<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Noc Belwederska
Pochodzenie Pieśni o sławie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1917
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NOC BELWEDERSKA.

Kto idzie? Brat!... Broń szczękła... mignęły dwa cienie....
Hasło... Odzew... i głuche zapadło milczenie...
Jak widety, czernieją słupy drzew nad drogą...
Baczność! zblizka liść suchy zachrzęściał pod nogą:
Cień trzeci... czwarty... piąty... Zmrok listopadowy
Wysrebrzył się gwiazdami... szept krótkiej rozmowy,
Trzask odwodzonych kurków... Z poza chmur ciemnicy
Odblask na młode lica padł: Akademicy!

Cisza... a w tej dławiącej, jakby zmora, ciszy
Błąka się tajemnica... Czujny duch ją słyszy...
Wzdryga się z niepokoju, chce rozerwać ciemnie,
Twarzą w twarz chce jej spojrzeć: Ktoś ty jest?... Daremnie!
Krok tylko słychać lekki, jakby po tej ziemi
Stąpało Przeznaczenie stopami krwawemi,
Co kiedyś płomienistym wykrzyczy językiem
O tej garstce młodzieńców pod króla pomnikiem.


Milcz! Wybił zegar świata! W otchłań nocy czarnej
Ogniem lunęło z chmury od łuny pożarnej.
W dali coś drga! — coś kipi! — coś grzmi! — To Warszawa!
Na niebie, jakby rzeka rozlała się krwawa,
We krwi park, we krwi gwiazdy lśniące w podobłoczach,
Sobieski — nieznajomi z piorunami w oczach
I to widmo, co obok krwawą nogą krąży:
Stary browar na Soku zażegł Podchorąży!...

I znów ciemno: zgasł pożar... ale tam... bez szmeru —
Patrz! — pomyka mar szereg w stronę Belwederu...
Już pod pomnikiem pusto... już króla oblicze
Wytęża wzrok za nimi w gęstwie tajemnicze.
Idą... cicho jak wizya... nagie drzew szkielety
Zadygocą od grozy... na mgnienie bagnety
Iskrą błysną miesięczną... I los się dokonał!
I nagle wrzask ogromny wybuchnął — i skonał...

A Warszawę czuć buntem: skroś nocne odmęty
Słychać suchy grzmot strzałów, rumaków tętenty,
Warkot bębnów na alarm, jęk ponury dzwonów,
Ostry dźwięk trąbki z koszar zerwanych szwadronów,
Palbę ręczną, jak odgłos gradowego szumu,
Niezrozumiały pomruk dalekiego tłumu
I grom, co raczej w sercu, niźli w uchu dzwoni.
«Rewolucya! Do broni! do broni! do broni!»


A tamci z Belwederu lecą. Nito ptaka
Skrzydła czarne, opończa wieje Nabielaka,
Jak wtór żywy swej mściwej bojowej piosence
Biegnie Goszczyński z krwawym karabinem w ręce;
Już most! już widzą: trupy na stosach listowia,
Skrawe światła kagańców... kłąb ludzkiego mrowia...
Jakieś wielkie westchnienia, lecące na gwiazdy,
Ura! Niech żyje Polska! Salwa! galop jazdy:
Kirasyery!...

Tam — obacz! Podchorążych maszeruje szkoła...
Wysocki z szablą nagą u kolumny czoła;
Tak broń podniósł ku niebu, kiedy przed momentem
Młode lwięta Ojczyzny zaklął sakramentem
I wołał, płomień święty w każdej czując żyle:
«Z piersi naszych uczyńmy wrogom Termopile!»
Teraz idzie natchniony, jakby od modlitwy,
Jest wodzem Polski! Polskę prowadzi do bitwy!

Trąbka. Jazda naciera. Oddział otoczony,
Jakby na Saskim placu łamie się w plutony,
Sprawnie, na głos komendy i szabli błyśnienie,
Rozsypuje się w łańcuch, wsiąka w groźne cienie,
Z za drzew, z za płotów, z pustki pali w tyralierce,
Czarne siecze powietrze iskra po iskierce,
Klątwy, dziki kwik koni, pierzchających wrzawa
I wielki krzyk tryumfu: «Formuj się!» Warszawa!


Miasto śpi. Wyludnione sinieją ulice,
Pozatrzaskane furty, zgłuchłe kamienice,
Okna gmachów, jak martwe wielkoludów oczy,
Z pogaszonych latarni swąd i dym się toczy,
Bojaźń — Zdrada — Niepewność przyległy pod dachem,
Domy, jak groby, mroźnym zalatują strachem,
Z tysiąca strun życiowych nie drgnie żadna struna,
Jakby miasto wymarło od ciosu pioruna.

Podchorążowie idą... Widzisz w mdłej poświacie
Twarze w prochowej sadzy, junackie postacie,
Granat mundurów, płaszcze, orły na kaszkietach,
Krew czarnemi plamami schnącą na bagnetach.
Podchorążowie idą... Zew grzmi... bęben warczy,
Od murów się odbija, jako miecz od tarczy;
Za broń! za broń, kto Polak! za wolność! za prawo!
Podchorążowie idą! A ty śpisz, Warszawo!

Stój! Jenerał Trębicki z szablą, jak do cięcia,
Leci do Belwederu, do Wielkiego Księcia.
«Jenerale! Pod białym opowiedz się ptakiem!
Prowadź nas! kraj cię woła! Pomnij, żeś Polakiem!»
I wstrzymują rumaka i wznoszą ramiona.
Trębicki z dumną twarzą słucha: raczej skona,
Niźli złączy się z buntem! Grożą! a on hardo
Śmierć — żołnierz nieugięty! — wyzywa z pogardą.


Z pianą gniewu na ustach, ze szpadami w dłoniach
Rwą Hauke z Meciszewskim na dyszących koniach,
Despotyzmu narzędzia, tyranom powolne,
Napowrót chcą w obroże zakuć szyje wolne.
«Jakobiny! do koszar! Precz! zegnijcie grzbietu!»
I huknął w Podchorążych wystrzał z pistoletu.
O, swobodo! krew zlała twe graniczne słupy:
Trębicki — Meciszewski — Hauke: krwawe trupy!

Naprzód! Leć, orle biały, w pęd do przyszłych losów!

Od Arsenału bije gwałt zmieszanych głosów.
Ciężki tupot piechoty, która kłusem bieży,
Łoskot dział zataczanych rękami żołnierzy,
W dźwierze kute żelaznych drągów dźwięczne razy,
Górujące nad wrzaskiem dowódców rozkazy,
Rozlana od Nalewek skrzy się łuny smuga...
Biegiem! Wylot Bielańskiej! jeszcze moment! Długa!
Arsenał!...

Nim wzniesie sztandar buntu, jak wielki chorąży,
W pozornym się letargu Stare Miasto grąży,
Od pełni biorąc barwy zielono-błękitne,
Jak na warcie czuwają domy starożytne.
Rynek pusty, lecz z okien, przymkniętych napoły,
Patrzą oblicza groźne, jak zemsty anioły,
Bo tu każdy głaz w bruku, każdy mur pamięta
Zmartwychwstalne podwójnie Wielkanocne święta!


Z za węgłów ktoś się czai, w głębiach mrocznych sieni
Drżą słowa od jarzących gorętsze płomieni,
Czuć, że siła potężna trzyma je na smyczy,
Gdy puści, pierś rozdęta, jak bawół, zaryczy,
Gdy puści, nic nie zdzierży tej ćmy, co lawiną
Runie w miasta ulice: których spotka — zginą!
I będzie, jakby wiódł ją duch Kilińskich blady,
Stawiać zdrajcom szafoty i grzmieć z barykady!

Mrok pełza po zaułkach, jak potworne macki,
Z mroku wątła się postać wynurza: Mochnacki!
Wątła, ale piorunna tą godziną cudu,
Ciskający gromami Jowisz! trybun ludu!
Krzyknął: «Polska!» i bramy, jak Sezam, rozpękły,
Krzyknął: «Do broni!» serca, jako dzwon, oddźwiękły,
Sypie się tłum roboczy z suteryn, z poddaszy,
Wołają: «Karabinów dajcie nam! pałaszy!»

W krwawych światłach pochodni wichrzą się, jak fale,
Ślusarze, krawcy, szewcy, stolarze, kowale.
Prosty lud, z tych, co wznoszą i co burzą trony,
Zapałem nieprzytomny, ofiarą szalony,
Pamiętny Kołłątaja, Kościuszki, Racławic,
Z dłońmi czarnemi, z okiem w płomieniach błyskawic,
Dobywa starych krucic, nóż o mur nastala
I krzyczy Mochnackiemu: «Prowadź na Moskala!»


Pstry widok: gołowąsy i srebrzyste dziady,
Ten z siekierą, ten dumny z rdzawej szwedzkiej szpady,
Ów z halabardą, inny z tureckim bułatem,
Broń ze skrytek wyjęta pali się szkarłatem,
Czamary, kurty, fraki, kapoty, kontusze,
Rogatywki, kołpaki, czapki, kapelusze,
Ten z czasów Stanisława, ten z pruskich, ten z Księstwa,
A z ust wszystkich «Do broni!» grzmi, jak pieśń zwycięstwa.

Do broni! głosów tysiąc powtarza to hasło.
Do broni! z okien, z sieni, z wnętrz domów zawrzasło.
Do broni! jak piosenkę śpiewają dziewczęta.
Do broni! woła przeszłość z mogiły odklęta.
Do broni! zbór kamienic modli się prastary.
Do broni! od zbudzonej odhuknęło fary,
Do broni! na wiślane gdzieś topiele goni.
Do broni! lud warszawski łańcuch rwie... do broni!

Poszli!...

Pod Arsenałem ciżba kłębi się i miota,
Walczą moskiewska gwardya i polska piechota,
Czwartakom, pomawianym o łaski książęce,
Do utarczki drżą serca i palą się ręce.
Skoczyli! bagnet kąsa zjadliwy, jak żmija,
Żołnierz kurczy się, pręży, uderza, zabija,
A śród furyi bojowej, dyszącej z bagneta,
Humor dziecka ulicy strzela, jak rakieta.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.