich rzeczywiście! Nic już nie rozumiem... Byłoż to tylko rozstrojenie własnym niepokojem, wytworzonym przez dzisiejsze opowiadanie, czy też byłem przez chwilę jasnowidzącym? Ale dlaczego uprowadzili Albertę? Czyż nie było im łatwiej zrobić to ze mną?... Gubię się w domysłach.. Jedno mię przeraża: czy Niewidzialni nie zostali oczarowani pięknością Alberty, jak złe duchy wdziękami aniołów w pierwszych dniach stworzenia?..
Ścisnął skronie rękami, aby oprzytomnieć. Zuchwały zdobywca nowych światów, uczony wynalazca był w tej chwili głęboko nieszczęśliwem, słabem dzieckiem, na które litość brała patrzeć.
— Mój drogi — rzekł Ralf — nie poddawaj się rozpaczy. Podług mego zdania, niema nic straconego! Posłuchaj tylko: wszakże mówiłeś, iż Niewidzialnych jest około piętnastu, jak to widziałeś w swoim śnie, czy jasnowidzeniu. Otóż, choćby mieli najsilniejsze skrzydła, nie mogli zbyt daleko odlecieć ze swą zdobyczą. Wszakże mówiłeś, iż śpią podczas nocy?
— Tak jest — i tem się głównie odróżniają od Erloorów.
— A zatem teraz muszą spać, umieściwszy miss Albertę w jakiejś zacisznej, lecz niezbyt stąd odległej kryjówce. Jest to niemożebnem, abyśmy jej nie mieli odnaleźć i pochwycić ich uśpionych.
To rozumowanie jasne i proste uspokoiło nieco Roberta, powracając mu nadzieję.
Tymczasem niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać; noc ustępowała szybko.
— Musimy natychmiast puścić się w drogę! — zakomenderował Ralf.
— Pozwólcie mi jechać z wami! — szepnęła błagalnie Kerifa z oczami łez pełnemi.
— To niemożebne — rzekł łagodnie Ralf — byłabyś nam przeszkodą; ale Zaruka wziąć musimy, gdyż on tylko może nas wprowadzić na ślad Niewidzialnych. Czyż nie on pierwszy odczuł ich obecność?
Czarny zwrócił ku niemu martwe swe źrenice, a twarz jego wyrażała szczególniejszą mieszaninę zgrozy i zadowolenia.
— Czy nie domyślasz się, dokąd mogli oni uprowadzić twoją panią? — spytał Ralf.
Murzyn wyciągnął rękę w stronę wschodu i rzekł poważnie:
— Ona jest tam; ona nie być gdzieindziej!
— Gdzież to jest? — badał naturalista.
— W ruinach Kiehaji! Ona tam być. Tam się kryć te dżinny! I wczoraj i tej nocy Zaruk je czuć w powiewie wiatru!
Ralf i Jerzy popatrzyli na siebie, a ostatni zawołał:
— Jedźmy w tej chwili, bo najmniejsza zwłoka może przeszkodzić wszystkiemu. Nie trać odwagi, Robercie! Jeśli Zaruk mówi tak stanowczo, musi mieć do tego powody: mówiłem ci już o jego wrażliwości, która często jest prawie jasnowidzeniem! Nieraz zdarzało się miss Albercie zabłądzić i za każdym razem przyprowadził ją wprost do willi. Jego pewność daje mi nadzieję zwycięstwa!