[161]
III.
Im się uważniej przyglądam dziewczynie
Od wschodu słońca, aż do gwiazd pokazu,
Tem senniej dusza w domysłach mi ginie.
Spytany nawet z błębitówbłękitów rozkazu
O barwę oczu i współbarwę włosa,
Nicbym nie umiał powiedzieć odrazu.
Bo o poranku, skoro świt i rosa,
Na piersi mojej z uśmiechem omdlewa
Błękitnooka i złocistowłosa.
Lecz kiedy wieczór mrokami obrzmiewa, —
Ciemnieją włosy, zmierzchają źrenice
I kruczym splotem nęci czarnobrewa...
Próżno pieszczotą badam tajemnicę,
Wargami pijąc rozkosz tej przemiany,
Co w jednej — dwie mi daruje siostrzyce.
[162]
Jak gdybyś rozlał sen jeden w dwa dzbany
I jagód przydał dla samej czerwieni
I dla wonności, ku słońcu wywianej!
Gdy myślę o tem — to w oczach się mieni,
A dusza cudów nasłuchuje czujnie,
Bo kochać tylko umieją — zdziwieni!...
Zaprawdę — byłem kochany podwójnie:
Inaczej zrana i zmierzchem inaczej,
Dwóm snom odmiennym dając ramion spójnię!
I w niezrozumień upojnej rozpaczy
Zaprzepaszczałem w dziwach tego ciała
Zmyślnego ducha niepokój tułaczy,
Wobec tych kwiatów, gdzie rosa mży biała,
Wobec księżyca, co wzdyma się złotem —
Nieraz w objęciach moich — wieczorniała...
Wieczorniejącą — spytałem przelotem
Szeptów, zdyszanych podziwem rozkoszy,
Czy wie, że inna?... Nie wiedziała o tem...
Ale w niewiedzy, napozór macoszej,
Czuła, że coś w niej na wieczór się zmienia,
Coś się przebarwia — i czai — i płoszy...
[163]
Czuła przeróżność wonnego istnienia
I wszechmożliwość i wszechniespodzianość
I uśmiechnięty czar niezrozumienia...
I tajemnicy znojność i różaność,
I Boga czuła, niby dąb szumiący,
Pod którym ciała spoczywa pijaność!
A, zrozumiawszy, że sama — niechcący —
Jest między dziwy wliczona i róże,
Wyszła z mych objęć w świat, zmrokiem gorący —
I na poblizkie wszarpnęła się wzgórze
I tam — w kiężycaksiężyca wielkiem posrebrzysku
Stanęła — czerniejąca na lazurze!
— »Chce mi się pląsać tu właśnie — w rozbłysku,
By zbadać pląsów zadumą przekorną,
Czem byłam w chaty przezroczej schronisku?
Rankiem — zaranną, wieczorem — wieczorną,
Wobec bezkresów, jest one — bezkreśną,
A wobec jezior, jak one — jeziorną...
W polu mi — polno, a w lesie mi — leśno,
Dość mi wbiedz w gęstwę,
by stać się tam drzewną
Zmorą, dębowi jakiemuś rówieśną!...
[164]
Chcę nagłą wiedzę o sobie, snem śpiewną,
I już od dzisiaj w duszy nieustanną
Głosić ze wzgórza w tę ciszę rozwiewną!
Chce mi się w śnieżność księżyca wbiedz sanną
Wzwyż rozszalałą, nim szepniesz ust skrajem
Czy mnie wieczorną wolisz, czy zaranną?...
A choć obydwie zazdrosne nawzajem,
Obydwóm przysiąż zarówność kochania,
Bo my ci obie grzech wszystek oddajem!
Przysiąż, że nigdy z mych piersi posłania
Nie zdźwigniesz ducha, by ująć mu trudu
Wiekuistego nad szczęściem czuwania!
Że będziesz — wzorem złotego gwiazd ludu
Śnił bezrozłąkę swej duszy z błękitem,
Choćby ją uląkł snu nadmiar i cudu!
Że nie zawołasz wspomnieniem ukrytem
Dziewczyny tamtej, dziewczyny zwyczajnej
Przy mnie, co jestem dwóch w jednej rozkwitem!
Że w pieśni leśnej i w pieśni ruczajnej
Będziesz wyznawał odtąd mimowolność
Serca, chciwego swobody rozstajnej!
[165]
Przysiąż na bogów do śmierci niezdolność,
Że mi nie zbiegniesz hen — w niemiłowanie,
W głuchą bezleśność i w nudną bezpolność!...«
— »Przysięgam tobie, że w żadne rozstanie
Nie ujdę duchem z twojego objęcia, —
Gdzie miłość moja — tam moje otchłanie!
I będę chłonął czar twego zaklęcia,
Bezrozum szczęścia i zamrocz pieszczoty
Długo — bez przerwy — aż do wniebowzięcia!
Aż bóg nade mną, niby wiszar złoty,
Szumiąc w bezmiarach bujnością potęgi,
Stłumi pląs serca i głowy zawroty!«
I jeszcze pełen dreszczu i przysięgi —
Biegłem ku wzgórzu, jak fala do brzegu,
Srebrnem bezdrożem księżycowej wstęgi.
Czekała na mnie — na szał mego biegu,
Nucąc i piersią i kibicią całą
Od stóp do głowy — pieśń bez słów szeregu...
Jak gdyby tańcem zakłócone ciało,
Że mu ciężyła słów żmudna osłona,
Samym słów brakiem — swą nagość śpiewało!..
[166]
Tak śpiewającą — porwałem w ramiona
I w znak przegiąłem — jeszcze śpiewającą —
Czując jak w niej — przegiętej — śpiew ten kona.
I jak od tego skonu — sny się mącą...
|