[123]NOC GRUDNIOWA.
POETA.
Kiedy jeszcze byłem w szkole,
Raz, o zmroku, przy mym stole Jakiś chłopczyk siadł;
Cały w czerni usiadł skromnie,
A był tak podobny do mnie, Jak rodzony brat.
Miał twarz ładną, nieswywolną,
I nad książką moją szkolną Zwiesił czoło swe,
I tak czytał aż do rana,
A twarzyczka zadumana Słodko śmiała się. —
Przez las idąc, wolną chwilką, —
A pamiętam, wtedym tylko Miał piętnaście lat, —
Widzę, siadł pod drzewem sobie
Młodzian, do mnie w swej żałobie Podobny jak brat.
Kędy droga? pytam smutnie.
W jednej ręce trzymał lutnię, W drugiej róża lśni;
Wnet się zwrócił do połowy
I życzliwym ruchem głowy Wzgórze wskazał mi.
W wieku wiary dla miłości,
Łzę tłumiłem w samotności, Pierwszy serca jad;
[124]
Nagle wchodzi do pokoju
Obcy, do mnie w czarnym stroju Podobny jak brat.
Miecz mu błyszczał w jednéj dłoni,
Drugą wzniósł ku niebios toni Smętny człowiek ten;
Płacz go mój widocznie gnębi,
Lecz raz tylko westchnął głębiéj I znikł, niby sen!
W wieku, gdy się człek hultai,
W śród wesołéj chciałem zgrai Toast spełnić rad;
W tém gość siada; strój ma czarny,
Do mnie, na téj uczcie gwarnéj, Podobny jak brat.
Zwiędły mirt miał w koło głowy
I strzęp szmaty purpurowéj Pod swym płaszczem miął.
Pękła szklanka ma na dwoje,
Gdy wyciągnął ramię swoje I pić do mnie jął. —
A w rok potém, pewnéj nocy,
Gdy mi ojca, wśród niemocy, Zabrał śmierci kat;
Jak sierota, nieprzytomnie,
Siadł przy łożu ktoś, tak do mnie Podobny jak brat.
Niby żalu aniołowie,
Wieniec z cierni miał na głowie, Lutnię rzucił precz,
[135]
Łzami cała twarz zroszona,
I purpura w krew zmieniona, A w piersiach tkwił miecz.
Wtedym wnet przypomniał sobie,
Że mnie w każdéj życia dobie Gonił w noc i w dzień;
I czy anioł to, czy szatan,
Lecz był ze mną zawsze zbratan, Jak przyjazny cień.
A gdy później, syt cierpienia,
Chciałem z Francyi przesiedlenia, By na nowo żyć,
Gdy mi chodu było mało,
Gdy mi jechać się zachciało Po nadziei nić;
Czy to Piza, Apeniny,
Czy Nicejskie to doliny, Bolonja czy Ren;
Czy Florenckich dworców czary,
Czy w Brigancyi szałas stary, Czy Alp smutny sen;
Czy cytryny Genueńskie,
Czy jabłonie to Weweńskie, Hawr, Atlantyk to;
Czy w Wenecyi straszne Lido,
Gdzie Adrjatyku wody idą I na grobach mrą:
Wszędzie, gdziem swą ranę krwawił,
Nawet tam, gdziem pozostawił Wzrok i serce swe;
[136]
Wszędzie, gdziem oglądał cuda,
Gdzie w zmęczeniu szpetna nuda Pod klucz brała mnie;
Wszędzie, gdzie pragnieniem pchany,
Chciałem ujrzeć świat nieznany, Goniąc cień mych snów;
Wszędzie, gdzie nie żyjąc wcale,
Poznawałem doskonale Fałsz i podłość znów;
Wszędzie, wszędzie, w każdéj stronie,
Gdziem swe czoło kryjąc w dłonie, Jak kobieta łkał,
Gdzie jak baran, gdy na krzaku
Wełny swéj dopatrzy braku, Jam o życie drżał;
Nawet tam, gdzie snu szukałem,
I tam, kędy umrzeć chciałem, Wszędzie, jak znam świat,
Kroczył za mną nieszczęśliwy,
Mój w żałobie portret żywy, Podobny jak brat.
Kim jesteś ty, co aż do życia skutku Chcesz śledzić drogę mą?
Nie wierzę ja z wyrazu twego smutku, Żeś moją dolą złą!
Twój luby śmiech zbyt wielką słodycz mieści, Zbyt czule płaczesz ty!
I widząc cię, me oko Bóstwo pieści,
Nawet twój żal jest bratem méj boleści, Serdeczne jego łzy!
[137]
Kim jesteś więc? Nie dobrym wszak aniołem? Czyś kiedy ostrzegł mnie?
I dziwna rzecz, wszak cierpieć gdy zacząłem Tyś widział troski me!
Dwadzieścia lat w mych jękach duch twój gości, Twe imię zdradzić czas!
Czyś zesłan tu za wolą Opatrzności?
Uśmiechasz się, nie dzieląc méj radości, Ja cierpię — tyś jak głaz!
.........................
WIDMO.
Ojciec mój nas obu rodzi.
Dobrym duchem się nie godzi Zwać mnie, ani złym;
Ci, co moją miłość czują,
Nie wiem, dokąd się kierują Na padole tym.
Jam nie Bogiem, ni szatanem.
Słuszném mnie nazwałeś mianem, Mówiąc, żem ci brat.
Kędy kroki twe pobiegą,
Aż do końca życia twego, Pójdę z tobą w ślad.
W jakiejkolwiekbądź rozterce,
Przyjdź bez trwogi, twoje serce Bóg powierzył mnie.
Oprowadzę cię po świecie,
Lecz nie dotknę — świat mnie przecie Samotnością zwie. 1835 r.
|