O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STENDHAL
O MIŁOŚCI
Tom pierwszy

BIBLIOTEKA BOYA, WARSZAWA, SMOLNA 11

Wydanie nowe
Drukarnia
Zakładów
Wydawniczych
M. Arct S. A.
w Warszawie







OD TŁUMACZA.

„Usiadłem na stopniach San Pietro i dumałam tam godzinę lub dwie nad tą myślę: dochodzę pięćdziesiątki, byłby czas znać samego siebie. Czem byłem, czem jestem, — doprawdy byłbym w kłopocie, jak odpowiedzieć na to spytanie?
„Uchodzę za człowieka bardzo inteligentnego, oschłego, zepsutego nawet, a widzę, że stale pochłaniała mnie jakaś nieszczęśliwa miłość. Kochałem szalenie pannę Kably, pannę Grisheim, panią Diphortz, Metyldę, — i nie miałem żadnej z nich, i niejedna z tych miłości trwała po kilka lat. Metylda wypełniła szczelnie moje życie od 1818 do 1824. — I nie jestem jeszcze wyleczony, dodałem poświęciwszy marzeniu o niej dobry kwadrans. Czy ona mnie kochała?“...
Tak pisze Stendhal na wstępie do Życia Henryka Brulard, autobiografji conajmniej równie szczerej jak Wyznania Russa. Jest melancholja w tem pytaniu, na które mu, zbrojni w dokumenty, lepiej poinformowani, możemy odpowiedzieć: Nie kochała go, napewno go nie kochała, ta kobieta, której gubiący się we mgle profil tak pociąga stendalistów; ta kobieta, której zawdzięczamy jeżeli nie samą tę książkę, to z pewnością ton, w jakim jest napisana.
Co się tyczy książki, którą, jak podaje powiernik jego Colomb, Stendhal miał za najważniejsze ze swoich dzieł, możeby ją napisał niezależnie od tego czy innego obrotu jego życia. Teorja — i praktyka — miłości zaprzątały go od młodu. Jako dwudziestoletni chłopiec notuje sobie plan dzieła: „Sztuka kochania, w innych słowach sztuka uwodzenia, rozkoszny temat! Do napisania w r. 1826“. Znaleziono w jego papierach Katechizm uwodziciela[1], również pisany w młodym wieku, zawierający coś w rodzaju filozofji i strategji miłości, a właściwie metodę zdobywania kobiety. Bo wszystko się łączy: bliskość XVIII wieku wyraża się pasją do filozofowania, a era napoleońska pasją strategizowania...
W dobie gdy Stendhal pisze ten traktat O miłości, był to mężczyzna 36-letni (co wówczas było wcale dużo) krępy, niski, o dość trywialnej postawie; twarz okrągła, — gęste bokobrody, małe i żywe oczki: fizjognomja ta mogła interesować, ale nie miała — zwłaszcza w owej romantycznej epoce — nic z uwodziciela. Ważniejsze jeszcze były niedobory moralne. Nieśmiałość, którą starał się pokryć ekscentrycznością, czyniła go pretensjonalnym bez swobody. Dwa bieguny jego charakteru — cynizm i sentymentalizm — porówni mogły wypłoszyć kobietę. Więcej też było w jego życiu zawodów niż sukcesów. Nie będziemy wyliczali wszystkich. Wiktoryna, która nie zauważyła zalotnych póz i zdobywczych kamizelek młodego studenta; aktorka Melanja, dla której miłości spędził rok jako subjekt kolonjalny w Marsylji; Angela Pietragrua, którą uwielbia zdala jako młody żołnierzyk w Medjolanie... potem traci ją z oczu na lat jedenaście, przez które z armją Cesarza tłucze się po Europie, aż wreszcie znów ją ogląda, równie powabną, równie imponującą jak w marzeniach, ją, która ucieleśniała w jego tęsknocie cały zmysłowy urok Włoch. Możemy sobie w istocie wyobrazić, jak o jej wygrzanem łóżku marzył marznąc pod Moskwą... Widuje ją codzień i od pierwszej chwili zaczyna się zwykła jego tragikomedja nieśmiałości, w której Angela, cwana mieszczka włoska, musi niemal sama uwieść tego szczególnego uwodziciela, aby go rychło zacząć wyzyskiwać, zdradzać i wodzić za nos. Wszystko to znosi nasz filozof z nawpół dobrowolną ślepotą, aż w końcu zemsta pokojówki, która ukazała mu naocznie niewierność kochanki, przecina tę miłość, wypełniającą bądź co bądź kilka lat życia...
Wówczas, w chwili gdy, zwiedziony i zawiedziony, złorzeczy kobietom i miłości, zjawia się Ona, ta której imię będzie wciąż obecne w tej książce, której zapachem będą przesycone te karty. I, jeżeli może to nam uczynić ją bliższą, pośpieszam dodać, że ta rasowa Włoszka nosiła polskie nazwisko: nazywała się Dembowska. Metylda czy Matylda Viscontini zaślubiła napoleońskiego oficera, Jana Baptystę Dembowskiego, który z czasem został baronem i generałem. Ale Metylda miała dwadzieścia lat, kiedy rozstała się z mężem, który zdążył ją unieszczęśliwić. Co do niej, była to osoba tajemnicza, nawet dla swych bliskich. Opowiadano o niej, że kochała Ugona Foscolo, genjalnego cygana-poetę, który opuścił kraj, nie pogodzony z panowaniem Austrjaków. Może to jego portret odnajdziemy w epizodzie Pustelni parmeńskiej? Wszystkie te przejścia odcinały się na tej wątłej istocie, matce dwóch synów: pozostała wciąż jakby przestraszona. Kiedy ją Stendhal poznał, Metylda była kobietą, trzydziestodwuletnią, miała czysty owal twarzy, delikatnie wykrojone usta, wielkie ciemne oczy, melancholijne i nieśmiałe ale chwilami przygniatające dumą białe czoło pod przepaską ciemnych włosów. Przypominała twarze Leonarda da Vinci. Była gorącą patrjotką włoską; zdaje się, że brała czynny udział w spiskach.
W tej kobiecie Stendhal zakochał się śmiertelnie. Zaczęło się to 20 września r. 1818. W atmosferze jej łagodnego smutku miękła jego brutalność, milkł jego cynizm; przy niej on, tak próżny, zapominał o miłości własnej. Uwielbiał ją bez zastrzeżeń, była dlań ideałem. Pisywał do niej warjackie listy. Ale on nie miał nic, coby ją mogło porwać. Nie miał uroku sławy; jako pisarz był zupełnie nieznany, parę rzeczy ogłoszonych po francusku pod pseudonimami nie rozgłosiło jego imienia. Oryginalności jego umysłu zapewne nie umiała ocenić; zresztą sam Stendhal stwierdza, że we Włoszech nie kocha się umysłem... Miłość jego, nieśmiała i niezręczna, pokorna a bez wdzięku młodości, też nie przemawiała do niej. Sama postać tego Francuza była dość zagadkowa. Czego on chciał w Medjolanie, ten człowiek bez określonego zajęcia i dochodów? W położeniu, w jakiem były wówczas Włochy, ostrożność była zrozumiała. Ironja losu: Stendhal znajdował się na czarnej liście policji austrjackiej za swoje liberalne przekonania i stosunki z patrjotami, a równocześnie tym patrjotom zdawał się cokolwiek podejrzany!
Ile wycierpiał przez tę miłość, to wyczytamy na kartach jego książki, tam gdzie mówi o sobie w dzienniku Salviatiego. Bo w tej książce wszystko jest osobiste; ciągle jest tam obecna ona, i ciągle mówi Stendhal sam o sobie, jako Salviati, Lisio del Rosso, Delfante, baron Bottmer[2] etc.
Ten autor dzieła o miłości, ten „strategik“, nie może sobie dać rady z tą jedną kobietą. Lata trawi przy niej nie posuwając się ani krok naprzód, a raczej posuwając się swemi niezręcznościami wstecz. Co zepsuje psią uległością, to pogarsza wyrozumowanemi wyskokami zdobywczości, z którą mu nie do twarzy. Gubi się wreszcie takim krokiem: Metylda wyjeżdża do Volterra, aby odwiedzić synów. On nie może się powstrzymać, aby nie jechać za nią, aby jej nie widzieć choć zdaleka. Dla niepoznaki, kładzie naiwnie ciemne okulary... tak jakby okulary mogły przesłonić jego charakterystyczną figurę, jego szerokie bary, jego krępą postać, wypukły brzuszek! W pustem i cichem miasteczku, zjawienie się tego dziwnego jegomościa w ciemnych okularach nie mogło nie ściągnąć uwagi. Pierwsza osoba, którą spotyka, to Metylda; druga to jakiś jej znajomy, którego obecność przyprawia go o niewczesny atak zazdrości. Ona, oburzona że on ją śledzi, że ją kompromituje (groźne wówczas słowo w ustach kobiety!), zabrania mu widywać się, zabrania pisywać do siebie, każe mu opuścić Medjolan; ledwie raz na dwa tygodnie wolno mu ją odwiedzić[3]. Co wycierpiał, jakie uczucia (przechodził gdy zbliżała się chwila tych odwiedzin, wyczytamy to wszystko — pod pseudonimami — w tej książce. Tracił oddech, gdy zobaczył kapelusik podobny do jej kapelusza na ulicy; musiał się opierać o mur ze wzruszenia gdy miał iść do niej z wizytą; drżał, kiedy się znalazł pod jej drzwiami. Opisuje taką noc, w której do rana stał pod jej domem, śledząc drżenie firanek jej okna.
Jeżeli są krytycy, którzy uważają za rzecz zbyteczną konfrontacje dzieł z życiem pisarza, ta książka mogłaby służyć za kontrargument. Ileż straciłaby wartości, jakże zmieniłby się jej sens, gdybyśmy, poprzez te analizy i wywody, nie czuli dławionych łez, nie słyszeli głuchego bicia serca?, „Dokładam wszelkich wysiłków, aby być suchym. Chcę nakazać milczenie memu sercu, które mniema że miałoby wiele do powiedzenia. Wciąż drżę, aby to co piszę nie było jedynie westchnieniem, wówczas gdy mi się zdaje że zanotowałem jakąś prawdę“...
Te trzy zdania, to IX rozdział książki, a mogłyby służyć za motto całej książce. Tak żył bez wzajemności, bez nadziei, w pobliżu kobiety w której widział całe szczęście. I nie byłby się wyrzekł swojej męki, nie chciałby za nic wrócić do chwili gdy Metylda była dla niego obojętną znajomą. To nieszczęście — wierzył w to — dawało mu więcej, niż jakiekolwiek inne szczęście.
Znamy niektóre jego listy do Metyldy. Och, jakże są cielęce! W co się zmienił ten wyga, ten cynik, którego korespondencji z Prosperem Merimee dotąd nikt nie ma odwagi wydać dla jej brutalności. Oto urywek z listu do Metyldy:
„W pani obecności jestem nieśmiały jak dziecko, słowa zamierają mi na ustach, umiem tylko patrzeć i podziwiać panią... Z chwilą gdy kocham, staję się nieśmiały... jestem bardzo nieszczęśliwy“...
Traci wszelką ambicję, wszelkie poczucie miłości własnej; wie tylko jedno, że „miejsce, gdzie się czuje najmniej nieszczęśliwy, to przy niej“... Odtrąca — jeśli mu wierzyć — inne powabne kobiety, i notuje bez emfazy: „Miłość moja dała mi wielce komiczną cnotę: czystość“... „Wszystko — pisze gdzieindziej ten ateusz — nabiera dla mnie odcienia mistycznego, religijnego“... Aż w końcu wybucha: „Gdyby mi ktoś wypalił w łeb, podziękowałbym mu przed śmiercią, o ilebym zdążył“...
W końcu uczuł, że dłużej nie zniesie tego życia: myśl o samobójstwie oblega go nieustannie. Powstrzymała go „ciekawość świata“. Ale postanowił wyjechać — na zawsze. Może dołączyły się przykrości ze strony policji (wiadomo dziś z raportów, że go śledzono; łatwo mógł znaleźć się w Spilbergu, policja austrjacka nie żartowała), może trapiła go dwuznaczna sytuacja, może kłopoty pieniężne? Miał, jako były oficer, skromną pensyjkę, z której wypłatą robiono mu trudności, dlatego że mieszka za granicą. „Jest nieobecny“, mówiły władze. „Nie byłem nieobecny w czasie moich dwunastu kampanji“, odpowiadał wściekły. Wreszcie decyduje się pożegnać Metyldę: może to miała być ostatnia próba jej uczuć? Jeżeli tak, próba wypadła żałośnie.
— Przychodzę panią pożegnać, oznajmił jednego dnia.
— Kiedy pan wróci? spytała.
— Nigdy, mam nadzieję.
Nie rzekła słowa, nie uczyniła gestu; pożegnała go tak, jak się żegna obojętnego znajomego. I biedny kochanek z rozpaczą w sercu wyjechał do Paryża.
Rychło zaczęła się retrospektywna — aby użyć jego terminu — „krystalizacja“ złudzenia: „Opuściłem — spisze później — po trzech latach zażyłości kobietę, którą ubóstwiałem, która mnie kochała, i która nigdy nie była moją“...
Z czasem, wspomnienie Metyldy stanie się słodkie, łagodne: „Stała się dla mnie niby luby cień, który swojem zjawieniem budził we mnie tkliwość, dobroć, pobłażliwość“... pisze w roku 1824.
Nie miał jej już nigdy ujrzeć: umarła w roku 1825. Czy pomyślała o nim kiedy? Można przypuszczać, że nie: tak mało miejsca zajmował w jej życiu, był jej tak doskonale obcy, że, ze zniknięciem swojem, ten natrętny i niezrozumiały Francuz rozwiał się zapewne w jej pamięci... też jak cień. Ze wszystkich par kochanków jakie zna literatura, ta para Henryka i Metyldy jest może najbardziej przejmująca tem swojem zupełnem minięciem się...
Jeszcze z Medjolanu wysłał Stendhal do Paryża rękopis: były to niedbale pozszywane notatki, kreślone w różnych fazach życia, na świstkach papieru, na kartach do gry, etc. Bo Stendhal miał pasję notowania; notował na wszystkiem co miał pod ręką: kiedy odniósł owo słynne „zwycięstwo“ nad Angelą, zanotował ten tryumfalny fakt na szelkach. Notatki te miały złożyć książkę. Jeśli uważał je za swoje najważniejsze dzieło, oryginalnie w istocie przystępował do jego wydania! Ale Stendhal nie był nigdy cechowym literatem, i to jego wdzięk. Karty te pisane były głównie w latach 1819 i 1820 w Medjolanie, ale wchodzi w nie wiele notat czynionych w różnych okresach życia, w Niemczech, w czasie kampanji rosyjskiej, etc. Rzecz O miłości miał zamiar zrazu wydać prywatnie w 300 egzemplarzach: 150 pełnych a 150 editio castrata. Obawiał się, że, mimo zmiany nazwisk, książka mogłaby go skompromitować w Medjolanie, że poznanoby z każdego rysu o kogo chodzi[4].
Stendhal przybył do Paryża w r. 1821: rzecz O miłości ukazała się w r. 1822. Korekty poprawiał ze łzami w oczach. „Myślałem że oszaleję“, pisze. Książka nie miała żadnego powodzenia. W ciągu dziesięciu lat zyskała ledwo kilkunastu nabywców. „C’est sacre, car personne n’y touche“, powiadał księgarz. W roku 1833, autor próbował, dobrze dziś znanym sposobikiem księgarskim, ożywić rzecz nową kartą tytułową, tworząc fikcyjne drugie wydanie: też bez skutku. Te dwa pierwsze wydania są dziś na wagę złota poszukiwane przez bibljofilów. Przepowiednia Stendhala, że za lat sto książka będzie przedrukowywana, spełniła się o wiele wcześniej. Dziełko to jest oddawna jeżeli nie najwięcej czytane, to najczęściej cytowane; wiele rzeczy, jak np. owa teorja krystalizacji, która współcześnie wydawała się tak dzika, stało się własnością ogółu.
To pewna, że żarty Stendhala na temat niepoczytności tej książki mieszczą w sobie wiele goryczy. Przez chwilę naiwnie wyobrażał sobie, że książka O miłości otworzy mu... wrota Akademji. Później, machnął ręką. „Cóż chcecie, mówił, ludzie we Francji za głupi są aby mnie zrozumieć“. Faktem jest, że się zajmował tą książką do śmierci ze szczególną troskliwością. Świadczą o tem trzy kolejne przedmowy, z których trzecia jest wogóle ostatnią rzeczą jego pióra.
I w istocie, dla poznania tego niezwykłego autora, jestto utwór pierwszorzędnej wartości. Skupia on wszystkie jego elementy duchowe, jest najbardziej syntetyczny, ma zarazem bezpośredniość, szczerość, nawet niedbałość jakże odbijające od urzędowej literatury. Bo też koleje tego pisarza, o którym miałem już sposobność nieraz mówić[5], innemi szły drogami niż współczesna literatura, do której sam nie wszedł, w której pozostał za życia prawie nieznany, i od której apelował z tak nieomylnem jasnowidzeniem do potomności. Przypomnijmy bodaj w kilku słowach te koleje. Młodość smutna i niekochana po stracie nazbyt kochanej matki; studja głównie matematyczne, mające mu otworzyć wstęp do politechniki, która w owej epoce zdawała się drogą do wszystkiego. Paryż, w którym siedemnastoletni chłopak wałęsa się, marzy i dręoczy własną nicością. Naraz, niespodzianie, koń, mundur, armja Napoleona, Medjolan, włoska muzyka, włoska kobieta, — te pierwsze wrażenia, które miały się odcisnąć niezatartym śladem na całem jego życiu. W tem ukochaniu Włoch było coś z powinowactwa z wyboru, coś może z „głosu krwi“, której włoską przymieszkę miał w sobie po matce. I znów, po tym wojennym epizodzie, z powrotem Paryż, i znów w pokoiku studenckim marzenia o sławie literackiej, mozolne płodzenie tragedji wierszem, i niemniej mozolne budowanie własnej osobowości. Osobowości przyszłego egotysty, silącego się na bezczułość. Programowa oryginalność: „Uprzedzać zawsze o sekundę przesyt, jaki mogłaby budzić twoja osoba; nigdy nie być jednakim, nigdy nie być podobnym do innych“... Oschłość, wyrachowanie przedewszystkiem: „Kiedy ktoś mówi do ciebie, zadaj sobie przedewszystkiem te pytania: 1° jaki on ma interes, aby do ciebie mówić w ogóle; 2° jaki ma interes, aby mówić do ciebie w ten sposób. Uwierz mu jedynie wtedy, jeżeli ma interes mówić ci prawdę“... (Strasznie pracowity program!)... „Bądź hipokrytką!“ pisze do siostry na czele różnych rad jakie jej daje. Precz ze złudzeniami, te oszukiwaniem samego siebie; nie istnieje na świecie nic, tylko interes rozkoszy. Epikureizm, materjalizm, sensualizm XVII wieku, to jego dogmaty.
Wśród tego marzył o laurach Racine’a, Moliera, wielkich analityków i poetów namiętności. Ale tak już było pisane, że Henryk Beyle nie zostanie zawodowym literatem. Znów porywa go prąd: wstępuje z powrotem do armji, tym razem do intendentury, rzuca się całem sercem w ów fantastyczny żywy romans, którym była armja Napoleona, a który dla niego kończy się Berezyną. Cóż za szkoła życia! Europa widziana z lotu orłów cesarskich, miasta do których się wkracza jako zdobywca, kobiety wszystkich narodowości łaskawe dla tryumfatorów, kalejdoskop ludzi, obyczajów, zmieniających się ze stopniem szerokości geograficznej. Ileż obserwacji do zanotowania dla tego amatora, tak „ciekawego życia“. Pełno tych obserwacji na gorąco kreślonych weszło potem w tę książkę o miłości; to jakaś anegdota uszczknięta w Niemczech czy w Wiedniu, to jakaś myśl zanotowana w Wilnie, w Warszawie czy Orszy. Niezwykła jest w istocie zawartość walizki tego wzorowego oficera inendentury podczas strasznej kampanji roku 1812! W czasie pożaru Moskwy, ten apostoł nieczułości rzuca się na znaleziony w jakimi opustoszałym pałacu angielskim egzemplarz Pawła i Wirginji!
Zważmy: ten kapitał obserwacji, doświadczeń, myśli, uczuć, gromadzi Beyle o wiele wprzód nim pióro weźmie do ręki. Filozofję swoją tworzył sobie w ogniu życia i dla życia. I to co się stało pobudką do spisania tych pierwszych rzutów myśli — miłość do Metyldy — przeobraziła równocześnie jego duszę, przebudowała jego myśl. Ten człowiek, który od dziecka czuł się sam, który wciąż miał się na baczności, który wychował się w obozie, który wciąż nakazywał sobie twardość, brutalność, nieczułość, który głosił rozkosz jako jedyne dobro, naraz stanął zdumiony wobec uczucia które go ogarnęło. Miłość do Metyldy rozszerza jego pojęcia nietylko o miłości, ale o świecie wrażeń, o świecie wogóle. On, wprzód doktryner użycia, poznaje naraz, że może istnieć uczucie karmiące się wyrzeczeniem, zaparciem się siebie, miłość graniczącą z obłąkaną adoracją. On, człowiek bez religji, staje się w tym okresie niemal mistykiem. Ta miłość odsłania mu przepaści duszy ludzkiej, dopełnia go jako człowieka, pogłębia jako pisarza. Bez niej napisałby może tę książkę, ale byłby to może płaski podręcznik donjuanizmu w rodzaju tego który szkicował za młodu. Stendhal-pisarz dojrzewa i wyrasta w tych latach cierpienia.
Temat tej książki może się dziś wydać przebrzmiały. Te cierpienia długiej a bezwzajemnej miłości, te strategje i analizy, czyż nie są czemś niemal egzotycznem dziś, w wieku pośpiechu, przy tak zmienionym stosunku podaży do popytu, zdobywających do zdobywanych... Ale to tylko napozór. Zmienił się zapewne potoczny stosunek płci, ale miłość, ten dziwmy kwiat, „ta choroba rzadka we Francji“ — jak ją nazywa Stendhal — podlega zapewne tym samym prawom, o których wykrycie silił się w tym tomie.
A te zdobycze, jeżeli nie wydadzą się powierzchownemu czytelnikowi dość nowe, to dlatego, że oddawna weszły w krew literatury. Współcześnie były rewelacją; były czemś aż niezrozumiałem! Jedynie paru ludzi — między nimi Balzac, który czerpał z tej książki dość obficie w swojej Fizjologji małżeństwa — zrozumieli doniosłość tej analizy, która tak odnowiła instrumentarjum psychologji, jak dziś odnowiło je dzieło Prousta. Rozłożenie pojęcia, uważanego potocznie za proste, na szereg odcieni, przepuszczenie tych odcieni przez szereg temperamentów, poddanych znowuż działaniu klimatu, obyczajów; wsparcie analitycznych dociekań (przykładami zbieranemi żywem ludzkiem spojrzeniem, bez uprzedzeń i narowów literackich, po całej Europie, wszystko to daje tej książce oryginalność i świeżość, której nie zatraciła do dziś. A przydaje jej jeszcze smaku ta jedyna w swoim rodzaju kombinacja: traktat zimnej analizy splątany z najbardziej osobistą i gorącą spowiedzią liryczną. Najbardziej drążące w głąb obserwacje są tutaj wiwisekcją, w której ten sentymentalny kochanek nie cofa się przed drastycznościami w rodzaju rozdziału Fiasco, usuniętego zresztą po namyśle z pierwszego wydania.
A niemniej zajmującą jest ta książka jako dokument do poznania tego pisarza, który od stu lat coraz więcej zaciekawia i wiąże, coraz więcej zyskuje czytelników i wyznawców. Rzadki to w literaturze wypadek tak pełnego pośmiertnego tryumfu! Tutaj w tej samorzutnej, nieliterackiej książce pisarz oddaje się nam najbardziej bezpośrednio. Daje tu w zagęszczeniu mnóstwo myśli, spostrzeżeń, które później rozwinie. Tu najlepiej maluje się cały jego pogmatwany charakter, którego główna zawiłość polega może na jego szczerości. Kłamstwo, konwencja, są zwykle uproszczone, logiczne, jasne; szczerość jest zawsze zagmatwana, wieloplanowa. Tę szczerość ma Stendhal we wszystkiem; czuć że namiętnie szuka prawdy w sobie i naokoło siebie, a szuka jej nie przez samą ciekawość teoretyczną, ale szuka jej przedewszystkiem dla siebie, dla życia, dla szczęścia. „Nienawidzę we wszystkiem fałszu jako wroga Szczęścia“, mówi. Jestto jedno z tych zdań, nad któremi warto się zastanowić; a takich jest tutaj bardzo wiele. Bo Stendhal wiedzie się z tej rasy filozofów francuskich, którzy — jak Montaigne, jak Pascal, jak La Rochefoucauld, jak Diderot, jak Rousseau — filozofując, wciąż kierują myśli pod kątem pytania: „Jak żyć?“ Dlatego sądzę, że jego książka i dziś jest warta przemyślenia.

Rzecz O miłości Stendhala przedstawia dla tłumacza szczególne trudności. Będąc zbiorem doraźnie kreślonych notatek, pełna jest w oryginale skrótów myślowych. Stwarza swoją terminologję, której odcienie nie łatwe są do oddania w języku polskim, niepodatnym dla składanych słów (amour-passion, amour-goût) etc. Bądź co bądź, trudności te nie mogą usprawiedliwić niedomagali dawnego polskiego przekładu (z r. 1900), który był stekiem niedorzeczności i błędów[6]. Powieść znosi ostatecznie pewną ilość niezręczności i omyłek tłumacza, bo zawsze jej zostaje „treść“; ale cóż zostaje z takiego utworu jak Stendhala O miłości, jeżeli większość myśli przełoży ktoś zupełnie opacznie? Dlatego uważałem za konieczne podjąć na nowo przekład tej książki, tak ważnej dla dobrego rozumienia pisarza, który coraz więcej zyskuje u nas czytelników i wielbicieli.

Warszawa, grudzień 1928.


PRZEDMOWA[7].

Dzieło to nie miało najmniejszego powodzenia; uznano że jest niezrozumiałe, i nie bez racji. Dlatego w tem nowem wydaniu, autor starał się zwłaszcza o jasność w oddaniu myśli. Opowiedział, jak mu się one nastręczały; napisał przedmowę, wstęp, wszystko aby być jasnym. Mimo tych starań, na stu czytelników którzy czytali Korynnę, nie znajdzie się ani czterech, którzyby zrozumieli tę książkę.
Mimo iż tomik ten traktuje o miłości, nie jest on romansem, a zwłaszcza nie jest tak zabawny jak romans. Jestto jedynie ścisły i naukowy opis pewnego szaleństwa, bardzo rzadkiego we Francji. Panowanie konwenansów, które, bardziej jeszcze przez obawę śmieszności niż wskutek czystości naszych obyczajów, wzmaga się z każdym dniem, uczyniło ze słowa, dającego tytuł tej książce, wyraz, którego nie uchodzi niemal wymawiać poprostu i który może zgoła wydać się nieprzyzwoity. Musiałem się nim posłużyć; ale naukowa surowość języka uchroni mnie tu, mam nadzieję, od wszelkiego zarzutu.

Znam paru sekretarzy ambasad, którzy po powrocie będą mi mogli oddać tę przysługę[8]. Do tej chwili, cóż mógłbym odpowiedzieć ludziom, którzy przeczą opowiadanym przeze mnie faktom? Prosić, aby nie słuchali.
Można zarzucać egotyzm formie, którą obrałem. Wolno mówić podróżnikowi: „Byłem w Nowym Jorku, stamtąd udałem się do Ameryki południowej, dotarłem do Santa-Fe-de-Bogota. Komary i moskity trapiły mnie przez drogę, tak że na trzy dni pozbawiły mnie użytku prawego oka“.
Nikt nie obwini tego podróżnika, że lubi mówić o sobie; przebacza mu się wszystkie ja i mnie, bo to jest najjaśniejszy i najbardziej zajmujący sposób opowiedzenia tego co widział.
Aby tedy być jasnym i malowniczym — o ile zdoła — autor niniejszej podróży po mało znanych okolicach ludzkiego serca powiada: „Udałem się z panią Gherardi do kopalni soli w Hallein... Księżna Crescenzi powiadała mi w Rzymie... Pewnego dnia, w Berlinie, spotkałem pięknego kapitana L...“ Wszystkie te drobne wypadki zdarzyły się istotnie autorowi, który spędził piętnaście lat w Niemczech i we Włoszech. Że jednak bardziej był ciekawy niż czuły, nigdy nie doznał najmniejszej przygody, nigdy nie doświadczył żadnego osobistego uczucia, któreby warte było opowiedzenia; gdyby go zaś podejrzewał kto o tę ambicję, większa jeszcze ambicja broniłaby mu oddać pod prasę drukarską swego serca i sprzedawać go publicznie po sześć franków, jak ci, co jeszcze za życia ogłaszają swoje pamiętniki.
W r. 1822, przeglądając korekty tej swego rodzaju podróży duchowej po Włoszech i Niemczech, autor, który spisywał te rzeczy doraźnie, tego samego dnia, potraktował rękopis, zawierający szczegółowy opis wszystkich objawów choroby duszy zwanej miłością, z tym samym ślepym pietyzmem, z jakim czternastowieczny uczony odnosił się do świeżo odgrzebanego rękopisu Laktancjusza albo Kwintusa Kurcjusza. Ilekroć autor napotkał jakiś ciemny ustęp (a, prawdę rzekłszy, zdarzało mu się to często), sądził zawsze, że to wina jego dzisiejszego ja. Wyznaje, że szacunek dla pierwotnego rękopisu posunął aż do wydrukowania paru ustępów, których już sam nie rozumiał. Trudno o większe szaleństwo u kogoś, ktoby myślał o poklasku publiczności; ale autor, oglądając znów Paryż po długich wędrówkach, zrozumiał, iż niepodobna jest zyskać sukces bez płaszczenia się wobec dzienników. Otóż, kiedy ktoś ma już się płaszczyć, powinien to zachować dla prezesa ministrów. Skoro tedy tak zwane powodzenie nie wchodziło w rachubę, autor uczynił sobie tę zabawę, aby ogłosić swoje myśli ściśle tak, jak mu one przychodziły. Tak czynili niegdyś owi filozofowie greccy, których praktyczna mądrość wprawiała go w zachwyt.
Trzeba całych lat, aby się naprawdę wżyć we włoskie społeczeństwo. Może byłem ostatnim podróżnikiem w tym kraju. Od czasu karbonarjuszów i najazdu Austrjaków, nigdy żadnego cudzoziemca nie dopuszczą na przyjacielskiej stopie do salonów, gdzie panowała tak szalona wesołość. Będzie oglądał pomniki, ulice, place, ale nigdy towarzystwa; będzie się ono zawsze lękało cudzoziemca. Mieszkańcy będą podejrzewali że to szpieg, lub będą się bali że sobie gotów drwić z bitwy pod Antrodoco[9] i z podłostek nieodzownych w tym kraju aby nie być prześladowanym przez dziesięciu ministrów lub dworaków otaczających władcę. Niekiedy dziesięć miesięcy z rzędu nie wymawiałem ani jednego słowa po francusku i, gdyby nie zamieszki i nie karbonaryzm, nigdybym nie wrócił do Francji. Naturalność, to rzecz, którą cenię nade wszystko.
Mimo wielu starań aby być jasnym i przejrzystym, nie mogę zdziałać cudów; nie mogę dać uszu głuchym, ani oczu ślepym. To też ludzie miłujący pieniądze i grube uciechy, ludzie, którzy zarobili sto tysięcy franków w roku poprzedzającym chwilę otwarcia tej książki, powinni szybko ją zamknąć, zwłaszcza jeśli to są bankierzy, fabrykanci, czcigodni przemysłowcy, to znaczy ludzie z pojęciami nawskroś pozytywnemi. Książka ta byłaby mniej niezrozumiała dla kogoś, ktoby wygrał dużo pieniędzy na giełdzie lub na loterji. Taki zysk da się pogodzić z nałogiem spędzania całych godzin na marzeniu oraz na syceniu się wzruszeniami, jakie daje obraz Prud’hona, fraza Mozarta, lub pewne spojrzenie kobiety, o której myśli się często. Nie tak-to zwykli tracić czas ludzie, wypłacający dwa tysiące robotników z końcem każdego tygodnia; myśl ich zawsze mierzy ku temu, co pożyteczne i pozytywne. Marzyciel, o jakim mówię, to osobnik, którego znienawidziliby, gdyby mieli czas myśleć o tem; to figura, którą wzięliby chętnie za cel swoich najostrzejszych żarcików. Miljoner-przemysłowiec czuje mglisto, że taki człowiek wyżej stawia myśl, niż worek złota.
Wyłączam też owego pracowitego młodzieńca, który, w tym samym roku w którym przemysłowiec zarobił sto tysięcy, przyswoił sobie znajomość nowogreczyzny, z czego jest tak dumny że myśli już o arabskim. Proszę, niech nie otwiera tej książki żaden człowiek, który nie był nieszczęśliwy dla przyczyn urojonych, nie płynących z próżności, przyczyn, których wstydziłby się mocno, gdyby je rozgłoszono w salonie.
Jestem najpewniejszy, że nie zyskam łaski u kobiet, które, w tychże salonach, zdobywają szturmem szacunek dzięki ustawicznej komedji. Zdarzyło mi się zdybać niektóre w chwili szczerości; były tem tak zaskoczone, iż, wchodząc same w siebie, nie umiałyby wręcz osądzić, czy jakieś ich uczucie było szczere, czy udane. W jaki sposób takie kobiety mogłyby ocenić obraz prawdziwych uczuć? To też dzieło to stało się ich zmorą; orzekły, że autor musi być potworem.
Rumienić się nagle, kiedy się sobie przypomni pewne postępki własnej młodości; narobić głupstw przez nadmiar uczucia i martwić się tem, nie dlatego że się było śmiesznym w oczach salonu, ale w oczach pewnej osoby w tym salonie; mając dwadzieścia sześć lat, kochać się szczerze w kobiecie, która kocha innego, lub też (ale ta rzecz jest tak rzadka, iż zaledwie śmiem ją wspomnieć z obawy pogrążenia się w sferze niezrozumialstwa, jak w pierwszem wydaniu)... lub też, wchodząc do salonu, gdzie znajduje się ukochana, starać się czytać w jej oczach, co myśli o nas w tej chwili, a wcale nie dbać o to, aby wyrazić miłość własnem spojrzeniem: oto przeszłość, której żądam od mego czytelnika. Opis wielu tych delikatnych i rzadkich uczuć wydał się ludziom pozytywnym ciemny. Co zrobić, aby być jasnym w ich oczach? Oznajmić im zwyżkę kursu o pięćdziesiąt centymów, lub zmianę taryfy celnej w Kolumbji?[10].
Niniejsza książka wyjaśnia poprostu, racjonalnie, można powiedzieć matematycznie, rozmaite uczucia następujące kolejno po sobie, a których całość nazywa się miłością.
Wyobraźmy sobie dość zawiłą figurę geometryczną, nakreśloną kredą na dużej tablicy; otóż ja wam wyjaśnię tę figurę; ale nieodzownym warunkiem jest, aby ona już istniała na tablicy; nie mogę jej sam nakreślić. To właśnie niepodobieństwo sprawia, że tak trudno jest napisać o miłości książkę, nie będącą romansem. Aby śledzić z zajęciem filozoficzny rozbiór tego uczucia, trzeba u czytelnika czego innego niż inteligencji; trzeba koniecznie, aby widział miłość. Otóż, gdzie można widzieć jakieś uczucie?
Oto przyczyna niejasności, której nigdy nie zdołam usunąć.
Miłość jest jak to, co się nazywa na niebie mleczną drogą, błyszczącem skupieniem, utworzonem przez tysiące drobnych gwiazd, z których niejedna jest często mgławicą. Książki zanotowały kilkaset drobnych, kolejnych i jakże trudnych do rozpoznania uczuć, składających się na tę namiętność, i to najgrubszych, i to myląc się często i biorąc rzecz uboczną za główną. Najlepsze z tych książek, takie jak Nowa Heloiza, romanse pani Cottin, Listy panny de Lespinasse, Manon Lescaut, pisane były we Francji, w kraju, gdzie roślina zwana miłość zawsze obawia się śmieszności, gdzie dławią ją wymagania namiętności narodowej: próżności, i gdzie nigdy prawie nie dochodzi ona swego pełnego wzrostu.
Cóż to jest znać miłość z powieści? Cóżby było, gdyby ktoś, wyczytawszy jej opis w setkach głośnych książek, ale nie odczuwszy jej nigdy, szukał w tem oto dziele wytłumaczenia tego szaleństwa? Odpowiem jak echo: „Szaleństwo“.
Młoda, rozczarowana kobieto, czy chcesz napawać się jeszcze tem, co cię tak pochłaniało przed kilku laty, o czem nie śmiałaś mówić z nikim i co omal nie przyprawiło cię o utratę czci? Dla ciebie-to przerobiłem tę książkę, starając się uczynić ją jaśniejszą. Przeczytawszy ją, nie mów o niej nigdy inaczej niż tonikiem wzgardy i rzuć ją do palisandrowej szafki za inne książki, najlepiej zostaw nawet parę kartek nieprzeciętych.
Nietylko parę kartek nierozciętych zostawi niepełny osobnik uważając się za filozofa, dlatego że zawsze obcy był owym szalonym wzruszeniom, które sprawiają, iż szczęście nasze na cały tydzień zależy od jednego spojrzenia. Inni, dochodząc dojrzałego wieku, silą się, przez ambicję, zapomnieć, iż kiedyś mogli się tak poniżyć, aby się zalecać do kobiety i narażać się na upokarzającą odmowę; tacy ludzie znienawidzą tę książkę. Wśród tylu inteligentnych ludzi, którzy potępili to dzieło z rozmaitych powodów, ale zawsze z gniewem, śmieszni wydali mi się jedynie ci, którzy — cóż za dubeltowa próżność! — utrzymują, że zawsze byli wyżsi nad słabostki serca, a mimo to są natyle bystrzy, aby ocenić a priori ścisłość traktatu, będącego jedynie logicznym opisem tych słabostek.
Osobistościom poważnym, zażywającym w świecie sławy ludzi rozsądnych i zgoła nie romantycznych, łatwiej jest o wiele zrozumieć romans, choćby najnamiętniejszy, niż książkę filozoficzną, w której autor na chłodno opisuje rozmaite okresy choroby duszy, zwanej miłością. Romans wzrusza ich nieco; natomiast wobec traktatu filozoficznego są ci rozsądni ludzie niby ślepi, którzyby sobie kazali czytać opis obrazów z muzeum i mówili do autora: „Przyzna pan, drogi panie, że pańskie dzieło jest straszliwie niejasne“. A co będzie, jeżeli temi ślepcami będą ludzie inteligentni, oddawna piastujący tę godność i mający olbrzymie pretensje do nieomylności? Ładnie obejdą się z biednym autorem! To właśnie zdarzyło mu się przy pierwszem wydaniu. Wiele egzemplarzy spłonęło dzięki rozjątrzonej próżności bardzo intelignetnych ludzi. Nie mówię o zniewagach, niemniej pochlebnych przez swą zaciekłość; ogłoszono autora brutalem, niemoralnym, pismakiem dla ulicy, człowiekiem niebezpiecznym etc. W krajach, strawionych monarchją, tytuły te są najniezawodniejszą nagrodą dla każdego, kto się ośmieli pisać o kwestjach moralnych, a nie poświęcić swego dzieła aktualnej pani Dubarry. Szczęśliwa byłaby literatura, gdyby nie była rzeczą modną, i gdyby się nią chcieli zajmować tylko ci, dla których jest stworzona! Za czasów Cyda, Corneille był dla pana margrabiego de Dangeau jedynie poczciwiną. Dziś wszyscy uważają się za powołanych do czytania pana de Lamartine; tem lepiej dla jego wydawcy, ale gorzej i stokroć gorzej dla tego wielkiego poety. Za naszych czasów genjusz liczy się z figurkami, o których istnieniu nie powinien nawet wiedzieć, pod grozą poniżenia się.
Pracowite, czynne, wielce czcigodne i zgoła pozytywne życie jakiegoś radcy stanu, fabrykanta pończoch lub obrotnego bankiera znajduje nagrodę w miljonach, a nie w tkliwych wrażeniach. Pomału, serce tych panów kostnieje, to co pozytywne i użyteczne staje się wszystkiem dla nich, a dusza ich zamyka się dla tego właśnie uczucia, które wymaga najwięcej wczasu i które czyni człowieka najbardziej niezdolnym do wszelkiego rozsądnego i systematycznego zajęcia.

Całą tę przedmowę napisałem jedynie po to, aby okrzyczeć, że książkę moją, na jej nieszczęście, mogą zrozumieć jedynie ludzie, którzy mieli czas robić szaleństwa. Wiele osób obrazi się; te, mam nadzieję, nie będą czytały dalej.

DRUGA PRZEDMOWA.[11]

Piszę jedynie dla stu czytelników, dla owych istot nieszczęśliwych, miłych, uroczych, nie obłudnych, nie moralnych, którym chciałbym się podobać; znam takich ledwie jedną lub dwie. O tych wszystkich, którzy kłamią dla swej pisarskiej reputacji, nie dbam zgoła. Te piękne damy powinny czytywać rachunek swej kucharki oraz modnego kaznodzieję, czy się nazywa Massillon czy pani Necker, aby móc o nim rozmawiać z poważnemi kobietami, które rozdają reputację. A zważcie to dobrze, ten piękny stopień można zawsze uzyskać we Francji, czyniąc się arcykapłanem jakiegoś głupstwa.
Czy byłeś w swojem życiu pół roku nieszczęśliwy z miłości? — spytałbym każdego, kto zechce czytać tę książkę.

Lub, jeśli dusza twoja nie odczuła w życiu innego nieszczęścia, prócz myśli o procesie, albo tego żeś przepadł przy ostatnich wyborach, albo żeś, podczas sezonu kąpielowego w Aix, zbierał mniejsze tryumfy dowcipu niż zazwyczaj, — będę ciągnął dalej niedyskretne pytania i spytam, czyś przeczytał w ubiegłym roku jedno z owych zuchwałych dzieł, które zmuszają do myślenia? Naprzykład Emila J. J. Rousseau, albo sześć tomów Montaigne’a? A jeśli nigdy nie byłeś nieszczęśliwy przez tę słabość silnych dusz, jeśli nie masz zwyczaju, nawspak naturze, myśleć przy czytaniu, książka ta źle cię usposobi dla autora: zbudzi w lobie podejrzenie, że istnieje szczęście którego nie znasz, a które znała panna de Lespinasse.

TRZECIA PRZEDMOWA[12].

Chcę prosić czytelnika o pobłażanie dla niezwykłej formy tej Fizjologji miłości.
Dwadzieścia ośm lat temu (piszę w r. 1842), wstrząśnienia, które nastąpiły po upadku Napoleona, pozbawiły mnie stanowiska. Dwa lata wprzód, traf rzucił mnie, bezpośrednio po okropnościach odwrotu z pod Moskwy, do uroczego miasta, gdzie zamierzałem, ku wielkiej swej radości, spędzić resztę życia. W szczęśliwej Lombardji, w Medjolanie, w Wenecji, wielką, lub, aby rzec lepiej, jedyną sprawą życia jest rozkosz. Nikt się tam nie troszczy o sprawy i o czyny sąsiada; ledwie się ktoś zaprząta własnemi. Jeśli kto spostrzega istnienie sąsiada, to nie poto aby go nienawidzić. Usuńcie zawiść z prowincjonalnego miasta we Francji, cóż zostanie? Nieistnienie, niemożliwość okrutnej zawiści stanowi najpewniejszą cząstkę owego szczęścia, które ciągnie wszystkich mieszkańców prowincji do Paryża.
Po balach maskowych w karnawale 1820 roku, świetniejszych niż zazwyczaj, towarzystwo medjolańskie było świadkiem kilku postępków zupełnie szalonych; mimo że ludzie są tam przyzwyczajeni do rzeczy które wydawałyby się we Francji nie do wiary, zajmowano się niemi cały miesiąc. U nas obawa śmieszności powstrzymałaby od takich wypadków; trzeba mi już wiele odwagi, aby mówić o nich!
Pewnego wieczora komentowano głęboko przyczyny i skutki tych szaleństw w salonie uroczej pani Pietra Grua, która, osobliwym trafem, nie była wmięszana w żadne. Pomyślałem, że, nim rok upłynie, zostanie mi może jedynie bardzo mgliste wspomnienie tych osobliwych faktów oraz pobudek które im przypisywano. Wziąłem do ręki program koncertu; skreśliłem na nim ołówkiem kilka słów. Projektowano faraona; siedziało nas dokoła zielonego stolika z trzydzieści osób; ale rozmowa była tak ożywiona, że zapomnieliśmy o grze. Pod koniec wieczoru nadszedł pułkownik Scotti, jeden z najbardziej uroczych ludzi w armji włoskiej; spytano go, jak sobie tłumaczy fakty które nas zaprzątały; opowiedział nam, w istocie, rzeczy, które przypadek mu zdradził, a które dawały owym sprawom zupełnie inny charakter. Wziąłem znów mój świstek i dopisałem te nowe okoliczności.
Ten zbiór szczegółów tyczących miłości prowadziłem dalej w ten sam sposób, ołówkiem, na skrawku papieru, w salonach, gdzie przysłuchiwałem się rozmowom. Niebawem zacząłem szukać wspólnego prawa, aby oznaczyć rozmaite stopnie. W dwa miesiące potem, obawa że mnie wezmą za carbonaro, wypędziła mnie do Paryża, jedynie, jak sądziłem, na kilka miesięcy; i nigdy już nie ujrzałem Medjolanu, gdzie spędziłem siedem lat.
W Paryżu umierałem z nudów; przyszła mi ochota zająć się jeszcze raz owym lubym krajem, z którego strach mnie wypędził; zebrałem w jeden plik swoje świstki i darowałem ten poszyt księgarzowi. Ale niebawem wyłoniła się trudność; drukarz oświadczył, że niepodobna mu składać z notatek kreślonych ołówkiem. Odgadłem, że uważa tego rodzaju rękopis za uwłaczający jego godności. Młody uczeń z drukarni, który odniósł mi moje notatki, wydawał się zawstydzony niemiłą misją jaką mu powierzono; umiał pisać, podyktowałem mu tedy owe notatki kreślone ołówkiem.
Zrozumiałem też, że dyskrecja nakazuje mi zmienić imiona własne, a zwłaszcza pookrawać anegdoty. Mimo że w Medjolanie wogóle nie czytują, książka ta, gdyby się tam dostała, mogłaby się wydać karygodną złośliwością.
Wydałem tedy nieszczęsną książkę. Ośmielę się wyznać, że w owej epoce byłem na tyle zuchwały, aby gardzić wykwintnym stylem. Zauważyłem, że młody drukarczyk sili się unikać niezbyt dźwięcznych kadencyj oraz zbiegu słów przykrego dla ucha. W zamian za to, zmieniał wciąż bez ceremonji szczegóły, trudne do wyrażenia: sam Wolter boi się rzeczy trudnych do powiedzenia.
Zarys o Miłości mógł być coś wart jedynie przez mnogość drobnych odcieni, które czytelnik powinien sprawdzić w swoich wspomnieniach, o ile był na tyle szczęśliwy aby je mieć. Ale stała się rzecz gorsza: byłem wówczas, jak zawsze zresztą, bardzo niedoświadczony w sprawach literackich; księgarz, któremu darowałem rękopis, wydrukował go na lichym papierze i w niedorzecznym formacie. Toteż, kiedy, po miesiącu, spytałem go o losy książki, odpowiedział: „Można rzec że jest święta, bo nikt jej nie tyka“.
Nie postało mi nawet w głowie starać się o artykuły w dziennikach; wydawało mi się to czemś haniebnem. Mimo to, żadne może dzieło bardziej nie potrzebowało aby je zalecić cierpliwości czytelnika. Pod grozą niezrozumiałości od pierwszych stronic, trzeba było skłonić czytelnika do przyjęcia nowego słowa krystalizacja, mającego plastyczniej wyrazić ów całokształt osobliwych szaleństw, które sobie wyobrażamy jako prawdziwe, a nawet jako niewątpliwe wobec ukochanej osoby.
W owym czasie, cały przesiąknięty, oczarowany najmniejszemi drobnostkami, które zauważyłem w tych moich ubóstwianych Włoszech, unikałem troskliwie wszelkich ustępstw, wszelkich gładkości stylu, które mogłyby uczynić ów Zarys o miłości mniej dzikim w oczach literatów.
Poza tem, nie schlebiałem publiczności; była to epoka, w której literatura, obolała od narodowych nieszczęść, tak wielkich i świeżych, troszczyła się jakgdyby tylko o to, aby ukoić naszą nieszczęśliwą próżność; rymowała męstwo i zwycięstwo, chwała i działa etc. Nudna literatura owej doby nigdy, zdawałoby się, nie szukała prawdziwych rysów traktowanego rzekomo przedmiotu; szukała jedynie sposobności schlebiania temu narodowi, niewolnikowi mody, który pewien wielki człowiek nazwał wielkim narodem, zapominając, że był wielkim jedynie pod warunkiem że jego miał za wodza.
Wynikiem mej nieświadomości co do warunków najskromniejszego bodaj powodzenia było, że, od r. 1822 do 1833, znalazłem nie więcej niż siedemnastu czytelników; po dwudziestu latach jego istnienia, zaledwie setka ciekawych zrozumiała Zarys o miłości. Niektórzy mieli tę cierpliwość, aby śledzić rozmaite fazy tej choroby w swojem otoczeniu; aby bowiem zrozumieć tę namiętność, która, od trzydziestu lat, kryje się u nas tak starannie z obawy śmieszności, trzeba o niej mówić jak o chorobie; tą drogą można niekiedy osiągnąć uleczenie.
W istocie, dopiero po pół wieku przewrotów, które kolejno pochłaniały całą naszą uwagę; dopiero po pięciu zupełnych zmianach formy i dążeń naszych rządów, rewolucja zaczyna ledwie wnikać w nasze obyczaje. Miłość, lub to co ją najczęściej zastępuje kradnąc jej miano, miłość była we Francji wszechwładną za Ludwika XV; damy ze dworu mianowały pułkowników; było to poprostu pierwsze stanowisko w kraju. Po pięćdziesięciu latach, niema dworu, najwpływowsza zaś kobieta z panującego mieszczaństwa lub z dąsającej się arystokracji nie zdołałaby wyjednać komuś trafiki w najmniejszem miasteczku.
Trzebaż to wyznać, kobiety nie są już w modzie; w naszych świetnych salonach, dwudziestoletnie młodziki ledwie raczą do nich zagadać; wolą otaczać kołem nieokrzesanego gębacza, który swoim prowincjonalnym akcentem rozbiera kwestję zdolności, i czyhać na sposobność wtrącenia jakiegoś słówka. Bogata młodzież, która sili się udawać lekkomyślną aby nibyto podtrzymać świetność dawnej arystokracji, woli o wiele mówić o koniach i grywać wysoko w klubach, gdzie kobiety nie mają wstępu. Śmiertelny chłód, panujący w stosunku młodych ludzi do dwudziestopięcioletnich kobiet, które małżeńska nuda wraca społeczeństwu, sprawi może, iż paru inteligentnych ludzi przyjmie życzliwie ten najściślejszy opis kolejnych faz choroby zwanej miłością. Przerażająca zmiana, która nas wtrąciła w obecną nudę i która nie pozwala nam już zrozumieć społeczeństwa z r. 1778, takiego jak je widzimy w listach Diderota do panny Volland, jego kochanki, lub w Pamiętnikach pani d’Epinay, może pchnąć do dociekań nad tem, który-to z naszych kolejnych rządów zabił u nas zdolność zabawy i zbliżył nas do narodu najsmutniejszego pod słońcem. Nie umiemy nawet naśladować ich parlamentu i uczciwości ich stronnictw, jedynej znośnej rzeczy jaką wynaleźli. W zamian za to, najgłupszy z ich smutnych wymysłów, poczucie godności, zajęło u nas miejsce wesołości francuskiej, którą można już tylko spotkać na pięciuset podmiejskich balikach za rogatkami Paryża, lub na południu Francji, poniżej Bordeaux.
Ale który z naszych kolejnych rządów przyniósł nam to straszliwe nieszczęście aby nas zanglizować? Czy mamy winić ów krzepki rząd z r. 1793, który przeszkodził najeźdźcom rozbić obóz na Montmartre? ów rząd, który za niewiele lat wyda się nam heroiczny i który tworzy godną przegrywkę do rządu, niosącego pod Napoleonem nasze imię do wszystkich stolic Europy.
Puśćmy w niepamięć poczciwą w intencjach głupotę Dyrektorjatu, uświetnionego talentem Carnota, i nieśmiertelną kampanję włoską z lat 1796 — 1797.
Zepsucie dworu Barrasa przypominało jeszcze wesołość dawnej epoki; wdzięki pani Bonaparte świadczyły, że nie mieliśmy wówczas żadnej skłonności do posępnego chłodu Anglików.
Głęboka cześć, jaką, mimo zawiści dzielnicy Saint-Germain, musieliśmy żywić dla rządów Pierwszego Konsula, oraz znamienici ludzie, którzy uświetnili towarzystwo paryskie, jak Cretet, Daru, etc., nie pozwalają zrzucać na Cesarstwo odpowiedzialności za wybitną zmianę, jaka się dokonała w charakterze francuskim w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku.

Zbyteczne jest posuwać ten rozbiór: czytelnik zastanowi się, i potrafi wyciągnąć wnioski...


KSIĘGA PIERWSZA

ROZDZIAŁ I.
O miłości

Próbuję zdać sobie sprawę z tego uczucia, którego wszystkie szczere objawy mają w sobie jakieś piękno.
Istnieją cztery odmiany miłości:
1. Miłość sercem, miłość namiętna[13], owa miłość Zakonnicy Portugalskiej, Heloizy do Abelarda, miłość kapitana Vesel, żandarma z Cento[14].
2. Miłostka, ta która kwitła w Paryżu około r. 1760, a którą spotykamy w pamiętnikach i powieściach z owej epoki: Crébillon, Lauzun, Duclos, Marmontel, Chamfort, pani d’Epinay etc.
Jestto niby obraz, w którym wszystko, nawet cienie, powinno być różowe; gdzie nie powinno być nic niemiłego, pod żadnym pozorem, pod grozą uchybienia zwyczajom, dobremu tonowi, subtelności etc. Człowiek dystyngowany wie zgóry, jak się ma zachować i co go czeka w kolejnych fazach tej miłości; wolny od namiętności i jej niespodzianek, zwykle rozwija więcej subtelności niż prawdziwego uczucia, jest bowiem zawsze bardzo inteligentny. Jestto ładna i chłodna miniatura w porównaniu z obrazem Carraccich. Gdy namiętność burzy wszystkie nasze interesy, miłostka zawsze umie się do nich dostroić. Prawda iż, jeśli odjąć tej miernej miłości próżność, zastaje z niej bardzo niewiele; pozbawiona próżności, jest niby wątły ozdrowieniec, który ledwie powłóczy nogami.
3. Miłość fizyczna.
Spotkać na polowaniu piękną i hożą wieśniaczkę, która umyka do lasu. Każdy zna miłość, opartą na tego rodzaju przyjemnościach: choćby ktoś miał najbardziej oschły i niewydarzony charakter, zawsze zaczyna się od tego w szesnastym roku.
4. Miłość z próżności.
Olbrzymia większość mężczyzn, zwłaszcza we Francji, pragnie mieć i ma kobietę modną, jak się ma ładnego konia, coś co należy do zbytku młodego panicza. Zapały te rodzą się z mniej lub więcej głaskanej i drażnionej próżności. Niekiedy łączy się z nią miłość fizyczna, i to nie zawsze; często niema tu nawet przyjemności zmysłów. Dla plebejusza księżna nie ma nigdy więcej niż trzydzieści lat, mawiała księżna de Chaulnes; dworzanie zaś owego zacnego człowieka, Ludwika, króla Holandji, wspominają jeszcze z uciechą pewną ładną panią w Hadze, która nie umiała się zdobyć na opór wobec kogoś kto był diukiem lub księciem. Ale, wierna zasadom monarchicznym, skoro przybywał książę krwi, odprawiała księcia: była niby order ciała dyplomatycznego.
Najszczęśliwszą kombinacją tego płaskiego stosunku jest ta, w której przyjemność zmysłów zwiększa się nawykiem. Wspomnienia upodobniają go nieco do miłości; zerwanie powoduje ranę miłości własnej i smutek; pod wpływem romansowych pojęć człowiek myśli że jest zakochany i melancholijny, próżność bowiem rada się stroi w piórka wielkiego uczucia. Tyle jest pewne, że, z jakiegobądź rodzaju miłości płynie rozkosz, z chwilą gdy dusza bierze w niej udział, rozkosz ta staje się żywa, a wspomnienie jej urocze. W namiętności tej, nawspak wielu innym, wspomnienie tego co się utraciło zawsze wydaje się wyższe od tego, czego można się spodziewać.
Niekiedy, w miłości poczętej z próżności, nawyk lub zwątpienie aby się znalazło coś lepszego, wytwarza rodzaj przyjaźni, najmniej sympatyczny ze wszystkich; chełpi się ona swą pewnością etc.[15].
Miłość fizyczną, jako iż jest wrodzona, znają wszyscy; jednakże dla tkliwych i namiętnych dusz posiada ona jedynie podrzędne znaczenie. Jeżeli tacy ludzie bywają śmieszni w salonie, jeśli intrygi świata często ranią ich serce, znają oni wzamian rozkosze na zawsze zamknięte dla tych, co żyją jedynie dla próżności lub dla pieniądza.
Istnieją cnotliwe i tkliwe kobiety, które zaledwie mają pojęcie o rozkoszy fizycznej; rzadko się na nią narażały, jeśli można tak powiedzieć, a nawet wówczas upojenia duszy dały im niemal zapomnieć o rozkoszy ciała.
Zdarzają się ludzie, będący ofiarą i narzędziem piekielnej dumy à la Alfieri. Ci ludzie, którzy może są okrutni dlatego, że, jak Neron, drżą ciągle sądząc innych wedle siebie; ci ludzie, powiadam, nie są zdolni kosztować rozkoszy fizycznej, o ile jej nie towarzyszy najwyższe upojenie pychy, to znaczy o ile nie dopuszczają się okrucieństw na towarzyszce swych rozkoszy. Skąd okropności Justyny[16]. Tańszym kosztem nie umieją mieć uczucia pewności.

Zresztą, zamiast rozróżniać cztery rodzaje miłości, można równie dobrze przyjąć ośm lub dziesięć odcieni. Istnieje może tyleż sposobów czucia, ile jest sposobów widzenia; ale te różnice nomenklatury nie zmieniają nic w dalszych wywodach. Wszelka miłość na ziemi rodzi się, żyje i umiera, lub wzbija się do nieśmiertelności wedle tych samych praw[17].

ROZDZIAŁ II.
O narodzinach miłości

Oto, co się dzieje w duszy:
1. Podziw.
2. Powiada się sobie: Cóż za rozkosz byłoby całować ją, otrzymywać pocałunki etc.
3. Nadzieja.
Rozbiera się zalety; w takiej chwili kobieta powinnaby się oddać, aby osiągnąć szczyt upojenia zmysłów. Nawet najskromniejszym kobietom oczy płoną w chwili nadziei; namiętność jest tak silna, rozkosz tak żywa, że zdradza się wymownemi znakami.
4. Miłość urodziła się.
Kochać, znaczy znajdować rozkosz w widzeniu, dotykaniu, czuciu wszystkiemi zmysłami, z tak bliska jak tylko można, istoty ukochanej i kochającej wzajem.
5. Zaczyna się pierwsza krystalizacja[18].
Rozkoszujemy się tem, aby stroić w tysiące powabów kobietę której miłości jesteśmy pewni; rozbieramy swoje szczęście z niesłychaną lubością. Poprostu wyolbrzymiamy sobie wspaniały dar, który spadł nam z nieba, którego nie znamy a którego posiadania jesteśmy pewni.
Pozwólcie pracować głowie zakochanego dwadzieścia cztery godzin, a oto co znajdziecie:
W kopalni soli w Salcburgu wrzuca się w czeluść szybu gałąź odartą z liści; w parę miesięcy później wydobywa się ją okrytą lśniącemi kryształkami; najdrobniejsze gałązki, nie większe od łapki sikory, przybrane są mnóstwem ruchomych i lśniących djamentów; nie można poznać pierwotnej gałęzi.
Krystalizacją nazywam czynność myśli, która, we wszystkiem co widzi, odkrywa nowe przymioty ukochanej osoby.
Podróżnik opowiada o chłodzie pomarańczowych gajów w Genui, nad morzem, w upalne dni letnie: cóż za rozkosz byłaby zażywać tego chłodu z nią! Przyjaciel łamie rękę na polowaniu: cóż za rozkosz być pielęgnowanym przez kochaną kobietę! Być wciąż z nią i wciąż czuć jej miłość, to niemal zmieniłoby ból w rozkosz; złamana ręka przyjaciela staje się punktem wyjścia, aby uwierzyć w niebiańską dobroć ukochanej. Słowem, wystarczy pomyśleć o jakiejś zalecie, aby ją ujrzeć w przedmiocie swej miłości.
Zjawisko to, które pozwalam sobie nazwać krystalizacją, ma źródło w naturze, która nas nastraja do rozkoszy i pędzi nam krew do mózgu; w poczuciu iż zalety ukochanej osoby mnożą rozkosz, a wreszcie w tej myśli: ona jest moją. Dziki nie ma czasu iść poza ten pierwszy krok. Czuje rozkosz, ale energję jego mózgu pochłania całkowicie pościg za danielem, którego mięsem musi czemprędzej skrzepić siły, aby nie zginąć od topora wrogów.
Na przeciwnym biegunie cywilizacji, nie wątpię, że kobieta tkliwa dochodzi do tego, iż doznaje rozkoszy fizycznej jedynie z mężczyzną którego kocha[19]. Zupełnie przeciwnie jak u dzikich. Ale, w narodach cywilizowanych, kobieta ma poddostatkiem czasu, dziki zaś tak jest pochłonięty swemi zatrudnieniami, że musi traktować swą samicę jak pociągowe bydlę. Jeżeli samice wielu gatunków zwierząt są szczęśliwsze, to dla tego, że istnienie samców lepiej jest ubezpieczone.
Ale porzućmy lasy, aby wrócić do Paryża. Człowiek trawiony namiętnością widzi wszystkie doskonałości w tej którą kocha; jednakże uwaga jego może być jeszcze rozprószona, dusza bowiem nuży się wszystkiem co jednostajne, nawet doskonaleni szczęściem[20].
Oto co zdarza się, aby utrwalić uwagę:
6. Rodzi się wątpienie. Po kilku spojrzeniach lub szeregu innych czynności, które mogą trwać chwilę albo wiele dni, a które najpierw obudziły a potem umocniły jego nadzieję, kochanek budzi się z pierwszego zdumienia i oswaja się ze swem szczęściem. Powodując się teorją, która, zawsze oparta na najczęstszych przypadkach, powinna brać w rachubę jedynie kobiety łatwe, ów kochanek żąda konkretniejszych rękojmi i dąży do posiadania.
Kobieta przeciwstawia mu obojętność[21], chłód lub nawet gniew, jeśli okazuje zbytnią pewność siebie; we Francji posługuje się odcieniem ironji, który mówi: „Uważasz się za bliższego celu niż jesteś“. Kobieta postępuje tak, bądź wówczas gdy się przebudzi z chwilowego oszołomienia i wróci w granice skromności drżąc że je przekroczyła, bądź poprostu przez rozsądek lub zalotność.
Kochanek zaczyna wątpić o szczęściu które sobie obiecywał; zaczyna brać krytycznie swoje mniemane nadzieje.
Próbuje się rzucić w inne uciechy życia, nie znajduje w nich żadnego smaku. Chwyta go lęk przed strasznem nieszczęściem, a wraz z nim przychodzi głębokie skupienie.
7. Druga krystalizacja.
Wówczas zaczyna się druga krystalizacja, której djamentami są potwierdzenia tej myśli:
Kocha mnie.
Co kwadrans w nocy która nastąpiłaipo narodzinach wątpliwości, po chwili strasznych męczarni, zakochany mówi sobie: Tak, kocha mnie; i krystalizacja zmierza do odkrywania nowych wdzięków; potem znowuż wątpienie wpija weń błędne oczy i osadza go w miejscu. Zaledwie może oddychać, powiada sobie: Ale czy ona mnie kocha? Wśród tych rozdzierających i rozkosznych wahań, biedny kochanek czuje żywo to: Dałaby mi rozkosz, jaką może mi dać ona jedna.
Oczywistość tej prawdy, owa droga na krawędzi straszliwej przepaści, gdy drugą ręką dotykamy najwyższego szczęścia, daje tej drugiej krystalizacji tyle wyższości nad pierwszą.
Kochanek błąka się ustawnie między temi trzema myślami:
1. Ona jest wcieleniem doskonałości.
2. Kocha mnie.
3. Co czynić, aby uzyskać najwyższy dowód miłości? Najbardziej rozdzierająca chwila dla młodej jeszcze miłości, to ta, w której spostrzega, że rozumowała fałszywie i że trzeba zburzyć cały złom krystalizacji.
Wówczas zaczyna się wątpić o samej krystalizacji.

ROZDZIAŁ III.
O nadziei

Wystarczy bardzo małej dawki nadziei, aby spowodować narodziny miłości.
Nadzieja może później rozwiać się po upływie kilku dni; miłość mimo to zrodziła się.
Przy charakterze stanowczym, zuchwałym, porywczym, oraz przy wyobraźni rozbudzonej nieszczęściami życia, stopień nadziei może być mniejszy.
Nadzieja może ustać wcześniej, nie zabijając miłości.
Jeśli kochanek zaznał nieszczęść, jeśli ma charakter czuły i myślący, jeśli zwątpił o innych kobietach, jeśli ma żywe uwielbienie dla danej osoby, wówczas żadna pospolita rozkosz nie zdoła go oderwać od drugiej krystalizacji. Będzie wolał raczej marzyć o najsłabszej możliwości pozyskania kiedyś jej serca, niż otrzymać od kobiety pospolitej wszystko czem ona może go obdarzyć.
Trzebaby, aby w tym okresie (ale nie później, zważcie to dobrze), kobieta, którą kocha, zabiła w nim nadzieję z całem okrucieństwem i aby go sponiewierała publicznie w sposób zmuszający do zerwania wszelkich stosunków.
Narodziny miłości dopuszczają o wiele dłuższych przerw między temi wszystkiemi okresami.
U ludzi zimnych, flegmatycznych, ostrożnych, narodziny te wymagają o wiele więcej nadziei, i to nadziei o wiele bardziej ciągłej. Tak samo u ludzi starszych.
O trwaniu miłości rozstrzyga właśnie ta druga krystalizacja, podczas której człowiek czuje w każdej chwili że trzeba mu być kochanym lub umrzeć. W jaki sposób, po tem nieustannem przeświadczeniu, które z trwaniem miłości obraca się w nawyk, zniósłby ktoś samą myśl o tem, aby przestać kochać? Im charakter silniejszy, tem mniej zdolny do niestałości.
Tej drugiej krystalizacji brak jest prawie zupełnie w miłostkach z kobietami, które się oddają zbyt łatwo.
Z chwilą gdy dopełniły się krystalizacje, zwłaszcza druga, która jest o wiele silniejsza, obojętne oczy nie rozpoznają już pierwotnej gałęzi, ponieważ:
1. strojna jest w przymioty, czyli djamenty, których te oczy nie widzą;
2. strojna jest w przymioty, które nie są dla nich przymiotami.
Doskonałość pewnych wdzięków, o których mówi mu dawny kochanek jego ubóstwianej, oraz pewien błysk dostrzeżony w jego oczach, są djamentem krystalizacji[22] del Rossa.
Myśl o tem, zrodzona w ciągu wieczora, rozmarza go na całą noc.
Niespodziewana odpowiedź, która mi pozwala wejrzeć jaśniej w duszę czułą, szlachetną, gorącą, lub, jak mówi gawiedź, romansową[23], ceniącą ponad szczęście królów przyjemność samotnej przechadzki ze swym kochankiem w ustronnym ’gaju o północy, również rozmarza mnie na całą noc[24].
On powie, że moja kochanka jest skromnisią; ja powiem, że jego kochanka jest ulicznicą.

ROZDZIAŁ IV.

W duszy zupełnie spokojnej — np. młoda dziewczyna, pędząca życie w samotnym dworze na wsi — najmniejsza niespodzianka może spowodować lekki podziw; jeśli się zaś przyłączy najlżejsza nadzieja, rodzi się miłość i krystalizacja.
W tym wypadku miłość bawi zrazu i sprawia przyjemność.
Niespodziankę i nadzieję wspiera potężnie potrzeba kochania oraz melancholja właściwa szesnastolatkom. Wiadomo, że niepokój owego wieku jest pragnieniem miłości, właściwością zaś pragnienia jest, że nie przebiera zbytnio w napoju nastręczonym przez przypadek.
Streśćmy tedy siedm okresów miłości, a mianowicie:
1. Podziw;
2. Co za rozkosz etc.;
3. Nadzieja;
4. Narodziny miłości;
5. Pierwsza krystalizacja;
6. Zjawia się wątpienie;
7. Druga krystalizacja.
Pomiędzy nr. 1 a nr. 2 może upłynąć rok. Pomiędzy nr. 2 a nr. 3 miesiąc; jeżeli nadzieja się nie zjawi, wyrzekamy się nieznacznie nr. 2, jako czegoś co przynosi nieszczęście.
Mgnienie oka między nr. 3 a nr. 4.
Między nr. 4 a nr. 5 niema odstępu. Rozłączyć je może tylko osiągnięcie celu.
Pomiędzy nr. 5 a nr. 6 może upłynąć kilka dni, zależnie od porywczości i śmiałości charakteru; pomiędzy 6 a 7 niema odstępu.

ROZDZIAŁ V.

Człowiek nie ma mocy poniechania tego, co mu sprawia największą przyjemność[25].
Miłość jest jak gorączka; rodzi się i gaśnie bez najmniejszego udziału woli. Oto jedna z głównych różnic między miłostką a miłością; zalet ukochanej osoby można sobie jedynie winszować jako szczęśliwego przypadku.
Pozatem, miłość możebna jest w każdym wieku: namiętność pani du Deffant dla niezbyt powabnego Horacego Walpole. Paryż przypomina sobie może jeszcze świeższy, a zwłaszcza sympatyczniejszy tego przykład.
Jako dowód wielkich namiętności uznaję jedynie te ich następstwa, które są śmieszne. Naprzykład nieśmiałość jest dowodem miłości. Nie mówię o głupiej nieśmiałości uczniaka.

ROZDZIAŁ VI.
Gałąź salcburska

Krystalizacja nie ustaje w miłości prawie nigdy. Oto jej przebieg: póki się nie posiądzie przedmiotu ukochania, istnieje krystalizacja urojona; jedynie przez wyobraźnię jesteś pewien, że dany przymiot istnieje u tej którą kochasz. Po przełomie, odradzające się bezustanku obawy uśmierzają się w realniejszy sposób. Tak więc szczęście jest jednostajne tylko w swojem źródle. Każdy dzień ma inny kwiat.
Jeżeli ukochana kobieta ulegnie swej namiętności i popełni ten straszny błąd że zabije obawę żywością swych upojeń[26], krystalizacja ustaje na chwilę; ale kiedy miłość straci nieco swej żywości, to znaczy swych obaw, zyskuje w zamian czar zupełnego oddania, ufności bez granic; słodkie przyzwyczajenie koi wszystkie troski życia i daje rozkoszom inną barwę.
Z chwilą gdy kochanka cię rzuci, krystalizacja zaczyna się na nowo; każdy zaś akt zachwytu, widok każdego szczęścia które ona ci dać może a o którem już zapomniałeś, kończy się tą rozdzierającą myślą: „To szczęście tak urocze nie wróci już dla mnie nigdy! i to z własnej winy je tracę!“ Jeśli chcesz szukać szczęścia we wrażeniach innego rodzaju, serce twoje odtrąca je. Wyobraźnia maluje ci wprawdzie obrazy fizyczne, sadza cię na rączego konia, pędzącego na łowach przez lasy Devonshire[27]; ale widzisz, czujesz najoczywiściej, że nie zaznałbyś tam żadnej przyjemności. Oto błąd optyczny, którego skutkiem bywa strzał z pistoletu.
Gra posiada też swoją krystalizację, wywołaną (przeznaczeniem sumy którą masz nadzieję wygrać.
Życie dworskie, tak opłakiwane przez szlachtę pod mianem legitymizmu, miało swój urok jedynie dzięki krystalizacji. Nie było dworaka, któryby nie marzył o szybkiej karjerze jakiegoś de Luynes albo de Lauzun, ani powabnej kobiety, którejby nie kusiła książęca mitra pani de Polignac. Żaden racjonalny rząd nie może przywrócić tej krystalizacji. Nic nie jest równie antyimaginacyjne, jak rząd Stanów Zjednoczonych w Ameryce. Widzieliśmy, że ich sąsiedzi, dzicy, nie znają prawie zupełnie krystalizacji. Rzymianie nie mieli o niej pojęcia, znajdowali ją jedynie w sferze miłości fizycznej.
Nienawiść ma swoją krystalizację; z chwilą gdy zjawia się nadzieja zemsty, zaczynamy na nowo nienawidzić.
Jeżeli każda wiara, w którą wchodzi niedorzeczne lub niedowiedzione, stara się zawsze wysunąć na czoło ludzi najbardziej nierozumnych, to również jeden z objawów krystalizacji. Istnieje krystalizacja nawet w matematyce (szkoła Newtona w 1740), w głowach, które nie mogą sobie w każdej chwili uprzytomnić wszystkich szczegółów dowodu tego w co wierzą.
Przyjrzyjcie się, jako przykład, losom wielkich filozofów niemieckich, których nieśmiertelność, tyle razy obwieszczana, nie przekracza nigdy trzydziestu lub czterdziestu lat.
To, iż niepodobna sobie uświadomić przyczyn swoich uczuć, sprawia, iż najrozsądniejszy człowiek bywa fanatykiem muzyki.

Wobec takiego przeciwnika niełatwo jest sobie dowieść że się ma słuszność.

ROZDZIAŁ VII.
O różnicach w rodzeniu się miłości u obu płci

Kobiety przywiązują się przez swoje ustępstwa. Ponieważ dziewiętnaście dwudziestych ich codziennych marzeń odnosi się do miłości, po oddaniu się kobiety marzenia te skupiają się koło jednego przedmiotu: starają się usprawiedliwić krok tak niezwykły, tak stanowczy, tak przeciwny wszystkim prawidłom wstydu. Proces ten nie istnieje u mężczyzn. Zarazem, wyobraźnia kobiety rozbiera dosyta owe tak rozkoszne momenty.
Ponieważ miłość każe wątpić o rzeczach najbardziej dowiedzionych, ta sama kobieta, która, przed oddaniem się była pewna że kochanek jej jest człowiekiem ponad pospolitą miarę, natychmiast, skoro tylko oddała mu wszystko, zaczyna się lękać, że on tylko chciał mieć jedną kobietę więcej na swojej liście.
Wówczas dopiero zachodzi druga krystalizacja, która — ile że towarzyszy jej obawa — jest o wiele silniejsza[28].
Kobieta ma uczucie, że z królowej stała się niewolnicą. Tym stanom duszy sprzyja nerwowe upojenie, zrodzone z rozkoszy tem silniejszych iż są rzadkie. Wreszcie, kobieta, siedząc przy krosienkach, robocie mdłej i zatrudniającej jedynie ręce, wciąż myśli o swym kochanku, gdy ten, galopując na czele szwadronu, naraża się na areszt za jeden fałszywy zwrot.
Sądziłbym tedy, że ta druga krystalizacja jest o wiele silniejsza u kobiet, ponieważ obawa jest żywsza: próżność i honor są w grze, a w każdym razie rozprószenie jest trudniejsze.
Kobiety nie wspiera nawyk rozsądku, którego ja, mężczyzna, nabywam z konieczności przy swojem biurku, pracując po sześć godzin dziennie nad zimnemi i rozsądnemi rzeczami. Nawet poza miłością są one skłonne poddawać się wyobraźni, egzaltacja to ich stan zwyczajny; zacieranie braków ukochanego przedmiotu musi być tedy szybsze.
Kobiety wolą wzruszenia niż rozsądek, to bardzo proste: ponieważ, w myśl naszych niemądrych obyczajów, nie zajmują się w rodzinie niczem poważnem, rozsądek nie zda im się na nic, nigdy nie mają uczucia, aby był na coś przydatny.
Przeciwnie, jest im zawsze szkodliwy, gdyż objawia się jedynie w formie wyrzutu za rozkosz wczorajszą lub w formie zakazu rozkoszy jutrzejszej.
Poleć żonie zarząd którejś ze swoich wiosek, a założę się, że jej księgi okażą się lepiej prowadzone od twoich; wówczas, żałosny despoto, będziesz miał bodaj prawo się żalić, skoro nie miałeś talentu obudzenia miłości. Ilekroć kobiety zapuszczą się w rozumowania ogólne, bezwiednie schodzą na teren miłości. W szczegółach starają się być ściślejsze i dokładniejsze od mężczyzn. Połowa drobnego handlu znajduje się w rękach kobiet, i wywiązują się zeń lepiej niż ich mężowie. Znana jest zasada, że, kiedy się mówi o interesach, nie można być z niemi nazbyt poważnym.
Bo też są one, wszędzie i zawsze, chciwe wzruszeń: patrz rozrywki przy pogrzebach w Szkocji.

ROZDZIAŁ VIII.
This was her favoured fairy realm, and here she erected her aerial palaces[29]
.
Bride of Lammermoor, I, 70.

Ośmnastoletnia dziewczyna nie posiada dość materjału do krystalizacji, pragnienia jej są zbyt ograniczone brakiem życiowych doświadczeń, aby mogła kochać tak namiętnie jak kobieta dwudziestoośmioletmia.
Dziś wieczór wyłuszczam ten pogląd inteligentnej kobiecie, która sądzi przeciwnie: „Wyobraźnia młodej dziewczyny, nie zmrożona żadnem przykrem doświadczeniem, posiadająca cały ogień pierwszej młodości, może stworzyć czarujący obraz z powodu byle mężczyzny. Ilekroć ujrzy swego ukochanego, rozkoszuje się, nie tem czem on jest w istocie, ale lubym obrazem jaki zeń sobie stworzyła.
„Później, gdy się rozczaruje do niego i do mężczyzn wogóle, smutne doświadczenie zmniejsza w niej zdolność krystalizacji, nieufność podcina skrzydła wyobraźni. Widok mężczyzny, choćby był nawet cudem świata, nie zdoła w niej stworzyć równie porywającego obrazu: nie potrafi już kochać z równym ogniem jak w pierwszej młodości. Że zaś w miłości wszystkiem jest nasze złudzenie, nigdy obraz, jaki sobie stworzy kobieta dwudziestoośmioletnia, nie będzie miał tego blasku i czaru, z którego zrodziła się jej miłość w szesnastym roku; druga miłość zawsze się jej będzie zdawała czemś pośledniejszem. — Nie, pani, nieufność, która nie istniała w szesnastym roku, oczywiście musi dać inne zabarwienie tej drugiej miłości. Za młodu, miłość jest niby olbrzymia rzeka, porywająca wszystko w biegu; czuje się, iż opór byłby daremny. Otóż, w dwudziestym ósmym roku tkliwa dusza zna już siebie samą: wie, że jeżeli dla niej istnieje jeszcze szczęście, dać je może jedynie miłość: wywiązuje się w tem biednem niespokojnem sercu straszliwa walka między miłością a nieufnością. Krystalizacja postępuje zwolna; ale, jeżeli wyjdzie zwycięsko z tej straszliwej próby, w której dusza dopełnia swego przeobrażenia wciąż w obliczu najokropniejszego niebezpieczeństwa, wówczas jest tysiąc razy świetniejsza i trwalsza, niż owa krystalizacja szesnastolatek, kiedy, dzięki przywilejowi wieku, wszystko było weselem i szczęściem. Miłość będzie tedy mniej wesoła a bardziej namiętna[30]“.
Rozmowa ta (Bolonja, 9 marca 1820), podająca w wątpliwość punkt dla mnie tak jasny, nasuwa mi myśl, że mężczyzna nie jest zdolny powiedzieć nic dorzecznego o tem co się dzieje w sercu tkliwej kobiety. Inna rzecz z kobietą zalotną: i my mamy próżność i zmysły.
Różnica między narodzinami miłości u obu płci musi wynikać z charakteru nadziei, który nie jest jednaki. Jedna strona naciera, druga broni; jedna prosi, druga odmawia; jedna jest zuchwała, druga wylękła.
Mężczyzna powiada sobie: „Czy spodobam się jej? czy zechce mnie kochać?“
Kobieta: „Czy on nie dla igraszki mówi że mnie kocha? czy to pewny charakter? czy może ręczyć przed sobą za trwałość swych uczuć?“. Oto czemu wiele kobiet traktuje dwudziestotrzechletniego młodzieńca, jak dziecko; jeśli odbył sześć kampanij, wszystko się zmienia, wówczas to jest młody bohater.
U mężczyzny, nadzieja zależy jedynie od postępków tej którą kocha; nic łatwiejszego niż je sobie wytłomaczyć. U kobiet nadzieja musi się wspierać na względach moralnych trudnych do ocenienia. Większość mężczyzn żąda dowodu, który uważają za rozprószenie wszelkich wątpliwości; kobiety nie są natyle szczęśliwe by móc uzyskać taki dowód: nieszczęściem jest, że to, co stanowi pewność i szczęście jednej strony, staje się niebezpieczeństwem i niemal upokorzeniem drugiej.
W miłości, mężczyźni narażeni są na tajemne udręki duszy, kobiety wystawiają się na drwiny publiczne; są bardziej wystraszone, zresztą opinia stanowi dla nich o wiele więcej, gdyż: bądź poważana, to konieczne[31].
Nie mają one niezawodnego środka ujarzmienia opinji przez doraźne narażenie życia.
Kobiety muszą być o wiele nieufniejsze. Dzięki ich wychowaniu, wszystkie drgnienia duszy, tworzące okresy w narodzinach miłości, są u nich łagodniejsze, bardziej nieśmiałe, powolniejsze, mniej stanowcze; mają tedy więcej warunków do stałości, trudniej przyszłoby im poniechać rozpoczętej krystalizacji.
Na widok ukochanego, kobieta albo się szybko namyśla, albo oddaje się szczęściu kochania, szczęściu z którego budzi ją przykro najlżejszy atak z jego strony, trzeba bowiem wyrzec się wszystkich rozkoszy aby chwytać za broń.
Rola mężczyzny jest prostsza; patrzy w oczy ukochanej; jeden uśmiech może go przepełnić szczęściem, toteż bez przerwy stara się go uzyskać[32]. Długie obleganie upokarza mężczyznę, stanowi chlubę kobiety.
Kobieta zdolna jest kochać, nie powiedziawszy w ciągu roku więcej niż kilkanaście słów do swego miłego. Ma w sercu zapisane ile razy go widziała: była z nim dwa razy w teatrze, dwa razy spotkała go na jakimś obiedzie, trzy razy ukłonił się jej na przechadzce.
Jednego wieczora, przy jakiejś grze, pocałował ją w rękę; zauważono, że, od tego czasu, nie pozwala ona, pod żadnym pozorem, nawet narażając się na śmieszność, nikomu pocałować się w rękę.
U mężczyzny nazwanoby takie postępowanie kobiecem, oświadczyła nam Leonora.

ROZDZIAŁ IX.

Dokładam wszelkich wysiłków, aby być suchym. Chcę nakazać milczenie swemu sercu, które miałoby może wiele do powiedzenia. Wciąż drżę, aby to co piszę nie było jedynie westchnieniem, wówczas gdy mi się i zdaje, że zanotowałem jakąś myśl.

ROZDZIAŁ X.

Jako dowód krystalizacji, zadowolę się przypomnieniem następującej anegdoty[33].
Młoda osoba słyszy, że Edward, jej krewny który ma wrócić z armji, jest młodzieńcem bardzo niepospolitym; upewniają ją że kocha ją już ze słyszenia; ale zechce prawdopodobnie ją zobaczyć nim się oświadczy i nim poprosi rodziców o jej rękę. Widzi w kościele nieznajomego młodzieńca, słyszy że wołają nań Edward, myśli już tylko o nim, kocha go. W tydzień później przyjeżdża prawdziwy Edward; to nie ów z kościoła: młoda osoba blednie, i będzie na zawsze nieszczęśliwa, jeśli ją zmuszą by mu oddała rękę.
Oto co ubodzy duchem nazywają szaleństwami miłości.
Pewien szlachetny człowiek obsypuje młodą, nieszczęśliwą dziewczynę najdelikatniejszemi dobrodziejstwami; jestto człowiek pełen przymiotów; miłość już miała się narodzić; ale nosi źle zaprasowany kapelusz i wsiada w jej oczach niezręcznie na konia: młoda dziewczyna powiada sobie z westchnieniem, że nie może odwzajemnić jego uczuć.
Mężczyzna nadskakuje kobiecie najuczciwszej w świecie; ona dowiaduje się, że ten pan przechodził jakieś śmieszne dolegliwości fizyczne: staje się jej nie do zniesienia. A wszakże nie miała najmniejszego zamiaru oddać się mu, te zaś sekretne nieszczęścia nie ujęły mu w niczem dowcipu ani zalet. Ale poprostu krystalizacja stała się niemożliwa.
Aby istota ludzka mogła się oddać z rozkoszą ubóstwieniu lubego przedmiotu — czy go znajdzie w lesie Ardeńskim czy na balu Coulon — trzeba zrazu aby się jej wydał doskonały, nie pod każdym względem, ale w każdym szczególe z tych które spostrzega obecnie; wyda się jej zupełnie doskonały dopiero w jakiś czas po drugiej krystalizacji. To bardzo proste, wystarczy powziąć myśl o jakiejś doskonałości, aby ją widzieć w ukochanej istocie.
Widać z tego, w czem piękność potrzebna jest do narodzin miłości. Trzeba aby brzydota nie stanowiła zapory. Niebawem kochanek dojdzie do tego, że ukochana wyda mu się piękna taka jaka jest, bez myśli o prawdziwej piękności.
Rysy, które tworzą prawdziwą piękność, przyrzekłyby mu — jeśli wolno się tak wyrazić — sumę szczęścia, którą oznaczę cyfrą 1, rysy zaś jego kochanki, takie jak są, przyrzekają mu 1000 jednostek szczęścia.
Przed narodzeniem się miłości, piękność jest potrzebna jako szyld; nastraja do tego uczucia przez pochwały jakie spływają na przyszły przedmiot naszego ukochania. Bardzo żywy podziw daje najlżejszej nadziei siłę rozstrzygającą.
W miłostce, a może i w pierwszych pięciu minutach prawdziwej miłości, kobieta, biorąc kochanka, bardziej liczy się z tem jak inne kobiety patrzą na tego mężczyznę, niż jak nań patrzy ona sama.
Stąd powodzenie książąt krwi i oficerów[34].
Piękne kobiety na dworze sędziwego Ludwika XIV kochały się w tym monarsze.
Trzeba się strzec alby nie otwierać drogi nadziei, póki się nie jest pewnym podziwu. Zrodziłoby to ckliwość, która uniemożliwia na zawsze miłość, lub którą przynajmniej leczy się jedynie podnietą miłości własnej.
Nie budzi sympatji dudek, ani człowiek uśmiechający się do wszystkich; stąd w świecie potrzebny jest pewien odcień szelmostwa, który etanowi o dobrym tonie. Nie chcemy zrywać nawet śmiechu z rośliny nazbyt spospolitowanej. Próżność nasza gardzi w miłości zbyt łatwem zwycięstwem; jako iż w ogólności człowiek nie jest skłonny przeceniać wartości tego co mu ofiarowują.

ROZDZIAŁ XI.

Skoro raz rozpocznie się krystalizacja, rozkoszujemy się każdem nowenn pięknem odkryłem w przedmiocie kochania.
Ale co to jest piękno? Jestto nowa zdolność dostarczenia rozkoszy.
Rozkosze są u każdego odmienne, często sprzeczne: co tłómaczy wybornie, czemu to, co dla jednego jest pięknem, dla drugiego jest brzydotą. (Wymowny przykład: del Rosso i Lisio, 1 styczeń 1820).
Aby ocenić charakter piękna, należy zważyć rodzaj przyjemności każdego człowieka: dla del Rosso, naprzykład, trzeba kobiety która dozwala nieco swobodnych gestów i uśmiechem swoim zachęca do rzeczy bardzo wesołych; kobiety, która co chwila drażni jego wyobraźnię nadzieją rozkoszy; która podnieca jego galanterję i pozwala mu ją rozwinąć.
Przez miłość rozumie del Rosso najoczywiściej miłość zmysłową, Lisio zaś prawdziwą namiętność. Jasne jest, że nie mogą być w zgodzie co do słowa piękno[35].
Ponieważ tedy piękno które odkrywasz jest nową zdatnością dostarczenia ci rozkoszy, rozkosze zaś są tak rozmaite jak ludzie, krystalizacja, wytworzona w głowie każdego człowieka, musi nosić barwę rozkoszy tego człowieka.
Krystalizacja ukochanej, czyli jej piękno, jest nie czem innem niż zbiorem zadowolenia wszystkich pragnień, jakie ktoś mógł kolejno powziąć w związku z jej osobą.

ROZDZIAŁ XII.
Dalszy ciąg krystalizacji.

Czemu się tak rozkoszujemy każdą nową pięknością, odkrytą w ukochanej?
Dlatego, że każda nowa piękność daje nam pełne zadowolenie jakiegoś pragnienia. Chcesz ją mieć czułą, jest czuła; chcesz ją znowuż mieć dumną jak Emilja Comeille’a, — natychmiast, mimo że te właściwości wykluczają się prawdopodobnie wzajem, ukaże ci duszę rzymską. Oto moralna przyczyna, dla której miłość jest najsilniejszą z namiętności. W innych, pragnienia muszą się naginać do chłodnej rzeczywistości; tu, rzeczywistość kształtuje się wedle pragnień; jestto zatem namiętność, w której gwałtowne pragnienia znajdują najżywsze rozkosze.
Istnieją ogólne warunki szczęścia, które władają wszystkiemi zadowoleniami poszczególnych pragnień:
1. Ona zdaje ci się twą własnością, bo ty jeden możesz ją uczynić szczęśliwą.
2. Ona jest sędzią twej wartości. Warunek ten odgrywał wielką rolę na kochliwym i rycerskim dworze Franciszka I-go i Henryka II-go, oraz na wykwintnym dworze Ludwika XV-go. Pod rządem konstytucyjnym i rezonerskim, kobiety tracą cały ten wpływ.
3. Dla romantycznych serc, im wznioślejsza będzie jej dusza, tem bardziej niebiańskie i wyzwolone z kału płaskości będą rozkosze w jej ramionach.
Młodzi Francuzi są, w ośmnastym roku życia, przeważnie uczniami Jana Jakóba Rousseau; ten warunek szczęścia jest dla nich bardzo ważny.
Wśród szamotań spowodowanych żądzą szczęścia, tracimy głowę.
Nawet najrozsądniejszy człowiek, z chwilą gdy kocha, nie widzi żadnego przedmiotu takim jak jest. Szacuje zbyt nisko własne zalety, a przecenia najlżejsze fawory ukochanej. Obawy i nadzieje przybierają natychmiast coś romansowego (wayward). Nie przypisuje już nic przypadkowi, traci poczucie prawdopodobieństwa; rzecz wyrojona staje się rzeczą istniejącą dla jego szczęścia[36].
Przerażająca oznaka tej utraty sądu: myślisz o jakimś drobnym fakcie, trudnym do uchwycenia, widzisz go biało, i tłomaczysz go sobie na korzyść swej miłości; w chwilę potem spostrzegasz że naprawdę był czarny, i znów widzisz w nim argument na rzecz swej miłości.
Wówczas dusza, wydana na łup śmiertelnych niepewności, odczuwa żywo potrzebę przyjaciela; ale dla kochanka niema już przyjaciela. Wiedziano o tem na dworze. Oto źródło jedynego rodzaju niedyskrecji, jaki kobieta subtelna może wybaczyć.

ROZDZIAŁ XIII.
O pierwszym kroku, o wielkim świecie, o nieszczęściach.

Rzeczą najbardziej zdumiewającą w miłości jest pierwszy krok, jest owa niezwykła zmiana która zachodzi w umyśle człowieka.
Wielki świat, ze swemi świetnemi zabawami, wspomaga miłość, ułatwiając ten pierwszy krok.
Zaczyna się od tego, iż zmienia prosty zachwyt (nr. 1) w zachwyt tkliwy (nr. 2): Cóż za rozkosz całować ją, etc.
Porywający walc, w salonie oświeconym tysiącem świec, wlewa w młode serca upojenie, które tłumi nieśmiałość, mnoży poczucie własnych sił, słowem daje odwagę kochania. Widok bowiem uroczego przedmiotu nie wystarcza; przeciwnie, nadmiar uroku onieśmiela tkliwe dusze; trzeba, w braku wzajemności[37], aby przynajmniej zstąpił z piedestału.
Komuż przyjdzie do głowy zakochać się w królowej, o ile go nie ośmieli?[38].
Nic tedy bardziej nie sprzyja narodzinom miłości, niż połączenie nudnego osamotnienia oraz paru balów, rzadkich i długo upragnionych; tak prowadzą rzecz dobre matki córek na wydaniu.
Prawdziwie wielki świat — taki jaki był na dworze francuskim[39] — a który, jak sądzę, nie istnieje już od r. 1780[40] — niezbyt był podatny dla miłości, ile że nie zostawiał prawie zupełnie samotności i czasu, niezbędnych dla krystalizacji.
Życie dworskie uczy spostrzegać i uprawiać wielką ilość odcieni, najlżejszy zaś odcień może być początkiem zachwytu i miłości[41].
Jeżeli do niedoli związanych z samą miłością przyłączą się inne nieszczęścia (cierpienia próżności, jeśli ukochana obraża twą słuszną dumę, twoje poczucie honoru i godność osobistą; choroba, kłopoty pieniężne, (prześladowania polityczne etc.), wówczas przeszkody te jedynie pozornie zwiększają miłość; zaprzątając czem innem wyobraźnię, utrudniają, w miłości rodzącej się, krystalizację, w miłości zaś szczęśliwej narodziny drobnych wątpliwości. Słodycze i szaleństwa miłości wracają ze zniknięciem tych kłopotów.
Trzeba zauważyć, iż, u ludzi lekkich lub obojętnych, nieszczęścia sprzyjają narodzinom miłości; po jej zaś narodzinach, jeżeli nieszczęścia są wcześniejsze, wspomagają miłość w tem, że wyobraźnia, zmierżona innemi sprawami życia, które nasuwają jej jedynie smutne obrazy, rzuca się całkowicie w proces krystalizacji.

ROZDZIAŁ XIV.

Oto spostrzeżenie, które obudzi protesty i które komunikuję jedynie mężczyznom natyle nieszczęśliwym aby kochać namiętnie, przez długie lata, z niezwyciężonemi przeszkodami.
Widok wszelkiej niezwykłej piękności w naturze i sztuce budzi błyskawicznie wspomnienie ukochanej. Dzieje się to tem, iż, w myśl mechanizmu gałązki strojnej w djamenty w kopalni Salcburskiej, wszystko co jest piękne i wzniosłe na świecie stanowi cząstkę ukochanej istoty, i ten niespodziewany obraz szczęścia natychmiast wypełnia oczy łzami. Tak oto wrażliwość na piękno i miłość ożywiają się wzajem.
Jednem z nieszczęść życia jest, iż owo szczęście oglądania ukochanej istoty i rozmawiania z nią nie zostawia wyraźnych wspomnień. Widocznie dusza zbyt jest przejęta swemi wzruszeniami, aby dawać baczenie na ich przyczyny lub okoliczności. Jest samem wrażeniem. I może dlatego że tych rozkoszy nie da się zużyć dowolnem przywoływaniem, odnawiają się one z taką siłą, ilekroć jakiś przedmiot wyrwie nas z marzeń poświęconych ukochanej i przypomni nam ją żywiej jakimś nowym szczegółem[42].
Pewien stary oschły architekt spotykał Ją co wieczór w towarzystwie. W przypływie szczerości, nie licząc się ze słowami, wyśpiewałem[43] raz przed nim czuły i górny dytyramb na jej cześć. Wyśmiała mnie, ja zaś nie miałem siły powiedzieć jej: On panią widuje codzień.
To uczucie jest tak silne, że rozciąga się nawet na osobę jej przyjaciółki, która styka się z nią bezustanku. Kiedy ją widzę, tak przypomina mi Leonorę, że, mimo wszelkich wysiłków, nie mogę jej nienawidzić w owej chwili.
Możnaby rzec, iż, dzięki osobliwej tajemnicy serca, ukochana kobieta udziela więcej czaru niż go sama posiada. Obraz dalekiego miasta, w którem się ją widziało przez chwilę, pogrąża w głębszej i słodszej zadumie niż sama jej obecność. To skutek jej srogości.
Marzeń miłosnych nie da się spisać. Stwierdzam, że mogę odczytać dobrą powieść co trzy lata z tą samą przyjemnością. Budzi we mnie uczucia zgodne z tkliwą skłonnością która mnie zaprząta w danej chwili, lub urozmaica moje myśli, o ile serce jest wolne. Mogę też słuchać z przyjemnością tej samej muzyki, ale nie trzeba aby pamięć brała w tem udział. Działać powinna jedynie wyobraźnia; jeśli opera sprawia większą przyjemność na dwudziestem przedstawieniu, to dlatego, że lepiej się rozumie muzykę lub że przypomina ona pierwsze wrażenia.
Co się tyczy nowych horyzontów ludzkiego serca, jakie otwiera powieść, przypominam sobie bardzo dobrze dawniejsze, lubię nawet znaleść je zanotowane na marginesie. Ale ten rodzaj przyjemności tyczy powieści w sensie czegoś co pogłębia we mnie znajomość człowieka, nie zaś marzenia, które jest prawdziwą rozkoszą powieści. To marzenie jest nie do utrwalenia. Spisać je, znaczy zabić je na teraz, wpada się bowiem w filozoficzną analizę (przyjemności; i zabić jeszcze pewniej na przyszłość, bo nic tak nie paraliżuje wyobraźni jak ucieczka do pamięci. Jeżeli np. znajdę na marginesie notatkę malującą moje wrażenia kiedy czytałem przed trzema laty Old Mortality we Florencji, natychmiast zanurzam się w historji mego życia, w szacowaniu stopnia mego szczęścia w dwóch epokach, słowem w najwyższej filozofji, i żegnaj mi na długo swobodo tkliwych wzruszeń!
Każdy wielki poeta, posiadający żywą wyobraźnię, jest nieśmiały, to znaczy że obawia się ludzi dla przeszkód i zamętu, jakie mogą wnieść w jego rozkoszne marzenie. Drży o swoje skupienie. Ludzie, ze swemi płaskiemi sprawami, wyrywają go z ogrodów Armidy, aby go wepchnąć w cuchnące bajoro; nie umieją ściągnąć jego uwagi inaczej niż drażniąc go. Przez ten nawyk karmienia swej duszy tkliwemi marzeniami oraz przez swój wstręt do wszystkiego co pospolite, wielki artysta jest tak bliski miłości.
Im większym ktoś jest artystą, tem bardziej musi pragnąć tytułów i odznaczeń jako szańca.

ROZDZIAŁ XV.

W pełni najgwałtowniejszej i najnieszczęśliwszej namiętności zdarzają się chwile, w ttkórych wydaje się nam nagle, że już nie kochamy; jestto niby źródło słodkiej wody w morzu. Nie znajdujemy już prawie rozkoszy w myśli o ukochanej, i, mimo że znękani jej srogością, czujemy się niemal jeszcze nieszczęśliwsi, nie znajdując w życiu żadnej treści. Smutna i rozpaczliwa nicość zastępuje istnienie burzliwe, to pewna, ale ukazujące całą naturę z nowej, patetycznej, zajmującej strony.
To wszystko stąd, że za ostatnią bytnością u swej lubej znalazłeś się w położeniu, z którego już poprzednio wyobraźnia twoja wycisnęła wszystko możebne: naprzykład, po okresie chłodu, obchodzi się z tobą mniej źle, dopuszczając ściśle tego samego i temi samemi oznakami wywołanego stopnia nadziei co w innej epoce; wszystko to czyni może bezwiednie. Wyobraźnia odnajduje na swej drodze pamięć i jej smutne przestrogi; krystalizacja[44] ustaje natychmiast.

ROZDZIAŁ XVI.
W małym porcie, nieznanym mi z nazwy, niedaleko Perpignan, 25 lutego 1822[45].

Przekonałem się dziś wieczór, że muzyka, kiedy jest doskonała, działa na serce podobnie jak obecność ukochanej, to znaczy daje szczęście niewątpliwie najwyższe na ziemi.
Gdyby wszyscy odczuwali ją w ten sposób, nie byłoby nic bardziej nastrajającego do miłości.
Ale zanotowałem już w zeszłym roku w Neapolu, że doskonała muzyka, jak doskonały balet[46], każą mi dumać nad tem, co stanowi w danej chwili przedmiot moich marzeń i nasuwa mi wyborne pomysły; np. w Neapolu o sposobie uzbrojenia Greków.
Otóż, dziś wieczór, nie mogę ukryć przed sobą, że mam to nieszczęście of being too great an admirer of milady I...[47].
I może doskonała muzyka, na którą miałem szczęście trafić po paru miesiącach jej braku (mimo że chodzę codzień do Opery), wywarła poprostu owo dawniej stwierdzone działanie, każąc mi żywo myśleć o tem, co mnie zaprząta.
— 4 marca, w tydzień później.
Nie śmiem ani przekreślić, ani potwierdzić poprzedniego spostrzeżenia. To pewna, iż, kiedy je pisałem, czytałem je w mem sercu. Jeśli je dziś podaję w wątpliwość, to może dlatego, że zatraciłem pamięć tego, co widziałem wówczas.
Nawyk muzyki i poczętych z niej marzeń nastraja do miłości. Tkliwa i smutna melodja — byle niezbyt dramatyczna, aby wyobraźnia nie była zmuszona myśleć o czynie — pobudzająca jedynie do marzeń miłosnych, rozkoszna jest dla tkliwej i obolałej duszy: naprzykład przeciągłe tony klarnetu na początku kwartetu z Bianca e Faliero, oraz opowiadanie Camporesi w połowie kwartetu.

Kochanek, posiadający wzajemność lubej, upaja się słynnym duetem Rossiniego z Armidy i Rinalda tak trafnie malującym chmurki szczęśliwej miłości i rozkosze pojednania. Przegrywka wśród duetu, w chwili gdy Rinaldo chce uciekać, oddająca tak wspaniale walkę namiętności, ma jakgdyby fizyczny wpływ na jego serce, działa nań wręcz realnie. Nie śmiem powiedzieć, co czuję w tej mierze; ludzie Północy okrzyczeliby mnie warjatem.

ROZDZIAŁ XVII.
Piękno zdetronizowane przez miłość.

Alberyk spotyka w loży kobietę piękniejszą od swej ukochanej (błagam, pozwólcie mi na matematyczne oszacowanie), t. zn. której rysy obiecują trzy jednostki szczęścia w miejsce dwóch (przyjmuję, że doskonałe piękno daje sumę szczęścia wyrażoną przez cztery).
Czy można się dziwić, że przekłada nad nią swoją ukochaną, której rysy przyrzekają mu sto jednostek szczęścia? Nawet drobne skazy jej twarzy, ślad ospy naprzykład, przejmują rozczuleniem kochającego mężczyznę i wtrącają go w głęboką zadumę, kiedy je ujrzy u innej kobiety; cóż dopiero u swej lubej? Doświadczał tysiąca uczuć wobec tych śladów ospy, te uczucia były przeważnie rozkoszne, przejmujące! Jakiekolwiekby zresztą były, odnawiają się z niewiarygodną żywością na widok tego znaku, nawet na twarzy innej kobiety.
Jeśli tedy dochodzi do tego, że woli i kocha brzydotę, to stąd, ze w tym wypadku brzydota jest pięknością[48]. Pewien człowiek kochał namiętnie kobietę chudą i ospowatą; śmierć mu ją zabrała. W trzy lata później, w Rzymie, spotyka dwie kobiety, jedną cudownie piękną, drugą chudą, ospowatą i tem samem, jeśli chcecie, dość brzydką: zakochuje się w brzydkiej po tygodniu, którego użył na zatarcie jej brzydoty wspomnieniami; przez łatwą zaś do wybaczenia zalotność owa brzydsza nie omieszkała mu przyjść z pomocą, drażniąc nieco jego zmysły, rzecz sprzyjająca tej ewolucji[49]. Mężczyzna spotyka kobietę, której brzydota go razi; niebawem, jeśli kobieta jest bez pretensji, wyraz twarzy pozwoli mu zapomnieć o brakach rysów; wydaje mu się miła, czuje że można ją kochać; po tygodniu budzą się w nim nadzieje, znów po tygodniu ona mu je odbiera; jeszcze tydzień a szaleje za nią.

ROZDZIAŁ XVIII.

Podobnie dzieje się w teatrze z ulubieńcami publiczności: widzowie nie odczuwają już ich rzeczywistego piękna lub brzydoty. Lekain, mimo wybitnej brzydoty, podbijał serca masami; Garrick również, dla wielu przyczyn, ale zwłaszcza dlatego, że nie widziano już rzeczywistej urody ich rysów lub gestów, tylko tę, której wyobraźnia nawykła im użyczać, przez wdzięczność i przez pamięć rozkoszy jakie jej dali. Tak naprzykład sama twarz komika rozśmiesza, z chwilą gdy wejdzie na scenę.
Młoda panna, którą pierwszy raz zaprowadzono do Komedji Francuskiej, mogła zapewne czuć niejaką odrazę do Lekaina podczas pierwszej sceny; ale niebawem przyprawiał ją o płacz lub o dreszcz; jak się oprzeć roli Tankreda[50] lub Orosmana? Jeżeli brzydota była dla niej jeszcze cokolwiek widoczna, zachwyty publiczności oraz nerwowy wpływ, jaki wywierają na młode serce[51] szybko zdołały ją przesłonić. Została z brzydoty jedynie nazwa, a nawet nie, gdyż słyszano, jak entuzjastki Lekaina wykrzykiwały: „Jakiż on piękny!“
Przypomnijmy sobie, że piękność jest wyrazem charakteru, lub, inaczej mówiąc, moralnych przyzwyczajeń, i że jest tem samem wolna od wszelkiej namiętności. Otóż nam właśnie trzeba namiętności; piękność może nam dostarczyć jedynie prawdopodobieństw co do jakiejś kobiety i to jeszcze prawdopodobieństw tego czem ona jest na zimno; spojrzenia zaś twej lubej, zeszpeconej ospą, są uroczą rzeczywistością, która niweczy wszystkie prawdopodobieństwa.

ROZDZIAŁ XIX.
Dalszy ciąg wyjątków od piękności.

Kobiety inteligentne i czułe, ale delikatne i nieśmiałe, które, nazajutrz po jakimś balu, tysiąc razy przechodzą trwożliwie w myśli co mogły powiedzieć lub zdradzić mimowoli, takie kobiety, powiadam, oswajają się łatwo z brzydotą mężczyzny i brak ten nie stanowi dla nich niemal przeszkody.
Mocą tej samej zasady jesteśmy prawie obojętni na stopień piękności ubóstwianej kobiety, która nęka nas srogością. Niema tu już prawie zupełnie krystalizacji piękności; kiedy zaś przyjaciel, chcąc cię uleczyć, powie ci, że ona nie jest ładna, zgadzasz się z nim niemal, a on myśli że osiągnął bardzo wiele.
Przyjaciel mój, dzielny kapitan Trab, opisywał mi dziś wieczór uczucia, jakich swego czasu doznawał na widok Mirabeau.
Nikt, patrząc na tego wielkiego człowieka, nie doświadczał wzrokowo przykrych uczuć, nie znajdował go brzydkim. Porwani jego piorunowym głosem, wszyscy zwracali uwagę — znajdowali przyjemność w tem aby zwracać uwagę — jedynie na to, co było pięknego w jego twarzy. Ponieważ nie było u niego prawie wcale pięknych rysów (pięknością rzeźbiarską lub malarską), zważano jedynie na to, co było piękne inną pięknością[52], pięknością wyrazu.
Podczas gdy zamykało się oczy na wszystko, co, mówiąc po malarsku, było brzydkie, zatrzymywało się z zachwytem na najdrobniejszych szczegółach znośniejszych, np. na piękności jego bujnych włosów; gdyby nosił rogi, wydałyby się piękne[53]. Ładna tancerka zniewala co wieczór do uwagi wytarte lub pozbawione wyobraźni dusze, wypełniające balkon Opery. Przez swoje wdzięczne, śmiałe i uczone ruchy budzi pożądanie i stwarza w nich jedyną może krystalizację do jakiej są jeszcze zdolni. W ten sposób brzydula, na którą nikt nie raczyłby spojrzeć na ulicy, zwłaszcza nikt z tych przeżytych lampartów, jeśli się często pokazuje na scenie, może znaleźć bogatego protektora. Geoffroy powiadał, że teatr jest piedestałem dla kobiety. Im tancerka sławniejsza i więcej zużyta, tem więcej warta: stąd zakulisowe przysłowie: „Niejedna zdoła sprzedać to, czegoby nikt nie chciał darmo“. Dziewczyny te kradną swoim kochankom część ich namiętności i bardzo zdolne są do miłości naprzekór (par pique).
I jak tu nie łączyć szlachetnych i miłych uczuć z fizjognomją aktorki, której rysy nie mają nic odrażającego, w której widzi się co wieczór przez dwie godziny odbicie najszlachetniejszych uczuć, a której nie zna się skądinąd? Skoro się wreszcie znajdziesz w jej salonie, rysy jej przypominają ci uczucia tak szlachetne, że cała otaczająca ją rzeczywistość, mimo iż czasem niegodna, przybiera natychmiast coś romantycznego i wzruszającego.

„Niegdyś, w pierwszej młodości, będąc jeszcze entuzjastą nudnej tragedji francuskiej[54], ilekroć miałem szczęście wieczerzać w towarzystwie panny Olivier, co chwila łapałem się na tem, że serce mam przepełnione szacunkiem, jakbym mówił do królowej: i w istocie nigdy dobrze nie wiedziałem, czy, będąc przy niej, kocham się w królowej, czy w ładnej dziewczynie“.

ROZDZIAŁ XX.

Może właśnie ludzie niezdolni do miłości najżywiej odczuwają piękno: jestto przynajmniej najsilniejsze wrażenie, jakie może im dać kobieta.
Człowiek, któremu biło serce gdy ujrzał zdala biały kapelusik ubóstwianej, zdumiewa się własnej obojętności w obliczu największej piękności świata. Widząc zachwyty innych, może nawet odczuwać przykrość.
Kobiety nadzwyczaj piękne mniej zdają się zachwycające na drugi dzień. To wielkie nieszczęście: to paraliżuje krystalizację.Ponieważ wartość ich jest widoczna wszystkim, niejako dekoracyjna, muszą na liście swoich wielbicieli mieć więcej głupców, książąt, miljonerów etc.[55].

ROZDZIAŁ XXI.
O pierwszem widzeniu.

Dusza, obdarzona wyobraźnią, jest czuła i nieufna, nawet dusza najbardziej naiwna[56]. Może być niedowierzająca zupełnie bezwiednie; tyle przeszła rozczarowań! Wszystko zatem, co jest przewidzianego i urzędowego w poznaniu mężczyzny, mrozi wyobraźnię i oddala możliwość krystalizacji. W romantycznej sytuacji, przeciwnie, miłość zwycięża od pierwszego spojrzenia.
Nic naturalniejszego; zdumienie, które każe długo myśleć o rzeczy nadzwyczajnej, stanowi już połowę pracy mózgowej, potrzebnej do krystalizacji.
Przytoczę początki miłości Serafiny (Gil Blas, t. II, str. 142). To don Fernando opowiada swą ucieczkę przed zbirami Inkwizycji. „Przebywszy kilka alej w głębokiej ciemności, wśród ulewnego deszczu, dotarłem do jakiegoś salonu, którego drzwi były otwarte; wszedłem i rozejrzawszy się w jego przepychach... zauważyłem drzwiczki, otwierające się bez klucza. Uchyliłem je i ujrzałem szereg pokoi, z których tylko ostatni był oświetlony. Co czynić? rzekłem do siebie... Nie mogłem się oprzeć ciekawości. Posuwam się naprzód, przebywam kolejno pokoje i docieram tam gdzie było światło, to jest świeca, płonąca na marmurowym stole, w złocistym świeczniku... Ale niebawem, obracając oczy na łoże, którego kotary były rozchylone z powodu gorąca, ujrzałem przedmiot, który pochłonął całą mą uwagę: była to młoda kobieta, która, mimo rozlegającego się właśnie grzmotu, spała głębokim snem... Zbliżyłem się... wzruszony, zachwycony... Gdy tak upajałem się rozkoszą oglądania jej, zbudziła się.
„Wyobraźcie sobie jej zdumienie, gdy ujrzała w swoim pokoju, w nocy, obcego mężczyznę. Zadrżała na mój widok i wydała krzyk... Starałem się ją uspokoić; przyklękając na jedno kolano, rzekłem: „Pani, zechciej być bez obawy...“ Krzyknęła na dworki... Ośmieliwszy się nieco w obecności służebnej, spytała wyniośle kto jestem etc. etc.“
Oto pierwsze widzenie, którego niełatwo zapomnieć. Cóż głupszego, przeciwnie, w naszych dzisiejszych obyczajach, niż urzędowna i niemal sentymentalna prezentacja młodej dziewczynie jej przyszłego! Ta legalna prostytucja obraża wręcz uczucie wstydu.
„Widziałem dziś popołudniu, 17 lutego 1790 (powiada Chamfort), uroczystość t. zw. rodzinną, to znaczy ludzi uchodzących za uczciwych, czcigodne towarzystwo, cieszące się szczęściem panny de Marille, młodej osoby, pięknej, inteligentnej, cnotliwej, której się trafił ten los, że wychodzi zamąż za pana R., schorowanego, wstrętnego, plugawego, głupiego, ale bogatego starca, którego widziała dziś trzeci raz w życiu przy podpisywaniu kontraktu.
„Jeżeli co charakteryzuje znikczemniałą epokę, to podobny przedmiot tryumfu, niedorzeczność takiej radości, w perspektywie zaś świątobliwe okrucieństwo, z jakiem to samo towarzystwo będzie garściami sypało wzgardę na najlżejszą nierozwagę biednej młodej kobiety, gdy się jej zdarzy pokochać“.
Wszystko co jest obrzędem, co ma charakter rzeczy sztucznej i przewidzianej, gdzie chodzi o to aby się zachować przyzwoicie, poraża wyobraźnię i zostawia jej wrażliwość jedynie na to co jest przeciwne celowi obrzędu, co jest śmieszne; stąd magiczny skutek najmniejszego żartu. Biedna dziewczyna, wylękniona i cierpiąca w poczuciu wstydu podczas urzędowej prezentacji narzeczonego, może myśleć jedynie o roli jaką odgrywa; też niezawodny sposób stłumienia wyobraźni.
O ile sprzeczniejsze ze wstydem jest iść do łóżka z człowiekiem, którego widziało się ledwie dwa razy, po trzech łacińskich słowach wymówionych w kościele, niż oddać się bezwolnie człowiekowi, którego się ubóstwia od dwóch lat. Ale zaczynam mówić językiem niedorzecznym.
P.....[57] jest obfitem źródłem występków i nieszczęść, jakie idą w ślad naszych dzisiejszych małżeństw. Uniemożliwia swobodę młodym dziewczynom przed ślubem, a rozwód, kiedy się oszukają, lub raczej kiedy je oszukają w wyborze jaki im narzucono. Spójrzcie na Niemcy, ów kraj dobrych małżeństw; urocza księżna de Sagan; wyszła zamąż najuczciwiej w świecie po raz czwarty i zaprosiła na wesele trzech poprzednich mężów, z którymi jest bardzo dobrze. To już zbytek; ale jeden rozwód, który karze męża za tyranję, zapobiega tysiącom złych małżeństw. Najzabawniejsze jest, że nigdzie się nie widzi tyle rozwodów co w Rzymie.
Miłość lubi, od pierwszego widzenia, fizjognomję, która zwiastuje coś godnego szacunku i współczucia.

ROZDZIAŁ XXII.
O zacietrzewieniu.

Umysły bardzo subtelne skłonne są do ciekawości i do uprzedzenia; spotyka się to zwłaszcza w duszach, w których wygasł święty ogień, źródło namiętności, i to jest jeden z najsmutniejszych objawów. Istnieje też zacietrzewienie u uczniaków, którzy wchodzą w świat. Na dwóch krańcach życia, przy zbyt wielkiej i przy zbyt małej wrażliwości, człowiek nie godzi się poprostu odczuwać rzeczy jak są, ograniczać się do istotnego wrażenia. Te dusze zbyt płomienne lub przepalone, rozkochane na kredyt, jeśli można się tak wyrazić, rzucają się na przedmioty zamiast czekać na nie.
Nim wrażenie, wynikłe z natury przedmiotów, dotrze do nich, spowijają je zdala, zanim je jeszcze ujrzą, owym urojonym czarem, którego w sobie samych znajdują nie wyczerpane źródło. Następnie, za zbliżeniem, widzą rzeczy nie tak jak są, ale jakiemi je uczyniły i, napawając się samemi sobą pod pozorem danego przedmiotu, sądzą, że napawają się tym przedmiotem. Ale, pewnego dnia, przykrzy się nam ponosić wszystkie koszty, spostrzegamy że ubóstwiany przedmiot nie bierze udziału w grze, zacietrzewienie pryska, zawód zaś, jakiego doznała miłość własna, czyni nas niesprawiedliwymi wobec przecenionego przedmiotu.

ROZDZIAŁ XXIII.
O miłości piorunującej.

Trzebaby zmienić to śmieszne słowo; mimo to, rzecz sama istnieje. Widziałem, jak urocza i szlachetna Wilhelmina, rozpacz berlińskich pięknisiów, gardziła miłością i drwiła z jej szaleństw. Była to osoba olśniewająca młodością, dowcipem, urodą, darami wszelakiego rodzaju... Olbrzymi majątek, dając jej możność rozwinięcia wszystkich przymiotów, był jakgdyby w zmowie z naturą, aby ukazać światu rzadki przykład doskonałego szczęścia w osobie najzupełniej tego godnej. Miała dwadzieścia trzy lat; bywając oddawna na dworze, miała sposobność wzgardzić hołdami najwyższych; cnotę jej, skromną ale niewzruszoną, przytaczano jako przykład; najwięksi zdobywcy serc, zwątpiwszy o zwycięstwie, ubiegali się jedynie o jej przyjaźń. Jednego wieczora udaje się na bal do księcia Ferdynanda i tańczy dziesięć minut z młodym kapitanem.
„Od tej chwili, pisała później do przyjaciółki[58], stał się panem mego serca i mnie całej, do tego stopnia, że byłabym tem przerażona, gdyby szczęście widzenia Hermana zostawiło mi czas myślenia o czemkolwiek. Wyłączną mą myślą było śledzić, czy on na mnie zwraca nieco uwagi.
„Dziś jedyną pociechą jaką mogę znaleźć w swoich błędach, jest koić się złudzeniem, że to jakaś wyższa siła odjęła mi władzę nad sobą i rozum. Żadnem słowem nie umiałabym odmalować, nawet w przybliżeniu, do jakiego stopnia sam jego widok oszołomił mnie i wstrząsnął całe me jestestwo. Rumienię się na myśl, jak szybko i gwałtownie poniosło mnie coś ku niemu. Gdyby jego pierwszem słowem, kiedy wreszcie przemówił do mnie, było: „Czy mnie ubóstwiasz?“ doprawdy musiałabym odpowiedzieć: „Tak“. Nie miałam pojęcia, aby objawy uczucia mogły być tak nagłe i tak nieprzewidziane. Przez chwilę przypuszczałam wręcz, że jestem zatruta.
„Na nieszczęście, ty i cały świat, droga przyjaciółko, wiecie, że bardzo kochałam Hermana: otóż, po kwadransie był mi tak drogi, iż później przywiązanie to nie mogło już wzrosnąć. Widziałam wszystkie jego wady, i przebaczałam mu wszystkie, byle mnie kochał.
„Wkrótce po tym naszym tańcu, król opuścił bal; Herman, który należał do świty, musiał iść za nim. Wraz z nim znikł dla mnie cały świat. Daremnie starałabym się odmalować bezmiar nudy, jaka mnie ogarnęła z utratą jego widoku. Równała się jej jedynie gwałtowna chęć, aby się znaleźć sama.
„Wreszcie zdołałam się wymknąć. Skoro tylko zamknęłam się na dwa spusty w swoim pokoju, siliłam się zwalczyć swą namiętność. Łudziłam się, że mi się to powiodło. Och, droga przyjaciółko, jakże drogo zapłaciłam owego wieczora i następnych dni tę przyjemność, iż mogłam dotąd wierzyć w swoją cnotę!“
To, co przytoczyłem, to dokładny obraz wydarzenia, które stało się nowinką dnia, gdyż, po upływie kilku tygodni, biedna Wilhelmina była zbyt nieszczęśliwa, aby móc ukryć swą miłość. Taki był początek długiego szeregu nieszczęść, które położyły kres jej życiu tak młodo i w tak tragiczny sposób: zginęła, otruwszy się sama, lub otruta przez swego kochanka. Wszystko co mogliśmy dojrzeć w tym młodym kapitanie, to że tańczył bardzo dobrze; był bardzo wesoły, pewny siebie, wyglądał na dobrego chłopca i lubił dziewczęta; pozatem ledwie że szlachcic, zupełnie biedny i nie przyjmowany u dworu.
Nietylko nie trzeba tu nieufności, ale trzeba znużenia nieufnością, trzeba niejako niecierpliwego zuchwalstwa wobec życia. Bezwiednie, dusza zmęczona życiem bez miłości, mimowoli pociągnięta przykładem innych kobiet, pokonawszy wszelki lęk przed życiem, zmierżona smutnemi tryumfami pychy, stworzyła sobie nieświadomie ideał. Spotyka istotę podobną do tego wzoru; krystalizacja poznaje swój przedmiot po wzruszeniu jakie budzi, i poświęca na zawsze panu swoich losów to, o czem marzyła oddawna[59].
Kobiety, podległe temu nieszczęściu, są zbyt dumne, aby pokochać inaczej niż z porywu namiętności. Byłyby ocalone, gdyby mogły się zniżyć do miłostek.
Ponieważ piorunująca miłość rodzi się z tajemnego znużenia tem, co katechizm nazywa cnotą, oraz z nudy, wylęgłej w monotonnej doskonałości, sądzę, iż musi ona spadać najczęściej na t. zw. urwisów. Wątpię, aby mina Katona obudziła kiedy piorunującą miłość.
Rzadkość jej wynika stąd, że jeśli serce, które kocha niejako z góry, ma najlżejsze poczucie swego stanu, niema mowy o piorunującej miłości.
Kobieta, w której nieszczęścia zrodziły nieufność, nie jest zdolna do tego wstrząsu.
Nic tak nie ułatwia piorunującej miłości, jak pochwały innych kobiet, przed poznaniem osoby, która ma być jej przedmiotem.
Jednem z najkomiczniejszych źródeł przygód miłosnych, to fałszywe pioruny. Kobieta znudzona ale oschła myśli przez cały wieczór, że zakochała się na życie. Dumna jest, że znalazła wreszcie ów potężny dreszcz, za którym upędzała się jej wyobraźnia. Nazajutrz, nie wie gdzie się ma schować, a zwłaszcza jak uniknąć nieszczęśnika którego ubóstwiała w wilję.
Ludzie sprytni umieją spostrzec, to znaczy wyzyskać te uderzenia piorunu.

Miłość fizyczna miewa też swoje pioruny. Widzieliśmy wczoraj, jak najładniejsza i najłatwiejsza kobieta w Berlinie zaczerwieniła się nagle w karecie, w naszej obecności. Przechodził właśnie piękny porucznik Findorff. Popadła w głęboką zadumę, niepokój. Wieczorem — wyznała mi to sama w teatrze — szalała, nie umiała sobie dać rady, myślała tylko o Findorffie, z którym nie rozmawiała nigdy. Gdyby miała odwagę, mówiła, byłaby po niego posłała: piękna jej twarz zdradzała objawy najgwałtowniejszej namiętności. Trwało to jeszcze nazajutrz; po trzech dniach, gdy Findorff nie postarał się zbliżyć, przestała o nim myśleć. W miesiąc później był jej wstrętny.

ROZDZIAŁ XXIV.
Podróż w nieznane kraje.

Większość ludzi zrodzonych na Północy niech opuści ten rozdział. Jestto mglista rozprawa o paru zjawiskach tyczących pomarańczy, drzewa które rośnie lub dochodzi pełnego wzrostu jedynie we Włoszech i w Hiszpanji. Aby być zrozumiałym gdzieindziej, musiałbym pomniejszyć fakty.
Nie omieszkałbym tego uczynić, gdybym miał choć chwilę zamiar napisać książkę miłą dla wszystkich. Ponieważ jednak niebo odmówiło mi talentu literackiego, myślałem jedynie o tem, aby opisać z całą oschłością ale też z całą ścisłością naukową pewne fakty, których mimowolnym świadkiem uczynił mnie długi pobyt w ojczyźnie pomarańcz. Fryderyk Wielki, lub inny znamienity człowiek Północy, który nigdy nie miał sposobności widzieć drzew pomarańczowych rosnących poprostu w ziemi, zaprzeczyłby mi następujących faktów, i to z dobrą wiarą. Szanuję nieskończenie dobrą wiarę i rozumiem jej przyczyny.
Ponieważ to szczere oświadczenie mogłoby się wydać pychą, dodam następującą refleksję:
Każdy pisze na los szczęścia co mu się wydaje prawdą i każdy zadaje kłam sąsiadowi. Książki, to poprostu bilety na loterję; doprawdy nie są warte więcej. Potomność, zapominając o jednych a przedrukowując drugie, obwieści tem samem bilety wygrywające. Do tej pory, nikt z nas, spisawszy jak umiał najlepiej to co mu się wydaje prawdą, nie ma racji drwić sobie z sąsiada, chyba że drwiny będą zabawne, wówczas bowiem zawsze ma rację, zwłaszcza jeżeli tak pisze jak pan Courrier do del Furia.
Po tym wstępie, przystąpię odważnie do rozważenia faktów, które, jestem przeświadczony, rzadko zauważono w Paryżu. Ale, ostatecznie, w Paryżu, mieście przewyższającem — rzecz oczywista! — wszystkie inne, nie widzi się pomarańcz rosnących dziko, jak w Sorrento; w Sorrento zaś, ojczyźnie Tassa, nad zatoką neapolitańską, na stoku nad morzem, w położeniu bardziej malowniczem jeszcze od samego Neapolu, ale gdzie nie czyta się Zwierciadła, Lisio Visconti zauważył i spisał następujące fakty:
Kiedy się ma ujrzeć wieczór ukochaną kobietę, oczekiwanie tak wielkiego szczęścia czyni nieznośną każdą chwilę która od niego dzieli.
Jesteś jakby w gorączce: chwytasz się dwudziestu zajęć i rzucasz je kolejno. Spoglądasz co chwila na zegarek i jesteś uszczęśliwiony kiedy spostrzeżesz, żeś zdołał spędzić dziesięć minut bez sprawdzania godziny. Godzina tak upragniona bije wreszcie, i oto, kiedy masz już zapukać do drzwi, byłbyś rad jej nie zastać; zmartwiłbyś się tem jedynie z wyrozumowania; słowem, oczekiwanie widzenia jej sprawia ci przykrość.
Oto rzeczy, dla których dudki mówią że zakochani mają bzika.
A dzieje się to stąd, iż wyobraźnia, gwałtownie wyrwana z rozkosznych marzeń gdzie każdy krok stwarza szczęście, wraca do surowej rzeczywistości.
Tkliwa dusza wie dobrze, iż, w walce która rozpocznie się natychmiast skorą ujrzysz, najmniejsze zaniedbanie, najmniejszy brak uwagi lub odwagi, będą ukarane klęską zatruwającą na długo marzenia wyobraźni i upokarzającą dla miłości własnej, nie licząc iż miłość traci możność ucieczki w świat marzeń. Powiadasz sobie: „Byłem głupi, byłem niedołęga“; ale odwaga wobec kochanej istoty to znak że się kocha mniej.
Ta resztka uwagi, którą się wydziera z takim trudem rozmarzeniom krystalizacji, sprawia, iż, w pierwszych chwilach rozmowy z ukochaną, wymyka się nam mnóstwo rzeczy pozbawionych sensu, lub mających sens przeciwny temu co się czuje. Lub, co jeszcze boleśniejsze, przesadza się własne uczucia, tak iż stają się śmieszne w jej oczach. Ponieważ czujesz mętnie że ona nie dość zwraca uwagę na to co mówisz, popadasz bezwiednie w deklamację. Mimo to, nie przestajesz mówić z obawy kłopotliwego milczenia, podczas którego tem mniej mógłbyś o niej myśleć. Mówisz tedy z przejętą miną mnóstwo rzeczy których nie czujesz i których wstydziłbyś się powtórzyć; silisz się unikać jej obecności, aby być jeszcze bardziej z nią. Kiedy dopiero poznawałem miłość, w pierwszych chwilach to dziwne uczucie kazało mi przypuszczać że nie kocham.
Rozumiem tchórzostwo, i to że rekruci ratują się przed strachem rzucając się na oślep w ogień. Ilość głupstw, które powiedziałem od dwóch lat byle nie milczeć, wprawia mnie w rozpacz kiedy o tem myślę.
Oto co powinnoby w oczach kobiet pogłębić różnicę między namiętnością a miłostką, pomiędzy duszą tkliwą a duszą prozaiczną[60].
W owych rozstrzygających chwilach jedna tyleż zyskuje ile druga traci; dusza prozaiczna osiąga właśnie ten stopień żaru jakiego jej brak zazwyczaj, gdy biedna dusza tkliwa popada w szaleństwo z nadmiaru uczucia i, co więcej, sili się utaić swoje szaleństwo. Zajęty powściąganiem własnych wzruszeń, człowiek daleki jest od zimnej krwi jakiej trzeba dla wyzyskania sytuacji, i wychodzi nadąsany z wizyty, w czasie której dusza prozaiczna uczyniłaby wielki krok naprzód. Z chwilą gdy uczucie jest zbyt żywe, dusza tkliwa i dumna nie może być wymowna w obliczu ukochanej; możliwość niepowodzenia zbytnio ją nęka. Dusza pospolita, przeciwnie, oblicza trafnie widoki powodzenia, nie zaprząta się przewidywaniem klęski i, dumna z tego co stanowi jej pospolitość, drwi sobie z duszy tkliwej, która, nawet przy całej inteligencji, nigdy nie ma potrzebnej swobody, aby mówić rzeczy najprostsze a najskuteczniej wiodące do celu. Dusza tkliwa, niezdolna nic wydrzeć siłą, musi się pogodzić z tem, iż może coś otrzymać jedynie z miłosierdzia ukochanej. Jeżeli kobieta którą kochasz jest naprawdę subtelna, zawsze przyjdzie ci pożałować tego, iż zadałeś sobie gwałt aby jej mówić o miłości. Masz minę zawstydzoną, chłodną; wyglądałbyś na kłamcę, gdyby namiętność nie zdradzała się innemi pewnemi oznakami. Wyrażać to co się czuje tak żywo i tak szczegółowo, w każdym momencie życia, to pańszczyzna, którą człowiek sobie nakłada, ponieważ czytywał romanse; gdyby był naturalny, nigdy nie podjąłby tak ciężkiego zadania. Zamiast silić się mówić o tem co czuł przed kwadransem i starać się dać ogólny i zajmujący obraz, wyrażałby z całą prostotą to co czuje w danej chwili. Ale nie! zadaje sobie straszny gwałt, aby osiągnąć lichy skutek; że zaś temu co mówi brak jest doraźnego przekonania i ponieważ pamięć nie dopisuje, uważa w danej chwili za właściwe wypowiadać rzeczy upokarzająco śmieszne.
Kiedy wreszcie, po godzinnej męce, dokona tego straszliwego wysiłku aby się wyrwać z zaczarowanych ogrodów wyobraźni i sycić się poprostu obecnością ukochanej, zdarza się często, że trzeba się z nią rozstać.
Wszystko to wyda się szaleństwem. Widziałem więcej: przyjaciel mój ubóstwiał pewną kobietę; ona, twierdząc że ją obraził jakąś niedelikatnością (jaką? nigdy się nie dowiedziałem), skazała go nagle, aby ją widywał jedynie dwa razy na miesiąc. Te wizyty, tak rzadkie i tak upragnione, były istnym napadem szaleństwa; i trzeba było całej siły charakteru Salviatiego aby się to nie ujawniło na zewnątrz.
Od samego początku, myśl o końcu wizyty zbyt jest przytomna, aby można było kosztować przyjemności. Mówi się wiele nie słysząc samego siebie; często rzeczy przeciwne temu co się myśli. Brnie się w wywody, które trzeba przerwać nagle dla ich niedorzeczności, skoro się człowiek ocknie i usłyszy swój głos. Przymus jaki sobie wówczas zadaje jest tak gwałtowny, iż sprawia wrażenie chłodu. Miłość kryje się pod swym nadmiarem.
Zdala od niej, wyobraźnia kołysała się najczarowniejszą rozmową; znajdowało się najtkliwsze, najbardziej wzruszające akcenty. W ten sposób, przez dziesięć czy dwanaście dni, człowiek myśli że ma odwagę do niej mówić; ale na dwa dni przed dniem który powinienby być dniem szczęścia, zaczyna się gorączka i rośnie w miarę jak się zbliża straszliwy moment.
W chwili gdy wchodzisz do jej salonu, jesteś zmuszony, aby nie powiedzieć i nie zrobić niewiarygodnego głupstwa, kurczowo zaciec się w milczeniu i patrzeć na nią aby móc bodaj zapamiętać jej twarz. Ledwie znajdziesz się w jej obecności, oczy zachodzą ci jakby mgłą pijaństwa. Czujesz, niby jaki manjak, pęd do najdzikszych rzeczy, masz uczucie że posiadasz dwie dusze: jedną aby działać, drugą aby krytykować to co czynisz. Czujesz mglisto, że świadomość własnego głupstwa ochłodziłaby ci na chwilę krew, zacierając myśl o końcu wizyty i o nieszczęściu rozstania się na dwa tygodnie z ukochaną.
Jeśli się znajdzie w salonie jakiś nudziarz opowiadający płaską historyjkę, wówczas biedny kochanek, w niepojętem szaleństwie, słucha go z całą uwagą, jakgdyby się silił zmarnować te tak rzadkie chwile. Ta godzina, po której spodziewał się tyle, mija jak płonąca strzała; mimo to, czuje z niewysłowioną goryczą wszystkie drobne okoliczności, które mu dowodzą, jak bardzo stał się obcy ukochanej istocie. Znajduje się pośród obojętnych ludzi, którzy przyszli z prostą wizytą, i widzi że on jeden nie zna wszystkich drobiazgów jej życia w ubiegłych dniach. Wreszcie wychodzi; żegnając się z nią chłodno, ma to okropne uczucie że czekają go dwa tygodnie bez jej widoku; to pewna, iż mniej bolesne byłoby mu nie widzieć jej nigdy. To coś (ale o wiele smutniejsze) w rodzaju księcia Policastro, który co pół roku robił sto mil, aby widzieć przez kwadrans, w Lecce, uwielbianą kochankę strzeżoną przez zazdrośnika.
Widać stąd jasno, że wola nie ma wpływu na miłość: wściekły na swą kochankę i na siebie, z jakąż pasją stałbyś się obojętny! Jedyną korzyścią tej wizyty jest, że odnawia skarb krystalizacji.
Życie dzieliło się dla Salviatego na dwutygodniowe okresy, przybierające barwę od wieczoru, w którym mu wolno było widzieć panią ***; tak naprzykład, był upojony szczęściem 21 maja, a 2 czerwca nie wrócił do domu z obawy aby nie ulec pokusie strzelenia sobie w łeb.
Zauważyłem tego wieczora, że powieściopisarze bardzo licho odmalowali chwilę samobójstwa. „Pić mi się chce, rzekł do mnie Salviati zupełnie poprostu, muszę wypić tę szklankę wody“. Nie zwalczałem jego postanowienia, pożegnałem go: wówczas zaczął płakać.
Sądząc z podniecenia jakie towarzyszy rozmowom kochanków, nie byłoby rozsądnie wyciągać zbyt ścisłe konsekwencje z jakiegoś szczegółu. Wyrażają swoje uczucia w słowach które się im wyrwą bezwiednie; wówczas to jest krzyk serca. Pozatem można wyciągać wnioski jedynie z ogólnej fizjognomji rozmowy. Trzeba pamiętać, że dość często człowiek bardzo wzruszony nie ma czasu spostrzec wzruszenia osoby, która jest powodem jego własnego wzruszenia.

ROZDZIAŁ XXV.
Prezentacja.

Widząc bystrość i trafność sądu, z jaką kobiety chwytają pewne szczegóły, przejęty jestem podziwem; w chwilę później, widzę jak wynoszą pod niebiosa jakiegoś durnia, wzruszają się do łez brednią, ważą uroczyście jako rys charakteru płaskie mizdrzenie się. Nie mogę wręcz pojąć tej niedorzeczności; musi w tem tkwić jakieś prawidło ogólne, którego nie znam.
Pochłonięte jedną zaletą mężczyzny i porwane jednym szczegółem, czują go żywo i nie mają już oczu dla reszty. Cały ich fluid nerwowy zużywa się na odczuwanie tej właściwości, nie zostaje go już na inne.
Widywałem najwybitniejszych ludzi, jak ich przedstawiano bardzo rozumnym kobietom: zawsze jakieś ziarenko uprzedzenia rozstrzygało o pierwszem wrażeniu.
Jeżeli wolno mi zniżyć się do trywjalnego szczegółu, opowiem, jak uroczego pułkownika L. B. miano przedstawić pani Struve z Królewca: kobieta pierwszej klasy. — Powiadaliśmy sobie: Fara colpo? (czy zrobi wrażenie?). Powstaje zakład. Podchodzę do pani de Struve i opowiadam, że pułkownik nosi po dwa dni z rzędu jeden krawat; drugiego dnia wiąże go czystą stroną: łatwo zauważyć na jego krawacie pionowe fałdy. Rzecz była najoczywistszym fałszem.
Właśnie kończyłem, kiedy oznajmiono tego czarującego człowieka. Najmizerniejszy laluś paryski sprawiłby większe wrażenie. A zważcie, że serce pani de Struve było zajęte, że to jest uczciwa kobieta i że nie mogło być mowy o miłostce...
Nigdy dwie natury nie były bardziej stworzone dla siebie. Zarzucano pani de Struve, że jest romantyczką, a właśnie jedynie cnota, posunięta aż do romantyzmu, mogła zdobyć pana L. B. Ona to sprawiła, iż rozstrzelano go bardzo młodo.
Kobiety umieją w cudowny sposób odczuwać wszystkie odcienie, najnieznaczniejsze falowania ludzkiego serca, najlżejsze drgnienia miłości własnej.
Mają w tej mierze organ, którego nam zbywa; przyjrzyjcie się, jak pielęgnują rannego.
Ale może za to nie widzą tego co jest myślą, procesem duchowym. Widywałem niepospolite kobiety, zachwycające się człowiekiem wyższym (nie mną), a równocześnie i prawie w tych samych słowach wysławiające największych durniów. Miałem wówczas uczucie znawcy, który widzi, jak najpiękniejsze djamenty bierze ktoś za szkiełka, a woli szkiełka, bo są większe.
Wyciągałem stąd wniosek, że z kobietami trzeba ważyć się na wszystko. Tam, gdzie generał Lassalle odniósł porażkę, kapitan wąsal i rubacha wygrał sprawę[61]. Są bezwątpienia w charakterze mężczyzn rysy które są dla nich niedostępne.
Co do mnie, zawsze wracam do praw fizycznych. Fluid nerwowy zużywa się u mężczyzn mózgiem, u kobiet sercem: dlatego są wrażliwsze. Wytężona praca, i to w zawodzie który wykonywaliśmy całe życie, uspokaja; kobietę może ukoić tylko rozrywka.
Appiani, który wierzy w cnotę jedynie w ostateczności i z którym filozofowaliśmy dziś wieczór, kiedym mu przedstawił myśli rozwinięte powyżej, rzekł:
„Siłę duszy i bohaterstwo jakie rozwijała Eponina na to, aby żyć w jaskini ze swoim mężem i bronić go od rozpaczy, zużyłaby, gdyby żyli szczęśliwie w Rzymie, na to, aby ukrywać przed nim kochanka: silnym duszom trzeba pokarmu“.

ROZDZIAŁ XXVI.
O wstydzie.

Mieszkanki Madagaskaru pokazują bez najmniejszej troski to, co u nas najbardziej się ukrywa; ale umarłyby raczej ze wstydu, nimby pokazały ramię. Jasne jest, że trzy czwarte wstydu są rzeczą wyuczoną. Jestto może jedyne prawo zrodzone z cywilizacji, a rodzące wiele szczęścia.
Zauważono, że drapieżne ptaki kryją się gdy piją, ponieważ, skoro zanurzą głowy w wodzie, są chwilowo bezbronne. Zastanowiwszy się nad obyczajami Otaiti[62], nie widzę innej naturalnej podstawy wstydu.
Miłość jest cudem cywilizacji. U ludów dzikich lub zbyt barbarzyńskich spotyka się jedynie miłość fizyczną i to najgrubszą.
Wstyd użycia miłości zasobów wyobraźni, to znaczy daje jej życie.
Matki wszczepiają wcześnie wstyd młodym dziewczętom i czynią to bardzo troskliwie, jakby przez instynkt korporacji: kobiety zawczasu niejako przygotowują szczęście przyszłego kochanka.
Dla kobiety nieśmiałej i tkliwej niema nic przykrzejszego, niż świadomość, iż pozwoliła sobie w obecności mężczyzny na coś, o co — jak mniema — powinnaby się rumienić; jestem przekonany, iż kobieta mająca nieco dumy wolałaby tysiąc razy śmierć. Lekka swawola, przyjęta z czułością przez kochanego mężczyznę, daje chwilę żywej przyjemności[63]; ale, jeśli ją przyjmie z niechęcią lub bodaj bez zachwytu, musi ona zostawić w duszy kobiety okropną wątpliwość. Kobieta wyższa może tedy tylko zyskać na tem, aby się zachowywać bardzo wstrzemięźliwie. Stawka jest nierówna; w zamian za drobną przyjemność lub zyskanie nowego uroku, grozi jej niebezpieczeństwo palącego wyrzutu, oraz uczucia wstydu które musi się odbić nawet na jej miłości. Wieczór spędzony wesoło, nieopatrznie i bez myśli o niczem drogo opłaca tą ceną. Widok mężczyzny, wobec którego kobieta drży iż się dopuściła takiego błędu, musi jej być przykry na dłuższy czas. Czy można się dziwić sile nawyku, którego najlżejsze naruszenie karane jest najokropniejszym wstydem?
Co się tyczy pożytku wstydu, jest on matką miłości; nie można się z nim tedy o nic spierać. Co do mechanizmu uczucia, nic prostszego; dusza wypełnia się wstydem miast pragnieniem; kobieta zabrania sobie pragnień a pragnienia wiodą do uczynków.
Oczywiste jest, że kobieta tkliwa i dumna (a te dwie rzeczy, będąc przyczyną i skutkiem, rzadko nie chodzą w parze) musi wyrobić sobie pewien chłód, który ludzie, zmrożeni nim, nazywają świętoszkostwem.
Oskarżenie to jest tem złudniejsze, iż nader trudno jest zachować właściwą miarę; gdy kobieta jest niezbyt inteligentna a bardzo dumna, musi sobie uroić, że w sferze wstydliwości nie istnieje przesada. Tak np. Angielka uważa za zniewagę, gdy ktoś w jej obecności nazwie pewną część stroju. Angielka nie pozwoliłaby sobie, wieczorem na wsi, opuścić przy ludziach salonu z mężem; co ważniejsze, sądzi że obraża wstyd, jeśli okaże cień wesołości wobec mężczyzny nie będącego jej mężem[64]. Być może, iż, z powodu tych subtelności, Anglicy, ludzie inteligentni, są często tak znudzeni domowem szczęściem. Sami są winni, nacóż tyle pychy[65]?
W zamian za to, skoro przeskoczyć z Plymouth do Kadyksu i Sewilli, uważałem iż w Hiszpanji żar klimatu i namiętności łatwo pozwala zapomnieć o właściwych granicach. Widywałem bardzo czułe pieszczoty, na które pozwalano sobie publicznie, a które nietylko nie wzruszały mnie ale budziły wręcz przeciwne uczucia. Trudno o coś przykrzejszego.
Siła przyzwyczajenia, wszczepiona kobiecie pod pozorem wstydu, jest czemś nieobliczalnem. Kobieta pospolita, przesadzając wstyd, sądzi że się zrówna z kobietą dystyngowaną.
Władza wstydu jest taka, że tkliwa kobieta raczej zdradzi się wobec kochanka czynem niż słowem.
Najładniejsza, najłatwiejsza i najbogatsza kobieta w Bolonji opowiadała mi przed chwilą, iż, wczoraj wieczór, laluś francuski, który bawi tutaj dając dziwne pojęcie o swym narodzie, ośmielił się skryć pod jej łóżkiem. Chciał widocznie nie zmarnować bezliku pociesznych oświadczyn jakiemi ścigał ją od miesiąca. Ale ten wielki człowiek okazał brak sprytu; doczekał aby pani M. odprawiła pokojówkę i położyła się, ale nie miał cierpliwości wytrwać aż służba zdąży zasnąć. Dama zaczęła dzwonić i wypędziła go haniebnie wśród szyderstw i razów lokajstwa. „A gdyby był odczekał dwie godziny? spytałem. — Byłabym w wielkim kłopocie. Kto zechce uwierzyć, powiedziałby, że nie jestem tu z pani wiedzą?
Wracając od tej pięknej pani, zaszedłem do kobiety ze wszystkich które znam najgodniejszej kochania. Jej nadzwyczajna drażliwość (przewyższa nawet — jeśli to możebne — jej porywającą urodę. Zastaję ją samą i opowiadam jej historję pani M... Filozofujemy na ten temat. „Wie pan, rzekła, jeżeli mężczyzna, który pozwoli sobie na ten krok, podobał się wprzód tej kobiecie, przebaczy mu, a później go pokocha“. Wyznaję, iż byłem zdumiony tem nieoczekiwanem światłem rzuconem w głębiny ludzkiego serca. Odpowiedziałem po chwili milczenia: — „Ale, kiedy ktoś kocha, czyż ma odwagę posuwać się do brutalstwa?“
Rozdział ten byłby o wiele ściślejszy, gdyby go pisała kobieta. Wszystko co tyczy dumy, ambicji kobiecej, narowów wstydu oraz przesady w tej mierze, najrozmaitszych skrupułów, wszystko to — jako zależne wyłącznie od skojarzenia wrażeń[66] które nie mogą istnieć u mężczyzn, a często od skrupułów nie czerpanych w naturze — wszystko to, powiadam, mogłoby się tu znaleźć jedynie o tyle, o ileby autor pozwolił sobie pisać ze słyszenia.
Pewna kobieta powiadała mi, w chwili filozoficznej szczerości, coś w tym rodzaju:
„Gdybym poświęciła kiedy swą wolność, wybrany mój więcej ceniłby moje uczucia, widząc jak byłam oszczędna nawet w najlżejszych faworach“. Na rzecz tedy owego kochanka, którego może nie spotka nigdy, niejedna miła kobieta traktuje ozięble mężczyznę, który z nią rozmawia w danej chwili. Oto pierwsza przesada skromności, i ta jest szanowna; druga wypływa z pychy kobiecej; trzecie źródło przesady, to pycha mężów.
Zdaje mi się, że owa możliwość miłości nastręcza się często marzeniom nawet najcnotliwszej kobiety; i mają słuszność. Nie kochać, kiedy się otrzymało od niebios duszę stworzoną do miłości, znaczy pozbawić siebie i innych wielkiego szczęścia. To tak, jak pomarańcza, któraby nie kwitła z obawy grzechu; a zważcie, że dusza stworzona do miłości nie może prawdziwie odczuć żadnego innego szczęścia. Po pierwszej próbie znajduje ona w rzekomych rozkoszach świata nieznośną pustkę; zdaje się jej nieraz, że kocha sztukę i urok przyrody, ale one obiecują jej jeno i wyolbrzymiają, jeśli możliwe, miłość; i wnet spostrzega, że one jej mówią o szczęściu, którego postanowiła się wyrzec.
Jedną naganną rzeczą, jaką widzę we wstydzie, to to, iż przyucza do kłamstwa; oto jedyna przewaga kobiet łatwych nad kobietami uczuciowemi. Kobieta łatwa powie ci: „Drogi panie, skoro mi przyjdzie na ciebie ochota, powiem ci, i będę rada bardziej jeszcze od ciebie, gdyż cenię pana wysoko“.
Radość Konstancji, wykrzykującej po zwycięstwie swego kochanka: „Jakżem szczęśliwa, że nie oddałam się nikomu przez tych ośm lat, od których nie żyję z mężem!“
Rozumowanie dość niemądre, ale radość nie pozbawiona wdzięku.
Muszę koniecznie opowiedzieć tutaj żale pewnej damy sewilskiej, opuszczonej przez kochanka. Raczcie sobie uprzytomnić, że w miłości wszystko jest znakiem, zwłaszcza zaś proszę o pobłażanie dla mego stylu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Moje męskie oczy rozróżniają dziewięć odmian wstydu:
1. Ryzykuje się wiele dla małych zysków, zatem trzeba być nadzwyczaj oględną, zatem często przesada; nie śmiać się naprzykład z najzabawniejszych rzeczy. Trzeba tedy wiele sprytu, aby mieć skromności ściśle tyle ile trzeba[67]. Dlatego wiele kobiet ma jej nie dosyć w małem kółku, lub, aby rzec ściślej, nie wymagają, aby historyjki, które się im opowiada, były szczelnie osłonięte gazą i aby zbywały się zasłon jedynie w miarę pijaństwa i wesołości[68].
Byłżeby to skutek skromności oraz śmiertelnej nudy, jaką musi ona nakładać wielu kobietom, iż większość ich niczego tak nie ceni u mężczyzn, jak czelności? lub też, czy biorą czelność za charakter?
2. Drugie prawo: Kochanek będzie mnie za to bardziej cenił.
3. Siła nawyku zwycięża nawet w chwilach najwyższego upojenia.
4. Wstydliwość daje kochankowi rozkosze wielce pochlebne: daje mu uczuć co za nakazy kobieta przekracza dla niego!
5. A kobietom rozkosze bardziej upajające: zwyciężając potężne przyzwyczajenie, przejmują duszę do głębi. Hrabia de Valmont znajduje się o północy w sypialni pięknej kobiety, jemu zdarza się to co tydzień, a jej może raz na dwa lata; rzadkość i wstydliwość muszą tedy gotować kobietom rozkosze nieskończenie wyższe[69]. 6. Ujemna strona skromności, to że zmusza nieustannie do kłamstwa.
7. Nadmiar skromności i jej surowość odstręczają od miłości dusze czułe i trwożliwe[70], właśnie te, które są stworzone aby dawać i odczuwać słodycze miłości.
8. U kobiet tkliwych, które nie miały wielu kochanków, skromność paraliżuje swobodę; i to im każe ulegać potrosze przyjaciółkom, które nie potrzebują sobie wyrzucać tej wady[71]. Rozważają każdy poszczególny wypadek, miast zdać się ślepo na zwyczaj. Ich delikatna wstydliwość daje ich postępkom coś wymuszonego; naturalność rodzi pozór nienaturalności; ale ta niezręczność ma jakiś niebiański wdzięk.
Jeśli niekiedy poufałość ich podobna jest do miłości, to stąd, że te anielskie dusze są zalotne nie wiedząc o tem. Aby nie musieć przerywać swych marzeń, aby sobie oszczędzić trudu rozmowy i szukania w rozmowie z przyjacielem czegoś miłego i grzecznego — i tylko grzecznego — opierają się czule na jego ramieniu.
9. To samo co sprawia, iż kobiety, kiedy się biorą do pisania, rzadko tworzą arcydzieła, daje wdzięk ich najmniejszym bilecikom; mianowicie że nigdy nie mają odwagi być zupełnie szczere: być szczerą, byłoby dla nich czemś takiem, jak wyjść bez chusteczki na szyję. Mężczyznom zdarza się często pisać naoślep pod naporem wyobraźni.

Streszczenie:

Pospolicie popełniamy ten błąd, że postępujemy z kobietami, niby z rodzajem mężczyzn szlachetniejszych, zmienniejszych; jak z kimś zwłaszcza z kim niema możliwości współzawodnictwa. Zbyt łatwo zapominamy, że istnieją dwa nowe i szczególne prawa, które władają temi tak niestałemi istotami, zmagając się ze wszystkiemi naturalnemi skłonnościami natury ludzkiej, a mianowicie: Kobieca duma, srom, oraz liczne nawyknienia często nieodgadnione, dzieci sromu.

ROZDZIAŁ XXVII.
O spojrzeniach.

Jestto główna broń cnotliwej zalotności. Można wszystko powiedzieć spojrzeniem, a zawsze można się wyprzeć spojrzenia, ponieważ nie da się go powtórzyć dosłownie.

Przypomina mi to hrabiego G., rzymskiego Mirabeau: miły tameczny rząd wszczepił mu oryginalny sposób opowiadania, zapomocą urywanych słów, mówiących wszystko i nic. Pozwala się wszystkiego domyślać, ale niech kto spróbuje powtórzyć dosłownie jego wyrazy, niepodobna go skompromitować. Kardynał Lante powiadał doń, iż ukradł ten talent kobietom, sądzę nawet że i najuczciwszym. Szelmostwo to jest okrutną, ale sprawiedliwą samoobroną przeciw tyranji mężczyzn.

ROZDZIAŁ XXVIII.
O dumie kobiecej.

Kobiety słyszą całe życie rozmowy mężczyzn o przedmiotach rzekomo ważnych, o grubych zyskach, o tryumfach wojennych, o przeciwnikach zabitych w pojedynku, o okrutnej lub wspaniałej zemście etc. Kobieta z duszą wyniosłą czuje, że, nie mogąc sięgnąć tych spraw, niezdolna jest okazać dumy, płynącej z wagi rzeczy na których się wspiera. Czują, że w łonie ich bije serce, które, siłą i pełnią swych uderzeń, wyższe jest nad wszystko co je otacza, a minio to widzą, że najlichszy z mężczyzn ma się za coś więcej od nich. Spostrzegają, iż mogą objawiać dumę jedynie w drobnych rzeczach, lub bodaj w rzeczach, które mają znaczenie wyłącznie przez uczucie i w których nikt obcy nie może być sędzią. Dręczone tą opłakaną sprzecznością między nędzą swego losu a górnością duszy, silą się dodać blasku swej dumie żywością jej wybuchów, lub nieubłaganym uporem, z jakim obstają przy swoich sądach. Przed czułym momentem, kobiety takie wyobrażają sobie, że zakochany mężczyzna postanowił sobie je oblegać. Całą swą wyobraźnię zużywają na to, aby sobie ujemnie tłumaczyć jego kroki, które, ostatecznie, muszą wyrażać miłość, skoro ten człowiek kocha. Zamiast się poić miłością człowieka który budzi w nich sympatję, czynią z tego kweetję ambicji; i w rezultacie, kobieta z duszą najtkliwszą, o ile czułość jej skupi się na jednym przedmiocie, z chwilą gdy pokocha, jest już tylko próżna, niby pospolita zalotnica.
Kobieta z charakterem poświęci tysiąc razy życie dla ukochanego, a poróżni się z nim na zawsze dla jakiejś urażonej ambicji, o głupstwo. To ich punkt honoru. Napoleon stracił wszystko, aby nie ustąpić jednej wioski.
Widziałem zwadę tego rodzaju, trwającą więcej niż rok. Kobieta bardzo niepospolita wolała raczej poświęcić całe swoje szczęście, niż dać kochankowi[72] najlżejszą wątpliwość co do wzniosłości swej dumy. Pojednanie było dziełem przypadku, oraz chwili słabości u mojej przyjaciółki, słabości, której nie mogła pokonać, spotkawszy swego kochanka, o którym myślała że jest o czterdzieści mil, i w miejscu gdzie z pewnością on nie spodziewał się jej ujrzeć. Nie mogła ukryć pierwszego wybuchu radości; kochanek roztkliwił się bardziej jeszcze, padli niemal przed sobą na kolana... Nigdy nie widziałem tylu łez; był to nieprzewidziany widok szczęścia. Łzy są najwyższym uśmiechem.
Książę d’Argyle dał piękny przykład przytomności umysłu, nie wstępując w szranki z dumą niewieścią w spotkaniu swem w Richemont z królową Karoliną[73]. Im wznioślejszy charakter kobiecy, tem straszliwsze są te burze.

As the blackest sky
Foretells the heaviest tempest[74].

Don Juan.

Czyżby to znaczyło, że, im bardziej kobieta upaja się w życiu zaletami kochanka, tem bardziej w tych okrutnych chwilach, w których sympatja obraca się niejako przeciw sobie samej, stara się ona zemścić za jego wyższość nad innymi?
Lęka się, aby on jej nie pomięszał z nimi. Dawno już nie czytałem nudnej Klaryssy; wydaje mi się wszakże, iż ona przez pychę woli umrzeć i odtrąca rękę Lowelasa.
Wina Lowelasa była wielka, ale, jeśli go kochała trochę, mogła znaleźć w sercu przebaczenie za zbrodnię, której źródłem była miłość.
Monima, przeciwnie, wydaje mi się cudownym wzorem kobiecej delikatności. Któreż czoło nie zarumieni się z rozkoszy, gdy usta aktorki, godnej odtwarzać tę rolę, wypowiadają te słowa:

Et ce fatal amour, dont j’avais triomphé,

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Vos detours m’ont surpris et m’en ont convaincue,
Je vous l’ai confessé, je le dois soutenir;
En vain vous en pourriez perdre le souvenir;
Et cet aveu honteux, oû vous m’avez forcée,
Demeurera toujours présent à ma pensée.
Toujours je vous croirais incertain de ma foi;
Et le tombeau, seigneur, est moins triste pour moi
Que le lit d’un époux qui m’a fait cet outrage;
Qui s’est acquis sur moi ce cruel avantage;
Et, qui, me préparant un éternel ennui,
M’a fait rougir d’un feu qui n’était pas pour lui[75].

Wyobrażam sobie, iż przyszłe wieki powiedzą: Oto, na co się zdała monarchja[76], aby wydawać tego rodzaju charaktery, oraz ich wizerunki, kreślone dłonią wielkich artystów.
Jednak, nawet w średniowiecznych republikach znajduję cudowny przykład tej delikatności; przykład, który zda się obalać mój system o wpływie formy rządu ma namiętności. Przytaczam go z całą uczciwością.
Chodzi o te tak wzruszające wiersze Danta:

Deh! quando tu sarai tornato al mondo,

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ricorditi di me, che son la Pia:
Siena mi fé: disfecemi maremma;
Salsi colui, che innanellata pria,
Disposando, m’avea eon la sua gemma.

Purgatorio, V.[77].

Kobieta, która wyraża się tak wstrzemięźliwie, doznała potajemnie losu Desdemony, i mogła jednem słowem odkryć zbrodnię swego męża przyjaciołom, których zostawiła na ziemi.
Nello della Pietra uzyskał rękę madonny Pii, jedynej dziedziczki Tolomeich, najbogatszej i najznakomitszej rodziny w Siennie. Piękność jej, przedmiot podziwu całej Toskanji, zrodziła w sercu małżonka zazdrość, która, podsycana oszczerstwem i wciąż odradzającemi się podejrzeniami, podsunęła mu straszliwy zamysł. Trudno dziś rozstrzygnąć, czy żona jego była zupełnie niewinna, ale Dante przedstawia ją taką.
Mąż zawiódł ją w bagna sieneńskie, sławne wówczas, jak i dziś, ze swej aria cattiva[78]. Nigdy nie chciał zdradzić nieszczęśliwej żonie przyczyny jej wygnania w tak niebezpieczne miejsce. Duma jego nie raczyła wyrzec skargi ani oskarżenia. Żył z nią samotnie, w opuszczonej wieży, której ruiny nad morzem zwiedzałem. Nie przerwał ani razu wzgardliwego milczenia; nie odpowiadał na pytania młodej żony, nie słuchał jej próśb. Czekał zimno przy jej boku, aż zabójcze powietrze wywrze skutek. Wyziewy bagien niebawem skaziły te lica, najpiękniejsze, powiadają, jakie w owem stuleciu pojawiły się na ziemi. W niewiele miesięcy umarła. Paru kronikarzy owych odległych czasów podaje, że Nello użył sztyletu, aby przyśpieszyć jej koniec: umarła w bagniskach w jakiś okrutny sposób; ale rodzaj jej śmierci był tajemnicą, nawet dla współczesnych. Nello della Pietra przeżył ją, aby spędzić resztę życia w milczeniu, którego nie przerywał nigdy.
Nic szlachetniejszego i delikatniejszego niż sposób, w jaki młoda Pia zwraca się do Danta. Pragnie, aby ją przypomniał pamięci przyjaciół, których opuściła tak młodo; wymawiając wszakże swoje imię oraz wskazując męża, nie dozwala sobie najlżejszej skargi na jego niesłychane, ale już niepowrotne okrucieństwo, nadmienia jeno że on zna dzieje jej śmierci.
Tej zaciekłości w zemście obrażonej pychy nie spotyka się, jak sądzę, gdzie indziej niż na Południu.
W Piemoncie zdarzyło mi się być mimowolnym świadkiem podobnego faktu; ale wówczas nie znałem szczegółów. Wysłano mnie z dwudziestoma pięcioma dragonami do lasów sezyjskich, aby tępić przemytnictwo. Przybywszy wieczorem w to dzikie i opuszczone miejsce, spostrzegłem wśród drzew ruiny starego zamku; udałem się tam; był, ku memu zdziwieniu, zamieszkały. Zastałem tam szlachciurę o posępnem wejrzeniu; był to mężczyzna może czterdziestoletni, olbrzymiego wzrostu; z widoczną niechęcią oddał mi dwa pokoje. Muzykowałem tam potrosze z moim sierżantem; po kilku dniach odkryliśmy, że nasz gospodarz ukrywa kobietę, którą z żartów przezwaliśmy Kamillą; dalecy byliśmy od podejrzewania okropnej prawdy. Po sześciu tygodniach umarła. Wiedziony smutną ciekawością, chciałem zobaczyć ją w trumnie; przekupiłem mnicha czuwającego przy ciele i, około północy, pod pozorem pokropienia ciała święconą wodą, wprowadził mnie do kaplicy. Ujrzałem cudną twarz, z tych które pozostają piękne nawet na łonie śmierci: miała duży orli nos, którego szlachetny i delikatny zarys na zawsze zostanie mi w pamięci. Opuściłem to miejsce żałoby; w pięć lat potem, gdy oddział mego pułku towarzyszył Cesarzowi na jego koronację do Włoch, kazałem sobie opowiedzieć całą historję. Dowiedziałem się, że zazdrosny mąż, hrabia***, zastał rano na łóżku żony angielski zegarek, należący do pewnego młodzieńca w miasteczku gdzie mieszkali. Tegoż samego dnia zawiódł ją do zrujnowanego zamku w lasach nad Sezją. Jak Nello della Pietra, nie wyrzekł nigdy ani słowa. Gdy się doń zwracała z jakąś prośbą, pokazywał jej zimno i w milczeniu angielski zegarek, który miał zawsze przy sobie. Spędził w ten sposób, sam na sam z żoną, trzy lata. Umarła wreszcie z rozpaczy w kwiecie wieku. Mąż próbował zakłuć nożem właściciela zegarka; chybił go, udał się do Genui, gdzie wsiadł na okręt, i więcej o nim nie słyszano. Dobra jego podzielono.
Jeżeli, wobec kobiety o silnie rozwiniętej dumie, przyjmujesz obelgi z uśmiechem, co nie jest trudne człowiekowi chowanemu w żołnierskim obyczaju, mierzisz te harde dusze: biorą cię za tchórza i przechodzą szybko do zniewag. Te wyniosłe natury rade poddają się mężczyźnie, którego widzą nieustępliwym wobec innych mężczyzn. Jestto, jak sądzę, jedyna droga, i często trzeba szukać zwady z sąsiadem, aby jej uniknąć z kochanką.
Do miss Cornel, słynnej aktorki londyńskiej, wchodzi niespodzianie bogaty pułkownik, który był jej użyteczny. Bawił u niej właśnie kochanek od serca, gagatek który był jej tylko przyjemny. „Pan X, powiada zmięszana do pułkownika, przyszedł obejrzeć kuca, którego chcę sprzedać. — Przyszedłem tu po co innego“, odparł dumnie amancik, którego zaczynała już mieć dosyć, a w którym, po tej odpowiedzi, rozkochała się na nowo do szaleństwa[79]. Kobiety tego typu upajają się dumą swego kochanka, zamiast jego kosztem dawać upust własnej dumie.
Charakter księcia de Lauzun (owego z roku 1660[80]) — o ile w pierwszym dniu zdołają mu wybaczyć jego brak urody — nieodparty jest dla kobiet tego rodzaju, a może dla wszystkich kobiet wyższych; wielkość bardziej podniosła jest im niedostępna; spokój oka, które widzi wszystko i nie przejmuje się szczegółami, wydaje im się chłodem. Czyż nie słyszałem na dworze w Saint-Cloud kobiet, utrzymujących że Napoleon ma charakter suchy i prozaiczny?[81]. Wielki człowiek jest jak orzeł, im wyżej się wznosi, tem mniej jest widziany, ukarany za swą wielkość samotnością duszy.
Z dumy kobiecej rodzi się to, co kobiety zwą brakiem delikatności. Sądzę, że to dość jest podobne do tego, co królowie nazywają obrazą majestatu: zbrodnia tem niebezpieczniejsza, iż popada się w nią nieświadomie. Najczulszy kochanek może być oskarżony o brak delikatności, jeśli nie jest zbyt inteligentny i, co smutniejsze, jeśli się ośmieli poddać największemu czarowi miłości, owemu szczęściu aby być zupełnie naturalnym z ukochaną istotą i nie myśleć o tem co do niej mówi.
Oto rzeczy, których szlachetne serce nie domyśla się nawet i których trzeba doświadczyć, aby w nie uwierzyć; w męskich przyjaźniach bowiem jesteśmy przyzwyczajeni postępować szczerze i uczciwie.
Należy bezustanku pamiętać, że mamy do czynienia z istotami, które, mimo że niesłusznie mogą się uważać za niższe co do siły charakteru, lub, mówiąc ściślej, mogą myśleć że się je uważa za niższe.
Czy prawdziwa duma kobiety nie powinnaby się mieścić w sile uczucia które budzi? Przekomarzano się z pewną dworką małżonki Franciszka I-go, a to dla płochości jej kochanka, który, twierdzono, nie kocha jej zbytnio. Wkrótce potem kochanek ów zachorował; kiedy się znów pojawił na dworze, był niemy. Pewnego dnia, po dwóch latach, kiedy się dziwiono że ona wciąż go kocha, rzekła: „Mów“. I, przemówił.

ROZDZIAŁ XXIX.
O męstwie kobiet.
I tell thee, proud Templar, that not in thy fiercest battles hadst thou displayed more of thy vaunted courage, than has been shewn by woman when called upon to suffer by affection or duty[82].
Ivanhoe.

Przypominam sobie, że spotkałem się w pewnej historycznej książce z następującem zdaniem: „Wszyscy mężczyźni stracili głowę; jestto chwila, w której kobiety mają nad nimi niezaprzeczoną wyższość“.
Ich odwaga ma pewną rezerwę, której brak odwadze ich kochanka; mają ambicję wobec niego; znajdują tyle «przyjemności w tem, aby, w ogniu niebezpieczeństwa, iść o lepsze z mężczyzną, który je często rani przewagą swej opieki i siły, iż nasilenie tej rozkoszy wznosi je ponad wszelką obawę rodzącą w tej chwili słabość mężczyzny. Mężczyzna również, gdyby otrzymał taką pomoc w podobnej chwili, okazałby się wyższy nad wszystko: lęk nie tkwi nigdy w niebezpieczeństwie, ale w nas.
Nie znaczy to, abym chciał obniżać odwagę kobiet; widywałem jak, w potrzebie, przewyższały najdzielniejszych mężczyzn. Trzeba tylko, aby kochały; ponieważ czują wówczas jedynie przez mężczyznę, najsroższe niebezpieczeństwo staje się dla nich niby róża którą mają zerwać w jego obecności[83].
Widywałem też u kobiet niekochających nieustraszoność zimną, zdumiewającą, wręcz wyzutą z nerwów.
Sądziłem, to prawda, że są tak dzielne jedynie dlatego, że nie wiedzą co to jest rana i jej utrapienia.
Co do odwagi moralnej, o tyle wyższej niż tamta, siła kobiety, która opiera się swej miłości, jest poprostu rzeczą najbardziej może godną podziwu na ziemi. Wszystkie inne możebne dowody męstwa są drobnostką wobec rzeczy tak przeciwnej naturze i tak uciążliwej. Może znajdują siły w owym nawyku do ofiar, wszczepionym w nie przez skromność.
Nieszczęściem dla kobiet, dowody tego męstwa zostają zawsze w ukryciu i są prawie nie do rozgłoszenia.
Większem nieszczęściem jest, że męstwo to zawsze obraca się przeciw ich szczęściu: księżna de Cleves powinna była nic nie mówić mężowi, a oddać się panu de Nemours.
Być może, iż kobietę podtrzymuje w tem głównie duma, czerpana w chlubnym oporze i że wyobrażają sobie, iż kochanek chce je mieć z próżności; mała i nędzna myśl: mężczyzna namiętny, który z lekkiem sercem pakuje się w tyle śmiesznych sytuacyj, właśnie ma czas myśleć o próżności! To tak, jak mnichy, którzy myślą, oszukują djabła, bijąc monetę pychy ze swoich włosienic i umartwień.
Sądzę, że gdyby pani de Cleves dożyła starości, epoki w której ma się jasny sąd o życiu i w której słodycze pychy ukazują się w całej swej nędzy, żałowałaby. Byłaby chciała żyć tak, jak żyła pani de La Fayette[84].
Odczytałem setkę stronic tego szkicu; dałem bardzo liche pojęcie o prawdziwej miłości, o miłości która zagarnia całą duszę, wypełnia ją obrazami to szczęśliwemi bez granic, to rozpaczliwemi, ale zawsze wzniosłemi, i czyni ją nieczułą na resztę istnienia. Nie wiem, jak wyrazić to, co widzę tak dobrze; nigdy dotkliwiej nie czułem braku talentu. Jak oddać prostotę wyrazu i charakteru, głęboką powagę, spojrzenie malujące tak wiernie i tak szczerze każdy odcień uczucia, a zwłaszcza, powtarzam jeszcze raz, owo niewymowne nie-dbanie o wszystko co nie jest ukochaną kobietą? Jedno nie lub tak, wyrzeczone przez mężczyznę który kocha, posiada jakieś namaszczenie, nie spotkane gdzie indziej, nie spotkane u tegoż mężczyzny w innym czasie. Dziś rano (3 sierpnia), około dziewiątej przejeżdżałem konno koło pięknego angielskiego ogrodu margrabiego Zampieri, położonego na ostatnich stokach lesistych pagórków, o które wspiera się Bolonja, a z których oko cieszy się tak pięknym widokiem bogatej i kwitnącej Lombardji, najpiękniejszej krainy w świecie. W laurowym gaiku w ogrodzie Zampierich, wznoszącym się nad drogą którą jechałem a która wiedzie do wodospadu na Reno w Casa-Lecchio, ujrzałem hrabiego Delfante; tonął w głębokiej zadumie i, mimo że spędziłem z nim poprzedni wieczór do drugiej po północy, ledwie mi się odkłonił. Dotarłem do wodospadu, przebyłem Reno, wreszcie, conajmniej w trzy godziny później, przejeżdżałem z powrotem koło gaiku. Ujrzałem hrabiego ściśle w tej samej pozycji; stał oparty o sosnę, wznoszącą się ponad gaj laurowy. Obawiam się, że ten szczegół wyda się zbyt prosty i nie dowodzący niczego: podszedł ku mnie ze łzą w oku, prosząc abym nie opowiadał o tem jego odrętwieniu. Wzruszyło mnie to, ofiarowałem się zawrócić z drogi i spędzić z nim dzień na wsi. Po upływie dwóch godzin wyznał mi wszystko: to piękna dusza; ale jakże te stronice są zimne w porównaniu z tem co on mi mówił!
Następnie wydaje mu się, że ona go nie kocha; nie jestem tego zdania. Niepodobna nic wyczytać z pięknej marmurowej twarzy hrabiny Ghigi, u której spędziliśmy wieczór. Niekiedy jedynie, nagły i lekki rumieniec którego nie może opanować, zdradza wzruszenie tej duszy, którą najwybujalsza duma niewieścia broni przed silnemi wzruszeniami. Jej alabastrowa szyja oraz dostępny oku zaczątek pięknych ramion, godnych Canowy, płonią się również. Umie ona misternie umykać swoje czarne i mroczne oczy spojrzeniom ludzi, których przenikliwości obawia się jej kobieca delikatność; ale widziałem tej nocy, przy pewnem odezwaniu się Delfanta, które się jej nie podobało, jak nagły płomień objął ją całą. Wydał się tej hardej duszy mniej godny jej.
Ale wreszcie, gdybym się nawet mylił w swoich rachubach co do szczęścia hrabiego Delfante, uważam iż on, poza kwestją próżności, szczęśliwszy jest ode mnie obojętnego, mimo iż i z pozoru i w rzeczywistości znajduję się w nader pomyślnem położeniu.

Bolonja, 3 sierpnia 1918.

ROZDZIAŁ XXX.
Osobliwe i smutne zjawisko.

Kobiety, przez pychę niewieścią, mszczą się za głupców na ludziach rozumnych, a za prozaiczne dusze groszorobów i hałaburdów na szlachetnych sercach. Niema co, ładny rezultat!
Drobne względy dumy i konwenansów unieszczęśliwiły niejedną kobietę, a rodzice ich, przez dumę, wtrącili je w okropne położenie. Los zachował im — pociecha przerastająca wszystkie ich niedole — szczęście kochania gorąco i z wzajemnością; ale oto, pewnego pięknego dnia, przejmują od swoich wrogów tę samą szaloną pychę której stały się ofiarą, aby zabić jedyne szczęście jakie im zostało, aby sprawić własną niedolę i niedolę tego kto je kocha. Jakaś przyjaciółka, która miała dziesięć głośnych miłostek — i nie zawsze kolejno! — tłumaczy im poważnie, że, jeśli pokochają, zniesławią się w opinji; wszakże ta poczciwa opinja, która nie wznosi się nigdy powyżej tego co niskie, użycza im szczodrze jednego kochanka co rok, ponieważ, powiada, tak jest z reguły. Tak więc, dusza ze smutkiem patrzy na to dziwne widowisko: kobieta tkliwa i nieskończenie skrupulatna, anioł czystości wyrzeka się, z porady ordynarnej ladacznicy, jedynego i olbrzymiego szczęścia jakie jej zostało, aby stanąć w olśniewająco białej szacie przed chamem-sędzią, o którym wiadomo od wieków że jest ślepy i który krzyczy w niebogłosy: „Suknia jej jest czarna!“

ROZDZIAŁ XXXI.
Wyjątek z dziennika Salviatiego.
Ingenium nobis ipsa puella facit.
Propert., II, 1.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Bolonja, 29 kwietnia 1818.

Złamany nieszczęściem, do którego mnie przywiodła miłość, przeklinam swoje istnienie. Nie mam serca do niczego. Czas jest pochmurny, pada deszcz, spóźniony chłód pogrążył w smutku naturę, która, po długiej zimie, rwała się ku wiośnie.
Schiassetti, pensjonowany pułkownik, rozsądny i chłodny przyjaciel, spędził u mnie dwie godziny.
— Powinienbyś przestać ją kochać.
— W jaki sposób? Wróć mi moją pasję do wojny.
— To wielkie nieszczęście dla ciebie, że ją poznałeś.
Godzę się z tem niemal, tak czuję się przybity i bez energji, tak bardzo owładnęła mną dziś melancholja. Dochodzimy razem, co za cel mogła mieć jej przyjaciółka w tem aby mnie oczernić; nie znajdujemy nic, poza tem starem neapolitańskiem przysłowiem: „Kobietę, którą miłość i młodość opuszczają, uraża lada co“. To pewne, że ta okrutna kobieta wściekła się na mnie: oto wyrażenie jednego z jej przyjaciół. Mogę się zemścić okrutnie, ale przeciw jej nienawiści nie mam najmniejszego środka obrony. Schiassetti żegna mnie. Wychodzę w deszcz, nie wiedząc co z sobą począć. Mieszkanie moje, ów pokój w którym mieszkałem w pierwszych czasach naszej znajomości, kiedy widywałem ją co wieczór, stał mi się nie do zniesienia. Każda rycina, każdy sprzęt, wyrzucają mi szczęście o którem marzyłem w ich obecności a które straciłem na zawsze.
Uganiam przez ulice w zimnym dżdżu; przypadek, jeżeli mogę to nazwać przypadkiem, sprowadza mnie pod jej okna. Zapadała noc, a ja szedłem z oczami pełnemi łez wlepionemi w jej okno. Nagle, firanka rozchyliła się nieco, jakgdyby ktoś chciał wyjrzeć oknem, i natychmiast opadła. Uczułem skurcz serca. Nie mogłem się utrzymać na nogach: chronię się w bramę sąsiedniego domu. Tysiączne uczucia zalewają mą duszę: poruszenie firanek mogło być rzeczą przypadku, ale gdyby to jej własna ręka je rozchyliła!
Istnieją dwa nieszczęścia w świecie: nieszczęśliwa miłość oraz dead blank[85].
Kochając, czuję, iż o dwa kroki ode mnie istnieje szczęście olbrzymie, przewyższające wszystkie moje pragnienia, a zawisłe jedynie od jednego słowa, uśmiechu.
Bez miłości — jak Schiassetti — w smutne dni, nie widzę nigdzie szczęścia, wątpię aby ono mogło dla mnie istnieć, popadam w spleen. Trzebaby nie znać silnych namiętności, mieć jedynie nieco ciekawości i próżnostek.
Jest druga rano, widziałem nieznaczne drgnienie firanek o szóstej; zrobiłem dziesięć wizyt, poszedłem do teatru; ale wszędzie milczący i zadumany, straciłem wieczór na rozważaniu tej kwestji: „Czy, po takim gniewie i tak nieuzasadnionym (bo czyż ja chciałem ją obrazić; a czegóż w świecie nie usprawiedliwia intencja?), uczuła przez chwilę drgnienie miłości?“
Biedny Salviati, który wypisał to wszystko na swoim Petrarce, umarł w jakiś czas potem; był w zażyłej przyjaźni z Schiassettim i ze mną; znaliśmy wszystkie jego myśli i jemu-to zawdzięczam całą posępną stronę tego studjum. Człowiek ten, to była wcielona nierozwaga; zresztą, kobieta, dla której zrobił tyle szaleństw, jest najbardziej zajmującą istotą jaką spotkałem. Schiassetti mawiał do mnie: „Ależ czy ty sądzisz, że ta nieszczęśliwa miłość nie miała dla Salviatiego jakich korzyści? Przedewszystkiem, doznał straty pieniężnej, najprzykrzejszej jaką można sobie wyobrazić. Nieszczęście to, które po świetnej młodości, pogrążyło go w stanie bardzo miernym, i które byłoby go przyprawiło o wściekłość w każdej innej okoliczności, przeszło dlań prawie niepostrzeżenie.
„Następnie — rzecz o wiele ważniejsza dla takiego usposobienia — miłość ta była pierwszym prawdziwym kursem logiki, jaki kiedy przeszedł. Wyda się to dziwne u człowieka, który żył na dworze; ale to się tłumaczy jego nadzwyczajnym hartem. Zniósł on, naprzykład, nie mrugnąwszy okiem, dzień ***, który go pogrążył w nicości; dziwił się, jak niegdyś w Rosji, że nie czuje nic nadzwyczajnego; faktem jest, że nigdy niczego nie lękał się do tego stopnia aby o tem myśleć przez dwa dni. W miejsce tej beztroski, obecnie, od dwóch lat, silił się co minutę wzbudzić w sobie męstwo; do tej pory nie znał co to niebezpieczeństwo.
Kiedy, przez swoją nierozwagę oraz przez wiarę w jej dobre mniemanie[86] ściągnął na siebie to iż mógł widywać ukochaną kobietę jedynie dwa razy na miesiąc, widzieliśmy go, jak, pijany radością, mówił do niej całe noce, dlatego że go przyjęła z ową szlachetną prostotą którą w niej uwielbiał. Utrzymywał, że pani *** i on, to dwie dusze godne siebie, które powinny się rozumieć od pierwszego spojrzenia. Nie mógł pojąć aby mogła przywiązywać najmniejszą wagę do małomieszczańskich plotek które go oczerniły. Rezultatem tego wzniosłego zaufania do kobiety otoczonej jego wrogami, było to, że mu zamknęła drzwi.
„Wobec pani ***, mówiłem doń, zapominasz o swoich zasadach i o tem że w wielkość duszy należy wierzyć chyba w ostateczności. — Czy sądzisz, odpowiedział, że istnieje w świecie drugie serce, któreby bardziej odpowiadało jej sercu? To prawda, ową namiętność, wskutek której ujrzałem Leonorę w gniewie na skalistym widnokręgu w Poligny, opłacam niepowodzeniem we wszystkich realnych sprawach, niepowodzeniem, które wynika z braku cierpliwości i sprytu oraz z nierozwagi spowodowanej nadmiarem wrażliwości“. Widać tu odcień szaleństwa.
Życie, dla Salviatiego, dzieliło się na okresy dwutygodniowe, które przybierały barwę od ostatniego widzenia jakiego mu użyczono. Ale zauważyłem niejednokrotnie, iż szczęście, jakie zawdzięczał łaskawszemu obejściu, było o wiele mniej żywe niż nieszczęście o jakie go przyprawiał jej chłód[87]. Pani*** była z nim niekiedy nie dość szczera: oto jedyne dwa zarzuty, jakie ośmieliłem się jej uczynić. Oprócz bardziej osobistego bólu, o którym przez delikatność nigdy nie mówił, nawet najbliższym i najbardziej wolnym od zawiści przyjaciołom, widział w chłodzie Leonory tryumf dusz płaskich i chytrych nad duszami szczeremi i szlachetnemi. Wówczas wątpił o cnocie, a zwłaszcza o sławie. Wtajemniczał przyjaciół jedynie w myśli istotnie smutne, do jakich wiodła go namiętność, ale które poza tem mogły być zajmujące z punktu filozoficznego. Śledziłem z ciekawością tę dziwną duszę; zazwyczaj namiętną miłość spotyka się u ludzi nieco z niemiecka naiwnych[88]. Salviati, przeciwnie, był jednym z najtęższych i najbystrzejszych ludzi jakich znałem.
Miałem wrażenie, że, po takiem chłodnem przyjęciu, uspokajał się dopiero wtedy, kiedy znalazł wytłumaczenie oziębłości Leonory. Dopóki sądził iż znęca się nad nim bez przyczyny, był nieszczęśliwy. Nie byłbym nigdy przypuszczał, że miłość może być tak wolna od próżności.
Bezustanku sławił przed nami miłość. „Gdyby jakiś czarownik powiedział mi: Stłucz to szkiełko od zegarka, a Leonora stanie się dla ciebie tem, czem była przed trzema laty, obojętną przyjaciółką; dalibóg, sądzę, że w żadnym momencie życia nie miałbym siły go stłuc“. Mówił to z takim wyrazem szaleństwa, że nie miałem odwagi wytaczać poprzednich wątpliwości.
Dodawał: „Jak reformacja Lutra, z końcem średniowiecza, wstrząsnęła do samych posad społeczeństwo, odnowiła i odbudowała świat na podstawach rozumu, tak szlachetny charakter odnawia się i krzepi w miłości.
„Wówczas dopiero otrząsa się ze wszystkich dzieciństw; bez tego przewrotu zawsze miałby coś sztucznego, teatralnego. Dopiero odkąd kocham, zdobyłem wielkość charakteru, tak głupie jest nasze wychowanie w szkole wojskowej.
„Mimo iż spisując się dobrze, byłem dzieckiem na dworze Napoleona i pod Moskwą. Spełniałem obowiązek, ale nie znałem owej heroicznej prostoty, owocu zupełnej i szczerej ofiary. Dopiero od roku, serce moje pojmuje, naprzykład, prostotę Rzymian z Liwjusza. Niegdyś wydawali mi się zimni w porównaniu z naszymi świetnymi pułkownikami. Co oni robili dla Rzymu, ja to znajduję w mem sercu dla Leonory. Gdybym miał szczęście móc coś uczynić dla niej, pierwszem mojem pragnieniem byłoby to ukryć. Postępowanie Regulusów, Decjuszów było czemś wiadomem zgóry, czemś co nie miało prawa ich zaskoczyć. Byłem mały nim zacząłem kochać, właśnie dlatego żem niekiedy miał się za wielkiego; był w tem pewien wysiłek który czułem i z którego byłem dumny.
„A w zakresie uczucia, ileż zawdzięczamy miłości? Skoro pierwsza młodość minie, serce zamyka się dla sympatji. Skoro śmierć lub rozłąka oddali od nas towarzyszów dziecięctwa, jesteśmy skazani na współżycie z chłodnymi wspólnikami, z łokciem w ręku, wciąż w rachubach interesu lub próżności. Stopniowo, cała tkliwa i szlachetna część duszy jałowieje z braku uprawy; jeszcze przed trzydziestką człowiek staje się jak z głazu dla wszelkich słodkich i tkliwych wrażeń. W tej jałowej pustce, dzięki młodości, tryska źródło uczuć obfitsze i świeższe zgoła niż w pierwszej młodości. Wówczas była w nas nadzieja mglista, nieopatrzna i wciąż zmienna[89], nigdy poświęcenia dla niczego, nigdy stałych i głębokich pragnień; dusza, wciąż lekka, żądna była nowości i zaniedbywała dziś to co uwielbiała wczoraj. A niema nic bardziej skupionego, tajemniczego, wiekuiściej jednego w swym przedmiocie niż krystalizacja miłości. Wprzód jedynie rzeczy powabne miały prawo podobać się, i to przez chwilę; obecnie wszystko co się odnosi do ukochanej, nawet najobojętniejsze, wzrusza głęboko. Przybywając do wielkiego miasta, o sto mil od miejsca gdzie mieszka Leonora, uczułem się wylękniony i drżący: na każdym zakręcie ulicy drżałem że spotkam Alwizę, jej serdeczną przyjaciółkę, i to przyjaciółkę której nie znam. Wszystko przybrało dla mnie jakiś tajemniczy i uroczysty odcień; serce mi biło, gdym rozmawiał ze starym uczonym. Nie mogłem bez rumieńca słuchać jak ktoś wymieniał bramę, koło której mieszka przyjaciółka Leonory.
„Nawet srogość ukochanej kobiety ma nieskończony wdzięk, którego nie znajduje się w najpochlebniejszych momentach przy innej. Tak na obrazach Corregia, wielkie cienie, miast być, jak u innych malarzy, mniej powahnem ale potrzebnem przejściem dla wydobycia światła i uwypuklenia figur, mają same przez się uroczy wdzięk i pogrążają w słodkiem rozmarzeniu[90].
„Tak, połowa i to najpiękniejsza połowa życia zakryta jest człowiekowi który nie kochał namiętnie“.
Salviati potrzebował całej siły wymowy aby stawić czoło roztropnemu pułkownikowi, który powtarzał wciąż: „Chcesz być szczęśliwy, poprzestań na życiu wolnem od cierpień i codziennej odrobinie szczęścia. Unikaj loterji wielkich namiętności. — Daj mi tedy twoją ciekawość“, odpowiadał Salviati.
Sądzę, iż często zdarzały się dni, kiedy byłby chciał móc iść za radą roztropnego pułkownika; walczył potrosze, sądził że zwycięża; ale było to bezwarunkowo ponad jego siły, a przecież jak silną była ta dusza!
Biały atłasowy kapelusik, podobny nieco do kapelusza pani*** i ujrzany zdala na ulicy, wstrzymywał bicie jego serca i zmuszał go do oparcia się o ścianę. Nawet w najsmutniejszych chwilach, szczęście spotkania jej dawało mu zawsze kilka godzin upojeń, silniejszych niż wszelkie nieszczęścia i rozumowania[91]. Zresztą faktem jest, iż w chwili jego śmierci[92], po dwóch latach tej wspaniałej i ’bezgranicznej namiętności, charakter jego nabrał wielu szlachetnych cech i że pod tym względem przynajmniej oceniał się słusznie: gdyby żył dłużej i gdyby okoliczności sprzyjały mu nieco, byłby dał słyszeć o sobie. Ale być może także, iż, przy swojej naiwności, byłby przeszedł niepostrzeżenie przez życie.

O lasso
Quanti dolci pensier, quanto desio,
Menô costui al doloroso passo!

Biondo era, e helio, di gentile aspetto;
Ma l’un de’cigli un colpo anea diviso[93].

Dante, Piekło V; Czyściec, III.


ROZDZIAŁ XXXII.
O oddaniu się.

Największem szczęściem jakie może dać miłość, to pierwszj uścisk dłoni ukochanej kobiety.
W miłostce, przeciwnie, szczęście jest o wiele bardziej realne i więcej nastręcza pola do żarcików.
W miłości namiętnej oddanie się jest nietyle szczytem szczęścia, ile ostatnim krokiem do niego.
Ale jak odmalować szczęście, jeśli nie zostawia wspomnień?
Mortimer wracał drżący z długiej podróży; ubóstwiał Jenny; nie miał od niej odpowiedzi na listy. Przybywszy do Londynu, dosiada konia i jedzie do niej na wieś. Przybywa, zastaje ją w parku; biegnie z bijącem sercem; spotyka ją, ona podaje mu rękę i wita go ze wzruszeniem: widzi, że jest kochany. Kiedy się z nią przechadzał w parku, suknia Jenny zaczepiła się o krzak akacji. Niebawem Mortimer dostąpił szczęścia, ale Jenny zdradziła go. Ja mu dowodzę, że go Jenny nigdy nie kochała, on mi przytacza jako dowód miłości sposób w jaki go przyjęła po powrocie; ale nigdy nie umiał mi podać najmniejszego szczegółu. Drży tylko wyraźnie, ilekroć ujrzy krzak akacji: jestto w istocie jedynie rzeczywiste wspomnienie, które zachował z najszczęśliwszej chwili w życiu[94].

Pewien dzielny i czuły mężczyzna, były kawalerzysta, zwierzył mi dziś wieczór (jechaliśmy barką w burzliwy czas po jeziorze Garda) historję swej miłości, której ja wprawdzie nie powierzę z kolei publiczności, ale z której mam prawo wyciągnąć wniosek, że moment oddania się jest jak owe piękne dni majowe, niebezpieczną epoką najpiękniejszych kwiatów, momentem który może być zgubny i który może zwarzyć w jednej chwili najpiękniejsze nadzieje.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
[95]

Nie można dość wychwalać naturalności. Jestto jedyna zalotność, dozwolona w rzeczy tak poważnej jak miłość à la Werter, w której człowiek nie wie dokąd idzie; równocześnie zaś, szczęśliwym dla cnoty przypadkiem, jest to najlepsza taktyka. Bezwiednie, mężczyzna szczerze zakochany mówi rzeczy urocze, mówi językiem którego nie zna.
Biada mężczyźnie bodaj trochę sztucznemu! Nawet gdyby kochał, nawet przy wszystkich darach umysłu, traci trzy czwarte swoich zalet. Niech się da ponieść na chwilę przesadzie, w minutę później przychodzi moment oschłości.
Cała sztuka kochania sprowadza się, jak sądzę, do mówienia ściśle tego, czego dozwala stopień upojenia w danej chwili: to znaczy, innemi słowy, do słuchania swej duszy. Nie sądźcie, aby to było łatwo: człowiek, który naprawdę kocha, kiedy słowa ukochanej przepełniają go szczęściem, nie ma wręcz siły mówić.
Traci w ten sposób to, co byłyby mu zyskały jego słowa[96]; ale lepiej milczeć niż mówić rzeczy zbyt czułe nie w porę; to, co było na miejscu przed dziesięciu sekundami, nie jest na miejscu i razi w danej chwili. Za każdym razem kiedy zapomniałem o tej zasadzie[97] i powiedziałem coś co mi (przyszło na myśl trzy minuty wprzódy i co mi się wydało ładne, Leonora pobiła mnie na głowę. Powiadałem sobie później wychodząc: Ma słuszność, takie rzeczy muszą nadzwyczaj razić subtelną kobietę; jestto nieobyczajność uczucia. Raczej zniosłyby, jak retorzy bez smaku, nieco mdłości i chłodu. Ponieważ rzeczą, której kobiecie najbardziej trzeba się lękać u kochanka, jest fałsz, najdrobniejszy tedy, choćby najniewinniejsza nieszczerość niweczy w jednej chwili całe szczęście i pogrąża w nieufności.
Uczciwe kobiety mają odrazę do tego co gwałtowne i nieprzewidziane, a to są cechy namiętności; poza tem że gwałtowność rani ich skromność, bronią się.
Kiedy odruch zazdrości lub niesmaku sprowadzi chłód, można naogół spróbować słów zdolnych zrodzić owo upojenie sprzyjające mdłości i jeżeli, po paru wstępnych zdaniach, kochanek nie chybi sposobności oddania wiernie tego co dusza czuje, sprawi ukochanej żywą przyjemność. Błędem mężczyzn bywa to, że silą się na mówienie rzeczy, które im się wydają ładne, dowcipne, wzruszające; zamiast wyzwolić duszę ze światowego przymusu, aż do tego stopnia swobody i naturalności w którym się mówi poprostu to co się czuje w danej chwili. Jeśli kto ma tę odwagę, otrzyma natychmiast nagrodę w postaci pojednania.
Ta właśnie nagroda, równie szybka jak mimowolna, za przyjemność daną ukochanej istocie, stawia tę namiętność o tyle wyżej od innych.
Jeżeli istnieje doskonała naturalność, szczęście dwojga istot stapia się w jedno[98]. Na zasadzie sympatji oraz wielu innych praw naszej natury, jestto poprostu największe szczęście jakie może istnieć.
Nie jest bynajmniej łatwo określić znaczenie tego słowa naturalny, koniecznego warunku do szczęścia w miłości.
Nazywają naturalnem to, co nie odbiega od zwykłego sposobu postępowania. Rozumie się samo przez się, że nie trzeba nietylko kłamać kochanej osobie, ale nawet w najlżejszy sposób upiększać prawdy i kazić czystości jej rysów. Jeżeli się upiększa, uwaga zajęta jest upiększaniem i nie odpowiada już poprostu, niby klawisz fortepianu, uczuciu które jawi się w jej oczach. Ona odczuwa to natychmiast wrażeniem jakiegoś chłodu i sama znowuż ucieka się do zalotności. Czyżby nie tu tkwiła przyczyna, że niepodobna jest kochać kobiety zbyt głupiej? Bo przy takiej można bezkarnie udawać, że zaś udawanie jest wygodniejsze, brnie się z nałogu w brak naturalności. Z tą chwilą miłość nie jest już miłością, spada do rzędu pospolitych spraw: jedyna różnica, że, zamiast pieniędzy, zyskuje się rozkosz lub zadowolenie próżności, albo mieszaninę obu. Ale trudno mężczyźnie nie czuć wzgardy dla kobiety z którą można bezkarnie grać komedję; tem samem, aby ją rzucić, wystarczy mu spotkać coś lepszego. Nawyk lub przysięgi mogą zatrzymać; ale ja mówię o porywie serca, którego naturalnym pędem jest lecieć ku największej rozkoszy.
Wracam do tego słowa naturalny; naturalny a zwyczajny, to dwie różne rzeczy. Jeśli brać te słowa w jednakiem znaczeniu, jasne jest, że, im ktoś wrażliwszy, tem trudniej mu być naturalnym, ile że nawyk mniej ma wpływu na jego postępki; taki człowiek bardziej jest zdany na okoliczności. Wszystkie karty życia człowieka chłodnego są jednakie; weź go dziś czy jutro, ten sam kołek.
Człowiek uczuciowy, z chwilą gdy serce jego jest w grze, nie znajduje już w sobie śladów nawyku, któryby kierował jego czynnościami; w jakiż sposób mógłby iść drogą, której poczucie zatracił?
Czuje olbrzymi ciężar, przywiązany do każdego wyrazu jaki mówi do swej ukochanej; zdaje mu się, że jedno słowo rozstrzygnie o jego losie. Jakżeby się nie starał dobrze mówić? jak mógłby nie mieć bodaj poczucia, że dobrze mówi? Z tą chwilą przepadła naiwność. Zatem, nie trzeba silić się na naiwność, ową właściwość duszy, nie mającej świadomości siebie? Człowiek jest tem czem być może, ale czuje czem jest.
Zdaje mi się, że doszliśmy do ostatniego stopnia naturalności, o którą najsubtelniejsze serce może się kusić.
Człowiek namiętny może tylko — jedyna jego ucieczka w czasie burzy — przysiąc sobie najszczerzej że nigdy nie skazi prawdy i że będzie czytał wiernie w swem sercu; jeśli rozmowa jest żywa i urywana, może spodziewać się pięknych momentów naturalności, inaczej będzie zupełnie naturalny jedynie w chwilach gdy będzie kochał nieco mniej szalenie.
W pobliżu ukochanej naturalność zostaje zaledwie w ruchach, których nawyki tkwią wszakże tak głęboko w mięśniach. Kiedy podawałem ramię Leonorze, zawsze miałem uczucie że padnę, myślałem o tem aby dobrze iść. Wszystko co można uczynić, to aby nigdy nie być przesadnym dobrowolnie; wystarczy przeświadczenie, że brak naturalności jest największą wadą i że łatwo może być źródłem największych nieszczęść. Serce ukochanej kobiety nie rozumie już twego, tracisz ten nerwowy i mimowolny odruch szczerości, która odpowiada na szczerość. To znaczy stracić wszystkie środki wzruszenia, omal nie powiedziałbym uwiedzenia jej. Nie abym przeczył iż kobieta godna kochania może widzieć swój los w owem wdzięcznem godle bluszczu, który umiera jeśli się nie przywiąże: to prawo natury. Ale jestto zawsze stanowczy krok ku szczęściu, dać szczęście człowiekowi którego się kocha. Zdaje mi się, że rozsądna kobieta powinna użyczyć kochankowi wszystkiego nie wcześniej aż będzie niezdolna się bronić, najlżejsze zaś podejrzenie co do szczerości twego serca wraca jej natychmiast nieco siły, dosyć przynajmniej aby opóźnić jeszcze o jeden dzień jej porażkę[99]. Czy potrzebuję dodawać, że, aby uczynić to wszystko bezgranicznie śmiesznem, wystarczy zastosować to do miłostki?

ROZDZIAŁ XXXIII.

Wciąż mała wątpliwość do uspokojenia, — oto co podtrzymuje nieustanne pragnienie, oto co zapewnia życie szczęśliwej miłości. Ponieważ obawa nie opuszcza jej nigdy, jej rozkosze nie mogą nigdy znudzić. Cechą takiego szczęścia jest niezmierna powaga.

ROZDZIAŁ XXXIV.
O zwierzeniach.

Niema na świecie rychlej ukaranej pychy, niż ta, która każe ci się zwierzać serdecznemu przyjacielowi z namiętnej miłości. Wie, że, jeśli to co mówisz jest prawdą, posiadasz rozkosze tysiąc razy większe od jego rozkoszy, któremi też musisz gardzić.
Gorzej jeszcze między kobietami, ile że treścią ich życia jest budzić namiętność, zazwyczaj zaś i powiernica próbowała kusić kochanka przyjaciółki swojemi wdziękami.
Z drugiej strony, dla człowieka trawionego tą gorączką, niema w świecie bardziej naglącej potrzeby, niż przyjaciel, przed którymby można roztrząsać okropne wątpliwości ogarniające duszę co chwila, w tej bowiem strasznej namiętności rzecz wyrojona jest zawsze rzeczą istniejącą.
„Wielką wadą charakteru Salviatiego, pisał w r. 1817, w przeciwieństwie do charakteru Napoleona, jest to, iż kiedy w dyskusji nad kwestją miłosną coś zostanie moralnie udowodnione, nie może się zdobyć na to, aby przyjąć tę zasadę jako niezłomny fakt; mimowoli, ku swemu wielkiemu nieszczęściu, poddaje go bezustanku rewizji“. Łatwo o siłę woli w rzeczach ambicji. Krystalizacja, nie opanowana pragnieniem rzeczy które mamy uzyskać, obraca się na wzmocnienie woli; w miłości jest ona całkowicie w służbie przedmiotu, przeciw któremu trzebaby mieć siłę woli.
Kobieta może trafić na przyjaciółkę zdradziecką, może też trafić na przyjaciółkę nudzącą się.
Księżniczka trzydziestopięcioletnia[100], znudzona, potrzebująca działania, intrygi etc., nierada z letniości swego kochanka a nie mająca widoków wzbudzenia nowej miłości, nie wiedząc co począć z przerażającą ją gorączką i nie mając innej rozrywki jak tylko napady złego humoru, może snadnie znaleźć zajęcie, to znaczy przyjemność i cel życia w tem, aby unieszczęśliwić prawdziwą miłość, miłość którą ktoś ośmiela się żywić dla innej kobiety, gdy jej kochanek drzemie przy jej boku.
To jedyny wypadek, w którem nienawiść rodzi szczęście; przez to że daje zajęcie i pracę.
W pierwszych chwilach, przyjemność że się jest czemś zajętą; później, gdy otoczenie zaczyna odgadywać, ambicja dopięcia celu; — oto co daje urok temu zatrudnieniu. Zazdrość o przyjaciółkę przybiera maskę nienawiści do kochanka; inaczej jak możnaby nienawidzić człowieka, którego się nigdy nie widziało? Nie przyznaje się przed sobą do zawiści, bo musiałaby wprzód uznać zalety przyjaciółki; ma zaś pochlebców, którzy trzymają się jedynie tem, iż ośmieszają jej serdeczną przyjaciółkę.
Zdradziecka powiernica, dopuszczając się najczarniejszych postępków, może wierzyć, iż włada nią jedynie chęć zachowania szacownej przyjaźni. Znudzona kobieta powiada sobie, że nawet przyjaźń słabnie w sercu udręczonem przez miłość i jej śmiertelne niepokoje; obok miłości przyjaźń może istnieć jedynie przez zwierzenia; a cóż okropniejszego dla zawiści niż takie zwierzenia?
Jedyne mile widziane zwierzenia między kobietami, to te, które wspierają się na tej szczerej filozofji: „Droga przyjaciółko, w głupiej i nieubłaganej wojnie, jaką nam wydają przesądy ugruntowane przez naszych tyranów, pomóż ty mi dziś, a ja tobie jutro“[101].
Prócz tego wyjątku istnieje prawdziwa przyjaźń, zrodzona w dzieciństwie i nie skażona od tego czasu żadną zawiścią.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zwierzenia miłosne dobrze są widziane jedynie między uczniakami zakochanemi w samej miłości, oraz między młodemi dziewczętami, trawionemi ciekawością, nadmiarem czułości i już może owładniętych instynktem[102], który im mówi, że to jest wielka sprawa ich życia i że nie mogą zająć się nią zbyt wcześnie. Każdy widywał trzyletnie dziewczynki, które się doskonale wywiązują z obowiązków zalotności.
Miłostka rozpala się, a miłość stygnie od zwierzeń.
Poza niebezpieczeństwem istnieje trudność zwierzeń. W miłości namiętnej, to czego nie można wyrazić (język jest zbyt gruby, aby schwycić te odcienie), istnieje; jedynie, ponieważ są to rzeczy bardzo subtelne, zachodzi w ich spostrzeganiu większa możliwość omyłek.
Obserwator bardzo wzruszony obserwuje licho; niesprawiedliwy jest wobec przypadku.
Najmądrzej może jest stać się samemu własnym powiernikiem. Spisz dzisiaj wieczór, pod zmyślonem nazwiskiem, ale ze wszystkiemi szczegółami, rozmowę, jaką świeżo miałeś z ukochaną, oraz to co cię dręczy. Za tydzień, jeśli kochasz prawdziwie, będziesz innym człowiekiem; wówczas, odczytując swoje zwierzenia, będziesz mógł sobie udzielić dobrej rady.
Między mężczyznami — ilekroć jest ich więcej niż dwóch i kiedy może wchodzić w grę zawiść — grzeczność nakazuje mówić jedynie o miłości fizycznej: zwykłe zakończenie męskich obiadków. Deklamuje się sonety Baffa[103], które sprawiają ogromną przyjemność, ponieważ każdy bierze dosłownie pochwały i zachwyty sąsiada, który często chce się jedynie okazać wesołym lub uprzejmym. Urocza tkliwość Petrarki lub madrygał francuski byłyby nie na miejscu.

ROZDZIAŁ XXXV.
O zazdrości.

Kiedy ktoś kocha, wówczas, za każdym nowym przedmiotem który uderzy jego oczy lub pamięć — czyto, wciśnięty na trybunie, przysłuchuje się z uwagą dyskusji w parlamencie, czy też pędzi galopem zluzować wartę pod ogniem nieprzyjaciela — wciąż przydaje nową doskonałość pojęciu swemu o ukochanej, lub odkrywa nowy środek (w pierwszej chwili wydaje się on niezawodny) pomnożenia jej miłości.
Każdy krok wyobraźni opłacony jest chwilą rozkoszy. Nie dziw, że takie życie staje się nałogiem.
W chwili gdy rodzi się zazdrość, zostaje ten sam nawyk duszy, ale wywiera wręcz przeciwny skutek. Każda doskonałość, dorzucona do wieńca tej którą kochasz a która może kocha innego, miast ci dać niebiańską rozkosz, topi ci sztylet w sercu. Jakiś głos krzyczy ci: Tą czarowną rozkoszą sycić się będzie twój rywal[104].
I wszystko co zauważysz, zamiast, jak wprzódy, ukazywać ci nowy sposób wzbudzenia miłości, ukazuje ci jakąś nową przewagę rywala.
Spotykasz ładną kobietę, galopującą w parku[105], rywal zaś sławny jest ze swych wspaniałych koni, któremi robi dziesięć mil w pięćdziesiąt minut.
W tym stanie łatwo się rodzi szaleństwo; nie pamiętasz już, że w miłości posiadać, jest niczem, używać jest wszystkiem; przesadzasz sobie szczęście rywala, przesadzasz sobie jego pychę z tego szczęścia, i dochodzisz do szczytu cierpienia, to znaczy do ostatecznego nieszczęścia, zatrutego jeszcze resztą nadziei.
Jedynem lekarstwem jest może przyjrzeć się zbliska szczęściu rywala. Często ujrzysz, jak drzemie spokojnie w salonie, w pobliżu kobiety której kapelusz — lub bodaj podobny do niego — ujrzany na ulicy, sprawia iż serce przestaje ci bić.
Chcesz obudzić rywala, okaż mu tylko swą zazdrość. Zyskasz może to, że uświadomisz mu wartość kobiety która go przekłada nad ciebie, i tobie będzie zawdzięczał miłość, jaką zapała do niej.
W stosunku do rywala niema wyboru: trzeba albo żartować z nim najswobodniej, albo nastraszyć go.
Ponieważ zazdrość jest największą z męczarni, narazić życie wyda ci się miłą rozrywką. Wówczas marzenia nasze nie wszystkie są zatrute i zabarwione czarno (wskutek wyłożonego powyżej mechanizmu); można sobie roić, że się zabija rywala.
W myśl zasady że nie należy nigdy dostarczać posiłków wrogowi, trzeba kryć swą miłość przed rywalem i, pod pozorem próżnostki najbardziej odległej od miłości, powiedzieć mu w sekrecie możliwie najgrzeczniej, najspokojniej i z największą prostotą: „Drogi panie, nie wiem czemu, publiczność upiera się obdarzać mnie względami panny X; twierdzą nawet łaskawie, że jestem w niej zakochany; jeśli pan ma na nią ochotę, ustąpiłbym jej panu z całego serca, gdybym, na nieszczęście, nie wystawiał się na głupią rolę. Za pół roku bierz ją sobie ile ci się podoba; ale dziś, honor, który, djabli wiedzą czemu, świat wiąże z tego rodzaju rzeczami, każe mi oświadczyć panu z żalem, że, gdybyś przypadkiem nie zaczekał na swą kolej, jeden z nas musi zginąć“.
Rywal twój jest najprawdopodobniej człowiekiem niezbyt namiętnym, może człowiekiem bardzo roztropnym, który, przekonany o twej stanowczości, czemprędzej ustąpi ci owej kobiety, byle tylko mógł znaleźć jakiś przyzwoity pozór. Dlatego trzeba to oświadczenie wziąć na wesoło i pokryć całe zajście głęboką tajemnicą.
Jeżeli cierpienia zazdrości są tak dotkliwe, to dlatego, że nie pomaga ich znosić próżność; przy metodzie zaś o której mówię, próżność twoja ma jakąś strawę. Możesz mieć szacunek dla siebie jako dla tęgiego zucha, jeżeli musisz gardzić sobą jako kochankiem.
Jeżeli ktoś woli nie brać rzeczy tragicznie, trzeba wyjechać o czterdzieści mil i wziąć sobie jakąś baletniczkę, której wdzięki jakoby zatrzymały cię w przejeździe. O ile twój rywal posiada duszę pospolitą, uwierzy że jesteś wyleczony.
Często najlepszym sposobem jest czekać, ani mrugnąwszy okiem, aż się twój rywal zużyje wobec twej ukochanej przez własną nicość. Wyjąwszy bowiem wielkich namiętności, rozwijających się pomału i za młodu, kobieta wyższa nie potrafi długo kochać człowieka pospolitego[106]. W wypadku zazdrości po posiadaniu trzeba również pozornej obojętności a rzeczywistej zdrady; często kobieta, obrażona przez kochanka którego kocha jeszcze, zapala się do człowieka o którego ów jest zazdrosny, i gra staje się rzeczywistością[107].
Zapuściłem się nieco w szczegóły, ponieważ, w owych chwilach zazdrości, najczęściej tracimy głowę; rady dawno spisane mają dobry wpływ, że zaś najważniejszą rzeczą jest udawać spokój, dobrze jest zaczerpnąć ton w traktacie filozoficznym.
Ponieważ kobieta ma władzę nad tobą jedynie przez to iż wzbrania ci lub pozwala się spodziewać rzeczy czerpiących całą wartość w uczuciu, tedy, jeśli ją zdołasz przekonać o swej obojętności, naraz wrogowie twoi zostają bez broni.
Jeżeli nie umiesz działać i możesz zabawiać się szukaniem ulgi, znajdziesz niejaką przyjemność w czytaniu Otella; pozwoli ci wątpić o najbardziej obciążających pozorach. Oczy twoje z rozkoszą zatrzymają się na tych słowach:

Trifles light as air

Seem to the jealous, confirmations strong.
As proofs from haly writ.

Otello, akt III[108].

Przekonałem się, że widok pięknego morza przynosi pociechę.
The morning which had arisen calm and bright, gave a pleasant effect to the waste mountain wiew which was seen from the castle on looking to the landward; and the glorious Ocean crisped with a thousand ripplings waves of silver, extended on the other side in awful yet complacent majesty to the verge of the horizon. With such scenes of calm sublimity, the human heart sympathizes even in his most diturbed moods, and deeds of honour and virtue are inspired by their majestic influence[109]. (The bride of Lammermoor, I, 193).
Znajduję słowa, skreślone przez Salviatiego: „20 lipca 1818. — Stosuję często (i niedorzecznie, jak sądzę) do całego życia owo uczucie, jakiego człowiek ambitny lub dobry obywatel doznaje podczas bitwy, kiedy mu powierzą pilnowanie taborów, lub inne jakie bezpieczne i gnuśne stanowisko. Żałowałbym w czterdziestym roku, iż strawiłem życie bez głębokiej miłości. Miałbym tę gorzką i upokarzającą zgryzotę, iż zbyt późno spostrzegłem, że byłem tak naiwny i żem pozwolił daremnie spłynąć życiu.
„Wczoraj spędziłem trzy godziny z kobietą którą kocham i z rywalem którego rzekomem szczęściem ona mnie chce pognębić. Bezwątpienia, miałem chwile goryczy, widząc jej piękne oczy wlepione w tego człowieka; wychodząc od niej, przechodziłem naprzemian od ostatecznej rozpaczy do nadziei! Ale wzamian ile rzeczy nowych! ile świeżych myśli! ile błyskawicznych refleksyj! i, mimo pozornego szczęścia rywala, z jaką dumą i rozkoszą miłość moja czuła się wyższa od jego miłości! Powiadam sobie: Te lica zbladłyby najpodlejszym strachem na myśl o najmniejszem z poświęceń, których moja miłość dokonałaby bez wysiłku, co mówię, z upojeniem; naprzykład włożyć rękę w kapelusz, aby wyciągnąć jedną z tych dwóch kartek: posiąść jej miłość, a druga: umrzeć natychmiast; i to uczucie jest we mnie tak wrośnięte, że nie przeszkadza mi być miłym i swobodnym w rozmowie.
„Gdyby mi to ktoś opowiedział przed dwoma laty, wyśmiałbym go“.
Czytam w podróży kapitanów Lewisa i Clarke, podjętej do źródeł Missuri w r. 1806, str. 215:
„Rikarasi są ubodzy, ale dobrzy i szlachetni; żyliśmy wśród nich dość długo. Kobiety są piękniejsze niż w innych szczepach; nie mają też zwyczaju kazać długo usychać wielbicielom. Znaleźliśmy tam nowy przykład tej prawdy, że wystarczy zwiedzić nieco świata, aby się przekonać, że wszystko jest zmienne. U Rikarasów powodem do ciężkiej obrazy jest, jeżeli, bez pozwolenia męża lub brata, kobieta obdarzy kogo względami. Pozatem jednak, brat i mąż są bardzo radzi, gdy mają sposobność wyświadczyć tę drobną grzeczność swoim przyjaciołom.
„Mieliśmy z sobą murzyna; sprawił wielkie wrażenie wśród ludu, który pierwszy raz widział człowieka tej barwy. Stał się niebawem ulubieńcem płci pięknej, a mężowie, miast być zazdrośni, radzi byli jego odwiedzinom. Zabawne jest, że w tych maleńkich szałasach widzi się wszystko[110].

ROZDZIAŁ XXXVI.
Dalszy ciąg zazdrości.

Co do kobiety, podejrzanej o niestałość: Opuszcza cię, ponieważ zahamowałeś w niej krystalizację. Może masz w jej sercu sukurs przyzwyczajenia.
Opuszcza cię, bo jest ciebie zbyt pewna. Zabiłeś obawę; drobne wątpienia szczęśliwej miłości nie mogą się już urodzić; obudź w niej niepokój, a zwłaszcza strzeż się niedorzecznych zaklęć.
W ciągu długiego z nią współżycia musiałeś z pewnością odkryć, o którą kobietę w mieście lub w towarzystwie najbardziej jest zazdrosna i której się najbardziej obawia. Nadskakuj tej kobiecie; ale, nie popisując się zgoła swemi zalotami, staraj się je ukryć, i to szczerze; polegaj na wzroku nienawiści, że wszystko dojrzy i odczuje. Głęboki wstręt, jaki, przez dłuższy czas będziesz czuł do wszystkich kobiet[111], ułatwi ci to niewątpliwie. Przypomnij sobie, że, w twojem położeniu, psuje się wszystko okazując miłość; odwiedzaj rzadko ukochaną kobietę[112] i pij szampana w miłem towarzystwie.
Aby ocenić miłość swej kochanki, pamiętaj:
1. Że, im więcej wchodzi rozkoszy fizycznej w istotę miłości, w to co niegdyś skłoniło ją do oddania się, tembardziej grozi jej niestałość, a zwłaszcza niewierność. Odnosi się to zwłaszcza do miłostek, w których krystalizację wspomagał ogień młodości, w szesnastym roku życia.
2. Miłość dwojga osób, które się kochają, nie jest prawie nigdy jednaka[113]. Namiętność ma swoje fazy, w czasie których, i to naprzemian, jedno z dwojga kocha bardziej. Często prosta miłostka lub miłość z próżności odwzajemnia miłość namiętną, a stroną kochającą żywiej jest raczej kobieta. Jakiegobądź rodzaju jest miłość któregoś z dwojga, z chwilą gdy jedno jest zazdrosne, żąda od drugiego objawów miłości namiętnej; próżność symuluje potrzeby serca.
Nic wreszcie tak nie nudzi w miłostce, niż prawdziwie namiętna miłość u partnera.
Często człowiek inteligentny, zalecając się do kobiety, budzi w niej jedynie myśl o miłości i roztkliwia jej duszę. Przyjmuje mile owego inteligentnego człowieka, który jej daje tę przyjemność; w nim zaś rodzą się nadzieje.
Pewnego dnia kobieta owa spotyka mężczyznę, który jej daje uczuć to, co tamten opisywał.
Nie wiem, jak działa zazdrość mężczyzny na serce kochanej kobiety. Ze strony wielbiciela który ją nudzi, zazdrość musi rodzić najżywszą odrazę, dochodzącą do nienawiści, jeśli przedmiot zazdrości powabniejszy jest od zazdrośnika; chcemy bowiem zazdrości jedynie u tych, o których sami moglibyśmy być zazdrośni, powiadała pani de Coulanges.
Jeżeli kobieta kocha zazdrośnika, ale nie dała mu praw, zazdrość może urazić ową pychę kobiecą, tak trudną do oszczędzania i do poznania. Zazdrość może się podobać kobietom dumnym, jako nowy sposób uświadomienia im własnej ich potęgi.
Zazdrość może się podobać, jako dowód miłości. Zazdrość może urażać wstyd kobiety bardzo delikatnej.
Zazdrość może się podobać, jako znak odwagi u kochanka, ferrum amant. Zważcie, że kobiety kochają odwagę, a nie męstwo w stylu Turenjusza, które może snadnie iść w parze z chłodem serca.
Wynikiem zasad krystalizacji jest, iż kobieta nie powinna nigdy przyznać się kochankowi do tego że go oszukała, jeżeli chce zachować wpływ na tego człowieka.

Taka jest rozkosz napawania się nadal owym doskonałym obrazem, jakiśmy sobie uczynili z miłego przedmiotu, że, aż do owego nieszczęsnego przyznania.

L’on va chercher bien loin, plutôt que de mourir,
Quelque prétexte ami pour vivre et pour souffrir[114].

André Chénier.

Znana jest we Francji anegdota o pannie de Sommery, która, zdybana na gorącym uczynku przez kochanka, przeczy w żywe oczy, a gdy ten się oburza, woła: „Ha, widzę, że mnie już nie kochasz; bardziej wierzysz w to co widzisz, niż w to co ja mówię“.
Pojednać się z ubóstwianą która cię zdradziła, znaczy skazać się na niszczenie ciosami sztyletu wciąż odradzającej się krystalizacji. Miłość musi przy tem umrzeć, a serce będzie czuło w straszliwem rozdarciu wszystkie etapy jej agonji. Jestto jedno z najnieszczęśliwszych powikłań tej namiętności i w ogóle życia: trzebaby mieć tę siłę, aby, pojednawszy się z kobietą, przejść wyłącznie do roli przyjaciela.

ROZDZIAŁ XXXVII.
Roksana[115].

Co się tyczy zazdrości u kobiet, są one nieufne, ryzykują nieskończenie więcej od nas, więcej poświęciły miłości, posiadają o wiele mniej środków rozprószenia się, mają ich zwłaszcza o wiele mniej dla sprawdzenia postępków kochanka. Kobieta czuje się spodlona zazdrością, wygląda jakby się upędzała za mężczyzną; mniema że kochanek szydzi z niej a zwłaszcza że drwi z jej najtkliwszych uniesień; muszą się w niej rodzić okrutne myśli, a nie może legalnie zabić swej rywalki.
Zazdrość musi być tedy u kobiet cierpieniem jeszcze okropniejszem, jeśli możebna, niż u mężczyzn. Jestto szczyt tego, co serce ludzkie może znieść bez pęknięcia, szczyt bezsilnej wściekłości i wzgardy dla samej siebie[116].
Nie znam innego lekarstwa na cierpienie tak okrutne, niż śmierć tego kto je sprawia, lub tego kto go doznaje. Przykład zazdrości francuskiej można znaleźć w historji pani de la Pommeraie w Kubusiu Fataliscie.
La Rochefoucauld powiada: „Człowiek wstydzi się przyznać że jest zazdrosny, a czyni sobie chlubę z tego że był, lub że umie być zazdrosny“[117]. Biedne kobiety nie śmieją się nawet przyznać, że doświadczały tej okrutnej męki, tak ona je ośmiesza. Rana tak bolesna nigdy podobno nie zabliźni się całkowicie.
Gdyby zimny rozsądek mógł się przeciwstawić żarom wyobraźni bodaj z cieniem powodzenia, powiedziałbym biednym kobietom, dręczonym zazdrością: „Jest cała przepaść między niewiernością u mężczyzn, a u was. U was, ten czyn jest po części uczynkiem, a po części znakiem. Wskutek naszego wychowania w szkołach wojskowych, nie jest ona u mężczyzn znakiem niczego. Dzięki skromności niewieściej, jest to, przeciwnie, najbardziej stanowczy ze wszystkich znaków zupełnego oddania się kobiety. Zły nałóg czyni zeń dla mężczyzn jakgdyby konieczność. Przez całą pierwszą młodość, przykład starszych kolegów sprawia, iż całą naszą próżność i miarę naszej wartości kładziemy w liczbie tego rodzaju powodzeń. Wasze wychowanie działa w przeciwnym kierunku“.
Co do wartości jakiegoś postępku jako znaku: — w przystępie gniewu wywracam stół na nogi mego sąsiada, boli go to djabełnie, ale rzecz da się załatwić, — lub czynię gest, jakgdybym go policzkował.
Różnica niewierności u obu płci jest tak istotna, że kochająca kobieta może przebaczyć niewierność, co jest niemożliwe mężczyźnie.
Oto rozstrzygające doświadczenie dla odróżnienia miłości namiętnej a miłości przez próżność; u kobiet niewierność niemal zabija jedną, a zdwaja drugą.
Kobiety dumne ukrywają swą zazdrość przez ambicję. Spędzają długie milczące i zimne wieczory z człowiekiem którego ubóstwiają, którego panicznie lękają się stracić, a w którego oczach czują wstręt. Musi to być jedno z największych cierpień, a także jedno z najżywszych źródeł nieszczęścia w miłości. Aby uleczyć kobiety, tak godne naszego szacunku, trzeba ze strony mężczyzn jakiegoś niezwykłego i energicznego postępku; trzeba zwłaszcza aby nie zdradził iż widzi co się dzieje: naprzykład daleka wspólna podróż, postanowiona w ciągu doby.

ROZDZIAŁ XXXVIII.
O „punkcie honoru“ miłości własnej[118].

Ten „punkt honoru“ jestto odruch próżności; nie chcę, aby mój przeciwnik miał nademną górę i biorę przeciwnika za sędziego mojej wartości. Chcę zrobić na nim wrażenie. Dlatego przekracza się tu o wiele granice rozsądku.
Niestety, aby usprawiedliwić własne szaleństwo, powiadamy sobie wręcz, że ten współzawodnik chce nas wywieść w pole.
Punkt honoru, będąc chorobą honoru, o wiele częstszy jest w monarchjach[119], i musi się pojawiać o wiele rzadziej w krajach, gdzie ludzie zwykli oceniać postępki wedle ich użyteczności, naprzykład w Stanach Zjednoczonych.
Żaden człowiek, a Francuz mniej niż inny, nie lubi być wystrychnięty na dudka: mimo to, lekkomyślność dawnego monarchicznego charakteru francuskiego[120] nie dozwala punktowi honoru czynić zbytnich spustoszeń poza miłostkami. Punkt homoru rodził spustoszenia jedynie w łych monarchjach, w których, z natury klimatu, charakter jest bardziej ponury (Portugalja, Piemont).
We Francji, mieszkańcy prowincji tworzą sobie pocieszny obraz tego, jakim powinien być człowiek honoru, a potem całe życie spędzają niby na czatach, śledząc, czy ktoś nie zamierza im uchybić. Tem samem, przepada wszelka naturalność, „punkt honoru“ jest wciąż w grze, a manja ta czyni ich śmiesznymi nawet w miłości. Jestto, po zawiści, rys, który najbardziej obrzydza pobyt w małem miasteczku; trzeba o tem pamiętać, kiedy się podziwia malownicze położenie takiej mieściny. Najpiękniejsze i najszlachetniejsze wzruszenia więdną w zetknięciu z temi nizinami cywilizacji. Na domiar okropności, mieszczuchy te mówią wciąż o zepsuciu wielkich miast[121].
Punkt honoru nie istnieje w prawdziwej miłości; tu wchodzi w grę duma kobieca („Jeżeli się dam poniewierać kochankowi, zbrzydnę mu i nie potrafi mnie już kochać“), lub zazdrość z całem swem szaleństwem.
Zazdrość pragnie śmierci osoby, której się lęka. Punkt honoru daleki jest od tego; pragnie, aby rywal jego żył, a zwłaszcza aby był świadkiem jego tryumfu.
Punkt honoru nierad byłby, aby rywal dał za wygraną: wówczas ośmieliłby się może pomyśleć: „Gdybym był dłużej oblegał tę osobę, wygrałbym sprawę“.
W punkcie honoru nie chodzi zgoła o cel, jedynie o zwycięstwo. Widać to dobrze w miłości dziewcząt z baletu: jeśli usuniesz rywalkę, rzekoma namiętność, dla której dziewczyna była gotowa rzucić się z okna, gaśnie natychmiast.
Miłość przez punkt honoru mija w jednej chwili, w przeciwieństwie do miłości sercem. Wystarczy, aby przeciwnik w niedwuznaczny sposób uznał że ustępuje pola. Mimo to, waham się z postawieniem zasady; mam na nią tylko jeden przykład, i to wątpliwy. Oto fakt, czytelnik osądzi.
Donna Diana jestto panna dwudziestotrzechletnia, córka z najbogatszych i najdumniejszych mieszkańców Sewilli. Jest piękna, niewątpliwie, ale pięknością ekscentryczną; przyznają jej wiele inteligencji a jeszcze więcej dumy. Kochała namiętnie, przynajmniej na pozór, młodego oficera, którego rodzina nie życzyła sobie dla niej. Oficer jedzie do Ameryki z generałem Morillo; pisują do siebie bezustanku. Jednego dnia, u matki donny Diany, w licznem towarzystwie, cymbał jakiś oznajmia śmierć tego sympatycznego młodzieńca. Wszystkie oczy zwracają się na nią, ona zaś mówi tylko tyle: Szkoda go, taki młody! Czytaliśmy właśnie, tego dnia, sztukę starego Massingera, która kończy się tragicznie ale w której bohaterka przyjmuje z pozornym spokojem śmierć ukochanego. Widziałem że matka zadrżała mimo swej nienawiści i dumy; ojciec wyszedł aby ukryć radość. Wśród tego wszystkiego, wobec widzów zmięszanych i dających oczami znaki nieszczęsnemu nowinkarzowi, donna Diana, jedyna zachowująca spokój, rozmawiała dalej jakby nic nie zaszło. Przerażona matka kazała pokojówce aby ją miała na oku; ale nie zauważono w jej zachowaniu żadnej zmiany.
W dwa lata później, bardzo przystojny młody człowiek zaczął się ubiegać o jej względy. I tym razem — wciąż dla tej samej przyczyny, ponieważ starający się nie był szlachcicem — rodzice sprzeciwili się małżeństwu: donna Diana oświadczyła, że wyjdzie za niego. I ojciec i córka uczynili sobie niejako punkt honoru z tej sprawy. Wzbroniono młodemu człowiekowi wstępu do domu. Zabroniono donnie Dianie wyjeżdżać na wieś, niemal bywać w kościele; odjęto jej wszystkie środki widywania ukochanego. On odwiedza ją z zadka, potajemnie i w przebraniu. Ona zacina się coraz bardziej i odtrąca najświetniejsze partje, nawet tytuł i wysoki urząd na dworze Ferdynanda VII-go. Całe miasto przejęte jest niedolą kochanków i ich bohaterską stałością. Wreszcie zbliża się dzień pełnoletności donny Diany; daje do zrozumienia ojcu, że skorzysta ze swych praw. Rodzina, przyparta do muru, zaczyna rokowania; kiedy je doprowadza do połowy, na uroczystem zebraniu dwóch rodzin, młodzieniec, po sześciu latach stałości, odrzuca rękę donny Diany[122].
W kwadrans później, nic nie było znać. Diana pocieszyła się; czy kochała przez punkt honoru? czy też była to wielka dusza, która nie raczy wydać swej boleści na łup gawiedzi?
Często gorąca miłość nie może dopłynąć — mamż powiedzieć do szczęścia? — inaczej niż budząc punkt honoru miłości własnej. Wówczas uzyskuje na pozór wszystko czego może pragnąć; skargi jej byłyby śmieszne i wydałyby się niedorzeczne. Nie może nikomu zwierzyć swego nieszczęścia, a mimo to czuje wciąż i stwierdza to nieszczęście; dowody jego splatają się, jeśli można tak rzec, z okolicznościami najpochlebniejszemi i najbardziej zdolnemi dać czarowne złudzenia. Nieszczęście to ukazuje swą wstrętną głowę w najtkliwszych chwilach, jakgdyby urągając kochankowi i dając mu uczuć równocześnie i całe szczęście posiadania uroczej i nieczułej istoty którą tuli w ramionach, i to że szczęście owo nigdy nie będzie jego udziałem. Jestto może, po zazdrości, najokrutniejsza męka.
Pamiętają jeszcze może, w pewnem wielkiem mieście[123], jak człowiek łagodny i uczuciowy, ogarnięty taką wściekłością, zabił kochankę, która kochała go jedynie nąprzekór siostrze. Namówił ją pewnego wieczoru na przejażdżkę sam na sam, w ładnem czółnie które sam sporządził; wypłynąwszy na pełne morze, nacisnął sprężynę, łódź się otwarła i znikła na zawsze.
Widziałem sześćdziesięcioletniego mężczyznę, który nawiązał stosunek z najbardziej kąpryśną, szaloną, uroczą, zdumiewającą aktorką londyńskiego teatru, miss Cornel. „I pan masz pretensję aby ci była wierną? pytano go. — Ani trochę; ale będzie mnie kochała, może do szaleństwa“.
I kochała go cały rok, często do utraty rozumu; i wytrwała trzy miesiące nie dając mu powodu do skargi. Stworzył punkt honoru miłości własnej, pod wieloma względami nader gorszący, między swą kochanką a swoją córką.
Punkt honoru święci tryumfy w miłostce, rozstrzyga o jej losach. Jestto doświadczenie, zapomocą którego najlepiej się odróżnia miłostkę od miłości. Stara to zasada wojenna (pouczają o niej młodych ludzi świeżo przybyłych do pułku), że, kiedy się ma kwaterę w domu gdzie są dwie siostry i chce się rozkochać jedną, trzeba się umizgać do drugiej. Z większością młodych Hiszpanek, nieopornych wobec miłości, jeżeli chcesz być kochany, wystarczy gdy okażesz skromnie i w dobrej wierze, że nie czujesz żadnego pociągu do pani domu. Tej pożytecznej maksymy udzielił mi przezacny generał Laseale. Jestto najgroźniejszy sposób obudzenia namiętności.
Punkt honoru miłości własnej tworzy węzeł najszczęśliwszych małżeństw, poza temi które skojarzyła miłość. Niejeden mężczyzna zapewnił sobie na długie lata miłość żony, biorąc kochankę w dwa miesiące po ślubie[124]. Wytwarza się nawyk myślenia wyłącznie o jednym mężczyźnie, węzły zaś rodzinne czynią ten nawyk niezwyciężonym.
Jeżeli w wieku Ludwika XV i na jego dworze zdarzyła się wielka dama (pani de Choiseul) ubóstwiająca męża[125], to dlatego, iż zdawał się żywić tkliwą sympatję dla jej siostry, księżnej de Grammont.
Najbardziej zaniedbywana kochanka, z chwilą gdy okaże że woli innego mężczyznę, odejmuje nam spokój i budzi wszystkie pozory namiętności.
Odwaga Włocha to napad gniewu, odwaga Niemca to chwila pijaństwa, odwaga Hiszpana to gest dumy. Gdyby istniał naród, w którym odwaga byłaby często jedynie punktem honoru, między żołnierzami każdej kompanji, między pułkami każdej dywizji, wówczas, w porażce — ponieważ nie byłoby już porównania — nie byłoby sposobu zatrzymać armję tego narodu[126]. Przewidzieć niebezpieczeństwo i starać się mu zaradzić, byłoby ostateczną śmiesznością wobec tych próżnych zmykaczy.
„Wystarczy wziąć do ręki jakikolwiek opis podróży wśród dzikich Północnej Ameryki — powiada jeden z najmilszych filozofów francuskich[127] — aby się dowiedzieć, iż zwykłym losem jeńców jest nietylko to że ich palą żywcem i zjadają, ale przedtem przywiązują ich do słupa w pobliżu płonącego stosu, aby ich przez szereg godzin dręczyć wymysłami najokrutniejszej i najwyszukańszej wściekłości. Trzeba czytać co opowiadają o tych potwornych scenach podróżnicy, świadkowie kanibalskiej radości obecnych, a zwłaszcza szału kobiet i dzieci, oraz piekielnej rozkoszy z jaką silą się współzawodniczyć w okrucieństwie. Trzeba widzieć jak to wzmacnia heroizm i niewzruszoną stałość jeńca, który nietylko nie okazuje bólu, ale urąga katom i wyzywa ich wszystkiem na co się może zdobyć najwynioślejsza duma, najjadowitsza ironja, najzelżywszy sarkazm; opiewa własne czyny, wylicza wobec swych katów ich krewnych i przyjaciół których zabił, wylicza męki jakie im zadał, zarzuca dręczycielom tchórzostwo, podłość, niezręczność w zadawaniu cierpień; aż wreszcie, rozpadając się w strzępy i pożerany żywcem we własnych oczach przez wrogów pijanych wściekłością, oddaje ducha, zionąc ostatnią obelgą zamierającą wraz z głosem[128]. Wszystko to byłoby nie do wiary u narodów cywilizowanych, wyda się bajką naszym najnieustraszeńszym grenadjerom i kiedyś będzie uznane za bajkę“.
Ten objaw psychologiczny wiąże się z osobliwym stanem duszy jeńca: między nim a jego katami zawiązuje się walka na ambicję, turniej próżności: kto zwycięży?
Nasi dzielni chirurgowie wojskowi zauważyli często, że ranni, którzy w normalnym stanie wydawaliby w czasie operacji głośne krzyki, okazują, przeciwnie, spokój i męstwo, skoro ich przygotować w pewien sposób. Chodzi o to aby pobudzić ich punkt honoru; trzeba twierdzić, zrazu oględnie, później z drażniącą przekorą, że nie potrafią znieść operacji bez krzyków.

ROZDZIAŁ XXXIX.
O miłości swarliwej.

Istnieją dwa jej rodzaje:
1. W którym swarliwy kocha;
2. W którym nie kocha.
Jeżeli jedno z kochanków zbytnio góruje nad drugiem co do przymiotów które cenią oboje, miłość drugiego musi obumrzeć: obawa wzgardy, wcześniej czy później, udaremni krystalizację.
Niema nic wstrętniejszego dla ludzi miernych niż wyższość umysłowa; oto, w naszej epoce, źródło nienawiści; jeżeli zaś nienawiść na tem tle nie dochodzi do ostateczności, to jedynie dlatego, że ludzie, których dzieli, nie muszą żyć z sobą. Cóż dopiero w miłości, gdzie wszystko jest naturalne, zwłaszcza ze strony istoty wyższej: wyższości nie przesłania tedy żaden wzgląd społeczny.
Aby miłość mogła wyżyć, musi strona niższa znęcać się nad swym partnerem: inaczej ten nie będzie mógł nawet zamknąć okna, aby druga strona nie czuła się obrażona.
Co do istoty wyższej, ta stwarza sobie złudzenia; miłości jej nietylko nic nie grozi, ale słabostki ukochanej osoby czynią ją nam tem droższą.
Tuż po miłości namiętnej i wzajemnej, między ludźmi jednakiej miary, trzeba pomieścić — co do trwałości — miłość swarliwą, w której dokuczający nie kocha. Znajdziecie jej przykłady w anegdotach o księżnej de Berry (Pamiętniki Duclosa).
Związana z owemii chłodnemi nawykami opartemi na prozaicznej i samolubnej stronie życia, a nieodłącznie towarzyszącemi człowiekowi do grobu, miłość ta może trwać dłużej niż prawdziwa namiętność. Ale to już nie jest miłość, to przyzwyczajenie wytworzone przez miłość i mające z niej jedynie wspomnienia i rozkosz fizyczną. Przyzwyczajenie to cechuje niewątpliwie duszę z lichszego kruszcu. (Codziennie rozgrywa się mały dramat: „Czy mnie połaje?“ który zaprząta wyobraźnię, tak jak w namiętności codzień potrzebowało się nowego dowodu uczuć. Obacz anegdoty o pani d’Houdetot i panu de Saint-Lambert[129].
Możliwe jest, iż duma wzbrania się przywyknąć do takich wzruszeń; wówczas, po kilku miesiącach burz, duma zabija miłość. Ale widzimy, jak ta szlachetna namiętność długo się opiera zanim wyzionie ducha. Małe zwady szczęśliwej miłości długo utrzymują w złudzeniach serce które kocha jeszcze i znosi. Tkliwe pojednania mogą jeszcze złagodzić to przejście. Pod pozorem jakiejś tajemnej zgryzoty, życiowego niepowodzenia, kobieta usprawiedliwia człowieka którego bardzo kochała; przywyka wreszcie do łajań. Gdzież znaleźć, w istocie, poza namiętną miłością, poza grą, poza władzą[130], inne źródło codziennych wzruszeń, dorównujące temu co do siły? Jeżeli taki tyran umrze, ofiara która go przeżyła bywa niepocieszona. Zasada ta stanowi węzeł wielu mieszczańskich małżeństw; strona łajana słyszy cały dzień o tem co najbardziej kocha.
Istnieje też fałszywy rodzaj miłości swarliwej. Z listu bardzo inteligentnej kobiety zaczerpnąłem rozdział XXXIII:
„Wciąż mała wątpliwość do uspokojenia, oto co podtrzymuje nieustanne pragnienie w szczęśliwej miłości... Ponieważ najżywsza obawa nie opuszcza jej nigdy, rozkosze jej nie mogą nigdy znudzić“.
U ludzi zrzędnych, źle wychowanych, lub z natury gwałtownych, ta drobna wątpliwość, ta lekka obawa wyraża się w kłótni.
Jeżeli osoba kochana nie jest zbyt drażliwa — a to jest owoc starannego wychowania — może znajdować więcej podniet — tem samem więcej przyjemności — w miłości tego rodzaju; a nawet, przy całej drażliwości, jeśli się widzi że piekielnik pierwszy jest ofiarą swych wybuchów, trudno nie kochać go za to bardziej. To, czego lord Mortimer najbardziej żałuje może po swej kochance, to owe lichtarze które mu rzucała na głowę. Zaiste, jeżeli duma przebacza i znosi podobne wstrząsy, trzeba przyznać, iż wydają one zaciętą wojnę nudzie, owej wielkiej nieprzyjaciółce ludzi szczęśliwych.
Saint-Simon, jedyny historyk jakiego miała Francja, powiada (tom V, str. 43):
„Po licznych miłostkach, księżna de Berri zakochała się na dobre w panu de Riom, młodszym synu, p. d’Aydie, siostrzeńcu pani de Biron. Nie miał ani postawy ani dowcipu; było to ciężkawe chłopczysko, niski, pyzaty i blady; popryszczony na twarzy, wyglądał jak jeden wrzód; ale miał ładne zęby. Nie śniło mu się o tem, aby miał wzbudzić miłość, która, w mgnieniu oka, doszła niemal do szału i trwała ciągle, nie przeszkadzając zresztą miłostkom i zboczeniom. Riom nie miał ani grosza; zato licznych braci i siostry, którzy również mieli nie więcej. Pan de Pons i jego żona, dama dworu księżnej de Berri, krewni ich i ziomkowie, sprowadzili tego chłopaka, wówczas porucznika dragonów, aby spróbować coś zeń zrobić. Ledwie przybył, kaprys księżnej wybuchł, i Riom stał się panem w Luksemburgu.
„Pan de Lauzun, którego był stryjecznym wnukiem, śmiał się z tego w kułak; był uszczęśliwiony; miał uczucie, że się w nim niejako odradza on sam w Luksemburgu z czasów Mademoiselle. Dawał mu rady, a Riom, który był z natury łagodny, grzeczny i pełen uszanowania, słuchał; ale niebawem poczuł siłę swych powabów, którym mógł dać cenę jedynie niezrozumiały kaprys tej księżniczki. Nie nadużywając swej władzy wobec innych, zjednał sobie powszechną sympatję; ale z księżną postępował tak, jak niegdyś pan de Lauzun z Mademoiselle. Niebawem zaczął się ubierać w najdroższe koronki, najbogatsze stroje, miał wbród pieniędzy, pierścieni, klejnotów; drożył się z sobą, drażnił umyślnie zazdrość księżnej i sam udawał zazdrosnego; często doprowadzał ją do łez. Stopniowo sprawił, że nic, nawet najobojętniejszej rzeczy, nie mogła zrobić bez jego zezwolenia: to, gdy była gotowa jechać do Opery, kazał jej zostać; to znów kazał jej iść wbrew ochocie; zmuszał ją do uprzejmości dla kobiet których nie lubiła albo o które była zazdrosna, a do niegrzeczności dla mężczyzn którzy jej się podobali a o których on udawał zazdrosnego. Nawet w stroju nie miała swobody; dla zabawy kazał się jej przeczesać lub zamienić suknię kiedy była zupełnie gotowa; i to tak często, a niekiedy tak publicznie, że przyzwyczaił ją do tego, aby wieczór pytała go o rozkazy co do jutrzejszego stroju i projektów. Nazajutrz odmieniał wszystko, a księżna płakała rzewnemi łzami. Doszło wreszcie do tego, że posyłała doń zaufane sługi po zlecenia, mieszkał bowiem tuż przy bramie Luksemburgu; i posyłała tak kilkakrotnie w czasie tualety z zapytaniem jakie ma wstążki włożyć, toż samo o suknie i o inne rzeczy, a prawie zawsze kazał jej nosić to czego nie lubiła. Jeżeli czasem ośmieliła się na najmniejszą rzecz bez jego pozwolenia, traktował ją jak służącą i płacze trwały po kilka dni.
„Ta księżniczka, tak dumna i tak rada w okazywaniu najszaleńszej pychy, poniżyła się do jadania pokątnie z nim i z ludźmi z pod ciemnej gwiazdy, ona, która nie raczyła posadzić u swego stołu nikogo poniżej księcia krwi. Jezuita Riglet, który znał ją dzieckiem i który ją wychował, dopuszczony był do tych osobliwych biesiad, bez wstydu z jego strony i bez zakłopotania księżnej. Pani de Mouchy była powiernicą wszystkich tych szczególnych obyczajów; ona i Riom naznaczali gości i wybierali dzień. Dama ta godziła kochanków: i życie to wiedli zgoła publicznie w Luksemburgu, gdzie wszystko zwracało się do pana de Riom, ten zaś starał się być dobrze ze wszystkimi, z pozorami szacunku, którego odmawiał publicznie jedynie księżnej. Wobec wszystkich odpowiadał jej tak szorstko, że obecni spuszczali oczy, księżna zaś rumieniła się, ale nie hamowała objawów miłości“.
Riom był dla księżnej cudownem lekarstwem na nudę.

Pewna dawna kobieta rzekła nagle do generała Bonaparte, wówczas młodego bohatera okrytego chwałą i nie splamionego zbrodniami przeciw wolności: „Generale, kobieta może być tylko pańską żoną albo pańską siostrą“. Bohater nie zrozumiał komplementu; zemściła się na nim sowitemi obelgami. Takie kobiety lubią u kochanka wzgardę; kochają go o tyle, o ile jest okrutny.

ROZDZIAŁ XXXIX bis.
Lekarstwa na miłość.

Skok leukadyjski to piękny obraz stworzony przez starożytność. W istocie, lekarstwo na miłość jest prawie że niemożliwe. Trzeba nietylko niebezpieczeństwa, któreby ściągnęło gwałtownie uwagę człowieka na troskę o własne ocalenie[131], ale, co o wiele trudniej, trzeba ciągłości ostrego niebezpieczeństwa, któregoby można uniknąć wysiłkiem zręczności, iżby nawyk myślenia o własnem bezpieczeństwie miał czas się rozwinąć. Nie widzę nic w tym rodzaju prócz burzy szesnastodniowej, jak w Don Juanie[132], lub rozbicia się pana Cochelet u Maurów; inaczej człowiek oswaja się szybko z niebezpieczeństwem, a nawet zaczyna myśleć o ukochanej z tem większym urokiem, kiedy jest na wedecie o dwadzieścia kroków od nieprzyjaciela.
Powtarzaliśmy to zbyt często może, że mocno kochającego człowieka wszystko co sobie wyroi przejmuje rozkoszą lub drżeniem i że niema w naturze nic, coby mu nie mówiło o ukochanej. Otóż, rozkosz lub drżenie stanowią zajęcia bardzo interesujące, wobec których bledną wszystkie inne.
Przyjaciel, który chce uleczyć chorego, powinien przedewszystkiem być zawsze po stronie ukochanej kobiety; wszyscy zaś przyjaciele mający więcej dobrej woli niż zręczności postępują z reguły odwrotnie.
Kto tak czyni, ten porywa się, ze śmiesznie nierównemi siłami, na ową całość uroczych złudzeń, które nazwaliśmy niegdyś krystalizacją[133].
Przyjaciel-lekarz powinien mieć świadomość, że, skoro przyjdzie uwierzyć w jakąś niedorzeczność, wówczas, ponieważ kochanek musi albo przełknąć ją, albo wyrzec się wszystkiego co go wiąże do życia, przełknie, i, choćby był zresztą najrozumniejszym człowiekiem, będzie przeczył najoczywistszym przywarom i najdotkliwszym zdradom swej kochanki. W ten sposób, namiętna miłość, po niedługim czasie, przebacza wszystko.
Aby kochanek — przy charakterze rozsądnym i chłodnym — przełknął przywary, trzeba by je spostrzegł dopiero po kilku miesiącach kochania[134].
Nie starając się bynajmniej grubo i jawnie odciągać kochanka, przyjaciel-lekarz musi mu mówić do przesytu o jego miłości i jego ukochanej, a równocześnie stwarzać dokoła niego mnóstwo drobnych zdarzeń. Podróż, o ile odosobnią, nie jest lekarstwem[135]; nic równie tkliwie nie przypomina ukochanej jak kontrasty. W najświetniejszych salonach paryskich, w towarzystwie kobiet sławnych z uroku, najmocniej kochałem mą biedną kochankę, samotną i smutną w swojem małem mieszkanku, het, w Romanii[136].
Na wspaniałym zegarze lśniącego salonu dokąd byłem wygnany, śledziłem godzinę o której wychodzi pieszo, w deszcz, aby odwiedzić przyjaciółkę. Starając się zapomnieć o niej, odkryłem, że kontrasty są źródłem wspomnień mniej żywych lecz bardziej niebiańskich niż te, których się szuka w miejscu gdzie się ją niegdyś spotkało.
Iżby oddalenie zdało się na co, trzeba aby przyjaciel-lekarz był zawsze pod ręką, aby podsuwał kochankowi wszystkie możliwe refleksje tyczące jego miłości i aby silił się zaprawiać te refleksje nudą przez ich rozwlekłość albo niewczesność, dając im piętno komunałów: naprzykład być tkliwym i sentymentalnym po obiedzie skropionym dobrem winem.
Jeżeli tak trudno jest zapomnieć kobiety przy której zaznało się szczęścia, to dlatego, że istnieją momenty, w których wyobraźnia niestrudzenie roi i upiększa.
Kie wspominam o dumie, okrutnem i potężnem lekarstwie, którem wszakże tkliwe dusze nie rozporządzają.
Pierwsze sceny szekspirowskiego Romea tworzą cudny obraz; jakże daleko od człowieka, który powiada sobie smutno: She hath forsworn to love[137], do tego który wykrzykuje w upojeniu szczęścia: Come what sorrow can!

ROZDZIAŁ XXXIX ter.
Her passion will die like a lamp for want of that the flame should feed upon[138].
Lammermoor, II, 116.

Przyjaciel-lekarz winien się wystrzegać lichych argumentów, jak np. niewdzięczność. Wskrzesiłyby jedynie krystalizację, nastręczając jej zwycięstwo i nową przyjemność.
Nie może być mowy o niewdzięczności w miłości; doraźna rozkosz spłaca zawsze, ponad wartość, największe napozór ofiary. Nie widzę innych możliwych win, prócz braku szczerości: należy ściśle wykazywać stan swego serca.
O ile przyjaciel-lekarz próbuje atakować miłość wręcz, kochanek odpowiada: „Kochać, nawet pod grozą gniewu ukochanej, to, ni mniej ni więcej (aby się zniżyć do waszego kupieckiego stylu), bilet na loterję, której szansa przewyższa tysiąckroć wszystko co mi możesz ofiarować w waszym świecie obojętności i samolubstwa. Trzeba być bardzo próżnym i bardzo małostkowym, aby się czuć szczęśliwym dlatego że się jest mile przyjmowanym. Nie potępiam ludzi, że tak żyją w swoim świecie. Ale, przy Leonorze, znajdowałem świat, gdzie wszystko było niebiańskie, tkliwe, szlachetne. Najwznioślejsza, niewiarygodna niemal cnota waszego świata liczyła się w naszych rozmowach ledwie za rzecz pospolitą i codzienną. Pozwól mi bodaj śnić o tem szczęściu, aby spędzić życie przy takiej istocie. Mimo że widzę dobrze iż potwarz mnie zgubiła i że nie ma już dla mnie nadziei, uczynię jej bodaj ofiarę z mej zemsty“.
Miłość można wstrzymać chyba w zaczątku. Poza nagłym wyjazdem oraz rozrywkami wielkiego świata (hrabina Kalemberg), istnieje kilka drobnych fortelów, które przyjaciel-lekarz może zastosować. Naprzykład zwróci ci, niby przypadkiem, uwagę, że kobieta którą kochasz, nie ma dla ciebie — poza tem o co się toczy wojna — uprzejmości i szacunku, jakie okazywała rywalowi. Najdrobniejsza rzecz wystarczy, wszystko bowiem w miłości jest znakiem; nip. nie wspiera się na twem ramieniu idąc do loży; błahostka ta, wzięta tragicznie przez namiętne serce, zaprawiając upokorzeniem każdą myśl która składa się na krystalizację, zatruwa źródło miłości i może ją zniweczyć.
Można starać się obwinić kobietę, znęcającą się nad naszym przyjacielem, o jakąś przywarę fizyczną śmieszną a niepodobną do sprawdzenia; gdyby kochanek mógł sprawdzić oszczerstwo, wówczas, nawet gdyby się okazało uzasadnione, wyobraźnia przełknęłaby je, i niebawem nie zostałoby zeń ani śladu. Jedynie wyobraźnia może zwalczyć samą siebie; wiedział o tem Henryk III, kiedy obmówił słynną księżnę de Montpensier.
Kiedy się tedy pragnie ustrzec młodą dziewczynę od miłości, trzeba zwłaszcza strzec jej wyobraźni. Im mniej umysł jej będzie pospolity, im dusza szlachetniejsza i bogatsza, słowem, im bardziej będzie godna naszego szacunku, tem większe grozi jej niebezpieczeństwo.
Zawsze jest niebezpieczne dla młodej osoby pozwolić aby wspomnienia jej wiązały się uporczywie i nazbyt mile z jednym mężczyzną. Jeśli wdzięczność, podziw lub ciekawość wzmocnią węzły wspomnień, znajdzie się prawie napewno nad przepaścią. Im większa nuda jej zwykłego życia, tem żywsze są trucizny zwane wdzięczność, podziw, ciekawość. Trzeba wówczas szybkiej, nagłej i energicznej odtrutki.
Z tego wynika, iż nieco szorstkości i nie-dbania przy pierwszem spotkaniu, jeśli tego środka użyje się w sposób naturalny, jest prawie niezawodnym sposobem zdobycia szacunku kobiety wyższej.


KSIĘGA DRUGA

ROZDZIAŁ XL.

Każda miłość, każda wyobraźnia przybiera w danym osobniku zabarwienie jednego z sześciu temperamentów: Sangwiniczny, lub Francuz, lub pan de Franoueil (Pamiętniki pani d’Epinay).
Żółciowy, lub Hiszpan, lub Lauzun (Peguilhen z Pamiętników Saint-Simona).
Melancholiczny, lub Niemiec, lub don Carlos Schillera.
Flegmatyczny, lub Holender.
Nerwowy, lub Wolter.
Atletyczny, lub Milon z Krotony[139].
Jeżeli wpływ temperamentów przebija się w ambicji, skąpstwie, przyjaźni, etc., cóż dopiero w miłości, która z konieczności zawiera domieszkę elementu fizycznego?
Przypuśćmy, że wszelką miłość da się sprowadzić do czterech odmian któreśmy zanotowali:
Miłość namiętna, czyli Julja d’Etanges[140];
Miłość-kaprys, lub miłostka;
Miłość fizyczna; Miłość z próżności („dla plebejusza, księżna nigdy nie ma więcej niż trzydzieści lat“, Chamfort).
Należy przeprowadzić te cztery typy miłości przez sześć odmian wynikłych z przyzwyczajeń, jakie jeden z sześciu temperamentów daje wyobraźni. Tyberjusz nie miał szalonej wyobraźni Henryka VIII.
Przeprowadźmy następnie wszystkie uzyskane kombinacje przez różnice obyczajów wynikłe z formy rzędu albo z charakteru narodowego:
1. Despotyzm azjatycki, jaki widzimy w Konstantynopolu;
2. Monarchja absolutna, w rodzaju Ludwika XIV;
3. Arystokracja zamaskowana konstytucją, lub rząd narodowy na korzyść bogatych, jak Anglja, wszystko w duchu moralności rzekomo biblijnej;
4. Republika federacyjna, czyli rząd dla dobra wszystkich, jak w Stanach Zjednoczonych;
5. Monarchja konstytucyjna, lub...
6. Państwo w stanie rewolucji, jak Hiszpanja, Portuigalja, Francja. To położenie kraju, rodząc żywe namiętności, daje obyczajom naturalność, trzebi głupstwa, konwencjonalne cnoty, głupie konwenanse[141], daje powagę młodzieży każąc jej lekceważyć miłość z próżności a gardzić miłostkami.
Stan ten może trwać długo i urobić obyczaje całego pokolenia. We Francji zaczął się on w r. 1788, przerwał się w roku 1802 i zaczął się na nowo w r. 1815, aby się skończyć Bóg wie kiedy.
Po tych ogólnych sposobach rozważania miłości, mamy jeszcze różnice wieku, a w końcu dochodzimy do właściwości osobistych.
Możnaby naprzykład rzec: U hrabiego Wolfsteina, w Dreźnie, stwierdziłem miłość z próżności, temperament melancholiczny, nawyki monarchiczne, wiek lat trzydzieści, oraz... właściwości osobiste.
Ten sposób patrzenia skraca rzecz i pozwala na spokojny sąd temu, który ma sądzić o miłości: rzecz zasadnicza a bardzo trudna.
Otóż, jak w filozofji człowiek, o ile wie coś o sobie, to dzięki anatomji porównawczej, tak samo w namiętnościach próżność i rozmaite inne źródła złudzeń sprawiają, że o tem co się dzieje w nas samych mogą nas oświecić jedynie słabości dostrzeżone u innych. Jeżeli przypadkowo zarys ten wyda jaki pożytek, to ten, iż pobudzi umysły do takich zestawień. Aby do tego zachęcić, spróbuję naszkicować kilka ogólnych rysów miłości u rozmaitych narodów.
Proszę mi wybaczyć, jeśli często przyjdzie mi wracać do Włoch: w obecnym stanie obyczajów w Europie, jestto jedyny kraj, gdzie opisywana przezemnie roślina rośnie na wolności. We Francji próżność, w Niemczech rzekoma filozofja, tak pomylona że można umrzeć ze śmiechu; w Anglji nieśmiała, obolała i drażliwa pycha, dręczą ją, dławią lub pchają w pociesznym kierunku[142].

ROZDZIAŁ XLI.
O narodach w stosunku do miłości.
O Francji.

Staram się wyzbyć sympatyj osobistych i być jedynie zimnym filozofem.
Wychowane przez miłych Francuzów, znających jedynie próżność i pragnienia fizyczne, kobiety francuskie są to istoty mniej czynne, mniej energiczne, mniej niebezpieczne, zwłaszcza zaś mniej kochane i mające mniej siły niż kobiety hiszpańskie i włoskie.
Potęgę kobiety mierzy się jedynie stopniem nieszczęścia, jakiem może skarać kochanka; otóż, kiedy mężczyzna zna tylko próżność, każda kobieta jest użyteczna, żadna nie jest konieczna; ambicja jest w tem aby zdobyć, a nie aby zachować. Kto ma tylko pragnienia fizyczne, znajduje dziewczęta lekkiego autoramentu, i oto przyczyna czemu dziewczęta we Francji są urocze, w Hiszpanji zaś okropne. We Francji, dziewczęta mogą dać wielu mężczyznom tyleż szczęścia co uczciwe kobiety, to znaczy szczęścia bez miłości; zawsze zaś jest coś, co Francuz wyżej ceni niż kochankę: swoją próżność.
Młody Paryżanin widzi w kochance rodzaj niewolnicy, mającej mu zwłaszcza dostarczyć rozkoszy próżności. Jeśli kobieta opiera się tyranji tej dominującej namiętności, wówczas kochanek porzuca ją, rad z siebie, opowiadając przyjaciołom jak wytwornie i zręcznie osadził ją na lodzie.
Pewien Francuz znający dobrze swą ojczyznę (Meilhan), powiada: „We Francji, wielka miłość jest równie rzadka jak wielcy ludzie“.
Językowi brak wyrażeń, aby określić, jak niemożliwa jest dla Francuza rola porzuconego kochanka, rozpaczającego publicznie na oczach całego miasta. Nic częstszego w Wenecji lub w Bolonji.
Aby spotkać miłość w Paryżu, trzeba zstąpić do klas, w których brak wykształcenia i próżności oraz walka z prawdziwemi potrzebami zostawiły więcej energji.
Pokazywać się z wielkiem pragnieniem niezaspokojonem, znaczy pokazywać własne upośledzenie, rzecz niemożliwa we Francji, chyba u ludzi będących poniżej wszystkiego; znaczy wystawić się na docinki i koncepty: stąd przesadne pochwały dla dziewek w ustach młodych ludzi lękających się o swe serce. Nadmierna i płaska obawa pokazania się w stanie upośledzenia stanowi podłoże rozmów na prowincji. Czyż nie zdarzyło się świeżo, iż ktoś, dowiadując się o zamordowaniu księcia de Berri, odparł: Wiedziałem o tem[143].
W średnich wiekach, obecność niebezpieczeństwa hartowała serca, i tu tkwi, jeśli się nie mylę, druga przyczyna zdumiewającej wyższości ludzi z szesnastego wieku. Oryginalność, która u nas jest rzadka, śmieszna, niebezpieczna i często udana, wówczas była powszechna i szczera. Kraje, w których niebezpieczeństwo ukazuje często swą żelazną rękę, jak Korsyka[144], Hiszpanja, Włochy, mogą jeszcze wydawać wielkich ludzi. W tych klimatach, gdzie żar słoneczny rozpala żółć przez trzy miesiące w roku, brak jedynie kierunku energji; w Paryżu, obawiam się że samej energji[145].
Wielu naszych młodych ludzi, tak dzielnych zresztą w Montmirail lub w lasku Bulońskim, boi się kochać; widzimy jak, w dwudziestym roku, przez tchórzostwo unikają widoku młodej dziewczyny która im się podoba. Kiedy sobie przypomną to co, wedle czytanych romansów, wypada kochankowi czynić, mróz ich przebiega. Te zimne dusze nie pojmują, że burza namiętności, tworząc fale morskie, wzdyma zarazem żagle i daje okrętowi siłę przemożenia fal.
Miłość jest rozkosznym kwiatem, ale trzeba mieć odwagę zerwać go na krawędzi okropnej przepaści. Oprócz śmieszności, miłość widzi wciąż przed sobą możliwą utratę ukochanego przedmiotu, i wówczas pozostaje już tylko dead blank na resztę życia.
Szczytem cywilizacji byłoby skojarzyć wykwintne przyjemności dziewiętnastego wieku z częstszą obecnością niebezpieczeństwa[146]. Niechby uciechy życia prywatnego mnożyły się w nieskończoność przez niebezpieczeństwo. Nie mówię wyłącznie o wojnie. Chciałbym owego niebezpieczeństwa każdej godziny, pod każdą postacią i we wszystkich sprawach, będącego istotą życia w średnich wiekach. Niebezpieczeństwo takie, jakiem je uczyniła i jak je przystroiła nasza cywilizacja, godzi się doskonale z najnudniejszą ¡słabością charakteru.
Czytam w A voice from Saint-Helena p. O’Meare[147] te słowa wielkiego człowieka: „Wystarczy powiedzieć Muratowi: „Idź i znieś tych kilka pułków nieprzyjacielskich, znajdujących się tam na równinie, opodal kościółka“, natychmiast puszcza się jak strzała, i byle tylko pomknęła za nim garstka jazdy, wnet pułki były rozbite, zmiażdżone, zniesione. Zostawcie tego człowieka samemu sobie, a macie jedynie niedołęgę bez głowy. Nie mogę jeszcze pojąć, w jaki sposób człowiek tak dzielny mógł być taki tchórz. Był dzielny jedynie w obliczu nieprzyjaciela, ale wówczas był to prawdopodobnie najświetniejszy i najodważniejszy żołnierz w całej Europie.
„Był to bohater, Saladyn, Ryszard-Lwie-serce na polu bitwy; zróbcie go królem i posadźcie go na Radzie, macie tchórza bez woli i bez zdania. Murat i Ney, to najodważniejsi ludzie jakich znałem“. (O’Meara, t. II, str. 94[148]).

ROZDZIAŁ XLII.
Dalszy ciąg o Francji.

Pozwólcie mi obmawiać jeszcze Francję. Niech się czytelnik nie obawia, aby satyra miała mi ujść bezkarnie; jeśli ten zarys znajdzie czytelników, oddadzą mi zniewagi stokrotnie; honor narodowy czuwa.
Francja odgrywa dużą rolę w planie tej książki, ponieważ Paryż, dzięki swej wyższości towarzyskiej i literackiej, jest i będzie zawsze salonem Europy.
Trzy czwarte bilecików, tak w Wiedniu jak w Londynie, pisane są po francusku, lub pełne aluzyj i cytatów znowuż po francusku[149], i Bóg wie w jakiej francuzczyźnie!
Co się tyczy wielkich namiętności, Francja jest, jak mi się zdaje, pozbawiona oryginalności z dwóch przyczyn:
1. Prawdziwy honor, czyli chęć naśladowania Bayarda, aby zażywać czci ludzkiej i kosztować co dnia zadowoleń próżności;
2. Honor głupi, czyli chęć upodobnienia się ludziom dobrego tonu, wielkiego świata, Paryżanom. Sztuka wchodzenia do salonu, lekceważenia rywala, zrywania z kochanką, etc.
Honor głupi, najpierw sam przez się, jako dostępny pojęciom głupców, następnie jako praktykowany każdego dnia, a nawet każdej godziny, daje naszej próżności o wiele więcej zadowoleń niż honor prawdziwy. Widuje się ludzi z honorem głupim bez honoru prawdziwego, wybornie przyjmowanych w świecie; rzecz zaś odwrotna jest niemożliwa.
Ton wielkiego świata polega na tem, aby: 1. Traktować z ironją wszystkie wielkie sprawy. Nic naturalniejszego; niegdyś, ludzie z prawdziwie wielkiego świata nie mogli głęboko przejąć się niczem; nie mieli czasu. Pobyt na wsi odmienia to. Zresztą, dla Francuza, jest coś przeciwnego naturze, aby się miał znaleźć w roli podziwiającego[150], to znaczy niższego nietylko od tego co podziwia (toby jeszcze uszło), ale nawet od swego sąsiada, jeśli temu sąsiadowi wpadnie do głowy drwić sobie z tego co on podziwia.
W Niemczech, we Włoszech, w Hiszpanji, podziw jest, przeciwnie, szczery i szczęśliwy; tam podziwiający chlubi się swym zachwytem i lituje się nad krytykiem; nie mówię nad szydercą, ta rola niemożliwa jest w krajach, gdzie jedyną śmiesznością jest chybienie drogi do szczęścia, nie zaś naśladowanie jakiegoś sposobu bycia. Na południu, nieufność i obawa przed zmąceniem rozkoszy wszczepia wrodzony podziw dla zbytku i przepychu. Obacz dwory w Madrycie i Neapolu; obacz funzione w Kadyksie, to dochodzi do szału[151].
2. Francuz uważa to sobie za największe nieszczęście, niemal za śmieszność, gdy musi spędzać czas samotnie. A czem jest miłość bez samotności?
3. Człowiek pochłonięty namiętnością, myśli tylko o sobie: człowiek, który pragnie uważania, myśli tylko o drugich. Więcej jeszcze: przed rokiem 1789, bezpieczeństwo osobiste można było znaleźć we Francji jedynie należąc do jakiejś korporacji, sądownictwa naprzykład[152], i mając poparcie członków tej korporacji. Myśl o sąsiedzie była tedy zasadniczym i koniecznym składnikiem twego szczęścia. To było jeszcze prawdziwsze na dworze niż w Paryżu.
Łatwo pojąć, czy te zwyczaje (które, co prawda, tracą z każdym dniem na sile, ale które ciążą jeszcze nad Francją na jakie sto lat) sprzyjają wielkim namiętnościom!
Mam uczucie, że widzę człowieka, który się rzuca oknem, ale który stara się paść na bruk we wdzięcznej pozie.
Człowiek namiętny jest sobą a nie kimś drugim, — źródło wszelkich śmieszności we Francji; co więcej, obraża drugich, co daje śmieszności skrzydła.

ROZDZIAŁ XLIII.
O Włoszech.

We Włoszech, szczęście polega na tem, aby się poddać natchnieniu chwili, a szczęście to podzielają do pewnego stopnia Niemcy i Anglja.
Co więcej, Włochy są krajem, gdzie pożytek, który był cnotą republik średniowiecza[153] nie został zdetronizowany przez honor, czyli cnotę przykrojoną na użytek królów[154], honor zaś prawdziwy otwiera drogę honorowi głupiemu; uczy zadawać sobie pytanie: „Co sądzi sąsiad o mojem szczęściu?“ szczęście zaś płynące z uczucia nie może być przedmiotem próżności, bo jest niewidzialne[155]. Za dowód może posłużyć to, iż Francja jest krajem, gdzie się zawiera najmniej małżeństw z miłości[156].
Inne przewagi Włoch, to rozkoszne wczasy pod cudnem niebem, z których rodzi się wrażliwość na piękno pod każdą postacią. Dalej nadmierna a przecież usprawiedliwiona nieufność, pogłębiająca odosobnienie i zdwajająca urok zażyłości; brak lektury romansów i wszelkiej prawie lektury, tem więcej zostawiający miejsca natchnieniu chwili; namiętność do muzyki, budząca w duszy dreszcz tak podobny do dreszczu miłości.
We Francji, około r. 1770, nie było nieufności; przeciwnie, modne było żyć i umierać publicznie. Taka księżna de Luxembourg[157] żyła blisko z setką przyjaciół; tem samem nie było w ściąłem znaczeniu ani zażyłości ani przyjaźni.
We Włoszech, ponieważ namiętna miłość nie jest czemś wyjątkowem, nie jest śmieszna[158]; toteż dyskutuje się głośno po salonach maksymy miłości. Ogół zna objawy i okresy tej choroby i zajmuje się nią żywo. Mówi się np. porzuconemu kochankowi: „Będziesz cierpiał pół roku; później wyleczysz się, jak ten i ten, etc.“.
We Włoszech, sądy ogółu są pokornemi służkami namiętności. Istotna rozkosz wykonywa tam władzę, która gdzieindziej jest w rękach społeczności. To zupełnie proste; ponieważ społeczeństwo nie dostarcza prawie żadnych rozkoszy ludowi nie mającemu czasu na próżności i pragnącemu aby pasza o nim zapomniał, posiada nad nim niewiele władzy. Ludzie zużyci potępiają ludzi namiętnych, ale ci drwią z nich sobie. Na południe od Alp, społeczeństwo jest niby despota bez więzień.
W Paryżu, ponieważ honor nakazuje bronić szpadą, lub, o ile kto może, dowcipem, wszystkich dostępów do każdego życiowego interesu, wygodniej o wiele jest zasłaniać się ironją. Wielu młodych ludzi obrało inną drogę, mianowicie przystali do szkoły Jana Jakóba Rousseau i pani de Staël. Skoro ironja stała się czemś gminnem, trzebaż było przejść na uczucie. Taki Pezai, za naszych czasów, pisałby jak p. Darlincourt; zresztą, od r. 1789, wypadki wspierają użyteczność, czyli wrażenie osobiste, przeciw honorowi, czyli władztwu opinji; przykład Izib uczy poddawać dyskusji wszystko, nawet żart. Naród staje się poważny, wesołość traci grunt.
Jako Francuz, muszę powiedzieć, że nie szczupła ilość olbrzymich fortun tworzy bogactwo kraju, ale mnogość średnich majątków. Wielkie namiętności są we wszystkich krajach rzadkie, miłostki zaś mają więcej wdzięku i lekkości we Francji, tem samem dają więcej szczęścia. Ten wielki naród, pierwszy w świecie[159], jest w zakresie miłości tem samem, czem jest w zakresie inteligencji. W r. 1822 nie mamy, zapewne, ani Moore’a, ani Waltera Scotta, ani Crabbe’a, ani Byrona, ani Montiego, ani Pellica, ale ludzi z ogładą, miłych, ukształconych jest u nas więcej niż w Anglji lub we Włoszech. Dlatego dyskusje naszej Izby są, w roku 1822, o tyle wyższe od dyskusyj w parlamencie angielskim, i, kiedy angielski liberał przybędzie do Francji, dziwimy się znajdując w nim wiele średniowiecznych przesądów.
Pewien artysta rzymski[160] pisał z Paryża:
„Straszliwie mi się tu nie podoba; sądzę że to dlatego, że nie mam czasu kochać do woli. Tutaj ludzie wydają wrażliwość kroplami w miarę wytwarzania jej, w sposób, przynajmniej dla mnie, grożący wyczerpaniem źródła. W Rzymie, gdzie wypadki każdego dnia mało są interesujące, gdzie życie jest senne, wrażliwość kapitalizuje się w namiętności“.

ROZDZIAŁ XLIV.
Rzym.

Jedynie w Rzymie[161], uczciwa kobieta jeżdżąca karetą może powiedzieć z zapałem do drugiej, prostej znajomej, jak tego’byłem świadkiem dziś rano: „Och, droga pani, nie kochaj się z Fabiem Vitteleschi; lepiejby ci było kochać zwykłego opryszka. Przy swojej skromnej i uprzejmej mince, zdolny jest przeszyć ci serce sztyletem, i jeszcze, wbijając ci go w piersi, powie z miłym uśmiechem: „Boli cię, moje dziecko?“. I to się działo w obecności ładnej piętnastoletniej osóbki, córki owej damy którą ostrzegano, panienki bardzo rozbudzonej.
Jeśli człowiek z Północy ma to nieszczęście, że go nie odstręczy naturalność tego południowego wdzięku, który jest prostym wyrazem bujnej natury, wspomaganym przez nieznajomość dobrego tonu oraz przez brak wszelkiej interesującej nowości, po roku kobiety wszystkich innych krajów wydadzą mu się nieznośne.
Widzi Francuski z ich milusim wdziękiem[162], uroczym przez trzy dni, ale nudnym na czwarty, w ów nieszczęśliwy dzień w którym się odkrywa, że wszystkie te wdzięki, obmyślone z góry i wyuczone na pamięć, są wiecznie te same co dzień i dla wszystkich.
Widzi Niemki, przeciwnie, tak naturalne, tak skwapliwie poddające się wyobraźni, ale, przy całej naturalności, mające często do ofiarowania jedynie jałowość, mdłość i czułość sentymentalnej bibljoteczki. Zdanie hrabiego Almaviva jest jakgdyby stworzone dla Niemek: „I dziwimy się pewnego pięknego wieczora, że znajdujemy przesyt, tam gdzieśmy szukali szczęścia“.
W Rzymie, cudzoziemiec nie powinien zapominać, że, jeśli nic nie jest nudne w kraju gdzie wszystko jest naturalne, złe jest tam gorsze niż gdzieindziej. Aby mówić jedynie o mężczyznach[163], spotyka się tu w towarzystwie gatunek potworów, które gdzieindziej się kryją. Są to ludzie w jednakim stopniu namiętni, przenikliwi i tchórze. Zły los przywiązał ich z jakiegobądź tytułu do kobiety; zakochani naprzykład do szaleństwa, muszą pić do samych mętów te męczarnię że ona przekłada innego. Tkwią przy niej, aby rzucać kamienie pod nogi szczęśliwemu rywalowi. Nic nie ujdzie ich baczności i wszyscy widzą że oni widzą wszystko; mimo to, nawspak wszelkiemu poczuciu honoru, dręczą kobietę, jej kochanka i siebie, i nikt ich nie potępia, bo czynią to, co im sprawia przyjemność. Jednego dnia, kochanek, doprowadzony do ostateczności, da nogą w zadek natrętowi; ten przeprasza go nazajutrz, i zaczyna na nowo, wytrwale i konsekwentnie, dręczyć kobietę, kochanka i siebie. Dreszcz przechodzi na myśl o sumie męki, jaką te podłe dusze łykają codzień; przy odrobinie tchórzostwa mniej, posunęliby się z pewnością do trucizny.
Jedynie także we Włoszech widzi się młodych miljonowych elegantów utrzymujących wspaniałe tancerki z wielkiego teatru, na oczach całego miasta, za trzydzieści su dziennie[164]. Bracia ***, przystojni młodzi ludzie, wciąż na koniu i z fuzją, zazdrośni są o cudzoziemca. Miast iść do niego i wytoczyć swoje pretensje, rozpuszczają tajemnie pogłoski krzywdzące tego biedaka. We Francji, opinja zmusiłaby ich do udowodnienia tego co mówią lub do dania satysfakcji cudzoziemcowi. Tu, opinja publiczna ani wzgarda nie mają znaczenia. Bogaty jest zawsze pewien, że będzie dobrze przyjęty. Miljoner shańbiony i wyświecony zewsząd w Paryżu może bezpiecznie udać się do Rzymu: znajdzie tam szacunku ściśle zz tyle, ile ma talarów.

ROZDZIAŁ XLV.
O Anglji.

Przestawałem w ostatnich czasach dużo z tancerkami z teatru Del Sol w Walencji. Upewniają mnie, że wiele z nich żyje niemal w czystości; a to stąd, że zawód ich jest bardzo wyczerpujący. Vigano każe im próbować swój balet Żydówkę z Toledo codziennie, od dziesiątej rano do czwartej, i od północy do trzeciej rano; po zatem muszą co wieczór tańczyć w dwóch baletach.
To mi przypomina Russa, który zaleca Emilowi dużo chodzić. Dziś wieczór, o północy, zażywając chłodu nad morzem z baletniczkami, myślałem sobie, że ta nadludzka rozkosz wiatru od morza pod niebem Walencji, w obliczu lśniących gwiazd które wydają się tak blisko, nieznana jest w naszych smutnych mglistych krajach. To samo warte jest czterystu mil podróży; i to nie pozwala myśleć dla nadmiaru wrażeń. Myślałem też, że czystość moich przyjaciółek-tancerek tłumaczy bardzo dobrze pomysł, na jaki wpadła pycha męska w Anglji, aby nieznacznie wskrzesić obyczaje seraju w cywilizowanym narodzie. Widzimy, iż wiele młodych dziewcząt angielskich, tak pięknych pozatem, o tak wzruszających rysach, zostawia nieco do życzenia pod względem inteligencji. Mimo wolności, którą dopiero teraz wygnano z tej wyspy i mimo cudownej oryginalności charakteru narodowego, brak im żywości myśli i oryginalności. Uderzające bywa u nich jedynie dziwactwo ich skrupułów. To bardzo proste: czystość kobiet, w Anglji, to duma ich mężów. Ale, choćby niewolnica była najuleglejsza, towarzystwo jej staje się nużące. Stąd, dla mężczyzn, konieczność żałosnego upijania się co wieczór[165], zamiast, jak we Włoszech, spędzać wieczór z kochanką. W Anglji, ludzie bogaci, znudzeni własnym domem, robią, pod pozorem potrzebnego ćwiczenia, po cztery i pięć mil, jakgdyby człowiek był stworzony i zesłany na świat aby dreptać. Zużywają w ten sposób fluid nerwowy nogami a nie sercem. Poczem śmią mówić o subtelności kobiet i gardzić Hiszpanją i Włochami.
Nic, przeciwnie, bardziej próżniaczego niż młodzi Włosi; ruch, któryby osłabił ich wrażliwość, jest im wstrętny. Robią od czasu do czasu jakieś pół milki jako przykre lekarstwo dla zdrowia; co się tyczy kobiet, Rzymianka nie zrobi przez rok tyle drogi, ile młoda miss w ciągu tygodnia.
Zdaje mi się, że duma angielskiego męża bardzo zręcznie gra na próżności biednej żony. Tłumaczy jej zwłaszcza, że nie trzeba być pospolitą, matki zaś, które przygotowują swoje córki do zdobycia męża, pochwyciły wybornie tę myśl. Stąd pochodzi moda, o wiele niedorzeczniejsza i bardziej despotyczna w rozsądnej Anglji niż w lekkomyślnej Francji; to na Bond-street wymyślono carefully careless. W Anglji moda jest obowiązkiem, w Paryżu przyjemnością. Moda wznosi w Londynie o ileż bardziej spiżowy mur między New-Bond-street a Fenchurch-street, niż w Paryżu między Chausée-d’Antin a ulicą Saint-Martin. Mężowie chętnie pozwalają żonom na to arystokratyczne szaleństwo, jako odszkodowanie za ogrom smutku jaki im narzucają. Obraz kobiecego społeczeństwa w Anglji, takiego jakiem uczyniła je milcząca duma mężczyzn, wiernie, mojem zdaniem, odbija się w sławnych niegdyś romansach miss Burney. Ponieważ zażądać szklanki wody kiedy się chce pić jest czemś pospolitem, bohaterki miss Burney giną z pragnienia. Aby uciec przed pospolitością, dochodzi się do najokropniejszej przesady.
Porównuję rozwagę młodego dwudziestodwuletniego bogatego Anglika z głęboką nieufnością młodego Włocha w tym samym wieku. Włoch jest do tego zmuszony dla swego bezpieczeństwa, i porzuca tę nieufność, lub bodaj zapomina o niej z chwilą gdy znajdzie się w towarzystwie bliskiej istoty; podczas gdy właśnie na łonie najtkliwszej na pozór zażyłości ostrożność i duma młodego Anglika zdwajają się. Słyszałem takie powiedzenie: „Od siedmiu miesięcy nie wspominałem jej o wyjeździe do Brighton“. Chodziło o konieczną oszczędność ośmdziesięciu ludwików: dwudziestodwuletni kochanek mówił o kochance, mężatce którą ubóstwiał; ale, w wybuchach namiętności, rozwaga nie opuściła go, tem bardziej zaś nie miał tej prostoty aby powiedzieć: „Nie pojadę do Brighton, to dla mnie za drogie“.
Zważcie, iż los takich Giannone, P...[166], i stu innych, zmusza Włocha do ostrożności, gdy młodego lewka angielskiego zmusza do rozwagi jedynie nadmierna i chorobliwie przeczulona próżność. Francuz, miły ze swemi codziennemi myślami, mówi wszystko swej kochance. Jest to u niego nałóg, inaczej nie byłby swobodny, wie zaś że bez swobody niema wdzięku.
Z przykrością i ze łzą w oku ośmieliłem się napisać to wszystko; ale, skoro mam wrażenie że nie umiałbym pochlebiać nawet królowi, czemuż miałbym mówić o jakimś kraju co innego niż o nim myślę, i co of course może być bardzo niedorzeczne, jedynie dlatego że w tym kraju urodziła się najbardziej urocza kobieta jaką znałem?
Byłoby to, w innej postaci, służalstwo monarchiczne. Zadowolę się wzmianką, że, wśród tego ogólnego obrazu obyczajów, wśród tylu Angielek upośledzonych duchowo przez męską dumę, wystarczy — ile że istnieje tam doskonała oryginalność — aby jakaś rodzina była wychowana zdala od smutnego przymusu silącego się wskrzesić obyczaje seraju, aby wydać czarujące charaktery. I jakże to słowo czarujący jest, mimo swej etymologji, blade i pospolite w porównaniu z tem co chciałbym wyrazić! Słodka Imogena, tkliwa Ofelja znalazłyby snadnie żywe wzory w Anglji, ale te wzory dalekie są od owej czci, jaką jednomyślnie oddaje się prawdziwej dystyngowanej Angielce, stworzonej na to, aby w pełni zadowolić konwenanse i aby dać mężowi wszystkie rozkosze chorobliwej arystokratycznej dumy oraz szczęście zdolne przyprawić o śmierć z nudów[167].
W ainfiladach z piętnastu lub dwudziestu pokoi bardzo chłodnych i bardzo ciemnych, w których Włoszki, miękko ułożone na niskich kanapach, pędzą życie, słuchają one sześć godzin dziennie rozmowy o miłości lub o muzyce. Wieczorem, w teatrze, ukryte w loży przez cztery godziny, słuchają o muzyce lub miłości.
Tak więc, oprócz klimatu, tryb życia równie sprzyja muzyce i miłości w Hiszpanji i Włoszech, jak im jest przeciwny w Anglji.
Ani ganię ani chwalę; — obserwuję.

ROZDZIAŁ XLVI.
Dalszy ciąg o Anglji.

Zanadto lubię Anglję i zbyt dobrze ją znam, aby o niej mówić, posługuję się spostrzeżeniami przyjaciela.
Obecny stan Irlandji (1822) tworzy w niej, po raz dwudziesty od dwóch wieków[168], ten osobliwy stan społeczeństwa, tak płodny w bohaterstwa i tak przeciwny nudzie, w którym ludzie śniadający wesoło razem mogą się spotkać za dwie godziny na polu bitwy. Trudno o bardziej energiczny i bezpośredni apel do nastroju duszy szczególnie sprzyjającego tkliwym uczuciom: naturalności. Nic bardziej nie oddala od dwóch wielkich przywar angielskich, jakiemi są: cant i bashfulness (obłuda moralna oraz pyszna i obolała nieśmiałość. Patrz podróż pana Eustace po Włoszech. O ile ten podróżnik dość licho maluje kraj, o tyle daje wierny obraz własnego charakteru; a ten charakter, jak charakter pana Beattie, poety (patrz żywot jego, spisany przez przyjaciela), jest, na nieszczęście, w Anglji dość pospolity. Co do księdza, uczciwego człowieka mimo swego stanowiska, patrz listy biskupa Landaff[169].
Możnaby sądzić, że Irlandja dość już jest nieszczęśliwa, skrwawiona od dwóch wieków przez tchórzliwą i okrutną tyranję Anglji; ale tu wkracza w stan moralny Irlandji straszliwa osobistość: KSIĄDZ...
Od dwóch wieków, Irlandja jest niemal równie źle rządzona jak Sycylja. Głębsze porównanie tych dwóch wysp, w tomie o 500 stronicach, pogniewałoby wiele osób i obróciłoby w śmieszność wiele uznanych teoryj. Tyle jest pewne, że z obu tych krajów, porówni rządzonych przez głupców, ku wyłącznej korzyści małej garstki, szczęśliwsza jest Sycylja. Rządzący nią zostawili jej bodaj miłość i rozkosz; byliby je wydarli jak i resztę; ale, dzięki niebu, mało jest na Sycylji zła moralnego zwanego prawem i rządem[170].
Piszą i wykonują prawa starcy i księża; widać to dobrze z owej komicznej zazdrości, z jaką prześladuje się rozkosz na wyspach brytyjskich. Lud mógłby tam powiedzieć swoim rządcom jak Djogenes Aleksandrowi: „Zadowólcie się swemi synekurami, zostawcie mi bodaj moje słońce[171].
Siłą praw, regulaminów, kontrregulaminów i kar, rząd zaszczepił w Irlandji kartofle, a ludność Irlandji przerasta znacznie ludność Sycylji; to znaczy sprowadzono kilka miljonów spodlonych i ogłupiałych chłopów, wyciśniętych pracą i nędzą, wlokących przez czterdzieści lub pięćdziesiąt lat nędzne życie na bagnach starego Erynu, ale płacących sumiennie dziesięcinę. Oto piękny cud! Przy religji pogańskiej, biedacy ci cieszyliby się przynajmniej jakiemś szczęściem; ale nie, trzeba czcić św. Patryka.
W Irlandji nie widzi się prawie nic, tylko chłopów nieszczęśliwszych niż dzicy. Jedynie, zamiast żeby ich było sto tysięcy jakby było w stanie naturalnym, jest ich ośm miljonów[172] i dają bogato żyć pięciuset absentees[173] w Londynie i w Paryżu.
Nieskończenie wyżej stoi życie w Szkocji[174], gdzie, pod wieloma względami, rząd jest dobry (rzadkość zbrodni, czytelnie, brak biskupów etc.). Miłość kwitnie tam o wiele częściej; możemy tedy porzucić czarne myśli i przejść do śmieszności.
Niepodobna nie zauważyć podkładu melancholji u kobiet szkockich. Melancholja ta urocza jest zwłaszcza na balu, gdzie daje osobliwy pieprzyk zapałowi i gorliwości z jaką wyskakują swoje narodowe tańce. Edymburg posiada inną wyższość; tę mianowicie, że się wyłamał z plugawej wszechwładzy złota. Dla tego, oraz dla osobliwej i dzikiej piękności swego położenia, miasto to tworzy zupełny kontrast z Londynem. Podobnie jak Rzym, piękny Edymburg wydaje się raczej stworzony do kontemplacyj. Nieustający wir, pęd życia z jego zaletami i wadami — to Londyn. Edymburg spłaca pono haracz djabłu lekką skłonnością do pedanterji. Czasy, gdy Marja Stuart mieszkała w starym Holyroodzie i gdy mordowano Riccia w jej ramionach, bardziej sprzyjały miłości — wszystkie kobiety zgodzą się na to — niż czasy, w których dysputuje się tak obszernie, ba, w obecności kobiet, o wyższości systemu neptunicznego nad wulkanicznym... Wolę raczej dyskusję o nowym uniformie danym przez króla jego gwardji, lub o chybionem parostwie sir Bloomfielda, które zaprzątało Londyn za mego pobytu, niż dyskusję nad tem kto lepiej zgłębił przyrodę skał, Werner czy też...
Nie wspominam o straszliwej niedzieli szkockiej, wobec której londyńska wydaje się rajeni. Dzień ten, przeznaczony na uczczenie nieba, jest najlepszym obrazem piekła jaki kiedy widziałem na ziemi. Nie idźmy tak prędko, mówił pewien Szkot do Francuza wracając z kościoła, wyglądałoby że się przechadzamy[175].
Z tych trzech krajów (cant; patrz New Monthly Magazine ze stycznia 1822, piorunujący przeciw Mozartowi i Nozze di Figaro, pisany w kraju gdzie grywa się Citizen! Ale to arystokracja w każdym kraju kupuje i sądzi dzienniki i książki; w Anglji zaś, od czterech lat, arystokracja zawarła sojusz z biskupami), najmniej obłudny jest w Irlandji; spotyka śię tam, przeciwnie, lekkomyślną i miłą żywość. W Szkocji obchodzi się surowo niedzielę, ale w poniedziałek tańczy się z radością i zapałem nieznanym w Londynie. W klasach chłopskich w Szkocji miłość jest częsta. Wszechpotęga wyobraźni sfrancuziła ten kraj w szesnastem stuleciu.
Straszliwa wada towarzystwa angielskiego, ta która w ciągu jednego dnia stwarza większą sumę smutku niż dług i jego następstwa, a nawet niż śmiertelna wojna bogaczy przeciw biedakom, to owo zdanie, które słyszałem tej jesieni w Croydon, w obliczu nadobnego posągu biskupa: „W towarzystwie, żaden człowiek nie chce się wysuwać naprzód, z obawy aby się nie zawiódł w swych nadziejach“.
Osądźcie, jakie prawa, pod godłem skromności, tacy ludzie muszą nakładać żonom i kochankom!

ROZDZIAŁ XLVII.
O Hiszpanji.

Andaluzja jest jednem z najmilszych miejsc, jakie rozkosz wybrała sobie na ziemi. Miałem kilka anegdot, świadczących do jakiego stopnia moje pojęcia o kilku różnorodnych objawach szaleństwa, których skojarzenie tworzy miłość, prawdziwe są w Hiszpanji; ale radzą mi, abym je poświęcił przez cześć dla francuskiej drażliwości. Daremniem się zarzekał, że ja piszę wprawdzie w języku francuskim, ale przenigdy w literaturze francuskiej. Niech mnie Bóg broni, abym miał coś wspólnego z cenionymi dziś literatami!
Maurowie, opuszczając Andaluzje, zostawili jej swoją architekturę i niemal że swoje obyczaje. Ponieważ niepodobna mi jest mówić o tych obyczajach w języku pani de Sevigne, powiem bodaj o architekturze mauretańskiej. Główny jej rys polega na tem, że każdy dom ma ogródek, otoczony wykwintnemi i smukłemi portykami. Tam to, w nieznośne upały letnie, kiedy, przez całe tygodnie, rtęć na termometrze Reaumura nie spada niżej trzydziestu stopni, pod temi portykami panuje rozkoszny cień. W ogródku znajduje się zawsze wodotrysk: jego jednostajny i luby szmer jest jedynym odgłosem, jaki mąci to urocze schronienie. Dokoła marmurowego basenu kilkanaście pomarańcz i oleandrów. Gęste płótno w kształcie namiotu pokrywa cały ogródek i, chroniąc go od promieni słonecznych i światła, przepuszcza jedynie lekki wietrzyk, wionący koło południa od gór.
Tam żyją i przyjmują gości urocze Andaluzyjki, o zwinnym i lekkim chodzie; prosta sukienka z czarnego jedwabiu z frendzlami tegoż koloru, pozwala dostrzec zgrabną kostkę, bladą cerę, oczy w których malują się wszystkie odcienie najtkliwszej i najgorętszej namiętności: oto niebiańskie istoty, których nie wolno mi tu wprowadzić na scenę.
Naród hiszpański wydaje mi się wcieleniem średniowiecza.
Nie zna on mnóstwa małych prawd (dziecinna próżność jego sąsiadów); ale głęboko zna wielkie prawdy i ma dość charakteru i inteligencji aby z nich wyciągnąć najdalsze konsekwencje. Charakter hiszpański to przeciwieństwo ducha francuskiego: twardy, szorstki, pozbawiony wykwintu, pełen dzikiej dumy, nie troszczy się o drugich; a to właśnie różnica między wiekiem piętnastym a ośmnastym.
Hiszpanja bardzo mi cię nadaje do jednego porównania: jedyny naród, który się umiał oprzeć Napoleonowi, wydaje mi się absolutnie wolny od honoru głupiego i od tego co jest głupie w honorze.
Miast wydawać piękne zarządzenia wojskowe, zamieniać umundurowanie co pół roku i nosić wielkie ostrogi, ma on generała No importa[176].

ROZDZIAŁ XLVIII.
O miłości niemieckiej.

Jeżeli Włoch, wciąż między nienawiścią a miłością, żyje namiętnościami a Francuz próżnością, poczciwi i prości potomkowie dawnych Germanów żyją wyobraźnią. Zaledwie poniechają najbliższych i najkonieczniejszych dla życia interesów społecznych, widzimy ze zdumieniem, jak rzucają się w to co nazywają swoją filozofją; jestto rodzaj szaleństwa miłego, łagodnego, a zwłaszcza bez żółci. Przytoczę tu, nie zupełnie z pamięci, ale z pośpiesznych notatek, dzieło, które, minio że pisane w sensie opozycji, ukazuje dobrze, przez same zachwyty autora, ducha militarnego w całej jego przesadzie: jestto Podróż po Austrji przez p. Cadet-Gassicourt, w r. 1809. Cóżby powiedział szlachetny i wielkoduszny Dessaix, gdyby widział jak czysty heroizm z r. 95 doprowadził do tego okropnego egoizmu?
Dwaj przyjaciele znaleźli się w jednej baterji w bitwie pod Talavera: jeden jako dowodzący kapitan, drugi jako porucznik. Leci kula, która obala kapitana. „Brawo, powiada uradowany porucznik, Franciszek padł, ja zostanę kapitanem! — Jeszcze nie zupełnie!“ woła Franciszek wstając. Kula ogłuszyła go tylko. Porucznik, zarówno jak jego kapitan, byli to najpoczciwsi chłopcy w świecie, wcale nie źli, tylko nieco głupi i fanatycy Cesarza; zaciekłość zaś myśliwska oraz dziki egoizm, jaki ten człowiek umiał rozbudzić, strojąc się mianem sławy, kazały zapomnieć o wszelkiej ludzkości.
Wśród twardego widowiska, jakie dają tacy ludzie, walczący na paradach w Schönbrunie o spojrzenie swego pana i tytuł barona, oto jak cesarski aptekarz opisuje miłość niemiecką (str. 288):
„Niema nic bardziej oddanego, słodszego nad Austrjaczkę. Miłość jest u niej kultem; kiedy się przy wiąże do Francuza, dosłownie ubóstwia go.
„Kobiety płoche i lekkie zdarzają się wszędzie, ale naogół Wiedenki są wierne i wolne od zalotności; kiedy mówię że są wierne, rozumiem kochankowi z własnego wyboru, mężom bowiem dzieje się w Wiedniu tak jak wszędzie“.
Str. 289: „Najpiękniejsza osoba w Wiedniu uwieńczyła zabiegi mego przyjaciela, p. M***, kapitana przydzielonego do głównej kwatery cesarskiej. Jestto młody człowiek miły i inteligentny; ale ani z miny, ani z postawy nie odznacza się niczem.
„Od kilku dni, młoda jego przyjaciółka budzi najżywsze poruszenie wśród naszych świetnych sztabowców, którzy trawią dni na myszkowaniu po zakątkach Wiednia. Istny turniej: puszczają w ruch wszystkie podstępy wojenne, najprzystojniejsi i najbogatsi panicze oblegają formalnie jej dom. Paziowie, świetni pułkownicy, generałowie gwardji, nawet książęta, tracą czas pod oknami pięknej pani, a pieniądze w kieszeni jej służby. Wszyscy odeszli z kwitkiem. Książęta ci nie nawykli spotykać się z taką srogością w Paryżu lub w Medjolanie. Kiedy się śmiałem z ich porażki z tą uroczą osobą: — Ależ, miły Boże, odpowiedziała, czyż oni nie wiedzą, że ja kocham pana, M...?
Oto szczególne i bezsprzecznie bardzo nieprzystojne odezwanie się.
Str. 290: „Kiedyśmy bawili w Schönbrunje, zauważyłem, że dwaj młodzi ludzie, przydzieleni do osoby cesarza, nie przyjmują nikogo w swojem mieszkaniu w Wiedniu. Żartowaliśmy często z tej tajemniczości. Jeden z nich rzekł mi raz: „Nie chcę mieć przed tobą sekretów: pewna młoda Wiedenka oddała mi się, pod warunkiem że nigdy nie opuści mego mieszkania i że nie będę przyjmował nikogo bez jej pozwolenia“. Ciekawy byłem, mówi podróżnik, poznać tę dobrowolną pustelnicę, a ponieważ mój charakter lekarza dawał mi, jak na Wschodzie, przyzwoity pozór, przyjąłem zaproszenie mego przyjaciela na śniadanie. Zastałem kobietę bardzo rozkochaną, dbałą o gospodarstwo, nie pragnącą zgoła wychodzić mimo że pora roku zapraszała do przechadzki, przeświadczoną zresztą że kochanek zabierze ją do Francji.
„Drugi młodzieniec, którego również nie można było nigdy zastać, zwierzył mi się niebawem z podobnej przygody. Ujrzałem też jego damę; była, podobnie jak tamta, blondynka, bardzo ładna, doskonale zbudowana.
„Jedna, licząca ośmnaście lat, była córką zamożnego tapicera; druga, dwudziestoczteroletnia, żona oficera austrjackiego, który odbywał kampanje w amji arcyksięcia Jana. Ta posunęła miłość do kresu, który nam, w krainie próżności, wydałby się bohaterstwem. Nietylko kochanek zdradził ją, ale zmuszony był jej uczynić mocno drażliwe zwierzenia. Pielęgnowała go z największem poświęceniem, ciężka choroba kochanka, która przybrała charakter niebezpieczny, przywiązała ją do niego tak, że przez to pokochała go może tem więcej.
„Zrozumiałe jest, iż, jako cudzoziemiec i najeźdźca, jak również wobec tego że cała śmietanka wiedeńska schroniła się za naszem zbliżeniem do swych majątków na Węgrzech, nie mogłem czynić spostrzeżeń nad miłością w klasach wyższych; ale widziałem natyle, aby nabrać przekonania, że to nie jest miłość na sposób paryski.
„Niemcy patrzą na to uczucie jako na cnotę, jak na emanację bóstwa, na coś mistycznego. Nie jest ono żywe, gwałtowne, zazdrosne, despotyczne jak w sercu Włoszki; jest głębokie i podobne do illuminizmu; tysiąc mil dzieli je od Anglji.
„Przed kilku laty, krawiec pewien w Lipsku zaczaił się w przystępie zazdrości w ogrodzie publicznym i zasztyletował rywala. Skazano go na ścięcie. Moraliści miejscowi, wierni niemieckiej poczciwości i łatwości rozczuleń (słabość ich charakteru) dyskutowali nad wyrokiem, uznali że jest zbyt surowy i, przeprowadzając porównanie między krawcem a Orosmanem, bohaterem Zairy, roztkliwili się nad jego losem. Nie można było wszakże zmienić wyroku. Ale w dniu egzekucji, wszystkie dziewczęta z Lipska zebrały się odziane biało i odprowadziły krawca na rusztowanie sypiąc mu kwiaty przez drogę.
„Nikomu nie wydał się ten obrzęd czemś dziwnem; mimo to, w kraju który uważa się za kraj myślicieli, możnaby rzec, iż jest on, ostatecznie, uczczeniem zbrodni. Ale to był obrzęd, wszystko zaś co jest obrzędem, nigdy w Niemczech nie wyda się śmieszne. Obacz ceremonje na dworach małych książątek, z których mybyśmy się zaśmiewali na śmierć, a które wydają się w Meiningen lub Koethen imponujące. Sześciu dworskich strzelców defilujących przed swojem książątkiem, przybranem we wstęgę własnego orderu, to dla nich niby żołnierze Hermana, kroczący na spotkanie legjonów Warusa.
„Różnica między Niemcami a innemi narodami: medytacja podnieca ich, zamiast uspokoić. Drugi odcień: chcieliby za wszelką cenę mieć charakter.
„Atmosfera dworu, zazwyczaj tak sprzyjająca miłości, przytępia ją w Niemczech. Nie macie pojęcia o oceanie drobiazgów i małostek składających się na to co nazywa się Dworem niemieckim[177], nawet przy najlepszych władcach.
„Kiedyśmy przybywali z generalnym sztabem do jakiegoś niemieckiego miasta, po dwóch tygodniach miejscowe damy poczyniły wybór. Ale ten wybór był stały; słyszałem nawet, że Francuzi byli rafą, o którą rozbiło się wiele cnót dotąd nieprzystępnych“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Młodzi Niemcy, których spotkałem w Getyndze, Dreźnie, Królewcu, wychowani są na systemach rzekomo filozoficznych, które są jedynie ciemną i licho napisaną poezją; ale, pod względem moralnym, sięgają najwyższej i najświętszej wzniosłości. Zdaje mi się, że oni odziedziczyli ze swego średniowiecza nie republikanizm, nieufność i sztylet, jak Włosi, ale silną skłonność do entuzjazmu i dobrej wiary. Dlatego co dziesięć lat posiadają nowego wielkiego człowieka, mającego zatrzeć innych (Kant, Schelling, Fichte, etc. etc.[178].
Luter odwołał się niegdyś potężnie do ich zmysłu moralnego i Niemcy bili się trzydzieści lat aby być posłuszni swemu sumieniu. Piękne i czcigodne słowo, choćby wiara była najniedorzeczniejsza; powiadam czcigodne nawet dla artysty. Patrz walki w duszy Sanda między trzeciem przykazaniem: Nie zabijaj, a tem co uważał za dobro ojczyzny.
Mistyczne uwielbienie dla kobiet i dla miłości spotyka się już w Tacycie, o ile poprostu pisarz ten nie pisał satyry na Rzym[179].
Skoro się zapuścić bodaj pięćdziesiąt mil w głąb Niemiec, odkrywa się w tym rozdartym i rozczłonkowanym narodzie grunt entuzjazmu raczej łagodny i tkliwy niż gwałtowny i namiętny.
Gdyby ktoś nie widział dość jasno tego usposobienia, niech przeczyta kilka powieści Augusta La Fontaine, którego piękna Luiza, królowa Prus, zrobiła kanonikiem w Magdeburgu, w nagrodę że tak dobrze odmalował spokojne życie[180].
Nowy dowód owej powszechnej Niemcom skłonności widzę w kodeksie austrjackim, który żąda przyznania się winowajcy dla ukarania wszystkich prawie zbrodni. Kodeks ten, przeznaczony dla narodu gdzie zbrodnie są rzadkie i raczej są napadem szaleństwa u istoty słabej niż wynikiem męskiej i rozmyślnej woli, toczącej wojnę ze społeczeństwem, jest zupełnem przeciwieństwem tego, czego trzeba dla Włoch, gdzie starają się go zaszczepić; ale jest to omyłka uczciwych ludzi.
Widziałem we Włoszech niemieckich sędziów, jak rozpaczali nad wyrokiem śmierci, lub jej równoważnikiem, ciężkiem więzieniem, gdy im trzeba było na nie skazać winnego bez jego przyznania się.

ROZDZIAŁ XLIX.
Dzień we Florencji.
Florencja, 12 luty, 1819.

Dziś wieczór spotkałem w pewnej loży człowieka, który miał jakąś sprawę do pięćdziesięcioletniego sądownika. Pierwsze jego pytanie było: „Kto jest jego kochanką? chi avvicina adesso?“ Tu wszystkie te sprawy są najzupełniej jawne, posiadają swoje prawa, istnieje uznany sposób postępowania, oparty na sprawiedliwości, prawie zupełnie wolny od konwenansu, inaczej jest się un porco.
„Co nowego?“ pytał wczoraj jeden z moich przyjaciół, przybywając z Wolterry. Po energicznym jęku nad Napoleonem i Anglikami, dodaje się tonem żywego współudziału: „Vitteleschi zmieniła kochanka; biedny Gherardesca jest w rozpaczy. — Kto go zastąpił? — Montegalii, ten piękny oficerek z wąsikami, który miał principessę Colonna; widzi go pan na parterze, przylepionego do jej loży; tkwi tam cały wieczór, (bo mąż nie chce go cierpieć w domu. Zobaczy pan później koło drzwi biednego Gherardesca: przechadza się smutnie i liczy zdala spojrzenia, jakie niewierna rzuca jego następcy. Jest bardzo zmieniony, tonie w rozpaczy; próżno przyjaciele chcą go wysłać do Paryża i Londynu. Umiera, powiada, na samą myśl opuszczenia Florencji“.
Co roku jest dwadzieścia podobnych rozpaczy w wyższem towarzystwie; widziałem takie, które trwały po trzy i cztery lata. Nieboracy ci nie mają żadnego wstydu, zwierzają się całemu światu. Zresztą życie towarzyskie jest tu słabe, a kto się kocha, nie bierze w niem żadnego udziału. Nie trzeba sądzić, aby wielkie uczucia i piękne dusze były gdziekolwiek czemś pospolitem, nawet we Włoszech: ale serca, bardziej płomienne i mniej zużyte tysiącem wzgędzików, znajdują tam czarowne rozkosze, nawet w podrzędnych rodzajach miłości. Widziałem tam, nąprzykład, miłostkę rodzącą wybuchy i chwile upojeń takie, jakich najszaleńsza namiętność nie wydała nigdy pod południkiem paryskim[181].
Zauważyłem dziś wieczór, że istnieją po włosku osobne nazwy na tysiąc okoliczności miłosnych, które po francusku wymagałyby nieskończonych omówień; np. gest nagłego odwrócenia się, kiedy ktoś z parteru lornetuje w loży kobietę którą chciałby mieć, i kiedy mąż lub kochanek wysuną się na przód loży.
Oto główne rysy tego narodu:
1. Uwaga, zazwyczaj w służbie głębokich namiętności, nie może się poruszać szybko: to najwybitniejsza różnica między Francuzem a Włochem. Trzeba widzieć Włocha, jak siada do dyliżansu lub wylicza pieniądze: to nie furia francese; dlatego najpospolitszy Francuz, byle nie był głupim dowcipnisiem à la Demasure, wyda się zawsze Włoszce istotą wyższą. (Kochanek księżnej D. w Rzymie).
2. Wszyscy kochają się, i to nie potajemnie jak we Francji; mąż jest najlepszym przyjacielem kochanka.
3. Nikt nie czyta.
4. Nie istnieje życie towarzyskie. Dla wypełnienia i zajęcia swego życia, nikt tam nie liczy na szczęście czerpane codzień w dwugodzinnej konwersacji i grze próżności w salonie. Słowo causerie (rozmowa) nie da się przetłumaczyć na włoskie. Każdy tam mówi, kiedy ma coś do powiedzenia w interesie jakiejś namiętności, ale rzadko mówi ktoś dla pięknego mówienia i na oderwany temat.
5. Śmieszność nie istnieje we Włoszech.
We Francji staramy się obaj naśladować ten sam wzór, mogę tedy ocenić sposób w jaki ty go kopjujesz[182]. We Włoszech nie wiem czy jakiś dziwaczny postępek, na który patrzę, nie sprawia przyjemności temu który go wykonywa, czy wreszcie nie sprawiłby przyjemności mnie samemu.
To, co jest przesadnego w mowie lub zachowaniu się w Rzymie, jest w dobrym tonie albo zupełnie niezrozumiałe we Florencji, odległej o pięćdziesiąt mil.
W Ljonie mówią po francusku jak w Nantes. Język wenecki, neapolitański, genueński, piemoncki, są to języki prawie zupełnie różne i stanowią wyłączną mowę ludzi, którzy się umówili drukować jedynie we wspólnym języku, tym którym mówi się w Rzymie.Niema nic niedorzeczniejszego, niż komedja, której akcja rozgrywa się w Medijolanie, a której osoby mówią po rzymsku. Język włoski, o wiele bardziej stworzony do śpiewania niż do mówienia, jedynie muzyką zdoła się obronić przeciw jasności francuskiej, która go zalewa.
We Włoszech, obawa przed paszą i jego szpiegami każe cenić użyteczność; niema tu zupełnie honoru głupiego[183]. Zastępuje go rodzaj drobnej towarzyskiej nienawiści, zwanej pettegolismo.
Wreszcie, ośmieszyć kogoś, znaczy zrobić sobie śmiertelnego wroga, rzecz bardzo niebezpieczna w kraju gdzie siła i rola rządów ograniczają się do wyciskania podatków i karania wszystkiego co się wyróżnia.
6. Zaściankowy patrjotyzm.
Owa duma, która każe nam szukać szacunku współobywateli i czuć się z nimi jednem ciałem, wyzuta, około r. 1550, z wszelkiego szlachetnego rozmachu przez zazdrosny despotyzm włoskich książątek, wydała na świat barbarzyński produkt, rodzaj kalibana potwora pełnego głupoty i jadu: patrjotyzm zaściankowy, jak mówił p. Turgot, z okazji Oblężeniu Calais (Żołnierz-rolnik owych czasów). Widziałem jak potwór ten ogłupiał najrozumniejszych ludzi. Naprzykład cudzoziemiec naraża się wszystkim, nawet ładnym kobietom, skoro się ośmieli krytykować miejscowego malarza lub poetę; powiadają mu wręcz i bardzo poważnie, że nie przyjeżdża się poto aby wyśmiewać, przytaczają mu w tej mierze powiedzenia Ludwika XIV o Wersalu.
We Florencji mówi się: nasz Benvenuto, jak w Brescii nasz Arrici; wymawiają słowo nasz z pewną emfazą, dyskretną a mimo to bardzo komiczną, mniej więcej taką jak Miroir mówiący z namaszczeniem o muzyce narodowej i o panu Monsigny, muzyku europejskim.
Aby się nie rozśmiać w nos tym zacnym patrjotom, trzeba pamiętać, iż, wskutek niesnasek średniowiecza, zatrutych ohydną polityką papieży[184], każde miasto śmiertelnie nienawidzi sąsiedniego miasta, nazwa zaś jego mieszkańców uchodzi zawsze w tamtem mieście za synonim jakiejś szpetnej przywary. Papieże umieli zrobić z tego pięknego kraju ojczyznę nienawiści.
Ten zaściankowy patrjotyzm jest wielką moralną raną Włoch; to jadowity tyfus, który będzie miał zgubne skutki długo jeszcze po strząśnięciu jarzma pociesznych książątek.
Jedną z form tego patrjotyzmu jest zaciekła nienawiść do wszystkiego co obce. Tak np. uważają Niemców za głupców i wściekają się kiedy im mówić: „Cóż wydały Włochy w XVIII w. równego Katarzynie II albo Fryderykowi Wielkiemu? Gdzie macie park, który możnaby porównać z najmniejszym ogrodem niemieckim, wy którzy przy swoim klimacie istotnie potrzebujecie cienia?“
7. W przeciwieństwie do Anglików i Francuzów, Włosi nie mają żadnych uprzedzeń politycznych; umieją tam na pamięć wiersz la Fontaine’a:

Notre ennemi c’est notre maître[185].

Arystokracja, opierająca się na księżach i na stowarzyszeniach biblijnych, to dla nich stara komedja, która ich śmieszy. W zamian za to, Włoch potrzebuje trzechmiesięcznego pobytu we Francji aby zrozumieć w jaki sposób kupiec korzenny może być reakcjonistą.
8. Jako ostatni rys pomieściłbym niewyrozumiałość w dyskusji, oraz gniew z chwilą gdy ktoś nie znajdzie pod ręką argumentu aby zmiażdżyć przeciwnika. Wówczas widzi się jak Włoch blednie. Jest to jedna z form nadzwyczajnej pobudliwości, ale nie jest to miła forma; tem samem jedna z form, które najchętniej przyjmuję jako dowód jej istnienia.
Zapragnąłem oglądać miłość wieczną i, po wielu trudnościach, uzyskałem, że mnie przedstawiono dziś wieczór kawalerowi C. i jego kochance, z którą żyje od pięćdziesięciu czterech lat. Wyszedłem rozczulony z loży tych miłych staruszków; oto sztuka szczęścia, sztuka nieznana tylu młodym.
Dwa miesiące temu widziałem monsignore R***, który mnie dobrze przyjął, bo przyniosłem mu Minerwę. Był u siebie na wsi z panią D. z którą avvicina, jak tu się mówi, od trzydziestu czterech lat. Jest jeszcze ładna, ale jest w tem stadle jakiś cień melancholji, podobno od czasu straty syna, otrutego niegdyś przez męża.
Tutaj, kochać, nie znaczy, jak w Paryżu, widywać kochankę przez kwadrans raz na tydzień, poza tem zaś chwytać ukradkiem spojrzenie, uścisk dłoni: kochanek, szczęśliwy kochanek, spędza codzień kilka godzin z kobietą którą kocha. Opowiada jej o swoich procesach, o swoim parku, o swoich polowaniach, odznaczeniach, etc., etc. Jestto najdoskonalsza i najtkliwsza zażyłość; mówi jej ty w obecności męża, i wszędzie.
Pewien tutejszy młody człowiek, bardzo ambitny jak sam mniemał, powołany na wysokie stanowisko do Wiednia (ni mniej ni więcej tylko ambasada!) nie mógł się pogodzić z rozłąką. Podziękował za posadę po pół roku i wrócił szczęśliwy do loży kochanki.
To nieustanne obcowanie byłoby kłopotliwe we Francji, gdzie w towarzystwie obowiązuje pewna sztuczność i gdzie kochanka powie ci snadnie: „Drogi panie, nudny pan jest dziś wieczór, nic pan nie mówi“. We Włoszech chodzi jedynie o to, aby ukochanej kobiecie mówić wszystko co przejdzie przez głowę. Trzeba, dosłownie, myśleć głośno. Istnieje pewien fluid zażyłości i szczerości wywołującej szczerość, którą można zdobyć tylko w ten sposób. Ale jest wielka niedogodność: taka miłość paraliżuje wszystkie upodobania i odbiera smak innym zatrudnieniom. Taka miłość jest najlepszą namiastką namiętności.
Nasi Paryżanie, którzy nie mogą jeszcze pojąć jak można być Persem[186], nie wiedząc co powiedzieć, okrzykną się że te obyczaje są nieprzyzwoite. Po pierwsze, jestem tylko historykiem; powtóre, pozwolę sobie dowieść im pewnego dnia, zapomocą ciężkich argumentów, że w kwestji obyczajów i samej ich treści, Paryż niema co się wynosić nad Bolonję. Ani wiedząc o tem, nieboracy powtarzają jeszcze swój trzygroszowy katechizm.
12 lipca 1821. — W Bolonji nie istnieje w społeczeństwie nic wstrętnego. W Paryżu rola zdradzonego męża jest ohydna; tu (w Bolonji) to drobiazg, niema zdradzonych mężów. Obyczaje są tedy te same, odpada tylko nienawiść; cavaliero servente żony jest zawsze przyjacielem męża, a ta przyjaźń, umocniona wzajemnemi usługami, trwa niekiedy dłużej niż inne stosunki. Większość tych miłości trwa po kilka lat, czasem całe życie. Rozstają się wreszcie, kiedy nie znajdują już przyjemności w mówieniu sobie wszystkiego; i w miesiąc po zerwaniu uraza mija.
Styczeń 1822. — Dawna instytucja cavalieri serventi, wprowadzona do Włoch przez Filipa II wraz z dumą i obyczajami hiszpańskiemi, upadła zupełnie w dużych miastach. Wyjątek stanowi Kalabrja, gdzie zawsze starszy brat jest księdzem, żeni młodszego i zostaje servente a zarazem kochankiem bratowej.
Napoleon wygnał rozwiązłość z północnych Włoch a nawet z tego kraju (Neapolu).
Dzisiejsza generacja ładnych kobiet zawstydza swoje matki; są bardziej uczuciowe, miłość fizyczna straciła wiele[187].

ROZDZIAŁ L.
Miłość w Stanach Zjednoczonych.

Wolność, to rząd, który nie czyni krzywdy obywatelom, ale, przeciwnie, daje im bezpieczeństwo i spokój. Ale od tego daleko jest do szczęścia: trzeba by człowiek stworzył je sobie sam, jedynie bowiem dusza bardzo pospolita uważałaby się za zupełnie szczęśliwą dlatego że zażywa spokoju i bezpieczeństwa. Mięszamy te rzeczy w Europie; przyzwyczajeni do rządów które nas gnębią, sądzimy, że uwolnić się od nich byłoby najwyższem szczęściem; podobni w tem jesteśmy do chorego, nękanego dotkliwem cierpieniem. Przykład Ameryki wykazuje rzecz przeciwną. Tam rząd wywiązuje się bardzo dobrze ze swego zadania i nie czyni krzywdy nikomu. Ale, jakgdyby los chciał nas zbić z tropu i obalić całą naszą filozofję, lub raczej dowieść jej że nie zna człowieka, my — od tylu wieków, wskutek nieszczęśliwego stanu Europy, oddaleni od wszelkiego prawdziwego doświadczenia — widzimy, iż, kiedy Amerykanie nie czują nieszczęścia płynącego z rządów, nie czują niejako samych siebie. Możnaby rzec, iż źródło wrażliwości wysycha w tych ludziach. Są sprawiedliwi, są rozsądni, ale nie są szczęśliwi.
Czy B....[188], to znaczy niedorzeczne wnioski i przepisy, wywiedzione przez pomylone umysły z owego zbioru poematów i pieśni, mogła sama jedna sprawić to nieszczęście? Skutek zda mi się przerastać przyczynę.
Pan de Volney opowiadał, iż, kiedy raz był na obiedzie na wsi u pewnego zacnego Amerykanina, człowieka zamożnego i otoczonego dużemi już dziećmi, wszedł do pokoju młody człowiek. „Jak się masz, Wiljamie, rzekł ojciec, siadaj“. Podróżnik pyta, kto jest ów młodzieniec: „To mój średni syn. — A skąd wraca? — Z Chin“.
Przybycie syna z krańców świata nie wywarło większego wrażenia.
Cała uwaga wydaje się skupiona na praktyczne urządzenie życia i na uchylenie wszelkich kłopotów: skoro wreszcie dojdą chwili zebrania owoców tylu zabiegów i tak długiego statku, nie znajdują już w sobie życia aby się niemi cieszyć.
Rzekłbyś, iż dzieci Penna nigdy nie czytały tego wiersza, który jest jakby ich historją:

Et propter vitam, vivendi perdere causas[189].

Skoro nadejdzie zima, która tam, jak w Rosji, jest najweselszą porą roku, młodzi ludzie obojej płci pędzą razem saniami dzień i noc, przebiegają po piętnaście i dwadzieścia mil wesoło i bez dozoru; i nie zdarza się, aby stąd wynikło coś złego.
Jest tu fizyczne wesele młodości, które mija niebawem z upałem krwi i kończy się w dwudziestym piątym roku: nie widzę namiętności które dają rozkosz. Jest taki nałóg rozsądku w Stanach Zjednoczonych, że krystalizacja staje się tam niemożliwa.
Podziwiam to szczęście i nie zazdroszczę go; jestto jakgdyby szczęście istot odmiennego a niższego rodzaju. O wiele lepiej wnoszę o Florydach i o Ameryce południowej[190].
Co mnie umacnia w pojęciach moich o Ameryce północnej, to zupełny brak artystów i pisarzy. Stany Zjednoczone nie przysłały nam jeszcze ani jednej tragedji, ani jednego obrazu, ani życiorysu Waszyngtona.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO




  1. Zamieszczony na końcu tego tomu.
  2. Stendhal miał pasję pseudonimów i kryptonimów, która zresztą dość się tłumaczyła w owej epoce szpiegów, rewizji, przejmowania korespondencji. W rękopisie tej książki wszystkie drażliwe słowa, jak księża, religja, papizm monarcha, są wykropkowane i tak też pozostały w większości wydań.
  3. Kiedy obrażona Metylda zabroniła mu nawet pisywać do siebie, wówczas Stendhal, nie mogąc sobie dać rady z nadmiarem swych uczuć, zaczął pisać powieść, nie przeznaczoną do druku, tylko dla niej jednej. Powieści tej, która jest jego pierwszą powieścią wogóle, napisał tylko kilka kartek. Siebie odmalował tam pod postacią Polaka, oficera napoleońskiego nazwiskiem Polohki; jako czarny charakter zapowiada się zaborcza przyjaciółka, margrabina Traversi, zakochana w Metyldzie i zazdrosna o nią.
  4. Wciąż powtarzająca się Leonora, czasem znaczona pierwszą literą tego imienia, to Metylda; i inne imiona, to też najczęściej Metylda. Przyjaciółkę jej, wrogą mu i „przewrotną“ margrabinę Traversi, jeszcze w wiele lat potem napiętnuje Stendhal w Pustelni parmeńskiej.
  5. Mózg i pleć, serja trzecia; przedmowy do innych utworów Stendhala.
  6. Por. Trzęsawisko („Pijane dziecko we mgle“).
  7. Maj, 1826.
  8. Wydawca opuścił tu widocznie cały ustęp, zastępując go kropkami. Zapewne wspominał tu Stendhal, że był, we Włoszech lub gdzieindziej, świadkiem faktów, które przyjaciele jego, dyplomaci, mogliby potwierdzić.
  9. Bitwa wygrana przez Austrjaków w r. 1821.
  10. Powiadają mi: „Opuść ten ustęp; to szczera prawda, ale strzeż się przemysłowców; okrzyczą cię arystokratą“. — W roku 1817 nie lękałem się prokuratora; czemuż miałbym się uląc miljonerów w r. 1826? Okręty, dostarczone egipskiemu paszy, otwarły mi oczy co do nich, lękam się zaś tylko tego co szanuję.
  11. Maj, 1834.
  12. Ukończona 15 marca 1842; Beyle umarł 23 tegoż miesiąca, jestto więc bardzo prawdopodobnie ostatnie jego pismo.
  13. Dla terminów, których tu używa Stendhal, niełatwo jest znaleźć równie zwięzłe odpowiedniki polskie, któreby je dobrze zastępowały w każdej okoliczności. Terminy francuskie tego podziału brzmią: L’amour-passion, l’amour goût, l’amour physique, l’amour de vanité.
  14. Przyjaciele pana Beyle pytali go nieraz, kto to byli ów kapitan i ów żandarm; odpowiadał, że już zapomniał. (Przypisek wydawcy).
  15. Znany djalog przy kominku między Pont-de-Veyle a panią du Deffant.
  16. Słynna powieść margrabiego de Sade (przp. tłum.).
  17. Księgę tę przetłumaczono swobodnie z włoskiego rękopisu p. Lisio Visconti, bardzo niepospolitego młodzieńca, który zmarł niedawno w Volterre, swej ojczyźnie. W dniu niespodziewanego zgonu, pozwolił tłumaczowi ogłosić swój szkic o Miłości, o ile zdoła mu nadać przyzwoitą formę.
    Castel Fiorentino, 10 czerwca 1819 r.
  18. Dla bliższego objaśnienia tego wyrazu patrz Gałąź salchurska (niewydany fragment na końcu tomu).
  19. Jeżeli u mężczyzny nie spotykamy tej właściwości, to stąd, że nie musi on czynić doraźnej ofiary ze swego wstydu.
  20. To znaczy, że ten sam odcień daje tylko jedną chwilę prawdziwego szczęścia; ale usposobienie namiętnego człowieka zmienia się dziesięć razy dziennie.
  21. To, co powieści XVII w. nazywały miłością piorunującą, rozstrzygającą o losach bohatera i jego kochanki, jestto odruch duszy, istniejący niewątpliwie w naturze, mimo że go zohydzili niezliczeni bazgracze. Wynika ona z niemożliwości oporu. Kobieta, która kocha, znajduje zbyt wiele szczęścia w swem uczuciu, aby się zdobyć na udanie; zmęczona rozsądkiem, porzuca wszelkie względy i oddaje się ślepo szczęściu kochania. Nieufność uniemożliwia miłość piorunującą.
  22. Nazwałem to studjum książką ideologiczną. Celem moim było zaznaczyć, że, choć ma ono tytuł Miłość, nie jest to romans, a zwłaszcza nie jest tak zabawne jak romans. Przepraszam filozofów, że użyłem słowa ideologja: nie było z pewnością moim zamiarem przywłaszczać sobie tytuł, do którego miałby prawo kto inny. Jeżeli ideologja jest szczegółowym opisem idej i wszystkich ich składowych części, niniejsza książka jest szczegółowym i drobiazgowym opisem wszystkich uczuć, tworzących namiętność zwaną miłością. Następnie wyciągam z tego opisu pewne wnioski, np. sposób leczenia miłości. Nie znam wyrazu, któryby określał po grecku rozprawę o uczuciach, jak ideologja oznacza rozprawę o idejach. Mogłem był poprosić o wymyślenie takiego wyrazu któregoś z uczonych przyjaciół, ale dość już mam kłopotu z tem, że musiałem przyjąć nowe słowo krystalizacja, i bardzo możliwe jest, jeśli to studjum znajdzie czytelników, że mi nie przebaczą tego neologizmu. Zapewne, byłoby dowodem talentu literackiego uniknąć go; próbowałem, ale bez powodzenia. Bez tego słowa, które, mojem zdaniem, wyraża główne zjawisko owego szaleństwa zwanego miłością, szaleństwa dostarczającego człowiekowi największych rozkoszy na ziemi, — bez tego słowa, które trzebaby wciąż zastępować długiemi omówieniami, opis tego co się dzieje w głowie i sercu zakochanych stałby się zawiły, ciężki, nudny dla mnie, autora: cóż dopiero dla czytelników?
    Proszę tedy czytelnika, którego nazbyt urazi słowo krystalizacja, aby zamknął książkę. Nie pragnę (zapewne szczęśliwie dla siebie) licznych czytelników. Byłoby mi miło przypaść do smaku paru dziesiątkom osób w Paryżu, których nie ujrzę nigdy, ale których na nieznane kocham do szaleństwa. Naprzykład jakiejś młodej pani Roland, czytającej ukradkiem i za najmniejszym szelestem chowającej szybko książkę do szuflady w warsztacie ojca rytownika. Dusza taka jak pani Roland przebaczy mi, mam nadzieję, nietylko słowo krystalizacja, użyte na określenie tego aktu szaleństwa, ujawniającego nam wszystkie doskonałości w kobiecie którą zaczynamy kochać, ale jeszcze i inne śmiałe skróty. Wystarczy wziąć ołówek i wpisać między wierszami po kilka słów których brakuje.
  23. Wszystkie jego postępki miały od początku w mych oczach ów niebiański wyraz, który czyni z człowieka istotę odrębną, różną od innych. Zdawało mi się, że czytam w jego oczach owo pragnienie wznioślejszego szczęścia, ową tajoną melancholję, która wzdycha do czegoś więcej niż to co mamy tutaj i która, we wszystkich sytuacjach w jakich losy mogą pomieścić rozmarzoną duszę,...

    Still prompts the celestical sight,
    For which we wish to live, or dare to die.

    (... wciąż budzi niebiańskie widzenia, dla których pragniemy żyć i ważymy się umierać).

    Ultima lettera di Bianca a sua madre. Forli, 1817.

  24. Dla krótkości i dla lepszego odmalowania wnętrza dusz, autor opisuje, używając formuły ja, rozmaite wrażenia które mu są obce; nie posiadał nic osobistego, coby było godne cytowania.
  25. Celem dobrego wychowania — jako przeciwwaga zbrodni — jest za szczepić wyrzuty sumienia, przed któremi lęk przeważa szalę.
  26. Djana de Poitiers w Księżnej de Cleves.
  27. Bo gdybyś mógł sobie wyroić tam szczęście, krystalizacja przyznałaby twej kochance wyłączny przywilej dania ci tego szczęścia.
  28. Tej drugiej krystalizacji brak jest u kobiet łatwych, obcych tym wszystkim romansowym pojęciom.
  29. „To było jej ukochane królestwo czarów, tam budowała swoje powietrzne pałace“.
  30. Epikur powiadał, że rozeznanie konieczne jest dla pełni przyjemności.
  31. Przypominacie sobie zasadę Beaumarchais’go (Wesele Figara, akt I): „Natura mówi do kobiety: Bądź piękna jeśli możesz, cnotliwa jeśli chcesz, ale bądź poważana, to konieczne“. Bez poważania, we Francji niema podziwu, zatem niema miłości.
  32. Quando leggemmo il disiato riso
    Esser baciato da cotanto amante,
    Costui che mai da me non fia diviso,
    La bocca baccićò tutto tremante.
    Dante, Inf., V.
  33. Empoli, czerwiec 1819.
  34. Ci, którzy zauważyli w minie tego księcia junactwo połączone z niezmierną dumą i zupełną obojętnością na sąd innych, nie mogli mu wszakże odmówić owego swoistego wdzięku, przyrodzonego szczerej fizjognomji, której rysy, ukształtowane przez naturę, ale urobione sztucznie wedle prawideł dworności, są tak rzetelne, tak uczciwe, że, zdawałoby się, nie zdolne są ukrywać naturalnych wzruszeń duszy. Często bierze się taki wyraz za męską szczerość: jest ona wynikiem cynizmu hulaki, świadomego wyższości, jaką mu zapewnia urodzenie, majątek, lub inne dary losu, nie mające nic wspólnego z wartością osobistą.
    Iranhoe, I, 145.
  35. Moje piękno, zwiastujące naturę odpowiadającą mojej duszy, jest powyżej pociągu zmysłów; pociąg ten to tylko szczegół (1815).
  36. Jest tu przyczyna fizyczna, początek szaleństwa, napływ krwi do mózgu, zaburzenie w nerwach i ośrodkach mózgowych. (Np. przelotna odwaga u jeleni oraz zmiana charakteru u kastratów). W r. 1922, fizjologja da nam opis fizycznej strony tego zjawiska. Polecam je uwadze p. Edwardsa.
  37. Stąd możliwość miłości o sztucznym początku, jak u Benedykta i Beatryczy (Szekspir, Wiele hałasu o nic).
  38. Miłostki p. Stuenzée w Dworach północnych Browna, 3 tomy, 1819.
  39. Czytaj Listy pani du Deffand, panny de Lespinasse, Pamiętniki Bezenwala, Lauzuna, pani d’Epinay, Dictionnaire des Etiquettes pani de Genlis, Pamiętniki Dangeau, Horacego Walpole.
  40. Chyba może jeszcze na dworze petersburskim.
  41. Obacz Saint-Simona i Wertera. Choćby samotnik najbardziej był czuły i wrażliwy, dusza jego jest rozprószona, część jego wyobraźni zajęta jest odgadywaniem społeczeństwa. Siła charakteru jest jednym z uroków najbardziej działających na serca prawdziwie kobiece. Stąd powodzenie oficerków młodych bardzo poważnych. Kobiety umieją wybornie odróżnić siłę namiętności, do której czują się tak zdolne, od siły charakteru: najrozumniejsze kobiety dają się nieraz omamić odrobinie komedjanctwa w tym rodzaju. Można się niem posłużyć bez najmniejszej obawy, skoro tylko spostrzeżemy, że krystalizacja się rozpoczęła.
  42. Perfumy.
  43. Nessun maggior dolore
    Che ricordarsi del tempo felice
    Nella miseria.
    Dante, Inf., V.
  44. Radzono mi usunąć zupełnie ten wyraz, lub też, jeśli tego nie zdołam osiągnąć dla braku talentu literackiego, przypominać często, że pod krystalizacją rozumiem pewną gorączkę wyobraźni, która zmienia do niepoznania przedmiot najczęściej dość pospolity i czyni zeń coś jedynego w świecie. Dla dusz, które nie znają innej drogi do szczęścia niż próżność, konieczne jest, aby człowiek, który stara się wzbudzić tę gorączkę, wiązał starannie krawat i baczył nieustannie na tysiąc szczegółów, wykluczających wszelką swobodę. Kobiety światowe uznają skutek, przecząc równocześnie przyczynie, lub nie widząc jej.
  45. Kopia dziennika Lisia
  46. Otello i Westalka, balety Vigana, gdy je tańczą Pallerini i Molinari.
  47. „Czuć zbyt wielkie uwielbienie dla milady I...“
  48. Piękność jest jedynie obietnicą szczęścia. Szczęście Greka było różne od szczęścia Francuza z r. 1822. Przypatrzcie się oczom Wenus Medycejskiej i porównajcie je z oczami Magdaleny Pordenona (u p. de Sommariva).
  49. Jeżeli mężczyzna jest pewny miłości kobiety, szacuje stopień jej piękności; jeżeli wątpi o jej sercu, nie ma już czasu myśleć o jej twarzy.
  50. Czytaj panią de Stael, zdaje się w Delfinie: oto sztuczka nieładnych kobiet.
  51. Tej nerwowej sympatji byłbym skłonny przypisać olbrzymie i niepojęte działanie muzyki będącej w modzie (w Dreźnie, Rossini, 1821). Skoro wyjdzie z mody, nie staje się przez to gorsza, a mimo to nie czyni już wrażenia na prostodusznych sercach młodych dziewczątek. Podobała się im może i tem, że podniecała zapały młodych ludzi.
    Pani de Sevigné (list 202, 6 maja 1672) pisze do córki: „Lully osiągnął szczyt; owo piękne Miserere rozwinęło się jeszcze wspanialej; było tam jedno Libera, podczas którego wszystkie oczy napełniają się łzami“.
    Zarówno nie można wątpić o prawdzie tego wrażenia jak odmawiać inteligencji i smaku pani de Sevigné. Muzyka Lully’ego, która ją zachwycała, dziś wypłoszyłaby z sali; wówczas ta muzyka wspomagała krystalizacją, dziś ją uniemożliwia.
  52. Jestto korzyść tych, którzy „są w modzie“. Nie dbając na skazy urody już znane i w niczem nie szkodzące wyobraźni, ludzie chwytają się jednej z tych trzech piękności:
    1. U ludu, pojęcie bogactwa;
    2. W świecie, pojęcie materjalnego lub moralnego wykwintu.
    3. Na dworze, pojęcie: „Chcę podobać się kobietom“. Prawie wszędzie połączenie tych trzech pojęć. Szczęście, związane z pojęciem bogactwa, łączy się z subtelną przyjemnością zawartą w pojęciu wykwintu, a wszystko ściąga się do miłości. W ten czy inny sposób, wyobraźnia daje się porwać nowości. Można się zakochać w człowieku bardzo brzydkim, nie myśląc o jego brzydocie, z czasem zaś brzydota jego staje się pięknością. W Wiedniu w r. 1787, pani Vigano, tancerka, „kobieta w modzie“, zaszła w ciążę; niebawem damy zaczęły nosić małe brzuszki à la Vigano. Dla tej samej przyczyny, tylko naodwrót, nic okropniejszego nad przestarzałą modę. Zły smak, to utożsamiać modę, która żyje jedynie odmianą, z pięknem trwałem, owocem danego ustroju społecznego w danym klimacie. Modny budynek za dziesięć lat będzie przestarzały; mniej będzie raził za dwieście lat, kiedy zapomną o modzie. Kochankowie są bardzo niedorzeczni że myślą tyle o ubraniu; kiedy ktoś widzi przedmiot ukochania, ma co innego do roboty niż troszczyć się o jego strój; patrzy się na kochanka, ale się go nie ogląda, powiada Rousseau. — Jeżeli się go ogląda, oznacza to kaprys a nie miłość. Tryumfalna piękność niemal razi w ukochanej kobiecie; nie o jej piękność chodzi, chciałoby się aby była tkliwa i oddana. Strój ma w miłości znaczenie jedynie dla młodych dziewcząt, które, surowo strzeżone w domu, zakochują się często oczyma.
    Słowa L., 15 sierpnia 1820.
  53. Czy to dla ich połysku, czy dla wielkości lub kształtu; w ten sposób, lub też przez kojarzenie uczuć (patrz wyżej o śladach ospy), kochająca kobieta przyzwyczaja się do braków kochanka. Rosyjska księżna C. przyzwyczaiła się zupełnie do człowieka, który właściwie wcale nie ma nosa. Obraz odwagi oraz pistoletu nabitego dla odebrania sobie życia z powodu tego nieszczęścia, wreszcie litość dla wielkiej niedoli, wspomagane myślą że on się wyleczy, że już zaczyna się leczyć, sprawiły ten cud. Trzeba, aby biedny ranny nie zdradzał, że myśli o swojem nieszczęściu.
    Berlin 1807.
  54. Niestosowne zdanie, przepisane z pamiętników mego przyjaciela, nieboszczyka barona de Botmer. Dzięki tej samej sztuce, Feramorz podbił Lallę-Rookh. Patrz ten uroczy poemat (Tomasza Moore).
  55. Widać jasno, że autor nie jest ani księciem, ani miljonerem. Kradnę ten koncept czytelnikowi.
  56. Narzeczona z Lammermoor, miss Asthon. Człowiek, który coś przeżył, znajdzie w pamięci mnóstwo przykładów miłości, raczej będzie miał kłopot z wyborem. Ale, jeżeli chce pisać, nie wie już, na czem się oprzeć. Zdarzenia z towarzystw w których żył zbyt obce są publiczności, trzebaby wiele czasu aby je opisać ze wszystkiemi odcieniami. Dlatego cytuję powieści powszechnie znane, ale pojęć, które podsuwam czytelnikowi, nie opieram na tych zmyśleniach, przeważnie czczych i kreślonych raczej dla malowniczości niż dla prawdy.
  57. Zapewne papizm.
  58. Tłómaczone dosłownie z Pamiętników Bottmera.
  59. Niektóre zdania zaczerpnięto * Crébilona, tom III.
  60. Powiedzenie Leonory.
  61. Poznań, 1807.
  62. Obacz podróże Bougainvilla, Cooka, etc. U niektórych zwierząt samica udaje, że się wzbrania, w chwili gdy się oddaje. Najważniejszych objaśnień co do siebie samych winniśmy szukać w anatomji porównawczej.
  63. Ukazuje miłość kobiety z nowej strony.
  64. Patrz wspaniały opis tych nudnych obyczajów pod koniec Korynny; a jeszcze pani de Staël odmalowała je zbyt pochlebnie.
  65. Biblja i arystokracja mszczą się okrutnie na ludziach, którzy sądzą że im zawdzięczają wszystko.
  66. Wstyd jest jednem ze źródeł zamiłowania w stroju; takim a takim strojem kobieta przyrzeka się mniej albo więcej. Oto przyczyna, dla której strojenie się w podeszłym wieku jest niewłaściwe.
    Kobieta z prowincji, jeśli się sili w Paryżu dążyć za modą, przyrzeka się niezręcznie i ośmiesza się. Parafjanka przybyła do Paryża powinna zacząć od ubierania się tak, jakby miała lat trzydzieści.
  67. Ton panujący w towarzystwie genewskiem, zwłaszcza w wyższych sferach; użyteczność dworu w tem, aby leczyć śmiesznością skłonność do pruderji; odpowiedź pani de Rochefort Duclosowi na jego opowiastki: „Doprawdy, bierze nas pan za nazbyt uczciwe kobiety“ (Chamfort). Niema nic nudniejszego w świecie, jak nieszczera wstydliwość.
  68. „Ech, drogi Fronsac, jest conajmniej dwadzieścia butelek szampana między powiastką z którą wyjeżdżasz a tem co mówimy w tej chwili“.
  69. Jestto rzecz temperamentu melancholijnego w zestawieniu z temperamentem sangwinicznym. Przyjrzyjcie się kobiecie cnotliwej, nawet ową kramarską cnotą dewotów (cnotliwa dla uzyskania stokrotnej nagrody w niebie), oraz czterdziestoletniemu zużytemu hulace. Mimo iż Valmont z Niebezpiecznych związkó w jeszcze nie jest w tem położeniu, prezydentowa de Tourvel jest przez cały ciąg książki szczęśliwsza od niego; i gdyby autor, człowiek tak bystry, był jeszcze bystrzejszy, to byłby morał jego mądrej książki.
  70. Temperament melancholijny, który można nazwać temperamentem miłosnym. Widywałem najbardziej niepospolite i stworzone do miłości kobiety, które, z braku inteligencji, dawały pierwszeństwo prozaicznemu temperamentowi sangwinicznemu. Historja Alfreda, Grande Chartreuse, 1810.
    Nie znam rzeczy, któraby mnie bardziej skłaniała do t. zw. złego towarzystwa.
    (Tutaj biedny Visconti gubi się w chmurach.
    Wszystkie kobiety jednakie są co do zasadniczych popędów serca i namiętności; jedynie formy są różne. Istnieją różnice, które stwarza majątek, wykształcenie, przebywanie w wyższej sferze ducha, przedewszystkiem zaś, na nieszczęście, drażliwsza duma.
    To lub inne słowo, które oburza księżniczkę, nie razi bynajmniej alpejskiej pasterki. Ale, skoro wpadną w gniew, objawy uczuć są u księżniczki czy u pasterki jednakie). — (Jedyna uwaga Wydawcy).
  71. Powiedzenie M.
  72. Stendhal używa naogół wyrażenia amant (kochanek) w staroświeckiem znaczeniu zalotnika. (Przyp. tłum.).
  73. The heart of Midlothian, tom III.
  74. Jak czarna chmura zwiastuje najstraszliwszą burzę.
  75. I tę nieszczęsną miłość, którą w sobie przemogłam... podstęp twój podchwycił i przekonał mnie o niej. Wyznałam ci ją, muszę przy niej obstawać; daremniebyś ty sam o niej zapomniał; to hańbiące wyznanie, do któregoś mnie zmusił, zostanie na zawsze przytomne mej pamięci. Zawsze będzie mi się zdawało, że jesteś niepewny mej wiary; i sam grobowiec, panie, mniej jest dla mnie smutny, niż łoże małżonka, który mi wyrządził tę obelgę, zyskał nademną tę okrutną przewagę, i który, gotując mi wieczystą zgryzotę, zmusił mnie, bym się spłoniła od ogni, płonących nie dla niego...
    Racine, Mitrydates.
  76. Monarchja bez konstytucji i bez parlamentu.
  77. Ach, kiedy wrócisz na świat żywych, racz także poświęcić mi wspomnienie. Jestem Pia; Sienna dała mi życie; znalazłam śmierć w naszych bagniskach. Ten, który, zaślubiając mnie, dał mi swój pierścień, zna moje dzieje.
  78. Złe, zgubne powietrze.
  79. Wracam zawsze od miss Cornel pełen zachwytu oraz głębokich spostrzeżeń nad namiętnościami ludzkiemi, oglądanemi w ich nagości. Jej stanowczość w wydawaniu rozkazów służbie nie jest despotyzmem; wynika stąd, iż ona widzi jasno i szybko co należy czynić.
    Pogniewana na mnie z początku wizyty, nie myśli już o tem ku końcowi. Objaśnia mi cały mechanizm swej miłości do Mortimera: „Wolę go widzieć w towarzystwie, niż sam na sam“. Najgenjalniejsza kobieta nie zdobyłaby się na więcej: ma odwagę być naturalną i nie krępuje się żadną teorją. „Czuję się szczęśliwsza jako aktorka, niż gdybym była żoną para“. Wielka dusza, której przyjaźń powinienem zachować dla dobra mego wykształcenia.
  80. Wyniosłość i odwaga w rzeczach wielkich, ale czujność na rzeczy drobne; temperament gwałtowny i żółciowy. Jego zachowanie z panią de Monaco (Saint Simon, V, 383); jego przygoda pod łóżkiem pani de Montespan, gdy król był u niej. Bez tych drobiazgów, charakter ów jest niepojęty dla kobiet.
  81. When Minna Toil heard a tale of woe or of romance, it was then her blood rushed to her cheeks, and shewed plainly how warm it beat notwithstanding the generally serious composed and retiring disposition which her countenance and demeanour seemed to exhibit.
    („Kiedy Minna Toil słyszała opowieść tragiczną lub romansową, krew nabiegała jej do twarzy, okazując jasno, jak namiętnie — mimo zwykłej powagi i wstrzemięźliwości — biło jej serce“).
    The Pirate, I, 33.

    Ludzie pospolici widzą chłód w duszach takich jak Minny Toil, które nie uważają aby codzienne drobiazgi warte były ich wzruszenia.

  82. „Powiadam ci, dumny Templarjuszu, że w swoich najokrutniejszych walkach nie okazałeś — ty, tak sławiony — więcej męstwa, niż go okazuje kobieta, kiedy miłość lub obowiązek wydają ją na łup cierpienia“.
  83. Słowa Marji Stuart o Leicesterze, po rozmowie z Elżbietą, w której-to rozmowie się zgubiła.
    Schiller.
  84. Wiadomo, że ta sławna kobieta napisała, prawdopodobnie na współkę z panem de la Rochefoucauld, powieść o Księżnej de Cleves, i że ta para autorów spędziła w doskonałej przyjaźni ostatnich dwadzieścia lat życia. To właśnie miłość w stylu włoskim.
  85. Dosłownie: biała śmierć.
  86. Sotto Uasbergo del sentirsi pura. (Pod pancerzem czystego sumienia).
    Dante, Inf. XXVIII, 117.
  87. Jestto rzecz, którą nieraz zauważyłem w miłości, owa skłonność do czerpania większej sumy cierpienia z niepomyślnego obrotu, niż radości z pomyślnego.
  88. Don Karlos, Saint Preux, Hipolit i Bajazet Racine’a.
  89. Mordaunt Merton, I tom Piraty.
  90. Skoro wymieniłem Corregia, powiem, iż w jednej naszkicowanej głowie anioła, w trybunie florenckiej galerji, można znaleść spojrzenie szczęśliwej miłości; w Parmie zaś, u Madonny koronowanej przez Jezusa, oczy spuszczone z miłości.
  91. Come what sorrow can,
    It cannot countervail the exchange of joy
    That one short moment gives me in her sight.
    Romeo and Juliet.
  92. Na krótki czas przed śmiercią, napisał odę, która ma tę zaletę, iż dobrze wyraża jego uczucia:
    L’ULTIMO DI.
    Anacreontica
    A Elvira

    Vedi tu dove il rio
    Lambendo un mirto va,
    Là del riposo mio
    La pietra surgerà.

    Il passero amoroso,
    E il nobile usignuol
    Entro quel mirto ombroso
    Raccoglieranno il vol.

    Vieni, diletta Elvira,
    A quella tomba vien,
    E sulla muta lira,
    Appoggia il bianco sen.

    Su quella bruna pietra,
    Le tortore verran,
    E intorno alla mia cetra,
    Il nido intrecieran.

    E ogni anno, il di che offendere
    M’osasti tu infedel,
    Farô la su discendere
    La folgore del ciel.

    Odi d’un uom che muore
    Odi l’estremo suon,
    Questo apassito fiore
    Ti lasci, Elvira, in don.

    Quanto precioso ei sia
    Saper tu il devi appien;
    Il di che fosti mia,
    Te l’involai dal sen.

    Simbolo allor d’affetto,
    Or pegno di dolor
    Torno a posarti in petto,
    Quest’appassito fior.

    E avrai nel cuor scolpito,
    Se crudo il cor non è,
    Come ti fu rapito,
    Come fu reso a te.

    S. Radael.

    („Ostatni dzień. — Anakreontyk. — Widzisz miejsce, gdzie płynie ten strumień, kąpiąc drzewo mirtowe? Tam będzie się wznosił mój grobowy kamień. Kochliwy wróbelek i szlachetny słowik będą odpoczywały w cieniu tego mirtu. Przyjdź, droga Elwiro, przyjdź na mój grób, i oprzyj na mej niemej lutni twoje białe łono. Na ten ciemny kamień przylecą turkawki, zbudują gniazdo dokoła mej lutni. I co rok, w dniu, w którym ważyłaś się mnie zdradzić, niewierna! ściągnę tam piorun z nieba! Przyjm, przyjm ostatnie słowo umierającego. Spójrz na ten zwiędły kwiat, zostawiam ci go, Elwiro, daję ci go. Jak on jest drogi! musisz to wiedzieć. W dniu, w którym zostałaś moją, uszczknąłem go na twojem łonie. Godło uczucia niegdyś, zakład cierpienia dziś, zwracam ten zwiędły kwiat na twoje łono. A ty wyryjesz w twojem sercu, jeśli twe serce nie jest bezlitosne, jak ci go wzięto, jak ci go oddano“).

  93. „Biedny nieszczęśnik! Ileż słodkich myśli i jakież wytrwałe pragnienia zawiodły go ku jego ostatniej godzinie! Twarz jego była piękna i słodka, włosy blond, jeno szlachetna blizna przecięła jedną brew“.
  94. Życie Haydna, str. 288.
  95. „Po pierwszej sprzeczce, pani Ivernetta zerwała z biednym Bariac. Bariac był szczerze zakochany, zerwanie to pogrążyło go w rozpaczy; ale przyjaciel jego, Wilhelm Balaon, którego życiorys piszemy, pomógł mu wielce i dokonał tego cudu, iż ułagodził srogą Ivernettę. Zawarto pokój, a zgoda była tak luba, że Bariac przysiągł Balaonowi, iż chwila pierwszych faworów kochanki nie była tak słodka, jak to rozkoszne pojednanie. Opowiadanie to zawróciło głowę Balaonowi, zapragnął poznać tę rozkosz którą opisywał mu jego przyjaciel etc. etc. (Nivernois, Życie trubadurów, t. I. str. 32).
  96. Ten właśnie rodzaj nieśmiałości jest rozstrzygający, i dowodzi namiętnej miłości u inteligentnego człowieka.
  97. Czytelnik przypomina sobie, że, jeżeli autor używa niekiedy słówka ja, to aby wprowadzić pewne urozmaicenie w formę tego studjum. Nie ma bynajmniej zamiaru zajmować czytelników własnemi uczuciami. Stara się udzielić, w sposób najmniej suchy, tego co zauważył u innych.
  98. Tak iż mieści się ściśle w tych samych uczynkach.
  99. Haec autem ad acerbam rei memoriam, amara quadam dulcedine, scribere visum est... ut cogitem nihil esse debere quod amplius mihi placeat in hac vita.
    Petrarca, Ed. Marsand.

    15 stycznia, 1819.

  100. Wenecja, 1819.
  101. Pamiętniki pani d’Epinay, Geliotte.
    Praga, Celowiec, cale Morawy, etc. Kobiety są tam bardzo sprytne, a mężczyźni wielcy myśliwi. Przyjaźń między kobietami jest tutaj bardzo częsta. Najpiękniejszą porą roku jest tu zima: urządza się kolejno polowania trwające po dwa tygodnie i dłużej, w dobrach okolicznych magnatów. Jeden z najinteligentniejszych mężczyzn powiadał mi raz, że Karol Piąty władał prawnie całą Italją, i że tem samem napróżno Włosi chcieliby się buntować. Żona tego zacnego człowieka czytywała Listy panny de Lespinasse.
    Znaim, 1816.
  102. Wielkie pytanie. Zdaje mi się, że, poza wychowaniem, które zaczyna się w ósmym czy dziesiątym miesiącu, jest trochę instynktu.
  103. Djalekt wenecki posiada opisy miłości fizycznej tak jaskrawe, iż zostawia o tysiąc mil za sobą Horacego, Propercjusza, La Fontaine’a i wszystkich poetów. Pan Buratti, wenecjanin, jest w tej chwili pierwszym poetą satyrycznym naszej smutnej Europy. Celuje zwłaszcza w komicznym opisie fizycznym swych bohaterów; toteż często dostaje się do więzienia. — Patrz Elefanteida. Uomo, Strefeida.
  104. Oto szaleństwo miłości; ta doskonałość, którą ty widzisz, nie jest doskonałością dla niego.
  105. Montagnola, 13 kwietnia 1819.
  106. Księżniczka Tarentu, nowela Scarrona.
  107. Jak w Ciekawym gburze, noweli Cervantesa.
  108. Drobnostki lekkie jak puch wydają się zazdrosnemu dowodem niezbitym jak Ewangelja.
  109. „Ranek, który wstał spokojny i lśniący, przystroił urocze góry widoczne z zamku. Wspaniały Ocean, sfalowany tysiącem srebrnych fal, rozciągał się aż do krańców horyzontu w straszliwym i łagodnym majestacie. Nawet w chwilach gdy największa burza niem miota, serce ludzkie wrażliwe jest na krajobrazy nacechowane spokojem i wielkością; na wzruszenia które ją zespalają z niemi, a potężny ich wpływ rodzi niejeden szlachetny i dzielny postępek“.
  110. Powinnaby powstać w Filadelfji akademja, poświęcona jedynie zbieraniu materjałów do studjów nad człowiekiem w stanie dzikim, i nie czekać aż te ciekawe plemiona wyginą.
    Wiem, że podobne akademje istnieją; ale zapewne z przepisami godnemi naszych akademij europejskich. (Memorjał i rozprawa o Zodjaku Denderah w Akademji Nauk w Paryżu, w r. 1821). Widzę, że akademja w Massachusset, o ile mi się zdaje, poleca roztropnie duchownej osobie (O. Jarvis) napisanie rozprawy o religji u dzikich. Ksiądz ten skwapliwie pognębił pewnego bezbożnego Francuza, nazwiskiem Volney. Wedle księdza, dzicy mają najdokładniejsze i najszlachetniejsze pojęcia o Bogu, etc. Gdyby mieszkał w Anglji, podobny raport zapewniłby godnemu akademikowi preferment w wysokości trzystu lub czterystu ludwików oraz poparcie wszystkich lordów w okolicy. Ale w Ameryce! Pozatem, śmieszność tej akademji przypomina mi, że wolni Amerykanie przywiązują największą wagę do pięknych herbów na drzwiczkach powozu; martwi ich jedynie, że, wskutek niedostatecznego wykształcenia lakierników, zdarzają się często myłki w herbach.
  111. Porównuje się gałązkę przybraną djamentami z gałązką ogołoconą z liści, a kontrast czyni wspomnienie tem żywszem.
  112. W rękopisie: „...Widuj rzadko ukochaną kobietę, dla osłabienia się bierz często na przeczyszczenie, a wieczorem pij szampana“.
  113. Przykładem miłości Alfierego do owej wielkiej damy angielskiej (milady Ligonier), która miała równocześnie stosunek ze swym lokajem i małpowała pociesznie Penelopę. (Vita, 2).
  114. Raczej niż umrzeć, szuka się bardzo daleko jakiegoś pozoru pozwalającego żyć i cierpieć.
  115. Bohaterka tragedji Racine’a Bajazet, opartej na motywie zazdrości kobiecej (przyp. tłum.).
  116. Ta wzgarda jest jedną z głównych przyczyn samobójstwa; człowiek zabija się, aby dać zadośćuczynienie swemu honorowi.
  117. Myśl 495. Czytelnik rozpoznał zapewne, mimo że tego nie zaznaczam za każdym razem, wiele innych myśli sławnych pisarzów. Ja staram się pisać historję, a takie myśli, to fakty.
  118. W oryg. tytuł ten brzmi: De la pique d’amour propre, przyczem autor dodaje w przypisku: „Wiem, że to słowo nie jest w tem znaczeniu zbyt francuskie, ale nie znajduję innego w jego miejsce. Po włosku puntiglio, po angielsku pique“.
  119. Montesquieu, ulubiony pisarz Stendhala, w dziele swojem O duchu praw, czyni honor podstawą ustroju monarchicznego. (Przyp. tłum.).
  120. Trzy czwarte dawnych wielkich panów francuskich, około r. 1778, miałoby do czynienia z kryminałem w kraju, gdzieby stosowano prawo bez względu na osoby.
  121. Ponieważ w sprawach miłosnych ludzie ci przez zawiść szpiegują się nawzajem, na prowincji bywa mniej miłości a więcej rozpusty. Włochy są szczęśliwsze.
  122. Co rok są liczne przykłady kobiet porzuconych tak szpetnie; toteż wybaczam uczciwym kobietom ich nieufność. — Mirabeau, Listy do Zofji. Opinja jest bezsilna w krajach despotycznych, wartość ma tam jedynie łaska paszy.
  123. Liworno, 1819.
  124. Obacz Wyznania szczególnego człowieka (powiastka mistress Opie).
  125. Listy pani du Deffant, Pamiętniki Lauzuna.
  126. Aluzje do Francuzów, której ilustrację znajdziemy w opisie klęski pod Waterloo, w powieści Pustelnia parmeńska. (Przyp. tłum.).
  127. Volney, Obraz Stanów Zjednoczonych w Ameryce, str. 491 — 496.
  128. Człowiek przyzwyczajony do takiego widoku i świadomy losu jaki mu grozi, może zważać jedynie wielkość duszy, a wówczas ten widok jest najistotniejszą i najwyższą z biernych rozkoszy.
  129. Pamiętniki pani d’Epinay, o ile mi się zdaje, albo Marmontela.
  130. Cobądź o tem mówi ten i ów minister-hipokryta, władza jest największą z rozkoszy. Zdaje mi się, że jedna miłość może ją przeważyć, ale miłość jest szczęśliwą chorobą, której nie można wydreptać, jak posady ministra.
  131. Niebezpieczeństwo Henryka Mortona w Klydzie.
    Old Mortality t. IV, str. 224.
  132. Nazbyt wychwalanego lorda Byrona.
  133. Jedynie dla skrócenia, i przepraszając za to nowe słowo.
  134. Pani Dornal i Serigny, Wyznania hr. *** Duclosa.
  135. Płakałem prawie codziennie (szacowne słowa z 10 czerwca).
  136. Salviati.
  137. „Przysięgła nie kochać!“
  138. „Namiętność jej zgaśnie jak lampa z braku paliwa“.
  139. Ob. Cabanis, Wpływ ustroju fizycznego, etc.
  140. Bohaterka Nowej Heloizy Russa.
  141. Trzewiki bez klamer ministra Roland: „Och, panie, wszystko stracone!“ odpowiedział Dumourier. Na posiedzeniu u króla prezydent zgromadzenia zakładą nogę na nogę.
  142. Czytelnik spostrzegł zapewne aż nadto, że traktat ten sporządzony jest z ustępów pisanych w miarę jak Lisio Visconti patrzał, w czasie swych podróży, na anegdoty przesuwające mu się przed oczami. Wszystkie te anegdoty znajdują się szczegółowo w dzienniku jego życia; może powinienem był je przytoczyć, ale wydałyby się niezbyt przyzwoite. Najdawniejsze zapiski noszą datę berlińską z r. 1807, ostatnie zaś pochodzą z ostatnich dni przed jego śmiercią, z czerwca r. 1819. Niektóre daty zmieniono umyślnie aby nie popełnić niedyskrecji; ale do tego ograniczają się wszystkie zmiany, nie czułem się uprawniony do przerabiania stylu. Książkę tę pisano w stu rozmaitych miejscowościach; oby i czytano ją tak samo.
  143. Historyczne. Wielu ludzi, mimo że bardzo ciekawych, z niechęcią słucha nowin: obawiają się pozoru upośledzenia w stosunku do tego kto je opowiada.
  144. Pamiętniki pana Réalier-Dumas. Korsyka, która, ze swemi stuośmdziesięcioma tysiącami dusz, nie tworzy ani połowy jakiegoś francuskiego departamentu, wydała w ostatnich czasach Sallicettiego, Pozzo di Borgo, generała Sebastianiego, Cervoniego, Abatucciego, Lucjana i Napoleona Bonapartów, Arenę. Departament Północny, liczący dziewięćset tysięcy mieszkańców, daleki jest od podobnej listy. Bo też na Korsyce każdy, wychodząc z domu, może oberwać kulkę; a Korsykanin, miast iście chrześcijańskiej rezygnacji, stara się bronić, a zwłaszcza mścić. Oto jak tworzą się dusze na miarę Napoleona. Daleko stąd do pałacu napchanego dworakami i szambelanami, i do Fenelona, zniewolonego wywodzić swoją cześć dla Jego Królewskiej Wysokości, wobec tej Wysokości liczącej dwanaście lat. Patrz dzieła tego wielkiego pisarza.
  145. W Paryżu, aby być na swojem miejscu, trzeba zwracać uwagę na tysiąc drobiazgów. Jednakże oto bardzo poważny zarzut. Liczba kobiet, które zabijają się z miłości, jest w Paryżu większa niż we wszystkich włoskich miastach razem. Fakt ten sprawia mi sporo kłopotu; nie umiem na niego odpowiedzieć w tej chwili, ale nie zmienia on mego zapatrywania. Może śmierć wydaje się w tej chwili Francuzom drobnostką, tak nudne stało się prze-cywilizowane życie; lub raczej strzelają sobie w łeb z obolałej próżności.
  146. Podziwiam obyczaje z czasów Ludwika XIV: przenoszono się bezustanku i w ciągu trzech dni z salonów Marly na pola bitwy w Senef i Ramillies. Żony, matki, kochanki, żyły w ciągłej obawie. Patrz listy pani de Sevigne. Istnienie niebezpieczeństwa zachowało w języku energję i szczerość, na jaką nie odważylibyśmy się już dzisiaj; ale też pan de Lameth zabija kochanka żony. Gdyby jakiś Walter Scott napisał nam romans z czasów Ludwika XIV, bylibyśmy zdumieni.
  147. Głos ze świętej Heleny“. O. Meara był to chirurg marynarki angielskiej, który towarzyszył Napoleonowi na tę wyspę.
  148. Pierwotnie rozdział ten kończył się tak: „Do tej pory będziemy patrzyli w osłupieniu jak z naszych paryskich zakładów wychowawczych wychodzą albo profesorowie wykładający, wedle doskonałych metod, ostatnie zdobycze nauki, albo dandysi, fircyki, umiejący jedynie dobrze zawiązać krawat i bić się wytwornie w Lasku Bulońskim. Ale niech cudzoziemiec splugawi swą obecnością ziemię ojczystą: we Francji gra się na rentę, w Hiszpanji robi się partyzantkę.
    „Gdybym chciał zrobić z mego syna człowieka, który dojdzie do czegoś, energicznego i zdolnego hultaja który przebije się przez świat talentem, wychowałbym go w Rzymie, gdzie wszakże, na pierwszy rzut oka, widzi się jedynie pedantów nauczających głupstw“. — Stendhal usunął to zakończenie.
  149. W Anglji, najpoważniejsi pisarze sądzą, iż dodają sobie swobody i wdzięku, cytując słowa francuskie, które, po największej części, były francuskie jedynie w angielskich gramatykach. Ob. redaktorów Edinburgh-Review; ob. Pamiętniki hrabiny de Lichtenau, kochanki przedostatniego króla Prus.
  150. Podziw modny, jak dla Hume’a około r. 1775, lub dla Franklina w r. 1784, nie przeczy temu.
  151. Patrz podróż po Hiszpanji p. Semple; wierny obraz. Znajdziecie u niego opis bitwy pod Trafalgarem, słyszanej z daleka, który zapamiętacie.
  152. Correspondance Grimma, Styczeń 1783.
    „Hrabia de N***, kapitan gwardji, podrażniony tem, że nie znalazł miejsca na balkonie w dniu otwarcia nowej sali, próbował, bardzo niewłaściwie, wyparować pewnego godnego prokuratora; ów, niejaki pan Pernot, nie chce ustąpić. — To jest moje miejsce. — Nie, moje. — A kto pan jesteś? — Jestem pan Sześć Franków... (to była cena miejsc). Wymiana słów coraz żywsza, obelgi, kuksańce. Hrabia N*** posunął nieprzyzwoitość do tego, że potraktował biednego sądownika jak złodzieja, w końcu ośmielił się kazać sierżantowi aby go ujął i odprowadził na strażnicę. Pan Pernot udał się tam z wielką godnością, a wyszedłszy pospieszył wnieść skargę do komisarza. Potężna korporacja do której miał zaszczyt należeć, za nic nie pozwoliła aby miał cofnąć tę skargę. Wytoczono tedy rzecz przed parlament. Pana de N*** skazano na wszystkie koszta, na przeproszenie prokuratora, na zapłacenie mu dwóch tysięcy talarów odszkodowania, które, za jego zgodą, rozdano ubogim więźniom w Conciergerie; co więcej, zalecono wyraźnie rzeczonemu hrabiemu aby nie nadużywał na przyszłość rozkazów królewskich jako pozoru dla zakłócenia widowisk, etc. Przygoda ta narobiła hałasu, urosła do wielkich rozmiarów: całe sądownictwo czuło się obrażone zniewagą wyrządzoną człowiekowi noszącemu jego szaty etc. Pan de N***, chcąc zatrzeć swą przygodę, udał się po laury do obozu w Saint-Roch. Nie mógł uczynić nic lepszego, powiadano: trudno wątpić o jego talencie do zdobywania szturmem obronnych miejsc“. (Grimm, część trzecia, tom II, str. 102).
    Wyobraźcie sobie nieznanego filozofa w miejsce pana Pernot. Użyteczność pojedynku.
    Patrz dalej, str. 496, wcale rozsądny list Beaumarchais’go, który odmawia jednemu z przyjaciół krytej loży na Wesele Figara. Póki myślano, że ta odmowa odnosi się do pewnego księcia, wrzenie było wielkie, mówiono o surowych karach. Wszystko obróciło się w śmiech, kiedy Beaumarchais oświadczył, że list jego zwrócony był do prezydenta du Paty. Daleko jest od r. 1785 do 1822! Nie rozumiemy już tych uczuć. I chcą, aby ta sama tragedja, która wzruszała tamtych łudzi, dobra była dla nas!
  153. G. Pecchio w swoim gorącym liście do pięknej Angielki o wolnej Hiszpanji, która jest średniowieczem nie zmartwychwstałem lecz wciąż żywem, powiada na str. 60:
    „Celem Hiszpanów była nie chwała lecz niepodległość. Gdyby Hiszpanie bili się jedynie dla honoru, wojna byłaby się skończyła bitwą pod Tudela. Honor posiada szczególną właściwość: raz splamiony, traci wszelką siłę... Toteż linjowe wojsko hiszpańskie, przepojone przesądem honoru (to znaczy przekształcone na nowoczesne europejskie), pobite rozprószyło się z myślą, że wszystko jest stracone wraz z honorem, etc.
  154. Człowiek przysparza sobie honoru w r. 1620, powtarzając bezustanku i możliwie służalczo: Mój król i pan (obacz pamiętniki pp. de Noailles, de Torcy i wszystkich ambasadorów Ludwika XIV). To zupełnie proste: zwrotem tym wyraża stanowisko, które zajmuje wśród poddanych. Stanowisko to, które otrzymał od króla, zastępuje, w uważaniu i czci ludzkiej, stanowisko dane w starożytnym Rzymie przez opinję obywateli, którzy widzieli go walczącego nad Trazymenem i przemawiającego na forum. Niszcząc próżność i jej fortyfikacje, które ona zowie konwenansami, czyni się wyłom w monarchji absolutnej. Walka między Szekspirem a Rasynem jest tylko jedną z form walki między Ludwikiem XIV a Konstytucją.
  155. Można je oceniać jedynie z postępków mimowolnych.
  156. Miss O’Neil, Mrs. Couts, i większość wielkich aktorek angielskich rzuca teatr, aby wyjść bogato za mąż.
  157. Patrz Wyznania Russa, część II (przyp. tłum.).
  158. Przebacza się kobietom miłostki, ale miłość ośmiesza je, pisał roztropny ksiądz Girard w r. 1740.
  159. Jako dowód tego wystarcza mi zawiść. Obacz Edinbourgh-Reviev z 1821 r.; obacz dzienniki literackie włoskie i niemieckie oraz Scimiotigre Alfieriego.
  160. Sam Stendhal. (Przyp. tłum.).
  161. 30 września 1819.
  162. Pozatem że autor miał nieszczęście nie urodzić się w Paryżu, bardzo niewiele przebywał w tem mieście.
  163. Heu! male nunc artes miseras heac secula tractant;
    Jam tener assuevit muner veile puerTibul., I, 4.
  164. Za Ludwika XIV, arystokracja ma sobie za zaszczyt obsypywać bogactwami panny Duthe, La Guerre i inne. Ośmdziesiąt albo sto tysięcy rocznie nie było niczem nadzwyczajnem: wielki pan sbańbiłby się mniejszą kwotą.
  165. Zwyczaj ten zaczyna zanikać w najlepszem towarzystwie, które francuzieje, jak wszędzie; ale mówię o olbrzymiej większości.
  166. Silvio Pellico.
  167. Obacz Richardsona. Obyczaje rodziny Harlowe, przełożone na styl współczesny, częste są w Anglji: służba więcej tam jest warta od państwa.
  168. Dziecko Spencera, spalone żywcem w Irlandji.
  169. Odeprzeć inaczej niż zapomocą obelg portret pewnej klasy Anglików odmalowany w tych trzech dziełach, wydaje mi się niepodobieństwem.
    Satanick school.
  170. Nazywam złem moralnem w r. 1822 wszelki rząd, który nie posiada dwu Izb: wyjątek zachodzi jedynie wówczas, kiedy naczelnik rządu jest wielki przez swą prawość: cud który oglądamy w Saksonji i w Neapolu.
  171. Obacz w procesie nieboszczki królowej angielskiej ciekawą listę parów, wraz z sumami, jakie oni i ich rodziny otrzymują od Państwa. Naprzyklad lord Lauderdale i jego rodzina — 36.000 ludwików. Pół kwarty piwa, konieczne do nędznego utrzymania najuboższego Anglika, płaci 1 su podatku na rzecz szlachetnego para. I — rzecz bardzo ważna dla naszego przedmiotu — obaj wiedzą o tem. Z tą chwilą, ani lord ani chłop nie mają czasu myśleć o miłości: ostrzą broń, jeden publicznie i z dumą, drugi potajemnie z wściekłością.
    (Yeomanry i Whiteboys).
  172. Plunkett, Craig, Vie de Curran.
  173. Nieobecnym.
  174. Stopień cywilizacji wieśniaków Roberta Burns i jego rodziny; klub wieśniaków, gdzie się płaciło dwa su od posiedzenia; kwestje które tam roztrząsano. (Patrz Listy Burnsa).
  175. To samo w Ameryce. W Szkocji popisywanie się tytularni.
  176. Obacz urocze listy pana Pecchio. Włochy są pełne ludzi tej miary; ale zamiast się popisywać, siedzą cicho: Paese della tirtii sconosciuta.
  177. Obacz Pamiętniki margrabiny bayreuckiej i Dwadzieścia lat pobytu w Berlinie, przez p. Thiébaut.
  178. Obacz w r. 1821 entuzjazm ich dla tragedji Tryumf krzyża, która pogrążyła w niepamięci Wilhelma Tella.
  179. Miałem szczęście spotkać człowieka o umyśle niezmiernie żywym, a równocześnie uczonego jak dziesięciu uczonych niemieckich i wykładającego swoje odkrycia w sposób ścisły i jasny. Jeżeli kiedy p. F... zechce drukować, ujrzymy jak w naszych oczach średnie wieki zajaśnieją światłem i pokochamy je.
  180. Tytuł jednej z powieści Augusta la Fontaine. Spokojne życie, drugi znamienny rys obyczajowy Niemiec, jest to far niente Włocha, fizjologiczna krytyka rosyjskiej dorożki lub angielskiego horseback.
  181. W owym Paryżu, który dał światu Woltera, Moliera i tylu ludzi wsławionych dowcipem; ba, nie można mieć wszystkiego, i byłoby niedowcipnie dąsać się o to.
  182. Ten nawyk Francuzów zmniejsza się z każdym dniem i tem samem oddala ich od bohaterów Moliera.
  183. Wszystkie uchybienia temu honorowi są śmiesznością w mieszczańskich —domach we Francji. Obacz Małe miasteczko, Picarda.
  184. Obacz doskonalą i ciekawą Historję Kościoła pana de Potter.
  185. „Nasz pan, to nasz wróg“.
  186. Znany cytat z Listów perskich Monteskiusza (przyp. tłum.).
  187. Około r. 1780 maksymą było: Molti averne — Un goderne — E cambiar spesso. (Mieć wielu, cieszyć się jednym i często zmieniać).
    Podróż Sherlocka.
  188. Biblja.
  189. „I, dla życia, gubić przyczyny do życia“.
  190. Obacz zwyczaje na Azorach: miłość Boga i miłość zajmują tam wszystkie chwile. Religja chrześcijańska, wykładana przez jezuitów, jest pod tym względem o wiele mniej wroga człowiekowi, niż angielski protestantyzm; pozwala bodaj tańczyć w niedzielę; a jeden dzień przyjemności na siedm, to wiele dla rolnika, który pracuje gorliwie przez sześć pozostałych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.