O Polce — Francuzom/Profile przeszłości
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O Polce — Francuzom |
Podtytuł | II. Profile przeszłości |
Pochodzenie | List do kobiet niemieckich i O Polce — Francuzom |
Wydawca | Bronisław Natanson |
Data wyd. | 1900 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Dam, sprawujących sądy miłości przy dźwiękach pieśni trubadurów, wielkich miłośnic, sławnych kochanek poetów, Polska wcale nie wydała; królowe intrygantki i wielkie kurtyzany były w historyi jej, lecz nieliczne. Z innej strony brak tej historyi niewiast takich, któreby, poświęcając życie nauce lub sztuce, zostawiły po sobie w tych dziedzinach wielkie imiona. Rycerze nasi obchodzili się bez Dulcynei, poeci bez Laur i Beatrycz; faworyty królewskie były zaledwie blademi cieniami Dian de Poitiers i pań de Montespan, Maintenon etc., nie posiadamy wcale w przeszłości Aspazyi, ani Hypatyi.
Kogóż więc posiadamy? W jakim przeważnie kierunku rozwijały się nasze wielkie lub oryginalne dusze niewieście?
W pierwszych brzaskach dnia dziejowego stoi Wanda, królowa samobójczyni. Niemiec Rytygier żądał jej ręki, aby wraz z nią zawładnąć krajem. Dla uniknięcia związku wstrętnego dla siebie, zgubnego dla kraju, rzuciła się w nurty Wisły i śmierć w nich znalazła.
Jest to legenda, lecz, jak w każdej legendzie, znajduje się tu, osnute przędzą poezyi, jądro historycznej prawdy. Brzmi w nich echo pierwszych walk Polski z plemieniem teutońskiem i w mgle oddalenia ukazuje się postać pierwszej patryotki. Przez długie wieki, w wieczory zimowe, gdy wrzeciona furczą i wielki ogień pali się na kominie, niewiasty starsze opowiadają młodszym historyę Wandy i Rytygiera, aż w nizkiej izbie, pełnej furczenia wrzecion, wzbija się piosnka znana w pałacach zarówno jak w chatach:
„Wanda leży w polskiej ziemi,
Co nie chciała Niemca...“
Jak jutrzenka wobec słońca, Wanda blednie wobec Jadwigi z 14-go wieku, znanej przez historyę z dokładnością zupełną.
Ta znowu kochała wytwornego niemca, a została żoną dzikiego litwina dlatego, aby miliony pogan przyprowadzić do katolickiej chrzcielnicy i położyć kres krwawym zatargom dwóch plemion przez połączenie ich w granicach jednego państwa. Nie uczyniła tego bez oporu. Miłość dla niemca włożyła w dłoń jej topór, którym chciała rozbić zamkniętą bramę królewskiego zamku, wyjść i połączyć się z ukochanym. Ale otoczyli ją mężowie stanu. „Królowo! Pro fide et patria!“ Poddała się. Potem, gdy jej małżonek, w odległej Litwie przywodził na łono kościoła pogańskich rodaków, ona na czele wojska odebrała od wroga jedną z polskich prowincyi. Potem ujmowała się za krzywdy wyrządzone ludowi, a gdy część ich została wynagrodzoną, wymówiła słowa bardzo głębokie na wiek, w którym żyła: „Straty wrócone, lecz któż łzy powróci?“ Testamentem rozkazała odnowić i rozszerzyć akademię krakowską; nakoniec, młodo umarła. Dotąd istnieje w starożytnej katedrze krakowskiej ogromny krzyż czarny, u którego stóp ta kobieta prześliczna ciałem i duchem opłakiwała swą nieszczęśliwą miłość, składała dziękczynienia za wielkie zadanie spełnione, a modlitwą i łzami szybko wypłynęło z niej życie, złożone w ofierze pro fide et patria!
W wieku 16-ym Polki biorą żywy udział w wielkim ruchu religijnym, który naprzeciw świątyń katolickich wznosi mnóstwo kościołów protestanckich. Te zastępują łacinę językiem narodowym w liturgii, w pieśniach, w wykładzie ewangelii. Daje to pierwszy początek poezyi narodowej; dotąd była ona pamięciową i ustną; pismo i druk znały tylko łacinę. Jak roje pszczół oblatują kraj niezmierne ilości luźnych kartek, z psalmami i modlitwami, wierszowanemi w mowie powszechnie zrozumiałej. Pomiędzy twórcami tej bujnej poezyi religijnej, utrwalanej przez druk i pismo, znajduje się kilka imion kobiecych, poznanych przez historyę. Było ich zapewne więcej, które niepoznanemi zostały, bo kobieta ówczesna zdobywa się na akt odwagi, którym tylko wielki zapał natchnąć może: wstępuje na kazalnicę. U współczesnych autorów znajduje się wiele wzmianek o kobietach, które w protestanckich kościołach, nawet w zgromadzeniach domowych, każą i wykładają ewangelią, — wzmianek apologetycznych lub satyrycznych, stosownie do sposobu myślenia piszącego. Nie należy tego faktu przypisywać brakowi religijności u Polki ówczesnej: owszem, wiadomą jest rzeczą, że te właśnie momenty i narody najskłonniejsze bywają do herezyi i odszczepieństw, w których najgoręcej pracuje duch religijny. Sceptycy i indyferenci w rzeczach wiary nie zakładają sekt i nie trudzą się około ich rozszerzenia. Tylko, aby czynić jedno i drugie, trzeba posiadać, obok głęboko uczuwanej potrzeby religii, znaczną summę oświaty i odwagi. Bez pierwszej niepodobną jest analiza i krytyka, bez drugiej nikt znieść nie może cierni prozelityzmu. Polki 16-go wieku posiadały umysł dość obudzony i popierany przez odwagę, aby brać liczny udział nietylko w ruchach protestanckich, przybywających z Niemiec, ale w niezmiernie zajmującej sekcie, która wytworzyła się na gruncie polskim i była wyrazem pewnego kierunku myśli polskiej w ciągu całego stulecia. Nazywano ją błędnie Aryańską. Słuszna jej nazwa, od imienia założyciela, Socynianizm. Mało kto w Europie jest świadomy, że od tego produktu religijnej myśli polskiej, wzięły początek rozpowszechnione dziś w Anglii i Ameryce sekty unitaryuszów, antytrynitarzy i anabaptystów. W krytyce dogmatów bardzo daleko posunięci, Socynianie odrzucali wiarę w Trójcę i w bóstwo Chrystusa, a chrzest poczytywali tylko za obrządek pamiątkowy i godzien przechowania. Ale etyka ich była ściśle ewangeliczną, a zasady społeczne tak demokratycznemi, że podobne znaleść się miały zaledwie u końca 18-go wieku w filozofii i prawodawstwie francuskiem. Otóż od połowy 16-go do połowy 17-go wieku, Polki licznie stawały się wyznawczyniami tej sekty dyametralnie przeciwnej ówczesnym najogólniejszym wierzeniom i urządzeniom. Stawały się też jej męczennicami. Kiedy przyjęciu przez sejm i króla artykułów Soboru Trydenckiego położyło koniec ruchom religijnym w Polsce, sekciarze, o ile nie wracali do prawowierności katolickiej, ulegali wyrokom konfiskaty majątków i wygnania. Socynianki, wraz z rodzinami swemi, albo samotnie, opuszczały większe i mniejsze bogactwa, zrywały najmilsze związki i szły na tułaczkę po obcych ziemiach. Nie idzie tu o to, czy doktryna istotnie posiadała prawdę, lecz o to, że jej wyznawczynie były zdolnemi do szukania prawdy, do cierpienia za to, co dla nich było prawdą.
W tym samym wieku 16-ym matkę poety Jana Kochanowskiego biograf obdarza nazwą „pani trefnej i statecznej“ (wykształconej i cnotliwej). Ale charakterystyczniej niż u biografa ukazuje się ona w arcydziele, którem natchnęła jej syna nieśmiertelna boleść nad stratą ukochanego dziecka. Wielki liryk, w kilkunastu pieśniach, które nazwał Trenami, daje coraz potężniejszy wyraz żalowi swemu, aż gdy uderza w akord szalonej rozpaczy, wątpiącej o samej sprawiedliwości Bożej i nieśmiertelności ludzkiego ducha — przybywa do niego matka.
Z trzech akademii: Krakowskiej, Padewskiej i Paryskiej zaczerpnął był wielki zasób humanistycznej wiedzy, żył poufale z mądrością Grecyi i Rzymu, przyjazne stosunki łączyły go z najznakomitszymi mężami współczesnymi, pośród innych z Ronsardem, inicyatorem poezyi francuskiej, tak jak on był polskiej, z którym prowadził poufną korespondencyę; jednak, nie Seneka, nie Wergiliusz, nie Ronsard nawiedzili go w otchłani: przybyła tam do niego matka. Dla pociechy oczu przyniosła mu na ręka opłakiwane dziecię, lecz dla podźwignięcia ducha miała coś innego, coś, czego najmniej spodziewać się można od kobiety. „Pani trefna i stateczna“, oddawna zmarła, musiała pozostawić w pamięci syna wspomnienie wspaniałe, bo gdy konał z bólu, wystąpiła z niej w postaci wspaniałej. Jest w niej filozofia pogodna i męska, szeroki rzut oka na przeznaczenie człowieka, głęboka świadomość jego brzemion i goryczy, a zarazem taka prawda wyrazu, że niepodobna, aby była czem innem, jak wiernie w łzach poety odbitą rzeczywistością.
Prawie w sto lat potem król Jan Sobieski, obrońca Wiednia, pisząc rodowód swój dla nuncyusza, umieszcza w nim o swej matce ustęp taki: „Matka nasza, nie białogłowskiego, ale męzkiego była serca, największe za nic sobie miała niebezpieczeństwa, wprawiała nas za młodu, abyśmy nie byli odrodzeni od przodków naszych, wysławiając ich wielką ochotę i odwagę na obronę Kościoła i ojczyzny, każąc nas razem z abecadłem uczyć z nagrobka pradziada: O, quam dulce et decorum pro patrio mori! Już po śmierci ojca naszego mawiała, że gdyby który z synów jej ujść miał z pola bitwy, nigdy-by go nie miała za syna i pokazując nam nieraz herb nasz, przypomniała spartańską niewiastę, która, wyprawiając synów na wojnę, ukazywała na ich tarcze, mówiąc: vel cum hoc, vel super hoc (albo z tem, albo na tem).
Tak się stało. Marek Sobieski, starszy z dwu braci, zginął na polu bitwy z Turkami; Jan obronił od nich wiarę i cywilizacyę Europy. Po śmierci pierworodnego, Teofila Sobieskiego, wzniosła w dobrach swoich kościół i klasztor, wyjechała za granicę i po spędzeniu pewnego czasu we Włoszech umarła. O kilka lat zaledwie przeżyła syna, który nawet „na tarczy“ do niej nie wrócił, bo kości jego, według wyrażenia bohatera z pod Wiednia „na polu walki pragnęły pogrzebu.“
Prawie w tym samym czasie (1675) w oblężonem przez Turków mieście Trembowli, panował głód, śmiertelne zwątpienie, rozpacz. Dowódzca, Jan Chrzanowski, chce wywiesić na murach fortecy chorągiew oznajmiającą poddanie. Jednocześnie żona jego, młoda i wielkiej piękności, Anna, staje przed nim z nożem w ręku i ze słowami: „jeżeli poddasz się, tym nożem przebiję ciebie, potem siebie.“ Przypomina to trochę Aryę i Petusa, tylko że koniec historyi był szczęśliwszym. Chrzanowski nie poddał fortecy, uratował ją od Turków i — rys z wielu stron ciekawy, — ponieważ nie był szlachcicem, za skuteczną obronę Trembowli otrzymał nobilitacyę.
Cierpliwości! śpieszę, śpieszę! Już tylko dwie postacie, inne od tamtych, wychodzą przed oczy wasze z mgły przeszłości.
Elżbieta Drużbacka z pierwszej połowy 18-go wieku, poetka. Pisała wiele. Myślicie pewno, że były to liryczne westchnienia, subjektywne zwierzenia, romanse przy świetle księżyca, słowem rzeka czułości (le fleuve du Tendre). Gdzie tam! Były to satyry chłoszczące przywary prywatne i ogólne, z punktu interesu publicznego, — dydaktyka skierowana więcej ku społeczeństwu niżeli ku jednostkom. Kierunek ten przyniósł szkodę pięknemu talentowi, lecz istniał we krwi poetki, był jej ideałem, przyodzianym w trzy słowa: pro publico bono! Powiecie zapewne, że poetom więcej pożytku przynoszą ideały inne. Może, ale jest to specyficzny ideał polki. Elżbieta Drużbacka, obdarzona pięknym talentem poetyckim, była więcej obywatelką i myślicielką niż poetką. W tej spadkobierczyni poetek religijnych wieku 16-go żyła część duszy Wandy i Sobieskiej.