O babie co ozora za zębami utrzymać nie umiaua

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Piotrowski
Tytuł O babie co ozora za zębami utrzymać nie umiaua
Pochodzenie Od Bałtyku do Karpat
Wydawca J. Czernecki
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O BABIE CO OZORA ZA ZĘBAMI UTRZYMAĆ NIE UMIAUA.



O BABIE
CO OZORA ZA ZĘBAMI UTRZYMAĆ NIE UMIAUA.

Orou se chuop pod ozimninę wouami takie pole, co na niem byuo duzo kemnieni. Uwadziuu puugiem o kemnień, a tu pod kemnieniem kociou piniendzy.
Prawie już byuo pod wiecór — tak ten chuop przykryu tem kemnieniem kociou — doorou do wiecora — jakby nic — bo się bou, ze go kto wypatrzy. Dopiro we wiecór po kolacyje — pado niby do swoji (a jego baba straśnie duzo gadaua cięgiem, co i geba nie staneua), ze pódzie z wouami na dworskie pastwisko na cauom noc. — Ino pada, nie mów nikomu — tak ta baba uwierzyua.
Ón nabrou se worków, wzion wouy i poszeu w pole tam, gdzie byuy te piniendze.
Nabrou we worki, przywionzou na wouach, popas ich w rzecy troche i przyseu do dom po cichu, zeby baba nie suysaua.
Dopiro pomirzou ćwierciom te piniendze i schowou we stodole pod przycieś. Jak mirzou jeden dukat zuoty wpod pod obronckę o ćwierci, ale nie zobocyu.
Na drugi dzień ta baba na coś ćwierci potrzebowaua, tak zobacyua tego dukata za obronckom.
Tak bierze tego dukata i leci do chuopa swego i pokazuje.
— (oś ty, — pado — dukaty ćwierciom mierzou?
Ón se myśli tak: prendzy czy pózni babie powiedzieć musi,
— tak wzion i powiedziou ji.
— Ale pado nie gadój nikomu, bo nom odbierom, pole je panowe, to piniendze wyprawuje.
Za to już ci kupie co chces, ale nie godoj.
Tak óna mu obiecneua, ale ón ta nie guupi byu babie wierzyć. Tak pojechau z niom do Kauusyna, pokupiu ji rózności, a potem pado do ni:
— Pódźwa do karcmy.


Tak pośli do karcmy, kozeu dać gorzouki i kieubasy, ale tam beuo kielka chuopów, tak jem mówi, zeby jego baba nie suysaua:
— Postawie wom dwie kwarty gorzouki, pijta ta pryndko i uciekajta. Tak óni tak zrobieli, a baba się pyto:
— Co jem tak pilno?
— Abo — pada — pośli dziedzica gonić, ze pokrod śwynie.
Tak się baba zcudowaua ze to dziedzic śwynie kradnie.
Przyjechali do dómu, tak chuop wzion zajunca wsadziu babie do skrzynki a kupiuu w mieście u zyda karasiów i poprzywionzywou na śliwach w ogrodzie.
Potem poseu na dach zuapou gouębia, zarznou kozikiem, zeby krew kapaua kominem.
Przychodzi do izby, a tu baba mówi:
— Wies, cerwony dysc padou.
— Nie dziwota, bo chmury przysuy od cerwónego morza. Potem — pada — schowaj te piniendze do skrzynki.
Baba idzie do skrzynki, otwiro a tu zajunc hip! Tak się baba jeszcze bardziej zcudowaua.
Chuop ji pado:
— Kiedy króle mogą sie mić pod wyrkiem i pod piecem, to cego zajunc, nie mo się mić we skrzynce.
Baba już tak ubem krynci, co ozora w gebie utrzymać nie moze, ale nic.
A on pada:
— Wies co?… tak me poli we wnotrzu od gorzouki, co my pieli w Kauusynie!… idź do sadu, przynieś mi pore śliwek.
Tak óna posua, ale już wiency nie psysua, bo jak zobacyua karasie na śliwach, tak sie o mało nie przewróciua, potem skocyua bez puot i poleciaua na wieś i zacena wszystko opowiadać — o tych piniendzach, o tych karasiach, o tem cerwonem dyscu i o tem zajuncu we skrzynce. Ino o tem dziedzicu nie godaua. Lotaua bez cauom noc az na drugi dziń do pouednia i prec godaua, dopiro jak ji geba spuchła przysua do dom.
Dowiedziau sie dziedzic we wsi, ze chłop piniendze naloz, tak posuou do niego lokaja, zeby zaroz przyseu do dworu. Rod nie rod[1] poseu ten chuop do dwora.


Jak przyseu, tak dziedzic do niego zaroz: — Cyj gront — pado — mój cy twój? — A juści z przeprosyniem jelemoznego dziedzica, niby poprzudzi boski, a potem pański. — Kiej gront je mój — pado dziedzic — to i piniendze, coś naloz — pado — moje. — Jakie piniendze z przeprosyniem jelemoznego dziedzica?
No te piniendze coś naloz.
Jo z przeprosyniem jelemoznego dziedzica zodnych piniendzów nie naloz.
— Nie uzyj — pado — chuopie — niby dziedic — bo przecie twoja baba wcoraj bez cauą noc ataua i godaua, ześ piniendze wielgie naloz.


— Niech jelemozny dziedzic nie suucho, co óna plecie, bo óna je guupia, nie dobrze ma we guowie z przeprosyniem niby jelezmoznego dziedzica.
Tak dziedzic kozeu lokajowi, zeby przyprowadziou te babe.
Tak lokaj zaroz babe przyprowadziou.


}Dziedzic pado:
— No godoj co, jak i kiedy byuo, jak twój chuop te piniendze naloz.
Baba pado:
— Prosem się uaski jelemoznego dziedzica, to byuo rychtyk[2], jak ten cerwony dysc padou.
— Jaki dysc? pado dziedzic.
— Ano cerwony dysc, z przeprosyniem jelemoznego dziedzica.
Tak dziedzic se myśli: coś ta baba cheba guupio, ale ón pyta znów.
— No co byuo, jak byuo, godój!
— Prosem sie uaski jelemoznego dziedzica, to byuo akurat, jak sie u nas we skrzynce zajunce miauy, i jak sie karasie na śliwce pluskauy z przeprosyniem niby jelezm onego dziedzica.
Tak dziedzic se myśli: widać ze ta baba mo caukiem ueb przekrencony, ale ze beu chuop wesouy, niby ten dziedzic — tak go to bawieuo, ze ta baba takie baje osmolone plecie, tak pada:
— Godoj wszystko, bo cie kozę zerznąć batem!
A baba pado:
— Prosem sie uaski jelemoznego dziedzica tego już nie powiem.
— Cego? godoj!
— O ty śwyni jelemozny dziedzic wiedzom.


— Juścić wiem — pada, (bo mu pore dni temu kormnom maciorę ukradli).
— Ha, no kiej tak, to już powiem: to byuo, z przeprosyniem jelemoznego dziedzica, tego samego dnia, jak niby jelemozny dziedzic śwynie jikrod, a chuopi go bez Kauusyn gonili.
Juz beuo i dziedzicoju za duzo tego, ozgnłewou sie i kozeu babe lokajom dobrze obić, zeby takich guupstw na niego nie gadua i pado do tego chuopa:
— No — pado — mas babe co mo karasie na śliwach, a kieubie we ubie.
A douóz — pado — tam babie w domu jesce lepsi.
I tak te piniendze chuop se uratowou.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Rod nie rod (stpol.) — rad nierad (zmuszony do robienia czegoś przez zaistniałe okoliczności)
  2. Przypis własny Wikiźródeł Rychtyk (gw.) — akurat





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Piotrowski.