O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STENDHAL
O MIŁOŚCI
Tom drugi

BIBLIOTEKA BOYA, WARSZAWA, SMOLNA 11







ROZDZIAŁ LI.
O miłości w Prowancji aż do zdobycia Tuluzy w r. 1328 przez północnych barbarzyńców.

Od r. 1100 do 1328 miłość miała w Prowancji osobliwą postać. Istniało prawodawstwo miłosne, regulujące stosunki obu płci, równie surowe i ściśle przestrzegane jak dziś prawidła tyczące honoru. Przedewszystkiem te ustawy miłosne pomijały zupełnie święte prawa mężów. Nie dopuszczały żadnej obłudy. Prawidła te, biorąc naturę ludzką taką jak jest, musiały wydać wiele szczęścia.
Istniała urzędowa forma oświadczenia się kobiecie, oraz forma przyjęcia miłośnika. Po tylu a tylu miesiącach zalecania się w pewien sposób, zyskiwało się przywilej pocałowania jej w rękę. Społeczeństwo, młode jeszcze, podobało sobie w formalnościach i obrzędach, które wówczas były wyrazem cywilizacji, a które dziś przyprawiłyby o śmierć z nudów. Ten sam charakter ujawnia się w języku Prowansalczyków, w trudności i zaplataniu rymów, w męskich i żeńskich słowach na wyrażenie tego samego przedmiotu, w nieskończonej wreszcie mnogości poetów. Wszystko co jest w życiu społecznem formą, i co dziś tak jest mdłe, wówczas miało całą świeżość i smak nowości.
Dostąpiwszy ucałowania ręki kobiety, postępowało się ze szczebla na szczebel wedle zasługi i po porządku. Należy wszelako zauważyć, że, o ile mężowie byli zawsze poza nawiasem, z drugiej strony urzędowy awans miłośników zatrzymywał się na tem, co mybyśmy nazwali słodyczami najtkliwszej przyjaźni między osobami, różnej płci[1]. Ale, po kilku(miesiącach lub latach próby, gdy kobieta była zupełnie pewna charakteru i dyskrecji mężczyzny, ten zaś posiadał wobec niej wszystkie pozory i wszelką swobodę jaką daje najtkliwsza przyjaźń, przyjaźń ta musiała bywać wielce niebezpieczna dla cnoty.
Wspomniałem o porządku, a to dlatego, iż kobieta mogła mieć kilku miłośników, ale tylko jednego na wyższym szczeblu. Zdaje się, że inni nie mogli się posuwać o wiele poza stopień przyjaźni, polegającej na całowaniu ręki i oglądaniu codzień swej pani. Wszystko co doszło do nas z tej osobliwej cywilizacji, zamknięte jest w wierszach i to rymowanych w najsztuczniejszy i niezmiernie trudny sposób; nie trzeba się tedy dziwić, że wiadomości czerpane z ballad trubadurów są mgliste i niezbyt ścisłe. Znaleziono nawet wierszowany kontrakt ślubny. Po podboju w r. 1328 z powodu herezji, papieże nakazali kilkakrotnie palić wszystko co było pisane w ludowym języku. Chytrość włoska głosiła łacinę jako jedyny język godny tak światłych ludzi. Byłby to bardzo wygodny sposób, gdyby go można wskrzesić w r. 1822.
Ten tak jawny i urzędowy charakter miłości zdawałby się, na pierwszy rzut oka, nie do pogodzenia z prawdziwą namiętnością. Jeżeli dama powiedziała swemu służce: „Jedź, dla mej miłości, odwiedzić grób Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa w Jerozolimie; spędzisz tam trzy lata i wrócisz“, miłośnik jechał natychmiast: zawahać się chwilę okryłoby go taką samą hańbą, jak dziś uchybić honorowi. Język tych ludzi odznacza się nadzwyczajną subtelnością w oddawaniu najlżejszych odcieni uczucia. Inną oznaką, że te obyczaje posunęły się bardzo daleko na drodze prawdziwej cywilizacji, jest to, że, tuż po wyjściu z okropności średniowiecza i feudalizmu, gdzie siła była wszystkiem, widzimy słabszą płeć mniej tyranizowaną niż nią jest legalnie dziś; widzimy że biedne i słabe istoty, które mają w miłości najwięcej do stracenia i których powaby ulatują szybko, są paniami losu mężczyzny gdy się do nich zbliży. Wygnanie na trzy lata do Palestyny, przejście od uroczej cywilizacji do fanatyzmu i nudy w obozie krzyżowców, musiało być dla każdego, kto nie był fanatycznym chrześcijaninem, ciężką niewolą. Cóż może zrobić swemu kochankowi kobieta niekczemnie przezeń opuszczona w Paryżu?
Jest na to jedna tylko odpowiedź, którą zgaduję: w Paryżu, żadna kobieta która się szanuje nie ma kochanka. Widzimy, iż ostrożność o wiele słuszniej może dzisiejszym kobietom doradzać, aby się nie poddawały namiętności. Ale inne wyrachowanie, którego bynajmniej nie pochwalam, czy nie doradza im aby się mściły miłością fizyczną? Zyskaliśmy na naszej hipokryzji i ascetyzmie[2] nie hołd oddany cnocie[3]; — nie można się nigdy bezkarnie sprzeciwiać naturze; — ale poprostu to, że mniej jest szczęścia na ziemi i nieskończenie mniej szlachetnych porywów.
Kochanek, który, po dziesięcioletniem pożyciu, porzuciłby swą „biedną kochankę, spostrzegłszy że ona ma trzydzieści dwa lat, postradałby cześć w lubej Prowancji; nie miał innej drogi, jak tylko zagrzebać się w klasztorze. Mężczyzna, już nie szlachetny, ale poprostu przezorny, miał tedy wszelkie przyczyny nie udawać więcej miłości niż jej czuł w istocie.
Domyślamy się tego wszystkiego, gdyż mało nam zostało zabytków ze ścisłemi danemi...
Trzeba sądzić o całości obyczajów wedle poszczególnych faktów. Znacie historję owego poety, który obraził swą damę: po dwóch latach rozpaczy, raczyła wreszcie odpowiedzieć na jego liczne poselstwa i kazała mu oznajmić, że jeżeli da sobie wyrwać paznokieć i przedłoży jej ten paznokieć przez pięćdziesięciu wiernych i kochających rycerzy, maże mu wówczas przebaczy. Poeta skwapliwie podał się bolesnej operacji. Pięćdziesięciu rycerzy mile widzianych u swych dam przedłożyło ten paznokieć obrażonej piękności z całą pompą. Była to uroczystość równie wspaniała, co wjazd księcia krwi do jakiegoś miasta. Kochanek, odziany w pokutne szaty, postępował zdała za swoim paznokciem. Po dopełnieniu ceremonji, która była bardzo długa, dama raczyła mu przebaczyć; wrócono mu słodycze poprzedniego szczęścia. Historja powiada, że spędzili razem długie i szczęśliwe lata. To pewna, że dwa lata cierpienia dowodzą prawdziwego uczucia; zrodziłyby je może, gdyby nie istniało poprzednio w takiej sile.
Mnóstwo anegdot, które mógłbym tutaj przytoczyć, ukazuje miłą i inteligentną zabawę miłosną, miarkowaną między dwiema płciami zasadą sprawiedliwości; powiadam zabawę, gdyż prawdziwa miłość jest we wszystkich wiekach wyjątkiem bardziej osobliwym niż częstym, i niepodobna jej narzucić praw. W Prowancji, to co w miłości może być obliczone i poddane prawidłom rozumu, opierało się na sprawiedliwości i na równości praw dla obu płci. Oto co zwłaszcza podziwiam, jako rzecz możliwie najbardziej chroniącą od nieszczęścia. Monarchja absolutna za Ludwika XV-go doszła przeciwnie do tego, że zdołała w tych samych stosunkach wprowadzić w modę niegodziwość i zbrodnię[4].
Mimo że ten ładny język prowansalski, tak pełen subtelności i tak skrępowany rymem[5] nie był prawdopodobnie językiem ludu, obyczaje wyższej klasy przeszły do klas niższych, wcale ogładzonych wówczas w Prowancji dzięki swej zamożności. Kosztowały one pierwszych radości pomyślnego i zyskownego handlu. Mieszkańcy wybrzeży morza Śródziemnego spostrzegli (w dziewiątym wieku), że prowadzić handel wysyłając parę statków na morze jest mniej uciążliwe a prawie równie zabawne co łupić podróżnych na pobliskim gościńcu pod wodzą jakiegoś feudalnego paniątka. Wkrótce potem, w dziesiątym wieku, Prowansalczycy nauczyli się od Arabów, że istnieją rozkosze milsze niż rabować, gwałcić i bić się.
Morze Śródziemne trzeba uważać za kolebkę europejskiej cywilizacji. Lube wybrzeża tego pięknego morza, tak obdarzone przez klimat, wyróżniały się również szczęsną dolą mieszkańców oraz brakiem wszelkiego smutku bądź w religji, bądź w prawodawstwie. Radosna natura ówczesnych Prowansalczyków przebyła religję chrześcjańską nie dając się skazić od jej wpływów.
Żywy obraz podobnego skutku, zrodzonego z podobnej przyczyny, widzimy w miastach włoskich, których dzieje doszły do nas wyraźniej i które zresztą były natyle szczęśliwe aby nam zostawić Danta, Petrarkę i malarstwo.
Prowansalczycy nie przekazali nam wielkiego poematu, jak Boska Komedja, w której odbija się cała współczesna obyczajowość. Było w nich, o ile mi się zdaje, mniej namiętności a znacznie więcej wesela niż u Włochów. Przejęli od swoich sąsiadów, Maurów hiszpańskich, ten luby sposób pojmowania życia. Miłość władała wraz z weselem, uciechą i zabawą w zamkach szczęśliwej Prowancji. Czyście widzieli w operze finał jakiej pięknej opery komicznej Rossiniego? Wszystko oddycha na scenie weselem, pięknością, idealnym przepychem. Jesteśmy o sto mil od szpetnych stron człowieka. Opera się kończy, zasłona spada, widzowie odchodzą, świecznik podnosi się w górę, kinkiety gasną. Woń źle zgaszonych lamp napełnia salę, kurtyna podnosi się do połowy, widać brudnych i obdartych urwipołciów kręcących się po scenie; szamocą się tam ohydnie, w miejscu gdzie piękne kobiety wypełniały ją przed chwilą wdziękiem.
Czemś takiem było dla Prowancji zdobycie Tuluzy przez krzyżowców. Zamiast miłości, uroku i wesela, ujrzeli północnych barbarzyńców i świętego Dominika. Nie będę plamił tych kart okropnościami Inkwizycji w całym jej pierwszym zapale, opisem od którego włosy stanęłyby wam na głowie. Barbarzyńcy ci, to byli nasi ojcowie; mordowali i pustoszyli wszystko; niszczyli, dla przyjemności niszczenia, czego nie mogli zabrać; dyszeli dziką wściekłością przeciw wszystkiemu co nosiło ślad cywilizacji; nie rozumieli zwłaszcza ani słowa z tego (pięknego południowego języka, i to zdwajało ich wściekłość. Bardzo zabobonni i prowadzeni przez okropnego świętego Dominika, wierzyli że zdobędą niebo mordując Prowansalczyków. Dla tych skończyło się wszystko: koniec miłości, wesela, poezji; w niespełna dwadzieścia lat po podboju (1335), stali się prawie równie barbarzyńscy i nieokrzesani jak Francuzi, jak nasi ojcowie[6].
Skąd się wzięła w tym zakątku świata urocza forma cywilizacji, która przez dwa wieki dawała szczęście wyższym klasom społeczeństwa? Zapewne od Maurów hiszpańskich.

ROZDZIAŁ LII.
Prowancja w dwunastym wieku.

Przełożę tu jedną (powiastkę z rękopisów prowansalskich; fakt, który podaje, zdarzył się około r. 1180, a spisano go około r. 1250[7]. Powiastka ta jest z pewnością bardzo znana; cały charakter obyczajowy leży w stylu. Błagam, aby mi pozwolono tłumaczyć słowo w słowo, nie siląc się zgoła na wykwinty dzisiejszego języka.
„Wielmożny Rajmund z Roussillon był to, jako wiecie, waleczny baron, i miał za żonę madonnę Małgorzatę, najpiękniejszą kobietę owych czasów, bogatą we wszelkie zalety, we wszelką ozdobę i lubość. Owo zdarzyło się tak, że Wilhelm z Cabstaing, syn ubogiego rycerza z zamku Cabstaing, przybył na dwór wielmożnego Rajmunda z Roussillon, przedstawił się mu, i spytał czy raczy go przyjąć na służbę. Wielmożny Rajmund, widząc go gładkim i obyczajnym, odparł, iż rad go widzi i zezwala by został przy jego dworze. Jakoż Wilhelm został u niego i umiał się sprawiać tak wdzięcznie, iż mali i wielcy kochali go; i tak umiał się odznaczyć, iż wielmożny Rajmund zechciał aby był giermkiem madonny Małgorzaty, jego żony; i tak się stało. Zaczem starał się Wilhelm dokazać jeszcze więcej i w słowach i w czynach. Ale oto, jako się zwykło dziać w miłości, stało się, że miłość zechciała ogarnąć madonnę Małgorzatę i rozpłomienić jej duszę. Tak się jej podobały uczynki Wilhelma i jego rzeczenia i jego postać, iż nie mogła się wstrzymać jednego dnia aby mu nie rzec: „Ano, powiedz mi, Wilhelmie, gdyby kobieta jakaś okazała ci pozór miłości, czy śmiałbyś ją kochać?“ ’Wilhelm, który spostrzegł co się święci, odparł wręcz: „Tak pani, wierę uczyniłbym to, byle wszelako (pozór był prawdą. — Na świętego Jana! rzekła dama, odpowiedziałeś jak dzielny mężczyzna; ale chcę cię doświadczyć teraz, czy zdołasz pojąć i poznać, które pozory są prawdziwe a które nie“.
„Skoro Wilhelm usłyszał te słowa, odpowiedział: „Pani moja, niech się stanie jako wasza wola“.
„Zaczął się zamyślać, a Miłość wnet poszukała z nim wojny; i myśli, jakie Miłość zsyła swoim dworzanom zapadły mu głęboko w serce, i od tej pory stał się służką miłosnym i zaczął wynajdywać lube i wesołe piosenki i pieśni do tańca i pieśni do lubego śpiewu[8], za co był bardzo mile widziany, a najbardziej przez tę dla której śpiewał. Owo Miłość, która daje nagrodę swoim sługom kiedy się jej spodoba, chciała zapłacić Wilhelma za jego służby; i oto poczynają oblegać damę takie myśli i dumania miłosne, iż ani w dzień, ani w noc nie mogła spocząć, myśląc o dzielności i urodzie, które mieszkały tak obficie w Wilhelmie.
„Jednego dnia, zdarzyło się, iż dama wzięła Wilhelma i spytała: „Ano, Wilhelmie, powiedz mi, zali już teraz poznałeś moje pozory, prawdziwe-li są czy kłamliwe?“ Wilhelm odpowiedział: „Madonno, niech mi tak Bóg dopomoże, od chwili jak zostałem twoim służką, nie mogła mi postać w sercu myśl abyś ty nie była najlepsza w świecie i najprawdziwsza w słowach i w pozorach. W to wierzę i będę wierzył całe życie“. A dama odpowiedziała: „Wilhelmie, powiadam ci, że, jeżeli Bóg mi pomoże, nie będziesz przezemnie zwiedziony i myśli twoje nie będą czcze ani daremne“. I wyciągnęła ramiona i obłapiła go słodko w izbie gdzie siedzieli społem, i zaczęli swoje igry[9]. I niebawem stało się, iż omowcy, niech ich Bóg skarze, zaczęli mówić i uradzać o ich miłości z przyczyny piosnek jakie Wilhelm składał, powiadając iż złożył swą miłość w pani Małgorzacie. I tak gadali o tem na prawo i lewo, aż rzecz doszła do uszu wielmożnego Rajmunda. Zaczem zatroskał się Wielce i zasmucił bardzo ciężko, raz że mu trzeba było stracić swego giermka-towarzysza, którego tak kochał, a bardziej jeszcze z powodu hańby swojej żony.
„Jednego dnia zdarzyło się, iż Wilhelm poszedł na łowy z krogulcem samowtór z jednym tylko giermkiem. A wielmożny Rajmund kazał pytać gdzie on jest; sługa powiedział mu, że poszedł z krogulcem, a inny, który wiedział, dodał w które miejsce. Natychmiast Rajmund bierze tajemnie broń i każe sprowadzić sobie konia i puszcza się sam ku miejscu gdzie się udał Wilhelm: póty jechał, aż go znalazł. Kiedy Wilhelm ujrzał nadjeżdżającego, zdumiał się wielce i natychmiast obiegły go żałobne myśli, i wyszedł na jego spotkanie i rzekł: „Panie, bądź pozdrowion. Czem się dzieje, że jesteś tak sam?“ Wielmożny Rajmund odpowiedział: „Tem, Wilhelmie, że szukam ciebie, aby się z tobą zabawić. Nicżeś nie chwycił? — Nic nie chwyciłem, panie, bo nic nie znalazłem; a kto mało znajdzie, niewiele może chwycić, jak mówi przysłowie. — Dajmy pokój gawędzie, rzekł wielmożny Rajmund; i, na tę wiarę którąś mi winien, powiedz mi prawdę w każdym przedmiocie o który spytam. — Na Boga! panie mój, odparł Wilhelm, jeśli to rzecz którą godzi się powiedzieć, powiem chętnie. — Nie chcę tu żadnych subtelności, tak rzekł wielmożny Rajmund, jeno powiedz mi całkiem wszystko o co spytam. — Panie, ile ci się spodoba pytać mnie, rzekł Wilhelm, tyle ja ci powiem prawdy“. I wielmożny Rajmund pyta: „Wilhelmie, jeśli ci Bóg i święta wiara miła, czy masz lubą, dla którejbyś śpiewał lub do której parłaby cię Miłość?“ Wilhelm odparł: „Panie, i jakżebym mógł śpiewać, gdyby Miłość mnie nie przypierała? Wiedzcie prawdę, szlachetny panie, że Miłość ma mnie całego w swojej mocy“. Rajmund odpowiedział: „Chętnie w to wierzę, że inaczej nie mógłbyś śpiewać tak pięknie; ale chcę wiedzieć, jeśli wola, kto jest twoja dama. — Ach, panie, na imię Boga, rzecze Wilhelm, pomyśl czego ty żądasz odemnie. Wiesz zbyt dobrze, że nie godzi się nazywać swej damy i że Bernard z Ventadour powiada:

W jednej rzeczy służy mi mój rozum,
Iż nikt nigdy nie spytał mnie o moje rozkosze,
Bym mu chętnie nie skłamał.
Bo nie wydaje mi się dobrą zasadą,
Ale raczej szaleństwem i czynem godnym dziecka,
Aby ten, kto jest szczęśliwy w miłości,
Otworzył serce drugiemu mężczyźnie,
Chyba że ten może pomóc mu i usłużyć[10].

„Wielmożny Rajmund odpowiedział: „Daję ci tedy słowo, że ci usłużę wedle mej mocy“. Rajmund tak nalegał, aż Wilhelm odpowiedział mu:
„Panie, wiedz tedy, że kocham siostrę pani Małgorzaty, twojej żony, i zda mi się że mam jej wzajemną miłość. Teraz kiedy wiecie o tem, proszę byście mi przyszli z pomocą, lub byście mi bodaj nie szkodzili. — Weź moją rękę i wiarę, rzekł Rajmund, przysięgam ci bowiem i ślubuję, że uczynię dla ciebie wszystko co w mej mocy“. Zaczem dał mu wiarę, a kiedy mu ją dał, Rajmund rzekł: „Pójdziemy do jej zamku, jest w pobliżu. — I ja cię, panie, proszę o to, na Boga“. I wzięli się drogą ku zamkowi Liet. I kiedy wstąpili do zamku, znaleźli dobre przyjęcie u pana Roberta z Taraskonu, męża pani Agnieszki, siostry pani Małgorzaty, jak również u samej pani Agnieszki. I wielmożny Rajmund wziął panią Agnieszkę za rękę i zaprowadził ją do komnaty i siedli na łóżku. I wielmożny Rajmund rzekł: „A teraz powiedz mi, miła szwagierko, na wiarę którą mi jesteś winna, miłujesz-li kogo miłością?“ A ona rzekła: „Tak, panie. — A kogo? spytał. — Och, tego wam nie powiem, odparła; z jakąż wy mową do mnie przychodzicie?“
„W końcu tak ją prosił, aż rzekła, że kocha Wilhelma z Cabfttaing; tak powiedziała, ponieważ widziała Wilhelma smutnym i zamyślonym, a wiedziała dobrze że on kocha jej siostrę; i bała się, by Rajmund nie miał złych myśli o Wilhelmie. Taka odpowiedź sprawiła wielką radość Rajmundowi. Agnieszka opowiedziała wszystko mężowi, a mąż odpowiedział, że dobrze uczyniła, i dał jej słowo że ma swobodę czynić lub mówić wszystko, coby mogło ocalić Wilhelma. Agnieszka nie poniechała tego. Zawołała Wilhelma samego do swej komnaty i została z nim tak długo, że Rajmund myślał iż musiał zażyć z nią miłosnej rozkoszy; rad był z tego i zaczynał myśleć że mu powiedziano nieprawdę o żonie i że tak gadają na wiatr. Agnieszka i Wilhelm wyszli z komnaty, i nagotowano wieczerzę i wieczerzano w wielkiem weselu. A po wieczerzy Agnieszka kazała narządzić łóżko obu panów blisko swoich drzwi, i tak dobrze udali wszystko z Wilhelmem, iż Rajmund myślał że spali ze sobą.

Nazajutrz spożyli obiad w zamku z wielką uciechą, i po obiedzie odjechali, żegnani z wielkiemi honorami, i przybyli do Roussillon. I skoro tylko Rajmund rozstał się z Wilhelmem, poszedł do żony i opowiedział jej co wiedział o Wilhelmie i jej siostrze, z czego żona jego była bardzo smutna całą noc. Nazajutrz zawołała Wilhelma, i przyjęła go źle, i nazwała go fałszywym przyjacielem i zdrajcą. I Wilhelm prosił ją o przebaczenie, jak człowiek który nie winien jest tego o co go oskarżano, i opowiedział słowo w słowo co się zdarzyło. I posłała do siostry, i od niej dowiedziała się że Wilhelm nie zawinił. I dlatego powiedziała mu i nakazała, aby ułożył piosnkę, którąby okazał że nie kocha żadnej kobiety prócz niej, zaczem ułożył piosnkę, która powiada:
Słodka myśl
Która często szepce mi miłość.

„I kiedy Rajmund z Rusylonu usłyszał piosnkę, którą Wilhelm ułożył dla jego żony, zawołał go na rozmowę dość daleko od zamku, i uciął mu głowę, którą włożył do torby myśliwskiej; i wydarł mu serce z ciała i włożył razem z głową. I poszedł do zamku, i kazał upiec serce i podać do stołu żonie, i dał jej zjeść serce, bez jej wiedzy. Kiedy je zjadła, Rajmund wstał i powiedział żonie, że to co zjadła, to było serce pana Wilhelma z Cabstaing i pokazał jej głowę i spytał czy serce było smaczne? I pojęła co mówi, i ujrzała i poznała głowę pana Wilhelma. Odpowiedziała, że serce było tak dobre i smakowite, że nigdy żadne inne jedzenie ani picie nie odejmie jej ustom smaku, jaki im zostawiło serce pana Wilhelma. I Rajmund gonił za nią z mieczem. Ona jęła uciekać, rzuciła się z ganku, i strzaskała sobie głowę.
„Dowiedziano się o tem w całej Katalonji i we wszystkich ziemiach króla aragońskiego. Król Alfons i wszyscy okoliczni barononowie uczuli wielki ból i wielki smutek z przyczyny śmierci pana Wilhelma i żony, którą Rajmund tak szpetnie przyprawił o śmierć. Wydali mu wojnę do ostatniego tchu. Król Alfons aragoński, dobywszy zamku Rajmunda, kazał pomieścić Wilhelma i jego damę w grobowcu zbudowanym przed bramą kościoła w grodzie zwanym Perpignac. Wszystkie doskonałe kochanki, wszyscy doskonali kochankowie modlili się do Boga za ich dusze. Król aragoński ujął Rajmunda i uśmiercił go w więzieniu i rozdał jego dobra krewnym Wilhelma i krewnym owej pani, która umarła dla niego“.

ROZDZIAŁ LIII.
Arabja.

Pod czarniawym namiotem Araba-beduina należy szukać wzoru i ojczyzny prawdziwej miłości. Tam, jak gdzieindziej, samotność i piękny klimat zrodziły najszlachetniejszą namiętność ludzkiego serca, tę, która, aby znaleźć szczęście, pragnie wzbudzić je w tym samym stopniu w jakim je czuje.
Aby miłość mogła okazać czem umie być w sercu człowieka, trzeba było możliwej równości pomiędzy dwojgiem kochanków. Ta równość nie istnieje na naszym smutnym Zachodzie: kobieta porzucona jest nieszczęśliwa lub shańbiona. Pod arabskim namiotem nie można złamać raz danej wiary. Wzgarda i śmierć idą natychmiast w ślad zbrodni.
Hojność jest u tego ludu tak czczona, że wolno jest ukraść aby dać. Zresztą niebezpieczeństwo grozi tam codzień, a życie upływa całe, można powiedzieć, w namiętnej samotności. Nawet gdy są razem, Arabowie mówią mało.
Nic się nie zmienia u mieszkańca pustyni; wszystko tam jest wieczne i nieruchome. Szczególne obyczaje, których, dla braku wiadomości, mogę dać jedynie słaby zarys, istnieją tam prawdopodobnie od czasu Homera[11]. Opisano je pierwszy raz około 600 roku naszej ery, na dwa wieki przed Karolem Wielkim.
Okazuje się, że to my byliśmy barbarzyńcami w stosunku do Wschodu, kiedyśmy go niepokoili naszemi krucjatami[12]. A wszystko, co jest szlachetnego w naszych obyczajach, zawdzięczamy owym krucjatom oraz Maurom hiszpańskim.
Jeżeli się porównamy z Arabami, duma prozaicznego człowieka uśmiechnie się z politowaniem. Nasze sztuki są znacznie wyższe od ich sztuk, nasze prawodawstwo jest na pozór jeszcze wyższe; ale wątpię, abyśmy górowali nad nimi w sztuce domowego szczęścia; zawsze zbywało nam dobrej wiary i prostoty; w stosunkach rodzinnych, ten co oszukuje pierwszy jest nieszczęśliwy. Niema już dla niego bezpieczeństwa: wciąż czyniąc krzywdę, wciąż się lęka.
W epoce najstarszych pomników historycznych, widzimy Arabów podzielonych od najdawniejszych czasów na mnogość niepodległych plemion błądzących po pustyni. Wedle łatwości, z jaką szczepom tym przychodziło zaspakajać pierwsze potrzeby, obyczaje ich były mniej lub więcej wykwintne. Hojność była wszędzie jednaka; ale, wedle zamożności szczepu, objawiała się ćwiartką koźlęcia potrzebną dla wyżywienia się, lub darem stu wielbłądów, spowodowanym względami pokrewieństwa lub gościnności.
Bohaterski wiek u Arabów, ów w którym te szlachetne dusze jaśniały prostotą wolną od wszelkiego wytwarzania myśli lub uczuć, to wiek który poprzedził Mahometa a który odpowiada piątemu wiekowi naszej ery; założeniu Wenecji i panowaniu Klodwiga. Błagam naszą pychę, aby porównała pieśni miłosne, jakie nam zostały po Arabach, oraz szlachetne obyczaje odbijające się w Tysiącu i jednej nocy, z okropnościami które ociekają krwią na każdej stronicy Grzegorza z Tours, historyka Klodwiga, lub Eginanda, historyka Karola Wielkiego.
Mahomet był purytaninem; chciał wytępić rozkosze nie czyniące krzywdy nikomu; zabił miłość w krajach które przyjęły islam[13], dlatego jego religja mniej była przestrzegana w Arabji, jej kolebce, niż w innych mahometańskich krajach.
Francuzi przywieźli z Egiptu cztery tomy in foljo, zatytułowane: Księga Pieśni. Tomy te zawierają:
1. Życiorysy poetów, którzy ułożyli pieśni.
2. Same pieśni. Poeta opiewa tam wszystko co go zajmuje, chwali swego rączego bieguna i swój łuk, opowiedziawszy wprzód o swej kochance. Pieśni te były często miłosnemi listami autorów; — dawały ukochanej osobie wierny obraz ich upodobań. Mówili niekiedy o zimnych nocach, w czasie których musieli spalić swój łuk i strzały. Arabowie są narodem bez domów.
3. Życiorysy muzyków, którzy składali muzykę do tych pieśni.
4. Wreszcie wykaz formuł muzycznych; te formuły są dla nas, hieroglifami: muzyka ta pozostanie nam na zawsze nieznaną, zresztą nie podobałaby się nam.
Istnieje inny zbiór, zatytułowany: Historja Arabów, którzy zginęli z miłości.
Te tak ciekawe książki są bardzo mało znane: nieliczni uczeni zdolni je odczytać mieli serce wysuszone nauką i akademickiemi narowami.
Aby się rozeznać w dokumentach tak zajmujących przez swą starożytność oraz przez osobliwe piękno obyczajów których pozwalają się domyślać, trzeba nam nieco sięgnąć do historji.
We wszystkich czasach, a zwłaszcza przed Mahometem, Arabowie udawali się do Mekki, aby odbyć procesję dokoła Kaaby czyli domu Abrahama. Widziałem w Londynie dokładny model świętego miasta. Jestto siedmset lub ośmset domów z dachami w kształt terasy, wybudowanych w piaszczystej pustyni, przeżartej słońcem. Na jednym krańcu miasta wznosi się olbrzymia budowla, mniej więcej kwadratowa; gmach ten otacza Kaabę; składa się z szeregu krużganków, nieodzownych pod tem arabskiem słońcem dla świętego pochodu. Krużganek ten odgrywa wielką rolę w historji obyczajów i poezji arabskiej: było to, jak się zdaje, w ciągu wieków jedyne miejsce gdzie mężczyźni i kobiety stykali się z sobą. Gromadnie, zwolna recytując chórem święte poezje, obchodzono Kaabę. Procesja ta trwała trzy kwadranse i powtarzała się kilka razy w ciągu dnia; był to ów święty obrzęd, dla którego mężczyźni i kobiety ściągali ze wszystkich okolic pustyni. Pod krużgankami Kaaby ogładzały się tedy obyczaje arabskie. Niebawem wytworzyła się walka między ojcami a kochankami; zpomocą ód miłosnych kochanek wyrażał miłość młodej dziewczynie, surowo strzeżonej przez braci lub ojca, obok której odbywał świętą procesję. Szlachetne i tkliwe obyczaje tego narodu istniały już w obozie; ale zdaje mi się że miłosna dworność Arabów zrodziła się dokoła Kaaby:, to jest też ojczyzna ich literatury. Najpierw wyrażała ona miłość poprostu i gwałtownie, jak ją czuł poeta; później, poeta, miast myśleć o tem aby wzruszyć ukochaną, troszczył się o piękny styl; wówczas zrodziła się przesada, którą Maurowie zanieśli do Hiszpanji i która dziś jeszcze kazi książki tego narodu[14].

Wzruszający przykład czci Arabów dla płci słabszej widzę w formule ich rozwodu. Kobieta, w nieobecności męża z którym chciała się rozwieść, zwijała namiot i rozpinała go na nowo, bacząc by wejście znalazło się po stronie przeciwnej niż przedtem. Ta prosta ceremonja rozdzielała małżonków na zawsze.
FRAGMENTY

wyjęte i przełożone ze zbioru arabskiego p. t.
DYWAN MIŁOŚCI

Zebrane przez Ebn-Abi-Hadglat (Rękopisy w bibljotece królewskiej, nr. 1461 i 1462).

Małiomet, syn Djaâfara Elahuâzadi, opowiada, iż, kiedy Dżamil zachorzał na słabość z której umarł, Elâbas, syn Sohaila, odwiedził go i zastał bliskim zgonu. „O, synu Sohaila! rzekł Dżamil, co myślisz o człowieku, co nie pijał wina, nigdy nie splamił się nieprawym zyskiem, nie uśmiercił niesprawiedliwie żadnej istoty której Bóg zabronił zabijać, dającego oto świadectwo, że niema innego boga niż Bóg i że Mahomet jest jego prorokiem? — Myślę, odparł Ben Sohail, że ten człowiek będzie zbawiony i dostąpi raju; ale któż jest człowiek ów, o którym mówisz? — To ja, odparł Dżamil. — Nie sądziłem, że wyznajesz Islam, rzekł na to Ben Sohail; a przytem, od dwudziestu lat, miłujesz Bothainę i sławisz ją w swoich wierszach. — Oto, odparł Dżamil, znajduję się w pierwszym dniu tamtego świata a ostatnim dniu tego świata; i godzę się niech łaska naszego pana Mahometa nie rozpostrze się na mnie w dniu sądu, jeślim kiedy ściągnął rękę na Bothainę dla jakiej nagannej rzeczy“.
Ów Dżamil i Bothaina, jego kochanka, należeli oboje do Benu-Azra, plemienia sławnego miłością wśród wszystkich plemion Arabji. To też ich sposób miłowania przeszedł w przysłowie i Bóg nie stworzył istot czulszych w miłości.
Sahid, syn Agby, spytał raz pewnego Araba: „Z jakiego narodu jesteś? — Jestem z narodu, w którym się umiera, kiedy się kocha. — Jesteś tedy z plemienia Azra? dodał Sahid. — Tak, na pana świętej Kaaby! odparł Arab. — Skąd pochodzi, że wy kochacie w ten sposób? spytał następnie Sahid. — Nasze kobiety są piękne, a młodzieńczy czyści“, odparł Arab.
Ktoś zapytał jednego dnia Arua-Ben-Hezama[15]: „Czy prawdą jest, jak o was mówią, że jesteście ze wszystkich ludzi najczulsi w miłości? — Tak, na Boga! odpowiedział Arua; znałem w swojem plemieniu ze trzydziestu młodzieńców, których zabrała śmierć, a którzy nie cierpieli na inną chorobę prócz miłości“.
Arab z plemienia Benu-Fazarat rzekł raz do drugiego Araba ze szczepu Benu-Azra: „Wy, Benu-Azra, myślicie, że umrzeć z miłości to głodka i szlachetna śmierć; zasię to jest oczywista słabość i głupota; a ci, których bierzecie za ludzi wielkiego serca, to szaleńcy i niedołęg“. — Nie mówiłbyś tak, odparł Arab z plemienia Azra, gdybyś widział wielkie czarne oczy naszych kobiet, ocienione długiemi rzęsami i puszczające z pod nich strzały, i zęby ich błyszczące z za ciemnych warg!“
Abu-El-Hassann, Ali syn Abdalli, Elzaguni, opowiada co następuje: „Pewien muzułmanin kochał do szaleństwa chrześcijańską dziewczynę. Wypadło mu odbyć podróż do cudzoziemskiego kraju z przyjacielem, który był powiernikiem jego miłości. Gdy jego sprawy przeciągały się w owym kraju, przypytała się doń śmiertelna choroba; zaczem rzekł do przyjaciela: „Oto zbliża się koniec; nie spotkam już na tym świecie istoty, którą kocham, a lękam się, jeśli umrę muzułmaninem, że jej nie spotkam na tamtym“. Przyjął chrześcijaństwo i umarł. Przyjaciel udał się do młodej chrześcijanki, którą zastał chorą. Rzekła: „Nie ujrzę już mego przyjaciela na tym świecie, ale chcę się z nim spotkać na tamtym: zatem daję świadectwo, że niema innego boga niż Bóg i że Mahomet jest prorokiem bożym“. Poczem umarła, i niech miłosierdzie boże będzie nad nią.
Eltemimi opowiada, iż w szczepie Arabów z Tagleb była dziewica chrześcijańska bardzo bogata, która kochała młodego muzułmanina. Ofiarowała mu cały majątek i wszystkie klejnoty nie mogąc pozyskać jego miłości. Kiedy straciła wszelką nadzieję, dała sto denarów artyście, aby jej zrobił posążek ukochanego. Artysta zrobił ów posążek; dostawszy go, młoda dziewczyna ukryła go w miejscu gdzie zachodziła codzień. Przyszedłszy, najpierw ściskała posążek, potem siadała koło niego i resztę dnia trawiła we łzach. Kiedy nadszedł wieczór, kłaniała się przed posążkiem i odchodziła. Tak czyniła długi czas. Młodzieniec umarł; poszła go zobaczyć i uściskać po śmierci, poczem wróciła do swego posążku, oddała mu pokłon, uściskała go jak zwyczajnie i położyła się wpodle niego. Nazajutrz znaleziono ją martwą, z ręką wyciągniętą ku paru wierszom pisma, które nakreśliła przed śmiercią.
Ueddah, z krainy Yamen, słynął wśród Arabów z piękności. Ueddah i Om-el-Bonain, córka Abd-el-Azisa, będąc jeszcze dziećmi, kochali się już tak, że nie mogli ścierpieć najkrótszej rozłąki. Kiedy Om-el-Bonain została żoną Ualid-Ben-Abd-el-Maleka, Ueddah oszalał od tego. Przebywszy długi czas w męczarni i szaleństwie, udał się do Syrjii i zaczął krążyć co dnia koło domu Ualida, syna Maleka, nie mogąc zrazu znaleźć sposobu na to czego pragnął. W końcu spotkał jakąś dziewczynę, którą zdołał pozyskać siłą wytrwałości i starań. Kiedy sądził, iż może jej zaufać, spytał, czy nie zna Om-el-Bonain. — Oczywiście, to moja pani, odpowiedziała dziewczyna. — Wybornie, odparł Ueddah, twoja pani jest moją krewną i sprawisz jej z pewnością przyjemność, jeśli zechcesz jej zanieść nowiny odemnie. — Zaniosę chętnie, odparła dziewczyna. Zaczem pobiegła natychmiast do Om-el-Bonain, aby jej udzielić nowin o Ueddah. — „Uważaj co mówisz! wykrzyknęła pani. Jakto! Ueddah żyje? — Z pewnością, odparła dziewczyna. — Idź, powiedz mu, odparła na to Om-el-Bonain, aby się stąd nie oddalał, póki nie otrzyma wiadomości odemnie“. Postarała się następnie, aby Ueddah mógł wejść do jej mieszkania, gdzie go trzymała w skrzyni. Wypuszczała go, aby z nim być wówczas gdy sądziła że jest bezpieczna; kiedy ktoś nadchodził i mógł go zobaczyć, wpuszczała go z powrotem do skrzyni.

Zdarzyło się jednego dnia, że przyniesiono Ualidowi perłę, on zaś rzekł do sługi: „Weź tę perłę i zanieś mojej Om-el-Bonain“. Sługa wziął perłę i zaniósł gdzie kazano. Nie każąc się oznajmić, wszedł w chwili gdy była z Ueddahem, tak iż mógł zapuścić wzrok w komnaty Om-el-Bonain bez jej wiedzy. Sługa Ualida spełnił zlecenie, i poprosił Om-el-Bonain o jakiś datek za klejnot który przyniósł. Odmówiła surowo i połajała go. Służący wyszedł pogniewany i oznajmił Ualidowi co widział, opisując skrzynię, do której schował się Ueddah. — Kłamiesz, pieskie nasienie! kłamiesz! rzekł Ualid. I pobiegł żywo do Om-el-Bonain. Były w komnacie różne skrzynie; siada na tej, w której, wedle opisu niewolnika, siedział Ueddah, i mówi do Om-el-Bonain: „Daj mi którą z tych skrzyń. — Wszystkie są twoje, zarówno jak i ja sama, odparła Om-el-Bonain. — Zatem, rzekł Ualid, chcę tej, na której siedzę. — Są w niej rzeczy potrzebne dla kobiety, rzekła Om-el-Bonain. — Nie tych rzeczy pragnę, ale skrzyni, powiedział Ualid. — Jest twoja, odparła. Ualid kazał natychmiast zabrać skrzynię i zawołał dwóch niewolników, aby wykopali dół aż do głębokości w której ¡znajduje się woda. Następnie, zbliżywszy usta do kufra, zakrzyknął: „Powiadano mi coś o tobie. Jeśli mi powiadano prawdę, niech ślad twój będzie zatarty, niech wszelka wieść o tobie będzie pogrzebana. Jeśli skłamano, nie czynię nic złego grzebiąc skrzynię: zakopię tylko drzewo“. Kazał następnie zepchnąć skrzynię do dołu i zasypać ją kamieniami i ziemią, którą wprzód wygrzebali. Odtąd, Om-el-Bonain nie przestała chodzić na to miejsce i płakać, aż, jednego dnia, znaleziono ją bez życia twarzą do ziemi.

ROZDZIAŁ LIV
O wychowaniu kobiet..

Obecne wychowanie dziewcząt, owoc przypadku i najgłupszej pychy, zostawia w nich odłogiem zdolności najświetniejsze i najbogatsze w szczęście dla nich samych i dla nas. Ale gdzież jest roztropny człowiek, któryby wykrzyknął bodaj raz w życiu:

że taka jest stworzenia kolej,

I że kobieta doszła swych rozumów miary,

Gdy pozna co opończa, a co szarawary.
Molier, Uczone Białogłowy, II, 7.

W Paryżu, największą pochwałą dla panny na wydaniu jest zdanie: „Ma wiele słodyczy“ i, siłą owczego pędu, nic skuteczniej nie działa na głupców, szukających żony. Zobaczcie ich w dwa lata później, przy śniadaniu, sam na sam z żoną w pochmurny czas, w czapce na głowie, w otoczeniu trzech dryblasów lokajów.
W r. 1818, wniesiono w Stanach Zjednoczonych prawo, skazujące na trzydzieści cztery batogi tego, ktoby nauczył czytać murzyna z Wirginji[16]. Konsekwentne i rozumne prawo!
Czyż same Stany Zjednoczone użyteczniejsze były matce ojczyźnie wówczas gdy były u niej w niewoli, niż od czasu gdy stały się jej równe? Jeżeli praca człowieka wolnego warta jest dwa lub trzy razy więcej od pracy tegoż człowieka w niewoli, czemu nie miałoby być tak samo z myślą owego człowieka?
Gdybyśmy śmieli, wychowywalibyśmy młode dziewczęta wręcz jak niewolnice; dowodem tego jest, że z rzeczy użytecznych umieją jedynie to, czegośmy ich nie chcieli nauczyć.
Ale tę odrobinę wykształcenia, które na nieszczęście uszczkną, obracają przeciw nam, powiedzą pewni mężowie. Bezwątpienia. I Napoleon miał słuszność, że nie dał broni Gwardji narodowej; reakcja też ma słuszność, że tępi Wzajemne nauczanie. Uzbrójcie człowieka, a potem uciskajcie go dalej: ujrzycie, iż będzie dość przewrotny, aby, o ile zdoła, obrócić broń przeciw wam.
Nawet gdybyśmy mogli wychowywać dziewczęta na idjotki znające jedynie Zdrowaśki i rozwiązłe piosenki jak w klasztorach z r. 1770, zostałoby jeszcze kilka drobnych wątpliwości:
1. W razie śmierci męża, powołane są do opieki nad dziećmi.
2. Jako matki, dają chłopcom, młodym przyszłym tyranom, pierwsze wychowanie, to które kształtuje charakter, które wdraża duszę do szukania szczęścia na drodze takiej lub innej, co rozstrzyga się w czwartym lub piątym roku życia.
3. Mimo całej naszej pychy w drobnych sprawach domowych, tych od których zwłaszcza zależy nasze szczęście (ile że, w braku namiętności, szczęście opiera się na oszczędzaniu drobnych, codziennych utrapień), rady nieodzownej towarzyszki życia mają największy wpływ. Nie abyśmy jej chcieli przyznać ów wpływ w jakiejkolwiek mierze, ale dlatego, że powtarza to samo przez dwadzieścia lat z rzędu; gdzie jest dusza, któraby miała rzymską moc oparcia się tej samej rzeczy powtarzanej całe życie? Świat jest pełen mężów, którzy dają sobą powodować, ale przez słabość, nie z poczucia sprawiedliwości i równości. Ponieważ poddają się z musu, zawsze druga strona ma skłonność do nadużycia: niekiedy trzeba nadużyć aby zachować.
4. Wreszcie, w miłości, w owej epoce, która, w południowych krajach, obejmuje często ledwie dwanaście lub piętnaście lat, i to najpiękniejszych w życiu, szczęście nasze jest całkowicie w rękach ukochanej kobiety. Chwila niewczesnej pychy może nas unieszczęśliwić na zawsze, a w jaki sposób niewolnik posadzony na tronie nie miałby pokusy nadużycia swej władzy? Stąd fałszywe drażliwości i duma kobieca. Nic bezcelowszego niż te roztrząsania: mężczyźni są despotami, a widzimy co sobie robią inni despoci z najroztropniejszych rad: człowiek, który może wszystko, smaku je tylko w jednym rodzaju rad, tych mianowicie, które go uczą (pomnożyć swą władzę. Gdzież znajdą młode dziewczęta swego Quirogę lub Riega, zdolnych despotom, którzy je gnębią i poniżają aby je gnębić tem skuteczniej, udzielić owych zbawiennych rad, które nagradza się łaskami i orderami w miejsce szubienicy Porliara?[17].
Jeżeli taka rewolucja wymaga kilku stuleci, to dlatego, iż, żałosnym trafem, wszystkie pierwsze doświadczenia z konieczności muszą być sprzeczne z prawdą. Oświećcie młodą dziewczynę, ukształtujcie jej charakter, dajcie jej wychowanie w prawdziwem znaczeniu słowa: widząc prędzej lub później swoją wyższość nad innemi kobietami, staje się pedantką, to znaczy najnieznośniejszą i najbardziej wynaturzoną istotą pod słońcem. Niema mężczyzny, któryby nie wolał spędzić życia ze służącą niż z sawantką.
Posadź młode drzewo w gęstym lesie, pozbawione powietrza i słońca przez sąsiednie drzewa, a liście jego zmarnieją, ono samo przybierze wysmukły i niedorzeczny kształt, nie będący kształtem natury. Trzeba sadzić odrazu cały las. Któraż kobieta pyszni się, że umie czytać?
Pedanci powtarzają nam od dwóch tysięcy lat, że kobiety mają umysł żywszy a mężczyźni tęższy, że kobiety mają w myśleniu więcej subtelności a mężczyźni więcej skupienia. Dudek paryski, przechadzając się niegdyś w Wersalu, wnosił też ze wszystkiego co widział, że drzewa rodzą się strzyżone.
Przyznaję, że małe dziewczynki mają mniej siły fizycznej niż chłopcy: można z tego wyciągnąć wnioski co do intelektu, wiadomo bowiem, że Wolter i d’Alembert byli w swojej epoce pierwszymi zapaśnikami na pięści. Każdy przyzna, że dziesięcioletnia dziewczynka ma dwadzieścia razy więcej sprytu niż mały urwis w tym wieku. Czemuż w dwudziestym roku staje się dużą idijotką, niezręczną, nieśmiałą i lękającą ¡się pająka, urwis zaś inteligentnym mężczyzną?
Kobiety umieją tylko to, czego ich nie chcemy uczyć, to co wyczytają w księdze życia. Wielką też dla nich szkodą jest urodzić się w bogatym domu: zamiast się stykać z istotami naturalnemi w obcowaniu, otoczone są pokojówkami lub damami do towarzystwa, już skażonemi i wynaturzonemi bogactwem[18]. Nic głupszego od księcia krwi.
Młode dziewczęta, czując się niewolnicami, wcześnie otwierają oczy; widzą wszystko, ale są zbyt ciemne aby widzieć dobrze. We Francji kobieta trzydziestoletnia mniej ma wiadomości niż piętnastoletni chłopiec; kobieta pięćdziesięcioletnia ma rozum dwudziestopięcioletniego mężczyzny. Obacz panią de Sevigne, (podziwiającą najgłupsze postępki Ludwika XIV. Obacz dziecinne rozumowania pani d’Epinay.
Kobiety powinny karmić i pielęgnować swoje dzieci. — Odrzucam pierwszy punkt, godzę się na drugi. — Powinny, co więcej, robić rachunki z kucharką... — Zatem, nie mają czasu dorównać piętnastoletniemu chłopcu w nabywaniu wiadomości. Mężczyźni mają być sędziami, bankierami, adwokatami, kupcami, lekarzami, księżmi, etc. A mimo to znajdują czas, aby czytać Foxa i Luizjadę Camoensa.
W Pekinie[19], sędzia, biegnący rankiem do trybunału aby obmyślić sposoby zamknięcia pod klucz i zniszczenia legalnemi środkami biedaka dziennikarza, za to że się naraził podsekretarzowi stanu, u którego pan sędzia miał zaszczyt być poprzedniego dnia na obiedzie, jest z pewnością równie zajęty jak jego żona, która robi rachunki z kucharką, uczy córeczkę robić pończochę, asystuje lekcjom tańca i fortepianu, przyjmuje wikarego który jej przynosi Quotidienne, wreszcie idzie, wybierać kapelusz na ulicę Richelieu i na przechadzkę do Tuilierji.
Wśród swych szlachetnych zajęć, sędzia ów ma jeszcze czas myśleć o tej przechadzce żony; i, gdyby był równie dobrze z władzą rządzącą wszechświatem jak z tą która włada państwem, błagałby niebiosów, aby użyczyły kobietom, dla ich dobra, ośm lub dziesięć gadzin snu więcej. W obecnym stanie społeczeństwa, wolny czas, który jest dla mężczyzny źródłem szczęścia i bogactwa, nietylko nie jest dla kobiet korzyścią, ale jestto jedna z owych zgubnych swobód, od których zacny sędzia radby je oswobodzić.

ROZDZIAŁ LV.
Zarzuty przeciw wykształceniu kobiet.

Ale kobiety mają na głowie sprawy gospodarskie. — Mój pułkownik p. S*** ma cztery córki, wychowane wedle najlepszych zasad, to znaczy, że pracują cały dzień: kiedy przychodzę, śpiewają utwory Rossiniego, które im przywiozłem z Neapolu; pozatem czytują Biblję Royaumonta, uczą się po głupiemu historji, t. zn. tablic chronologicznych oraz wierszy księdza Le Ragois; umieją sporo geografji, cudownie haftują. Liczę, iż każde z tych dziewczątek może zarobić swoją pracą ośm su dziennie. Na trzysta dni, czyni to czterysta ośmdziesiąt franków rocznie; mniej niż pobiera płacy jeden z ich nauczycieli. Dla tych czterystu ośmdziesięciu franków rocznie, tracą na zawsze czas, przez który dane jest człowiekowi nabywać myśli.
Jeżeli kobiety będą czytały z przyjemnością owych dziesięć lub dwanaście dobrych książek, które ukazują się co roku w Europie, zaniedbają niebawem dzieci. To tak, jakgdybyśmy się bali sadzić drzew nad Oceanem, aby nie wstrzymać ruchu jego fal. Nie w tym względzie wychowanie jest wszechpotężne. Zresztą, od czterystu lat, wyłania się ten sam zarzut przeciw wszelkiemu wykształceniu. Nietylko Paryżanka posiada więcej cnót w r. 1820 niż w r. 1720, za systemu Lawa i regencji, ale także córka najbogatszego ówczesnego finansisty otrzymywała wychowanie gorsze niż dziś córka najskromniejszego adwokata. Czy są przez to gorszemi gospodyniami? Z pewnością nie. I czemu? bo bieda, choroba, wstyd, instynkt zmuszają do tego. To tak, jakby ktoś powiedział o oficerze, który się robi zbyt światowy, że oduczy się jeździć konno; zapominacie, że złamie rękę za pierwszym razem kiedy sobie pozwoli na coś podobnego.
Zdobycze myśli wydają u obu płci te same dobre i złe skutki. Próżności nie zbraknie nam nigdy, nawet przy najzupełniejszym braku podstaw; weźcie mieszkańców małego miasteczka! Zmuśmy tę próżność bodaj, aby się wspierała na prawdziwych przymiotach, na przymiotach miłych lub pożytecznych dla społeczeństwa.
Pół-głupki, porwane rewolucją która wszystko zmienia we Francji, zaczynają się godzić od dwudziestu lat, że kobiety mogą coś robić; ale powinny się oddawać zajęciom właściwym swej płci: hodować kwiaty, układać zielniki, karmić kanarki, t. zw. niewinne przyjemności.
Te niewinne przyjemności więcej są warte niż próżnowanie. Zostawmy to gąskom, jak zostawiamy dudkom chwałę układania kupletów na imieniny pana domu. Ale czy szczerze chciałby ktoś zaproponować pani Roland lub mistress Hutchinson[20] aby spędzały czas na hodowaniu bengalskich różyczek?
Całe to rozumowanie znaczy poprostu, iż chce się móc powiedzieć o swoim niewolniku: „Jest za głupi, aby być złym“.
Ale, zapomocą pewnego prawa zwanego sympatją, prawa natury, którego coprawda pospolite oczy nie spostrzegą nigdy, braki twojej towarzyszki życia nie szkodzą twemu szczęściu w tej proporcji w jakiej mogą ci wyrządzić bezpośrednią szkodę. Wolałbym aby moja żona, w przystępie gniewu, próbowała mnie pchnąć sztyletem raz do roku, niż aby mnie przyjmowała kwaśno co wieczór.
Wreszcie, między ludźmi którzy żyją razem, szczęście jest zaraźliwe.
Czy przyjaciółka twoja spędzi ranek — gdy ty byłeś na placu musztry lub w parlamencie — na malowaniu róży wedle pięknego dzieła Redouté, czy na czytaniu Szekspira, przyjemność jej będzie jednako niewinna; tylko, że z myślami jakie zaczerpnie ze swej róży, rychło cię znudzi za powrotem i tem bardziej będzie spragniona poszukać wieczór żywszych wrażeń. Przeciwnie, jeśli czytała Szekspira, jest równie zmęczona jak ty, miała tyleż przyjemności, i będzie szczęśliwsza z samotnej przechadzki pod ramię z tobą, niż z paradowania na najmodniejszym wieczorze. Przyjemności wielkiego świata nie istnieją dla kobiet szczęśliwych.
Nieucy są urodzonymi wrogami wykształcenia kobiet. Dziś zabawiają się z niemi, kochają się z niemi i są u nich w łaskach; cóżby się z nimi stało, gdyby kobiety zbrzydziły sobie bostona? Kiedy my wracamy z Ameryki lub Indyj, opaleni i nasiąkli na pół roku pewną rubasznością, co mogliby przeciwstawić naszym opowiadaniom, gdyby nie mieli tej repliki: „Ba! kobiety są po naszej stronie. Podczas gdy pan był w Nowym Yorku, zmieniono kolor kabrjoletów: modne są dziś czarne“. I my słuchamy z uwagą, bo ta wiedza jest użyteczna. Niejedna ładna kobieta ani spojrzy na nas, jeśli pojazd nasz będzie w złym guście.
Ciż sami głupcy, czujący się w obowiązku, z racji wyższości swojej płci, wiedzieć więcej niż kobiety, byliby zgubieni, gdyby kobietom zachciało się uczyć czegokolwiek. Trzydziestoletni głuptak powiada sobie, widząc na wsi u przyjaciela dwunastoletnie dziewczęta: „Oto będzie moje towarzystwo za dziesięć lat“. Można sobie wyobrazić jego zgorszenie i przerażenie, gdyby widział że się uczą czegoś pożytecznego.
Zamiast towarzystwa i rozmowy mężczyzn-bab, kobieta wykształcona, jeśli zdobyła rozum nie tracąc wdzięku swojej płci, może być pewna, że znajdzie wśród najwybitniejszych ludzi swej epoki szacunek graniczący z uwielbieniem.
Kobiety stałyby się rywalkami a nie towarzyszkami mężczyzny. — Tak, o ile zdołacie zapomocą edyktu wytępić miłość. Zanim się ukaże to piękne prawo, miłość nabędzie’podwójnego uroku i smaku; oto wszystko. Podstawa, na której odbywa się krystalizacja, stanie się szersza; mężczyzna będzie mógł się cieszyć pełnią swej myśli przy ukochanej kobiecie, cała natura nabędzie nowych powabów w ich oczach, że zaś myśl wyraża zawsze jakiś odcień charakteru, lepiej się poznają i mniej będą popełniali niedorzeczności; miłość będzie mniej ślepa i sprawi mniej nieszczęść.
Chęć podobania się ubezpiecza na zawsze wstyd, delikatność i wszystkie uroki kobiece od niebezpieczeństw jakiegokolwiek wykształcenia. To tak, jakby ktoś się lękał, że słowiki oduczą się śpiewać na wiosnę.
Wdzięk kobiet nie jest związany z ciemnotą: obacz godne małżonki naszych mieszczuchów, obacz w Anglji żony wielkich kupców. Pretensjonalność, która jest pedanterją (nazywam pedantarją np. mówić bez przyczyny o sukni od Leroy lub o romanzy Romangnesiego, tak samo jak jest pretensjonalnością cytować Fra Paoilo i sobór trydencki z powodu dyskusji o naszych zacnych misjonarzach); pedanterja sukni i dobrego tonu, przymus powiedzenia o Rossinim obowiązującego komunału, oto co zabija wdzięk Paryżanek; a jednak, mimo groźnych objawów tej zaraźliwej choroby, czyż nie w Paryżu są najmilsze kobiety z całej Francji? I czy może nie dlatego, że właśnie w ich głowach los pomieścił najwięcej trafnych i zajmujących myśli? Otóż, tych właśnie myśli żądam od książek. Nie będę im z pewnością radził czytać Grotiusa i Puffendorfa, odkąd mamy komentarz Tracy’ego do Monteskjusza.
Delikatność kobiet wynika z owego niebezpiecznego położenia, w jakiem znajdują się tak wcześnie, z konieczności spędzenia życia wśród okrutnych i uroczych wrogów.
Istnieje we Francji może pięćdziesiąt tysięcy kobiet, które, dzięki swemu majątkowi, uwolnione są od wszelkiej pracy. Ale bez pracy niema szczęścia. (Namiętności same przez się zmuszają do prac i to prac bardzo ciężkich, które zużywają całą energję duszy).
Kobieta, która ma czworo dzieci i dziesięć tysięcy franków renty, pracuje robiąc pończochy lub suknie dla córek. Ale niepodobna uznać, że kobieta mająca własny powóz pracuje robąic hafciki lub dywaniki. Poza jakiemiś przebłyskami próżności, nie może wkładać w to jakiegokolwiek zainteresowania, zatem nie pracuje. Zatem, szczęście jej jest poważnie zagrożone.
Co więcej, i szczęście despoty; kobieta bowiem, (której serca nie ożywia od dwóch miesięcy żadne zainteresowanie poza haftem, będzie może natyle zuchwała, aby dojść do wniosku, że miłostka, kokieterja lub wreszcie miłość fizyczna są wielkim szczęściem w porównaniu z jej zwyczajnym stanem.
Kobieta nie powinna ściągać na siebie uwagi. — Na co odpowiem znowu: O którejż kobiecie mówią, dlatego że umie czytać?
I któż broni kobietom, nim nastąpi przewrót w ich losie, kryć się z wiedzą, która stanowi ich codzienne zatrudnienie i która daje im codzień uczciwą porcję szczęścia? Zdradzę im mimochodem pewien sekret. Kiedy sobie postawić jakiś cel, np. dokładne poznanie sprzysiężenia Fiesca w Genui w r. 1574, wówczas najsuchsza książka staje się zajmująca; to tak, jak w miłości spotkanie osoby, która świeżo widziała drogą nam istotę; i to zainteresowanie zdwaja się z każdym miesiącem, póki nie poniechamy sprzysiężenia Fiesca.
Prawdziwem polem dla cnót kobiecych, to pokój chorego. — Ale czy jest w naszej mocy uzyskać od dobroci bożej, by zdwoiła częstość chorób, poto aby dać zajęcie naszym żonom? To jest argument oparty na wyjątku.
Twierdzę zresztą, że kobieta powinna wypełniać sobie codzień trzy lub cztery godziny wolne, jak rozumni mężczyźni wypełniają swoje wolne godziny.
Młoda matka, której syn ma odrę, nie mogłaby, gdyby nawet chciała, znaleść (przyjemności w czytaniu podróży Volneya po Syrji, tak jak jej mąż, bogaty bankier, nie mógłby, w chwili bankructwa, zastanawiać się z przyjemnością nad teorją Maltusa.
Jestto, dla kobiet bogatych, jedyny sposób, aby się odróżnić od pospólstwa: wyższość moralna. Ma się w ten sposób naturalnie inne uczucia[21].
Czy pan chce zrobić z kobiet autorki? — W tym samym stopniu, jak ty masz zamiar kształcić córkę na primadonnę przez to że jej dajesz nauczyciela śpiewu. Powiem nawet, że kobieta nie powinna nigdy pisać inaczej niż pani de Staal (Delaunay), mianowicie z warunkiem ogłoszenia dzieł aż po jej śmierci. Drukować, dla kobiety mniej niż pięćdziesięcioletniej, znaczy stawiać swoje szczęście na najstraszliwszą loterję; jeśli jest na tyle szczęśliwa że posiada kochanka, wnet go straci.
Widzę tylko jeden wyjątek: kobieta, która pisze, aby wyżywić lub wychować rodzinę. Wówczas, mówiąc o swoich pracach, powinna się zawsze obwarować interesem pieniężnym, mówiąc np. do majora: „Pańskie stanowisko daje panu cztery tysiące franków rocznie, a ja, dzięki moim dwóm przekładom z angielskiego, mogłam w zeszłym roku poświęcić trzy tysiące pięćset franków więcej na wychowanie synów“.
Poza tem, kobieta powinna drukować tak, jak baron d’Holbach lub pani de La Faytte; najlepsi przyjaciele nie wiedzieli o tem. Wydać książkę jest rzeczą niegroźną jedynie dla kurtyzany; gardząc jej stanem, będą ją wynosili pod niebiosa za jej talent, będą nawet chętnie przeceniali ten talent.
Wielu mężczyzn we Francji, z tych którzy mają jakieś sześć tysięcy rocznej renty, czerpie swoje codzienne szczęście w literaturze, nic zgoła nie drukując; przeczytać dobrą książkę, to dla nich jedna z największych przyjemności. Po dziesięciu latach, zdwoili zasób swej inteligencji, a nikt nie zaprzeczy, że im więcej ktoś ma rozumu, tem mniej ma namiętności sprzecznych ze szczęściem drugich[22]. Nie sądzę, aby ktoś jeszcze przeczył, że synowie kobiety, która czyta Gibbona i Schillera, będą wyżsi duchem, niż synowie tej, która klepie różańce i czyta panią de Genlis.
Młody adwokat, kupiec, lekarz, inżynier, mogą wejść w życie bez żadnego wykształcenia, nabywają go codzień sami, wykonywując swój zawód. Ale jakie środki mają ich żony, aby nabyć szacownych i potrzebnych przymiotów? Dla nich, zakopanych w zaciszu domowem, wielka księga życia i konieczności jest zamknięta. Wciąż w jednaki sposób, sprzeczając się z kucharką o rachunek, wydają trzy ludwiki, które mąż wręcza im co poniedziałek.
Powiem w interesie despotów: Ostatni cymbał, byle miał dwadzieścia lat i rumiane pyski, niebezpieczny jest dla kobiety która nic nie umie, gdyż wówczas cała jest instynktem; na kobiecie inteligentnej robi tyle wrażenia co przystojny lokaj.
Pocieszne w obecnem wychowaniu jest to, że nie uczy się dziewcząt niczego, czego nie miałyby szybko zapomnieć raz wyszedłszy za mąż. Trzeba czterech godzin dziennie, przez sześć lat, aby dobrze grać na harfie; aby dobrze malować miniatury lub akwarele, trzeba połowy tego czasu. Większość panien nie dochodzi nawet do znośnej mierności; stąd tak prawdziwe przysłowie: Amator, znaczy niedouk[23].
Przypuśćmy nawet dziewczynę z pewnym talentem; w trzy lata po ślubie, nie weźmie harfy lub pendzli do ręki ani raz na miesiąc; owe zdobycze tak wielkiej pracy sprzykrzyły się jej, chyba że traf dał jej duszę artystki: rzecz zawsze bardzo rzadka i mało usposabiająca do zajęć gospodarskich.
Tak to, pod błahym pozorem przyzwoitości, nie uczy się młodych panien niczego, coby im mogło dać oparcie w okolicznościach jakie spotkają w życiu. Czyni się nawet więcej; zataja się, przeczy się istnienia tych okoliczności, aby wzmocnić ich siłę 1° zaskoczeniem, 2° nieufnością dyskredytującą wstecz całe wychowanie jako jedno wielkie kłamstwo[24]. Twierdzę, że powinno się mówić o miłości dobrze wychowanym pannom. Kto się ośmieli z dobrą wiarą twierdzić, iż, przy naszych obecnych obyczajach, szesnastoletnie dziewczęta nie wiedzą o istnieniu miłości? Kto je zapoznaje z tem tak ważnem i tak trudnem do oświetlenia pojęciem? Posłuchajcie jak Julja d’Etanges skarży się na wiadomości, które zawdzięcza pokojówce. Należy się Russowi wdzięczność, że ośmielił się być wiernym malarzem w wieku fałszywej obyczajności.
Wobec tego, iż obecne wykształcenie kobiet jest może najpocieszniajszą niedorzecznością nowożytnej Europy, im mniej mają one wykształcania w ścisłem znaczeniu tego słowa, tem więcej są warte[25]. Dlatego może w Hiszpanji, we Włoszech, kobiety o tyle są wyższe od mężczyzn; powiedzmy nawet wyższe od kobiet innych krajów.

ROZDZIAŁ LVI.
Ciąg dalszy.

Wszystkie nasze pojęcia o kobietach czerpie się we Francji z trzygroszowago[26]; a co zabawne, to iż niejeden człowiek, któryby nie uznał powagi tej książki w sprawie tyczącej pięćdziesięciu franków, trzyma się jej dosłownie i bezmyślnie w przedmiocie, który, zważywszy czczość obyczajów dziewiętnastego wieku, jest może najważniejszy dla ich szczęścia.
Nie może być rozwodów, bo małżeństwo jest tajemnicą mistyczną, i jaką tajemnicą? obrazem połączenia Chrystusa z Kościołem. I cóżby się stało z tą tajemnicą, gdyby Kościół[27] był przypadkiem rodzaju męskiego[28]? Ale dajmy pokój zabobonom, które zanikają[29]; przyjrzyjmy się jedynie temu osobliwemu widowisku: korzeń podcięty toporem śmieszności, ale gałęzie kwitną dalej. Wróćmy do obserwacji faktów i ich następstw:
U obu płci, od sposobu w jaki się zużyło młodość, zależy los starości; dla kobiet staje się to prawdą wcześniej. Jak przyjmuje świat kobietę czterdziestopięcioletnią? W sposób surowy i raczej niższy od jej wartości;.schlebia im w dwudziestym roku, rzuca je w czterdziestym.
Kobieta czterdziestopięcioletnia liazy się tylko albo przez swoje dzieci, albo przez swego kochanka.
Matka, która celuje w sztukach pięknych, może przekazać synowi swój talent jedynie w wypadku niezmiernie rzadkim, w którym ów syn otrzymał od natury właśnie ten talent. Matka, która jest starannie wychowana, da synowi pojęcie nietylko o wszystkich talentach miłych, ale także o tych które są pożyteczne; będzie mógł wybierać. Barbarzyństwo Turków wynika w znacznej mierze z głupoty pięknych Gruzinek. Młodzi Paryżanie zawdzięczają matkom niewątpliwą wyższość, jaką, w szesnastym roku, mają nad swymi rówieśnikami z prowincji. Między szesnastym a dwudziestym piątym szansa się odmienia.
Ludzie, którzy wynaleźli gromochron, druk, tkactwo, codzień przyczyniają się do naszego szczęścia; tak samo Montesquieu, Racine, La Fontaine. Otóż, ilość geniuszów, których wydaje naród, proporcjonalna jest do ilości ludzi którzy otrzymali dostateczne wykształcenie[30]; nic nie dowodzi, aby mój szewc nie miał duszy pisarza takiego jak Corneille; brak mu wykształcenia, któreby rozwinęło jego uczucia i nauczyło go udzielać je publiczności.
Przy obecnym systemie wychowania panien, wszyscy geniusze, którzy urodzili się kobietą, przepadają dla szczęścia ogółu; z chwilą gdy przypadek da im środki wykazania się, widzimy iż sięgają najwyższych talentów; widzimy, za naszych dni, taką Katarzynę II, która nie miała innego wychowania prócz niebezpieczeństw i k...arstwa; panią Roland, Aleksandrę Mari, która w Arezzo twarzy pułk i rzuca go na Francję; Karolinę, królowę Neapolu, która umie powstrzymać zarazę liberalizmu lepiej od naszych Castlereaghów i naszych Pasquierôw. O przeszkodach do wyższości kobiet w dziełach ducha, obacz rozdział o wstydliwości, artykuł 9. Dokąd nie byłaby doszła miss Edgeworth, gdyby względy nieodzowne dla angielskiej miss nie zmusiły jej, kiedy zaczęła pisać, do wpakowania ambony w romans[31]?
Któryż mężczyzna, w miłości czy małżeństwie, ma to szczęście aby móc udzielać swoich myśli, tak jak mu się nastręczają, towarzyszce życia? Znajduje dobre serce, które dzieli jego troski, ale zawsze musi (rozmieniać swoje myśli na drobną monetę, jeśli chce być zrozumiany. Byłby śmieszny, gdyby oczekiwał rozsądnej rady od umysłu potrzebującego, aby coś pojąć, takiej metody. Kobieta najdoskonalsza, wedle obecnych pojęć o wychowaniu, zostawia swego towarzysza osamotnionego wobec niebezpieczeństw życia i rychło naraża się na to że go znudzi.
Jakiegoż znakomitego doradcę znalazłby mężczyzna w swojej żonie, gdyby umiała myśleć! doradcę, którego interesy poza jednym przedmiotem, istniejącym zresztą tylko w zaraniu życia, są zgodne z jego interesem! Jednym z najpiękniejszych przywilejów ducha jest to, iż zapewnia on cześć starości. Patrz przybycie Woltera do Paryża. Zaćmiło ono majestat królewski. Ale, co się tyczy biednych kobiet, z chwilą gdy minie blask młodości, ich jedyne i smutne szczęście to móc sobie czynić złudzenia co do roli jaką grają w świecie.
Szczątki młodocianych talentów są u nich jedynie śmiesznością; dla naszych kobiet byłoby szczęściem, gdyby umierały w pięćdziesiątym roku.
Co do prawdziwej moralności, to, im więcej ma ktoś rozumu, tem lepiej widzi, że sprawiedliwość jest jedyną drogą do szczęścia. Duch jest siłą, ale bardziej jeszcze pochodnią dla odkrycia wielkiej sztuki szczęścia.
Większość mężczyzn ma w życiu chwilę, w której mogli zdziałać wielkie rzeczy, chwilę w której nic nie wydaje się im niemożliwe. Ciemnota kobiet pozbawia ludzkość tych wspaniałych możliwości. Dziś miłość uczy conajwyżej dobrze jeździć konno lub dobrze wybrać krawca.
Nie mam czasu obwarowywać się przeciw krytykom; gdyby było w mej mocy tworzyć obyczaje, dałbym dziewczętom, o ile tylko możliwe, to samo wykształcenie co chłopcom. Ponieważ nie mam ochoty pakować jednej książki w drugą, nikt nie będzie odemnie żądał, abym wykładał tutaj, w czem obecne wychowanie mężczyzn jest miedarzeczne. (Nie uczą ich dwóch najważniejszych nauk: logiki i moralności). Biorąc ich wychowanie jak jest, powiadam, że lepiej dać je młodym dziewczętom, niż uczyć je tylko brzdąkania, akwareli i haftu.
Zatem uczyć dziewczęta czytania, pisania i arytmetyki zapomocą wzajemnego nauczania w konwiktach, gdzie obecność mężczyzny, z wyjątkiem profesorów, byłaby surowo karana. Wielką korzyścią wspólnego wychowania dzieci jest to, że, choćby nauczyciele byli najtępsi, dzieci uczą się mimowoli od swoich młodych towarzyszów sztuki życia i liczenia się z drugimi. Rozsądny profesor powinienby wyjaśniać dzieciom ich drobne sprzeczki i sympatje, i zacząć swój kurs moralności raczej w ten sposób niż historją Złotego cielca[32].
Bezwątipienia, za kilka lat wzajemne nauczanie będzie przyjęte jako powszechna metoda; ale, biorąc rzeczy w ich obecnym stanie, chciałbym, aby dziewczęta uczyły się łaciny jak chłopcy; łacina jest dobra, bo uczy się nudzić; obok łaciny, historja, matematyka, znajomość roślin użytecznych jako pokarm lub lekarstwo, potem logika i nauki moralne etc. Tańca, muzyki i rysunku powinno się zacząć uczyć w piątym roku.
W szesnastym roku, dziewczyna powinna myśleć o znalezienia męża i otrzymać od matki prawdziwe pojęcie o miłości[33], o małżeństwie i o nieuczciwości mężczyzn.

ROZDZIAŁ LVI bis
O małżeństwie.

Wierność kobiet w małżeństwie bez miłości jest prawdopodobnie czemś przeciwnem naturze[34].
Próbowano uzyskać tę rzecz tak przeciwną naturze zapomocą obawy piekła i zapomocą uczuć religijnych; przykład Hiszpanji i Włoch okazuje nam, jak dalece się to udało.
Próbowano to osiągnąć we Francji zapomocą opinji; była to jedyna tama zdolna stawić opór; ale źle ją zbudowano. Niedorzecznością jest powiedzieć młodej dziewczynie: Będziesz wierna małżonkowi którego wybierzesz, a potem wydać ją przemocą za nudnego starca[35]. Ale młode dziewczęta wychodzą za mąż chętnie. — Dlatego że, w (pokracznym isystemie obecnego wychowania, niewola w domu matki jest dla nich nieznośną nudą; przytem brak im rozeznania; wreszcie jest to głos natury. Jest tylko jeden sposób uzyskania częstszej wierności kobiet w małżeństwie: dać swobodę pannom, a rozwód małżeństwom Kobieta izawsze traci w pierwszem stadle najpiękniejsze dni młodości, a przez rozwód daje głupcom sposobność do obmowy. Młode kobiety, które mają wielu kochanków, nie potrzebują rozwodu. Kobiety w pewnym wieku, które miały wielu kochanków, eądzą iż naprawią swą reputację — i we Francji udaje im się to zawsze — okazując niezmierną surowość wobec błędów, które są im już niedostępne. Zawsze jakieś biedne młode kobieciątko, cnotliwe a zakochane bez pamięci, zażąda rozwodu i ściągnie na siebie hałaśliwe zgorszenie kobiet, które miały po pięćdziesięciu mężczyzn.

ROZDZIAŁ LVII .
O tak zwanej cnocie.

Co do mnie, czczę mianem cnoty nawyk spełniania czynów trudnych a pożytecznych drugim.
Wyznaję, że św. Szymon Słupnik, który stoi dwadzieścia dwa lat na słupie i biczuje się, nie jest bardzo cnotliwy w moich oczach; i to właśnie nadaje tej książce ton nieco lekkomyślny.
Niewiele więcej też cenię kartuza, który jada tylko ryby, a odzywa się jedynie we czwartek. Wyznaję, że przekładam nadeń generała Carnot, który, w podeszłym wieku, woli znosić ciężkie wygnanie w małem północnem miasteczku, niż popełnić nikczemność.
Mam nadzieję, że to nader gminne oświadczenie każe czytelnikowi pominąć resztę rozdziału.
Tego rana, w dzień świąteczny w Pesaro (7 maja 1819), zmuszony udać się na mszę, kazałem sobie podać mszał i trafiłem na te słowa:
Joanna, Alfonsi ąuinti Lusitaniae regis filia, tanta divini amoris flamma praeventa fuit, ut ab i psa pueritia rerum caducarum pertaesa, solo coelestis patriae desiderio flagraret[36].
Tak wzruszająca cnota, sławiona tak pięknemi okresami w Genjuszu chrześcijaństwa[37], sprowadza się ostatecznie do tego, aby nie jeść trufli z obawy kurczów żołądka. Jestto rachuba bardzo racjonalna, jeśli się wierzy w piekło, ale rachuba najbardziej samolubnego i prozaicznego interesu. Cnota filozoficzna, która tak dobrze tłómaczy powrót Regulusa do Kartaginy i która wydała podobne zjawiska za naszej Rewolucji[38] dowodzi przeciwnie wielkości duszy.
Pani de Tourvel opiera się Valmontowi[39] jedynie aby się nie smażyć na tamtym świecie we wrzącej oliwie. Nie pojmuję, w jaki sposób myśl o tem że jest rywalem wrzącej oliwy nie odpycha Valmonta.
O ileż Julja d’Etanges, szanująca swoje przysięgi oraz szczęście pana de Wolmar, bardziej jest wzruszająca!
To, co mówię o pani de Tourvel, możnaby zastosować do wzniosłej cnoty mistress Hutchinson. Cóż za duszę wydarł miłości purytanizm!
Jednem z najpocieszniej szych głupstw jest to, że ludzie zawsze są przekonani, iż wiedzą wszystko co im trzeba wiedzieć. Posłuchajcie, jak mówią o polityce, tej wiedzy tak zawiłej; posłuchajcie, jak mówią o małżeństwie i o obyczajach.

ROZDZIAŁ LVIII.
Małżeństwo w dzisiejszej Europie.

Dotąd, rozebraliśmy kwestję małżeństwa jedynie teoretycznie[40]; oto jak się przedstawia ona w świetle faktów.
Który kraj w świecie wydaje najwięcej szczęśliwych małżeństw? Bezsprzecznie protestanckie Niemcy.
Przytaczam następujący ustęp z dziennika kapitana Salviati, nie zmieniając ani słowa:

„Halberstadt, 23 czerwca 1807.

„Pan von Bülow kocha się poprostu i otwarcie w pannie von Feldheim; chodzi za nią wciąż i wszędzie, mówi z nią bezustanku i często przystaje z nią o dziesięć kroków od nas. To jawne wyróżnienie razi towarzystwo, rozbija je; nad brzegiem Sekwany uchodziłoby za szczyt nieprzyzwoitości. Niemcy o wiele mniej od nas troszczą się o „rozbicie towarzystwa“, nieprzyzwoitość zaś jest prawie wyłącznie złem konwencjonalnem. Od pięciu lat pan von Bülow zaleca się w ten sposób do Miny, której nie mógł poślubić z powodu wojny. Każda panna z towarzystwa ma kochanka wiadomego wszystkim; ale też wśród Niemców znajomych mego przyjaciela pana von Mermiann, niema ani jednego, któryby się nie ożenił z miłości; a mianowicie:
„Mermann, brat jego Jerzy, pan von Voigt, pan von Lazing, etc. Wymienił ich z tuzin.
„Jawny i namiętny sposób, w jaki wszyscy ci miłośnicy zalecają się do swych dam, wydawałby się we Francji szczytem nieprzyzwoitości, śmieszności i nieobyczajności.
„Mermann powiadał mi dziś wieczór, wracając z pod Zielonego Strzelca, że, ze wszystkich kobiet w jego bardzo licznej rodzinie, nie sądzi aby bodaj jedna zdradziła męża. Przypuśćmy że się myli o połowę, zawszeć to szczególny kraj.
„Jego drażliwą propozycję, uczynioną własnej bratowej, pani von Münichow, której ród wygaśnie z braku męskich spadkobierców a znaczne dobra przypadną skarbowi, przyjęła ona spokojnie, ale ze słowami: „Proszę mi już nie mówić o tem“.
„Wspomniał coś o tem w bardzo oględnej formie niebiańskiej Filipinie (rozwiedzionej właśnie z mężem, który chciał ją poprostu sprzedać panującemu księciu); szczere oburzenie, nietylko nie przesadzone, ale złagodzone w formie: „Więc ty nie masz żadnego szacunku dla naszej płci? Dla dobra twego honoru, chcę wierzyć że żartujesz“.
„Kiedy jechał do Brocken z tą naprawdę piękną kobietą, ona oparła się na jego ramieniu śpiąc lub udając że śpi; jakieś wstrząśnienie pchnęło ją lekko ku niemu; objął ją, na co ona cofnęła się w kąt karety. Nie przypuszcza aby było niemożliwe ją uwieść, ale sądzi że zabiłaby się nazajutrz, po upadku. To pewna, że on ją kochał namiętnie i ona jego, że się widywali bezustanku i że ona jest bez skazy; ale słońce w Halberstadt jest bardzo blade, rząd bardzo małostkowy a te dwie osobistości bardzo zimne. W ich najnamiętniejszych sam na sam, Kant i Klopstock zawsze byli obecni.
„Mermann opowiadał mi, że żonaty mężczyzna, przekonany o cudzołóstwie, może być skazany przez sądy brunszwickie na dziesięć lat więzienia; prawo wyszło z użycia, ale działa bodaj o tyle, że nikt tu nie żartuje z takich rzeczy; opinja kobieciarza nie jest tu bynajmniej, jak we Francji, przymiotem, którego niemal nie można zaprzeczyć żonatemu mężczyźnie w oczy bez obrazy.
„Gdyby ktoś powiedział memu pułkownikowi albo panu Ch....., że, od czasu swego małżeństwa, zrezygnowali z kobiet, przyjęliby to bardzo kwaśno.
„Przed kilku laty, pewna tutejsza dama, przyparta wyrzutami sumienia, wyznała mężowi, dygnitarzowi na dworze brunszwickim, że go zdradzała sześć lat z rzędu. Mąż ów, taki sam dudek jak jego żona, poszedł wszystko opowiedzieć księciu; otóż gaszek musiał złożyć wszystkie urzędy i opuścić kraj w ciągu doby, pod groźbą księcia że każe zastosować ustawę“.

„Halberstadt, 7 lipca 1807.

„Mężów tu się nie zdradza, to prawda; ale co za kobiety, wielkie bogi! To posągi, bryły ledwie że ożywione duchem. Przed zamążpójściem są bardzo miłe, zwinne jak gazele, z okiem żywem i tkliwem, w lot chwytającem aluzję miłosną. Bo wówczas polują na męża. Ledwo znajdą tego męża, już są poprostu tylko falbrykantkami dzieci, w nieustannem uwielbieniu dla wytwórcy. W rodzinie gdzie jest czworo lub pięcioro dzieci, musi być stale któreś chore, skoro połowa dzieci umiera przed siódmym rokiem; a w tym kraju, gdy któryś z malców jest chory, matka nie rusza się z domu. Uważałem że znajdują niewymowną rozkosz w pieszczotach dzieci. Niebawem tracą wszelki przebłysk myśli. To tak jak w Filadelfji. Młode dziewczęta, czarujące niewinną wesołością i pustotą, zmieniają się w ciągu roku w najnudniejsze z kobiet. Aby skończyć z małżeństwami protestanckich Niemiec, posag żony jest prawie żaden z przyczyny praw lennych. Panna von Diesdorff, córka człowieka posiadającego czterdzieści tysięcy funtów renty, będzie może miała posagu dwa tysiące talarów (siedm tysięcy pięćset franków).
„Pan von Mermann otrzymał za żoną cztery tysiące talarów.
„Reszta posagu płatna jest w próżnościach dworskich. — Znalazłoby się w mieszczaństwie, powiadał mi Mermann, panny z posagiem atu lub stupięćdziesięciu tysięcy talarów (sześćset tysięcy franków zamiast piętnastu). Ale człowiek traci prawo bywania na dworze, wychodzi z towarzystwa, w którem spotyka się księcia lub księżnę: to okropne“. To jego wyrażenie, i to był krzyk serca.
„Niemka, któraby miała duszę Filipiny, z jej inteligencją, z jej szlachetną i żywą fizjognomją, z temperamentem jaki musiała mieć w ośmnastym roku (dziś ma dwadzieścia siedm), uczciwa i pełna naturalności wrodzonej temu krajowi, a zarazem, dla tej samej przyczyny, nie zanadto religijna, dałaby z pewnością mężowi wiele szczęścia. Ale jak się łudzić, że ktoś będzie stały przy tak nudnych matkach rodziny?
Ależ on był żonaty, odpowiedziała mi dziś rano, kiedy ganiłem czteroletnie milczenie lorda Oswalda, kochanka Korynny[41]. Nie spała do rana czytając Korynnę; romans ten wzruszył ją do głębi, i oto odpowiada mi z wzruszającą niewinnością: Ależ on był żonaty!
„Filipina ma tyle naturalności i tak naiwną wrażliwość, że nawet w tej krainie naturalności wydaje się skromnisią tym małym móżdżkom osadzonym na małych duszach. Żarty ich budzą w niej niesmak, i nie kryje tego.
„Kiedy jest w swojem kółku, śmieje się jak szalona z najśmielszych konceptów. To ona opowiedziała mi hiistorję o tej szesnastoletniej księżniczce, później tak sławnej, która wpuszczała często do swego pokoju oficera stojącego na warcie u jej drzwi“.

SZWAJCARJA

Mało zmam szczęśliwszych rodzin niż rodziny w Oberland, części Szwajcarji w pobliżu Berna; jest zaś publicznie wiadome (1816), że dziewczęta spędzają tam ze swymi kochankami noc z soboty na niedzielę.
Dudki, którzy znają świat od Paryża do Saint-Cloud, okrzykną się; szczęściem, znajduję u szwajcarskiego pisarza potwierdzenie tego, na co sam[42] patrzałem cztery miesiące.
„Pewien poczciwy wieśniak skarżył się na szkody w sadzie; spytałem, czemu nie trzyma psa; odparł: „Córki nigdyby za mąż nie wyszły“. Nie zrozumiałem tej odpowiedzi; wyjaśnił mi, że miał wprzód tak złego psa, iż żaden chłopak nie śmiał drapać się do jego okien.
„Drugi wieśniak, wójt w swojej wsi, chcąc przedemną pochwalić żonę, powiadał, że w czasie gdy była panną, nie było drugiej, któraby miała więcej kilterów albo czuwaczy (młodych ludzi przychodzących do niej na noc).
„Powszechnie szanowany pułkownik musiał, w czasie wyprawy górskiej, zanocować w ustronnej i malowniczej dolinie. Stanął u najzacniejszego gospodarza, zamożnego i poważanego człowieka. Wchodząc, gość zauważył szesnastoletnie dziewczę, ideał wdzięku, świeżości i prostoty: była to córka gospodarza domu. Tego dnia była tam zabawa: gość zaczął nadskakiwać panience, której piękność była w istocie uderzająca. Wreszcie, zebrawszy się na odwagę, ośmielił się zapytać, czy nie mógłby z nią czuwać. „Nie, odparło dziewczę, śpię z krewniaczką; ale ja przyjdę do pana“. Można sobie wyobrazić wzruszenie, jakie spowodowała ta odpowiedź. Po wieczerzy, gość wstaje, panienka bierze świecznik i odprowadza go do pokoju; już myślał, że dopłynął do szczęścia. „Nie, rzekła z prostotą, muszę wprzód poprosić o pozwolenie mamy“. Piorun byłby go mniej wstrząsnął. Ona wychodzi, on zbiera się na odwagę i zakrada się pod drewniany salonik poczciwców; słyszy, jak córka pieszczotliwie prosi matkę o owo upragnione pozwolenie i uzyskuje je wreszcie. „Prawda, stary, rzecze matka do męża który już leżał w łóżku, pozwalasz aby Trineli przespała się z panem pułkownikiem? — Z całego serca, odparł ojciec; sądzę, że takiemu człowiekowi użyczyłbym i żony. — Więc dobrze, idź, rzecze matka do Trineli, ale bądź grzeczną dziewczyną i nie zdejmuj spódnicy...“ O świcie, Trineli, uszanowana przez przybysza, wstała z łóżka dziewicą; ułożyła poduszki, przygotowała kawę i śmietankę dla swego czuwacza, i skoro, siedząc na łóżku, spożyła z nim śniadanie, ucięła kawałek brustpelcu (kawał aksamitu osłaniający pierś): „Weź, rzecze, zachowaj pamiątkę tej szczęśliwej nocy, ja nie zapomnę jej nigdy. Czemu jesteś pułkownikiem?“ I, pocałowawszy go ostatni raz, uciekła; już jej nie ujrzał[43]“. Oto skrajne przeciwieństwo naszych francuskich obyczajów, którego zresztą bynajmniej nie pochwalam.
Gdybym był prawodawcą, żądałbym, aby zaprowadzono we Francji, na wzór Niemiec, zwyczaj wieczorów tanecznych. Trzy razy na tydzień, dziewczęta szłyby z matkami na bal, zaczynający się o siódmej, kończący się o północy, nie wymagający kosztów prócz skrzypka i paru szklanek wody. W sąsiednim pokoju, matki, może nieco zazdrosne o szczęsne wychowanie córek, grałyby w bostona; w trzecim ojcowie znaleźliby dziennik i gwarzyliby o polityce. Po północy, rodziny szłyby gromadnie do domów. Dziewczęta nauczyłyby się poznawać młodych ludzi; zarozumiałość i towarzysząca jej niedyskrecja stałyby się im rychło wstrętne; słowem, wybierałyby sobie męża. Ta i owa młoda dziewczyna zakochałaby się nieszczęśliwie, ale ilość zdradzonych mężów i niezgodnych małżeństw zmniejszyłaby się ogromnie. Wówczas byłoby mniejszą niedorzecznością karać niewierność hańbą; prawo rzekłoby młodym kobietom: „Wybrałaś sobie męża; bądźże mu wierna“. Wówczas zgodziłbym się na dochodzenie i karanie sądowe tego, co Anglicy nazywają criminal conversation. Trybunały mogłyby nakładać, na rzecz więzień i szpitali, grzywnę sięgającą dwóch trzecich majątku uwodziciela oraz kilkoletnie więzienie.
Kobietę możnaby stawić za cudzołóstwo przed sąd przysięgłych. Sąd przysięgłych musiałby wpierw orzec, że postępowanie męża było nienaganne.
Kobietę przekonaną o winie możnaby skazać na dożywotnie więzienie. Jeżeli mąż był nieobecny dłużej niż dwa lata, możnaby skazać żonę jedynie na kilkoletnie więzienie. Obyczaje ułożyłyby się niebawem na modłę tych praw i udoskonaliłyby je[44].
Wówczas szlachta i duchowieństwo, żałując gorzko cnotliwych epok pani de Montespan lub pani du Barry, musiałaby się zgodzić na rozwód[45]. W jakiejś wiosce, niedaleko Paryża, znajdowałoby się Eliseum dla nieszczęśliwych żon; schronienie, gdzie, pod karą galer, nie miałby dostępu żaden mężczyzna prócz lekarza i kapelana. Kobieta, która chciałaby uzyskać rozwód, musiałaby przedewszystkiem zgłosić się jako więzień do tego Elizeum; spędziłaby tam dwa lata nie wychodząc ani razu. Mogłaby pisać, ale nie otrzymywałaby odpowiedzi.
Rada złożona z parów Francji i z kilku poważnych sędziów prowadziłaby w imieniu żony sprawę rozwodową i ustanawiałaby pensję, jaką mąż ma opłacać zakładowi. Kobieta, której prośbę trybunałby odrzucił, miałaby prawo spędzić resztę życia w tem schronisku. Rząd dopłacałby zarządowi schroniska po dwa tysiące franków od jednej pustelnicy. Aby być przyjętą, kobieta musiałaby mieć posag wyżej dwudziestu tysięcy franków. Reguły moralności byłyby tam nadzwyczaj surowe.
Po dwóch latach zupełnego odcięcia od świata, rozwiedziona kobieta mogłaby wyjść za mąż.
Raz doszedłszy do tego punktu, Izby mogłyby rozpatrzeć, czy dla obudzenia w młodych dziewczętach współzawodnictwa w przymiotach, nie należałoby dawać chłopcom dwa razy większej części ojcowizny niż ich siostrom. Dziewczęta, któreby nie znalazły męża, dostałyby równe uposażenie z braćmi. Można zauważyć mimochodem, że ten system wytępiłby pomału zwyczaj nazbyt nierozsądnych małżeństw z rozsądku. Możliwość rozwodu udaremniłaby nadmiar upodlenia.
Trzebaby, w rozmaitych punktach Francji, w ubogich wioskach, utworzyć trzydzieści opactw dla starych panien. Rząd starałby się otoczyć te zakłady czcią, aby pocieszyć nieco smutny los panien, którym przyszło tam kończyć życie. Trzebaby im dać wszystkie zabawki dostojeństwa.
Ale porzućmy te rojenia.

ROZDZIAŁ LIX.
Werter i Don Juan.

Ilekroć, w kółku młodych ludzi, zebrani na dworują sobie dosyta z biednego zakochanego i skoro ów opuści salon, zazwyczaj rozmowa schodzi na zagadnienie, czy lepiej zdobywać kobiety jak don Juan Mozarta, czy jak Werter. Kontrast byłby ściślejszy, gdybym przytoczył imś pana Saint-Preux[46]; ale jestto osobistość tak płaska, że krzywdębym uczynił tkliwym duszom, dając go im za przedstawiciela.
Charakter don Juana wymaga większej ilości owych zalet użytecznych i cenionych w świecie: wspaniałej odwagi, pomysłowości, temperamentu, zimnej krwi, dowcipu, etc.
Don Juanowie mają chwile rozpaczliwej oschłości i bardzo smutną starość; ale wszak większość ludzi nie dochodzi starości.
Zakochani odgrywają lichą rolę w salonie, siłę bowiem i talent w stosunku do kobiet ma jedynie ten, kto do posiadania kobiety (przywiązuje tyle wagi co do partji bilardu. Ponieważ świat przenika ową wielką sprawę która pochłania zakochanego, przeto, choćby był nawet pozatem najrozumniejszy, zawsze nastręcza pole do żarcików; rano natomiast, po przebudzeniu, zamiast być kwaśny póki go nie pobudzi jakiś koncept lub złośliwość, myśli o tej którą kocha i wznosi zamki na lodzie zamieszkałe przez szczęście.
Miłość werterowa otwiera duszę dla wszystkich sztuk, dla wszystkich słodkich i romantycznych wrażeń, dla blasku księżyca, piękności gajów, malarstwa, słowem dla poczucia i smaku piękna, pod jakąbądź się ono zjawi postacią, choćby pod siermięgą. Pozwała znaleźć szczęście nawet bez majątku[47]. Takie dusze, zamiast podlegać przesytowi jak Meilhan, Bezenval, etc., dochodzą do szaleństwa z nadmiaru wrażliwości, jak Rousseau. Kobiety o szlachetnej duszy, które, gdy uleci pierwsza młodość, umieją widzieć miłość tam gdzie ona jest i jaka jest, wymykają się przeważnie don Juanom, którzy mają za sobą raczej ilość niż jakość zdobyczy. Zauważcie, że — na wspak skłonnościom tkliwych dusz — dla tryumfów don Juana potrzebny jest rozgłos, jak dla Werterów tajemnica. Owi mężczyźni, którzy zajmują się kobietami niejako zawodowo, urodzili się zazwyczaj w dostatkach, to znaczy są, z wychowania i z przykładu, samolubni i oschli[48].
Prawdziwi don Juanowie patrzą wkońcu wręcz na kobiety jako na obóz nieprzyjacielski i cieszą się z wszelkiego ich nieszczęścia.
Naodwrót, uroczy książę delle Pignatelle pokazał nam w Monachjum prawdziwy sposób znalezienia szczęścia w rozkoszy nawet bez miłości. „Widzę, że kobieta mi się podoba, mówił mi raz, skoro czuję się przy niej zmieszany i nie wiem co powiedzieć“. Zamiast pokładać ambicję w tem aby się rumienić i mścić się za tę chwilę zakłopotania, pielęgnował ją troskliwie jako źródło szczęścia. U tego lubego młodzieńca, miłostka była zupełnie wolna od próżności która zżera; był to zwątlony, ale czysty i bez domieszki odcień (prawdziwej miłości; szanował on wszystkie kobiety jako urocze istoty, dla których jesteśmy bardzo niesprawiedliwi (20 luty 1920).
Ponieważ nikt sobie nie wybiera temperamentu, to znaczy duszy, nikt nie może się wspiąć do wyższej roli. J. J. Rousseau i książę de Richelieu daremnieby się silili; mimo całej swej inteligencji, nie mogliby się zamienić na dolę w stosunku do kobiet. Chętnie uwierzę, że książę nigdy nie miał takich chwil, jakich Rousseau zaznał w Chevrette przy pani d’Houdetot, w Wenecji, słuchając muzyki Scuole, w Turynie u stóp pani Basile[49]. Ale też nie musiał się nigdy rumienić za śmieszność, jaką Rousseau okrył się wobec pani Larnage, która-to śmieszność dręczyła go całe życie.
Rola takich panów Saint-Preux jest słodsza i wypełnia wszystkie chwile istnienia; ale trzeba przyznać, że rola don Juana jest o wiele świetniejsza. Jeżeli Saint-Preux, nawykły do kontemplacji, samotnik i odludek, zechce odmienić w połowie życia obyczaje, znajdzie się na scenie świata na ostatniem miejscu; podczas gdy don Juan cieszy się wspaniałą reputacją wśród mężczyzn i zdoła może jeszcze pozyskać serce jakiej tkliwej kobiety, czyniąc jej szczerze ofiarę ze swych nałogów.
Z wszystkich przedstawionych dotąd racyj, mam wrażenie, że kwest ja się waży. Jeżeli uważam, że Wertery są szczęśliwsze, to dlatego, że don Juan sprowadza miłość do rzeczy bardzo pospolitej Zamiast posiadać, jak Werter, rzeczywistość, kształtującą się wedle jego pragnień, ma on pragnienie licho zaspokojone przez zimną rzeczywistość, jak w ambicji, skąpstwie i innych namiętnościach. Miast tonąć w czarownych marzeniach krystalizacji, on myśli jak generał o powodzeniu swych manewrów[50]; słowem, zabija miłość, miast sycić się nią więcej od innych, jak mniema pospólstwo.
To, co rzekłem, wydaje mi się nieodparte. Drugi argument, w moich oczach równie ważki, ale którego, dzięki figlowi Opatrzności, ludzie — i trzeba im to wybaczyć — nie uznają, to że, pomijając wypadki, uczciwość wydaje mi się najpewniejszą drogą do szczęścia, Werterzy zaś nie są zbrodniarzami[51].
Aby być szczęśliwym w zbrodni, trzebaby być zupełnie wyzutym z sumienia. Nie wiem, czy taki człowiek może istnieć[52]; nigdym go nie spotkał, a założyłbym się, że historja pani Michelin mąciła sen księcia de Richelieu.
Trzebaby, co jest niemożliwe, być zupełnie obcym wszelkiemu współczuciu, lub móc wytracić cały rodzaj ludzki[53].
Ludzie, którzy znają miłość jedynie z romansów, z instynktowną niechęcią przeczytają tę pochwałę cnoty w miłości. To dlatego, że, wedle praw romansu, obraz cnotliwej miłości jest nudny i nie zajmujący. Cnota neutralizuje niejako miłość, a miłość cnotliwa jest jakgdyby synonimem miłości słabej. Ale to wszystko, to jeno nieudolność obrazu, nie mająca nic wspólnego z miłością taką jaka istnieje w naturze[54].
Niech mi będzie wolno nakreślić portret mego najbliższego przyjaciela.
Don Juan wyrzeka się wszelkich obowiązków łączących go z ludźmi. Jestto, na targowisku świata, nieuczciwy kupiec, który wciąż bierze a nie płaci nigdy. Pojęcie równości budzi w nim taką wściekłość, jak woda w chorym na wodowstręt; dlatego pycha rodowa tak dobrze się godzi z charakterem don Juana. Wraz z pojęciem równości praw, zanika pojęcie sprawiedliwości, lub raczej, jeśli don Juan rodzi się ze szlachetnej krwi, pojęcia te nigdy mu się nie nasunęły; przypuszczam snadnie, iż człowiek noszący historyczne nazwisko bardziej od innych zdolny jest podpalić miasto aby sobie ugotować jajko[55]. Trzeba mu to darować; tak go wypełnia miłość samego siebie, iż traci w końcu świadomość czynionego zła i widzi w świecie jedynie swoją radość lub cierpienie. W ogniu młodości, kiedy wszystkie namiętności wypełniają życiem własne nasze serce i oddalają nieufność z serca drugich, don Juan, upojony wrażeniami i złudą szczęścia, szczyci się tem, że myśli wyłącznie o sobie, gdy inni żyją dla obowiązku; mniema iż odkrył wysoką sztukę życia. Ale, w pełni tryumfu, ledwie trzydziestoletni, spostrzega ze zdumieniem że niestaje mu życia, doznaje coraz większego wstrętu do tego co było jego rozkoszą. Don Juan powiadał mi w Toruniu, w chwili przygnębienia: „Niema ani dwudziestu odmian kobiet, z chwilą zaś gdy się miało dwie lub trzy z każdej odmiany, zaczyna się przesyt“. Odpowiadałem: „Jedynie wyobraźnia chroni na zawsze od przesytu. Każda kobieta budzi odmienne zainteresowanie; co więcej, tę samą kobietę — jeśli przypadek postawi ją o parę lat wcześniej lub później na drodze twego życia i zechce byś ją pokochał — kocha się w odmienny sposób. Ale kobieta z sercem, nawet kochając cię, obraziłaby jedynie twą dumę swemi pretensjami do równości. Twój sposób posiadania kobiet zabija wszystkie inne przyjemności życia; sposób werterowy zstokrotnia je“.
Smutny ten dramat dobiega końca. Widzimy, jak don Juan, w miarę jak się starzeje, ma pretensję za własny przesyt do wszystkiego, tylko nie do siebie. Widzimy, jak, nękany żrącą go trucizną, rzuca się na wsze strony, nieustannie zmieniając przedmioty. Ale, mimo świetnych pozorów, wszystko kończy się dlań jedynie zmianą męczarni; nuda spokojna albo nuda gorączkowa: oto jedyny wybór jaki mu zostaje.
Wreszcie odkrywa i uświadamia sobie tę nieszczęsną prawdę. Od tej chwili, zastaje mu jedna tylko rozkosz: dać uczuć swą władzę i czynić jawnie zło dla zła. Oto ostatni stopień jego chronicznej niedoli; żaden poeta nie ośmieli się dać jej wiernego obrazu, prawdziwy ten wizerunek obudziłby grozę.
Ale można mieć nadzieję, iż człowiek wyższy wróci się z tej nieszczęsnej drogi, istnieje bowiem sprzeczność na dnie don Juana. Przyjąłem, że jest wysoce inteligentny, inteligencja zaś wiedzie do odkrycia cnoty na drodze do świątyni chwały[56]. La Rochefoucauld[57], który znał się na miłości własnej i który w życiu był raczej wszystkiem niż niezdarą-gryzipiórkiem[58], powiada: „Rozkoszą w miłości jest kochać; więcej szczęścia daje namiętność którą się odczuwa, niż ta którą się budzi“.
Szczęście don Juana, to tylko próżność, oparta, to prawda, na okolicznościach stworzonych mocą wielkiej zręczności i energji; ale musi on czuć, że najmniejszy generał który wygra bitwę, najmniejszy prefekt który zarządza depertamentem, doznają większej rozkoszy od niego. Szczęście natomiast księcia de Nemours kiedy pani de Cleves[59] mówi mu że go kocha, przewyższa, sądzę, szczęście Napoleona pod Marengo.
Miłość don Juana jest czemś w rodzaju namiętności do polowania. Jestto potrzeba działania, czerpiąca podnietę wciąż w nowym przedmiocie i wciąż wystawiająca na próbę nasze talenty.
Miłość werterowa jest niby uczucie studenta piszącego tragedję: nie, tysiąc razy więcej. Jestto nowy cel w życiu, do którego wszystko się ściąga i który zmienia oblicze wszystkiego. Namiętna miłość ukazuje oczom człowieka całą naturę z jej wzniosłemi horyzontami, niby nowość odkrytą wczoraj. Dziwi się, że nigdy nie spostrzegł niezwykłego widowiska, które się przed nim rozpościera. Wszystko jest nowe, żywe, wszystko w najwyższym stopniu zajmujące. Człowiek, który kocha, widzi ukochaną kobietę na tle każdego krajobrazu; kiedy robi sto mil aby ją ujrzeć na chwilę, każde drzewo, każda skała mówią mu o niej w odmienny sposób i odsłaniają mu w niej coś nowego. Zamiast przepychu tego czarodziejskiego widowiska, don Juan potrzebuje, aby zewnętrzne przedmioty, mające dlań cenę jedynie wedle swej użyteczności, nabrały smaku przez nową miłostkę.
Miłość na sposób Wertera kryje osobliwe rozkosze, po roku lub dwóch, gdy kochanek ma, można rzec, już tylko jedną duszę z przedmiotem kochania, i to, rzecz dziwna, nawet wzgardzony — przez ukochaną. Cobądź robi lub widzi, pyta sam siebie: „Coby powiedziała ona, gdyby była ze mną? Cobym ja jej powiedział o tym widoku Casa-Lecchio?“ Mówi do niej, słucha jej odpowiedzi, śmieje się z jej żartów. O sto mil od niej i pod brzemieniem jej gniewu, chwyta się na takiej myśli: „Leonora była bardzo wesoła dziś wieczór“. Budzi się: „Ależ, mój Boże, powiada sobie z westchnieniem, w domu obłąkanych trzymają mniejszych warjatów odemnie“.
— Niecierpliwisz mnie, powiada przyjaciel, któremu odczytuję tę uwagę; przeciwstawiasz bezustanku człowieka zakochanego don Juanowi, a nie w tem rzecz. Miałbyś słuszność wówczas, gdyby można dowoli wzbudzić w sobie miłość. Ale, w razie obojętności, co począć?
— Zostają miłostki bez okrucieństwa. Okrucieństwo rodzi się zawsze z małej duszy, która potrzebuje upewnić się o własnej wartości.
Idźmy dalej. Don Juanom musi być bardzo ciężko pogodzić się ze stanem duszy, o którym mówiłem przed chwilą. Prócz tego że nie mogą go widzieć ani czuć, nadto rani ich próżność. Omyłką ich życia jest złudzenie, iż zdobędą w dwa tygodnie to, co człowiek bezmiernie zakochany uzyskuje ledwie w pół roku. Opierają się na doświadczeniach poczynionych kosztem tych nieboraków, którzy nie mają ani warunków podobania się kiedy odsłonią serce przed tkliwą kobietą, ani też inteligencji potrzebnej do roli don Juana. Nie chcą widzieć, że to co zyskują, choćby od tej samej kobiety, to nie to samo.

L’homme prudent sans cesse se mefie,

C’est pour cela que des amants trompeurs
Le nombre est grand. Les dames que l’on prie
Font soupirer longtemps les serviteurs,

Qui n’ont jamais été faux de leur vie.
Mais du trésor qu’elles donnent enfin

Le prix n’est su que du coeur qui le goûte;
Plus on l’achète et plus il est divin;

Le los d’amour na vaut que ce qu’il coûte.
[60]
Nivernais, Le Trobadour Guillaume de la Tour, III, 342..

W przeciwieństwie do don Juanów, prawdziwą miłość można porównać z odludną, stromą i uciążliwą drogą, która zaczyna się wprawdzie w czarownych gajach, ale niebawem gubi się wśród okrzesanych skał, zgoła nie pociągających dla pospolitych oczu. Pomału, droga zapuszcza się w wysokie góry, w ciemny las, którego olbrzymie drzewa, tamując światło gęstwą strzelających w niebo wierzchołków, niecą grozę w duszach niezahartowanych na niebezpieczeństwa.
Nabłądziwszy się ciężko niby w bezkresnym labiryncie, który mnogiemi zakrętami drażni miłość własną, naraz — nowy zakręt, i znajdujemy się w nowym świecie, w rozkosznej dolinie Kaszmiru z Lalla Rookh.
W jakiż sposób don Juanowie, którzy nie zapuszczają się nigdy w tę drogę lub robią na niej najwyżej kilka kroków, mogliby sądzić o widnokręgach, które ukazuje z końcem podróży?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Widzisz tedy, że niestałość jest dobrą rzeczą:

Nowości chcę, zmiany za wszelką cenę.

— Dobrze, drwisz sobie z przysiąg i uczciwości. Czego szukamy w odmianie? oczywiście rozkoszy.
Ale rozkosz, którą znajdujemy przy ładnej kobiecie, pożądanej przez dwa tygodnie a posiadanej przez kwartał, inna jest, niż rozkosz, którą nam daje kochanka pożądana przez trzy lata a posiadana przez dziesięć lat.
Jeśli nie piszę zawsze, to dlatego, iż mówią, że starość, nadwerężając nasze organy, czyni nas niezdolnymi do kochania; co do mnie, nie wierzę temu. Kochanka, stawszy się twą serdeczną przyjaciółką, daje ci inne rozkosze, rozkosze starości. To kwiat, który był różą rano, w porze kwitnienia, wieczorem zaś, kiedy już nie pora na róże, zmienia się w rozkoszny owoc[61].
Pani naszego serca, upragniona przez trzy lata, jest istotnie panią w całem znaczeniu tego słowa; przystępujemy do niej ze drżeniem; powiedziałbym zaś don Juanom, że człowiek, który drży, nie nudzi się. Rozkosze miłości są zawsze proporcjonalne do obawy.
Klęską niestałości jest nuda; klęską namiętnej miłości — rozpacz i śmierć. Widzi się rozpacze miłosne, paple się o nich; ale nikt nie zwraca uwagi na starych zużytych rozpustników, którzy zdychają z nudów, a od których roi się w Paryżu.
„Więcej ludzi strzela sobie w łeb z miłości niż z nudów“. — Bardzo wierzę; nuda odbiera wszystko, nawet odwagę zabicia się.
Są charaktery, zdolne znaleźć rozkosz jedynie w rozmaitości. Ale człowiek, który wynosi pod niebiosy szampana kosztem bordo, powiada jeno mniej lub więcej wymownie: „Ja wolę szampańskie“.
Każde z tych win ma swoich stronników, i wszyscy mają słuszność, jeśli znają dobrze siebie samych i jeśli chwytają szczęście, lepiej dostrojone do ich organów[62] i przyzwyczajeń. Sprawę zmienności osłabia to, że wszyscy głupcy opowiadają się, z braku odwagi, po jej stronie.
Lecz, ostatecznie, każdy człowiek, jeśli chce sobie zadać trud zgłębienia samego siebie, ma swój ideał; toteż zdaje mi się, że zawsze jest nieco śmieszne chcieć kogoś nawracać.

RÓŻNE FRAGMENTY.


RÓŻNE FRAGMENTY

Pod tym tytułem, który chciałbym uczynić jeszcze skromniejszym, zgromadziłem wybór, niezbyt surowo dokonany pośród kilkuset kart do igry, na których znalazłem po parę wierszy ołówkiem. Często to, co trzeba — z braku innego prostszego miana — nazwać oryginałem, składa się z rozmaitych świstków zapisanych ołówkiem: Lisio spajał te ćwiartki woskiem, aby ich nie przepisywać. Mówił mi raz, że, po godzinie, żadna notatka nie zdawała mu się godną przepisywania. Zaznaczam to, w nadziei że mi to starczy za usprawiedliwienie powtarzań.

I

Wszystkiego można nabyć w samotności, wyjąwszy charakteru.

II

Nienawiść, miłość i skąpstwo, oto trzy namiętności najczęstsze, a jeżeli dodać grę, prawie jedyne w Rzymie w r. 1821.
Mieszkańcy Rzymu wydają się zrazu źli; są poprostu bardzo nieufni i obdarzeni wyobraźnią rozpalającą się za najlżejszym pozorem.

Jeżeli popełnią niegodziwość bez potrzeby, to jak człowiek znękany strachem, który sili się dodać sobie otuchy, próbując swej fuzji.
III

Gdybym powiedział, tak jak myślę, że dobroć jest znamiennym rysem paryżan, lękałbym się obrazić ich.
„Nie chcę być dobry“.

IV

Oznaką rodzącej się miłości jest, że wszystkie przyjemności i wszystkie utrapienia płynące z innych namiętności i z innych potrzeb człowieka, tracą natychmiast swoją władzę.

V

Pruderja jestto rodzaj skąpstwa, najgorszy ze wszystkich.

VI

Mieć silny charakter, znaczy mieć długie i pewne doświadczenie zawodów i nieszczęść życia. Wówczas pragnie się mocno, lub nie pragnie się wcale.

VII

Miłość taka jaka istnieje w wielkim świecie, to miłość walki, miłość gry.

VIII

Nic tak nie zabija miłości, jak wybuchy prawdziwej miłości u partnera.

Contessina L.... Forli, 1819.
IX

Wielka wada kobiet, najbardziej rażąca dla mężczyzn godnych tego miana. W zakresie uczuć, opinja nie wznosi się powyżej pospolitości; kobiety zaś czynią opinję najwyższym sędzią swego życia; czynią to nawet kobiety najniepospolitsze, i często bezwiednie, zgoła myśląc i mówiąc wręcz przeciwnie.

Brescia, 1819.
X

Prozaiczny, to nowy wyraz, który niegdyś wydawał mi się śmieszny, bo trudno o coś chłodniejszego niż nasze poezje. Jeżeli istnieje od pięćdziesięciu lat jakiś żar we Francji, to z pewnością w prozie.
Ale, ostatecznie, contessina L. używała słowa prozaiczny, lubię tedy je pisać.
Określenie to znajduje się w Don Kiszocie oraz w idealnym kontraście pana i giermka. Pan, wysoki i blady: giermek tłusty i rumiany. Pierwszy — wcielenie heroizmu i dwornośoi; drugi — samolubstwa i służalstwa. Pierwszy nadziany romansowemi i czułemi ideałami; drugi — wzór życiowego sprytu, zbiornik roztropnych przysłów. Pierwszy, wciąż karmiący swą duszę bohaterskiemi i awantumiczemi rojeniami; drugi przeżuwający jakiś stateczny plan, w którym nie omieszkał wziąć w rachubę wszystkich małych, niskich i samolubnych drgnień ludzkiego serca.
W chwili gdy pierwszemu powinnaby otworzyć oczy katastrofa jego wczorajszych urojeń, już zaprzątają go nowe zamki na lodzie.
Trzeba mieć prozaicznego męża a romantycznego kochanka.
Marlborough miał duszę prozaiczną; Henryk IV, zakochany w pięćdziesiątym roku w młodej księżniczce, która nie zapomniała o jego wieku, miał serce romantyczne[63]. Mniej jest dusz prozaicznych wśród szlachty niż wśród ludu.
Wada handlu: czyni prozaicznym.

XI

Nic bardziej zajmującego niż miłość; w niej wszystko jest nieprzewidziane, a osoba działająca jest ofiarą. Nic bardziej płaskiego niż miłostka, gdzie wszystko jest rachubę, jak we wszystkich prozaicznych sprawach życia.

XII

Pod koniec wizyty, zawsze się traktuje zalotnika lepiej niżby się chciało.

L...., 2 listopada 1818.
XIII

Mimo wszelką genialność, stanowisko zawsze działa na parweniusza. Tak Rousseau, kochający się we wszystkich damach które spotkał, i płaczący z upojenia dlatego że książę de L..., jeden z najbardziej płaskich dworaków owego czasu, raczył skierować swą przechadzkę na lewo zamiast na prawo, aby odprowadzić imć pana Coindet, przyjaciela Russa[64].

L..., 3 maja 1820.
XIV
Rawenna, 23 stycznia 1820.

Kobiety tutejsze otrzymują wychowanie jedynie życiowe: matka nie sili się ukryć przed dwunasto lub piętnastoletnią córką swoich miłosnych rozpaczy lub uniesień. A pamiętajmy, że, w tym szczęśliwym klimacie, wiele kobiet trzyma się doskonale do lat czterdziestu pięciu, a większość wychodzi za mąż w ośmnastym.
Tak np. pani Valchiusa, powiadała wczoraj o Lampugnanim: „Och, to był człowiek stworzony dla mnie, on umiał kochać“, etc., etc., i długo ciągnęła tę rozmowę w obecności córki, bardzo rozbudzonej czternasto czy piętnastoletniej panienki, którą wodziła na sentymentalne przechadzki z tym kochankiem.
Niekiedy młode panienki uczą się doskonałych zasad: np. pani Guamacci, wykładająca swoim dwóm córkom, oraz dwom panom, którzy byli u niej z pierwszą i jedyną wizytą, w którym momencie godzi się ukarać niewiernością przewiny kochanka. Zasady te rozwijała przez dobre pół godziny i popierała znajomemi im przykładami (np. pani Cercara na Węgrzech).

XV

Sangwinik, prawdziwy Francuz (pułkownik Mathis), zamiast się dręczyć nadmiarem uczuć d la Rousseau, kiedy ma schadzkę nazajutrz wieczór, maluje sobie wszystko różowo aż do szczęsnej chwili. Tego rodzaju ludzie niebardzo są zdolni do namiętnej miłości, zmąciłaby ich luby spokój. Powiem nawet, iż porywy jej wydałyby się im może nieszczęściem, a przynajmniej czuliby się upokorzeni swą nieśmiałością.

XVI

Większość światowych ludzi — przez próżność, przez nieufność czy przez obawę cierpienia — pozwala sobie kochać kobietę dopiero po jej oddaniu się.

XVII

Bardzo wrażliwe dusze potrzebują kobiety łatwej, dla dodania odwagi krystalizacji.

XVIII

Kobieta bierze za głos opinji zdanie lada głupca lub fałszywej przyjaciółki, która się narzuci jako wyraz opinji.

XIX

Jest rozkosz w tem, aby tulić w objęciach kobietę, która wam zrobiła wiele złego, która była długo waszą okrutną nieprzyjaciółką i gotowa być nią jeszcze. Rozkosze francuskich oficerów w Hiszpanji, w r. 1812.

XX
Trzeba być samotnikiem, aby czuć własne serce i aby kochać; ale trzeba być światowcem, aby mieć powodzenie w miłości.
XXI

Wszystkie spostrzeżenia Francuzów o miłości są dobrze napisane, ścisłe, nie przesadzone, ale odnoszą się jedynie do lekkich afektacji, powiadał sympatyczny kardynał Lante.

XXII

Wszystkie odruchy miłości w komedji Goldoniego Inamorati są wyborne, wyraźne, dość silne; ale styl i myśli odpychają swą wstrętną płaskością: to przeciwieństwo komedji francuskiej.

XXIII

Młodzież z r. 1822. Poważne usposobienie, czynna natura, to znaczy poświęcenie teraźniejszości dla przyszłości; nic tak nie podnosi duszy jak zdolność i przyzwyczajenie do takich poświęceń. Więcej widzę możliwości wielkich uczuć w r. 1832 niż w r. 1772.

XXIV

Temperament żółciowy, kiedy się nie przejawia zbyt odpychająco, może najbardziej ze wszystkich zdolny jest pociągnąć i przykuć wyobraźnię kobiet. Jeżeli temperament żółciowy nie ujawnia się w pięknych okolicznościach, jak Lauzun u Saint-Simona (Pamiętniki, tom V, 380), trudno się do niego przyzwyczaić. Ale, skoro raz kobieta chwyci się na len charakter, musi ją porwać. Tak, nawet dziki i fantastyczny Balfour (Old Mortality). Jestto dla nich przeciwieństwo prozaiczności.

XXV
„W miłości wątpi się często o tem, w co się najmocniej wierzy“. (La Rochefoucauld, 355). W każdej innej namiętności, nie wątpimy już o tem, cośmy raz przyjęli za udowodnione.
XXVI

Wiersze wymyślono na to, aby wesprzeć pamięć. Później zachowano je, aby pomnożyć przyjemność widokiem pokonanej trudności. Zachowywać je dziś w dramacie, to resztka barbarzyństwa.
Przykład: (regulamin kawaierji, ułożony wierszem przez pana de Bonnay.

XXVII

Podczas gdy jakiś zazdrosny zalotnik karmi się nudą, skąpstwem, nienawiścią i zatrutemi i zimnemi namiętnościami, ja spędzam szczęśliwą noc marząc o niej, o niej która się znęca nade mną przez nieufność.

XXVIII

Jedynie wielka dusza waży się na styl prosty; dlatego Rousseau wlał tyle retoryki w Nową Heloizę, co sprawia że w trzydziestym roku życia nie da się jej czytać.

XXIX

„Największym wyrzutem, jaki moglibyśmy sobie czynić, jest niewątpliwie to, że pozwalamy ulatywać, nakształt marzeń sennych, pojęciom honoru i sprawiedliwości, które od czasu do czasu budzą się w naszem sercu“.

Sand. List z Jeny, marzec 1819.
XXX

Uczciwa kobieta bawi na wsi, spędza godzinę w cieplarni z ogrodnikiem; ludzie, którzy zawiedli się na niej, krzyczą że ogrodnik jest jej kochankiem.
Co na to odpowiedzieć? W teorji rzecz jest możliwa. Mogłaby rzec: „Mój charakter mówi za mnie, zważcie obyczaje mego całego życia“; ale te rzeczy porówni są niewidzialne i dla złych nie chcących nic widzieć i dla głupców niezdolnych nic widzieć.

Salviati. — Rzym, 23 lipca 1819.
I

Widziałem, jak ktoś odgadł, że jego rywal jest kochany, ów zaś nie spostrzegł tego z przyczyny swej miłości.

I

Im szaleniej człowiek kocha, tem większy gwałt musi sobie zadać, aby się narazić na możliwość gniewu ukochanej biorąc ją za rękę.

I

Retoryka śmieszna, ale, nawspak retoryce Russa, natchniona szczerą namiętnością: Pamiętniki pana de Maubreuil, list Sanda.

I
Naturalność.

Widziałem — tak mi się zdawało — tego wieczora tryumf naturalności w młodej osobie, która, coprawda, ma, jak sądzę, wiele charakteru. Ubóstwia swego kuzyna, to mi się zdaje oczywiste, i musiała sobie uświadomić stan swego serca. Kuzyn ów kocha ją; ale, ponieważ jest z nim bardzo poważna, myśli że ona go nie lubi i daje się pociągnąć sympatji, jaką mu ojawia Klara, młoda wdowa, przyjaciółka Melanji. Sądzę że się z nią ożeni; Melanja widzi to i cierpi tak jak może cierpieć dumne serce, przepełnione mimo swej woli gwałtownem uczuciem. Wystarczyłoby jej zmienić nieco zachowanie; ale uważa, że sprzeniewierzyć się na chwilę naturalności byłoby podłością, któraby zaciężyła nad całem jej życiem.

Medjolan
XXXV

Safo widziała w miłości jedynie szał zmysłów lub rozkosz fizyczną oczyszczoną przez krystalizację. Anakreon szukał w niej zabawy dla zmysłów i umysłu. Zamało było w starożytności bezpieczeństwa, aby pełna miłość mogła kwitnąć.

XXXVI

Wystarczy mi poprzedzający fakt, aby się śmiać z ludzi wynoszących Homera nad Tassa. Miłość istniała za Homera, i nie zbyt daleko od Grecji.

XXXVII

Uczuciowa kobieto, jeśli chcesz wiedzieć, czy ubóstwiany mężczyzna kocha cię prawdziwie, zbadaj młodość swego kochanka. Każdy niepospolity człowiek był zrazu, stawiając pierwsze kroki w życiu, śmiesznym zapaleńcem lub człowiekiem nieszczęśliwym. Charakter wesoły i równy, łatwy do uszczęśliwienia, nie może zdobyć się na żar jakiego łaknie twoje serce.
Namiętnością zowię jedynie miłość doświadczoną w długich nieszczęściach i to nieszczęściach których powieściopisarze nie opisują, których zresztą nie mogą opisać.

XXXVIII

Silne postanowienie zmienia natychmiast bezmiar nieszczęścia w stan znośny. Wieczorem po przegranej bitwie człowiek umyka co sił na zdrożonym koniu; słyszy galop ścigających go jeźdźców. Naraz zatrzymuje się, zsiada, podsypuje skałkę u karabinu i pistoletów i postanawia się bronić. Natychmiast przestaje widzieć śmierć, a widzi krzyż Legji.

XXXIX

Obyczaje angielskie. Około r. 1730, kiedy my mieliśmy już Woltera i Fontenelle‘a, wymyślono w Anglji maszynę oddzielającą ziarno od plew; robi się to zapomocą koła poruszającego powietrze; ale w tym biblijnym kraju chłopi orzekli, iż bezbożne jest sprzeciwiać się woli Opatrzności i sprowadzać sztuczny wiatr, zamiast modlić się o wiatr potrzebny dla oczyszczenia zboża i czekać chwili naznaczonej przez Boga Izraela. Porównaj z chłopem francuskim[65].

XL

Niema wątpienia, że szaleństwem jest poddawać się namiętnej miłości. Niekiedy wszakże lekarstwo działa zbyt energicznie. Młode Amerykanki w Stanach Zjednoczonych są tak wzrosłe w pojęciach rozsądku, że miłość, ten kwiat życia, nieznany tam jest młodym. W Bostonie można bezpiecznie zostawić młodą pannę z pięknym codzoziemcem i być pewnym, że ona myśli jedynie o majątku swego przyszłego.

XLI

We Francji, mężczyźni którzy postradali żonę, są smutni; wdowy przeciwnie wesołe i szczęśliwe. Istnieje u kobiet przysłowie na temat szczęśliwości tego stanu. Niema tedy równości w umowie małżeńskiej.

XLII
Ludzie szczęśliwi w miłości mają wyraz skupiony, co dla Francuza znaczy smutny.
XLIII

I .powszechniej się ktoś podoba, tem płyciej się podoba.

XLIV

Wpływ pierwszego dziecięctwa sprawia, że przejmujemy namiętności naszych rodziców, nawet gdy te namiętności zatruwają nasze życie (Duma Leonory).

XLV

Najczcigodniejsze źródło dumy kobiecej, to obawa aby się nie poniżyć w oczach kochanka zbyt pośpiesznym krokiem, lub postępkiem który mógłby mu się wydać mało kobiecy.

XLVI

Prawdziwa miłość czyni myśl o śmierci częstą, łatwą, wolną od grozy; — prosty przedmiot porównania, cena którą dałoby się za wiele rzeczy.

XLVII

Ileż razy wykrzyknąłem w pełni swego hartu: „Gdyby mi ktoś strzelił w łeb, podziękowałbym mu przed zgonem, o ilebym zdążył!“ Na hart wobec ukochanej osoby można się zdobyć jedynie kosztem miłości.

S. Luty 1820.
XLVIII
Nie potrafiłabym kochać, mówiła mi pewna młoda kobieta; Mirabeau i Listy do Zofji zraziły mnie do wielkich dusz. Te nieszczęsne listy przeżyłam wręcz osobiście. — Niech pani szuka tego, czego nie spotyka się w powieściach; niech dwa lata stałości przed oddaniem się upewnią cię o sercu kochanka.
XLIX

Miłość lęka się śmieszności. Śmieszność niemożebna we Włoszech: co jest w dobrym tonie w Wenecji, śmieszne jest w Neapolu, nic zatem nie jest śmieszne. Przytem nie potępia się tam niczego co sprawia przyjemność. Oto co zabija głupkowaty honor oraz połowę komedyj.

L

Dzieci władają zapomocą łez, a kiedy na nie nie zważać, robią sobie umyślnie coś złego. Młode kobiety zaciekają się w punkcie honoru.

LI

Jest to prawda pospolita, i dlatego właśnie zaniedbana, mianowicie iż wrażliwość duszy staje się z każdym dniem rzadsza, a inteligencja pospolitsza.

LII
Duma kobieca.

Widziałem jej uderzający przykład; ale, ściśle wziąwszy, aby dać o nim dobre pojęcie, trzebaby piętnastu stronnic. Gdybym miał odwagę, wolałbym raczej zanotować następstwa tego com widział niezbicie. Niepodobna mi tedy podzielić się swojem przeświadczeniem. Za wiele drobnych okoliczności. Duma ta jest przeciwieństwem próżności francuskiej. O ile mogę sobie przypomnieć, jedynem dziełem, w którem widziałem jej zarys, to ustęp z Pamiętników pani Roland, gdy opowiada swoje dziecinne myśli z czasów panieńskich.

LIII

We Francji, większość kobiet nie dba zupełnie o młodego człowieka, dopóki z niego nie zrobią zarozumialca i błazna. Wówczas dopiero może pogłaskać ich próżność. (Duclos).

Modena 1820.
LIV

Zillietti powiadał mi o północy u miłej marchesiny R....: „Nie pójdę na obiad do San-Michele (nazwa gospody); wczoraj powiedziałem parę konceptów, rozmawiałem wesoło z C***, mogłoby to ściągnąć na mnie uwagę“.
I nie myślcie, aby Zilietti był głupiec lub tchórz. Jest to dorzeczny i bardzo bogaty obywatel tego ¡szczęsnego kraju.

LV

W Ameryce godny podziwu jest rząd a nie społeczeństwo. Gdzieindziej, to rząd czyni zło. Zamienili role w Bostonie; rząd uprawia tam obłudę, aby nie razić społeczeństwa.

LVI

Kiedy we Włoszech młode dziewczęta kochają, poddają się całkowicie natchnieniu przyrody. Conajwyżej wspomagają się paroma trafnemi zasadami, których nabyły podsłuchując pod drzwiami.
Jakgdyby przypadek chciał aby wszystko tutaj sprzyjało naturalności, nie czytują romansów, dla tej prostej przyczyny że ich tu niema. W Genewie i we Francji, przeciwnie, szesnastolatki kochają się aby przeżywać romans i pytają same siebie przy każdym postępku, niemal przy każdej łzie: „Czy nie jestem podobna do Julji d’Etanges?“.

LVII
Mąż młodej kobiety, ubóstwianej przez kochanka, którego ona trzyma zdala i ledwie dopuszcza do ucałowania ręki, posiada co najwyżej grube zadowolenie fizyczne, tam gdzie ów kochanek znalazłby rozkosze i upojenia najżywsze na ziemi.
LVIII

Prawa wyobraźni są jeszcze tak mało znane, że przyjmuję następujący pogląd, który zresztą może jest błędny.
Sądzę, iż można rozróżnić dwa rodzaje wyobraźni:
1. Wyobraźnię płomienną, porywczą, samorzutną, wiodącą wprost do czynu, trawiącą się własnym ogniem i omdlewającą, skoro odwlec czyn bodaj o jedną dobę, jak u Fabia. Główną jej cechą jest niecierpliwość: wścieka się na wszystko czego nie może osiągnąć. Widzi zewnętrzne okoliczności, ale rozogniają ją one tylko, wchłania je w siebie i obraca natychmiast na rzecz namiętności.
2. Wyobraźnia, która rozpala się stopniowo, zwolna, ale która zczasem nie widzi już zewnętrznych okoliczności i dochodzi do tego, że zajmuje się i karmi jedynie własną namiętnością. Ten ostatni rodzaj wyobraźni kojarzy się doskonale z ciężkością a nawet ubóstwem myśli. Sprzyja stałości. To większość dziewcząt niemieckich umierających na swą miłość i na suchoty. Tego smutnego widoku, tak częstego z tamtej strony Renu, nie spotyka się nigdy we Włoszech.

LIX

Nałogi wyobraźni. Francuza istotnie razi ośm zmian dekoracji na jeden akt tragedji. Przyjemność oglądania Makbeta niemożliwa jest dla tego człowieka; pociesza się potępiając Szekspira.

LX

We Francji, prowincja, we wszystkiem co tyczy kobiet, jest o czterdzieści lat za Paryżem. W Corbeil, pewna mężatka mówiła mi, że odważyła się przeczytać jedynie pewne ustępy z Pamiętników Lauzuna. Tak cielęca głupota mrozi mnie, nie umiem już na to rzec ani słowa; to ona sama jest książką którą się rzuca.

Brak naturalności, wielka wada kobiet na prowincji. Ich obfite i wdzięczne gesty. Te, które grają pierwsze skrzypce w miasteczku, gorsze od innych.
LXI

Goethe, lub każdy inny genjalny Niemiec, ceni pieniądze tyle ile są warte. O majątku trzeba myśleć póty, póki się niema sześciu tysięcy franków renty; poczem nie należy już o tem myśleć. Głupiec natomiast nie pojmuje korzyści tego aby czuć i myśleć jak Goethe; całe życie czuje tylko przez pieniądze i myśli tylko o pieniądzach. Dzięki mechanizmowi tego dwugłosu, ludzie prozaiczni mają w świecie coś w rodzaju przewagi nad wielkiemi sercami.

LXII

W Europie, żądzę podnieca skrępowanie; w Ameryce osłabia ją swoboda.

LXIII

Jakaś manja dyskutowania ogarnęła młodzież i odciąga ją od miłości. Rozstrząsając czy Napoleon był pożyteczny dla Francji, pozwalają mijać wiekowi kochania. Nawet wśród tych którzy chcą być młodzi, krawaty, ostrogi, marsowe miny, mizdrzenie się, sprawiają, iż chłopiec zapomina spojrzeć na młodą dziewczynę która mija go z tak skromną minką i której niedostatek nie pozwala wychodzić do miasta częściej niż raz na tydzień.

LXIV

Usunąłem rozdział o Skromnisi i kilka innych.
Rad jestem, że znalazłem w pamiętnikach Horacego Walpole następujący ustęp:
THE TWO ELISABETHS. Let us compare the daughters of two ferocious men, and see which was sovereign of a civilised nation, which of a barbarous one. Both vere Elisabeths. The daugther of Peter (of Russia) was absolute yet spared a competitor and a rival; and thought the person of an empress had sufficient allurements for as many of her subjects as she choose to honour with the communication. Elisabeth of England could neither forgive the claim of Mary Stuart nor her charms, but ungenerously emprisoned her (as George IV Napoleon), when imploring protection, and without the sanction of either despotism or law sacrificed many to her great and little jealousy. Yet this Elisabeth, piqued herself on chastity; and while she practised every ridiculous art of coquetery to be admired at an unseemly age, kept off lovers whom she encouraged, and neither gratified her awn desires nor their ambition. Who can help prefering the honest, open-hearted barbarian empress?[66].

Lord Oxfords Memoirs.
LXV
Bliskość może zniweczyć krystalizacje. Urocza szesnastoletnia panienka zakochała się w przystojnym rówieśniku, który co wieczór, o zmierzchu, przechadzał się pod jej oknami. Matka zaprasza go na tydzień na wieś. Lekarstwo było śmiałe, przyznaję, ale panienka miała duszę romansową, młodzieniec był nieco głuptas; po trzech dniach miała go dosyć.
LXVI

Ave Maria (twilight) we Włoszech, to gadzina tkliwości, zadumy i melancholji: wrażenie spotęgowane dźwiękiem pięknych dzwonów.
Godziny rozkoszy, wiążące się ze zmysłami jedynie wspomnieniem.

LXVII

Pierwsza miłość młodego człowieka wchodzącego w świat rodzi się zazwyczaj z ambicji. Rzadko przedmiotem jej jest młoda panienka łagodna, miła, niewinna. Jak drżeć, uwielbiać, jak się czuć w obecności bóstwa? Młodzieniec pragnie kochać istotę, której przymioty podnosiłyby go we własnych oczach. Dopiero na schyłku życia wraca się smętnie do kochania tego co niewinne i proste, zwątpiwszy o tem co wzniosłe. Między temi krańcami jest prawdziwa miłość, która myśli tylko o sobie.

LXVIII

Wielkich dusz nikt się nie domyśla, kryją się; zazwyczaj na zewnątrz przebija jedynie nieco dziwactwa. Więcej jest wielkich dusz, niżby się mniemało.

LXIX

Cóż za chwila, pierwszy uścisk dłoni ukochanej! Jedyne szczęście, któreby można z tem porównać, to upojenie władzy, którem królowie i ministrowie rzekomo gardzą. To szczęście ma też swoją krystalizacją, wymagającą chłodniejszej i rozsądniejszej wyobraźni. Pomyślcie człowieka, którego przed kwadransem Napoleon mianował ministrem.

LXX
Natura dała Północy siłę a Południowi lotność, powiadał mi słynny Jan Müller, w Kassel w ar. 1808.
LXXI

Nic fałszywszego nad tę maksymę: „Nikt nie jest bohaterem dla swego lokaja“, lub raczej nic prawdziwszego w sensie monarchicznym: bohater sztuczny, jak Hipolit w Fedrze. Desaix, naprzykład, byłby bohaterem nawet dla swego lokaja (nie wiem coprawda czy go miał), i bardziej jeszcze dla lokaja niż dla kogo innego. Bez dobrego tonu i nieodzownej domieszki komedji, taki Turenne albo Fenelon byliby Desaixami.

LXXII

Oto bluźnierstwo. Ja, Holender, śmiem rzec, że Francuzi nie znają prawdziwej przyjemności rozmowy ani teatru: zamiast odpoczynku i swobody, to praca. W liczbie utrudzeń które przyśpieszyły śmierć pani de Stael, wymieniano trudy rozmowy w ciągu ostatniej zimy[67].

LXXIII

Napięcie nerwów słuchu dla usłyszenia każdej nuty, dość dobrze tłumaczy fizyczną rozkosz muzyki.

LXXIV

Ladacznice najbardziej upadla przeświadczenie — ich własne i ogółu — że one czynią coś bardzo złego.

LXXV

Ostrzeż, w czasie odwrotu armji, włoskiego żołnierza o jakiemś bezcelowem niebezpieczeństwie, podziękuje ci i będzie się go starał uniknąć. Ukaż, przez ludzkość, to samo niebezpieczeństwo Francuzowi, będzie myślał że go wyzywasz i przez punkt honoru rzuci się w nie naoślep. Gdyby śmiał, starałby się zadrwić z ciebie.

Gyat, 1812.
LXXVI

Wszelka najużyteczniejsza myśl, jeśli ją można wyrazić jedynie w bardzo prostych słowach, spotka się nieodzownie we Francji ze wzgardą. Nigdy Wzajemne nauczanie, gdyby je wynalazł Francuz, nie byłoby się przyjęło. Zupełnie przeciwnie we Włoszech.

LXXVII

O ile kochasz jakąś kobietę lub o ile wyobraźnia twoja nie jest zbyt zużyta, jeżeli ona popełni tę niezręczność, że opowie ci, pewnego wieczora, tkliwym i wzruszonym głosem: „Niech pan przyjdzie jutro w południe, będę sama“; nie będziesz mógł spać, nie będziesz zdolny myśleć już o niczem, ranek będzie ci męczarnią; wreszcie godzina bije, masz uczucie że każde uderzenie wstrząsa ci przeponę.

LXXVIII

W miłości, dzieląc się pieniędzmi, pomnaża się miłość; dając je, zabija się miłość.
Oddala się doraźne nieszczęście, a na przyszłość dotkliwą obawę braku, albo też stwarza się wyrachowanie i poczucie rozdziału, niweczy się sympatję.

LXXIX
(Msza w Tuillerjach, 1811).

Ceremonje dworskie z obnażonemi piersiami kobiet, które wystawiają je niby oficerowie swoje uniformy, nie sprawiając już tem żadnego wrażenia, przywodzą mimowoli na myśl sceny z Aretina.
Widzi się, co świat czyni z interesu pieniężnego, aby się przypodobać jednemu człowiekowi; widzi się cały tłum działający gromadnie bez moralności, a zwłaszcza bez namiętności. Wszystko to, połączone z obecnością kobiet bardzo wygorsowanych, o złym wyrazie i sardonicznym uśmiechu dla wszystkiego co nie jest osobistym interesem płatnym w gotowiźnie użycia, daje wrażenie scen z życia galer, i odsuwa wszelki skrupuł płynący z cnoty lub wewnętrznego zadowolenia.
Widziałem jak, wśród tego wszystkiego, poczucie osamotnienia nastraja tkliwe serca do miłości.

LXXX

Dusza zajęta zwalczaniem fałszywego wstydu nie może odczuwać rozkoszy. Rozkosz jest zbytkiem: aby się nim sycić, trzeba aby nic nie groziło bezpieczeństwu, które jest koniecznością.

LXXXI

Oznaka miłości, której nie umieją udać kobiety interesowne. Czy istnieje prawdziwa radość z pojednania? lub czy myśli się tylko o jego korzyściach?

LXXXII

Biedni ludzie zapełniający pustelnie trapistów, to nieszczęśnicy, którzy nie mieli odwagi się zabić. Wyłączam, oczywiście, przełożonych, którzy mają tę przyjemność że są przełożonymi.

LXXXIII

Nieszczęściem jest poznać włoską piękność: człowiek staje się niewrażliwy. Poza Italją, woli się towarzystwo mężczyzn.

LXXXIV
Przezorność włoska zmierza do zachowania życia, a to dopuszcza grę wyobraźni. (Patrz wersję o śmierci słynnego komicznego aktora Pertica, 24 grudnia 1821). Przezorność angielska, cała ściągająca się do gromadzenia lub zachowania potrzebnych pieniędzy, wymaga przeciwnie ciągłej drobiazgowości, która paraliżuje wyobraźnię. Zauważcie, iż daje ona równocześnie ogromną siłę pojęciu obowiązku.
LXXXV

Bezgraniczna cześć dla pieniędzy, wielka i główna wada Anglika i Włocha, mniej daje się uczuć we Francji, sprowadza się zaś do właściwych rozmiarów w Niemczech.

LXXXVI

Kobiety francuskie, ile że nigdy nie oglądały szczęścia prawdziwej namiętności, nie są zbyt wybredne co do swego domowego szczęścia oraz co do swego codzień.

Compiegne.
LXXXVII

„Mówi mi pan o ambicji jako o środku przeciw nudzie, powiadał Kamieński; otóż, cały czas kiedy galopowałem co wieczór dwie mile aby odwiedzić księżnę w Kaliszu, znajdowałem się przy boku despoty, którego czciłem, który miał w swej mocy całe moje szczęście oraz zadowolenie wszystkich mych możebnych pragnień“.

Wilno, 1812.
LXXXVIII

Doskonałość w szczegółach form i stroju, wielka dobroć, brak polotu, baczność na setkę codziennych drobnostek, niezdolność zajmowania się dłużej niż trzy dni jednem i tem samem wydarzeniem: oto ładny kontrast z surowym purytanizmem, z biblijnem okrucieństwem, ścisłą uczciwością, nieśmiałą i obolałą miłością własną, powszechnym cant’em; i oto dwa pierwsze narody świata!

LXXXIX
Skoro wśród monarchiń zdarzyła się Katarzyna II, czemu wśród mieszczaństwa nie miałby się znaleźć żeński Samuel Bernard lub Lagrange?
XC

Alviza nazywa karygodnym brakiem delikatności pisać listy miłosne do kobiety którą ubóstwiasz, a która, patrząc na ciebie tkliwie, przysięga ci, że cię nie pokocha nigdy.

XCI

Największemu filozofowi, jakiego mieli Francuzi, brakowało tego, aby żył w jakiemś alpejskiem odludziu, w jakiejś pustelni, i aby stamtąd rzucił swoją książkę w Paryż, nie zjawiając się tam nigdy osobiście. Widząc Helwecjusza tak prostym i zacnym, ludzie wypiżmowani i sztuczni, jak Suard, Marmontel, Diderot, nie mogli uwierzyć że to jest wielki filozof. Byli szczerzy, lekceważąc jego głęboki rozum; — przedewszystkiem, był prosty, grzech nie do darowania we Francji; następnie, człowieka — nie książkę — plamiła jedna słabość: przywiązywał ogromną wagę do tego co we Francji nazywa się sławą, chciał być w modzie u współczesnych, jak Balzac, Voiture, Fontenelle.
Rousseau miał za wiele wrażliwości a za mało rozsądku, Buffon za wiele obłudy w swoim botanicznym ogrodzie, Wolter za wiele dzieciństw w głowie, aby móc ocenić zasadę Helwecjusza.
Filozof ów popełnił tę małą niezręczność, że nazwał ową zasadę interesem, zamiast dać jej ładne miano rozkoszy[68]; ale co myśleć o zdrowym rozsądku całej literatury, którą zdoła zbałamucić tak drobna usterka?
Przeciętny rozumny człowiek, książę Eugenjusz Sabaudzki naprzykład, byłby, na miejscu Regulusa, został spokojnie w Rzymie, gdzie drwiłby sobie z głupoty kartagińskiego senatu; Regulus wraca! Książę Eugenjusz poszedłby za swoim interesem, jak Regulus za swoim.
Prawie we wszystkich okolicznościach, dostojna dusza widzi możliwość czynu, o którym dusza pospolita nie ma nawet pojęcia. Skoro tylko możliwość tego czynu objawi się duszy dostojnej, interesem jej jest spełnić go.
Gdyby nie wykonała czynu który jej się objawił, gardziłaby sobą; byłaby nieszczęśliwa. Człowiek ma obowiązki wedle miary swego ducha. Zasada Helwecjusza jest słuszna, nawet w najszaleńszych porywach miłosnych, nawet w samobójstwie. Jest przeciw naturze ludzkiej, jest niemożliwe, aby człowiek nie czynił zawsze i w każdej chwili życia tego, co w danym momencie jest możliwe i co mu sprawia największą przyjemność.

XCII

Mieć silny charakter, znaczy doświadczyć wpływu drugich na samego siebie; zatem trzeba tych drugich.

XCIII
Miłość u starożytnych.

Nie ogłoszono drukiem pośmiertnej korespondencji miłosnej dam rzymskich. Petronjusz napisał uroczą książkę, ale odmalował jedynie rozpustę.
Po Dydonie[69] i po drugiej sielance Wergilego, nie mamy, w przedmiocie miłości w Rzymie, nic ściślejszego, niż pisma trzech wielkich poetów, Owidjusza, Tibulla i Propercjusza.
Otóż, elegje Parny’ego lub list Heloizy do Abelarda przez Colardeau są to obrazy bardzo niedokładne i mgliste, gdy je porównać z kilkoma listami z Nowej Heloizy, z listami Zakonnicy portugalskiej, panny de Lespinasse, Zofji do Mirabeau, Wertera, etc., etc.
Poezja, ze swemi uświęconemi porównaniami, ze swą mitolog ją w którą poeta nie wierzy, ze swą godnością stylu à la Louis XIV i aparatem ozdóbek rzekomo poetycznych, jest o wiele niższa od prozy, gdy chodzi o to aby dać jasny i wierny obraz wzruszeń serca; a w tym zakresie wzruszyć można jedynie jasnością.
Tibullus, Owidjusz, Propercjusz lepszy mieli smak od naszych poetów: odmalowali miłość taką, jaka mogła istnieć u dumnych obywateli rzymskich; a i oni żyli za Augusta, który, zamknąwszy świątynię Janusa, starał się zmienić obywateli w uległych poddanych.
Kochanki tych trzech wielkich poetów były to kobiety zalotne, niewierne i przedajne; oni sami szukali u nich jedynie rozkoszy fizycznych i sądzę że nigdy się im nie śniło o wzniosłych uczuciach[70], jakie, w trzynaście wieków później, wzbierały w sercu tkliwej Heloizy.
Czerpię następujący ustęp z wykwintnego pisarza, znającego o wiele lepiej ode mnie poetów łacińskich:
„Świetny talent Owidjusza[71], bogata wyobraźnia Propercego, tkliwa dusza Tibulla natchnęły ich niewątpliwie poezją różnych odcieni, ale kochali oni w jednaki sposób kobiety mniej więcej jednego gatunku. Pragną, zdobywają, bywają zdradzeni, są zazdrośni, kłócą się i godzą; i znowuż oni są niewierni, uzyskują przebaczenie i odnajdują szczęście, zmącone niebawem nawrotem tych samych kolei.
„Korynna jest mężatką. Pierwsza lekcja, jaką jej daje Owidjusz, to sztuka oszukiwania męża; znaki, jakie mają sobie dawać przy nim i przy ludziach aby się porozumieć i aby ich nie zrozumiał nikt inny. Tuż potem, moment szczęścia; niebawem kłótnie i — czegoby się nikt nie spodziewał po takim galancie jak Owidjusz — zniewagi i razy; przeprosiny, łzy i przebaczenie. Zwraca się czasem do poślednich figur, do służby, do odźwiernego lubej, iżby mu otworzył w nocy; do jakiejś ohydnej staruchy, która ją psuje i uczy oddawać się za złoto staremu dozorcy-eunuchowi; do młodej niewolnicy, iżby jej doręczyła tabliczki z prośbą o schadzkę. Ona odmawia schadzki; on przeklina tabliczki, które go tak zawiodły. Niebawem, powiodło mu się lepiej: zwraca się do Jutrzenki, błagając, by nie przerywała jego szczęścia.
„Wnet obwinia się o swoje liczne zdrady, o swój pociąg do wszystkich kobiet. Rychło potem Korynna go zdradza; on nie może znieść myśli, że udzielił jej lekcyj, z których ona korzysta z innym. Zkolei znowuż Korynna jest zazdrosna; unosi się jak kobieta bardziej porywcza niż tkliwa; oskarża go o miłostki z młodą niewolnicą. On przysięga że nie, a zarazem pisze do tej niewolnicy; Korynna miała słuszność w swoim gniewie! Jak mogła się dowiedzieć? Czem się zdradzili? Prosi niewolnicy o nową schadzkę. Jeśli mu odmówi, grozi, że wszystko odsłoni przed Korynną. Żartuje z przyjacielem ze swej podwójnej miłości, z utrapień i rozkoszy jakie mu ona daje. Wkrótce potem zajmuje go wyłącznie Korynna. Należy cała do niego. On opiewa swój tryumf, jakby to było pierwsze jego zwycięstwo. Po kilku wydarzeniach, które, z wielu przyczyn, należy pominąć milczeniem, oraz po kilku innych które przytaczać byłoby zbyt rozwlekłe, okazuje się, że mąż Korynny stał się zbyt pobłażliwy. Nie jest zazdrosny; niepodoba się to kochankowi, który grozi mu, że rzuci jego żonę, jeśli nie będzie zazdrosny jak wprzódy. Mąż spełnia to życzenie aż nadto; każe strzec Korynny tak pilnie, że Owidjusz nie może się do niej zbliżyć. Skarży się na ten dozór który sam wywołał, ale potrafi go oszukać; niestety, nie on jeden. Zdrady Korynny zaczynają się na nowo i stają się coraz częstsze; miłostki jej są tak publiczne, że jedyną łaską, o jaką Owidjusz błaga, to aby się starała łudzić go bodaj troszkę i aby mniej jawnie okazywała się tem czem jest. Oto obyczaje Owidjusza i jego kochanki, oto charakter ich miłości.
„Cyntja jest pierwszą miłością Propercego i będzie ostatnią. Ledwie dostąpił szczęścia, staje się zazdrosny. Cyntja zanadto lubi stroje; prosi ją, by unikała zbytku a kochała prostotę. On sam oddaje się niejednej rozpuście. Cyntja czeka nań; zjawia się aż rano, prosto z biesiady, pijany. Zastaje ją we śnie; przez długi czas, hałas jaki robi ani nawet jego pieszczoty nie zdołają jej zbudzić; wreszcie Cyntja otwiera oczy i czyni mu zasłużone wymówki. Przyjaciel chce go odciągnąć od Cyntji; on wysławia przed tym przyjacielem jej piękność i talenty. Zdaje się że ją straci: Cyntja ucieka z jakimś żołnierzem; będzie się tułała po obozach, godzi się na wszystko, byle żyć ze swym wojakiem. Propercjusz nie unosi się, płacze, prosi bogów aby była szczęśliwa. Nie ruszy się z domu, który ona opuściła; wyjdzie naprzeciw obcych, którzy ją widzieli; bezustannie będzie ich pytał o Cyrntję. Wzruszona tyloma dowodami miłości, porzuca żołnierza i wraca do poety. On dziękuje Apolinowi i muzom; szaleje ze szczęścia. Szczęście to mącą niebawem nowe nąpady zazdrości, przerywa je wyjazd i rozłąka. Zdała od Cyntji, myśli jedynie o niej. Jej dawne zdrady każą mu się lękać nowych. Śmierć nie przeraża go, lęka się jedynie stracić Cyntję; niech ma pewność że ona dochowa mu wiary, a zstąpi w grób bez żalu.
„Po nowych zdradach, mniemał że się wyzwolił ze swej miłości, ale niebawem znów podejmuje dawne kajdany. Maluje czarujący portret lubej, jej urody, wykwintu, stroju, jej talentów do śpiewu, poezji i tańca; wszystko pomnaża i usprawiedliwia jego miłość. Ale Cyntja, równie przewrotna jak urocza, osławia się w całem mieście tak jawnemi miłostkami, że Propercjusz nie może jej już kochać bez wstydu. Rumieni się, ale nie może się oderwać. Będzie jej kochankiem, mężem; nigdy nie będzie kochał nikogo prócz Cyntji. Rozstają się i znów wracają do siebie. Cyntja jest zazdrosna, on ją uspokaja. Nigdy nie będzie kochał innej kobiety. Istotnie, nie jedną kobietę on kocha, ale wszystkie. Nigdy mu ich nie dość; nienasycony jest w rozkoszy. Aby się opamiętał, trzeba by go Cyntja porzuciła znowu. Wówczas wybucha skargą tak żywą, jakgdyby nigdy sam nie był niewierny. Chce uciekać. Szuka zapomnienia w hulance. Upił się jak zwykle. Udaje, że zgraja amorów spotyka go i sprowadza do stóp Cyntji. Po pojednaniu, nowe burze. Przy wieczerzy, Cyntja, rozpalona winem jak on, wywraca stół, tłucze mu puhar o głowę; on jest zachwycony! Nowe zdrady każą mu wreszcie skruszyć ten łańcuch; chce wyjechać; puści się w podróży po Grecji; układa plan podróży; ale wyrzeka się zamiaru, aby się stać przedmiotem nowych zniewag. Cyntja nie poprzestaje już na tem że go zdradza; czyni go pośmiewiskiem rywali; ale dosięga ją choroba, umiera. Umierając, wymawia mu jego zdrady, kaprysy, opuszczenie w jakiem ją zostawił w ostatnich chwilach, i przysięga iż ona sama, mimo pozorów, była mu zawsze wierna. Takie są obyczaje i przygody Propercjusza i jego kochanki; takie są w streszczeniu dzieje ich miłości. Oto kobieta, jaką zmuszony był kochać człowiek z duszą Propercjusza.
„Owidjusz i Propercjusz byli często niewierni, ale nigdy niestali. Są to dwaj ujarzmieni rozpustnicy, którzy zbaczają często to tu, to tam w swoich kaprysach, ale wracają zawsze by podjąć swe kajdany. Korynna i Cyntja mają rywalki we wszystkich kobietach; osobliwie nie mają żadnej. Jeśli miłość poetów jest płocha, muza ich jest wierna; żadne inne imię prócz Korynny i Cyntji nie pojawia się w ich wierszach. Tibullus, kochanek i poeta nader tkliwy, mniej od tamtych gorący i namiętny, nie jest równie stały. Trzy piękności są, jedna po drugiej, przedmiotem jego uczuć i poezji. Pierwsza Delja, najsławniejsza i najbardziej ukochana. Tibullus stracił majątek, ale zostaje mu wieś i Delja: niech ją posiada w zaciszu sielskiem, niechaj, oddając ducha, może utulić w dłoni rękę Delji, niech ona idzie płacząc za jego pogrzebem, — nie ma ponadto innych pragnień. Delję trzyma pod strażą zazdrosny mąż. Tibullus wedrze się do jej więzienia mimo stróżów i potrójnych ryglów. Zapomni w jej ramionach o wszelkiej zgryzocie. Kiedy jest chory, zaprząta go jedynie Delja; zagrzewa ją, by zawsze była czysta, aby gardziła złotem, aby użyczała tylko jemu tego co od niej uzyskał. Ale Delja nie słucha tej rady. Sądził, że zniesie jej wiarołomstwo; ale to jest ponad jego siły: błaga o litość Delji i Wenery. Szuka lekarstwa w winie: nadaremnie; nie może ani ukoić swych żalów, ani wyleczyć się z miłości. Zwraca się do męża Delji, zwiedzionego jak on; odsłania mu wszystkie podstępy, jakiemi ona się posługuje aby wabić i widywać swych kochanków. Jeżeli mąż nie umie jej pilnować, niech ją powierzy jemu: on potrafi odpędzić gachów i ochronić od ich zasadzek tę, która znieważa ich obu. Uspokaja się, wraca do niej, przypomina sobie matkę Delji, która wspomagała ich miłowanie; wspomnienie dobrej kobiety otwiera jego serce dla tkliwych uczuć i niebawem winy Delji idą w niepamięć. Ale rychło dopuszcza się ona cięższych błędów. Dała się ująć złotu i podarkom, oddaje się innemu, wielu innym. Tibullus zrywa wkońcu haniebne kajdany i żegna ją na zawsze.
„Wstępuje w służby Nemezis i też nie więcej tam znajduje szczęścia; ona kocha jedynie złoto, mało dba o poezję i dary genjuszu. Nemezis, kobieta chciwa, oddaje się temu kto ofiaruje najwięcej; on przeklina jej chciwość, ale kocha ją, nie może żyć bez jej miłości. Stara się ją zmiękczyć za pomocą wzruszających obrazów. Nemezis straciła młodą siostrę; poeta pójdzie płakać na jej grobie i powierzy swe zgryzoty niemym popiołom. Cienie siostry pogniewają się o łzy, które Nemezis wyciska mu z oczu. Niechaj nie lekceważy ich gniewu: żałosny obraz siostry zmąciłby w nocy jej sen... Ale te smutne wspomnienia doprowadzają Nemezis do łez. Tibullus nie chce nawet szczęścia za tę cenę...
„Trzecią jego kochanką jest Neera. Długo cieszy się jej miłością; prosi bogów jedynie o to, aby mógł z nią żyć i umierać; ale cona odjeżdża, niema jej. Myśli jedynie o niej, prosi bogów tylko o nią; widzi we śnie Apollina, który mu oznajmia, że Neera go rzuca. Nie chce wierzyć w ów sen; nie mógłby przeżyć tego nieszczęścia, a wszakże nieszczęście to jest prawdą. Neera jest niewierna; jeszcze raz go porzucono. Taki był charakter i los Tibulla, taka jest dość smutna opowieść jego potrójnej miłości.
„W nim zwłaszcza przeważa łagodna melancholja, która nawet rozkoszy daje uroczy odcień smutku i marzenia. Jeżeli był w starożytności poeta, który wkładał w miłość duszę, to Tibullus; ale te odcienie uczuć, które wyraża tak dobrze, są w nim; nie myśli — tak samo jak tamci dwaj — odcieni tych szukać lub budzić ich w kochance. Jej wdzięk, uroda, oto co go rozpala; pieszczota jej, to wszystko czego pragnie i po czem rozpacza; jej przedajność, przewrotność, jej ucieczka, oto co go dręczy. Ze wszystkich tych kobiet, wsławionych wierszami trzech wielkich poetów, Cyntja wydaje się najgodniejszą kochania. Talenty łączą się u niej z innemi powabami; uprawia śpiew, poezję; ale, mimo tych darów dość częstych u kurtyzan pewnej klasy, niewiele więcej warta jest od innych. Rozkosz, złoto i wino, oto co ją wabi; a Propercjusz, który jedynie parę razy chwali w niej owo zamiłowanie do sztuk, ulega, w swej namiętności, przemocy zgoła innej potęgi“.
Ci wielcy poeci, to były zapewne najtkliwsze i najsubtelniejsze dusze swojej epoki, a oto co kochali i jak kochali! Trzeba tu usunąć na bok względy literackie. Szukam jedynie dokumentu epoki, jak, za dwa tysiące lat, powieść p. Ducray-Duminil będzie dokumentem naszych obyczajów.

XCIV

Jeden z moich wielkich żalów, to że nie mogłem widzieć Wenecji z r. 1760[72]; zdaje się, że cały szereg szczęśliwych okoliczności skupił na tej małej przestrzeni formę rządu i pojęcia najbardziej sprzyjające szczęściu człowieka. Słodka rozkosz dawała wszystkim szczęście bez wysiłku. Nie było wewnętrznych walk i nie było zbrodni. Pogoda była na wszystkich obliczach, nikt nie silił się wydać bogatszy niż był, obłuda nie wiodła do niczego. Wyobrażam sobie, że to musiało być zupełne przeciwieństwo Londynu z r. 1822.

XCV

Jeżeli brak osobistego bezpieczeństwa zastąpimy słuszną obawą braku pieniędzy, ujrzymy że Stany Zjednoczone, w stosunku do namiętności której monografję próbujemy oto pisać, podobne są wielce do starożytności.
Mówiąc o mniej lub więcej niedoskonałych zarysach namiętnej miłości, jakie nam zostawili starożytni, widzę że zapomniałem o miłościach Medei w Argonautach. Wergili skopjował je w swojej Dydonie. Porównajcie to z miłością taką, jaka jest w nowoczesnej powieści: Dziekan z Killerine naprzykład.

XCVI

Mieszkaniec Rzymu odczuwa piękność natury i sztuki ze zdumiewającą siłą, głębią i trafnością; ale niech spróbuje rozumować o tem co odczuwa tak mocno, litość bierze słuchać.
Może to stąd, że uczucie posiada od natury, a logikę od rządu.
Widzi się natychmiast, czemu sztuki piękne, poza Włochami, są jedynie lichym żartem; rozprawiają o nich lepiej, ale ogół nic nie czuje.

XCVII
Londyn, 20 listopad 1821.

Bardzo rozumny człowiek, przybyły wczoraj z Madras, powiedział mi w dwugodzinnej rozmowie to, co ja tu streszczam w dwudziestu wierszach:
„Owa ponurość, która z niewiadomej przyczyny ciąży nad angielskim charakterem, wnika tak głęboko w serca, że, na krańcu świata, w Madras, kiedy Anglik może uzyskać kilka dni wakacyj, opuszcza corychlej bogate i kwitnące Madras, aby się rozerwać nieco we francuskiem miasteczku Pondichéry, które, bez bogactw i prawie bez handlu, kwitnie pad ojcowskim rządem pana Dupuy. W Madras pije się burgunda po trzydzieści sześć franków; ubóstwo Francuzów z Pondichéry sprawia, że w najwytworniejszych towarzystwach za chłodniki starczy duża szklanka wody. Ale zato ludzie się tam śmieją“.
Obecnie, większa panuje wolność w Anglji niż w Prusach. Klimat jest ten sam co w Królewcu, Berlinie, Warszawie, miastach, które bynajmniej nie odznaczają się smutkiem. Klasy robotnicze mniej tam mają bezpieczeństwa, a piją równie mało wina co w Anglji; są też o wiele gorzej ubrane.
Arystokracja w Wenecji i w Wiedniu nie jest smutna.
Widzę tylko jedną różnicę: w krajach wesołych mało się czyta Biblji i kwitnie tam miłość. Proszę mi wybaczyć, że wracam często do dowodu, który mi się wydaje nie dosyć przekonywujący. Pomijam dwadzieścia faktów w tym samym sensie.

XCVIII

Widziałem świeżo w pięknym zamku pod Paryżem młodego człowieka, bardzo przystojnego, inteligentnego, bogatego, liczącego niespełna dwadzieścia lat; przypadek sprawił, że był tam przez dłuższy czas prawie sam na sam z ośmnastoletnią panną, ładną, utalentowaną, wykształconą i również bardzo bogatą. Któżby się nie spodziewał gwałtownej miłości? Nic a nic; oba te ładne stworzenia odznaczały się taką dawką próżności, że każde zajmowało się jedynie sobą i wrażeniem jakie ma sprawić.

XCIX

Przyznaję, nazajutrz po wielkim czynie[73], wściekła pycha wtrąciła ten naród we wszelakie błędy i głupstwa. Oto wszakże rys, który nie pozwala mi wymazać pochwał, jakie oddawałem niegdyś tym spadkobiercom średniowiecza.
Najładniejsza kobieta w Narbonie jestto Hiszpanka, ledwie dwudziestoletnia, żyjąca bardzo zacisznie z mężem, również Hiszpanem, spensjonowanym oficerem. Oficer ten musiał niedawno spoliczkować jakiegoś furfanta: nazajutrz, w miejscu spotkania, furfant widzi nadchodzącą młodą Hiszpankę. Nowa powódź pretensjonalnych bredni: „Nie, doprawdy, to okropne! jak pan mógł powiedzieć swojej żonie? pani przychodzi udaremnić pojedynek! — Przychodzę pana pogrzebać“, odparła młoda Hiszpanka.
Szczęśliwy mąż, który może wszystko powiedzieć żonie! Wynik nie zadał kłamu tym dumnym słowom. Postępek ten uchodziłby w Anglji za mocno nieprzyzwoity. Oto jak fałszywa przyzwoitość uszczupla to niewiele szczęścia, które istnieje na ziemi.

C

Miły staruszek Donezan powiadał wczoraj: „W mojej młodości, i długo jeszcze w moje lata męskie (miałem w roku 89 pięćdziesiąt lat!) kobiety nosiły pudrowane włosy.
„I przyznam się panu, że kobieta bez pudru budzi we mnie odrazę; w pierwszej chwili mam wrażenie że to pokojówka, która nie miała czasu dokończyć tualety“.
Oto jedyny argument przeciw Szekspirowi, a na rzecz trzech jedności[74].

Jeżeli młodzież będzie czytała tylko La Harpe’a, upodobanie w wielkich pudrowanych perukach, takich jak je nosiła Marja Antonina, może jeszcze potrwać kilka lat. Znam także ludzi którzy gardzą Corregiem i Michałem Aniołem, a pan Donezan jest niewątpliwie człowiekiem bardzo światłym.
CI

Zimna, odważna, wyrachowana, nieufna, mędrkująca, zawsze obawiająca się dać porwać komuś kto mógłby z niej sobie drwić pokryjomu, wolna od wszelkiego zapału, nieco zazdrosna o ludzi którzy widzieli wielkie rzeczy przy boku Napoleona, — oto młodzież tegoczesna, bardziej warta szacunku niż sympatji. Pchała ona z konieczności rząd w objęcia lewego centrum. Ten charakter młodzieży objawia się nawet u rekrutów, z których każdy wzdycha jedynie do końca służby.
Wszelkie wychowanie, umyślne czy przypadkowe, urabia ludzi na pewien okres życia. Epoka Ludwika XV mieściła w dwudziestym piątym roku najpiękniejszy moment swoich wychowanków[75].
Dzisiejsi młodzi ludzie najkorzystniej będą się przedstawiali koło czterdziestki; stracą nieufność i pretensje a zyskają swobodę i wesołość.

CII

Dyskusja między człowiekiem dobrej wiary a panem z Akademji.
„W ciągu tej dyskusji z Akademikiem, wciąż Akademik ratował się prostowaniem drobnych dat i podobnych błahostek; ale co się tyczy konsekwencyj i istotnej oceny rzeczy, wciąż przeczył lub udawał że nie rozumie naprzykład że Neron był okrutnikiem, lub Karol II wiarołomcą. Otóż jak dowieść takich rzeczy, lub, dowodząc ich, jak nie zagmatwać ogólnej dyskusji i nie stracić wątku?
„Taki sposób dyskusji spotykałem zawsze między ludźmi z których jeden szuka jedynie prawdy i postępu, drugi faworów władcy lub stronnictwa, oraz chwały pięknego mówienia. I uważałem za wielkie oszukaństwo i stratę czasu, aby człowiek dobrej wiary parał się dysiputą z pp. Akademikami“ (Dzieła ucieszne Wita Allarda z Voiron).

CIII

Jedynie drobna część sztuki szczęścia jest ścisłą wiedzą, drabiną na której człowiek ma pewność iż wznosi się wciąż o szczebel: mianowicie ta, która zależy od formy rządu (a i to jest teorja, gdyż Wenecjanie z r. 1770 byli szczęśliwsi niż mieszkańcy Filadelfji dziś).
Pozatem, sztuka szczęścia jest jak poezja; mimo udoskonalenia wszystkiego, Homer, przed dwoma tysiącami siedmset lat, miał więcej talentu niż lord Byron.
Czytając uważnie Plutarcha, dochodzę do wniosku, że ludzie byli szczęśliwsi na Sycylji za czasu Diona — mimo że nie znali drukami ani mrożonego ponczu — niż my umiemy być szczęśliwi dzisiaj.
Wolałbym być Arabem z piątego wieku niż Francuzem z dziewiętnastego.

CIV

Nie dla owego złudzenia, które rodzi się i umiera co sekundę, chodzi się do teatru, ale aby mieć sposobność pokazania sąsiadowi, lub bodaj samemu sobie (jeżeli, na złość, nie ma się sąsiada), że się czytało gruntownie La Harpe’a i że się ma wyrobiony smak. Młodzież kosztuje w ten sposób rozkoszy starych pedantów.

CV

Kobieta należy z prawa do mężczyzny, który ją kocha i którego ona kocha nad życie.

CVI
Krystalizacji nie mogą wzbudzić ludzie szablonowi; najniebezpieczniejsi rywale, to ludzie najbardziej inni.
CVII

W społeczeństwie bardzo wysoko rozwiniętem, miłość sercem jest równie naturalna jak miłość fizyczna u dzikich.

Metylda.
CVIII

Gdyby nie odcienie, posiadanie ubóstwianej kobiety nie byłoby szczęściem, a nawet byłaby niemożliwe.

L... 7 października.
CIX

Skąd pochodzi nietolerancja stoików? Z tego samego źródła co nietolerancja dewotów. Są zgryźliwi, bo walczą przeciw naturze, bo zmuszają się do wyrzeczeń i cierpią. Gdyby zechcieli szczerze zbadać przyczyny swej nienawiści do tych co głoszą zasady mniej surowe, musieliby (przyznać, że rodzi się ona z tajemnej zawiści o szczęście, którego sobie wzbronili bez wiary w nagrodę, któraby stanowiła odszkodowanie za ich ofiarę.

Diderot.
CX

Kobiety zgryźliwe mogłyby spytać same siebie, czy wierzą szczerze, iż droga, którą obrały, wiedzie do szczęścia. Czy w sercu skromnisi niema tchórzostwa, połączonego z odrobiną niskiej zemsty? Obacz gorycz pani Deshoulières na schyłku życia. (Notatka pana Lemontey).

CXI

Niema nic pobłażliwszego nad szczerą cnotę, bo niema nic szczęśliwszego; ale nawet samej mistress Hutchinson brak jest pobłażliwości.

CXII

Bezpośrednio po tem szczęściu idzie szczęście kobiety młodej, ładnej, łatwej, która nie robi sobie wyrzutów. W Messynie mówiono źle o contessinie Vicenzella: „Cóż chcecie? powiadała; jestem młoda, wolna, bogata, może niebrzydka. Życzę tego samego wszystkim kobietom w Messynie“. Owa urocza kobieta, która nie chciała mi być czem innem jak tylko przyjaciółką, to ta sama, która dała mi poznać lube poezje księdza Melli w djalekcie sycylijskim; rozkoszne poezje, mimo że jeszcze popsute mitologją.

CXIII

Publiczność paryska ma pewien kres uwagi, mianowicie trzy dni; po upływie tego czasu, dajcie jej śmierć Napoleona lub skazanie Berangera na dwa miesiące więzienia, najzupełniej to samo wrażenie, lub to samo poczucie nietaktu człowieka, któryby wspomniał o tem czwartego dnia. Czy każda wielka stolica musi być taka, lub czy to wynika z paryskiej dobroci i lekkomyślności? Dzięki arystokratycznej dumie i obolałej nieśmiałości, Londyn jest jedynie zbiornikiem pustelników. To nie stolica. Wiedeń, to poprostu oligarchia dwustu rodzin, otoczonych stupięćdziesięcioma tysiącami rękodzielników lub domowników na ich usługach; to również nie stolica. Neapol i Paryż, jedyne dwie stolice. (Wyciąg z Podróży Birkbecka, str. 371).

CXIV

Gdyby istniała epoka, w której, wedle pospolitych teoryj nazwanych rozsądnemi przez przeciętnych ludzi, więzienie mogłoby być znośne, to niewątpliwie ta, kiedy, po kilkoletniem zamknięciu, jedynie miesiąc lub dwa dzielą od chwili wypuszczenia na wolność. Ale krystalizacja rozrządza inaczej. Ostatni miesiąc jest cięższy niż ostatnie trzy lata. Pan d’Hotelans widział w domu karnym w Melun, jak wielu więźniów odsiadujących oddawna karę, doszedłszy ostatnich miesięcy dzielących ich od dnia swobody, umierało z niecierpliwości.

CXV

Nie mogę się oprzeć przyjemności przepisania listu, pisanego złą angielszczyzną przez młodą Niemkę. Jest tedy faktem, że istnieje stała miłość i że genialni ludzie to nie sami Mirabeau. Klopstock, wielki poeta, uchodził w Hamburgu za człowieka mogącego się podobać; a oto co jego młoda żona pisze do serdecznej przyjaciółki:
After having seen him two hours, I was obliged to pass the evening in a company, which never had been so wearisome to me. I could not speak, I could not play; I thought I saw nothing but Klopstock; I saw him the next day and the following and we were very seriously friends. But the fourth day he departed. It was a strong hour the hour of his departure! He wrote soon after and from that time our correspondence began to be a very diligent one. I sincerely believed my love to be friendship. I spoke with my friends of nothing but Klopstock, and showed his letters. They raillied at me and said I was in love. I raillied then again, and said that they must have a very friendshipless heart, if they had no idea of friendship to a man as well as to a woman. Thus it continued eight months, in which time my friends found as much love in Klopstock’s letters as in me. I perceived it likewise, but I would not believe it. At the last Klopstock said plainly that he loved; and I startled as for a wrong thing; I answered that it was no love, but friendship, as it was what I felt for him; we had not seen one another enough to love as if love must have more time than friendship) etc.[76].

Correspondence of Richardson, t. III, str. 147.
CXVI

Na zawsze ¡prawne są tylko te związki, które kojarzyła prawdziwa miłość.

M...
CXVII

Aby być szczęśliwą przy swobodzie obyczajów, trzeba prostoty, którą spotyka się w Niemczech, we Włoszech, ale nigdy we Francji.

Księżna de C...
CXVIII

Przez pychę, Turcy pozbawiają żony wszystkiego, co mogłoby dać pokarm krystalizacji. Żyję od trzech miesięcy wśród narodu[77], gdzie, przez pychę, ludzie utytułowani dojdą niebawem do tego samego.
Ludzie nazywają wstydem wymagania pychy doprowadzonej przez arystokrację do szaleństwa. Jak odważyć się na uchybienie wstydowi? Toteż, jak w Atenach, inteligentni ludzie wybitnie ciągną do kurtyzan, to znaczy do kobiet, które jawny błąd postawił poza komedjami wstydu (Życie Foxa).

CXIX

W wypadku miłości zatamowanej przez zbyt szybkie zwycięstwo, widziałem, jak u tkliwych natur krystalizacja sili się wytworzyć potem. Ona powiada ze śmiechem: „Nie, nie kocham cię“.

CXX

Obecne wychowanie kobiet, dziwaczna mięszanina pobożnych ćwiczeń i zmysłowych piosenek (di piacer mi balza il cor z Gazza ladra), jest rzeczą doskonale obliczoną na odpędzenie szczęścia. Wychowanie to wydaje najbardziej pomylone głowy. Pani de R..., która lękała się śmierci, umarła świeżo, dla tego że ją bawiło wyrzucać lekarstwa przez okno. Te biedne kobieciątka biorą niedorzeczność za wesołość, dlatego że wesołość ma często pozory niedorzeczności. To tak jak Niemiec, który objawia temperament tem, że się rzuca z okna.

CXXII

Pospolitość, gasząc wyobraźnię, ścina mnie natychmiast śmiertelną nudą; np. dziś wieczór, gdy urocza hrabina K.... pokazywała mi listy swoich kochanków, które mnie uraziły swą pospolitością.

Forli, 17 marca. Henryk.

Wyobraźnia nie była zgaszona; była zbłąkana i, pod wpływem wstrętu, rychło przestała sobie odtwarzać gruboskórność tych płaskich amantów.

CXXII
Rojenia metafizyczne.
Belgirate, 26 października 1816.

Skoro tylko prawdziwa miłość spotyka przeszkody, rodzi z wszelkiem prawdopodobieństwem więcej niedoli niż szczęścia; myśl ta może nie być prawdą dla tkliwej duszy, ale jest oczywistością dla większości mężczyzn, osobliwie dla chłodnych filozofów, którzy, w zakresie namiętności, żyją niemal wyłącznie ciekawością i miłością własną.
Powiedziałem to wczoraj wieczór contessinie Fulwji, kiedyśmy się przechadzali po tarasie Isola-Bella, opodal wielkiej sosny. Odparła: „Nieszczęście odciska się w nas o wiele silniej niż rozkosz.
„Pierwszą zaletą wszystkiego co ma nam dawać rozkosz, to mocne wstrząśnienie.
„Czy nie możnaby rzec, iż, skoro życie samo składa się jedynie z wrażeń, powszechnym pędem wszystkich istot ludzkich jest uświadomienie własnego życia zapomocą najsilniejszych wrażeń? Mieszkańcy północy mają mało życia: dość spojrzeć na ich powolne ruchy. Dolce far niente Włochów, to rozkosz sycenia się wzruszeniami duszy, leżąc miękko na otomanie, rokosz niemożliwa gdy się ugania cały dzień na koniu lub w dorożce, jak Anglik lub Rosjanin. Ci ludzie umarliby na otomanie z nudów. Nie mają czemu przyglądać się w swoich duszach.
„Miłość daje najsilniejsze wzruszenia; dowodem, iż w tych momentach zapalenia (jakby powiedział fizjolog), serce tworzy owe kojarzenia wrażeń, które zdają się tak niedorzeczne filozofom Helwecjuszowi, Bulionowi i innym. Kiedyś, Luizina, pamięta pan, wpadła do jeziora, przez to że ścigała wzrokiem liść lauru opadły z drzewa na Isola-Madre (wyspy Boromejskie). Biedna kobieta wyznała mi, że, któregoś dnia, rozmawiając z nią, kochanek oskubywał gałązkę lauru, mówiąc: „Twoje okrucieństwa i oszczerstwa twojej przyjaciółki nie pozwalają mi korzystać z życia i zdobyć nieco sławy“.
„Dusza, która, pod wpływem jakiejś wielkiej namiętności, ambicji, gry, miłości, zazdrości, wojny, etc., poznała chwile lęku i bezmiar nieszczęścia, gardzi, przez niepojęty kaprys, spokojnem i sytem szczęściem. Pałacyk w malowniczem położeniu, dostatek, dobra żona, troje ładnych dzieci, mili i liczni przyjaciele, oto słaby zarys tego, co posiada nasz gospodarz, generał C..., a przecież wie pan, że, jak sam mówił, ciągnie go coś, aby pognać do Neapolu i stanąć na czele powstańców. Dusza stworzona do namiętności czuje rychło, że ją to szczęście nudzi, a może i zanurza w pospolitość. „Wolałbym, powiadał C..., abym nigdy nie był poznał gorączki wielkich namiętności i umiał się zadowolić pozorami szczęścia, którego mi codzień tak głupio winszują: i jeszcze, na domiar zgrozy, trzeba mi uprzejmie odpowiadać!“ — Ja dodaję filozoficznie: „Chce pani tysiącznego dowodu, że nie stworzyła nas dobra istota? oto rozkosz nie działa na naszą istotę ani w połowie tak silnie jak ból[78]...“ Contessina przerwała mi: „Mało jest w życiu cierpień moralnych, któreby się nie stały drogie przez wzruszenie jakie dają; jeżeli istnieje w duszy ziarnko szlachetności, rozkosz ta mnoży się stokrotnie. Człowiek skazany na śmierć w r. 1815 i ocalony przypadkiem (p. de Lavalette, naprzykład), jeżeli szedł na stracenie mężnie, musi sobie przypomnieć tę chwilę dziesięć razy na miesiąc; tchórz, który umierał płacząc i wydając rozpaczliwe krzyki (celnik Morris, wrzucony do jeziora, Rob Roy, III, 120), jeżeli również ocali się przypadkiem, może conajwyżej wspominać z przyjemnością tę chwilę jedynie z powodu tego że ocalał, a nie dla skarbów męstwa które odkrył i które odejmują mu na przyszłość wszystkie obawy“.
JA. — Miłość, nawet nieszczęśliwa, daje wrażliwej duszy, dla której rzecz wyrojona jest rzeczą istniejącą, skarby tego rodzaju rozkoszy; znajduje ona cudowne wizje szczęścia i piękności w sobie i w przedmiocie swego ukochania. Ileż razy Salviati słyszał, jak Leonora, niby panna Mars w Fałszywych zwierzeniach[79], mówiła mu ze swym czarującym uśmiechem: „Ach, tak, tak, kocham cię!“ Oto owe złudzenia, jakich rozsądny człowiek nie zazna nigdy.
FULWIA, wznosząc oczy ku niebu: — Tak dla pana i dla mnie, miłość, nawet nieszczęśliwa, byleby nasze uwielbienie dla kochanej istoty nie miało igranie, jest najwyższem szczęściem.

(Fulwia ma dwadzieścia trzy lata, jestto najsłynniejsza piękność w***; gdy tak mówiła, wznosząc oczy ku pięknemu niebu nad wyspami Boromejskiemi, wyraz jej był boski; gwiazdy zdawały się jej odpowiadać. Spuściłem oczy, nie znajdując filozoficznych kontrargumentów. Ona mówiła dalej): I wszystko to, co świat nazywa szczęściem, nie warte jest zachodów. Sądzę, że jedynie wzgarda może wyleczyć z tej namiętności; nie wzgarda zbyt silna, to byłoby męką, ale, naprzykład, dla was, mężczyzn, widzieć że wasza ubóstwiana kocha człowieka tępego i prozaicznego, lub że was poświęca dla przyjemności wykwintu i zbytku, jakie znajduje u przyjaciółki.

CXXIII

Chcieć, znaczy mieć odwagę narażenia się na przykrość; narażać się, znaczy wyzywać los, znaczy grać. Są wojskowi, którzy nie mogą istnieć bez tej gry, przez co stają się nieznośni w życiu rodzinnem.

CXXIV

Generał Teulié mówił mi dziś wieczór, że odkrył przyczynę straszliwej oschłości i jałowości jaka go ogarnia w towarzystwie kobiet wymuszonych: mianowicie późniejsze uczucie gorzkiego wstydu, że odsłonił z zapałem swą duszę wobec takich istot. (A kiedy nie mówił całą duszą, bodaj o lada głupstwie, nie miał nic do powiedzenia. Widziałem zresztą, że nie umiał znaleźć o niczem zdawkowego frazesu. Przez to, w oczach mizdrzących się kobiet, wydawał się w istocie przesadny i śmieszny. Niebo nie stworzyło go do elegancji).

CXXV

Na dworze, b...[80] jest w złym tonie, ponieważ uchodzi za przeciwną interesom władcy: b.... jest również w złym tonie w obecności młodych panien, toby im przeszkodziło znaleźć męża. Trzeba przyznać, że, j.... B.... i...., musi mu być miło, że go czczą dla takich pobudek.

CXXVI

W duszy wielkiego malarza lub wielkiego poety miłość jest boska, jako iż zstokrotnia rozkosze sztuki, której piękności są dla niego powszednim chlebem. Iluż wielkich artystów nie przeczuwa ani swej duszy ani swego genjuszu! Często myślą, że brak im talentu do rzeczy którą ubóstwiają, ponieważ nie są w zgodzie z eunuchami seraju, panami La Harpe etc.; dla tych ludzi, nawet nieszczęśliwa miłość jest szczęściem.

CXXVII

Obraz pierwszej miłości najpowszechniej wzrusza; czemu? dlatego, że jest prawie jednaki we wszystkich stanach, krajach, charakterach. Zatem ta pierwsza miłość nie jest najbardziej namiętna.

CXXVIII

Rozsądek! rozsądek! Oto co krzyczą wciąż w uszy biednemu kochankowi. W r. 1760, w najgorętszym momencie siedmioletniej wojny, Grimm pisał: „Niema wątpienia, że król pruski byłby mógł zapobiec tej wojnie przed jej wybuchem, ustępując Śląsk. Byłby uczynił bardzo rozsądnie. Ileż nieszczęść byłby oszczędził! Co może mieć wspólnego posiadanie prowincji ze szczęściem króla? Czy wielki elektor nie był szczęśliwym i szanowanym władcą, chociaż nie miał Śląska? Oto jak król mógłby postąpić, idąc za wskazaniami najzdrowszego rozsądku. Ale nie wiem czem się to dzieje, ów król byłby przedmiotem wzgardy całego świata; gdy Fryderyk, poświęcając wszystko potrzebie zachowania Śląska, okrył się nieśmiertelną chwałą.
„Syn Kromwella postąpił bezwarunkowo najroztropniej w świecie; wolał zacisze i spokój niż kłopoty i niebezpieczeństwa panowania nad ludem ponurym, zaciekłym i dumnym. Mędrcem tym gardzili współcześni i potomni, ojciec zaś jego został wielki w opinji narodów.

Piękna Pokutnica jestto wspaniały motyw hiszpańskiego teatru[81], zepsuty po angielsku i po francusku przez Otwaya i Colardeau. Kalistę zgwałcił człowiek, którego ona ubóstwia, który bywa odpychający przez swą nieokiełzaną dumę, ale którego talenty, dowcip, wdzięk, wszystko wreszcie błyszczy przemożnym urokiem. Lotario byłby zbyt luby, gdyby umiał powściągnąć te występne porywy; pozatem, odwieczna nienawiść wznosi się między jego rodem a rodziną ukochanej. Rodziny te stoją na czele dwóch stronnictw, które, w pełni średniowiecznych okropności, dzielą miasto hiszpańskie. Sciolto, ojciec Kalisty, jest głową drugiego stronnictwa, będącego w danej chwili górą; wie że Lotario odważył się targnąć na jego córkę. Słaba Kalista ugina się pod brzemieniem hańby i miłości. Ojciec jej postarał się dla swego wroga o dowództwo floty, jadącej na daleką i niebezpieczną wyprawę, w której prawdopodobnie Lotario znajdzie śmierć. W tragedji Colardeau oznajmia tę nowinę córce. Na te słowa, miłość Kalisty wydziera się jej:

O nieba!
On jedzie!... ty mu każesz!... on się godzi na to?

„Osądźcie grozę sytuacji; słowo więcej, a Sciolto przejrzy miłość do Lotaria. Oszołomiony ojciec woła:

Co słyszę?... gdzież cię niosą twe czucia zbłąkane?

Na co Kalista, opanowawszy się, odpowiada:

Nie wygnania, lecz śmierci jego pragnę, ojcze;
Niech zginie!

„Temi słowy Kalista usypia podejrzenie ojca, bez obłudy wszakże, gdyż wyraz jej uczuć jest szczery. Istnienie człowieka, którego kocha a który ją znieważył, musi zatruwać jej życie, choćby człowiek ten był na krańcu świata; jedynie śmierć jego mogłaby jej wrócić spokój, gdyby istniał spokój dla nieszczęśliwych kochanków... Niebawem Lotario ginie, a Kalista na swoje szczęście umiera.
„Oto mi wiele płaczu i krzyków dla drobnostki! — orzekli chłodni ludzie, strojący się mianem filozofów. Zuchwały i porywczy człowiek nadużywa słabości, jaką kobieta ma dla niego; niema nad czem rozpaczać, lub przynajmniej niema powodu zaprzątać się strapieniem Kalisty. Niech się poprostu oswoi z tem że należała do swego kochanka, a z pewnością nie będzie pierwszą zacną kobietą, która się pogodziła z takiem nieszczęściem[82]“.
Ryszard Kromwell, król pruski, Kalista, z naturą taką jaką niebo im dało, mogli znaleźć spokój i szczęście jedynie czyniąc tak, a nie inaczej. Postępowanie dwojga ostatnich jest wybitnie nierozsądne, a jednak się ich szanuje.

Sagan, 1813.
CXXIX

O stałości po dostąpieniu szczęścia można wróżyć jedynie wedle stałości, którą, mimo okrutnych zwątpień, zazdrości i śmiesznostek, okazał ktoś przed posiadaniem.

CXXX

Wobec kobiety rozpaczającej po śmierci kochanka zabitego na wojnie i pragnącej iść za nim, trzeba wpierw rozważyć, czy to jej postanowienie nie jest dobre; w razie zaś przeciwnym, można, zapomocą nawyku tak zadawnionego w sercu ludzkiem, uderzyć w instynkt zachowawczy. Jeśli ta kobieta ma wroga, można jej wmówić, że ten wróg uzyskał rozkaz jej uwięzienia. Jeśli ta groźba nie spotęguje w niej żądzy śmierci, pomyśli może o tem, aby się schronić dla uniknięcia więzienia. Będzie się kryła trzy tygodnie, z jednej kryjówki do drugiej; uwiężą ją i po trzech dniach się wyniknie. Wówczas znajdzie dla niej, pod przybranem mianem, schronienie w mieście bardzo odległem, możliwie najmniej podobnem do tego, w którem żyła w rozpaczy. Ale kto zechce się poświęcić, aby pocieszać istotę tak nieszczęśliwą i tak obojętną na przyjaźń?

Warszawa, 1808.
CXXXI

Uczeni akademicy sądzą o obyczajach danego narodu z języka: otóż Włochy są krajem, gdzie najrzadziej wymawia się słowo miłość, ale zawsze amicizia i avvicinar (amicizia na miłość, avvicinar na zaloty uwieńczone powodzeniem).

CXXXII

Słownik muzyczny nie istnieje jeszcze, nawet go nie zaczęto; przypadkowo jedynie znajduje się frazy, które mówią: jestem wściekły, albo kocham cię, oraz ich odcienie. Maestro znajduje te frazy jedynie wówczas, kiedy mu je podsunie kipiąca w sercu namiętność lub jej wspomnienie. Ludzie, którzy w gorących latach młodości uczą się zamiast czuć, nie mogą tedy być artystami: nic prostszego nad ten związek.

CXXXIII

Władza kobiet jest o wiele za duża we Francji, władza kobiety o wiele za szczupła.

CXXXIV
Największe pochlebstwo, jakie najgorętsza wyobraźnia zdołałaby wymyślić dla dorastającego obecnie u nas pokolenia, mającego rychło objąć w posiadanie życie, opinję i władzę, okazuje się prawdą jaśniejszą niż słońce. To pokolenie nie ma nic prowadzić dalej, ale musi wszystko stworzyć. Wielką zasługą Napoleona jest to, że oczyścił dom.
CXXXV

Chciałbym móc coś powiedzieć o pocieszaniu. Ludzie nie dosyć próbują pocieszać.
Ogólną zasadą jest, że trzeba się starać stworzyć krystalizację o ile można najodległejszą od przyczyny będącej źródłem cierpienia.
Trzeba mieć tę odwagę, aby się nieco zapuścić w anatomję dla odkrycia nieznanej zasady.
Jeżeli zajrzymy do jedenastego rozdziału dzieła pana Villerme o więzieniach (Paryż, 1820) dowiemy się, że więźniowie si maritano fra di loro[83] (termin gwary więziennej). Kobiety si maritano anche fra di loro (również żenią się między sobą) i ogółem związki ich odznaczają się wiernością, której nie widzi się u mężczyzn, a która jest wynikiem większej wstydliwości.
„U św. Łazarza, powiada p. Villerme na str. 96, w październiku r. 1803, kobieta pchnęła się kilkakrotnie nożem, ponieważ przyjaciółka rzuciła ją dla nowoprzybyłej.
„Zazwyczaj młodsza przywiązuje się do starszej“.

CXXXVI

Vivacità, leggerezza, soggetissima a prendere puntiglio, occupazione di ogni momento delle apparenze della propria esistenza agli occhi altrui: Ecco i tre gran caratteri di questa pianta che risveglia Europa nel 1808[84].
Wśród Włochów, dobrzy to ci, którzy zachowali jeszcze nieco dzikości i skłonności krwiożerczych: mieszkańcy Romanji, Kalabryjczycy, z cywilizowańszych zaś Bresseńczycy, Piemontczycy, Korsykanie.
Mieszczuch florencki jest jeszcze większy baran niż paryski.
Szpiegostwo Leopolda spodliło go na zawsze. Obacz list pana Courier o bibljotekarzu Furia i o szambelanie Puccinim.

CXXXVII

Bawi mnie, gdy widzę, jak ludzie szczerzy nie mogą się nigdy pogodzić, jak obrzucają się obelgami, myślą zaś o sobie jeszcze gorzej. Żyć, to znaczy czuć życie; to znaczy mieć silne wzruszenia. Ponieważ dla każdego indywiduum stopień tej siły jest inny, to, co jest przykre jednemu człowiekowi jako zbyt mocne, potrzebne jest drugiemu aby obudzić jego zainteresowanie. Naprzykład wrażenie że się uniknęło kuli armatniej gdy się jest w ogniu, wrażenie zapuszczania się w głąb Rosji w pościgu za tymi nowymi Partami, toż samo tragedja Szekspira i tragedja Rasyna, etc., etc.

CXXXVIII

Przedewszystkiem, rozkosz nie sprawia ani w połowie tyle wrażenia co ból; powtóre, poza tym niedoborem wzruszeń, obraz budzi conajmniej o połowę mniej współudziału co obraz niedoli. Zatem, poeci mogą malować nieszczęścia bodaj z największą siłą; trzeba im się strzec tylko jednej rafy, mianowicie przedmiotów budzących niesmak. Ale i tu, miara wrażenia zależy od monarchji lub republiki. Styl Ludwika XIV pomnożył stokrotnie ilość odrażających przedmiotów (Poezje Crabbe’go).
Przez sam fakt istnienia monarchji Ludwika XIV otoczonej szlachtą, wszystko co jest w sztuce proste, staje się gminne. Dostojna osobistość, której się rzecz pokazuje, czuje się dotknięta; jestto uczucie szczere, a więc godne szacunku.
Spójrzcie, co czuły Racine umiał wydobyć z heroicznej i tak w starożytności uświęconej przyjaźni Oresta i Pylada. Orestes tyka Pylada, a Pylades odpowiada mu dostojny Panie. I chcą, aby Racine był dla nas najbardziej wzruszającym autorem! Jeżeli kogo nie przekona taki przykład, mówmy o czem innem.

X

„Skoro tylko ma się nadzieję zemsty, zaczyna się na nowo nienawidzić... Dopiero w ostatnim tygodniu więzienia przyszła mi myśl aby uciec i złamać wiarę przyjacielowi“. (Dwa zwierzenia, jakie dziś wieczór uczynił w mej obecności morderca z dobrej sfery, który nam opowiedział całą swą historję).

Faenza, 1817.
X

Gdyby cała Europa się złożyła, nie zdobyłaby się ani na jedną z naszych dobrych książek francuskich: Listy perskie[85] naprzykład.

X

Nazywam rozkoszą wszelkie wrażenie, którego dusza woli doświadczać niż nie doświadczać[86].
Nazywam przykrością wszelkie wrażenie, którego dusza woli nie doświadczać niż doświadczać.
Jeżeli pragnę raczej usnąć niż czuć to czego doznaję, niema wątpienia że to jest przykrość. Zatem, pragnienia miłosne nie są przykrością, gdyż, aby móc marzyć dowoli, zakochany opuszcza najmilsze towarzystwo.
W miarę trwania, rozkosze fizyczne maleją, a przykrości rosną.
Co do rozkoszy duchowych, zwiększają się one lub maleją w miarę trwania, zależnie od namiętności: np. po półrocznem studjowaniu astronomji tem bardziej kocha się astronomję; po roku sknerstwa, bardziej się kocha pieniądze.
Przykrości duchowe maleję w miarę trwania; „ileż wdów szczerze strapionych pociesza się z czasem!“ Milady Waldegrave a Horacy Walpole.
Przypuśćmy, że człowiekowi w stanie obojętności zdarzy się przyjemność;
Przypuśćmy innego człowieka w stanie żywej boleści, która ustanie nagle; czy przyjemność, jaką odczuje, jest tego samego rodzaju co u pierwszego człowieka? Pan Verri powiada że tak, mnie się zdaje że nie.
Nie każda rozkosz płynie z ustania bólu.
Ktoś miał oddawna sześć tysięcy franków renty; naraz wygrywa pięćset tysięcy na loterji. Człowiek ten odzwyczaił się od pożądania rzeczy, które można mieć jedynie przy wielkim majątku. (Powiem nawiasem, że jedna z ujemnych stron Paryża, to łatwość postradania tej zdolności).
Wynajdują maszynkę do zacinania piór; kupuję ją dziś rano. Jestto dla mnie wielka przyjemność, niecierpliwiło mnie zacinanie piór; ale, ostatecznie, nie byłem nieszczęśliwy wczoraj przez brak tej maszynki. Czy Petrarka był nieszczęśliwy, że nie pijał kawy?
Zbyteczne jest określać szczęście, wszyscy je znają; naprzykład pierwsza kuropatwa którą się zastrzeli w lot w dwunastym roku życia, pierwsza bitwa, z której się wyjdzie zdrów i cały w siedmnastym.
Przyjemność, która jest tylko ustaniem przykrości, mija szybko i po kilku latach wspomnienie jej nawet nie jest miłe. Jednego z moich znajomych zranił w bok ułomek granatu w bitwie pod Moskwą; po kilku dniach groziła mu gangrena; w kilka godzin zdołano zebrać pp. Béclar, Larrey i paru cenionych chirurgów, odbyli naradę, po której oznajmili memu przyjacielowi, że nie ma gangreny. Widziałem w tej chwili jego szczęście; było ono wielkie, ale nie było czyste. Potajemnie nie wierzył aby był zupełnie poza niebezpieczeństwem; kontrolował sąd chirurgów, rozważał czy może na nich polegać. Widział jeszcze możliwość gangreny. Dziś, po ośmiu latach, kiedy mu przypomnieć tę konsultację, doświadcza przykrości: nagle staje mu przed oczyma jedno z nieszczęść jego życia.
Przyjemność spowodowana ustaniem przykrości polega: 1°, na pokonaniu wszelkich zarzutów, jakie sobie człowiek kolejno czyni;
2°. Na przeglądzie wszystkich korzyści, których miał być pozbawiony.
Przyjemność wywołana zyskiem pół miljona franków polega na przewidywaniu nowych i niezwykłych przyjemności, jakie nas czekają.
Istnieje osobliwy wyjątek: trzeba zważyć, czy ten człowiek zanadto albo zamało nawykł pożądać wielkiego majątku. Jeżeli zamało, jeżeli ma zbyt ograniczone horyzonty, będzie doświadczał jakiś czas uczucia zakłopotania.
Jeśli nawykł często pożądać majątku, wyczerpał z góry użycie nadużyciem wyobraźni.
Nieszczęście to nie zdarza się w namiętnej miłości.
Rozpłomieniona dusza nie wyobraża sobie rozkoszy największej, ale najbliższą. Naprzykład wyobrazisz sobie uścisk dłoni ukochanej, która obchodzi się z tobą obojętnie. Wyobraźnia nie jest skłonna sięgać poza to; jeśli ją gwałcić, cofa się po chwili, z obawy skalania tej którą ubóstwia.
Kiedy rozkosz przebiegła całą swą kolej, jasne jest, że popadamy w obojętność; ale ta obojętność inna jest niż poprzednia. Ów drugi stan różni się od pierwszego tem, że nie bylibyśmy już zdolni z tem samem upojeniem kosztować rozkoszy, którąśmy dopiero przeżyli.
Organy służące do jej kosztowania są zmęczone, i wyobraźnia nie ma już poprzedniej zdolności tworzenia obrazów, które byłyby miłe zadowolonym już pragnieniom.

Ale, jeżeli, w pełni rozkoszy, oderwać nas od niej, wówczas rodzi się ból.
CXLII

Zdolność do miłości fizycznej, a nawet do rozkoszy fizycznej, nie jest jednaka u obu płci. Nawspak mężczyznom, prawie wszystkie kobiety są bodaj zdolne do pewnego rodzaju miłości. Od pierwszego romansu, który kobieta czytała ukradkiem w piętnastym roku, czeka ona potajemnie na wielką namiętność. Wielka namiętność to dla niej próba jej wartości. Oczekiwanie to potęguje się koło dwudziestego roku, kiedy minęły pierwsze wzruszenia; gdy mężczyźni, zaledwie dojdą trzydziestki, uważają miłość za niemożliwą lub śmieszną.

CXLIII

Od szóstego roku życia przyzwyczajamy się szukać szczęścia na tych samych drogach co nasi rodzice. Duma matki contessiny Nelli stała się początkiem nieszczęścia tej lubej kobiety, a ona sama pogłębia je przez tę samą obłędną pychę.

CXLIV
O rodzaju romantycznym.

Piszą mi z Paryża, że widziano tam (Wystawa r. 1822) jakieś tysiąc obrazów przedstawiających tematy z Pisma św., malowanych przez malarzy, którzy nie bardzo w to Pismo wierzą, podziwianych i sądzonych przez ludzi którzy również w nie nie wierzą, i wreszcie kupowanych przez ludzi którzy też w nie nie wierzą.
Szuka się potem przyczyn upadku sztuki!
Nie wierząc w to co mówi, artysta lęka się wciąż wydać przesadny i śmieszny. W jaki sposób doszedłby do wielkości? Nic go nie pcha do niej. (Lettera di Roma, giugno 1822).

CXLV

Jednym z największych poetów, jacy, wedle mnie, pojawili się w ostatnich czasach, to Robert Burns, wieśniak szkocki, który umarł w nędzy. Miał, jako celnik, siedmdziesiąt ludwików rocznie, na siebie, żonę i czworo dzieci. Trzeba przyznać, że tyran Napoleon był wspaniałomyślniejszy wobec swego wroga Chéniera, naprzykład. Burns nie miał nic z angielskiej obłudy. Jest to natura rzymska, bez rycerskości i honoru. Brak mi tu miejsca, aby opowiedzieć jego miłość z Mary Campbell i smutny jej koniec. Zauważę jedynie, że Edynburg jest na tej samej szerokości geograficznej co Moskwa, co mogłoby naruszyć nieco moją teorję klimatów.
One of Burn’s remarks, when he first came to Edinburgh, was that between the men of rustic life and the polite world thie observed little difference, that in the former, though unpolished by fashion and unenlightened by science, he had found much observation and much intelligence; but a refined and accomplished woman was a being almost new to him, and of which he had formed a very inadequate idea[87]“.

(Londyn, 1 listopad 1821 r., t. V, str. 69).
CXLVI

Miłość jest jedyną namiętnością, która się płaci monetą z własnej mennicy.

CXLVII

Komplementy, jakiemi się karmi trzyletnie dziewczynki, są idealnym sposobem wszczepienia im najzgubniejszej próżności. Być ładną, oto główna cnota, największa zaleta w świecie. Mieć ładną suknię, znaczy być ładną.
Te głupie komplementy mają obieg jedynie wśród mieszczaństwa; dla ludzi jeżdżących karetą są one na szczęście w złym tonie, jako zbyt łatwe.

X
Loreto, 11 września 1811.

Widziałem niedawno bardzo ładny bataljon z tutejszych mieszkańców; jestto resztka czterech tysięcy ludzi, którzy poszli na Wiedeń w r. 1809. Przeszedłem szeregi z pułkownikiem i kazałem kilku żołnierzom opowiedzieć mi swoje dzieje. Oto, zaiste, cnota średniowiecznych republik, mniej lub więcej zbękarcona przez Hiszpanów[88], księży[89], i przez dwa wieki nikczemnych i okrutnych rządów, jakie kolejno plugawiły ten kraj.
Świetny honor rycerski, wzniosły i niedorzeczny, to egzotyczna roślina przywieziona dopiero od niewielu lat. Niema go ani śladu w r. 1740. Obacz de Brosses’a. Oficerowie z pod Montenotte i Rivoli mieli zbyt wiele sposobności pokazania sąsiadom prawdziwego męstwa, aby naśladować honor mało znany pod strzechami, które żołnierz z r. 1796 niedawno opuścił: ten honor wydałby się im bardzo pocieszny.

Nie było, w r. 1796, ani Legji honorowej, ani kultu jednego człowieka; ale było wiele prostoty i cnót godnych Desaixa. Honor przeszczepili do Włoch ludzie zbyt rozsądni i zbyt cnotliwi, aby mogli być bardzo świetni. Czuć, że daleko jest od żołnierzy z r. 96 wygrywających dwadzieścia bitew w ciągu roku, bez butów i ubrania, do świetnych pułków z pod Fontenoy powiadających z grzecznym ukłonem Anglikom: Panowie, bądźcie łaskawi strzelać pierwsi.
CXLIX

Przypuszczam, że o wartości jakiegoś sposobu życia trzeba sądzić wedle jego przedstawiciela: naprzykład Ryszard Lwie Serce okazał na tronie niezrównany heroizm i dzielność rycerską, a jako król był zerem.

CL

Opinja publiczna w r. 1822. Jeżeli trzydziestoletni mężczyzna uwiedzie dziewczynę piętnastoletnią, hańba spada na dziewczynę.

CLI

W dziesięć lat później, znów spotkałem hrabinę Oktawię; rozrpłakała się na mój widok; przypomniałem jej Ogińskiego. „Nie mogę już kochać“, rzekła; ja odparłem jej z poetą: How changed, how saddened, yet how elevated was her character![90].

CLII

Jak obyczaje angielskie urodziły się między r. 1688 a 1730, tak francuskie urodzą się między 1815 a 1880. Nie będzie nic piękniejszego, sprawiedliwszego, szczęśliwszego, niż stan moralny Francji około r. 1900. Obecnie jest niczem. To co jest hańbą przy ulicy Belle-Chasse, jest bohaterskim czynem przy ulicy Mont-Blanc: wśród tych wszystkich bredni, ludzie naprawdę godni wzgardy chronią się przed nią z ulicy w ulicę. Mieliśmy jeden ratunek, wolność prasy, która każdemu w końcu mówi prawdę w oczy, kiedy zaś prawda ta staje się sądem publicznym, zostaje. Wydzierają nam to lekarstwo, to opóźni nieco narodziny moralności.

CLIII

Ksiądz Rousseau był to biedny młodzieniec (1784), zmuszony uganiać od rana do wieczora po mieście, dając lekcje historji i geografji. Zakochał się w jednej z uczenie, jak Abelard w Heloizie, jak Saint-Preux w Julji; z mniejszem szczęściem zapewne, ale prawdopodobnie dość blizko szczęścia; z namiętnością nie mniejszą niż Saint-Preux, ale z duszą uczciwszą, delikatniejszą, a zwłaszcza hartowniejszą, uczynił z siebie ofiarę swej miłości. Oto co napisał, nim sobie strzelił w łeb, zjadłszy obiad w Palais-Royal bez śladu wzruszenia lub szaleństwa. List ten, dość interesujący aby go warto było przechować, skopiowano z protokółu sporządzonego przez komisarza i urzędników policji.
„Niepojęta sprzeczność istniejąca między szlachectwem mych uczuć a nikczemnością urodzenia, miłość równie gwałtowna jak niezwalczona do uroczej panienki[91], obawa aby się nie stać przyczyną jej niesławy; konieczność wyboru między zbrodnią a śmiercią, wszystko to skłoniło mnie do rozstania się z życiem. Byłem stworzony do cnoty, miałem się stać zbrodniarzem, wolałem umrzeć“. (Grimm, część trzecia, t. II, str. 495).
Oto wzniosłe samobójstwo, które byłoby wręcz niedorzeczne na tle obyczajów r. 1880.

CLIV

Daremny wysiłek: nigdy Francuzi, w zakresie sztuk pięknych, nie przekroczą tego co ładne.
Komizm, który wymaga werwy u publiczności a brio u aktora, rozkoszne żarty Palomby, grywane w Neapolu przez Casaccia, niemożliwe byłyby w Paryżu; ładne i nic ponad ładne, okrzyczane coprawda niekiedy za wzniosłe.
Widzi czytelnik, że nie spekuluję naogół na próżności narodowej.

CLV

Bardzo lubimy piękny obraz, rzekli Francuzi, i mówią prawdę; ale wymagamy — zasadniczy warunek piękności — aby malarz, malując go, stał cały czas na jednej nodze. Wiersze w utworach dramatycznych.

CLVI

O wiele mniej jest zawiści w Ameryce niż we Francji, i o wiele mniej dowcipu.

CLVII

Tyranja na wzór Filipa II tak dalece spodliła dusze od r. 1530, od którego-to czasu ciąży nad obszarem świata, że biedni pisarze włoscy nie mieli jeszcze odwagi stworzenia powieści swego kraju. A przecież, przy zasadzie naturalności, nic prostszego: trzeba mieć odwagę kopiować szczerze to co bije w oczy. Patrz kardynała Gonsalvi, rozbierającego poważnie przez trzy godziny, w r. 1822, libretto opery komicznej i powiadającego z niepokojem do maestra: „Ale pan coś za często powtarza to słowo cozzar, cozzar?[92]

CLVIII

Heloiza mówi o miłości; jakiś furfant też mówi o miłości; czy czujecie, że te rzeczy ledwie nazwę mają wspólną? To tak, jak gust do występów i miłość muzyki. Rozkosze próżności, jakie zapewnia ci twoja harfa w świetnem towarzystwie, lub upodobanie w marzeniu tkliwem, samotnem, nieśmiałem.

CLIX

Kiedy się świeżo widziało ukochaną kobietę, widok wszelkiej innej rani oczy, sprawia fizyczny ból; rozumiem czemu.

CLX

Odpowiedź na zarzut.
Zupełna swoboda i zażyłość mogą istnieć jedynie w prawdziwej namiętności; w każdym innym gatunku miłości czuje się możliwość szczęśliwego rywala.

CLXI

człowieka, który, chcąc się wyzwolić z życia, zażył truciznę, istota moralna umarła; zdumiony tem co uczynił i czego ma doświadczyć, nie zwraca już uwagi na nic: parę nielicznych wyjątków.

CLXII

Stary kapitan okrętu, wuj autora któremu przypisuję niniejszy rękopis, uważa za szczyt śmieszności zaprzątanie się przez sześćset stronic rzeczą tak błahą jak miłość. Ale ta rzecz tak błaha jest wszakże jedyną bronią, jaką można ugodzić silną duszę.
Cóż przeszkodziło, w r. 1814, panu de Maubreuil zgładzić Napoleona w lesie pod Fontainebleau? Wzgardliwe spojrzenie ładnej kobiety[93]. Cóż za różnica w losach świata, gdyby Napoleon zginął wraz z synem w r. 1814!

CLXIII

(Przepisuję ten ustęp z francuskiego listu, otrzymanego ze Znaimu, z nadmienieniem, że znam człowieka zdolnego pojąć niepospolitą kobietę, która do mnie pisze:
„Przypadek wiele znaczy w miłości. Kiedy przez rok nie czytałam nic po angielsku, byle powieść wydaje mi się urocza. Po miłości duszy prozaicznej, to znaczy ospałej i wystraszonej wszystkiem co subtelne a odczuwającej żywo jedynie to co pospolite: pieniądze, ambicję posiadania pięknych koni, pragnienia fizyczne, etc., łatwo może się wydać obrazą postępowanie człowieka o duszy porywczej, gorącej, z nieokiełzaną wyobraźnią, żyjącego tylko miłością, zapominającego o reszcie, działającego bezustanku, i to gwałtownie, gdy pierwszy dawał się jedynie prowadzić i nie działał nigdy sam z siebie. Wstrząśnienie, o jakie przyprawia, może urazić to cośmy nazywali, zeszłego roku w Cytawie, dumą niewieścią: to po francusku, nieprawdaż? Wobec takiej miłości doznaje się wstrząśnienia, uczucia którego nie znało się przy pierwszym kochanku (że zaś ten pierwszy zginął nagle na wojnie, pozostał wzorem doskonałości), uczucia, które dusza harda i nieostrzelana w miłostkach, może łatwo pomieniać z obrazą“.

CLXIV

„Godfryd Rudel z Blaye był to bardzo możny pan, książę na Blaye; rozkochał się w księżniczce trypolitańskiej, na niewidziane, dla jej wielkich cnót i dworności, o których słyszał od pielgrzymów ciągnących z Antjochii. Ułożył dla niej mnogo wdzięcznych pieśni, o pięknych melodjach a nikłych słowach; wiedziony żądzą ujrzenia jej, przystał do krzyżowców i puścił się za morze. I zdarzyło się, że na okręcie chwyciła go wielka choroba, tak że ci, co byli z nim, myśleli że umarł; ale dokazali tyle, że go dowieźli do Trypolis do jakiejś gospody, jak człowieka umarłego. Dano o tem znać księżniczce, i przyszła do łoża i wzięła go w ramiona. On poznał, że to księżniczka; odzyskał wzrok i słuch i pochwalił Boga i podziękował że mu wrócił życie aby mógł ujrzeć. I tak umarł w ramionach księżniczki, i dała go zaszczytnie pochować u braci Templarjuszów w Trypolis. A potem, tego samego dnia, wstąpiła do klasztoru, z przyczyny bólu jaki jej sprawiła jego śmierć“[94].

CLXV

Oto osobliwy dowód szaleństwa zwanego krystalizacją, zawarty w Pamiętnikach mistress Hutchinson:
„...He told to M. Hutchinson a very true story of a gentleman who not long before had come for some time to lodge in Richmond, and found all the people he came in company with, bewailling the death of a gentle woman that had lived there. Hearing her so much deplored he made inquiry after her, and grew so in love with the description, that no other discourse could at first please him, nor could he at last endure any other; he grew desperately melancholy, and would go to a mount where the print of her foot was cutt, and lie there pining and kissing of it all the day long, till at lenght death in some months space concluded his langhuishement. This story was very true[95]. (Tom I, str. 83).

CLXVI

Lisio Visconti nie był wielkim łykaczem książek. Poza tem co mógł widzieć wędrując po świecie, zarys ten opiera się na pamiętnikach piętnastu lub dwudziestu sławnych osobistości. Gdyby przypadkiem któryś z czytelników uważał że te błahostki warte są chwili uwagi, oto książki, z których Lisio czerpał swoje refleksje i wnioski:
Życie Benvenuta Cellini, spisane przez niego samego.
Nowele Cerwantesa i Scarrona.
Manon Lescaut i Dziekan z Killerine, przez X. Prévôt.
Listy łacińskie Heloizy do Abelarda.
Tom Jones.
Listy zakonnicy portugalskiej.
Parę romansów Augusta La Fontaine.
Dzieje Toskanii Pignottiego. Werter.
Brantôme.
Pamiętnik Carla Gozzi (Wenecja, 1760); wyłącznie 80 ßtronic dziejów jego miłostek.
Pamiętniki Lauzuna, Saint-Simona, pani d’Epinay, pani de Staal, Marmontela, Bezenvala, pani Roland, Duclosa, Horacego Walpole, Evelyna, pani Hutchinson.
Listy panny de Lespinasse.

CLXVII

Jedna z największych osobistości naszych czasów, jeden z najwybitniejszych ludzi w Kościele i w państwie, opowiadał nam dziś wieczór (styczeń 1822), u pani de M., prawdziwe niebezpieczeństwa, na jakie był wystawiony w czasie Teroru.
„Miałem to nieszczęście, że byłem jednym z najwybitniejszych członków konstytuanty: siedziałem w Paryżu, kryjąc się patroszę, dopóki była nadzieja ratunku dobrej sprawy. Wreszcie, kiedy niebezpieczeństwo rosło a cudzoziemcy nie podejmowali na naszą rzecz żadnych kroków, postanowiłem wyjechać; ale trzeba było jechać bez paszportu. Ponieważ wszyscy udawali się do Koblencji, zamierzyłem wyjechać przez Calais. Ale portret mój był przed kilkunastu miesiącami tak rozpowszechniony, że poznano mnie na ostatniej poczcie; mimo to, przepuszczono mnie. Przybyłem do gospody w Calais, gdzie, jak można sobie wyobrazić, nie spałem wcale; i bardzo szczęśliwie, gdyż, około czwartej rano, usłyszałem że ktoś wyraźnie wymawia moje nazwisko. Zrywam się i ubieram, równocześnie zaś, mimo ciemności, poznaję gwardzistów narodowych, uzbrojonych w fuzje: otworzono im bramę i właśnie wchodzili w dziedziniec. Szczęściem, lało jak z cebra; był to zimowy ranek, bardzo ciemny i wietrzny. Ciemność i szmer wiatru pozwoliły mi uciec przez tylne podwórze i stajnię. I oto znalazłem się na ulicy o siódmej rano, zupełnie bezradny.
„Sądziłem, że będą mnie ścigać. Nie bardzo wiedząc co czynię, udałem się do portu, na pomost. Wyznaję, że straciłem nieco głowę, widziałem przed sobą jedynie gilotynę.
„Właśnie jakiś okręt wypływał z portu przy bardzo wzburzonem morzu; był już o jakich dwadzieścia sążni od pomostu. Naraz słyszę od strony morza krzyki, jakgdyby mnie ktoś wołał. Widzę nadpływającą łódkę. — „Dalej, siadać, czekają na pana“. Siadam machinalnie do łódki. Był tam człowiek, który mi szepnął: „Widziałem jak pan chodzi po pomoście z przerażoną miną, pomyślałem, że to może jakiś nieszczęśliwy wywołaniec. Powiedziałem, że pan jest moim przyjacielem, któregom oczekiwał; udaj morską chorobę i skryj się na dole w ciemnym kącie“.
— Och, cóż za piękny czyn, wykrzyknęła pani domu zaledwie oddychając, wzruszona do łez długą i wymowną opowieścią księdza. Ileż dzięków musiała Wasza Eminencja złożyć szlachetnemu nieznajomemu! Jakże on się nazywał?
— Nie wiem, odparł ksiądz nieco zakłopotany.
Nastała w salonie chwila głębokiego milczenia.

CLXVIII
Ojciec i syn.
Dyalog z r. 1787.

Ojciec (minister...) — Winszuję ci, mój synu; bardzo to miło dla ciebie być zaproszonym do księcia ***. Dla człowieka w twoim wieku to wielkie odznaczenie. Pamiętaj stawić się w pałacu *** o szóstej.
Syn. — Mam nadzieję, że i ty, ojcze, będziesz na tym obiedzie.
Ojciec. — Książę *** zawsze bardzo łaskaw dla naszej rodziny; podejmując cię pierwszy raz, i mnie raczył zaprosić.
Syn, młody człowiek dobrze urodzony i starannie wychowany, nie omieszkał stawić się w pałacu *** o szóstej. Podano do stołu o siódmej. Syn znalazł się naprzeciw ojca. Każdy gość miał koło siebie nagą kobietę. Usługiwało dwudziestu lokajów w paradnych liberjach[96].

CLXIX
Londyn, w sierpniu 1817.

W życiu nie uderzył mnie tak i nie onieśmielił widok piękności, jak dziś wieczór, na koncercie u pani Pasta.
Kiedy śpiewała, otaczały ją trzy rzędy kobiet tak pięknych, o piękności tak czystej i niebiańskiej, że czułem jak spuszczam oczy ze czci, miast podnieść je aby się rozkoszować i podziwiać. To mi się nie zdarzyło w żadnym kraju, nawet w moich drogich Włoszech.

CLXX

Jedna rzecz jest bezwarunkowo niemożliwa w sztuce we Francji, mianowicie zapał. Człowiek porwany czemś byłby nadto śmieszny, wydawałby się zbyt szczęśliwy. Popatrzcie na Wenecjanina, gdy wygłasza satyry Burattiego.

CLXXI

Były w Walencji, w Hiszpanji, dwie przyjaciółki, bardzo uczciwe i należące do najlepszych rodzin. Do jednej z nich zalecał się oficer francuski, który pokochał ją namiętnie, do tego stopnia że minął go krzyż po bitwie, dlatego że wolał zostać przy niej, niż udać się do generalnej kwatery i być na oczach głównodowodzącego.
Wreszcie zdobył jej serce. Po siedmiu miesiącach oziębłości równie beznadziejnej ostatniego jak pierwszego dnia, rzekła mu pewnego wieczora: „Dobry Józefie, jestem twoja“. Zostawała jedna przeszkoda: mąż, człowiek bardzo inteligentny, ale najzazdrośniejszy z ludzi. Ja, w charakterze przyjaciela, musiałem z nim przeczytać całą Historję Polski Rulhiere’a, z której nie wiele zrozumiał. Trzy miesiące upłynęło, a nie można go było podejść. Wymyślili telegraf na dni świąteczne, aby oznaczyć kościół, w którym ona będzie na mszy.
Pewnego dnia, ujrzałem, że mój przyjaciel posępniejszy jest niż zazwyczaj; oto co miało się zdarzyć. Serdeczna przyjaciółka dony Inezil ciężko zachorowała. Poprosiła męża o pozwolenie spędzenia nocy przy chorej, na co mąż zgodził się łatwo, pod warunkiem że sam oznaczy dzień. Pewnego wieczora zaprowadził donę Inezil do przyjaciółki, i rzekł żartem, jakby od niechcenia, że on sam prześpi się na kanapce obok sypialni, od której drzwi zostawiono otwarte. Od jedenastu dni, co wieczór, oficer francuski spędzał dwie godziny ukryty pod łóżkiem chorej. Nie śmiem opowiedzieć reszty.
Nie sądzę, aby próżność dopuściła do takiego stopnia przyjaźni u Francuski.

PRZYCZYNEK.


O trybunałach miłosnych.

Istniały we Francji trybunały miłosne, między rokiem 1150 a 1200. To fakt. Prawdopodobnie istnienie tych trybunałów miłosnych sięga epoki o wiele wcześniejszej.
Damy, zebrane na sądy miłosne, wydawały wyroki bądź w kweetjach zasadniczych, naprzykład: „Czy może istnieć miłość między małżeństwem?“ bądź co do poszczególnych wypadków, które im przedkładali kochankowie[97].
O ile sobie mogę wyobrazić moralny wpływ tej jurysprudencji, musiała ona być czemś podobnem do Trybunału marszałków Francji, ustanowionego dla spraw honorowych przez Ludwika XIV, gdyby wszelako opinja była poparła tę instytucję.
Andrzej, kapelan króla Francji, który pisał około r. 1170, wzmiankuje trybunały miłosne:
Dam gaskońskich,
Ermengardy, wicehrabiny narbońskiej (1144 — 1194),
Królowej Eleonory,
Hrabiny Flandrji,
Hrabiny Szampanji (1174).
Andrzej przytacza dziewięć wyroków wydanych przez hrabinę Szampanji.
Wzmiankuje dwa wyroki wydane przez hrabinę Flandrji.
Jan Nostradamus, w Żywotach poetów prowansalskich, powiada (str. 15):
Tencony, były to rozprawy miłosne, toczące się między rycerzami a damami poetkami, uradzające wspólnie o jakowemś pięknem i subtelnem zagadnieniu miłosnem; kiedy zaś nie mogli dojść do zgody, przesyłali je, dla rozstrzygnięcia, znamienitym damom przewodniczącym, sprawującym jawne i uroczyste roki miłosne w Signe i w Pierrefeu, lub w Romanin, lub indziej, i one wydawały wyroki, które nazywano wyrakami milosnemi“.
Oto nazwiska kilku dam, które przewodniczyły wyrokom miłosnym w Pierrefeu i w Signe:
Stefaneta, pani na Baulx, córka hrabiego Prowancji;
Adalazja, wicehrabina Awignonu;
Alaleta, pani na Ongle;
Hermizenda, pani z Posquieres;
Bertrana, pani z Urgon;
Mabila, pani z Yéres;
Hrabina na Dye;
Rostanga, pani z Pierrefeu;
Bertrana, pani z Signe;
Żosranda z Claustral. (Nostradamus str. 27).
Prawdopodobne jest, że ten sam trybunał miłosny zbierał się to w zamku w Pierrefeu, to w zamku w Signe. Te dwie wioski leżą bardzo blizko siebie i znajdują się mniejwięcej w równej odległości od Tulonu i Brignoles.
W Żywocie Bertranda z Alamanon, Nostradamus powiada:
„Trubadur ten rozkochał się w Fanecie lub Estefanecie z Romanin, pani onego miejsca, z domu Gantelmes, która sprawowała swego czasu jawne i uroczyste roki miłosne w zamku swoim w Romanin, opodal Saint-Remy w Prowancji. Dama ta była ciotką Laury z Awinjonu, z domu Sado, tak opiewanej przez poetę Petrarkę“.
„Co się tyczy Laury, czytamy że Laura de Sade, wsławiona przez Petrarkę, żyła w Awinjonie około r. 1341, i że kształciła ją Faneta de Gantelmes, ciotka jej, pani na Romanin; że obie składały biegle romance we wszelakich rytmach prowansalskich, wedle tego co podaje o tem mnich z Isles d’Or, a dzieła ich dają bogate świadectwo ich sztuki... Prawdą jest (powiada mnich), że Faneta lub Estefaneta, jako bardzo celująca w poezji, podlegała jakiemuś szałowi czy też boskiemu natchnieniu, który-to szał uważany był za szczery dar Boga. A towarzyszyły im liczne znamienite i szlachetne damy[98], z Prowancji, które kwitły naonczas w Awinjonie, kiedy rezydował tam dwór rzymski, i przykładały się do studjowania nauk, sprawując tamże publiczne roki miłosne i rozstrzygając zagadnienia miłosne przedłożone im lub przesłane...
„Wilhelm i Piotr Balbz i Lois z Laskaris, hrabiowie z Vintimille, z Tende i z Brigue, osobistości wielkiej sławy, przybywszy w on czas do Awinjonu aby odwiedzić Inocentego VI-tego, papieża, poszli wysłuchać osądów i wyroków miłosnych wygłoszonych przez te damy; zaczem, zachwyceni i oczarowani ich pięknością i wiedzą, zapłonęli ku nim miłością“.
Trubadurzy wymieniali często, na końcu swoich tenconów, damy mające orzekać w sprawach, które oni roztrząsali.
Wyrok pewien trybunału dam gaskońskich opiewa:
„Roki pań, zebrane w Gaskonji, ustanowiły, za zgodą całego trybunału, to wiekuiste prawo, etc., etc.“.
Hrabina Szampanji, w wyroku z r. 1174, powiada:
„Sąd ten, który wydaliśmy z niezmierną rozwagą, opiera się na zdaniu bardzo wielkiej ilości pań...“
Czytamy w innym wyroku:
„Rycerz ów, z przyczyny zdrady jakiej doznał, przekazał całą tę sprawę hrabinie Szampanji i prosił pokornie, aby przedłożono tę zbrodnię sądowi hrabiny Szampanji i innych dam.
„Hrabina, powoławszy do swego boku sześćdziesiąt pań, wydała ten wyrok“, etc.
Kapelan Andrzej, z którego czerpiemy te wiadomości, podaje, iż kodeks miłosny został ogłoszony przez trybunał, złożony z wielkiej ilości dam i kawalerów.
Andrzej przekazał nam suplikę, którą przedłożono hrabinie Szampanji, wówczas gdy rozstrzygnęła przecząco to pytanie:
Czy prawdziwa miłość może istnieć między małżonkami?
Ale jaka kara groziła temu, kto nie usłuchał wyroków trybunałów miłosnych?
Widzimy, jak trybunał gaskoński nakazuje, aby ten lub ów jego wyrok przestrzegany był jako wiekuiste prawo, i że nieposłuszni narażą się na nieprzyjaźń wszelkiej godnej damy.
W jakiej mierze opinja uświęcała wyroki tych trybunałów miłosnych?
Czy uchylać się od nich było równym wstydem, co dziś uchylić się od sprawy honorowej?
Nie znajduję w Andrzeju ani w Nostradamie nic, coby uprawniało do rozstrzygnięcia tej kwestji.
Dwaj trubadurzy, Szymon Doria i Lanfranc Cigalla, roztrząsali tę rzecz: „Kto jest godniejszy kochania, czy ten kto daje szczodrze, czy ten kto daje wbrew ochocie aby za szczodrego uchodzić?“
Pytanie to przedłożono damom trybunału miłosnego w Pierrefeu i w Signe, ale obaj trubadurowie, niezadowoleni z wyroku, apelowali do najwyższego trybunału miłosnego pań z Romanin[99]. Styl wyroku pokrewny jest stylowi trybunałów sądowych owej epoki.
Jakiekolwiekby miał czytelnik zdanie o szacunku którego trybunały miłosne zażywały u współczesnych, niech zważy, jakie są dziś, w r. 1822, przedmioty rozmowy najszanowniejszych i najbogatszych dam w Tulonie i Marsylji.
Czy nie były one weselsze, inteligentniejsze, szczęśliwsze w r. 1174 niż w 1822?
Prawie wszystkie wyroki trybunałów miłosnych czerpią motywy z prawideł kodeksu miłosnego.
Ów kodeks miłosny znajduje się w całości w dziele kapelana Andrzeja.
Jest w nim trzydzieści paragrafów, oto one:

KODEKS MIŁOSNY Z DWUNASTEGO WIEKU.
I

Powołanie się na małżeństwo nie jest dostateczną wymówką od miłości.

II

Kto nie umie ukrywać, nie umie kochać.

II

Nikt nie może się oddawać dwom miłowaniom.

IV

Miłość może zawsze wzrastać lub maleć.

V
Niema smaku to, co jedno z kochanków bierze siłą od drugiego.
VI

Mężczyzna kocha zazwyczaj aż w dobie pełnej męskości.

VII

Po śmierci jednego z kochanków, nakazuje się drugiemu dwuletnie wdowieństwo.

VIII

Bez poważnej przyczyny nikt nie może być pozbawiony praw miłosnych.

IX

Nikomu nie godzi się kochać, o ile go nie zachęcono nadzieją wzajemności.

X

Skąpstwo zazwyczaj wygania z domu miłość.

XI

Nie godzi się kochać tej, którą byłaby wstydem żądać w małżeństwo.

XII

Prawdziwy kochanek pragnie pieszczot jedynie od tej którą kocha.

XIII

Miłość rozgłoszona rzadko jest trwała.

XIV

Zbyt łatwy tryumf odejmuje smak miłości: przeszkody dodają jej ceny.

XV
Wszelka osoba, która kocha, blednie na widok tej którą kocha.
XVI

Kto ujrzy niespodzianie przedmiot miłowania, zadrży.

XVII

Nowa miłość wypędza dawną.

XVIII

Jedynie wartość osobista czyni godnym kochania.

XIX

Gasnąca miłość umiera szybko i rzadko rozbłyśnie na nowo.

XX

Zakochany zawsze jest lękliwy.

XXI

Prawdziwa zazdrość zawsze wzmaga miłowanie.

XXII

Od podejrzenia i z zazdrości wzrasta miłowanie.

XXIII

Mniej sypia i mniej jada ten, którego oblega myśl o kochaniu.

XXIV

Wszelki uczynek kochanka kończy się myślą o przedmiocie miłowania.

XXV

Prawdziwej miłości to tylko zda się dobre, o czem wie, że się

podoba kochanej osobie.
XXVI

Miłość nie może niczego odmówić miłości.

XXVII

Kochanek nie może się nasycić posiadaniem ukochanej istoty.

XXVIII

Lada podejrzenie sprawia, że kochanek lęka się wszystkiego ze strony kochanej istoty.

XXIX

Zbytni nałóg rozkoszy utrudnia poczęcie się miłości.

XXX

Osoba, która kocha, zajęta jest obrazem ukochanego przed¬ miotu pilnie i bez przerwy.

XXXI

Nic nie przeszkadza, aby kobietę kochało dwóch mężczyzn, a mężczyznę dwie kobiety[100]. Oto umotywowanie wyroku wydanego przez trybunał miłosny:
Pytanie: Zali prawdziwa miłość może istnieć między osobami poślubionemi?

Wyrok hrabiny Szampanji: „Powiadamy i stwierdzamy osnową niniejszego pisma, że miłość nie może rozciągać swych praw na dwie osoby zaślubione. Albowiem kochankowie, wzajemnie i bez przymusu, nie zniewoleni żadną koniecznością, użyczają sobie wszystkiego, gdy małżonkowie powinni z obowiązku cierpieć wzajem swą wolę i nie odmawiać niczego sobie wzajem...
„Niechaj ten wyrok, który wydaliśmy z osobliwą rozwagą i po zasięgnięciu zdania wielu innych dam, będzie dla was prawdą stałą i niezłomną. Tak osądziliśmy, Roku Pańskiego 1174, trzeciego dnia kalendów majowych, terminu VII[101]“.

Zapisek o kapelanie Andrzeju.

Zdaje się, że Andrzej pisał około r. 1176.
W Bibljotece królewskiej (nr. 8.758) znajduje się rękopis dzieła Andrzeja, niegdyś będący własnością Baluze’a. Oto pierwszy tytuł:
Hic incipiunt capitula libri de Arte amatoria et reprobatione amoris[102].
Po tym tytule następuje spis rozdziałów.
Następnie czytamy ten drugi tytuł:
„Incipit liber de Arte amandi et de reprobatione amoris, editus et compillatus a magistro Andrea, Francorum aulae regiae capellano, ad Galterium amicum suum, cupientem in amoris exercitu militare: in quo quidem libro, cujusque gradus et ordinis mulier ab homine cujusque conditionis et status ad amorem sapientissimae invitatur; et ultimo in fine ipsius libri de amoris reprobatione subjugitur[103].
Crescimbeni (Vite de’Poeti provenzali, artykuł Pervivalle Doria) cytuje rękopis z bibljoteki Mikołaja Bargiacchi we Florencji i przytacza zeń liczne ustępy; rękopis ten jest przekładem traktatu kapelana Andrzeja. Akademja de la Crusca wliczyła je w poczet dzieł, które dostarczyły przykładów do jej słownika.
Było kilka różnych wydań oryginału łacińskiego. Otto Menokenius, w swoich Miscellanea Lipsiensia nova, Lipsiae 1751, t. VIII, cz. I, str. 545 i nast., podaje bardzo stare wydanie bez daty i miejsca druku, o którem mniema iż datuje z samego początku drukarstwa: Tractatus amoris et de amoris remedio, Andreae capellani Innocentii papae quarti[104].
Drugie wydanie z r. 1610 ma ten tytuł:
Erotica seu amatoria Andreae capellani regii, vetustissimi scriptoris ad venerandum suum amicum Gualterium scripta, numquam ante hac edita, sed saepius a multis desiderata; nunc tandem fide diversorum mss. codicum in publicum emissa a Dethmaro Mulhero, Dorpmundae, typis Vesthovianis, anno Una Caste et Vere amanda[105].
Trzecie wydanie ma tytuł: „Tremoniae, typis Vesthovianis, anno 1614“.
Andrzej w ten sposób metodycznie dzieli przedmiot który zamierza traktować:
1. Quid sit amor et unde dicatur.
2. Qualis sit efectus amoris.
3. Inter quos possit esse amor.
4. Qualiter amor acquiratur, retineatur, augmentatur, minuatur, finiatur.
5. De notitia mutui amoris, et quid unus amantium agere de- beat, alter o fidem fallente[106].

Każda z tych kwestyj omawiana jest w kilku paragrafach.
Andrzej każe naprzemian mówić kochankowi i damie. Dama podnosi zarzuty, kochanek usiłuje ją przekonać mniej lub więcej subtelnemi dowodami. Oto ustęp, który autor wkłada w usta kochanka:
...Sed si forte horum sermonum te perturbet obscuritas, eorum tibi sententiam indicabo.
Ab antiquo igitur quatuor sunt in amore gradus distincti:
Primus in spei datione consistit.
Secundus, in osculi exhibitione.
Tertius in amplexus fruitione.
Quartis in totius concessione person ae finitur[107].

UZUPEŁNIENIA.


FIASKO

„Całe królestwo miłości pełne jest tragicznych wydarzeń“, powiada pani de Sevigne, opowiadając nieszczęście swego syna ze sławną Champmeslé.
Montaigne[108] wywija się bardzo zręcznie z tak drażliwego przedmiotu.
„..Podejrzewam, iż owe pocieszne urzeczenia, które zdarzają się w świecie tak często że wciąż mówi się jeno o tem, wynikają jedynie z uczucia lęku i obawy; wiem bowiem z doświadczenia, jak ktoś, za kogo mógłbym ręczyć jak za samego siebie i u którego nie można było podejrzewać żadnej przyrodzonej niemocy ani też czarów, jednego razu, słysząc niedawno opowiadanie przyjaciela o osobliwej zemdlałości jakiej był doznał, i znalazłszy się samemu w podobnej okazji, popadł w tę samą niedolę w chwili gdy mu to najmniej było na rękę: tak żywo groza opowieści uderzyła jego wyobraźnię! I, od tego czasu, nieraz był już temu podległy, tak owo szpetne wspomnienie własnej choroby trapiło go i prześladowało. Znalazł lekarstwo przeciw temu urojeniu w innem znowuż urojeniu: mianowicie wyznając głośno tę swoją ułomność i uprzedzając o niej zawczasu, uspokajał w ten sposób własną wyobraźnię, jako że, wobec powiadomienia drugiej strony o własnem cierpieniu, zobowiązanie jego umniejszało się i mniej mu ciążyło.
„Do czego raz się było zdolnym, nie będzie się już nigdy niezdatnym, chyba z prawdziwej niemocy. To nieszczęście zagraża tylko w takiem przedsięwzięciu, w którem dusza nasza nad miarę przepełniona jest pożądaniem i czcią... Wiem o takim, któremu pomagało nawpół zaspokoić swoje ciało gdzie indziej... Dusza zapaśnika, zmącona rozmaitemi sprzecznemi wzruszeniami, łacno się mąci... Synowa Pytagorasa powiadała, że kobieta, która się kładzie z mężczyzną, powinna, wraz z suknią, odłożyć na tę chwilę i srom, i przywdziać go aż wraz z suknią“.
Kobieta ta miała słuszność co do miłostek, nie miała jej co do miłości.
Pierwszy tryumf — jeśli odłożyć na bok próżność — nie daje bezpośredniej rozkoszy żadnemu mężczyźnie.
1. Chyba że nie miał czasu pożądać tej kobiety i posiadać jej wyobraźnią, to znaczy posiadł ją zaraz w pierwszych chwilach pożądania. Wówczas jest to szczyt rozkoszy fizycznej; dusza tonie jeszcze cała w syceniu się pięknością, nie myśląc o przeszkodach.
2. Albo chodzi o kobietę zupełnie bez znaczenia, np. ładną pokojówkę lub jedną z kobiet których się pożąda jedynie wtedy kiedy się je widzi. Jeśli istnieje w sercu odrobina uczucia, istnieje i odrobina możliwego fiasco.
3. Albo kochanek posiadł swą lubą tak niespodzianie, że nie zostawiła mu czasu na najlżejsze zastanowienie.
4. Albo chodzi o oddaną i bezgraniczną miłość ze strony kobiety, nie odpłacaną w równym stopniu przez mężczyznę.
Im bardziej mężczyzna jest zakochany, tem większy gwałt musi sobie zadać, aby się zbliżyć tak poufale i narazić się na gniew istoty, która, podobna dlań do bóstwa, budzi w nim wraz bezmiar miłości i szacunku.
Ta obawa, wynik uczucia bardzo tkliwego, w miłostce zaś fałszywy wstyd płynący z żądzy podobania się i z braku odwagi, wytwarzają uczucie niezmiernie przykre, którego nie możemy pokonać i którego się wstydzimy. Otóż, jeżeli dusza zajęta jest wstydem i pokonywaniem go, nie może się poświęcić rozkoszy, zanim bowiem pomyśli się o rozkoszy, która jest zbytkiem, trzeba aby pewność, która jest koniecznością, była poza wszelkiem ryzykiem.
Są ludzie, którzy, jak Rousseau, doznają fałszywego wstydu, nawet wobec dziewcząt publicznych; nie chodzą do nich, gdyż posiada się je tylko raz, a ten pierwszy raz jest przykry.
Aby zrozumieć, iż, pominąwszy próżność, pierwszy tryumf jest często przykrym wysiłkiem, trzeba odróżnić przyjemność samego faktu od szczęścia następnej chwili. Jesteś rad:
1. Iż znalazłeś się wreszcie w tem położeniu, któregoś tyle pragnął: że posiadłeś doskonałe szczęście na przyszłość i żeś już przebył czas owego tak srogiego oporu, który kazał ci wątpić o miłości ukochanej kobiety.
2. Iż dobrze się z tego wywiązałeś i uniknąłeś niebezpieczeństwa; ta okoliczność sprawia, że to nie jest czystą radością w miłości namiętnej; człowiek nie wie co robi, a jest pewny tego co kocha, ale w miłostce, która nie traci nigdy głowy, ta chwila jest niby powrót z podróży; człowiek bada sam siebie, a jeżeli miłość zawiera silną dawkę próżności, chce ukryć to badanie;
3. Lichsza część duszy cieszy się, że odniosła zwycięstwo.
O ile prawdziwie kochasz kobietę lub o ile wyobraźnia twoja nie jest zbyt zużyta, to, jeśli ona popełni tę niezręczność, iż powie ci pewnego wieczora, tkliwym i wzruszonym głosem: „Niech pan przyjdzie jutro w południe, będę sama“, podniecenie nerwowe nie pozwoli ci zasnąć w nocy; będziesz sobie wyobrażał na tysiąc sposobów szczęście które cię czeka; ranek będzie ci męczarnią; wreszcie godzina bije, masz uczucie że każde uderzenie zegara wstrząsa ci przeponę. Wychodzisz z drżeniem na ulicę, nie masz siły uczynić kroku. Spostrzegasz za żaluzją ukochaną kobietę, wstępujesz na schody dodając sobie otuchy... i robisz fiasco z podniecenia wyobraźni.
Pan Rapture, człowiek bardzo nerwowy, artysta i ciasna głowa, opowiadał mi w Messynie, iż nietylko za pierwszym razem, ale wręcz na wszystkich schadzkach zdarzało mu się to nieszczęście. Mimo to, sądzę, że jako mężczyzna był nie gorszy od innych; znałem w każdym razie jego dwie urocze kochanki.
Co się tyczy typowego sangwinika (prawdziwy Francuz, który wszystko bierze z wesołej strony, pułkownik Mathis) jutrzejsza schadzka, zamiast go dręczyć nadmiarem uczucia, barwi mu wszystko różowo aż do szczęsnej chwili. Gdyby nie miał schadzki, nudziłby się.
Obacz analizę miłości u Helwecjusza; założyłbym się, że on tak czuł, pisał zaś w imieniu większości mężczyzn. Tacy ludzie nie są wręcz zdolni do namiętnej miłości; mąciłaby ich spokój; sądzę, że takie wzruszenie wydałoby się im nieszczęściem, a przynajmniej byliby upokorzeni swą nieśmiałością.
Sangwinik zna najwyżej jeden rodzaj moralnego fiasco: mianowicie kiedy ma schadzkę z jaką Messaliną, i kiedy, wchodząc do łóżka, pomyśli przed jakim sędzią ma się popisać!
Nieśmiały melancholik może się czasem zmienić w sangwinika, jak mówi Montaigne, przy pomocy szampańskiego wina, byle się nie upić rozmyślnie. Pociechą może mu być to, że owi świetni szermierze którym zazdrości i których nigdy nie doścignie, nie mają ani jego boskich rozkoszy, ani jego przygód, i że sztuki piękne, które się karmią nieśmiałością miłosną, są dla nich zamkniętą księgą. Człowiek, który pragnie jedynie pospolitego szczęścia, jak Duclos, znajduje je często; nie jest nigdy nieszczęśliwy, tem samem nie jest wrażliwy na sztukę.
Atletyczny temperament może doznać tego nieszczęścia jedynie przez wyczerpanie lub przez niemoc cielesną, w przeciwieństwie do natur nerwowych i melancholijnych, które są jakby do niego stworzone.
Często, wyczerpawszy się z inną kobietą, biedni ci melancholicy zdołają przygasić nieco swą wyobraźnię i przez to odegrać mniej smutną rolę przy kobiecie będącej przedmiotem ich gorących uczuć.
Jakiż stąd wniosek? Że roztropna kobieta nie oddaje się nigdy pierwszy raz na schadzce. — Powinno to być szczęście nieoczekiwane.
Mówiliśmy dziś wieczór o fiaskach w sztabie generała Michaud; było tam pięciu bardzo przystojnych młodych ludzi od lat dwudziestu pięciu do trzydziestu, i ja. Okazało się, iż, z wyjątkiem jednego samochwała, który prawdopodobnie nie mówił prawdy, wszyscy zrobiliśmy fiasco pierwszy raz z naszemi najsławniejszemi kochankami. Prawda, że żaden z nas nie zaznał może tego, co Delfante nazywa namiętnością.
Myśl, że to nieszczęście jest nadzwyczaj pospolite, powinna zmniejszać niebezpieczeństwo.
Znałem pięknego dwudziestotrzechletniego porucznika huzarów, który, jak sądzę z nadmiaru miłości, przez pierwsze trzy noce spędzone z kochanką którą ubóstwiał od pół roku, a która, opłakując innego kochanka poległego na wojnie, była dlań dotąd bardzo sroga, potrafił ją jedynie ściskać i płakać z radości. Ani on ani ona nie byli tem zdziwieni.
Ordonator H. Mondor, znany całej armji, zrobił fiasco trzy dni z rzędu z młodą i uroczą hrabiną Koller.

Ale król fiasca, to inteligentny i przystojny pułkownik Horse, który robił fiasco trzy miesiące z rzędu ze swawolną i apetyczną N... V... i wreszcie zmuszony był się z nią rozstać, nie posiadłszy jej.

Gałąź Salcburska[109].

W kopalniach soli w Hallein, niedaleko Salzburga, górnicy wrzucają w opuszczony szyb gałąź odartą z liści przez mrozy zimowe; w parę miesięcy później, pod działaniem wody nasyconej cząstkami soli, która zwilża tę gałąź a następnie paruje, znajdują ją całą pokrytą błyszczącemi kryształkami. Najdrobniejsze gałązki, nie większe niż łapka sikory, są jakby inkrustowane mnogością ruchomych i lśniących kryształków. Niepodobna już rozpoznać pierwotnej gałęzi; jestto niby dziecinna zabawka, bardzo miła dla oczu. Kiedy dzień jest słoneczny i suchy, górnicy z Hallein ofiarowują te djamentowe gałązki podróżnym spuszczającym się do kopalni. Ten zjazd do kopalni, to bardzo osobliwa operacja. Siada się okrakiem na olbrzymich sosnowych pniach, umieszczonych pochyło jeden za drugim. Pnie te są bardzo grube, a funkcje koni, jakie spełniają od wieku lub dwóch, wygładziły je dokładnie. Przed siodłem, na którem siedzisz i które ślizga się po sosnowych pniach zestawionych z sobą, sadowi się górnik, który na swoim skórzanym fartuchu sunie przed tobą i nie dopuszcza abyś zjechał zbyt szybko.
Przed podjęciem tej szybkiej podróży, górnicy zapraszają panie, aby się ubrały w olbrzymie hajdawery z szarego płótna, w które wchodzą ich suknie, co daje całej postaci wygląd bardzo komiczny. Zwiedzałem te malownicze kopalnie haleńskie w lecie r. 18..., z panią Gherardi. Zrazu była mowa jedynie o tem, aby uciec przed nieznośnem gorącem dręczącem nas w Bolonji i odetchnąć chłodem na górze Św. Gotarda. W trzy noce przebyliśmy trujące bagna mantuańskie i rozkoszne jezioro Garda i przybyliśmy do Riva, do Bolzano, do Insbruku.
Pani Gherardi tak była zachwycona górami, że, puściwszy się na wycieczkę, skończyliśmy na podróży. Jadąc brzegiem Inu, następnie zaś Salcy, dotarliśmy do Salcburga. Uroczy chłód północnych stoków Alp, w porównaniu z dusznością i pyłem jakie zostawiliśmy na równinie lombardzkiej, dawał nam co rano nową rozkosz i zachęcał do dalszej drogi. W Golling kupiliśmy kurtki wieśniacze. Często mieliśmy kłopot z noclegiem, a nawet z żywnością, karawana bowiem była liczna; ale te kłopoty, te nieszczęścia, były znowuż przyjemnością.
Przybyliśmy z Golling do Hallein, nie wiedząc nawet o istnieniu pięknych kopalni soli. Zastaliśmy tam gromadę ciekawych, wobec których pojawiliśmy się w chłopskich kurtach, panie zaś w olbrzymich kapotach nabytych od wieśniaczek. Udaliśmy się do kopalni bez zamiaru spuszczania się do szybu. Myśl o przebyciu okrakiem trzech ćwierci mili na drewnianym koniu, wydawała nam się dość dzika; baliśmy się udusić na dnie tej czarnej jamy. Pani Gherardi przyjrzała się chwilę i oświadczyła, że, co się jej tyczy, zamierza zjechać, my zaś możemy robić co chcemy.
Podczas przygotowań, dość długich zresztą, gdyż, nimeśmy się zapuścili w tę czeluść, trzeba nam było zjeść gdzieś obiad, bawiłem się obserwowaniem tego co się działo w głowie jasnowłosego oficerka bawarskich szwoleżerów. Poznajomiliśmy się świeżo z tym sympatycznym młodzieńcem, który mówił po francusku i oddawał nam wielkie usługi w porozumiewaniu się z wieśniakami. Młody oficer, mimo że nader przystojny, nie był furfantem; przeciwnie, zdawał się bardzo do rzeczy: pani Gherardi zrobiła to odkrycie. Widziałem, jak oficer w mig zakochał się w uroczej Włoszce, która nie posiadała się z uciechy że zjeżdża do kopalni i że znajdzie się pięćset stóp pod ziemią. Pani Gherardi, wyłącznie zajęta pięknością szybów, kurytarzy, oraz pokonaną trudnością, była o tysiąc mil od tego, aby chcieć się komuś podobać, a tem bardziej zachwycać się kimś.
Słuchałem ze zdumieniem osobliwych zwierzeń, jakie, ani wiedząc o tem, zaczął mi czynić oficer bawarski. Był tak pochłonięty niebiańską i ożywioną dowcipem postacią, która siedziała z nim przy jednym stoliku w gospodzie, słabo oświetlonej okienkami o zielonych szybkach, iż zauważyłem że często ani wie co i do kogo mówi. Uprzedziłem panią Gherardi: gdyby nie ja, postradałaby to widowisko, na które młoda kobieta zawsze chyba jest czuła. Uderzył mnie zwłaszcza odcień szaleństwa, który wzmagał się w refleksjach oficera; wciąż znajdował w tej kobiecie doskonałości niewidzialne moim oczom. Z każdą chwilą to co mówił malowało w mniej podobny sposób kobietę którą zaczynał kochać. Powiadałem sobie: Ghita jest z pewnością tylko pretekstem wszystkich zachwytów biednego Niemiaszka. Naprzykład zaczął wysławiać rękę pani Gherardi, którą-to rękę w dzieciństwie zeszpeciła mocno ospa, tak iż od tego czasu została ciemna i bardzo pocentkowana.
„Jak sobie wytłumaczyć to co widzę? powiadałem sobie. Gdzie znaleźć porównanie, aby jaśniej oddać swoją myśl?“
W tej chwili, pani Gherardi igrała gałązką okrytą migotliwemi djamentami, którą dali jej właśnie górnicy. Słońce świeciło jasno, było to trzeciego sierpnia, a małe solne kryształy rzucały tyle blasku, co najpiękniejsze djamenty w jarząco oświetlonej sali balowej. Oficer bawarski, któremu przypadła szczególnie osobliwa i świetna gałązka, ofiarował pani Gherardi zamianę. Przystała; on zaś, biorąc jej gałązkę, przycisnął ją do serca ruchem tak komicznym, że wszyscy Włosi zaczęli się śmiać. Zmięszany oficer zwrócił się do pani Gherardi z przesadnemi a szczeremi komplementami. Ponieważ wziąłem go potrosze w opiekę, starałem się usprawiedliwić szaleństwo jego zachwytów. Powiadałem Ghicie: wrażenie, jakie sprawiają na tym młodym człowieka pani szlachetne włoskie rysy, oczy jakich nigdy nie widział, zupełnie odpowiada procesowi krystalizacji na tej gałązce którą pani trzyma i która się pani wydaje tak piękna. Odarta z liści przez mrozy zimowe, z pewnością nie miała nic olśniewającego. Krystalizacja soli okryła czarną gałązkę tak lśniącemi i licznemi djamentami, że jedynie tu i ówdzie można dojrzeć gałązkę taką jak jest.
— Cóż stąd za wniosek? spytała pani Gherardi.
— Że ta gałązka wiernie przedstawia Ghitę, jak ją widzi wyobraźnia młodego oficera.
— To znaczy, łaskawy panie, że pan widzi tyleż różnicy między mną rzeczywistą, a mną widzianą oczami tego sympatycznego młodzieńca, co między zeschłą gałązką a djamentową egretką, jaką ofiarowali mi górnicy?
— Pani, młody oficer odkrywa w pani przymioty, których my, dawni przyjaciele, nigdyśmy nie widzieli. Nie mogliśmy się dopatrzyć, naprzykład, wyrazu tkliwej i współczującej dobroci. Ponieważ ten młodzieniec jest Niemcem, pierwszym przymiotem kobiety w jego oczach jest dobroć, natychmiast tedy widzi w pani wyraz dobroci. Gdyby był Anglikiem, ujrzałby w pani arystokratyzm i lady like[110] jakiej księżnej; ale gdyby był mną, widziałby panią taką jaką jesteś, ponieważ oddawna, na swoje nieszczęście, nie mogę sobie wyobrazić nic bardziej uroczego.
— A, rozumiem, rzekła Ghita; z chwilą gdy zaczynacie zajmować się kobietą, widzicie ją już nie taką jak jest, ale taką jaką chcecie widzieć. Korzystne złudzenia, jakie rodzą się z tego pierwszego zainteresowania, porównywa pan z temi ładnemi djamentami, pokrywającemi ogołoconą gałązkę, a widzialnemi, niech pan to zważy, jedynie oku tego młodego człowieka który zaczyna kochać.
— Oto, podjąłem, przyczyna, że rozmowy zakochanych wydają się tak śmieszne rozsądnym ludziom, nieświadomym zjawiska krystalzacji.
— A, pan to nazywa krystalizacją, rzekła Ghita; dobrze więc, drogi panie, niech pan krystalizuje dla mnie.
Obraz ten, nieco dziwaczny, uderzył panią Gherardi. Kiedyśmy w kopalni przybyli do sali oświetlonej setką lampek robiących wrażenie dziesięciu tysięcy, dzięki kryształkom soli migocącym ze wszystkich stron, rzekła do młodego Bawara: „Och, jakie to ładne! Czuję, że ja krystalizuję na rzecz tej sali, przeceniam jej piękność; a pan, czy pan krystalizuje?
— Tak, pani, odparł naiwnie młody oficer, zachwycony że ma jakieś wspólne uczucie z piękną Włoszką, ale niebardzo rozumiejąc o czem ona mówi. Ta prosta odpowiedź rozśmieszyła nas do łez, ponieważ spowodowała wybuch zazdrości pewnego dudka, którego Ghita kochała i który zaczął być poważnie zazdrosny o bawarskiego oficera. Znienawidził słowo krystalizacja.
Po wyjściu z kopalni, mój nowy przyjaciel, oficer bawarski, którego mimowolne zwierzenia bawiły mnie znacznie więcej niż szczegóły eksploatacji soli, dowiedział się ode mnie, że pani Gherardi nazywa się Ghita i że zwyczajem włoskim jest nazywać ją w jej obecności la Ghita.
Biedny chłopiec, drżąc cały, ośmielił się nazwać ją, mówiąc do niej, la Ghita, a pani Gherardi, ubawiona nieśmiało-namiętnym wyrazem młodego człowieka, oraz silnie poirytowaną miną kogoś drugiego, zaprosiła oficera na śniadanie nazajutrz, w przeddzień wyjazdu do Włoch. Skoro ten odszedł, zirytowany amant rzekł:
— Proszę, może pani raczy nam wytłumaczyć, czemu nas pani uszczęśliwia towarzystwem tego blondasa z baraniemi oczami?
— Temu, łaskawy panie, że, po dziesięciu dniach podróży, spędzając ze mną cały dzień, widzicie mnie wszyscy taką jak jestem, te zaś czułe oczy, które pan nazywasz baraniemi, widzą mnie jako doskonałość. Nieprawdaż, Filippo, dodała spoglądając na mnie, te oczy pokrywają mnie błyszczącą krystalizacją; jestem dla nich doskonała; co zaś jest cudowne, to że, cobądźbym uczyniła, jakiekolwiek głupstwo zdarzyłoby mi się powiedzieć, w oczach tego młodego Niemca nie przestanę być nigdy doskonałością: to bardzo wygodnie. Ty naprzykład, Annibalino (amant, którego uważaliśmy potrosze za durnia, nazywał się pułkownik Hannibal), założę się, że w tej chwili nie uważasz mnie za zupełnie doskonałą? Uważasz, że źle czynię, dopuszczając tego młodzika do mego towarzystwa. Czy wiesz, czego to dowodzi, mój drogi? Nie krystalizujesz już dla mnie“.
Słowo krystalizacja stało się modne w naszem kółku, i tak dalece uderzyło wyobraźnię pięknej Ghity, że przyjęła je na wszystko.
Za powrotem do Bolonji, ilekroć ktoś opowiedział jakąś historyjkę miłosną w jej loży, zwracała się do mnie. „Ten rys potwierdza lub obala naszą teorję“, mówiła. Powtarzające się akty szaleństwa, dające kochankowi spostrzegać wszystkie doskonałości w kobiecie którą zaczyna kochać, nazywały się zawsze między nami krystalizacją. To słowo przypominało nam najmilszą podróż. Nigdy tak dobrze nie czułem wzruszającej i samotnej piękności jeziora Garda: mimo dławiącego gorąca, spędzaliśmy na łodziach rozkoszne wieczory. Przeżyliśmy tam chwile, których się nie zapomina; był to jeden ze świetnych momentów naszej młodości.
Jednego wieczora, ktoś przyniósł nam nowinę, że księżna Lanfranchi i piękna Florenza walczą o serce młodego malarza Oldofredi. Biedna księżna zdawała się szczerze zakochana, młody zaś artysta medjolański zajęty był wyraźnie jedynie Florenzą. Pytano się: „Czy Oldofredi jest zakochany?“ Ale błagam czytelnika, niech wierzy, że ja nie próbuje usprawiedliwić tego rodzaju rozmowy, gwałcącej reguły francuskiego konwenansu. Nie wiem czemu, tego wieczora uparliśmy się dociekać, czy malarz kocha się w pięknej Florenzy.
Zgubiliśmy się w mnóstwie drobnych faktów. Kiedyśmy się znużyli badaniem odcieni prawie niedostrzegalnych i w gruncie nieistotnych, pani Gherardi opowiedziała nam proces, który, wedle niej, rozgrywa się w sercu Oldofrediego. Zaraz z początku miała nieszczęście użyć słowa krystalizacja. Pułkownik Hannibal, który wciąż miał na sercu gładkie liczko bawarskiego oficera, udał że nie rozumie i spytał nas po raz setny, co rozumiemy pod krystalizacją. „To, czego nie ma we mnie dla pana“, odparła żywo pani Gherardi. Poczem, zostawiwszy w kącie jego i jego kwasy, zwróciła się do nas: „Uważam, rzekła, że mężczyzna zaczyna kochać, kiedy go widzę smutnym“. Okrzyknęliśmy się: „Jakto! miłość, to rozkoszne uczucie, które zaczyna się tak pięknie... — A które czasem kończy się tak brzydko, kwasami, sprzeczkami, odparła pani Gherardi,’śmiejąc się i spoglądając na Hannibala. Rozumiem wasze protesty. Wy, gruboskórni mężczyźni, widzicie w narodzinach miłości tylko jedno. Kocha się, albo nie kocha. Tak pospólstwo wyobraża sobie, że śpiew każdego słowika jest jednaki; ale my, które umiemy go słuchać z przyjemnością, wiemy że jest dziesięć odcieni między słowikiem a słowikiem. — Jednak zdaje mi się, pani, że się kocha albo nie kocha. — Bynajmniej, drogi panie; to tak jakby pan powiedział, że człowiek, który wyrusza z Bolonji aby się udać do Rzymu, przybył już do bram Rzymu, kiedy, z wysokości Apeninów, widzi jeszcze naszą wieżę Garisendę. Jedno z tych miast leży daleko od drugiego, i można być na ćwierć drogi, w połowie, w trzech czwartych, nie dojechawszy jeszcze do Rzymu, a nie będąc już w Bolonji. W tem pięknem porównaniu, rzekłem, Bolonja oznacza zapewne obojętność a Rzym doskonalą miłość. — Kiedy jesteśmy w Bolonji, odparła pani Gherardi, jesteśmy zupełnie obojętni, nie w głowie nam zachwycać się kobietą, w której może kiedyś będziemy się kochali do szaleństwa; tem bardziej wyobraźnia nie sili się przeceniać jej zalet. Słowem, jak mówiliśmy w Hallein, krystalizacja jeszcze się nie zaczęła“.
Na te słowa, Hannibal zerwał się wściekły i wyszedł z loży, mówiąc: „Wrócę, kiedy będziecie mówili po włosku“. Natychmiast rozmowa potoczyła się po francusku, i wszyscy zaczęli się śmiać, nawet pani Gherardi. „Ot! i miłość ulotniła się“, rzekła i znowuśmy się zaśmiali. „Wyrusza się z Bolonji, wspina się na Apeniny, jedzie się do Rzymu... — Ależ, pani, wtrącił któryś z nas, dalekośmy odbiegli od malarza Oldofredi...“ Odezwanie to wywołało u niej lekki gest zniecierpliwienia, które prawdopodobnie do reszty pogrążyło w niepamięci Hannibala i jego gwałtowne wyjście. „Czy chcecie wiedzieć, rzekła, co się dzieje, kiedy opuścimy Bolonję? Przedewszystkiem, uważam ten wyjazd za zupełnie mimowolny: jestto odruch. Nie mówię, aby mu nie towarzyszyło wiele przyjemności. Podziwia się, a potem mówi się sobie: Cóż za rozkosz być kochanym przez tę czarującą kobietę! Wreszcie, zjawia się nadzieja; po nadziei (często powziętej bardzo lekko, bo nie wątpi się o niczem, gdy się ma w żyłach krew bodaj trochę gorącą), po nadziei, powiadam, przesadza się z rozkoszą piękność i zalety kobiety, której miłość spodziewa się pozyskać“...
Gdy pani Gherardi tak mówiła, ja wziąłem kartę do gry, napisałem na grzbiecie z jednej strony Bolonia z drugiej Rzym, między zaś Bolonją i Rzymem naznaczyłem cztery postoje, które wskazała nam pani Gherardi.

1. Podziw.
2. Przybywa się do drugiego etapu, gdy się mówi sobie w duchu: „Cóż za rozkosz być kochanym przez tę uroczą kobietę!“
3. Narodziny nadziei znaczą trzeci etap.
4. Do czwartego dochodzi się, kiedy się z rozkoszą przecenia piękność i zalety ukochanej. To właśnie nasza szkoła nazywa słowem krystalizacja, które doprowadza Kartaginę do ucieczki. W istocie, to trudne do zrozumienia. Pani Gherardi ciągnęła dalej: „W czasie tych czterech drgnień duszy lub sposobów zachowania, które Filippo narysował, nie widzę najmniejszego powodu, aby nasz podróżnik był smutny. Faktem jest, że przyjemność jest żywa, że wymaga całej uwagi do jakiej dusza jest zdolna. Jest poważny, ale nie smutny: to wielka różnica. — Rozumiemy, pani, rzekł jeden z obecnych; nie mówi pani o tych nieborakach, którym się zdaje, że wszystkie słowiki mają jeden głos. — Różnica między tem czy ktoś jest poważny czy smutny (l’esser serio e l’esser mesto) podjęła pani Gherardi, jest rozstrzygająca gdy chodzi o rozwiązanie problemu takiego jak ten: Czy Oldofredi kocha piękną Florenzę? Sądzę że Oldofredi kocha, ponieważ, zajmując się mocno Florenzą, był — widziałam to — nie tylko poważny ale smutny. Jest smutny, bo oto co mu się zdarzyło. Wyolbrzymiwszy sobie szczęście, jakie mógłby mu dać charakter malujący się w rafaelowej twarzy, pięknych ramionach, szyi, słowem w godnych Canowy kształtach pięknej marchesiny, próbował zapewne uzyskać potwierdzenie swych nadziei. Bardzo prawdopodobnie, Florenza, spłoszona myślą o pokochaniu obcego, który może opuścić Bolonję przy lada sposobności, a zarazem urażona że on mógł powziąć tak rychłe nadzieje, odjęła mu je z całem okrucieństwem“.
Mieliśmy szczęście widywać codziennie panią Gherardi; najdoskonalsza zażyłość panowała w naszem kółku; rozumieliśmy się w pół słowa; często śmieliśmy się z żartu bez słów: mrugnięcie wystarczało. Tu, czytelnik francuski zauważy, że ładna kobieta we Włoszech poddaje się najdzikszym pomysłom, jakie jej przyjdą do głowy. W Rzymie, w Bolonji, w Wenecji, piękna kobieta jest królową; despotyzm, jaki uprawia w swojem królestwie, nie ma równego w świecie. W Paryżu, ładna kobieta boi się zawsze opinji i tego kata opinji: śmieszności. Nieustannie ma w duszy obawę drwin, jak samowładny monarcha obawę konstytucji. Oto tajemna myśl, która mąci jej uciechy i przyjemności i obleka ją nagle w wyraz powagi. Włoszce wydałaby się bardzo śmieszna ta ograniczona władza, jaką Paryżanka sprawuje w swoim salonie. Jest ona, dosłownie, wszechwładną panią mężczyzn którzy ją otaczają i których szczęście, przynajmniej na jeden wieczór, zawsze zależy od jej kaprysu: mam na myśli szczęście zwykłych przyjaciół. Jeśli się nie spodobasz kobiecie która panuje w swej loży, ujrzysz w jej oczach nudę i nie zostaje ci nic lepszego jak ulotnić się na ten wieczór.
Jednego dnia, wybrałem się z panią Gherardi w stronę Cascata del Reno: spotkaliśmy malarza Oldofredi samego, z twarzą zamyśloną ale nie ponurą. Pani Gherardi skinęła nań i zagadnęła go aby mu się lepiej przyjrzeć. — Jeśli się nie mylę, szepnąłem, biedny Oldofredi utonął po uszy; niech mi pani powie, błagam, mnie, swemu wiernemu wyznawcy, do jakiego punktu choroby miłosnej doszedł obecnie, wedle pani? — Widzę, rzekła pani Gherardi, jak się przechadza sam i mówi sobie raz po raz: Tak, ona mnie kocha. Następnie, zabawia się doszukiwaniem w niej nowych uroków, rozbieraniem nowych przyczyn kochania jej do szaleństwa. — Nie sądzę, aby był tak szczęśliwy. Oldofredi musi mieć często okrutne wątpliwości; nie może być tak pewny czy Florenza go kocha; nie wie, jak my, do jakiego stopnia w tego rodzaju sprawach ona mało dba o bogactwo, stanowisko, formy[111]. Oldofredi jest sympatyczny, zgoda, ale jest tylko biedny cudzoziemiec. — To nic, rzekła pani Gherardi, założę się, żeśmy go spotkali w chwili, gdy przeważały widoki nadziei. — Ale, rzekłem, wyglądał głęboko wzruszony, musi miewać chwile straszliwej męki, powiada sobie: Ale czy ona mnie kocha? — Wyznaję, odparła pani Gherardi zapominając niemal że mówi do mnie, iż, kiedy odpowiedź jaką się daje samemu sobie jest pomyślna, przeżywa się chwilę boskiego szczęścia, z którem nic w świecie nie da się porównać. Oto z pewnością co jest najlepszego w życiu.
„Kiedy wreszcie dusza, wyczerpana i jakby przytłoczona tak gwałtownem uczuciem, wróci znużona do rozsądku, wówczas, po tylu sprzecznościach, wypływa ta pewność: Znajdę przy nim szczęście, które on jeden dać mi może“.

Zwolna pozwoliłem koniowi oddalić się od konia pani Gherardi. Odbyliśmy trzy mile, dzielące nas od Bolonji, nie wyrzekłszy ani słowa. Ta cnota nazywa się dyskrecją.

ERNESTYNA
czyli
NARODZINY MIŁOŚCI

Pewna kobieta bardzo bystra i posiadająca nieco doświadczenia, broniła tezy, że miłość nie rodzi się tak nagle jak powiadają. „Zdaje mi się, rzekła, że możnaby rozróżnić siedem zupełnie wyraźnych epok w narodzinach miłości“. Aby tego dowieść, opowiedziała nam następującą historyjkę. Było to na wsi, deszcz lał jak z cebra, słuchaliśmy tedy z rozkoszą.




W duszy najzupełniej spokojnej — naprzykład młoda panienka mieszkająca w samotnym zamku na wsi — najmniejsze wrażenie silnie przykuwa uwagę. Ot, młody myśliwy, którego ujrzy niespodzianie, w lesie, niedaleko zamku.
Od tak prostego wypadku rozpoczęły się niedole Ernestyny de S.... Zamek, w którym mieszkała ze swym sędziwym stryjem, hrabią de S..., budowany w średniowieczu, nad rzeką Drac, na jednej z olbrzymich skał pętających bieg tej rzeki, górował nad pięknym krajobrazem Delfinatu. Młody myśliwy, którego traf nasunął oczom Ernestyny, uderzył ją szlachetnością postaci. Obraz jego jawił się wielokrotnie jej myśli; o czemże dumać w tem starem zamczysku?
Ernestyna żyła otoczona niejakim przepychem, miała na swoje rozkazy liczną służbę; ale, od dwudziestu lat, odkąd pan i słudzy się postarzeli, wszystko pełniło się tam o jednej godzinie; przedmiotem rozmowy była jedynie krytyka wszystkiego co się dzieje oraz ubolewanie nad najprostszemi rzeczami. Pewnego wiosennego wieczora, o zmierzchu, Ernestyna stała przy oknie; patrzała na jeziorko i lasek poza niem; urok tego widoku przyczyniał się może do pogłębienia jej posępnej zadumy. Naraz, ujrzała młodego Strzelca, którego zauważyła kilka dni wprzódy; znów był w gaiku za jeziorkiem; trzymał w ręce bukiet. Zatrzymał się, jakgdyby chcąc się jej przyjrzeć, poczem ucałował bukiet i złożył go z oznakami tkliwego szacunku w dziupli dębu nad jeziorem.
Ileż myśli zrodził ten jeden postępek! i to myśli niezmiernie zajmujących, gdy je porównać z dotychczasową monotonją życia Ernestyny. Zaczyna się dla niej nowe istnienie: czy ośmieli się obejrzeć bukiet? „Boże, cóż za nierozwaga, powiada sobie ze drżeniem: jeżeli, w chwili gdy się zbliżę, młody myśliwy wynurzy się z zarośli? Cóż za wstyd! Coby pomyślał?“ To drzewo było zwykłym celem jej samotnych przechadzek, często siadała na jego olbrzymich korzeniach, wznoszących się ponad murawę i tworzących dokoła pnia jakgdyby naturalne ławki osłonione jego cieniem.
W nocy, Ernestyna nie mogła zmrużyć oka; nazajutrz, od piątej rano, ledwie świt, pobiegła na wieżyczkę zamkową. Szuka oczami dębu za jeziorem; ledwie go spostrzegła, uczuła że nie może się ruszyć, zaledwie może odetchnąć. Burzliwe i namiętne szczęście zajmuje miejsce nieokreślonej bezwiednej prawie słodyczy młodych lat.
Dziesięć dni upłynęło. Ernestyna liczy dni! Raz tylko ujrzała Strzelca; zbliżył się do ukochanego drzewa, niosąc bukiet, który złożył tam gdzie i pierwszy. — Stary hrabia de S... zauważył, że Ernestyna spędza całe dni w ptaszkami, którą pomieściła na wieżyczce zanikowej; bo też tam, przy oknie, z poza żaluzji, może objąć spojrzeniem cały las, het poza jeziorko. Jest zupełnie pewna, że nieznajomy nie może jej widzieć, wówczas myśli o nim z całą swobodą. Przychodzi jej pewna myśl i dręczy ją. Jeśli on przypuszcza, że ona nie zwraca uwagi na jego bukiety, pomyśli że gardzi jego hołdem, będącym, ostatecznie, jedynie prostą grzecznością; jeśli ma bodaj trochę dumy, nie zjawi się już. Cztery dni upływają, ale jak wolno! Piątego dnia, panienka, przechodząc przypadkiem koło dębu, nie mogła się oprzeć pokusie zerknięcia w dziuplę, w której widziała że on składa bukiety. Była z guwernantką, nie miała się czego obawiać. Ernestyna myślała, że znajdzie jedynie zwiędłe kwiaty; z niewymowną radością ujrzała bukiet najrzadszych i najładniejszych kwiatów, olśniewającej świeżości; ani jeden płatek nie zwiądł. Ledwie zbadawszy to wszystko ukradkowem spojrzeniem, przebiegła, nie tracąc z oczu guwernantki, z lekkością gazeli cały lasek na sto kroków dokoła. Nie ujrzała nikogo; pewna że jej nikt nie śledzi, wraca pod drzewo, ośmiela się poić oczy widokiem cudnych kwiatów. O nieba! jest mały, ledwie dostrzegalny kawałek papieru, przywiązany do wstążki bukietu. „Co tobie, Ernestynko? rzecze guwernantka, zaniepokojona lekkim okrzykiem, który wydarło to odkrycie. — Nic, moja droga, kuropatwa zerwała mi się z pod nóg“. — Dwa tygodnie temn, Ernestynie nie przyszłoby na myśl kłamać. Zbliżyła się pomału do prześlicznego bukietu; schyla głowę i z policzkami w ogniu, nie śmiejąc dotknąć kawałeczka papieru, czyta:
„Od miesiąca już co rano składam bukiet. Czy ten będzie natyle szczęśliwy, aby go zauważono?“
Wszystko jest czarujące w tym ładnym bileciku; angielskie pismo, którem skreślono te słowa, jest niezmiernie wykwintne. Od czterech lat odkąd opuściła Paryż i najmodniejszy klasztor dzielnicy Saint-Germain, Ernestyna nie widziała nic równie pięknego. Czerwieni się mocno, biegnie do guwernantki i prosi aby wracać. Aby skrócić drogę, zamiast skręcić w dolinę i okrążyć jak zwykle jezioro, Ernestyna biegnie ścieżką wiodącą przez mostek wprost do zamku. Jest zamyślona, postanawia nigdy nie zachodzić w tę stronę: pojęła wreszcie, że ktoś ośmielił się do niej napisać coś w rodzaju czułego bileciku. Ale przecież był otwarty, rzekła sobie pocichu. Od tej chwili, życie jej stało się pastwą okropnego niepokoju. Jakto! nie wolno jej, nawet zdaleka, oglądać ukochanego drzewa? Poczucie obowiązku sprzeciwia się temu. „Jeśli się puszczę na drugi brzeg jeziora, mówiła sobie, nie mogę już ręczyć, czy wytrwam w postanowieniu“. Kiedy o ósmej usłyszała jak odźwierny zamyka furtkę u mostku, oswobodził ją jakgdyby z olbrzymiego ciężaru, który uciskał jej pierś; nie mogła już chybić swoim obowiązkom, choćby nawet przez słabość chciała to uczynić.
Nazajutrz, nic nie może jej wyrwać z posępnej zadumy; jest przybita, blada; stryj spostrzega to, każe zaprządz do starej berlinki, wozi ją po okolicy, zapuszczają się aż w aleję wiodącą do pałacu pani Dayssin, o trzy mile. Wracając, hrabia de S... każe stanąć w gaiku nad jeziorem; berlinka wjeżdża na murawę, starzec pragnie odwiedzić olbrzymi dąb, który zawsze nazywa rówieśnikiem Karola Wielkiego. „Ten wielki cesarz, rzecze, widział go może, kiedy przebywał nasze góry udając się do Lombardji aby pokonać króla Didiera“. Myśl o tak długiem życiu jakgdyby odmładza osiemdziesięcioletniego blisko starca. Ernestyna z roztargnieniem słucha wywodów stryja; policzki jej płoną; znajduje się tedy jeszcze raz pod starym dębem; przyrzekła sobie nie zaglądać do schowka. Instynktownym ruchem, nie wiedząc co czyni, rzuca oczami, spostrzega bukiet, blednie. Same róże centkowane czarno. „Jestem bardzo nieszczęśliwy, trzeba mi się oddalić na zawsze. Ta, którą kocham, nie raczy zauważyć mego uwielbienia“. — Oto słowa skreślone na kawałku papieru przypiętym do wiązanki kwiatów. Ernestyna przeczytała, zanim zdążyła zabronić sobie tego. Czuje się tak słaba, że musi się oprzeć o drzewo; niebawem zalewa się łzami. Wieczorem powiada sobie: „Odjedzie na zawsze i nie ujrzę go już nigdy“.
Nazajutrz, w samo południe, przechadzając się ze stryjem w jaworowej alei nad jeziorem, widzi na drogim brzegu młodzieńca który zbliża się do dębu: bierze swój bukiet, rzuca go w jezioro i znika. Ernestyna ma uczucie, że był jakby żal w tym geście; tak, z pewnością!... Dziwi się, że mogła wątpić o tem bodaj chwilę; to oczywiste: czując się wzgardzony, odjeżdża; nie ujrzy go już nigdy.
W zamku, gdzie ona jedna rozsiewała nieco wesołości, wszyscy są tego dnia mocno zaniepokojeni. Stryj orzeka, że Ernestyna jest stanowczo cierpiąca; śmiertelna bladość, jakiś skurcz wszystkich rysów zmieniły tę niewinną twarzyczkę, na której dotąd odbijały się tak spokojne wrażenia pierwszej młodości. Wieczorem, gdy nadeszła pora przechadzki, Ernestyna pozwala się stryjowi zaprowadzić w stronę murawy za jeziorem. Martwem okiem, ledwie powstrzymując łzy, spogląda na małą dziuplę na parę stóp od ziemi, pewna że nic tam nie ujrzy; zbyt dobrze widziała, jak on rzucił bukiet do jeziora. Ale, o dziwo! spostrzega nowe kwiaty. — „Przez litość nad mą straszliwą niedolą, racz pani wziąć białą różę“. Gdy Ernestyna czytała te dziwne słowa, ręka jej bezwiednie uszczknęła białą różę, znajdującą się w wiązance. „Jest tedy bardzo nieszczęśliwy“, powiedziała sobie. W tej chwili stryj woła ją: idzie za nim, ale jest w upojeniu. Ukryła białą różę w batystowej chusteczce; batyst jest tak cienki, że, przez cały czas przechadzki, może widzieć kolor kwiatu przez leciutką tkaninę. Trzyma chustkę tak, aby nie pognieść ukochanej róży.
Ledwie znalazłszy się w domu, biegnie po stromych schodkach na wieżyczkę. Może wreszcie swobodnie przyglądać się uwielbianej róży i napawać nią spojrzenia poprzez łzy płynące z oczu.
Co znaczą te łzy? Ernestyna nie wie. Gdyby mogła odgadnąć uczucie które je wyciska, miałaby odwagę poświęcić różę, pomieszczoną tak pieczołowicie w kryształowym wazonie na mahoniowym stoliku. Ale, o ile czytelnik, nieszczęściem dla siebie, skończył lat dwadzieścia, odgadnie, że te łzy, — bynajmniej nie łzy boleści, — są nieodłącznemi towarzyszami niespodzianego i bezmiernego szczęścia; znaczą one: Jak słodko jest być kochaną! — Ernestyna popełniła ten błąd, iż wzięła kwiat właśnie w chwili gdy wzruszenie pierwszego w życiu szczęścia zmąciło jej rozsądek. Ale jeszcze nie doszła do tego aby widzieć i wyrzucać sobie tę nierozwagę.
Co do nas, którzy patrzymy trzeźwiej, jestto trzeci okres narodzin miłości; pojawienie się nadziei. Ernestyna nie wie, że, gdy patrzy na tę różę, serce jej powiada sobie: „Teraz jestem pewna, że on mnie kocha“.
Ale czy podobna, aby Ernestyna była bliska kochania? Czy to uczucie nie obraża wszystkich prawideł zdrowego rozsądku? Jakto! widziała ledwie trzy razy człowieka, który w tej chwili wyciska jej z oczu palące łzy! I do tego widziała go jedynie przez jezioro, zdaleka, może na pięćset kroków. Co więcej, gdyby go spotkała bez strzelby i kurtki myśliwskiej, nie poznałaby go może! Nie wie jak się nazywa, nie wie kim jest, a mimo to trawi dnie karmiąc się namiętnemi uczuciami, których wyraz trzeba mi skrócić, nie mam tu bowiem miejsca na pisanie romansu. Uczucia te są jedynie warjantem myśli: „Co za szczęście być przezeń kochaną!“ Lub też, Ernestyna roztrząsa to drugie, o ileż donioślejsze pytanie: „Czy mogę mieć nadzieję, że on mnie kocha naprawdę? Czy nie dla igraszki mówi że mnie kocha?“ Mimo że mieszka w zamku zbudowanym przez słynnego Lesdiguieres i jest wnuka jednego z najdzielniejszych towarzyszów owego hetmana, Ernestynie nie przyszedł do głowy ten drugi zarzut: „Może to syn jakiego wieśniaka z sąsiedztwa“. Dlaczego? Żyła w zupełnem osamotnieniu.
Ani wątpić, że Ernestyna nie miała żadnego pojęcia o naturze uczuć władnących w jej sercu. Gdyby mogła przewidzieć dokąd ją prowadzą, miałaby jakieś widoki obronienia się. Młoda Niemka, Angielka, Włoszka poznałaby miłość; ale, ponieważ nasze roztropne wychowanie postanowiło sobie kryć przed młodą dziewczyną istnienie miłości, Ernestyna czuła jedynie mglisty niepokój z przyczyny tego co się działo w jej sercu. Kiedy się zastanawiała głębiej, widziała w tem jedynie prostą przyjaźń. Jeżeli wzięła różę, to z obawy, iż, w przeciwnym razie, zrobi przykrość swemu nowemu przyjacielowi i postrada go. „Zresztą, powiadała sobie po długim namyśle, nie trzeba być dla nikogo niegrzeczną“.
Sercem Ernestyny miotają najgwałtowniejsze uczucia. Przez cztery dni, które młodej samotnicy zdają się wiekiem, wstrzymuje ją nieokreślona obawa; nie wychodzi z zamku. Piątego dnia, stryj, coraz niespokojniejszy o jej zdrowie, zmusza ją do przechadzki w stronę gaiku; Ernestyna zbliża się do nieszczęsnego drzewa i czyta na kawałku papieru w bukiecie:
„Jeżeli pani raczy zerwać tę centkowaną kamelję, będę w niedzielę w kościółku“.
W niedzielę, Ernestyna ujrzała mężczyznę ubranego nader skromnie, mającego może lat trzydzieści pięć. Zauważyła, że nie miał nawet wstążeczki orderu. Modlił się z książki, ale trzymając ją tak, że ani na chwilę nie spuścił z Ernestyny oczu. Wynikło z tego, że przez całą mszę niezdolna była zebrać myśli. Wychodząc ze starożytnej stalli, upuściła książkę do modlenia; podnosząc ją, omal sama nie upadła. Niezręczność ta przyprawiła ją o rumieniec. „Musiałam mu się wydać tak niezgrabna, rzekła sobie, że będzie się wstydził o mnie myśleć“. Istotnie, od tego drobnego wypadku nie ujrzała już obcego. Napróżno, siedząc już w powozie, kazała zatrzymać konie aby rozdać nieco groszy wiejskim urwisom; w gromadkach gwarzących przed kościołem nie spostrzegła tego, na którego w czasie mszy nie śmiała popatrzeć. Ernestyna, która dotąd była wcieleniem szczerości, powiedziała że zapomniała chustki. Służący wrócił do kościoła i długo szukał w kolatorskiej ławce, oczywiście bez skutku. Ale zwłoka spowodowana tym podstępem nie zdała się na nic; myśliwy nie pojawił się. „To jasne, rzekła sobie; panna de C... powiedziała mi raz że nie jestem ładna i że mam w spojrzeniu coś despotycznego i odpychającego; brakowało jeszcze niezręczności; oczywiście zraził się do mnie“.
Smutne myśli dręczyły ją podczas paru wizyt, które stryj złożył przed powrotem do zamku.
Ledwie znalazłszy się w domu, koło czwartej, pobiegła w jaworową aleję nad jeziorem. Furtka była zamknięta z powodu niedzieli; szczęściem spostrzegła ogrodnika; zawołała go i kazała się przewieźć na drugi brzeg. Wysiadła o sto kroków od dębu. Łódka krążyła nad brzegiem, dość blisko aby jej dodać odwagi. Niskie i prawie poziome konary olbrzymiego dębu sięgały niemal do jeziora. Pewnym krokiem, z jakąś posępną stanowczością, zbliżyła się do drzewa, z wyrazem takim jakgdyby szła na śmierć. Była zupełnie pewna, że nic nie znajdzie w schowku; istotnie ujrzała jedynie jakiś zwiędły kwiat z wczorajszego bukietu: „Gdybym zrobiła dobre wrażenie, rzekła sobie, z pewnością podziękowałby mi bukietem“.
Kazała się odwieźć do zamku, pobiegła pędem do siebie, i znalazłszy się na wieżyczce, pewna że jej nikt nie znajdzie, zalała się łzami. „Panna de C... miała słuszność, rzekła sobie; mogę się komuś podobać chyba na pięćset kroków. Ponieważ w tym kraju liberałów stryj styka się jedynie z księżmi i z chłopami, musiałam zrobić się gminna, może pospolita. Muszę mieć w twarzy coś dumnego, odpychającego“. — Zbliża się do zwierciadła aby to sprawdzić, widzi ciemne niebieskie oczy skąpane we łzach. — „W tej chwili, rzekła, nie mam chyba owego wyrazu dumy, który zawsze będzie zrażał do mnie“.
Rozległ się dzwon obiadowy; Ernestyna z trudem osuszyła łzy. Zjawia się wreszcie w salonie; zastała pana Villars, starego botanika. Staruszek ten przyjeżdżał co rok na tydzień do pana de S., ku wielkiemu niezadowoleniu panny służącej, która, posunięta do rangi guwernantki, traciła na ten czas miejsce u stołu hrabiego. Wszystko odbyło się dobrze do chwili szampana; postawiono wiaderko koło Ernestyny. Lód stopniał od dawna. Zawołała służącego i rzekła: „Zmień tę wodę i daj świeżego lodu, prędko. — Bardzo ci z tym despotycznym tonikiem do twarzy“, rzekł śmiejąc się poczciwy stryjaszek. Na to słowo despotyczny, łzy zwilżyły oczy Ernestyny, tak że nie podobna było ich ukryć; musiała wyjść, kiedy zaś zamykała drzwi, słychać było szlochanie. Starcy spojrzeli po sobie wystraszeni.
W dwa dni potem, przechodziła koło dębu; podeszła i zajrzała do schowku, jakgdyby chcąc ujrzeć miejsce gdzie była szczęśliwa. Jakaż była jej radość, gdy ujrzała dwa bukiety! Chwyciła je wraz z bilecikami, skryła je w chustkę i pobiegła do zamku, nie troszcząc się czy nieznajomy nie śledzi jej ruchów; — myśl która do tego dnia nie opuszczała jej ani na chwilę. Zdyszana, nie mogąc już biec, zatrzymała się w pół drogi. Ledwie odzyskawszy oddech, zaczęła znów pędzić z całą szybkością. Wreszcie znalazła się w pokoiku; wyjęła bukiety z chusteczki i, nie czytając bilecików, jęła całować kwiaty z uniesieniem. Spostrzegłszy się, zawstydziła się tego odruchu. „Och! nigdy nie będę miała despotycznej miny, powiadała sobie; poprawię się“.
Wreszcie, kiedy już dosyć wyraziła swą czułość ślicznym bukietom uwitym — z najrzadszych kwiatów, przeczytała bileciki. (Mężczyzna byłby od tego zaczął). Pierwszy, datowany z niedzieli, o piątej, powiadał: „Odmówiłem sobie przyjemności oglądania pani po mszy; nie mogłem być sam; bałem się, aby nie wyczytano w mych oczach miłości, jaką płonę do pani“. — Odczytała trzy razy te słowa: miłości jaką płonę do pani, następnie wstała, aby zobaczyć w lustrze czy ma wyraz despotyczny; poczem czytała dalej: „miłości, jaką płonę do pani. Jeżeli serce pani jest wolne, racz schować ten bilecik, który mógłby nas zdradzić“.
Drugi bilet, z poniedziałku, pisany był ołówkiem, nawet dość niedbale; ale dla Ernestyny minął już czas, w którym ładne angielskie pismo nieznajomego stanowiło urok w jej oczach; pochłaniały ją sprawy zbyt poważne, aby mogła zwracać uwagę na te drobiazgi.
„Przyszedłem. Byłem na tyle szczęśliwy, iż ktoś napomknął o pani w mej obecności. Powiedziano mi, że wczoraj przebyła pani jezioro. Widzę, że pani nie raczyła wziąć bileciku, który zostawiłem. To rozstrzyga o mym losie. Kocha pani, ale nie mnie. Szaleństwem było, w moim wieku, zakochać się w tak młodej dziewczynie. Żegnam panią na zawsze. Nie chcę być natrętny; i tak już zbyt długo zajmowałem panią namiętnością może śmieszną w pani oczach. — Namiętnością! rzekła Ernestyna wznosząc oczy do nieba. Była to słodka chwila. Ta młoda dziewczyna, niepospolitej urody i w kwiecie młodości, wykrzyknęła z upojeniem: „On raczy mnie kochać; och, Boże mój! jakaż ja szczęśliwa!“ Padła na kolana przed uroczą madonną Carla Dolci przywiezioną z Włoch przez któregoś z praszczurów. — „Och, tak, będę dobra i cnotliwa! wykrzyknęła ze łzami. Mój Boże, racz tylko wskazać mi moje wady, abym się z nich mogła poprawić; obecnie wszystko mi jest możliwe“.
Wstała, aby dwadzieścia razy odczytać oba bilety. Drugi zwłaszcza przepełnił ją szczęściem. Niebawem zauważyła prawdę oddawna wyrytą w jej sercu: mianowicie, że nigdy nie umiałaby się zakochać w mężczyźnie mniej niż czterdziestoletnim. (Nieznajomy mówił o swoim wieku). Przypomniała sobie, że w kościele, ponieważ był nieco łysawy, oceniła go na trzydzieści cztery albo pięć lat. Ale nie mogła być tego pewna; tak niewiele śmiała mu się przyglądać! była tak pomięszana! Przez całą noc Ernestyna nie zmrużyła oka. W życiu swojem nie miała pojęcia o podobnem szczęściu. Wstała, aby zapisać po angielsku w książce do modlenia: „Nie mieć nigdy wyrazu despotycznego. Postanawiam to dnia 30 września 18...“
W ciągu tej nocy, utwierdziła się coraz bardziej w tej prawdzie: niepodobna kochać mężczyzny poniżej czterdziestu lat. Wśród tych dumań o przymiotach nieznajomego, przyszło jej na myśl, iż, poza tą zaletą że ma czterdzieści lat, ma może i tę drugą, że jest biedny. Ubrany był w kościele tak skromnie, że z pewnością musi być biedny. Nic nie zdołałoby dorównać radości lego odkrycia. „Nigdy nie będzie miał owej niemądrej i zadowolonej z siebie miny, jaką mają nasi przyjaciele, pp. X, Y i Z, kiedy, w dzień św. Huberta, raczą przybyć aby wybijać stryjowi jego samy i przy obiedzie opowiadają, nieproszeni, znamienite czyny swej młodości.
„Byłożby to możliwe, wielki Boże! aby on był biedny! W takim razie, niczego nie brak memu szczęściu!“ Wstała ponownie, aby zapalić nocną lampkę i poszukać obliczeń swego majątku, które kiedyś krewniak jakiś wypisał na okładce książki. Opiewało ono na siedemnaście tysięcy funtów renty w chwili zamęźcia, z czasem zaś czterdzieści lub pięćdziesiąt tysięcy. Kiedy Ernestyna dumała nad tą cyfrą, wybiła czwarta; zadrżała: „Może jest już dość jasno, bym mogła ujrzeć ukochane drzewo“. Otwiera żaluzje; w istocie ujrzała wielki dąb i jego ciemną zieleń, ale dzięki blaskowi księżyca; brzask był jeszcze daleko.
Ubierając się rano, rzekła sobie: „Nie przystoi, aby kochanka czterdziestoletniego mężczyzny ubierała się jak dziecko“. Godzinę szukała w szafie sukni, kapelusza, które stworzyły razem całość tak dziwaczną, iż, kiedy się zjawiła w jadalni, stryj, guwernantka i stary botanik nie mogli się wstrzymać, aby nie parsknąć głośnym śmiechem. „Podejdź-no bliżej, rzekł stary hrabia de S..., dawny kawaler św. Ludwika, ranny pod Quiberon; zbliżno się, Ernestynko; odziałaś się tak, jakbyś się chciała przebrać za czterdziestoletnią damę“. Na te słowa, dziewczyna zaczerwieniła się, najżywsze szczęście odbiło się w jej rysach. „Dalibóg! rzekł dobry stryjaszek pod koniec śniadania do botanika; to jakiś zakład: nieprawdaż, mój drogi, że Ernestyna wygląda dziś conajmniej na lat trzydzieści? Zwłaszcza kiedy się zwraca do służby, przybiera jakąś ojcowską minkę niewymownie pocieszną; parę razy wystawiłem ją na próbę, aby potwierdzić to spostrzeżenie“. Uwaga ta zdwoiła radość Ernestyny, jeśli można użyć tego słowa na określenie szczęścia bez granic.
Z trudem wyrwała się po śniadaniu z towarzystwa. Stryj z botanikiem prześladowali ją bez końca jej starością. Wróciwszy do siebie, Ernestyna spojrzała na dąb. Pierwszy raz od dwudziestu godzin chmurka zaciemniła jej szczęście, ale nie zdawała sobie sprawy z tej nagłej zmiany. Zachwycenie, w jakiem tonęła od chwili, gdy w wilję, pogrążona w rozpaczy, znalazła w dziupli bukiety, pierzchło pod wpływem tego pytania: „Jak się zachować wobec mego kochanka, aby mnie szanował? Człowiek tak wykształcony i posiadający tę przewagę że ma czterdzieści lat, musi być bardzo surowy. Jeśli sobie pozwolę na fałszywy krok, stracę zupełnie jego szacunek“.
Oddając się temu monologowi w pozie najsposobniejszej do pobudzenia medytacji młodej panny przed lustrem, Ernestyna zauważyła ze zdumieniem i zgrozą, że ma u paska złotą klamrę z łańcuszkiem, na którym wiszą naparstek i nożyczki w małem puzderku, śliczny klejnot, którym nie mogła się nacieszyć jeszcze wczoraj, a który stryj jej dał na imieniny przed niespełna dwoma tygodniami. Popatrzała na ten klejnot ze zgrozą i zdjęła go pośpiesznie; przypomniała sobie że, jak mówiła guwernantka, kosztował ośmset pięćdziesiąt franków, a kupiono go u najsławniejszego paryskiego jubilera nazwiskiem Laurenęot: „Coby o mnie pomyślał mój kochanek, on który ma zaszczyt być ubogim, gdyby widział u mnie klejnot tak śmiesznie drogi? Cóż głupszego, niż w ten sposób zachwalać swoje zalety domowe, to bowiem mają wyrażać te nożyczki, naparstek i puzderko, które się ustawicznie nosi przy sobie; a ta dobra gospodyni nie myśli, że klejnot ów kosztuje co rok procent od swej ceny!“ Jęła poważnie obliczać, i doszła, że ten klejnot kosztuje blisko pięćdziesiąt franków rocznie.
Te chwalebne rozmyślania z zakresu ekonomji domowej, które Ernestyna zawdzięczała gruntownemu wykształceniu otrzymanemu od spiskowca kryjącego się przez kilka lat w zamku stryja, ta refleksja, powiadam, jedynie na chwilę przesłoniła trudność sytuacji. Kiedy schowała do komody klejnot tak niedorzecznie drogi, trzebaż było wrócić do tego kłopotliwego pytania: Co czynić, aby nie postradać szacunku tak niepospolitego człowieka?
Dumania Ernestyny (w których czytelnik rozpoznał może poprostu piąty okres narodzin miłości) zaprowadziłyby nas bardzo daleko. Młoda dziewczyna miała umysł jasny, żywy, świeży, jak powietrze — w jej górach. Stryj jej (niegdyś człowiek wysokiej inteligencji i posiadający jeszcze umysł dość bystry w zakresie paru przedmiotów które go zajmowały) zauważył, że ona ogarnia samorzutnie wszystkie następstwa danej myśli. Zacny staruszek, kiedy był w dobrym humorze (gospodyni zaś zauważyła, że ten żart jest nieomylną oznaką dobrego humoru) lubił żartować z wojskowego, jak go nazywał, rzutu oka Ernestyny. Może właśnie ten przymiot dał jej odegrać tak świetną rolę, później kiedy się pojawiła w świecie i odważyła się mówić. Ale, w danym momencie, Ernestyna, mimo swej inteligencji, zgubiła się w rozumowaniach. Dwadzieścia razy postanawiała nie iść już pod drzewo. „Jedna nieopatrzność, mówiła sobie, trącąca dzieciństwem podlotka, może mnie zgubić w jego oczach“. Mimo subtelnych argumentów na które obracała całą siłę rozumu, nie posiadła jeszcze owej tak trudnej sztuki opanowania namiętności. Miłość, która biedną dziewczynę wypełniała bez jej wiedzy, paczyła wszystkie jej rozumowania i aż nadto parła ją ku nieszczęsnemu drzewu. Po wielu wahaniach, znalazła się tam z pokojówką koło pierwszej. Pobiegła przodem i, z oczami promiennemi radością, znalazła się pod drzewem, biedna mała! Zdawało się, że nie idzie, ale fruwa po murawie. Stary botanik, również biorący udział w przechadzce, zwrócił na to uwagę pokojówki, gdy Ernestyna oddalała się pędem.
Całe szczęście Ernestyny znikło w mgnieniu oka. Nie iżby nie znalazła bukietu w dziupli; owszem, był, śliczny i świeży, co jej sprawiło żywą radość. Widać niedawno on znajdował się w tem miejscu. Szukała na murawie śladu jego kroków; ucieszyło ją również, że w miejsce skrawka papieru, znajdował się list, i to długi. Pobiegła oczami do podpisu, pragnąc się dowiedzieć jak jemu na imię. Przeczytała; list wypadł jej z rąk wraz z bukietem. Wstrząsnął nią śmiertelny dreszcz. Wyczytała nazwisko Filip Astézan. Otóż, Astézan znany był w zamku hrabiego S... jako kochanek pani Dayssin, bogatej i wykwintnej Paryżanki, która co roku gorszyła okolicę, odważając się spędzać kilka miesięcy w swoim pałacu z człowiekiem nie będącym jej mężem. Na domiar męki, była to wdowa, młoda, ładna, i mogła wyjść za pana Astézan. Wszystkie te smutne sprawy, będące prawdą w tej formie w jakiej je przedstawiamy, wychodziły o wiele jadowiciej w rozmowach osób które odwiedzały niekiedy zamczysko stryja, zrzędów markotnych i bezlitosnych na błędy młodości. Nigdy, w ciągu kilku sekund, szczęście tak czyste, tak żywe — pierwsze w jej życiu! — nie zmieniło się w równie palącą i beznadziejną niedolę. „Okrutny! chciał się mną zabawić, powiadała Ernestyna, chciał sobie stworzyć cel spacerów, zawrócić głowę młodej dziewczynie, może dla zabawienia pani Dayssin. I ja myślałam wyjść za niego! co za dzieciństwo! co za upokorzenie!“ Pod wpływem tej smutnej myśli, Ernestyna padła zemdlona pod nieszczęsnem drzewem, na które od trzech miesięcy spoglądała tak często. Tam ją przynajmniej zastali bez ruchu, w pół godziny później, pokojówka i stary botanik. Na domiar nieszczęścia, kiedy ją przywołano do życia, Ernestyna ujrzała u swoich stóp list pana Astézan, podpisem na wierzch, tak że można go było przeczytać. Zerwała się jak błyskawica i przystąpiła list nogą.
Wytłumaczyła jakoś ten wypadek i zdołała niepostrzeżona podnieść nieszczęsny list. Długo nie mogła go przeczytać, panna służąca bowiem posadziła ją i już jej nie opuszczała. Botanik przywołał rolnika zajętego w polu i posłał go po powóz. Aby się uwolnić od wyjaśnień, Ernestyna udała że nie może mówić; okropny ból głowy posłużył jej za pretekst aby zasłonić chusteczką oczy. Nadjechał powóz. Kiedy, usiadłszy w nim, mogła się oddać swoim myślom, niepodobna opisać rozdzierającego bólu, jaki przeszywał jej duszę przez drogę do zamku. Najstraszniejszem było uczucie pogardy dla samej siebie. Nieszczęsny list, który czuła w chusteczce, palił jej dłoń. Wśród powrotu do zamku zapadła noc; Ernestyna mogła niepostrzeżenie otworzyć oczy. Widok błyszczących gwiazd ukoił ją nieco. Gdy nią tak miotały odruchy namiętności, młodość jej i niewinność nie zdawały sobie z nich bynajmniej sprawy. Po dwóch godzinach najokrutniej szych mąk duszy, odzyskała nieco spokoju dzięki mężnemu postanowieniu: „Nie przeczytam listu, widziałam jedynie podpis, powiadała sobie; spalę go, skoro tylko wrócę do zamku“. Z tą chwilą, mogła sobie wrócić szacunek bodaj za to męstwo; miłość bowiem, mimo że zdławiona na pozór, nie omieszkała natrącać skromnie, że może ten list wyjaśnia w pożądany sposób stosunki pana Astézan z panią Dayssin.
Wszedłszy do salonu, Ernestyna rzuciła list w ogień. Nazajutrz, od ósmej rano, zabrała się do fortepianu, który zaniedbała mocno od dwóch miesięcy. Wzięła z półki zbiór Pamiętników z Historji Francji, wydany przez Petitota i zaczęła robić długie wyciągi z Pamiętników krwawego Montluc. Zręcznie podsunęła staremu botanikowi myśl odbycia z nią kursu historji naturalnej. Po dwóch tygodniach, zacny ten człowiek, prosty jak jego rośliny, nie mógł się nachwalić zadziwiającej pilności uczennicy; był oczarowany. Co do niej, wszystko jej było obojętne, wszelka myśl przywodziła ją jednako do rozpaczy. Stryj był mocno zaniepokojony; Ernestyna chudła w oczach. Ponieważ była przypadkowo nieco zaziębiona, dobry starzec, który, wbrew obyczajom starych ludzi, nie skupiał na sobie wszystkich zainteresowań życia, wyobraził sobie, że to początek suchot. Ernestyna sądziła tak samo; myśli tej zawdzięczała jedyne znośne chwile w owej dobie; nadzieja blizkiej śmierci pozwalała jej cierpliwie znosić życie.
Przez cały długi miesiąc jedynem jej uczuciem był ból, o tyle głębszy, że źródłem jego była wzgarda dla siebie samej. Nie mając żadnego doświadczenia, nie mogła znaleźć pociechy w tem, że nikt pod słońcem nie domyśla się tego co się działo w jej sercu i że prawdopodobnie ów okrutnik, który zaprzątał ją tak bardzo, nie może odgadywać ani setnej części tego co ona dlań czuła. W pełni tych cierpień, nie zbrakło jej odwagi; bez wahania rzuciła w ogień nieczytane dwa listy, poznawszy na adresie nieszczęsne angielskie pismo.
Przyrzekła sobie nigdy nie spojrzeć na murawę za jeziorkiem; w salonie nigdy nie rzuciła okiem w okna wychodzące na tę stronę. Jednego dnia, blisko w sześć tygodni po tem jak wyczytała nazwisko Filipa Astézan, jej nauczyciel historji naturalnej, zacny pan Villars, rozpoczął wykład o roślinach wodnych; wsiadł z uczennicą do łódki i kazał się wieźć w stronę kotlinki. Kiedy Ernestyna wskakiwała do łodzi, przelotne i niemal mimowolne spojrzenie upewniło ją, że niema nikogo pod dębem; zauważyła jedynie, że kora dębu jest miejscami jaśniejsza. W dwie godziny później, kiedy płynęła po lekcji koło dębu, zadrżała poznając że to, co wzięła za zmienioną korę, to była kurtka myśliwska Filipa Astézan, który, spoczywając od dwóch godzin pod dębem, siedział nieruchomo jakgdyby był martwy. Czyniąc to porównanie, Ernestyna użyła w duchu tych słów: jakgdyby był martwy; uderzyły ją one. „Gdyby był martwy, nie byłoby już nieprzyzwoite zajmować się nim tak bardzo“. Na kilka chwil, przypuszczenie to pozwoliło jej oddać się miłości, której widok ukochanej istoty wrócił przemożną siłę.
Odkrycie to zmięszało ją bardzo. Nazajutrz wieczór, proboszcz z sąsiedztwa, przybyły w odwiedziny, poprosił hrabiego de S... o pożyczenie Monitora. Gdy stary służący poszedł do bibljoteki po zbiór Monitorów z ostatniego miesiąca, hrabia rzekł:
— Widzę, że dobrodziej coś w tym roku nie ciekawy; pierwszy raz prosi mnie ksiądz o Monitora!
— Panie hrabio, odparł proboszcz, pani Dayssin, moja sąsiadka, pożyczała mi go, póki bawiła na wsi; ale od dwóch tygodni wyjechała.
To błahe słówko wstrząsnęło Ernestyną tak, że omal nie zemdlała; czuła, że serce zadrżało jej na to odezwanie księdza, co ją wielce upokorzyło. „Oto, rzekła sobie, jak zdołałam zapomnieć!“
Tego wieczora, po raz pierwszy od bardzo dawna, zdarzyło się jej uśmiechnąć. „Bądź co bądź, mówiła sobie, został na wsi, o sto pięćdziesiąt mil od Paryża, i pozwolił pani Dayssin odjechać samej“. Przypomniała sobie jego nieruchomą pozycję pod dębem i pozwoliła myślom zatrzymać się przy tym obrazie. Od miesiąca, całe jej szczęście polegało na przeświadczeniu że jest chora na piersi; naraz złapała się na myśli, że odkąd śnieg zalega szczyty, wieczory bywają chłodne i że rozsądnie byłoby ubierać się cieplej. Pospolita dusza nie zaniedbałaby tej ostrożności; Ernestyna pomyślała o niej dopiero po słowach proboszcza.
Nadchodził dzień św. Huberta, a z nim pora jedynego wielkiego obiadu, jaki odbywał się dorocznie w zamku. Zniesiono na dół klawikord Ernestyny. Kiedy go nazajutrz otwarła, znalazła na klawiszach kawałek papieru, zawierający te słowa:
„Niech pani nie krzyknie, kiedy mnie pani ujrzy“.
Było to tak krótkie, że Ernestyna przeczytała, nim poznała rękę osoby, która skreśliła te słowa: pismo było zmieniane. Ponieważ Ernestyna zawdzięczała przypadkowi, lub może górskiemu powietrzu Delfinatu mężną duszę, z pewnością, przed wzmianką księdza o wyjeździe pani Dayssin, byłaby się zamknęła w pokoju i nie zjawiła aż po uroczystości.
W dwa dni później, odbył się ów obiad na cześć św. Huberta. Ernestyna robiła honory, siedząc naprzeciw stryja; ubrana była bardzo wykwintnie. Stół przedstawiał pełną niemal kolekcję okolicznych księży i merów, do tego kilku szlachciców prowincjonalnych, rozprawiających o sobie i o swych czynach na wojnie, na polowaniu, a nawet w miłości; zwłaszcza zaś o starożytności swego rodu. Z przykrością widzieli, że na przyszłej dziedziczce nie robi to wrażenia. Bladość Ernestyny, w połączeniu z pięknością rysów, dawała jej wyraz niemal wzgardliwy. Dudki, którzy starali się z nią nawiązać rozmowę, czuli się onieśmieleni w jej pobliżu. Co do niej, daleka była od tego aby zniżyć myśl do ich poziomu.
Początek obiadu minął, a ona nie zauważyła nic nadzwyczajnego; zaczynała oddychać, kiedy, pod koniec biesiady, podnosząc oczy, ujrzała naprzeciw siebie wieśniaka już starszego, który, jak się zdawało, był służącym mera z okolic Drac. Doznała szczególnego drgnienia w piersiach, podobnie jak wówczas na słowa księdza; mimo to, nie była jeszcze pewna. Wieśniak nie był podobny do Filipa. Ośmieliła się spojrzeć nań powtórnie; nie wątpiła już: to on. Przebrał się tak, aby się zrobić bardzo brzydkim.
Czas nam pomówić o Filipie, gdyż to co uczynił jest postępkiem człowieka zakochanego: może i w jego dziejach znajdziemy sposobność sprawdzenia teorji siedmiu epok miłości. Kiedy, pięć miesięcy wprzód, przybył do zamku Lafrey z panią Dayssin, któryś z księży (pani Dayssin starała się o dobre stosunki z duchowieństwem) powtórzył u niej jakieś sprytne powiedzenie. Filip, zdziwiony dowcipnem odezwaniem się w ustach takiego człowieka, spytał kto jest jego autorem. „Bratanica hrabiego de S..., odparł proboszcz, panna która będzie bardzo bogata, ale którą bardzo nieszczególnie chowali. Nie mija rok, aby nie dostała z Paryża całej skrzyni książek. Boję się, że się źle pokieruje, a nawet że wogóle nie zdoła się wydać zamąż. Któż zechce się ubrać w taką żonę?“
Filip zadał jeszcze kilka pytań; ksiądz ubolewał nad rzadką pięknością Ernestyny, która z pewnością przywiedzie ją do zguby; opisał tak wymownie nudę w zamku hrabiego, że pani Dayssin wykrzyknęła: „Och, przez litość, dosyć już, księże proboszczu; sprawisz, że znienawidzę wasze piękne góry. — Nie można przestać kochać kraju, gdzie się robi tyle dobrego, odparł proboszcz; a pieniądze, któremi pani pomogła nam kupić trzeci dzwon, zapewnią jej...“ Filip nie słuchał, myślał o Ernestynie i o tem co się musi dziać w sercu młodej dziewczyny, pleśniejącej w zamku, który wydaje się nudny nawet proboszczowi. „Trzeba ją rozerwać trochę, powiedział sobie, zacznę się do niej zalecać w romantycznym stylu; to orzeźwi nieco biedną dziewczynę“. Nazajutrz, wybrał się na polowanie w stronę lasów hrabiego; zauważył gaik oddzielony jeziorem od zamku. Wpadł na myśl uczczenia Ernestyny bukietem; znamy już dzieje jego bukietów i liścików. Kiedy polował w okolicy dębu, umieszczał je sam; w inne dni posyłał je przez służącego. Filip robił to wszystko przez filantropję, nie myślał nawet o tem aby widywać Ernestynę; byłoby zbyt trudne i zbyt nudne starać się o znajomość z jej stryjem. Kiedy Filip ujrzał Ernestynę w kościele, pierwszą jego myślą było, że jest za stary, aby się podobać ośmnasto lub dwudziestoletniej panience. Wzruszyła go piękność rysów, oraz szlachetna prostota jej fizjognomji. „Jest jakaś naiwność w tych rysach“, powiadał sam sobie; w chwilę później wydała mu się urocza. Kiedy widział, jak upuszcza książkę wychodząc z kolatorskiej ławki i jak stara się ją podnieść z sympatyczną niezręcznością, zaświtała w nim myśl o miłości, gdyż zrodziła się nadzieja. Został w kościele po jej wyjściu; dumał nad sprawą niezbyt wesołą dla człowieka który zaczyna się kochać; miał lat trzydzieści pięć i początek łysiny, która mogła mu upiększać czoło w myśl teorji doktora Galla, ale która z pewnością przyczyniała mu kilka lat. „Jeśli moja starość nie pogrzebała odrazu wszystkiego, powiadał sobie, musi zwątpić o mem sercu, jeżeli ma zapomnieć o moim wieku“.
Zbliżył się do gotyckiego okienka, wychodzącego na plac przed kościołem, ujrzał jak Ernestyna wsiada do powozu, ocenił że ma kibić i nogę zachwycającą. Gdy rozdzielała jałmużnę, zdawało mu się, że oczy jej szukają kogoś. „Czemu, powiadał sobie, oczy jej patrzą w dal, gdy rozdaje grosze tuż koło powozu? Czyżbym obudził jej zainteresowanie?“
Ujrzał, jak Ernestyna daje zlecenie lokajowi; przez ten czas upajał się jej pięknością. Widział jak się rumieni, widział ją zbliska, gdyż powóz stał o niecałe dziesięć kroków od gotyckiego okna; ujrzał jak służący wraca do kościoła i szuka czegoś. Podczas nieobecności służącego, zyskał pewność, że oczy Ernestyny patrzą ponad tłum i tem samem szukają kogoś; ale ten ktoś mógł nie być Filipem Astézan, który w oczach tej młodej dziewczyny miał może pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, kto wie? W jej wieku i przy jej majątku, czy nie musi mieć starającego się wśród okolicznej szlachty? — Jednakże w czasie mszy nie zauważyłem nikogo.
Skoro powóz hrabski odjechał, Astézan dosiadł konia, okrążył laskiem aby się nie spotkać i szybko pognał w stronę murawy. Z niewymowną przyjemnością zdołał dobić do wielkiego dębu zanim Ernestyna ujrzała bukiet i bilecik, które kazał zanieść rano;, wziął bukiet, puścił się w las, przywiązał konia i zaczął się przechadzać. Był bardzo wzburzony; przyszło mu na myśl zaszyć się w zarośla na wzgórza o sto kroków od jeziora. Z tego schronienia, kryjącego go wszystkim oczom, mógł, dzięki polance w lasku, widzieć wielki dąb i jezioro.
Jakież było jego szczęście, kiedy wkrótce łódka pomknęła po przejrzystej wodzie, lekko kołysanej wiatrem! Ta chwila była rozstrzygająca: obraz jeziora i obraz Ernestyny, która wydała mu się tak piękna w kościele, wyrył się głęboko w jego sercu. Od tej chwili, Ernestyna zyskała w jego oczach coś, co ją różniło od wszystkich kobiet; brakło mu jedynie nadziei, aby ją pokochał do szaleństwa. Ujrzał, jak zbliża się skwapliwie do drzewa; ujrzał jej smutek, że nie znalazła bukietu. Ta chwila była tak rozkoszna i żywa, że, kiedy Ernestyna oddaliła się pędem, Filip sądził że się omylił widząc ból w jej rysach, kiedy nie znalazła bukietu w dziupli. — Ale, odpowiadało stronnictwo nadziei, nie wydawała się smutna w kościele: przeciwnie, jaśniała świeżością, młodością, urodą i była nieco zmięszana; życie lśniło się w jej oczach.
Kiedy Filip Astézan nie mógł dojrzeć Ernestyny, która przybiła do brzegu koło alei jaworowej z drugiej strony jeziora, wyszedł ze swego schronienia innym zgoła człowiekiem. Wracając galopem do zamku pani Dayssin, miał tylko dwie myśli: „Czy była smutna nie znajdując bukietu? Czy smutek ten nie płynie poprostu z zawiedzionej próżności?“ To przypuszczenie, bardziej prawdopodobne, owładnęło wreszcie jego myślą i wróciło mu cały rozsądek trzydziestopięcioletniego mężczyzny. Był bardzo poważny. Zastał u pani Dayssin liczne towarzystwo; w ciągu wieczora ona sama zaczęła żartować z jego powagi i jego pretensyj. „Nie może już, powiadała, przejść koło lustra aby w nie nie spojrzeć. Brzydzę się, mówiła pani Dayssin, tym nałogiem naszej młodzieży. Tego wdzięku dawniej pan nie posiadał; niech go się pan stara pozbyć, albo panu wypłatam tę psotę, że usunę wszystkie zwierciadła“. — Filip był w kłopocie; nie wiedział, jaki znaleźć pozór dla wyjazdu o którym myślał. Zresztą było szczerą prawdą, że badał w lustrze czy staro wygląda.
Nazajutrz, zajął zmów pozycję na wzgórzu, z którego doskonale widać było jezioro; usadowił się tam zbrojny w lunetę i nie opuścił pozycji aż z zapadnięciem nocy.
Nazajutrz przyniósł z sobą książkę; byłoby mu bardzo trudno opowiedzieć treść tego co czytał; ale gdyby nie miał książki, brakowałoby mu jej. Wreszcie, ku swej niewymownej przyjemności, ujrzał koło trzeciej Ernestynę zbliżającą się wolno do jaworowej alei; widział jak idzie w stronę drogi, w dużym słomkowym kapeluszu na głowie. Zbliża się do nieszczęsnego drzewa; zdawała się jakaś przygnębiona. Spostrzegł, jak bierze dwa bukiety, które tam złożył rano, jak je zawija w chusteczkę i znika z szybkością błyskawicy. Ten prosty rys podbił do reszty jego serce. Stało się to tak szybko, tak żywo, że nie miał czasu sprawdzić, czy Ernestyna zachowała smutną minkę, czy też radość błyszczała w jej oczach. Co myśleć o tym osobliwym postępku? Czy chce pokazać te bukiety guwernantce? W takim razie Ernestyna jest jedynie dzieckiem, a on jeszcze większem dzieckiem, że sobie zaprząta głowę takim podlotkiem. „Szczęściem, powiadał sobie, nie zna mego nazwiska; ja jeden wiem o swojem szaleństwie, a nie takie już sobie przebaczałem!“
Filip wyszedł z kryjówki z twarzą bardzo spokojną i, pogrążony w myślach, podszedł do konia, którego mu pilnował wieśniak o pół mili dalej. „Trzeba przyznać, że jeszcze tęgi warjat ze mnie“, powiadał sobie zsiadając z konia w dziedzińcu pani Dayssin. Wchodząc do salonu, miał fizjognomję martwą, zdziwioną, chłodną. Nie kochał już.
Nazajutrz Filip, wiążąc krawat, osądził, że jest bardzo stary. Nie miał zrazu zbytniej ochoty robić trzech mil poto aby się zaszyć w zarośla i gapić na drzewo; ale nie czuł też ochoty do niczego innego. „To bardzo śmieszne“, powiadał sobie. Tak, ale śmieszne w czyich oczach? Zresztą, nie trzeba nigdy mijać swego losu. Zaczął pisać list bardzo starannie ułożony, w którym, niby drugi Lindor[112], wyjawiał swoje nazwisko i stan. List ten, tak dobrze napisany, miał — jak czytelnik przypomina sobie może — to nieszczęście, że spalono go bez czytania. Jedynie słowa, które bohater nasz skreślił najmniej o nich myśląc, — podpis Filip Astézan, — dostąpiły zaszczytu lektury. Mimo bardzo pięknych rozumowań, nasz rozsądny człowiek znów siedział schowany w swem zwykłem legowisku w chwili gdy jego nazwisko sprawiło takie wrażenie; ujrzał jak Ernestyna, otwierając list, zemdlała; zdumienie jego nie miało granic.
Następnego dnia, musiał wyznać przed sobą że jest zakochany; postępowanie jego świadczyło o tem, zachodził codzień do lasku, gdzie doznał tak żywych wrażeń. Ponieważ pani Dayssin miała niebawem wracać do Paryża, Filip postarał się o list do samego siebie i oznajmił że opuszcza Delfinat aby spędzić dwa tygodnie w Burgundji przy chorym wuju. Wsiadł na pocztę i wrócił inną drogą, tak że tylko jeden dzień nie było go w lasku. Zamieszkał o dwie mile od hrabiego de S... w puszczy Crossey, po przeciwnej stronie zamku pani Dayssin, i stamtąd codziennie chodził nad jeziorko. Przez trzydzieści trzy dni z rzędu nie ujrzał Ernestyny; nie zjawiła się również w kościele, mszy słuchała w zamku. Zakradł się tam w przebraniu, i dwa razy miał szczęście ją ujrzeć. Nie było dlań w świecie nic równego szczerej i szlachetnej wymowie jej rysów. Powiadał sobie: „Przy takiej kobiecie nigdy nie zaznałbym przesytu“. Najbardziej wzruszała Astézana bladość Ernestyny i jej bolesny wyraz. Napisałbym dziesięć tomów jak Richardson, gdybym zamierzył spisać wszystkie sposoby, na jakie ten człowiek, nie pozbawiony zresztą rozsądku i doświadczenia, tłumaczył sobie zemdlenie i smutek Ernestyny. Wreszcie postanowił rozmówić się z nią i w tym celu dostać się do zamku. Nieśmiałość — być nieśmiałym w trzydziestym (piątym roku! — nieśmiałość długo mu tego broniła. Obmyślił wszystko najskrupulatniej, a jednak, gdyby nie przypadek, który włożył w usta obojętnego człowieka wiadomość o wyjeździe pani Dayssin, cała zręczność Filipa poszłaby na marne, lub przynajmniej mógłby wyczytać miłość Ernestyny jedynie w jej gniewie. Prawdopodobnie byłby sobie wytłumaczył ten gniew jej zdumieniem, że mógł ją pokochać człowiek w tym wieku. Filip pomyślałby, że nim wzgardzono i, aby zatrzeć to przykre uczucie, rzuciłby się w grę lub w dziewczęta i stałby się tem bardziej samolubny i twardy pod wpływem myśli że młodość zupełnie się już dlań skończyła.
Jakiś ciarach, jak mówią w tych stronach, mer którejś wioski, i kompan Filipa w palowaniu na kozice, zgodził się zabrać go w przebraniu służącego na wielki obiad do zamku hrabiego S..., gdzie go też poznała Ernestyna.
Ernestyna, czując że się rumieni, powzięła straszną myśl: „Pomyśli, że się kocham w nim jak pensjonarka, nie znając go; zlekceważy mnie jak dziecko, pojedzie do Paryża, wróci do swej pani Dayssin, nie ujrzę go już“. Ta okropna myśl dała jej odwagę aby wstać i udać się do siebie. Po paru minutach, usłyszała, że ktoś otwiera drzwi do przedpokoju. Pomyślała że to guwernantka: wstała, szukając pozoru aby ją oddalić. Gdy się zbliżyła, drzwi otwarły się: Filip znalazł się u jej stóp.
„Na imię nieba, niech mi pani przebaczy mój krok, rzekł; jestem w rozpaczy od dwóch miesięcy; czy chce pani zostać moją żoną?“
Był to dla Ernestyny rozkoszny moment. „Prosi mnie o rękę, rzekła sobie, nie mam powodu lękać się pani Dayssin“. Szukała surowej odpowiedzi i mimo niesłychanych wysiłków, może nie byłaby nic znalazła. Dwa miesiące rozpaczy poszły w niepamięć; była u szczytu radości. Szczęściem, w tej chwili usłyszała, że drzwi do przedpokoju otwierają się. Rzekła: „Pan mnie kompromituje. — Niech się pani do niczego nie przyznaje“, wykrzyknął Filip stłumionym głosem i zręcznie wcisnął się między ścianę i białe łóżeczko Ernestyny. Była to guwernantka, niespokojna o zdrowie wychowanki, stan zaś w jakim ją znalazła mógł tylko pomnożyć jej niepokój. Długo trwało, nim Ernestyna zdołała ją wyprawić. Przez ten czas, mogła się oswoić ze swem szczęściem; odzyskała zimną krew. Kiedy, po wyjściu guwernantki, Filip ośmielił się pojawić, potraktowała go mocno zgóry.
Ernestyna wydała się Filipowi tak piękna, wyraz jej był tak surowy, że pierwsze jej słowa wzbudziły w nim myśl że wszystko w co wierzył dotąd było jedynie złudzeniem i że ona go nie kocha. Fizjognomja jego zmieniła się nagle; wyglądał jak człowiek w rozpaczy. Ernestyna, wzruszona do głębi jego rozpaczliwem wejrzeniem, znalazła mimo to siłę, aby go odprawić. Jedynem wspomnieniem, jakie zachowała z tego dziwnego spotkania, było to, iż, kiedy ją błagał aby mu pozwoliła prosić o jej rękę, odparła, że jego sprawy, zarówno jak jego uczucia, powinny go wzywać do Paryża. Na co wykrzyknął, że jedyną dlań sprawą na świecie jest pozyskać serce Ernestyny, że przysięga u jej stóp nie opuścić tych stron póki ona w nich będzie i nie przestąpić nigdy progów zamku, w którym mieszkał przed jej poznaniem.
Ernestyna była niemal u szczytu szczęścia. Nazajutrz, zjawiła się pod dębem, ale pod silną eskortą guwernantki i starego botanika. Znalazła, oczywiście, bukiet, a zwłaszcza list. Po upływie kilku dni, Astézan niemal skłonił ją do odpowiedzi na jego listy, kiedy, w tydzień później, dowiedziała się, że pani Dayssin wróciła z Paryża. Żywy niepokój zajął w sercu Ernestyny miejsce innych uczuć. Kumoszki z sąsiedztwa, które, nie wiedząc o tem, rozstrzygnęły w tej okoliczności o jej losie, a które ona przy każdej sposobności wyciągała na słowa, opowiedziały jej, że pani Dayssin, dysząc zazdrością i gniewem, wróciła po swego kochanka, Filipa Astézan, który, jak mówią, został w okolicy z zamiarem wstąpienia do Kartuzów. Aby się włożyć do ich surowej reguły, schronił się w puszczę Crossey. Dodawano, że pani Dayssin jest w rozpaczy.
Ernestyna dowiedziała się w kilka dni później, że pani Dayssin nie zdołała dotrzeć do Filipa i że wróciła do Paryża wściekła. Podczas gdy Ernestyna starała się zyskać potwierdzenie tej słodkiej pewności, Filip był w rozpaczy; kochał ją namiętnie, sądził zaś, że ona go nie kocha. Kilka razy nawinął się jej na oczy, ale spotkał się z takiem przyjęciem, iż musiał przypuszczać, że krok jego oburzył jej dumę. Dwa razy jechał już do Paryża, i dwa razy, zrobiwszy dwadzieścia mil, wrócił do swego szałasu w skałach Crossey.
Ukołysawszy się nadziejami, które, widział to obecnie, nie miały podstaw, starał się wyrzec swej miłości, a zarazem czuł, że inne rozkosze życia przestały dlań istnieć. Ernestyna, szczęśliwsza od niego, była kochana, kochała. Miłość władała w tej duszy, która, jak widzieliśmy, przeszła kolejno siedem różnych okresów dzielących obojętność od namiętności. W miejsce tych okresów pospolity ogół widzi tylko jedną odmianę, nie umiejąc sobie przytem wytłumaczyć jej istoty.

Co do Filipa Astezan, za karę za to że porzucił dawną kochankę bliską tego co można nazwać u kobiety starością, zostawimy go na pastwę jednego z najokrutniejszych stanów, w jakie może popaść dusza ludzka. Posiadał miłość Ernestyny, ale nie mógł zyskać jej ręki. Wydano ją następnego roku za starego generała, bardzo bogatego, kawalera licznych orderów.

PRZYKŁAD MIŁOŚCI WE FRANCJI W BOGATEJ SFERZE.

Otrzymałem wiele listów z powodu Miłości. Oto jeden z najbardziej zajmujących[113].
Nie wiem, drogi filozofie, czy będziesz mógł nazwać miłością z próżności tę małą kombinacyjkę młodej Francuski, którą spotkałeś zeszłego lata u wód w Aix, a której historję ci przyrzekłem; w całej tej bowiem komedji, bardzo płaskiej zresztą, nie było ani cienia miłości, to znaczy namiętnego marzenia wyolbrzymiającego sobie szczęście posiadania.
Niech pan z tego nie wnioskuje, że ja nie zrozumiałem pańskiej książki; czepiam się tylko źle użytego wyrazu.
We wszystkich gatunkach rodzaju miłość powinnyby istnieć jakieś wspólne cechy: swoistą cechą rodzaju jest właśnie owo pragnienie zupełnego posiadania. Otóż, w miłości z próżności cecha ta nie istnieje.
Kiedy ktoś przywykł do nienagannej ścisłości języka nauk fizycznych, łatwo mierzi go niedoskonałość języka nauk metafizycznych.
Pani Felicja Féline jeat to młoda dwudziestopięcioletnia Francuska, posiadająca wspaniałe dobra i rozkoszny zamek w Burgundji. Ona sama jest, jak panu wiadomo, brzydka, ale dość dobrze zbudowana (temperament nerwowo-limfatyczny). Nie jest głupia, ale nie jest też inteligentna; w życiu swojem nie wpadła na myśl interesującą lub oryginalną. Ponieważ wychowała się przy rozumnej matce i w wytwornem towarzystwie, ma wiele wyrobienia; powtarza cudze zdania, przyswajając je sobie w zdumiewający sposób. Powtarzając, odgrywa nawet owo lekkie zdziwienie, towarzyszące narodzinom myśli. W ten sposób, u ludzi którzy widują ją rzadko, lub u ludzi ograniczonych widujących ją często, uchodzi za osobę uroczą i niezwykłą.
W muzyce, posiada ściśle ten sam talent co w rozmowie. W siedemnastym roku grała doskonale na fortepianie, tak że mogłaby dawać lekcje po ośm franków (nie znaczy to aby je dawała, jest w doskonałem położeniu majątkowem). Kiedy słyszała nową operę Rossiniego, mogła nazajutrz co najmniej połowę wygrać na fortepianie. Muzykalna z natury, gra z wielką ekspresją i to prima vista, najtrudniejsze partycje. Przy całej łatwości, nie rozumie rzeczy trudnych, tak w czytaniu jak w muzyce. Pani Ghetrardi, jestem pewny, zrozumiałaby w dwa miesiące teorję proporcyj chemicznych Berzeliusa. Pani Féline, przeciwnie, niezdolna jest zrozumieć pierwszych rozdziałów Saya lub teorji ułamków ciągłych.
Miała nauczyciela harmonji, bardzo sławnego w Niemczech, i nie zrozumiała z harmonji nigdy ani słowa.
Wziąwszy kilka lekcyj u pana Redouté, przewyższyła pod niektóremi względami talent mistrza. Jej róże są jeszcze lżejsze od róż tego artysty. Widziałem jak przez kilka lat bawiła się farbami, a nigdy nie spojrzała na żaden obraz prócz tych co na wystawie. Nigdy, kiedy uczyła się malować kwiaty i kiedy posiadaliśmy jeszcze arcydzieła włoskiego malarstwa, nie miała tej ciekawości aby je obejrzeć. Nie rozumie w krajobrazie perspektywy ani światłocienia (chiaroscuro).
Ta duchowa niezdolność pojmowania rzeczy trudnych jest cechą Francuski; z chwilą gdy jakaś rzecz jest niełatwa, staje się nudna, rzuca ją.
Oto przyczyna, czemu pańska książka O Miłości nigdy nie będzie miała u nich powodzenia. Przeczytają anegdoty a pominą wnioski, i będą sobie drwiły ze wszystkiego co pominęły. Jestem bardzo uprzejmy, że piszę to w czasie przyszłym.
Pani Féline wyszła w osiemnastym roku za mąż z rozsądku. Wyszła za poczciwego trzydziestoletniego młodzieńca, nieco limfatycznego i sangwinicznego, o temperamencie raczej nerwowym niż żółciowym; pozatem dobry, zgodny, równy i bardzo głupi. Nie znam człowieka bardziej na antypodach dowcipu. Mimo to, mąż ów ukończył z powadzeniem szkołę politechniczną, gdzie go poznałem. W towarzystwie, w którem obracała się Felicja, wychwalano jego zdolności, aby pokryć jego głupotę, rozciągającą się na wszystko, po za talentem wybornego prowadzenia kopalni i giserni.
Mąż raczył ją jak umiał, — to znaczy, w tym wypadku, bardzo dobrze; — ale miał do czynienia z istotą z lodu, na którą nic nie działało. Owa tkliwa wdzięczność, którą mężowie budzą zazwyczaj w najzimniejszych dziewczynach, nie trwała u niej ani tygodnia.
Spostrzegła natomiast rychło w tem pożyciu, że dano jej za towarzysza głupca, a co okropniejsze głupca grającego niekiedy w świecie śmieszną rolę. Uważała, że to aż nadto równoważy przyjemność poślubienia człowieka bardzo bogatego i słuchania często komplementów na temat zdolności swego męża.
Zaczem nabrała doń antypatji.
Mąż, który był z gorszej rodziny niż ona, sądził że to są fumy. Odsunął się również. Ponieważ jednak był to człowiek bardzo zajęty i niezbyt wybredny, i ponieważ nie było dlań nic wygodniejszego nad żonę pomiędzy sprawdzeniem jakiegoś rachunku a zbadaniem maszyny, próbował niekiedy umizgać się do niej. To sprawiło, że antypatja żony zmieniła się we wstręt, zwłaszcza gdy te umizgi odbywały się w obecności osób trzecich, naprzykład wobec mnie, tak bardzo był niezręczny, pospolity i w złym smaku.
Sądzę iż, gdyby mówił i robił przy mnie takie rzeczy z inną kobietą, miałbym ochotę wypoliczkować go. Ale wiedziałem, że Felicja ma duszę tak oschłą, tak zupełny brak wrażliwości, tak często działała mi na nerwy jej próżność, że zadowalałem się lekkiem współczuciem, gdy widziałem że próżność jej cierpi przez męża. Poprostu oddalałem się.
Małżeństwo szło tak kilka lat (Felicja nie miała dzieci). Przez ten czas, mąż, obracając się w wytwornem towarzystwie gdy bawił w Paryżu (a spędzał jedynie kilka tygodni w lecie w swoich kuźnicach w Burgundji), nasiąkł jego tonem i wyrobił się bardzo; równie głupi jak wprzódy, przestał prawie zupełnie być śmieszny. Zawód swój uprawiał z niezmiennem powodzeniem, jak pan może osądzić z wielkich nabytków jakie poczynił od tego czasu, oraz z ostatniego sprawozdania jury na wystawie przemysłu krajowego.
Odtrącany wciąż przez żonę, pan Féline wyobraził sobie, na kilka zawodów, że się w niej potrosze kocha, i to szczerze. Ona trzymała go na smyczy. Zalotność Felicji w owym czasie polegała na tem, że była dlań miła w towarzystwie, a znajdowała pozory aby go trzymać zdała gdy zostali sami. W ten sposób pomnażała namiętność męża; i kiedy raczyła go dopuścić do..., płacił wszystkie rachunki tapicerów, Leroy, Corceleta i uważał że jeszcze jest bardzo umiarkowana, chociaż wydawała szalenie.
Przez parę pierwszych lat, do dwudziestego lub dwudziestego pierwszego roku, Felicja szukała przyjemności jedynie w następujących ambicjach:
„Mieć ładniejsze suknie niż wszystkie jej przyjaciółki.
„Wydawać lepsze obiady.
„Odbierać więcej komplementów za grę na fortepianie.
„Uchodzić za inteligentniejszą“.
W dwudziestym pierwszym roku zaczęła się próżność serca.
Wychowała ją matka niewierząca, w otoczeniu filozofów ateuszów. Była w kościele dosłownie raz, na swoim ślubie; a i przed tem się broniła. Od wyjścia zamąż czytała książki wszelakiego rodzaju. Wpadli jej w ręce Rousseau i pani de Stael: to stanowi epokę i dowodzi jak bardzo te książki są niebezpieczne.
Przeczytała zrazu Emila; poczem uznała, że ma prawo z wyżyn swej inteligencji lekceważyć wszystkie swoje znajome. Dodajmy, że nie zrozumiała ani słowa z metafizyki wikarego Sabaudzkiego.
Ale zdania Russa są bardzo wymęczone, subtelne i trudne do spamiętania. Felicja zadowalała się od czasu do czasu jakimś religijnym frazesem, aby sprawić wrażenie w towarzystwie nawskróś niereligijnem, gdzie o te rzeczy troszczono się tyle co o króla Siamu.
Przeczytała Korynnę, i tę książkę przeczytała najdokładniej. Frazesy są tam efektowne i lgną do pamięci. Załadowała ich sobie w głowę sporo. Wieczorem wybierała u siebie w salonie młodych ludzi niezbyt lotnych i prosto z mostu kropiła im poranną lekcję.
Niektórzy łapali się na to, brali ją za kobietę zdolną do wielkich uczuć i nadskakiwali jej.
Rezultat ten osiągała jedynie z najpospolitszymi i najgłupszymi; nie była zbyt pewna, czy inni nie drwią z niej potrosze. Mąż, wciąż poza domem dla interesów, zresztą poczciwy What then (co mi tam!), nie widział tych intelektualnych tokowań lub nie troszczył się o nie.
Felicja przeczytała Nową Heloizę. Spostrzegła wówczas, że ma w duszy skarby czułości; zwierzyła tę tajemnicę matce i staremu wujowi który zastępował jej ojca; wyśmiali ją jak dziecko. Mimo to, dalej trwała w przekonaniu, że nie może żyć bez kochanka, i to w rodzaju pana Saint-Preux.
Był w owem towarzystwie młody Szwed, człowiek dość niezwykły. Wyszedłszy z uniwersytetu i mając ledwie osiemnaście lat, dokonał paru świetnych czynów w kampanji r. 1812; otrzymał wysoki stopień w milicji swego kraju; następnie puścił się do Ameryki i żył pół roku wśród Indjan. Nie jest ani zbyt mądry ani głupi, ale tęgi charakter, ma w sobie cośniecoś bohaterstwa i niezwykłości. Pozatem, człowiek najbardziej limfatyczny pod słońcem; dość przystojny, w obejściu prosty lecz poważny. Stąd otaczały go wszędzie objawy szacunku i uznania.
Felicja powiedziała sobie: Oto człowiek, którego muszę podać światu za mego kochanka. Ponieważ jest najzimniejszy ze wszystkich, namiętność jego przyniesie mi najwięcej chluby.
Szwed Weilberg był na serdecznej stopie z ich domem. Przed pięciu laty, w lecie, Felicja ułożyła podróż z nim i z mężem.
Ponieważ był to człowiek obyczajów nadzwyczaj surowych, ponieważ zwłaszcza nie był ani trochę zakochany w Felicji, widział ją taką jak była, bardzo brzydką. Zresztą, przed wyjazdem, nie powiedziała mu do czego go przeznacza. Mąż, którego nudziły te tony i który pragnął też wycisnąć jakiś pożytek z podróży podjętej dla przyjemności małżonki, zostawiał ją skoro tylko gdzieś przybyli i uganiał po fabrykach, zwiedzał kopalnie, huty, powiadając Weillbergowi: „Gustawie, zajmij się moją żoną“.
Weiłberg słabo mówił po francusku; nie czytał nigdy Russa ani pani de Staël: okoliczność nader pomyślna dla Felicji.
Kobiecinka udawała tedy chorą aby oddalić męża nudą i aby budzić współczucie dobrego młodzieńca, z którym była ciągle sam na sam. Aby go rozczulić, mówiła mu o swej miłości do męża i o swem zmartwieniu że on tak mało odwzajemnia jej uczucia.
Ten temat nie bawił Weilberga; słuchał przez prostą grzeczność. Felicja tłumaczyła to sobie korzystniej; zaczęła mówić o sympatji łączącej ich oboje. Gustaw wziął kapelusz i poszedł się przejść.
Kiedy wrócił, zrobiła mu scenę; powiedziała mu, że ją obraził, biorąc za oświadczyny proste słowa życzliwości.
W nocy, kiedy jechali powozem, opierała głowę na ramieniu Gustawa, który znosił to przez grzeczność.
Tak podróżowali dwa miesiące, wydając dużo, nudząc się jeszcze więcej.
Za powrotem, Felicja zmieniła tryb życia. Gdyby mogła rozesłać litografowane listy, byłaby doniosła przyjaciołom i znajomym, że kocha namiętnie Szweda Weilberga i że Weilberg jest jej kochankiem.
Koniec balów, strojów; zaniedbuje przyjaciół, robi impertynencje znajomym. Słowem, skazuje się na wyrzeczenie wszystkich upodobań, aby wmówić światu że kocha tego Weilberga, iście indjańskiego dzikusa, pułkownika milicji w osiemnastym roku życia, i że ten człowiek za nią szaleje.
Zaczęła od tego, że oznajmiła to matce, nazajutrz po powrocie. Wedle niej, matka zawiniła wydając ją za mąż bez miłości; powinna obecnie wspomagać wszelkiemi siłami miłość jej do człowieka którego wybrała i którego ubóstwia; musi tedy nakłonić męża, aby niejako przyjął Weilberga w skład domu. Jeżeli Weilberg nie będzie bezustannie przy niej, ona, Felicja, pójdzie do niego.
Matka uwierzyła w to wszystko jak głupia, i sprawiła u zięcia tyle, że Weilberg musiał bezustannie tkwić w jego domu. Karol zapraszał go ciągle, matka również była dlań tak uprzejma i pieczołowita, że biedny chłopiec, nie wiedząc czego od niego chcą i bojąc się uchybić ludziom którzy go tak łaskawie przyjmują, nie śmiał odmówić.
Kobiety płaczą, jak panu wiadomo, na zawołanie.
Jednego dnia, kiedy byłem u Felicji, zaczęła płakać i, ściskając mnie za rękę, rzekła: „Och! drogi Goncelin, pańska jasnowidząca przyjaźń dobrze odgadła moje serce! Niegdyś był pan dobrze z Weilbergiem; od czasu naszej podróży zmienił się pan; czuję że go pan nienawidzi. (Wcale nie było tego czuć; wiedziałem co o tem mniemać). Och, drogi przyjacielu, nie byłam wprzód szczęśliwa... Dopiero później... Gdyby pan znał wszystkie brutalstwa Karola w czasie podróży!... Gdyby pan lepiej znał Gustawa... Gdyby pan wiedział, ile starań, ile czułości!... Czy mogłam się oprzeć?... Gdyby pan wiedział, co to za dusza z płomienia, co za przerażająca namiętność w tym człowieku, z pozoru tak zimnym!... Nie, drogi przyjacielu, nie pogardzałbyś mną!... Czuję, niestety, że mi brak czegoś... To szczęście nie jest czyste... Wiem dobrze, com była winna Karolowi. Ale, mój przyjacielu, to ustawiczne porównanie obojętności, wzgardy z jednej strony, a tkliwości i uczucia z drugiej... to nieodzowne zbliżenie w podróży... Tyle niebezpieczeństw!... Czy mogłam oprzeć się takiej miłości! a zresztą czyż mogłam oprzeć się jego przemocy?“
Oto więc biedny Weilberg, czysty jak Józef, oskarżony o zgwałcenie żony przyjaciela, a trzeba wierzyć, skoro ona sama to mówi: pochwaliła się tam dwom osobom z moich znajomych, a z pewnością i innym których nie znam.
Powyższe oświadczenie wiernie oddaje to co mi powiedziała: zachowałem w pamięci jej zwroty. W kilka dni później, spotkałem jedną z osób, której uczyniła to samo zwierzenie. Prosiłem, aby starała się przypomnieć sobie wyrazy; powtórzyła mi dosłownie wersję, którą ja słyszałem, co mnie ubawiło.
Po swej spowiedzi, Felicja rzekła, podając mi rękę, że liczy na mą dyskrecję; że powinienem być z Weilbergiem jak dawniej i udawać że nic nie widzę. „Nieubłagana cnota tego wzniosłego człowieka przejmuje ją lękiem“. Ilekroć odchodził od niej, lękała się, że go już nie ujrzy; boi się, aby, pod wpływem nagłego postanowienia, nie wsiadł na okręt i nie wrócił do Szwecji. Przyrzekłem jej niezłomny sekret co do naszej rozmowy.
Tymczasem wszyscy przyjaciele rodziny uznali za niegodne, że ten biedny Weilberg uwiódł młodą kobietę, w której domu go przyjęto, której mąż oddał mu tysiąc usług i która dotąd była nieskazitelna. Uprzedziłem go o głupiej roli, w którą go ubrano. Uściskał mnie, dziękując za ostrzeżenie i oświadczył że noga jego nie postanie w tym domu. Opowiedział mi wówczas, jak odbyła się podróż.
Mówiła, że to niegodziwość jej męża, który wypędził z domu tego cnotliwego człowieka. (Powiedziała mnie i dwom innym osobom, że ten cnotliwy człowiek zgwałcił ją na mchu, pod sosną w Szwarcwaldzie, jak każe obyczaj). Mówiła też, pod osłonką, że matka, odegrawszy wobec niej rolę parawana, zdmuchnęła jej cnotliwego kochanka. (Niech pan zauważy, że matka jestto zacna staruszka sześćdziesięcioletnia, która od dwudziestu lat nie myśli o takich rzeczach). Zamówiła u słynnego nożownika sztylet z damasceńską klingą i kazała go sobie odnieść w porze obiadowej; sam widziałem, jak płaci za niego czterdzieści franków i chowa go starannie przy nas do kantorka, do przegródki w której chowała lak. Dwunastu aptekarzyków przyniosło po małej flaszeczce syropu z opjum, a wszystkie te buteleczki razem stanowiły pokaźną dawkę. Schowała je do tualetki.
Nazajutrz, oznajmiła matce, że, jeśli jej nie sprowadzi z powrotem Gustawa, otruje się i zabije się sztyletem który umyślnie kazała zrobić.
Matka, która wiedziała co sądzić o miłości Weilberga i która lękała się skandalu, poszła do niego. Opowiedziała mu, że córka zbzikowała; udaje że jest w nim bardzo zakochana, twierdzi że on się w niej kocha i oświadcza że się zabije jeżeli on nie wróci. Rzekła w końcu: „Niech pan idzie do niej i dobrze ją zwymyśla; znienawidzi pana, a wówczas już się pan nie pokaże“.
Weilberg był zacny człowiek; żal mu było starej matki która go tak prosiła i zgodził się na tę nudną komedję, aby uniknąć skandalu którego matka się lękała.
Wrócił tedy. Felicja nie wspominała mu o niczem; zrobiła mu jedynie serdeczną wymówkę, że się nie pokazał kilka dni. Kiedy byli sami, nie ważyła się mówić mu o miłości, od czasu gdy raz w podróży wziął kapelusz i wyniósł się, gdy miała zacząć się oświadczać. Weilberg lubił muzykę; Felicja grała wiele na fortepianie, że zaś gra wspaniale, Weilberg słuchał jej dość chętnie. W towarzystwie zupełnie co innego; mówiła do niego tylko o miłości; ale trzeba przyznać, że czyniła to bardzo zręcznie. Ponieważ, na szczęście, Weilberg licho władał francuskim, mogła dawać do zrozumienia obecnym że on jest jej kochankiem, w ten sposób że on tego nie rozumiał.
Przyjaciele domu byli wtajemniczeni w tę komedję, ale znajomi nie. Na nowo zaczęto omawiać niegodziwe postępowanie Weilberga, i znowuż ten usunął się i nie chciał wrócić.
Felicja położyła się do łóżka i oświadczyła matce, że się zagłodzi. Piła tylko herbatę, wstawała do obiadu, ale nie jadła dosłownie nic.
Po sześciu dniach takiego życia, zachorowała ciężko; wezwano, lekarzy. Oświadczyła że się otruła, że nie chce niczyjej pomocy, że wszystko jest daremne. Oprócz lekarzy, była obecna matka i dwóch przyjaciół; Felicja powiedziała, że umiera dla pana Weilberga, którego oddalono od niej. Zresztą prosi, aby oszczędzić tego smutnego zwierzenia biednemu mężowi, który, na szczęście, nic nie wie, etc.
W końcu zgodziła się wziąć lekarstwo; dano jej na wymioty, i Felicja, która żywiła się herbatą od sześciu dni, oddała trzy do czterech funtów czekolady; jej choroba, otrucie, były jedynie potworną niestrawnością. Przepowiedziałem to.
Nie wiedząc co wymyślić aby wzruszyć matkę i pchnąć ją do nowych kroków dla ściągnięcia Weilberga z powrotem, zagroziła jej, że wszystko wyzna Karolowi. To pewna, że mąż byłby uwierzył na słowo i porzuciłby ją natychmiast. Wobec możliwości skandalu, matka znów uderzyła do poczciwego Gustawa, który jeszcze raz zgodził się wrócić.
Widywałem go wówczas bardzo często, pracowaliśmy wspólnie; Weiliberg polubił mnie, byłem mu najbliższy z francuskich znajomych. Spędzaliśmy razem wiele godzin; uczył mnie po szwedzku. Ja zapoznałem go z geometrją opisową i rachunkiem różniczkowym; zapalał się do matematyki i często musiałem dla niego odświeżać swoje zamierzchłe już wspomnienia politechniczne. Brałem następnie skrzypce, on zaś, o wiele pobłażliwszy od pana, trawił często godziny całe na słuchaniu mnie.
Felicja niewoliła mnie, abym u niej przesiadywał bezustanku; wiedziała, że to jest sposób ściągnięcia Weilberga. Pewnego rana, kiedyśmy siedzieli wszyscy troje przy śniadaniu, wpadła na pomysł aby dawać Gustawowi przy mnie dowody miłości, i zaczęła z nim sobie pozwalać na swobody świadczące o najpoufalszej zażyłości. On zrazu nie zrozumiał; w końcu ona zaczęła tak kłaść kropki nad i, że trzeba było zrozumieć; popatrzył na mnie, zaśmiał się i nie ruszając się z miejsca połknął swój kąsek. Felicja poprosiła go, aby coś poprawił w jej tualecie. Odparł szorstko: „Ech, przecież ma pani pokojówkę od tego!“ Szepnęła do mnie: „Widzi pan, jaki on delikatny; byłam pewna, że przy panu nie tknąłby ani szpilki w moim szaliku“.
Mimo to, nie była tak rada, jak mi to chciała wmówić, z powściągliwości swego kochanka. Była to, przypominam sobie, niedziela Wielkanocna. Po śniadaniu, kiedyśmy pili herbatę, Felicja rzekła do służącego: „Pawle, powiedz pokojowej, że jej nie potrzebuję; może iść do kościoła“.
Piliśmy“ herbatę. Służba już się nie kręciła; Felicja przysunęła się do ognia. „Zimno mi“, rzekła. Podała rękę Weilbergowi: „Czy nie mam gorączki? — Daję słowo, nie znam się na tem; ale ma pani Goncelina, który u siebie na wsi kuruje chłopów; musi się znać na gorączce, powie pani“. Zbadałem puls: „Ani śladu, rzekłem. — To dziwne, odparła; jakoś mi niewyraźnie, mam uczucie że zemdleję. O, o, słabo mi się robi; duszę się, niech mnie pan rozsznuruje, panie Gustawie, niech mnie pan rozsznuruje. Goncelin, proszę pana, niech pan idzie do pokoju męża, poszukać... Czego? — Trociczek; są w sekretarzyku. — Wiem gdzie, odparł Weilberg, idę. Goncelin pomoże pani, wracam w tej chwili“. I wrócił po pięciu minutach.
Uczyniłem sobie tę zabawę aby ją rozsznurować. Pomijając twarz, była wcale niczego, młoda, zgrabna, ciało białe i gładkie. Odsłoniłem jej piersi; byłaby się dała rozebrać do naga. Korzystając potrosze z odsłoniętych okolic, mówiłem: „Serce bije bardzo wolno; niech się pani nie lęka, to nic“. Udawała omdlenie, ale lekkie. Weilberg, który umyślnie długo nie wracał, nadszedł w końcu, postawił trociczkę na kominku i zaczął spokojnie chrupać biszkopty, zapijając herbatą. Felicja, która widziała to wszystko a udawała że nie widzi, nie mogła w końcu wytrzymać. Toteż, kiedy powiedziałem Gustawowi że niema żadnych zaburzeń pulsu ani oddychania, dodał: „To bardzo szczególne, że mimo to omdlała!“ Felicja, doprowadzona do ostateczności, wróciła zwolna do siebie; ubrała się i poprosiła byśmy ją zostawili samą.
Ponieważ uroiła sobie, że korzystnie będzie udawać przed Gustawem omdlenie, sądzę iż, gdyby mi przyszła ochota zaspokoić kaprys (którego nie miałem), byłaby pozwoliła wszystko z sobą zrobić, z tem że później mogłaby uczynić ze mnie skończonego łotra a z siebie nieszczęsną ofiarę. A proszę zauważyć, iż, będąc dotychczas fizycznie uczciwa a zresztą bardzo niewrażliwa na te rozkosze, byłaby z pewnością bardzo niemile odczuła taki gwałt.
Felicja czuła się okrutnie upokorzona dowodem obojętności, jaki Weilberg dał jej wobec mnie; ile że zawsze mówiła mi o nim jako o najnamiętniejszym kochanku. Zachorowała naprawdę z irytacji. Weilberg, po tej śmiesznej komedji, nie chciał się już pokazać. Mimo to, ponieważ Felicja leżała jakiś czas w łóżku i ponieważ wprzód wciąż go widywano w tym domu, zjawił się, aby nie zwracać uwagi swą nieobecnością. Stopniowo wizyty jego stały się coraz rzadsze, aż wreszcie, po ośmiu miesiącach, przestał bywać zupełnie. Przez tych osiem miesięcy ona wciąż przedstawiała go za swego kochanka, nawet gdy już się u niej prawie nie pokazywał.
Felicja bardzo lubi muzykę. Nie mając loży w Bouffes, rzadko miała sposobność tam bywać. Pewnego dnia, któryś z przyjaciół ofiarował nam całą lożę; ułożyła że pójdzie ze mną i z Weilbergiem, mąż miał przyjść później. Niech pan zważy, że wówczas, w głębi serca, nienawidziła Weilberga; zmusiła go do przyjścia poto, aby musiał z nią usiąść na przedzie. Gustaw oświadczył że jest za gorąco i wyszedł zostawiając mnie z nią samego. I ot, ponieważ ciągle płatał jej podobne sztuki, począwszy od tego dnia zmieniła ton, i po całym roku przez który mówiła o namiętności, o miłości Weilberga, zaczęła teraz natrącać o jego niestałości i o przykrościach jakie jej sprawił.
Równocześnie doszło moich uszu, że ja uchodzę za jej kochanka. Udałem się do Felicji, powiedziałem jej to, i dodałem że nie chcę odgrywać tej roli, nie mając z tego bodaj jakiej korzyści. Wziąłem ją na kolana, zacząłem ją ściskać przemocą. Ponieważ wiedziałem z pewnością, że gwałt byłby jej przykry — czuła zaś że jej to grozi — oświadczyłem, że chcę zasłużyć na opinję jaką mi robi etc. Było to w dzień, w każdej chwili mógł ktoś wejść; zlękła się djabelnie, zaczęła mnie błagać abym ją puścił; powiedziała mi, że kochała w życiu jedynie Weilberga i że nigdy nikogo kochać nie będzie. Wreszcie wydarła mi się, zadzwoniła. Wszedł służący, któremu kazała rozniecić ogień, poprawić firanki, przynieść herbatę. Wyszedłem. Od tego czasu, jesteśmy z sobą dość kwaśno. Opowiada wszędzie, że jestem drugi Jago; że ścigam ją ohydnemi żądzami iże to ja oddaliłem kochanka jej, Weilberga. Ba, pokazuje, jako oświadczyny z mej strony, parę listów, poprostu przyjacielskich, jakie pisałem do niej przed sześciu laty, kiedy byłem z panem w Rzymie.
Obecnie, próżność Felicji zmieniła pole. Mówiąc o Weilbergu, rzuca smętne frazesy z trzeciego tomu Korynny; odgrywa żałobę po wielkiej namiętności; nie bywa w świecie, w domu ledwie się ubiera; w zamian daje wyborne obiadki, na które schodzą się stare dumie, niegdyś ludzie błyszczący rzekomo dowcipem, oraz nieboraki niemający za co zjeść obiadu. Rozprawia z zachwytem o lordzie Byronie, o Canarysie, Boliwarze, o panu de La Fayette. Boleją nad nią w tem małem kółku, jako nad młodą kobietą bardzo nieszczęśliwą, i sławią ją jako osobę nieskończenie uczuciową i inteligentną; ogółem wziąwszy, dość jest zadowolona z tego obrotu. Jestto jeden z owych mieszczańskich domów, których pan tak nienawidzi.
Sądzę że miałem słuszność, powiadając, że ta nudna historja nie zda się panu na nic; jest płaska w samej swej istocie. W miłości z próżności wszystko dzieje się w rozprawach. Rozprawy opowiedziane są nudne; najdrobniejszy fakt wart jest więcej.
Powtóre, nie jestto, jak sądzę, owa miłość z próżności tak jak pan ją rozumie. Felicja ma pewien rzadki, a może tylko jej właściwy rys; mianowicie ten że spełnianie zadań kobiety sprawia jej przykrość i że bardzo mało jej zależało na tem, aby człowiek, którego ogłasza za swego kochanka, wierzył iż ona kocha go naprawdę.

Concelin.


KATECHIZM UWODZICIELA[114]


7 Termidor, rok XI (26 czerwiec, 1803).
Każda kobieta mnie bawi, żadna mnie nie wiąże.

O CHARAKTERZE FRANCUZEK
I

Fałsz kobiet jest naturalnym skutkiem sprzeczności między popędem natury a uczuciami, które, z nakazu praw i przyzwoitości, kobiety muszą udawać.
Cechą kobiet jest fałsz.
Wybornym tedy sposobem oszukiwania ich byłoby może udawać krańcową szczerość.

II

Czy istnieją kobiety bez temperamentu? A gdyby nawet istniały, czy nie musiałaby ich w zaraniu życia pchać ku mężczyźnie ciekawość, uczucie które przy ich słabości staje się tak żywe? Dany osobnik może obudzić ciekawość, której płeć nie budzi już w kobiecie.

III

Zabaw kobietę, a będziesz ją miał. Jak ją zabawić? Wesołemi anegdotami, które obudzą w niej pochlebne lub pożyteczne refleksje.
Umiem dobrze opowiadać; brak mi jedynie zapasu anegdot; jest to najmilsze ze wszystkich mych studjów, bez niego nigdy nie będę miał owych łatwych sukcesów stanowiących urok życia.

IV

Stwarzając silne kontrasty, powiada Séchelles, wytrąca się ludzi z równowagi, — tem więcej kobiety. Miły komplement, cięty dowcip.
Kobiecie zmęczonej uczuciem, trzeba inteligencji. Te, które długo karmiono inteligencją, rzadko lubią uczucie, chyba przez przypomnienie.

V

Pod osłoną pewnej skromności wyrażeń, która głaszcze duszę kobiet (bo im powiedziano, że tak się mówi w dobrem towarzystwie), czy można być nazbyt zuchwałym? Nie. Im będzie się zuchwalszym, tem bardziej zyska się reputację miłego chłopca.
Jednego dnia nadskakiwać, drugiego być obojętnym: dobra taktyka.

VI

Nigdy nie zapominać tego: zbyt często użyczam swojej inteligencji drugim. Ludzie nie działają wedle tego co jest, albo co się wydaje mnie, ale wedle tego co się wydaje im.

VII

Zasada Laroche’a[115]: mieć udział we wszystkich przyjemnościach kobiet, dostarczać im ich bezustanku. Nie jestem różą, ale często zbliżam się do królowej kwiatów.

VIII

Wszędzie istnieją rzeczy albo ludzie, których wpływ podupada: rzekłbyś, iż tacy czekają tylko człowieka, któryby się ośmielił z nich zażartować, aby obudzić powszechny śmiech. Trzeba być tym człowiekiem. Nadużywając zręcznie tej sztuki ośmieszania, człowiek staje się groźny dla rywalów.

IX

Ponieważ w gruncie mężczyźni i kobiety pragną tego samego, porozumienie nie powinno być trudne. Toteż tysiąc dróg wiedzie do tego, co nazywamy szczęściem, kiedy się pragnie jakiejś kobiety.
— Uprzedzać zawsze o sekundę przesyt jaki mógłbyś budzić ty albo twoje powaby, nie być nigdy takim jak inni.
Niema uczciwej kobiety, któraby nie była znudzona swoim stanem[116]. Wierzę w to w teorji; postaram się sprawdzić to w praktyce.
— Czy istnieje kobieta, któraby nie żyła nigdy z nikim prócz męża, jeśli jest mężatką, a z jednym mężczyzną jeśli jest jeszcze panną?
— Valmont[117] powiada, że to serce dostarcza nam największych rozkoszy. Niebezpieczne jest atakować kobietę pogrążoną w tkliwej zadumie: trzeba wtedy być sentymentalnym i nigdy, zwłaszcza sam na sam, nie obawiać się śmieszności. Przecież niema świadka!
— Uważać za niepodobne dla mnie tylko to, czego chybiłem na zimno.
— W mojem położeniu nie mogę być nadto zuchwały. Nigdy nie bawić się w dyskusje z kobietą z prowincji.
Nie zapominać, że jest w dobrym tonie (to znaczy dobrą taktyką) dużo mówić i ruszać się. Przy swadzie (a ja ją mam, kiedy jestem spokojny) głupstwo jest wspaniałe: „On jest taki inteligentny, że ja go nic nie rozumiem“.
— Mogę zastosować do sztuki zdobywania kobiet wszystko co wiem o sztuce wygrywania bitew i zdobywania miast.
Jedną z pierwszych zasad w tej sztuce jest, aby nigdy nie przepuścić sposobności, a dla człowieka zręcznego, odważnego, przytomnego, sposobność nastręcza się na każdym kroku. Okoliczności, które poprzedziły 6 fruktidora roku X utwierdziły mnie na zawsze w tej prawdzie.
Niezawodnym sposobem robienia głupstw jest stracić zimną krew. Traci się ją, skoro się coś obmyśla idąc do kobiety. Tam, jak gdzieindziej, trzeba przyjąć zasadę i zdać się na swoje natchnienie. Tam, jak gdzieindziej, trzeba się zmienić we wzrok i w słuch. To jest trudne tylko w początkach; dla mnie to prosta igraszka.
— Wpływ drobiazgów: Przeskoczyłem rów.
„Ależ, panie Beyle, co to ma znaczyć to co pan mówi?
— Mieć własny sposób rozmawiania, własny styl. Czerpać go w sobie. U mnie, to poezja myśli, wielkość i szybkość obrazów.
— Wielka śmiałość we wszystkiem, co ma być sądzone przez kobiety. Dostawszy się na górę, złamać drabinę; robić rzeczy niewidziane i niemożliwe. Mała Martin przekładała pana Gibori nad wszystko w świecie.
Spodobał się mój strój: pokazywać się tylko zaniedbanym; spodobał się mój dowcip, — nie odzywać się ani słowa. Słowem, zajmować sobą ile się da.
W dziedzinie moralnej, miłostki to bardzo małe nieszczęście. Wszyscy wielcy ludzie w Grecji byli rozpustnicy. Namiętność ta znamionuje u mężczyzny energję, własność sine qua non genius...
Sąd Bonapartego: „To człowiek który chodzi do k...“
— Jedynie namiętnością można zwalczyć inną namiętność.
— La Bruyère powiada: „Kobieta stroi się dla kochanka jeśli go oczekuje: ale o ile ją zajdzie niespodzianie, zapomina na jego widok o stanie w jakim się znajduje: nie widzi już samej siebie. Więcej przytomności mają z obojętnymi; mają świadomość braków, poprawiają strój w obecności gościa, albo znikają na chwilę i wracają w całym blasku“.
Mogą się wymknąć młodej osobie drobne rzeczy, które mówią bardzo wiele i które pochlebiają niezmiernie temu kto je wywoła; mężczyznom nie wymyka się /prawie nic, ich pieszczoty są świadome; ich postępki, ich perswazje mniej przekonywują.
Kobieta romansowa chce aby ją kochano; kokietce wystarcza aby się podobała i aby uchodziła za ładną.
Kobieta słaba, to ta, której świat wyrzuca błąd i która go sobie wyrzuca sama.
„Kobieta niestała, to ta, która już nie kocha; lekka, to ta, która już kocha innego; płocha, to ta, która nie wie czy kocha i kogo kocha; obojętna, ta która nie kocha nikogo“.
„Paryżanin jest dla kobiety z prowincji tem czem dla paryżanki elegant dworski“.
Dla kobiety wyszłej z obiegu murarz jest mężczyzną.
Pruderja, przesadne naśladowanie cnoty.
Kobieta nieczuła, to kobieta, która jeszcze nie spotkała człowieka, którego ma pokochać.
Wedle tej zasady, podzielić kobiety na pięć, sześć, siedem charakterów i zrobić możliwie najlepszy plan kampanji na wszystkie. (To profanacja papieru zapisywać go podobnemi bredniami; ponieważ jednak w pewnych momentach ma to dla mnie wielką wagę, idę dalej). Z tych planów bitwy wysnuję, przez wnioskowanie, sztukę wyzyskiwania danej pozycji, która to sztuka wspiera się całkowicie na tem twierdzeniu VI-tem.
Co do tworzenia planów bitwy, można się poradzić wielkich autorów. Naprzykład co do problemu: udawać miłość wobec naiwnej ośmnastolatki, Danceny w Niebezpiecznych Związkach; wobec 28-letniej dewotki, Valmont, tamże, wobec kokietki, Emir La Bruyére’a, Księżniczka Elidy Moliera.
Zasada VII, wraz z następną, jest podstawą całej sztuki posiadania kobiet.
Kobiety szukają u kochanka rozkoszy zmysłów oraz lekarstwa na nudę, która oblega ze wszystkich stron duszę niezdolną do zajęcia się czemś i tem samem bezczynną.
Nuda jest chorobą duszy. Jaka jest jej zasada? Brak wrażeń natyle silnych aby nas mogły zająć. Wielka namiętność, dająca wagę najmniejszym rzeczom, ratuje nas tedy od nudów. Ta choroba trapi powszechnie bogatych próżniaków.
Kobieta nudząca się jest łatwą zdobyczą w duchu zasady VII.
Kobieta inteligentna odmierza swój opór wedle stopnia bezczynności swego kochanka.
Kokietka chce być ubóstwiana; w tym celu wciąż podniecać mężczyzn a nie zaspakajać ich nigdy. To zdradza taktykę. Okazać się nieczułym.
...Kokietki dla próżniaków, ładne dziewczęta dla ludzi zajętych.
W różnych epokach kobiety bywały wrażliwe na różne podniety. W inny sposób rozprasza się ich nudę i dostarcza się im przyjemności.
Młode kobiety, jak i młodzi mężczyźni, tworzą sobie wszyscy idealny wzór, cel wszystkich swoich pragnień oraz miarę porównań. Ja, który to piszę, potrzebuję całego rozsądku aby się oddalić od swego wzoru, a nigdy nikt nie zakochał się przez rozsądek.
Bezczynność, matka nudy. Kobieta bezczynna, tem samem gotowa do...
Likurg znalazł jedyny środek, aby zapewnić małżeństwom szczęście.
Za każdym razem kiedy przyczyna nie powoduje spodziewanego skutku, szukać rozwiązania problematu w skojarzeniu idej.
Małżeństwo: szczęście leży nietyle w posiadaniu, ile w zdobywaniu przedmiotów naszych pragnień. Abyśmy byli szczęśliwi, trzeba zawsze, aby czegoś brakło naszemu szczęściu.
Aby zwalczać postanowienie swego kochanka, kobieta nie podaje innej pobudki prócz swej woli i swojej miłości. Jeśli się kochanek opiera, wówczas zniża się do argumentów. Ale rozumowanie jest zawsze tylko ostatnią ucieczką miłości.
Jakąż siłę posiada pierwsze wrażenie? Wyobrażałem sobie zawsze pannę Angelę M... przy świetle księżyca, ubraną biało, z twarzą Armidy w momencie tkliwości.
Wszystko staje się śmieszne bez siły; wszystko szlachetnieje przy niej.
Ciekawość odgrywa dużą rolę w miłości. Mnie, którego zamiłowanie rysunku przyzwyczaiło szukać nagości pod ubraniem i wyobrażać ją sobie jasno, trudniej jest tedy zakochać się niż komu innemu.
The art of speack to a wife of irepetable maner. E the I’s wife...
Istnieje pewien rodzaj nieśmiałości, uroczy dla kobiet: ten, który zdradza wyraźną skłonność, okazując równocześnie starania, jakie się czyni aby ją ukryć.
Istnieje ceremonjał miłości: jedynymi mistrzami w tej mierze są powieści które czytamy. (Odkryłem tę prawdę, nim ją znalazłem w H.).
Kobiety i mężczyźni-baby łatwo biorą żywość gestu za żywość umysłu, a ponurość za głębię. Ale powaga jest tylko sekretem ciała[118].




  1. Pamiętnik życia chabanona, pisany przez niego samego. Pukanie laską w sufit.
  2. Ascetyczna zasada Jeremiasza Bentham.
  3. Aluzja do znanego aforyzmu: „Hipokryzja, jestto hołd, oddany cnocie“. (Przyp. tłum.).
  4. Trzeba było słyszeć sympatycznego generała Laclos (autora Niebezpiecznych związków) w Neapolu, w r. 1802. Kto nie miał tego szczęścia, niech zajrzy do Życia prywatnego marszałka de Richelieu, dziewięć tomów bardzo zajmujących.
  5. Poczęty w Narbonie; mieszanina łaciny i arabskiego.
  6. Obacz: Stan potęgi wojskowej w Rosji, prawdomówne dzieło generała sir Roberta Wilsona.
  7. Rękopis znajduje się w bibljotece laurencjańskiej. P. Renouard przytacza go w tomie V swoich Trubadurów, str. 189. Tekst jego zawiera wiele błędów; zanadto chwalił, a za mało znał trubadurów.
  8. Układał melodję i słowa.
  9. A far all’amore.
  10. Dosłowny przekład prowansalskich wierszy przytoczonych przez Wilhelma.
  11. 900 lat przed Chrystusem.
  12. 1095 r.
  13. Obyczaje w Konstantynopolu. Jedynym sposobem zabicia miłości jest udaremnić przez łatwość wszelką krystalizację.
  14. Istnieje w Paryżu znaczna ilość arabskich rękopisów. Późniejsze odznaczają się przesadą, ale nigdy niema w nich najmniejszego naśladownictwa Greków lub Rzymian, dlatego uczeni gardzą niemi.
  15. Ów Arua-Ben-Hezam należał do szczepu Azra, o którym właśnie wspomniałem. Sławny jest jako poeta, a bardziej jeszcze jako jeden z licznych męczenników miłości, jakich mają Arabowie.
  16. Żałuję, że nie mogę odnaleźć we włoskim rękopisie cytatu z urzędowem źródłem tego faktu; pragnąłbym aby można było zadać mu kłam.
  17. Quiroga (1784 — 1841), hiszpański generał i mąż stanu, szermierz idei konstytucyjnych; toż samo Riego (powieszony w r. 1823). Porlier, patrjota hiszpański, stracony w r. 1815. (Przyp. tłum.).
  18. Pamiętniki pani de Staal, Collégo, Duclosa, margrabiny Baireuth.
  19. Domyśl, „w Paryżu“.
  20. Obacz pamiętniki tych wspaniałych kobiet. Mógłbym przytoczyć inne nazwiska, ale są nieznane publiczności, zresztą nie można, choćby najpochlebniej, pokazywać palcem osób żyjących.
  21. Obacz mistress Hutchinson, wzdragającą się oddać przysługi swej rodzinie i ubóstwianemu mężowi, wydaniem kilku królobójców ministrom wiarołomnego Karola II (T. II, str. 284).
  22. To mi każe pokładać wielkie nadzieje w wyrastającem pokoleniu uprzywilejowanych. Mam nadzieję również, że mężowie, którzy przeczytają ten rozdział, będą mniejszymi despotami przez trzy dni.
  23. We Włoszech jest odwrotnie, najpiękniejsze głosy spotyka się wśród amatorów.
  24. Wychowanie pani d’Epinay (Pamiętniki, tom I).
  25. Wyłączam wychowanie tyczące form: lepiej umieją wejść do salonu przy ulicy Verte niż przy ulicy Saint-Martin.
  26. Katechizmu.
  27. Po łacinie Ecclesia, po francusku l’Eglise, są rodzaju żeńskiego. (Przyp. tłum.).
  28. Tli est Petrus et super hanc petrum
    Aedificabo Ecclesiam meam.
    (Patrz: de Potter, Historja Kościoła).
  29. Religja jest to sprawa między każdym człowiekiem a Bogiem. Jakiem prawem wciskacie się między Boga a mnie? Pełnomocnika, w myśl społecznego kontraktu, biorę jedynie dla rzeczy, których nie mogę załatwić sam.
    Czemu Francuz nie miałby opłacać swego księdza, jak swego piekarza? Jeżeli mamy w Paryżu dobry chleb, to dlatego że Państwo nie wpadło jeszcze na myśl bezpłatnego rozdawania chleba i wzięcia wszystkich piekarzy na swój żołd.
    W Stanach Zjednoczonych, każdy opłaca swego księdza; panowie ci zmuszeni są mieć jakieś zasługi, a sąsiad mój nie pokłada szczęścia w tem, aby mi narzucić swego księdza (Listy Birkbeka). Cóż się stanie, jeżeli będę miał przekonanie, jak nasi ojcowie, że proboszcz jest cichym wspólnikiem mojej żony? Zatem, o ile nie zjawi się jaki Luter, nie będzie już katolicyzmu we Francji w r. 1850. Religję tę mógł ocalić w r. 1820 jedynie p. Grégoire: widzicie jak się z nim obchodzą! (Przyp. autora; słowa: ksiądz, ojcowie, żona, Francja, są w oryginale zaznaczone pierwszą literą i wykropkowane).
  30. Np. generałowie w r. 1795.
  31. Oto jest, w zakresie sztuk pięknych, wielka wada racjonalnego rządu, jak również jedyna istotna zaleta monarchji w stylu Ludwika XIV. Obacz bezpłodność literacką Ameryki. Ani jednej romancy takiej jak Roberta Burnsa lub Hiszpanów w trzynastym wieku. Obacz cudowne romance nowoczesnych Greków, także Hiszpanów i Duńczyków z trzynastego wieku, a jeszcze lepiej poezje arabskie z siódmego stulecia.
  32. Mój drogi chłopcze, ojciec twój kocha cię, dlatego daje mi czterdzieści franków miesięcznie, abym cię nauczył matematyki, rysunku, słowem środków do zarobienia na życie. Gdyby ci było zimno z braku płaszczyka, ojciec twój bolałby nad tem. Bolałby, ponieważ serce jego, etc. etc. Ale, kiedy będziesz miał ośmnaście lat, będziesz musiał sam zarobić na kupno tego płaszcza. Ojciec twój posiada, jak mówią, dwadzieścia pięć tysięcy funtów renty; ale jest was czworo, zatem, trzeba będzie się odzwyczaić od powozu, z którego korzystasz w domu ojca etc. etc.
  33. Wczoraj wieczór słyszałem, jak dwie urocze czteroletnie dziewczynki śpiewały bardzo śmiałe piosenki miłosne na huśtawce, na której je bujałem. Pokojówki uczą je tych piosenek, a matka powiada im, że miłość i kochanek to puste słowa bez treści.
  34. Nawet z pewnością. W miłości nie znajdujemy smaku w piciu wody innej niż z umiłowanego źródła. Wówczas wierność jest rzeczą naturalną.
    W małżeństwie bez miłości, w niespełna dwa lata woda z tego źródła staje się gorzka. Otóż w naturze wciąż istnieje potrzeba wody. Obyczaje mogą pokonać naturę, ale tylko wówczas, gdy można ją zwyciężyć w jednej chwili: żona indyjska, która wstępuje na stos (21 października 1821) po śmierci starego, znienawidzonego męża; dziewczyna europejska, która zabija w barbarzyński sposób dzieciątko dopiero co na świat wydane. Gdyby nie wysokie mury klasztorów, mniszki drapnęłyby w świat. (W oryginale przypisek ten jest po włosku).
  35. Wszystko, nawet drobnostki, śmieszne jest u nas w sprawach tyczących wychowania kobiet. Naprzykład w r. 1820, pod rządami tych samych szlachciców którzy potępili rozwód, ministerjum wysyła do Laun biust i posąg Gabrjeli d’Estrées. Posąg będzie ustawiony na publicznem miejscu, widocznie dla rozbudzenia w młodych dziewczętach miłości do Burbonów i zachęcenia ich, w razie potrzeby, aby nie były oporne sympatycznym królom i dały potomstwo tej dostojnej rodzinie.
    Ale, w zamian, toż samo ministerjum odmawia miastu Laun biustu marszałka Serrurier, dzielnego człowieka, który nie znał się na amorach i który, co więcej, gminnie rozpoczął karjerę od prostego żołnierza. (Mowa generała Foy, Kurjer z dnia 17 czerwca 1320. Dulaure, w swojej ciekawej Historji Paryża, rozdział: Miłostki Henryka IV).
  36. Joannę, córkę Alfonsa V, króla Luzytanji, ogarnął tak wielki ogień miłości bożej, że od samego dziecięctwa rzeczami ziemskiemi pogardziwszy, jedynie pragnieniem niebieskiej ojczyzny płonęła.
  37. Chateaubrianda.
  38. Pamiętniki pani Roland. Pan Grangeneuve, który przechadza się o godzinie ósmej po pewnej ulicy, aby zginąć z ręki kapucyna Chabot. Wierzono, iż śmierć może być użyteczna dla sprawy wolności.
  39. Laclos, Niebezpieczne związki
  40. Autor odczytał rozdział zatytułowany dell’ Amore we włoskim przekładzie Ideologii pana de Trący. Czytelnik znajdzie w owym rozdziale myśli filozoficzne o ileż donioślejsze niż wszystko to, co może spotkać tutaj!
  41. Korynna, głośny romans pani de Staël. (Przyp. tłum.).
  42. Zasady filozoficzne pułkownika Weissa, siódme wydanie, t. II, str. 245.
  43. Rad jestem, że mogę cudzemi słowami opowiedzieć niezwykłe fakty, które miałem sposobność oglądać. Z pewnością bez p. Weissa nie byłbym przytoczył tego rysu. Opuściłem niemniej znamienne spostrzeżenia z Walencji i z Wiednia.
  44. Dziennik angielski Examiner, zdając sprawę z procesu królowej (nr. 622, 3 września 1820), dodaje: „Dzięki naszemu systemowi moralności płciowej, tysiące kobiet stają się przedajnemi nierządnicami. Uczy się kobiety uczciwe gardzić niemi, ale mężowie mają prawo odwiedzać te nierządnice i uchodzi to jedynie za grzech powszedni“.
    Jest w tem szlachetna odwaga, aby krainie cantu powiedzieć w tym przedmiocie prawdę, choćby najbardziej pospolitą i jawną; jeszcze większą zasługą jestto ze strony biednego dziennika, którego jedynym widokiem powodzenia jest, że go kupią ludzie bogaci, uważający biblję i biskupów za jedyną ochronę swoich pięknych liberji.
  45. Pani de Sévigné pisała do córki 23 grudnia 1671: „Nie wiem, czy ci wiadomo, że Villarceaux, napomykając królowi o jakimś urzędzie dworskim dla swego syna, skorzystał zręcznie ze sposobności, aby wspomnieć, iż są ludzie, którzy nachodzą jego siostrzenicę (pannę de Rouxel), mówiąc że Jego Królewska Mość ma na nią zamiary; jeśli tak jest, błaga aby użył za pośrednika jego; właściwiej będzie, jeżeli sprawa będzie w jego a nie w innych rękach; on doprowadzi ją pomyślnie do skutku. Król zaczął się śmiać i rzekł: Villarceaux, jesteśmy za starzy obaj, aby się porywać na piętnastolatki. I, jako człowiek wielkich manier, wyśmiał się zeń i opowiedział jego propozycję damom“. (Tom II, str. 340).
    Pamiętniki Lauzuna, Bezenvala, pani d’Epinay, etc. etc. Błagam, niech mnie nikt z kretesem nie potępia, póki nie przeczyta tych pamiętników.
  46. Bohater Nowej Heloizy Russa.
  47. Pierwszy tom Nowej Heloizy i wszystkie tomy, gdyby Saint-Preux miał bodaj cień tego charakteru; ale to był prawdziwy poeta, ślamazarny gaduła, rezolutny dopiero wtedy kiedy wyciął perorę, zresztą figura nader płaska. Tacy ludzie mają tę olbrzymią przewagę, że nie drażnią dumy kobiecej i nigdy nie budzą w kochance zdumienia. Proszę zważyć to słowo; w niem tkwi może cała tajemnica powodzenia pospolitych mężczyzn u niepospolitych kobiet. Ale miłość jest namiętnością jedynie o tyle, o ile każe zapomnieć o miłości własnej. Nie czują tedy zgoła miłości owe kobiety, które, jak L., żądają od niej zadowoleń dumy. Ani wiedząc o tem, znajdują się na tym samym poziomie co człowiek prozaiczny, przedmiot ich wzgardy, który w miłości szuka miłości i próżności. One chcą miłości i dumy, ale miłość odchodzi z rumieńcem na czole; jest to najpyszniejszy z despotów: albo jest wszystkiem albo niczem.
  48. Odczytać stronicę Andrzeja Chénier, Dzieła, str. 370; lub otworzyć oczy na świat, co jest trudniej: „Naogół, ci, których nazywamy patrycjuszami, dalsi są niż inni ludzie od kochania czegokolwiek“, powiedział Marek Aureli (Myśli, str. 50).
  49. J. J. Rousseau, Wyznania.
  50. Porównaj Lowelasa z Tom Jonesem.
  51. Patrz Życie prywatne księcia de Richelieu, 9 tomów in 8°. Czemu, w chwili gdy morderca zabija człowieka, nie pada martwy u stóp swej ofiary? Poco choroby? A jeżeli są już choroby, czemu taki Troistaillons nie umrze na niestrawność? Czemu Henryk IV panuje dwadzieścia jeden lat, a Ludwik XV pięćdziesiąt dziewięć? Czemu trwanie życia nie jest w stosunku do cnoty każdego człowieka? I inne bezecne — powiedzą filozofowie angielscy — pytania, które stawiać nie jest z pewnością żadną zasługą, ale byłoby może zasługą znaleźć na nie inne odpowiedzi niż obelgę i cant.
  52. Obacz w Swetonjuszu Nerona po zamordowaniu matki; a wszakże jakaż imponująca suma pochlebstwa otaczała go!
  53. Okrucieństwo jest jeno obolałą sympatją. Władza dlatego jest, po miłości, największem szczęściem, że zdaje się nam, iż jesteśmy w stanie nakazać sympatję.
  54. Jeśli ktoś ukazuje oczom widza cnotę obok miłości, przedstawia zazwyczaj serce podzielone między te dwa uczucia. Cnota w romansach jest dobra tylko na to aby ją poświęcić: Julja d’Etanges.
  55. Patrz Saint-Simon, poronienie księżnej de Bourgogne; i pani de Motteville, passim. Księżniczka ta, która dziwiła się, że inne kobiety mają po pięć palców u ręki jak ona; ów książę orleański, Gaston, brat Ludwika XIII, znajdujący czemś tak prostem, aby jego faworyci szli dla jego przyjemności na rusztowanie. Obacz, w r. 1820, owych panów, proponujących ustawę wyborczą, zdolną przywrócić we Francji czasy Robespierrów, etc., etc., obacz Neapol w r. 1779. (Zostawiam ten przypisek, kreślony w r. 1820. Lista magnatów z r. 1778 7. oceną ich moralności, podaną przez generała Laclos, którą widziałem w Neapolu u margrabiego Berio; rękopis więcej niż trzystustronicowy, wielce skandaliczny).
  56. Charakter młodego patrycjusza w r. 1822 dość wiernie oddany jest w dzielnym Boswellu w Old Mortality.
  57. Maksymy i rozważania moralne.
  58. Obacz Pamiętniki Retza, i przykrą chwilę jaką La Rochefoucauld zgotował koadjutorowi w parlamencie ściskając go między dwojgiem drzwi.
  59. Cytowana już wyżej powieść pani de La Fayette, Księżna de Cleves.
  60. „Ostrożny człowiek wciąż ma się na baczności; dlatego liczba kłamliwych zalotników jest tak wielka. Oblegane miłością damy długo każą wzdychać miłośnikom, którzy się nigdy nie skalali fałszem. Ale cenę skarbu, który dają wreszcie, zna jedynie serce, które go smakuje; im drożej go kupuje, tem bardziej jest niebiański. Chwała miłości warta jest tylko tyle, ile kosztuje“.
  61. Obacz Pamiętniki Collego: jego żona.
  62. Fizjologowie, znający ustrój organów, powiadają wam: „Niesprawiedliwość w stosunkach rodzi oschłość, nieufność i nieszczęście“.
  63. Dulaure, Historja Paryża.
    Niema scena w apartamencie królowej tuż po ucieczce księżnej de Condé; ministrowie kulący się w milczeniu pod ścianą; król przechadza się wielkiemi krokami.
  64. Rousseau, Wyznania.
  65. W kwestji obecnych obyczajów angielskich, obacz Życie pana Beattie, pisane przez jego bliskiego przyjaciela. Można się zbudować głęboką pokorą pana Beattie, przyjmującego dziesięć gwinei od starej margrabiny za spotwarzanie Hume’a. Wystraszona arystokracja wspiera się na biskupach mających po 200.000 fr. rocznego dochodu i opłaca pieniędzmi lub szacunkiem pisarzy, rzekomo liberalnych, aby lżyli Cheniera (Edinbourgh-Review, 1821).
    Najwstrętniejszy cant wnika wszędzie; dławi wszystko, co nie jest obrazem dzikich i gwałtownych uczuć; niepodobna napisać po angielsku czegoś wesołego.
  66. Dwie Elżbiety. — Porównajmy córki dwóch okrutnych ludzi i zważmy która z nich była władczynią narodu cywilizowanego, a która ludu barbarzyńców. Obie nazywały się Elżbiety. Córka Piotra rosyjskiego była wszechwładną panią, mimo to oszczędziła współzawodnika i rywala. Sądziła też, że osoba cesarzowej posiada niejakie uroki dla tych poddanych, których raczyła zaszczycić ich darem. Elżbieta angielska nie mogła zapomnieć Marji Stuart ani jej roszczeń do tronu ani jej piękności: uwięziła ją małodusznie — jak Jerzy IV Napoleona — kiedy ta błagała u niej opieki. Poświęciła, nie mając sankcji władzy absolutnej ani praw, wiele osób swoim wielkim lub małym zawiściom. Miała ambicję czystości: uprawiając wszystkie sztuczki zalotności aby budzić podziw w wieku nieprzystojnym w tej mierze, oddalała zalotników ściągnąwszy ich wprzódy, nie zaspakajając ani swoich żądz ani ich ambicji. Któżby nie wolał władczyni barbarzyńskiej, ale uczciwej i szczerej?“
  67. Pamiętniki Marmontela, rozmowa z Monteskiuszem.
  68. Torva leona lupum sequitur, lupus ipse capellam;
    Florentem cytisum sequitur lasciva capella.
    .....Trahit sua quemque voluptas.
    Verg. Eccl. II.
  69. Obacz spojrzenie Dydony na wspaniałym szkicu Guerina w Luksemburgu.
  70. Ponieważ wszystko co jest pięknego na świecie stało się cząstką piękności ukochanej, czujesz się gotów uczynić wszystko co jest pięknego na świecie.
  71. Ginguené, Histoire littéraire de l’Italie, tom II, str. 490.
  72. Podróż prezydenta de Brosses po Włoszech, podróże Eustace’a, Sharpa, Smoletta.
  73. Hiszpanja i jej opór Napoleonowi (Przyp. tłum.).
  74. W owym czasie, Stendhal ogłosił broszurę p. t. Radne i Szekspir, w której atakował klasyczny teatr francuski. (Przyp. tłum.).
  75. Pan de Francueil, kiedy używał zbyt wiele pudru. Pamiętniki pani d’Epinay.
  76. „Spędziwszy z nim dwie godziny, musiałam pozostać w towarzystwie, co mi było bardzo przykre. Nie mogłam rozmawiać, nie mogłam grać, nie widziałam nic poza Klopstockiem. Ujrzałam go nazajutrz, i jeszcze nazajutrz, i zaprzyjaźniliśmy się bardzo. Ale czwartego dnia odjechał. Co za przykra chwila, ten jego wyjazd! Napisał niebawem, i od tego czasu byliśmy w żywej korespondencji. Wierzyłam szczerze, że moja miłość to była przyjaźń. Mówiłam swoim przyjaciółkom tylko o Klopstocku i pokazywałam im swoje listy. Żartowały ze mnie i mówiły że jestem zakochana. Ja znowuż żartowałam z nich, powiadając, że muszą mieć serce bardzo nieczułe na przyjaźń, skoro nie mogą pojąć, że można przyjaźnić się z mężczyzną tak samo jak z kobietą. Tak trwało ośm miesięcy, w czasie których moje przyjaciółki widziały miłość zarówno w listach Klopstocka jak we mnie. I ja widziałam również, ale nie chciałam w to wierzyć. Wreszcie Klopstock wyznał otwarcie, że mnie kocha: wstrząsnęło mnie to niby coś złego. Odpowiedziałam, że to, co dla niego czuję, to nie miłość ale przyjaźń, że nie dosyć długo widzieliśmy się aby się pokochać. (Jakgdyby miłość potrzebowała więcej czasu niż przyjaźń!) Ale wierzyłam w to, i tak myślałam aż do powrotu Klopstocka do Hamburga. Wrócił po roku od naszego pierwszego widzenia. Ujrzeliśmy się, zaprzyjaźnili, pokochali, i niedługo potem mogłam nawet powiedzieć Klopstockowi że go kocham. Na nowo trzeba nam było się rozłączyć i czekać dwa lata na ślub. Matka nie chciała mi pozwolić wyjść za cudzoziemca. Mogłam wyjść za mąż bez jej zgody, bo po śmierci ojca byłam niezależna majątkowo, ale, Bogu dzięki, wzdragałam się przed tą myślą; wygrałam sprawę memi prośbami. Obecnie, znając Klopstocka, kocha go jak własnego syna; Bogu niech będą dzięki, że nie wytrwała w pierwotnej odmowie. Pobraliśmy się, i jestem żoną najszczęśliwszą w świecie. Za kilka miesięcy, upłyną cztery lata mego szczęścia...“
  77. Anglja.
  78. Obacz analizę zasady ascetycznej: Bentham, Traktaty prawodawstwa. Sprawia się przyjemność dobrej istocie, zadając sobie cierpienie.
  79. Marivaux.
  80. Wykropkowane w oryginale miejsca oznaczają: bezbożność, jeżeli Bóg istnieje.
  81. Obacz hiszpańskie i duńskie romance z XIII w.; smakowi francuskiemu wydałyby się płaskie łub nieokrzesane.
  82. Grimm, T. III, str. 107.
  83. „Żenią się między sobą“.
  84. Żywość, lekkość bardzo łatwo popadająca w drażliwość, ciągłe zajmowanie się pozorami własnego życia w oczach bliźnich: oto trzy główne cechy tej rośliny, która kwitnie w Europie od r. 1808.
  85. Montesquieu.
  86. Maupertuis.
  87. „Jednem ze spostrzeżeń Burnsa, kiedy przybył pierwszy raz do Edynburga, był brak wyraźnej różnicy między życiem wieśniaków a życiem wytwornego świata. U pierwszych — mimo że nie byli wysubtelnieni modą ani oświeceni nauką — duża zdolność obserwacji, wiele inteligencji; ale kobieta subtelna i doskonała była dlań istotą zupełnie nową, o której miał dotąd bardzo niedokładne pojęcie“.
  88. Około r. 1580, Hiszpanie byli, poza swą ojczyzną, czynnemi narzędziami despotyzmu, lub grajkami na gitarze pod oknami pięknych Włoszek. Hiszpanie jeździli wówczas do Włoch, jak się dziś jeździ do Paryża; pozatem całą duszę kładli w to, aby zapewnić zwycięstwo królowi swemu panu. Stracili Włochy, spodliwszy je wprzódy. W roku 1626, wielki poeta Calderon był oficerem w Medjolanie.
  89. Patrz Życie św. Karola Boromeusza, który przeobraził Medjolan i spodlił go. Opróżnił sale szermierki, nauczył klepać różańce.
  90. „Jakże zmieniona, jak posmutniała, a przecież jak wyszlachetniała duchem!“.
  91. Zdaje się, że chodzi o pannę Gromaire, córkę pana Gromaire, kancelisty przy ambasadzie rzymskiej.
  92. Słowo cozzar jest informacją dla dyrygenta, zaznaczoną na marginesie tekstu.
  93. Pamiętniki, str. 88, wydanie londyńskie.
  94. Przełożone z prowansalskiego rękopisu z XIII w.
  95. „Opowiedział panu Hutschinson prawdziwą historję o pewnym panu, który niegdyś bawił w Richmond. Zastał swoich gospodarzy, opłakujących śmierć szlachetnej damy, która tam mieszkała. Widząc jak jej żałowali, wypytał się o nią i tak bardzo zasłuchał się w portrecie jaki mu nakreślono, że nie chciał słuchać o nikim innym, tylko o niej. Popadł w ciężką melancholję; często zdarzyło mu się wchodzić na górę, gdzie były odciśnięte ślady jej kroków. Leżał tak, rozpaczając, całując te ślady cały dzień, tak iż w kilka miesięcy śmierć położyła kres jego smutkowi. Historja ta jest bardzo autentyczna“.
  96. From december 27, 1819 till the 3 june 1820, Mil.
  97. Kapelan Andrzej, Nostradamus, Raynouard, Crescimbeni, Aretino.
  98. Joanna, pani na Baulx,
    Hugeta z Forcalquier, pani na Trects,
    Bryanda z Agoult, hrabina de la Lunę,
    Mabila z Villeneufve, pani na Vence,
    Ysoarda z Roquefueilh, pani z Ansoys,
    Beatrix z Agoult, pani na Sault,
    Anna, wicehrabina Tallard,
    Blanka z Flassans, zwana Blankaflour,
    Doulce z Monstiers, pani na Clumane,
    Antoneta z Cadenet, pani na Lambese,
    Magdalena z Sallon, pani na Sallon,
    Ryksenda z Puyverd, pani na Trans.
    (Nostradamus, str. 217).
  99. Nostradamus, str. 131.
  100. I. Causa conjugii ab amore non est excusatio recta.
    II. Qui non celat amare non potest.
    III. Nemo duplici amore potest ligari.
    IV. Semper amorem minui vel crescere constat.
    V. Non est sapidum quod amans ab invito sumit amante.
    VI. Masculus non solet nisi in plena pubertate amare.
    VII. Biennalis viduitas pro amante defuncto superstiti praescribitur amanti.
    VIII. Nemo, sine rationis excessu, suo debet amore privari.
    IX. Amare nemo potest, nisi qui amoris suasione compellitur.
    X. Amor semper ab avaritia domiciliis exulare.
    XI. Non decet amare quorum pudor est nuptias affectare.
    XII. Verus amans alterius nisi suae coamantis ex affectu non cupit amplexus.
    XIII. Amor raro consuevit durare vulgatus.
    XIV. Facilis perceptio contemptibilem reddit amorem, difficilis eum parum facit haberi.
    XV. Omnis consuevit amans in coamantis aspectu pallescere.
    XVI. In repentina coamantis visione, cor tremescit amantis.
    XVII. Novus amor veterem compellit abire.
    XVIII. Probitas sola quemcumque dignum facit amore.
    XIX. Si amor minuatur, cito deficit et raro convalescit.
    XX. Amorosus semper est timorosus.
    XXI. Ex vera zelotypia affectus semper crescit amandi.
    XXII. De coamante suspicione percepta zelus interea et affectus crescit amandi.
    XXIII. Minus dormit et edit quem amoris cogitatio vexat.
    XXIV. Quilibet amantis actus in coamantis cogitatione finitur.
    XXV. Verus amans nihil beatum credit, nisi quod cogitat amanti placere.
    XXVI. Amor nihil posset amori denegare.
    XXVII. Amans coamantis solatiis satiari non potest.
    XXVIII. Modica praesumptio cogit amantem de coamante suspicari sinistra.
    XXIX. Non solet amare quem nimia voluptatis abundantia vexat.
    XXX. Verus amans assidua, sine intermissione, coamantis imagine detinetur.
    XXXI. Unam feminam nihil prohibet a duobus amari, et a duabus mu lieribus unum.
    Fol. 103.
  101. „Utrum inter coniugatos amor possit habere locum?
    „Dicimus enim et stabilito tenore firmamus amorem non posse inter duos jugales suas extendere vires, nam amantes sibi invicem gratis omnia largiuntur, nullius necessitas ratione cogente; jugales vero mutuis tenentur ex debito voluntatibus obedire et in nullo seipsos sibi ad invicem denegare...
    „Hoc igitur nostrum judicium, cum nimia moderatione prolatum, et aliarum quamplurium dominarum consilio roboratum, pro indubitabili vobis sit ac veritate constanti.
    Ab anno MCLXXIV, tertio calend, maii, indictione VII“. Fol. 56.
    Wyrok ten zgodny jest z pierwszem prawidłem kodeksu miłosnego: Causa conjugii non est ab amore excusatio recta.
  102. Tu zaczynają się rozdziały o Sztuce kochania i o wzgardzeniu miłością“.
  103. „Rozpoczyna się księga o „Sztuce miłowania i o wzgardzeniu miłości“, wydana i zebrana przez magistra Andrzeja, kapelana króla francuskiego, pisana dla Galteriusa, przyjaciela swego, żądnego wojowania w armji miłosnej. W tej księdze niewiastę wszelkiej rangi i stanu mężczyzna wszelakiego stopnia i rzemiosła do miłości uczenie zaprasza; w samym zaś końcu tej księgi traktuje się o wzgardzeniu miłością“.
  104. „Traktat o miłości i o lekarstwie na miłość“ etc.
  105. „Erotica czyli sztuka kochania, przez Andrzeja, kapelana królewskiego, ku uczczeniu przyjaciela swego Gualteriusa napisana, nigdy dotąd nie wydana, ale często przez wielu pożądana“, etc.
  106. 1. Co to jest miłość i skąd bierze swe miano.
    2. Jaki jest skutek miłości.
    3. Między jakiemi osobami może istnieć miłość.
    4. W jaki sposób miłość zyskać, zachować, w jaki sposób zwiększa się ona, maleje i kończy.
    5. O oznakach wzajemnej miłości i co ma czynić jedno z kochanków gdy mu drugie nie dochowa wiary.
  107. „Ale jeżeli cię przypadkiem przeraża niejasność tego dyskursu, podam ci jego streszczenie.
    Od najdawniejszych czasów istnieją w miłości cztery różne stopnie.
    Pierwszy, polegający na daniu nadziei.
    Drugi, na użyczeniu pocałunku.
    Trzeci, na syceniu się uściskami.
    Czwarty, na oddaniu całej osoby“.
  108. Księga I, rozdział 20, O potędze wyobraźni.
  109. Fragment ten, znaleziony w papierach pana Beyle, ogłoszono tu pierwszy raz. Tłumaczy on zjawisko krystalizacji i wyjaśnia pochodzenie tego słowa.
    (Przypisek francuskiego wydawcy).
  110. Wzięcie — wielkiej damy.
  111. Wszystko jest wręcz przeciwnie we Francji a we Włoszech. Naprzykład bogactwo, urodzenie, wychowanie, skłaniają do miłości z tamtej strony Alp, oddalają zaś od niej we Francji.
  112. Cyrulik Sewilski Beaumarchais’go.
  113. Wiktor Jacquemont (ów młody i utalentowany pisarz, zmarły w Bombaju 7 grudnia 1832), napisał do Beyle’a przytoczony list: Beyle kazał go przepisać, przesłał Jacquemontowi kopję wraz z następującą odpowiedzią:
    Drogi pułkowniku!

    Niepodobna, abyś, odczytując ten rękopis, nie przypomniał sobie wielu drobnych faktów, czyli odcieni. Dopisz je po lewej, na czystem miejscu. Jest ujmująca szczerość w tej opowieści, o której zapomniałem. Jest też parę nierówności stylu, które wygładzimy. Gdybym miał pięćdziesiąt rozdziałów takich jak ten, wartość książki O Miłości byłaby czemś realnem. Byłaby to prawdziwa monografja. Nie troszcz się o przyzwoitość, to moja sprawa.
    Godzę się najzupełniej z uwagą pańską, z września 1824, co do przedmowy do....; jest ohydna.

    24 grudzień, 1825. Burza.
    Saint-Dizier, 22 czerwca 1825.
  114. P. Arbelet ogłosił w r. 1909 (Revue politique et littéraire) nieznany rękopis Henryka Beyle datujący z roku 1803 (Beyle miał wówczas lat 20). Jestto jakgdyby pierwszy szkic tej książki, szkic bardzo pierwotny.
  115. Znajomy autora.
  116. Jestto prawie dosłownie powtórzona jedna z maksym La Rochefoucaulda.
  117. Bohater Niebezpiecznych związków Laclosa.
  118. Reminiscencja maksymy La Rochefoucaulda: „Powaga jest obrządkiem ciała, wymyślonym dla pokrycia braków ducha“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.