O krasnoludkach i o sierotce Marysi/VI/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł O krasnoludkach
i o sierotce Marysi
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

J

II.

Jednego razu przywędrował do Słowiczej Doliny mistrz nad mistrze, sławny muzyk Sarabanda. Jak ten grał, to na okolicę nikt się ani umywał do niego.
Ani Szulim, co na basach w karczmie co niedziela dudnił, ani Franek, co po weselach ze skrzypeczką chodził; może, może jeden Jasiek owczarek, co fujarkę wierzbową miał i na niej dnie całe wygrywał, może jeden owczarek coś nie coś w to granie Sarabandy utrafiał. Ale nie ze wszystkiem.
Niechaj to nie zadziwia nikogo, że mistrz Sarabanda wyglądał w swoim szarym płaszczu jak zwykły świerszcz polny.
Na takie pozory nie zważa nigdy ten, kto rozum ma, a patrzy, jaka w tem treść i prawda. Otóż prawdą było, że mistrz Sarabanda grał przedziwnie pięknie, a tak roznośnie, tak przejmująco, że go het, precz, nie tylko po całem polu słychać było, ale w duszy własnej.
A jako każda muzyka, gdy do wnętrza duszy wpadnie, własnemi słowami tam się wypowiada, tak się i tu zdarzyło.
Kiedy Szulim na basach w karczmie dudnił, to na milę wyraźnie słychać było, jak z tych basów coś wołało.

„Pij chłopie,
Pij, chłopie!
Śmierć idzie,
Dół kopie.
Śmierć idzie,
W pokoje,
Coś wypił,
To twoje!...”

A kiedy znów Franek na skrzypeczkach, idąc przez wieś na wesele, grał, a bębenista na bębnie mu pomagał, to wyraźnie słychać było, jak w tych skrzypkach coś się śmiało na całe gardło, przyśpiewując sobie:

Dla taneczka, dla ochoty,
Dałbym ci ja dukat złoty,
Dałbym ci ja talar biały,
Żeby skrzypki tęgo grały!
Hu-ha!

Ej, ty praco, twarda praco,
Zmyślili cię, nie wiem, na co,
Zmyślił ciebie dziaduś stary,
Co w taneczku nie miał pary!
Hu-ha!...

I rzucali młodzi, starzy robotę i lecieli skrzypków owych słuchać, a na wesele choć z za węgła patrzeć, kto tańcować nie mógł. Stała tedy robota we wsi, na ręce ludzkie czekając, stała dzień, dwa, trzy dni, a czas cicho szedł, szedł i odchodził, chleb ze wsi z sobą unosząc.
A jak znów Jasiek owczarek grał na fujarce swojej, to się ogromnie smutno robiło w sercach ludzkich, właśnie jakby kto płakał a wyrzekał. Wyraźnie wtedy słychać było:

...Hej, bieda w chacie, bieda,
Hej, zagon chleba nie da,
Hej, szumi wiatr po polu,
Hej, nasiał w niem kąkolu.
Hej, dolaż moja, dola,
Nie będę kosił pola...
Na słonku się położę,
Ta pójdę het, za morze!...

A kiedy tak fujarka Jaśkowa grała, opadały ludziom przy robocie ręce, pług zdawał się ogromnie ciężki, ziemia nieużyta i twarda, kosa tępa i nie biorąca słomy, przyczem tak ubywało ochoty w każdem ręku, jakby się człek najciężej spracował.
Inaczej mistrz Sarabanda. On tak blizko ziemi siedział, że każdą jej moc i wszelką jej dobroć i słodkość znał, i grać i śpiewać o niej tylko umiał. Czy to rankiem, czy wieczorem, na każdy czas śpiewał o tych polach, o tych łąkach, o tych lasach i strumieniach, a zawsze wprost do duszy.
Siadł sobie raz ubogi Skrobek na progu chaty, zadumał się, zatęsknił i duszę mu objęła rzewność i kochanie do tej chatynki biednej, którą po dziadach, pradziadach spadkiem wziął.
A właśnie zachodziło słońce.
Powyłaziły Krasnoludki z zakątka swego, patrzeć na ów krąg złocisty, na zorze jasne, na liliowość powietrza przejrzystą, a ów muzyk na góreczce siadł i w ten zachód się zapatrzywszy, śpiewać i grać zaczął.
Słucha Skrobek, brzęczy coś w powietrzu, jak gęśliki srebrne, a z brzęku tego idą słowa tak ciche, jakby je samo serce szeptało w piersi, jakby sama dusza...
Zadziwił się chłop, słucha, a tu ów głos cichy zrazu, coraz głośniejszy się staje, coraz szerszy, coraz przenikliwszy, aż rozbrzmiała jak organ pieśń na pola, na lasy, aż objęła rzeki, łąki i strumienie, aż zaszumiała liściem grusz polnych i dębów borowych, i szeptem traw łężnych, i tą ogromną muzyką, jaka w cichości wieczorowej gra. I uderzyła pieśń potężna, jakby ją chór milionowy z piersi dobył, a pod niebo słał, i jakby milion serc w niej dźwięczało i biło:

...Oj ziemio, ty ziemio, sieroto,
Jest w tobie i srebro i złoto,
Jest w tobie dla wszystkich dość chleba,
Tylko cię miłować potrzeba!...

Oj ziemio, ty matko rodzona,
Przytulasz ty wszystkich do łona,
Oj, dajesz ty życiu swe siły,
A kwiecie rozkwiecasz z mogiły!

Oj ziemio, ty ziemio kochana,
Nie byłaś ty pługiem orana!
Nie byłaś zroszona ty potem,
Ni ziarnem obsiana tem złotem!

Słuchał tej pieśni chłop Skrobek, i poczuł w sobie nagle moc taką, jakiej nigdy przedtem nie miał. I taką gorącość duszną do tego kawałka ziemi poczuł, jakiej nigdy nie miał.

Zdawało mu się, że sto ramion i sto rąk ma, do karczunku, do orki, do wszelkiej ciężkiej pracy, i roztajało mu serce w ogromnem kochaniu do tej opuszczonej schedy swojej i do ubogiego dziedzictwa swojego.
Wstał z progu, spojrzał na świat przenikliwym, mocnym wzrokiem, wyciągnął ręce przed siebie, ścisnął pięście i zaszeptał:
— Hej, ziemio, ziemio! Hej, praco, praco! Wezmę ja się z tobą za bary. Albo ty mnie zmożesz, albo też ja ciebie!... Tak mi dopomóż Bóg!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.