O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O miłości |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | De l’amour |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Trzebaby zmienić to śmieszne słowo; mimo to, rzecz sama istnieje. Widziałem, jak urocza i szlachetna Wilhelmina, rozpacz berlińskich pięknisiów, gardziła miłością i drwiła z jej szaleństw. Była to osoba olśniewająca młodością, dowcipem, urodą, darami wszelakiego rodzaju... Olbrzymi majątek, dając jej możność rozwinięcia wszystkich przymiotów, był jakgdyby w zmowie z naturą, aby ukazać światu rzadki przykład doskonałego szczęścia w osobie najzupełniej tego godnej. Miała dwadzieścia trzy lat; bywając oddawna na dworze, miała sposobność wzgardzić hołdami najwyższych; cnotę jej, skromną ale niewzruszoną, przytaczano jako przykład; najwięksi zdobywcy serc, zwątpiwszy o zwycięstwie, ubiegali się jedynie o jej przyjaźń. Jednego wieczora udaje się na bal do księcia Ferdynanda i tańczy dziesięć minut z młodym kapitanem.
„Od tej chwili, pisała później do przyjaciółki[1], stał się panem mego serca i mnie całej, do tego stopnia, że byłabym tem przerażona, gdyby szczęście widzenia Hermana zostawiło mi czas myślenia o czemkolwiek. Wyłączną mą myślą było śledzić, czy on na mnie zwraca nieco uwagi.
„Dziś jedyną pociechą jaką mogę znaleźć w swoich błędach, jest koić się złudzeniem, że to jakaś wyższa siła odjęła mi władzę nad sobą i rozum. Żadnem słowem nie umiałabym odmalować, nawet w przybliżeniu, do jakiego stopnia sam jego widok oszołomił mnie i wstrząsnął całe me jestestwo. Rumienię się na myśl, jak szybko i gwałtownie poniosło mnie coś ku niemu. Gdyby jego pierwszem słowem, kiedy wreszcie przemówił do mnie, było: „Czy mnie ubóstwiasz?“ doprawdy musiałabym odpowiedzieć: „Tak“. Nie miałam pojęcia, aby objawy uczucia mogły być tak nagłe i tak nieprzewidziane. Przez chwilę przypuszczałam wręcz, że jestem zatruta.
„Na nieszczęście, ty i cały świat, droga przyjaciółko, wiecie, że bardzo kochałam Hermana: otóż, po kwadransie był mi tak drogi, iż później przywiązanie to nie mogło już wzrosnąć. Widziałam wszystkie jego wady, i przebaczałam mu wszystkie, byle mnie kochał.
„Wkrótce po tym naszym tańcu, król opuścił bal; Herman, który należał do świty, musiał iść za nim. Wraz z nim znikł dla mnie cały świat. Daremnie starałabym się odmalować bezmiar nudy, jaka mnie ogarnęła z utratą jego widoku. Równała się jej jedynie gwałtowna chęć, aby się znaleźć sama.
„Wreszcie zdołałam się wymknąć. Skoro tylko zamknęłam się na dwa spusty w swoim pokoju, siliłam się zwalczyć swą namiętność. Łudziłam się, że mi się to powiodło. Och, droga przyjaciółko, jakże drogo zapłaciłam owego wieczora i następnych dni tę przyjemność, iż mogłam dotąd wierzyć w swoją cnotę!“
To, co przytoczyłem, to dokładny obraz wydarzenia, które stało się nowinką dnia, gdyż, po upływie kilku tygodni, biedna Wilhelmina była zbyt nieszczęśliwa, aby móc ukryć swą miłość. Taki był początek długiego szeregu nieszczęść, które położyły kres jej życiu tak młodo i w tak tragiczny sposób: zginęła, otruwszy się sama, lub otruta przez swego kochanka. Wszystko co mogliśmy dojrzeć w tym młodym kapitanie, to że tańczył bardzo dobrze; był bardzo wesoły, pewny siebie, wyglądał na dobrego chłopca i lubił dziewczęta; pozatem ledwie że szlachcic, zupełnie biedny i nie przyjmowany u dworu.
Nietylko nie trzeba tu nieufności, ale trzeba znużenia nieufnością, trzeba niejako niecierpliwego zuchwalstwa wobec życia. Bezwiednie, dusza zmęczona życiem bez miłości, mimowoli pociągnięta przykładem innych kobiet, pokonawszy wszelki lęk przed życiem, zmierżona smutnemi tryumfami pychy, stworzyła sobie nieświadomie ideał. Spotyka istotę podobną do tego wzoru; krystalizacja poznaje swój przedmiot po wzruszeniu jakie budzi, i poświęca na zawsze panu swoich losów to, o czem marzyła oddawna[2].
Kobiety, podległe temu nieszczęściu, są zbyt dumne, aby pokochać inaczej niż z porywu namiętności. Byłyby ocalone, gdyby mogły się zniżyć do miłostek.
Ponieważ piorunująca miłość rodzi się z tajemnego znużenia tem, co katechizm nazywa cnotą, oraz z nudy, wylęgłej w monotonnej doskonałości, sądzę, iż musi ona spadać najczęściej na t. zw. urwisów. Wątpię, aby mina Katona obudziła kiedy piorunującą miłość.
Rzadkość jej wynika stąd, że jeśli serce, które kocha niejako z góry, ma najlżejsze poczucie swego stanu, niema mowy o piorunującej miłości.
Kobieta, w której nieszczęścia zrodziły nieufność, nie jest zdolna do tego wstrząsu.
Nic tak nie ułatwia piorunującej miłości, jak pochwały innych kobiet, przed poznaniem osoby, która ma być jej przedmiotem.
Jednem z najkomiczniejszych źródeł przygód miłosnych, to fałszywe pioruny. Kobieta znudzona ale oschła myśli przez cały wieczór, że zakochała się na życie. Dumna jest, że znalazła wreszcie ów potężny dreszcz, za którym upędzała się jej wyobraźnia. Nazajutrz, nie wie gdzie się ma schować, a zwłaszcza jak uniknąć nieszczęśnika którego ubóstwiała w wilję.
Ludzie sprytni umieją spostrzec, to znaczy wyzyskać te uderzenia piorunu.
Miłość fizyczna miewa też swoje pioruny. Widzieliśmy wczoraj, jak najładniejsza i najłatwiejsza kobieta w Berlinie zaczerwieniła się nagle w karecie, w naszej obecności. Przechodził właśnie piękny porucznik Findorff. Popadła w głęboką zadumę, niepokój. Wieczorem — wyznała mi to sama w teatrze — szalała, nie umiała sobie dać rady, myślała tylko o Findorffie, z którym nie rozmawiała nigdy. Gdyby miała odwagę, mówiła, byłaby po niego posłała: piękna jej twarz zdradzała objawy najgwałtowniejszej namiętności. Trwało to jeszcze nazajutrz; po trzech dniach, gdy Findorff nie postarał się zbliżyć, przestała o nim myśleć. W miesiąc później był jej wstrętny.