Nocleg hetmański/Część pierwsza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Nocleg hetmański
Podtytuł Część pierwsza
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
CZĘŚĆ PIERWSZA.
I.

Było to dawno — lat temu ze trzysta,
Za świetnych czasów Zygmunta Augusta,

Gdy pięknie kwitła ziemia macierzysta,
A w niej nauka, cnota i rozpusta,
I brzydki zbytek, i nędza, jej dziecię,
Słabość, co sile służy za narzędzie:
Słowem, to wszystko, co na całym świecie
Po wszystkie wieki bywało i będzie.

II.

Zimowych wichrów niedobra swawola
Ciężkiem śnieżyskiem osypała pola;
W lasach ucichła ptaszęca pogłoska
Ciążą w ich gniazdach lodowate bryły;
Zielona jodła, leszczyna i brzózka
Każdą gałązkę śniegiem ubieliły;
Opadły z liśćmi rozkoszne ich cienie,
A srogi wicher urąga się jeszcze,
W zlodowaciałe gałęzie szeleszczę
I wywoływa płaczliwe jęczenie.
Lecz nikt nie słyszy, gdzie się skarga miota,
Bo w okolicy pustka i głuchota;
A choć dym z wioski zwija się po lesie,
Tam wiatr żałosnych jęków nie doniesie.

III.

Na pustem polu, gdzie kończy się ścianka,
Samotna chata stała, jak wygnanka.
Dach jej podparty, śniegiem przygnieciony,
Ściany pochyłe, pobite okienka;
A przy ogródku dwa zamarłe klony
I stara grusza boleściwie stęka;
Stara stodoła, obora, dwa spichrze,
Z dachem ze starej i podartej słomy;
A wszystko nędza, jak duch niewidomy,
Pookrywała w łachmany najlichsze.
Smutnie coś sterczy przy pochyłej ścianie
Żóraw od studni i gniazdo bocianie.
Pochyły krzyżyk z łacińskiemi słowy

Oszkliła lodem, zaśnieżyła zima.
W tej starej chacie żył szlachcic Sulima,
Nad pańskim lasem odwieczny gajowy.
I wewnątrz chatki niewielkie dostatki:
Na czarnej ścianie gromnica się bieli,
Kraśnieje obraz Przenajświętszej Matki
I sucha palma od Kwietniej Niedzieli;
Srebrzy się kilka cynowych talerzy,
Topor i oszczep połyska się rdzawy,
Przy ścianie ławy i stół wedle ławy,
Na stole obrus bieluchny i świeży,
Na nim, folgując zwyczajowi gwoli,
Bochenek chleba i naczynie soli.
Przez wązkie okna chmurny dzień zimowy
Szarą źrenicą patrzy do chałupy;
Po kątach cienie, jak grobowe słupy,
Coraz to śmielej wyciągają głowy,
Coraz to skrzydła rozpuszczają szerzej,
Jak czarne błony nocnych nietoperzy.
W chatce ruchawo: z szerokiej łuczywy
Strużą szabelki dwaj chłopacy młodzi;
Przy oknie starzec, pochyły a siwy,
Pobożne pieśni z psałterza wywodzi;
Przy drugiem oknie jego piosnkę dzieli
Młoda niewiasta, siedząc przy kądzieli.

IV.

Zmrok coraz gęstszy po komnacie pada,
Już się skończyło śpiewanie i praca,
Młoda niewiasta trwożliwie powiada:
Co to jest, dzieci, że ojciec nie wraca?
Wyszedł na chwilę zapolować w borze,
A tu już mija niejedna godzina,
Zachodzi słońce i ciemnieć poczyna,
I brzydka zamieć wszczyna się na dworze.
Nie bój się córko — starzec jej odpowie, —
To nie pierwszyna dla takiego człeka;

Gdzieś może sarnę obsadził w parowie,
Albo na lisa przy zapadni czeka. _
Hej, hej, za młodu i ja to umiałem
Nocować w lesie nad ostępu smugą,
Albo, łowieckim uniesiony szałem,
Odsądzić z domu za milę, za drugą.
I syn mój nieraz, choć dziecina młoda,
Placu dotrzymał wśród najtęższej zimy;
Bo w naszym rodzie płynie krew nie woda,
Z pustemi torby wracać nie lubimy.
Jak świat pamięta, w odwieczna kolei,
My tu niejedną deptaliśmy ścieżką:
Syn mój Żegota, a twój mąż, Agnieszko,
To szósty z rodu gajowy w tej kniei.
Lat już ze dwieście, chwalić Pana Boga,
Domowi Kiszków niesiemy usługi,
Szlachtaśmy z wieków, choć nędzna, uboga,
Lecz herb Sulima nie gorszy niż drugi.
I o tem wiedzieć powinnaś zawczasu,
Jaka jest nasza ustawa rodzinna:
Że kiedy głodni powracamy z lasu,
Misa na stole dymie się powinna,
I flasza z winem, miodem i gorzałą,
Wedle ochoty, albo na co stało.

V.

Tak z uroczystem pokiwaniem głowy,
Składając psałterz na sczerniałej balce,
Stary Sulima mówił do synowej,
Z czego się śmieli serdecznie dwaj malce.
Jeden z nich mówił, pocieszając szczerze:
Ej, matko, matko! nie frasuj się, proszę,
A ja wam drzewa i wodę nanoszę,
Rozpalim ogień, zgotujem wieczerzę;
Gdy ojciec wróci i opończę zdejmie,
I łuk, i oszczep powiesi na ścianie,

Toż będzie wesół i wdzięczen uprzejmie,
Kiedy wieczerzę gotową zastanie!
Matka chłopczynę pogłaskała rada:
— Przynieś mi, chłopcze, wodę i polanka.
Nie prawdaż, ojcze, że zuch będzie z Janka?
Że będzie z niego gospodarz nielada?
Drugi chłopczyna, który dotąd milczy,
Rzekł: Ja wam ojca przyprowadzić muszę,
Tam za rzeczułką, gdzie wioskowe grusze,
Wiem jedno miejsce, kędy przesmyk wilczy.
Pewnie tam ojciec, za drzewem schowany,
Ze swym oszczepem czeka na bestyę.
Dajcie mi, dziadku, maczugę ze ściany,
Jak spotkam wilka to mu łeb rozbiję!
Dziad się uśmiechnął twarzą i oczyma,
Małego zucha całuje i głaska:
Hoduj się, chłopcze! jeśli Boża łaska,
Ty będziesz dzielny Hrehory Sulima!
Może zostaniesz, jak twoi przodkowie,
Może twój oszczep na prawdę dobodzie
Tatara w stepie, a dzika w parowie,
A Niemca w jego murowanym grodzie;
Gdy my lat tyle gnuśniejemy w lesie.
Ty może pójdziesz na kraju usługę.
Bóg cię błogosław! gdy ci pilno chce się,
Biegaj do lasu, bierz moją maczugę,
Wyszukaj ojca w ostępowej głuszy
I wilka tutaj przyprowadź za uszy.
— Ach! — przerwie matka — a bójcie się Boga!
Gdzież to mu latać, po śniegu, po nocy?
Ale Hrohory nie słyszał u proga,
Porwał maczugę i ruszył, jak z procy.
Tylko przed okny zatętniwszy żywo,
Zakolędował piosenkę myśliwą.

VI.

Tymczasem matka, przy pomocy Janka,
Przystawia wodę i ognisko nieci;

Dziad zasiadł stare naprawować sieci,
Bo szedł na rybę jutrzejszego ranka.
Tylko coś płomień leniwie się bierze,
Wiatr go zadyma od chwili do chwili,
Huczy w kominie żałośnie i kwili,
Jak dusza z czyśca prosząc o pacierze;
A wieczór ciemniej i ciemnie] koleją
Zakrywa szyby swoją szarą dłonią
A płachty śniegu po szybach się kleją,
A bryły lodu po okienkach dzwonią.

VII.

Wtem słychać z dala — zaskrzypiały wrotka,
I psów myśliwych zrywa się gromada
To szczerym piskiem domowego spotka.
To siewnym głosem na obcych ujada;
I na podwórku słychać tuż przy ścianie
Tętnienie koni i ludzi gadanie.

VIII.

Stuknięto w rygle - i drzwi pochylone
Skrzypnęły z trzaskiem, jakby od wyłomu,
Chatni mieszkance cofnęli się w stronę:
Gość niebywały zjawił się do domu.
Zawiany śniegiem, w bogatej niedźwiedni,
W sobolej czapce, zjawił się pan stary:
Złociste klamry u jego czamary,
Jakich wieśniacy nie widzieli biedni;
A w jego ręku pozłocista spisa,
A biała broda na piersi mu zwisa.

IX.

Za starym panem dwaj młodzi panowie,
O ile ciemność rozeznać pozwoli,
W krótszych czamarach z kosztownych soboli
I z blaszanemi czapkami na głowie.
Wszedł i Sulima, tutejszy gajowy,
Z trąbką przez plecy, z oszczepem we dłoni;

Zaprasza panów uprzejmemi słowy,
I uniżenie każdemu się skłoni:
Ot moja chata, miłościwe pany!
Choć ciasna, ciemna i ubóstwem świeci,
Lecz zawżdy lepsze jakiekolwiek ściany
Niż kryta puszcza wśród śnieżnej zamieci.
Pan zdjął swój kołpak i rękę mu poda,
I sute klamry swej szuby odpina:
Miła mi — rzecze — takowa przygoda,
I wielce wdzięczna uprzejmość waścina.
Co do wygody... ho! jam żołnierz stary,
Wiem, co są w polu zamiecie zimowe.
Gdy zasnąć pilno, nie trzeba kotary,
Burka za pościel, a siodło pod głowę.
U mnie w obozie — a broń Panie Boże! —
Miększy spoczynek nie ujdzie na sucho:
Sarmacki żołnierz tylko zasnąć może
Na jedno oko i na jedno ucho.
Oczu i uszu nie zakrywać dłonią.
Bo trzeba słyszeć, jak w trąbę zadzwonią.
Czy prawdę mówię, mnie wielce łaskawy
Regimentarzu koronnej buławy?
Drugi pan nizko skłonił się i powie:
Za to śpią smaczno i miasta, i wioski;
Wiedzą, że czuwa, pilnując ich zdrowie,
Hetman koronny, waleczny Tarnowski.
Czuwaj nam wieki, a nikogo z ludzi
Tatar swym wrzaskiem ze snu nie obudzi!

X.

Na głośne imię wielkiego hetmana
Wstecz się cofnęła domowa gromadka,
Starzec Sulima przypadł na kolana
I z siwej rzęsy łzę otarł z ukradka.
Młody syn jego, tutejszy gajowy,
Cofnął się kścianie i stanął z daleka,
Jako na straży żołnierz szeregowy,

Gdy hetmańskiego rozkazania czeka.
W kąt się cofnęła strwożona małżonka,
A mały Janek uciekł do komory;
Tylko do pana zbliżył się Hrehory
I w jego szablę poufale brząka.

XI.

Lecz już panowie zrzucili swe szuby,
Błyszczą w zbroicach, z bohaterską twarzą.
Gospodarz, pełen obawy i chluby,
Pyta się gości, czem służyć rozkażą?
— Krom twego serca a uprzejmej woli,
Już nam inakszej służby nie potrzeba;
Daj nam bochenek razowego chleba
I szarą szczyptę potłuczonej soli.
Żołnierskie dzieci, ja i ci ichmoście,
Tośmy na takie specyały mistrze;
A flasza wina, co na Węgrzech roście,
Jeszcze się znajdzie w żołnierskim tornistrze,
Na wiązce siana albo na wiszarze
Odprawim sobie wypoczynek krótki.
Niechaj trębaczom pan rotmistrz rozkaże.
O pierwszych kurach zagrać do pobudki.
Niech towarzysze i żołdacy luźni
Opatrzą konie, czyli wszystkie zdrowe?
A który zgubił lub stępił podkowę,
Niech go opatrzą w chorągiewnej kuźni;
Niechaj żołnierstwo od wioskowych ludzi
Nic nie wymaga, ni prośbą, ni siłą.
Zamknąć gospodę, nim się dzień rozbudzi,
By tam hulanki i waśni nie było.

XII.

Takie pan hetman dawszy rozkazania,
Trzy razy ręką uderzył po stole.
Wódz chorągiewny pokornie się kłania
I wyszedł na wieś spełnić jego wolę.
Tarnowski został wraz z regimentarzem;

Słudzy przynieśli posiłek i wina.
Jeszcze niespełna upływa godzina,
Hetman brat za brat zna się z gospodarzem;
Każdemu słówko serdeczne powiedział,
I kubek wina posilnego nalał.
Zatarł się pana i nędzarza przedział,
Tarnowski wszystkich z sobą spoufalał,
Wszystkich ośmielał, tejże samej pory;
Kocha go cała gajowego chatka:
I dziad sędziwy, i ojciec, i matka,
Trwożliwy Janek i dzielny Hrehory.

XIII.

Na skromną pościel dla dostojnych gości
Wiązkę murogu posłano na ziemi;
Służba hetmańska wezgłowia namości,
Zaściela siano skóry lamparciemi;
A gospodarstwo — w pobocznej komorze
Do snu błogiego mieści się, jak może.
A gdy sen wszystkie ukołysał głowy
Miłem znużeniem pracy i podróży,
Hetman śnił wojnę i rozgwar sejmowy,
Miłą ojczyznę, której wiernie służy;
Pan regimentarz hetmańską buławę,
Lub może taniec tatarskiego harca;
A wszyscy chatni, od dziecka do starca,
Śnili hetmana przyjęcie łaskawe.

XIV.

Czy to w pokoju, czy to podczas bitwy,
O pierwszych kurach na pobudkę grano.
Hetman z pościeli ocykał się rano
I rozpoczynał żołnierskie modlitwy.
Wiedział: skąd siła bojowania czerstwa?
Jak mocna wiara zastępy rozbija?
Znał, że jest wodzem polskiego rycerstwa,
Którego hasłem Jezus i Marya.
A że najsilniej sprawiedliwość święta

Wojsko od gniewu Bożego zasłania,
Więc baczny hetman codziennie pamięta
Czynić swe sądy, dawać posłuchania.
Czy to w namiocie, czy w spokojnej chwili,
Każdego ranka ma tłumny zbiór gości;
A kto hetmańskie podwoje uchyli,
Już nie odejdzie bez sprawiedliwości.
Jak dobry ojciec, nie lęka się pracy,
Każdego wpuszczać po kolei każe:
I pułkownicy, i regimentarze,
I chorążowie, i prości żołdacy,
Każdy, kto przyszedł, nie będzie poślednim,
Może swą sprawę wyspowiadać przed nim.
Ale najpierwej, najuprzejmiej spotka,
Kto mu się widzi najbiedniejszym z rzeszy,
Płaczącą wdowę, skrzywdzonego kmiotka
Sprawiedliwemi wyroki pocieszy.

XV.

Biada, kto skrzywdził, kto zasiał niesnaski!
Zaraz najsroższe ukaranie bierze:
Serce hetmana w jednostajnej mierze
Skłonne wymierzać łaski i niełaski.
Kiedy był srogi, to skry sypie z oka,
Kark się napręża, krew na twarz wypływa,
Gromem wybucha jego pierś szeroka,
Włos mu się jeży, jak gdyby lwia grzywa.
Lecz gdy przebierze oblicze łaskawe,
Tak miłe oczy, tak wdzięczne ma słowa,
Że rzekłbyś, patrząc na jego postawę:
To Anioł z Nieba, a nie pan z Tarnowa!
Kiedy był wesół, to celował w żarcie
Między najpierwsze żartowniki dworu;
A kiedy, wedle pańskiego humoru,
Używał gestów na swych słów poparcie,
Ręką i głosem udawał tak składnie
Postać, i ruchy, i mowę swych osób,

Że kto usłyszy, od śmiechu się kładnie; —
Że podziwieniu odjąć się nie sposób,
Jak w jednym człeku Bóg tyle rozdmucha
Rozumu, serca i swobody ducha?

XVI.

Znowu na hasło surmy uderzyły
Po wszystkich wioskach, gdzie wojskowe leże;
Snem i modlitwą pokrzepiwszy siły,
Znów się rycerstwo do pochodu bierze.
Już świt szarzeje, już widno na drodze,
I las zamglony czernieje z oddali.
Wołają: „Na koń!” chorągiewni wodze,
Surmacze pieśnię pochodu zagrali.
Na czele wojska idą przednie straże,
W każdym szeregu po sześć i po cztery;
Każda chorągiew, jak powinność każe,
Wedle hetmańskiej przeciąga kwatery.

XVII.

Pod namiestników i chorążych wodza,
Stoją husarze, pancerni, łucznicy,
Surmacze grają takt Bogarodzicy,
Rycerze słowa piosenki wywodzą.
Pieśń płynie w Niebo z pobożnemi słowy
Błogosławieństwo wybłagać dla broni.
Łoskot oręża i końskiej podkowy
Po śniegu tętni, i chrzęści, i dzwoni.
Tam rumak parska, tam skrzypi kolasa,
Tam wódz z rozkazy wstecz i naprzód hasa,
A trąba zbiera te wszystkie rozgwary
Pod jedne takty i do jednej miary.

XVIII.

Na czele pierwszej wyborowej straży,
Na źrebcach bielszych niż zimowe śniegi,
Idzie chorągiew hetmańska husarzy,
Sam regimentarz wiedzie jej szeregi;

A na chorągwiach nad ich głową pływa
Znamię Tarnowskich, herbowna Leliwa.
Na długiem drzewcu u każdego człeka
Mały proporczyk z wiatrami się chysta;
Świetne pancerze błyszczą się z daleka,
U ramion skrzydła, lub blacha srebrzysta;
Na jasnym hełmie, albo złota pręga,
Lub końska kita, albo strusie pióro,
Głowa Meduzy patrząca ponuro,
Albo gadzina skręcona jak wstęga;
Przez ramię męża bohatersko zwisa
Skóra lamparta, lwa albo tygrysa.
Poza chorągwią wielkiego hetmana
Pod różnych panów znakomitą wodzą,
Insze husarskie chorągwie przechodzą.
Owdzie w rumakach, tam w hełmach odmiana,
Albo twarz ludzka odmianę wydaje,
Tam barwą włosów, tam oczu wyrazem;
Bo się pod sztandar zgromadziły razem
Szerokie rzeczypospolitej kraje.
Barczysty Rusin z ukraińskiej strony,
Co w czarnem oku błyskawicą pała;
Kudłaty Litwin, na siodle schylony
Cichy, jak skała, i twardy, jak skała;
Dalej koronne, pełne ognia dzieci,
Wielkopolanin i góral tatrzański;
On pierwszy sygnał zrozumie hetmański
I w pierwszy ogień na oślep poleci,
Lecz kiedy skrzydła w podlocie nadłamie,
Radby się oprzeć o litewskie ramię.
Bo gdzie szerokie w dzierżeniu są kraje,
Tam wedle plemion różne dary Boże;
A czego jednej ziemicy nie staje,
To druga ziemia wynagrodzić może:
I na skinienie wszechmogącej myśli
Z rozlicznych cząstek powstaje rodzina,
W jedyną całość zrasta się najściślej,

I jednem sercem oddychać poczyna,
I spoiną dolę, niedolę, nałogi,
Spólnych przyjaciół i spólne ma wrogi
Gdy hetman z okna szykowne husarze
Przejrzał i sprawił wedle swojej chęci,
Idą poślednie Petyhorców straże,
Z drzewcami włóczeń, tarczmi osłonięci.
Dalej pancerni — jak duchy z pod ziemi,
Ich piersi, głowa i twarz cała w blasze;
Rękami, w łuski żelazne kutemi,
Dzierzą stalowe noże i pałasze.
I na ich koniach zbroica ze stali
Że patrząc zdala przy promieniach wschodnich,
Takie promienie i blask bije od nich,
Że niby jeździec i rumak się pali.
Dalej pychota — teutońscy męże,
Co służą wojsku polskiemu za najem,
Zbrojni w oszczepy, miecze i pawęże,
Tarczę do tarczy gdy przycisną wzajem,
Żadnego człeka nie widzisz na oczy,
Lecz mur żelazny, co za wojskiem kroczy.

XIX

Z okien strzeleckiej zadymionej chaty,
Gdzie świec jarzących paliły się szczęty,
Patrzył na wojsko wódz siwy, brodaty,
Cieszył się orzeł swojemi orlęty:
Szykowna była piechota i jazda...
Rumieniec wyszedł na twarz jego bladą,
Zdawał się mówić: Już leć, młode stado,
Bronić od sępów matczynego gniazda!
Któż cię nauczy bojowych podlotów?
Kto zahartuje ostrze twego dzioby?
Krew moją z wami przelewaćbym gotów,
Alem ja stary — czas kościom do grobu.
Tak zda się hetman w głębi ducha marzy,
Jeżeli sądzić po spojrzeniu łzawem.

Odgarnął łezkę sobolim rękawem,
Łaskawy uśmiech zagrał mu na twarzy.

XX.

Pańskie spojrzenia miłościwie biegą
Wokoło skromnej chaty gajowego;
Lecz nie czekając, aż je pan ośmieli,
Tam wszystkie kąty już weselem brzmiały,
Wszyscy do okien, do drzwi się cisnęli
Zobaczyć wojska pochód okazały.
Starzec Sulima, patryarcha rodu,
Patrzał oparty na okiennej ramie,
Przypomniał swoją żołnierkę za młodu
I wylał łezkę, co uczuć nie kłamie;
Łezka po zmarszczkach toczy się nieśmiało
Na siwe wąsy i twarz ogorzałą.
Gajowy, mając u nóg swoich psiarnię,
Patrzał z boleścią na te lasy cudze,
Jakby się wstydził, że dni tera marnie,
Mogąc ich użyć w ojczystej posłudze.
Błagał spojrzeniem husarskie skrzydłacze:
Weźcie mnie, bracia, pod wasze proporce,
A ja się jeszcze poczciwie odznaczę
W pośród pancernych, między petyhorce!
Uśmiech na twarzy młodej gospodyni,
Nawpół zdziwiony, a na wpół wesoły;
A młody Janek, nie wiedząc, co czyni,
Czepiał się trwożnie macierzyńskiej poły.
Mały Hrehory, stojący na dworze,
Nic okrom wojska nie widzi, nie słyszy,
Oczu od hufców oderwać nie może,
Wyciosał kijek w kształcie ich bardyszy;
A gdy obaczył, jak u wrót zagrody
Rumak hetmański kopytami bije,
Żywo skraśniały dziecinne jagody,
I klaskał w ręce, ściskał go za szyję,
To snopkiem owsa, to garsteczką siana
Pieścił, przynęcał wiernego kasztana.

XXI.

Takie się chłopię hetmanom spodoba.
— Umiesz ty jeździć? — zapytuje zucha.
— Czy umiem jeździć? najłatwiejsza próba!
Koń Bóg wie jaki zaraz mię posłucha.
Czy umiem jeździć? obaczyłbyś wasze,
Tak ja na polu zająca dogonię!
Któż naszą klaczkę prowadzi na paszę?
Któż tu objeżdża ostępy i błonie?
Kiedy ja świsnę, to aż iskry lecą!
Tylko, że klaczka chromieje nam nieco...
Więc hetman wesół skinął na luzaka:
Dajcie mu konia, niechaj nas przekona.
Hrehory spojrzał, jakby lotem ptaka
Wskoczył na siodło, poprawił strzemiona,
I naprzód stępo a zwolna przeznawazy,
Z jakim rumakiem przychodzi robota,
Coraz puszczając w pęd żwawszy a żwawszy,
Mistrzowskim kręgiem zawinął u płota.
Choć stracił czapkę, porozwiewał suknie,
Krew polska w sercu zakipiała młodem;
Chciał lecieć dalej — lecz hetman ofuknie:
Waszmość mi konia zmęczysz przed pochodem!
Wieśniak pokraśniał, zeskoczył ze siodła,
Chciał się napieścić z olstrami, z czaprakiem;
Ale go matka przywołała znakiem
I z pogróżkami na stronę odwiodła.

XXII.

— Przebaczcie, matko, nie strofujcie dziecka!
Powiedział hetman z łagodnym uśmiechom —
W młodej dziecinie zapał nie jest grzechem,
Znać, że się burzy bujna krew szlachecka!
Rycerskich dzieci to zwyczajna kolej.
Co miało gnuśnieć, niech burzy się wolej.
Tu w lasach waszych nie szukać mu chleba;
Niechby się okrył dostojniejszą chwałą:

Rzeczpospolitej silnych rąk potrzeba,
I serc gorących potrzeba niemało.
Wiecie co, matko? ja lubię to chłopię:
Silną ma rękę i serce gorące.
Ja go powiodę po piękniejszym tropie,
Niżby po kniejach miał tropić zające.
Czy chciałbyś, chłopcze, kiedy król rozkaże,
Dosiąść rumaka, ot jak ten bułany,
Odpierać Turka od koronnej ściany,
Tropić Tatara na podolskim jarze?
Czy chciałbyś, pytam?
Hrehory z ukradka
Spojrzał na konie, na ojca, na dziada,
A choć mu zdala pogroziła matka,
Do nóg hetmańskich z dziękczynieniem pada.
Dziad rozczulony klękł u drugiej nogi:
Czołem ci, panie, czołem niech uderzę!
Żeś, nawiedzając nasz domek ubogi,
Raczył nam wskazać, że i my rycerze.
My stara szlachta, w łowieckiej zabawie
Nędzą przykuta do leśnej trzebieży,
Od dwóch pokoleń zapomniała prawie,
Co święcie od nas krajowi należy.
Weź mego wnuka, koronny hetmanie,
Dzielić z rycerstwem mrozy i upały!
Niech się krajowi pożytecznym stanie
I krwią oczyści nasz herb zaśniedziały!


XIII.

Tarnowski starca uściskał za szyję.
W pogodne czoło ucałował wnuka.
Matce choć serce boleściwie puka,
Ojcu na oczach chociaż łza się wije,
Daremna rada i krótkie wybory:
Przywiedli konia z wojskowych bagaży,
Wskazano miejsce — i młody Hrehory
Wziął posterunek przy pośledniej straży.

Hetman mu przyrzekł rynsztunek i zbroję;
Tymczasem w prostej i lichej czamarce,
Spiesząc wojenne dokazywać harce,
Mimo łzy matki, ojca niepokoje,
Całował ojca, i matkę, i brata,
I brodę dziada bieluchną, jak mleko, —
I jużby dusza młodzieńca skrzydlata
Chciała ulecieć daleko, daleko!...

XXIV.

Zagrano sygnał: w pokoju czy w wojnie,
Hetman na hasło wojenne nie drzemie;
Chatę Sulimów udarował hojnie,
I chrobrą nogę stawiając we strzemię,
Święcie przyrzekał na godność rycerza
Być Hrehoremu pomocą i radą...
Ale już trąbka powtórnie uderza,
Czas się połączyć z wojskową gromadą.
Każdy rumaka ostrogami spina,
I dziarskim kłusem ruszyli za wrota;
A nad Hrehorym leci łza matczyna
Z błogosławieństwem na drogę żywota.
Niewdzięczne dziecię! nie schyliło głowy
Przyjąć swej doli niebieski zadatek;
Tak go zapalił ów zawód wojskowy,
Że się do wiejskich nie ogląda chatek,
I rumakowi popuściwszy wodze,
Wyprawia harce w rozmaite strony,
A bieżąc w przyszłość po nieznanej drodze,
Nie dba o przeszłość, jak o sen prześniony.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.