O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/Rozdział XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXV.
O zazdrości.

Kiedy ktoś kocha, wówczas, za każdym nowym przedmiotem który uderzy jego oczy lub pamięć — czyto, wciśnięty na trybunie, przysłuchuje się z uwagą dyskusji w parlamencie, czy też pędzi galopem zluzować wartę pod ogniem nieprzyjaciela — wciąż przydaje nową doskonałość pojęciu swemu o ukochanej, lub odkrywa nowy środek (w pierwszej chwili wydaje się on niezawodny) pomnożenia jej miłości.
Każdy krok wyobraźni opłacony jest chwilą rozkoszy. Nie dziw, że takie życie staje się nałogiem.
W chwili gdy rodzi się zazdrość, zostaje ten sam nawyk duszy, ale wywiera wręcz przeciwny skutek. Każda doskonałość, dorzucona do wieńca tej którą kochasz a która może kocha innego, miast ci dać niebiańską rozkosz, topi ci sztylet w sercu. Jakiś głos krzyczy ci: Tą czarowną rozkoszą sycić się będzie twój rywal[1].
I wszystko co zauważysz, zamiast, jak wprzódy, ukazywać ci nowy sposób wzbudzenia miłości, ukazuje ci jakąś nową przewagę rywala.
Spotykasz ładną kobietę, galopującą w parku[2], rywal zaś sławny jest ze swych wspaniałych koni, któremi robi dziesięć mil w pięćdziesiąt minut.
W tym stanie łatwo się rodzi szaleństwo; nie pamiętasz już, że w miłości posiadać, jest niczem, używać jest wszystkiem; przesadzasz sobie szczęście rywala, przesadzasz sobie jego pychę z tego szczęścia, i dochodzisz do szczytu cierpienia, to znaczy do ostatecznego nieszczęścia, zatrutego jeszcze resztą nadziei.
Jedynem lekarstwem jest może przyjrzeć się zbliska szczęściu rywala. Często ujrzysz, jak drzemie spokojnie w salonie, w pobliżu kobiety której kapelusz — lub bodaj podobny do niego — ujrzany na ulicy, sprawia iż serce przestaje ci bić.
Chcesz obudzić rywala, okaż mu tylko swą zazdrość. Zyskasz może to, że uświadomisz mu wartość kobiety która go przekłada nad ciebie, i tobie będzie zawdzięczał miłość, jaką zapała do niej.
W stosunku do rywala niema wyboru: trzeba albo żartować z nim najswobodniej, albo nastraszyć go.
Ponieważ zazdrość jest największą z męczarni, narazić życie wyda ci się miłą rozrywką. Wówczas marzenia nasze nie wszystkie są zatrute i zabarwione czarno (wskutek wyłożonego powyżej mechanizmu); można sobie roić, że się zabija rywala.
W myśl zasady że nie należy nigdy dostarczać posiłków wrogowi, trzeba kryć swą miłość przed rywalem i, pod pozorem próżnostki najbardziej odległej od miłości, powiedzieć mu w sekrecie możliwie najgrzeczniej, najspokojniej i z największą prostotą: „Drogi panie, nie wiem czemu, publiczność upiera się obdarzać mnie względami panny X; twierdzą nawet łaskawie, że jestem w niej zakochany; jeśli pan ma na nią ochotę, ustąpiłbym jej panu z całego serca, gdybym, na nieszczęście, nie wystawiał się na głupią rolę. Za pół roku bierz ją sobie ile ci się podoba; ale dziś, honor, który, djabli wiedzą czemu, świat wiąże z tego rodzaju rzeczami, każe mi oświadczyć panu z żalem, że, gdybyś przypadkiem nie zaczekał na swą kolej, jeden z nas musi zginąć“.
Rywal twój jest najprawdopodobniej człowiekiem niezbyt namiętnym, może człowiekiem bardzo roztropnym, który, przekonany o twej stanowczości, czemprędzej ustąpi ci owej kobiety, byle tylko mógł znaleźć jakiś przyzwoity pozór. Dlatego trzeba to oświadczenie wziąć na wesoło i pokryć całe zajście głęboką tajemnicą.
Jeżeli cierpienia zazdrości są tak dotkliwe, to dlatego, że nie pomaga ich znosić próżność; przy metodzie zaś o której mówię, próżność twoja ma jakąś strawę. Możesz mieć szacunek dla siebie jako dla tęgiego zucha, jeżeli musisz gardzić sobą jako kochankiem.
Jeżeli ktoś woli nie brać rzeczy tragicznie, trzeba wyjechać o czterdzieści mil i wziąć sobie jakąś baletniczkę, której wdzięki jakoby zatrzymały cię w przejeździe. O ile twój rywal posiada duszę pospolitą, uwierzy że jesteś wyleczony.
Często najlepszym sposobem jest czekać, ani mrugnąwszy okiem, aż się twój rywal zużyje wobec twej ukochanej przez własną nicość. Wyjąwszy bowiem wielkich namiętności, rozwijających się pomału i za młodu, kobieta wyższa nie potrafi długo kochać człowieka pospolitego[3]. W wypadku zazdrości po posiadaniu trzeba również pozornej obojętności a rzeczywistej zdrady; często kobieta, obrażona przez kochanka którego kocha jeszcze, zapala się do człowieka o którego ów jest zazdrosny, i gra staje się rzeczywistością[4].
Zapuściłem się nieco w szczegóły, ponieważ, w owych chwilach zazdrości, najczęściej tracimy głowę; rady dawno spisane mają dobry wpływ, że zaś najważniejszą rzeczą jest udawać spokój, dobrze jest zaczerpnąć ton w traktacie filozoficznym.
Ponieważ kobieta ma władzę nad tobą jedynie przez to iż wzbrania ci lub pozwala się spodziewać rzeczy czerpiących całą wartość w uczuciu, tedy, jeśli ją zdołasz przekonać o swej obojętności, naraz wrogowie twoi zostają bez broni.
Jeżeli nie umiesz działać i możesz zabawiać się szukaniem ulgi, znajdziesz niejaką przyjemność w czytaniu Otella; pozwoli ci wątpić o najbardziej obciążających pozorach. Oczy twoje z rozkoszą zatrzymają się na tych słowach:

Trifles light as air

Seem to the jealous, confirmations strong.
As proofs from haly writ.

Otello, akt III[5].

Przekonałem się, że widok pięknego morza przynosi pociechę.
The morning which had arisen calm and bright, gave a pleasant effect to the waste mountain wiew which was seen from the castle on looking to the landward; and the glorious Ocean crisped with a thousand ripplings waves of silver, extended on the other side in awful yet complacent majesty to the verge of the horizon. With such scenes of calm sublimity, the human heart sympathizes even in his most diturbed moods, and deeds of honour and virtue are inspired by their majestic influence[6]. (The bride of Lammermoor, I, 193).
Znajduję słowa, skreślone przez Salviatiego: „20 lipca 1818. — Stosuję często (i niedorzecznie, jak sądzę) do całego życia owo uczucie, jakiego człowiek ambitny lub dobry obywatel doznaje podczas bitwy, kiedy mu powierzą pilnowanie taborów, lub inne jakie bezpieczne i gnuśne stanowisko. Żałowałbym w czterdziestym roku, iż strawiłem życie bez głębokiej miłości. Miałbym tę gorzką i upokarzającą zgryzotę, iż zbyt późno spostrzegłem, że byłem tak naiwny i żem pozwolił daremnie spłynąć życiu.
„Wczoraj spędziłem trzy godziny z kobietą którą kocham i z rywalem którego rzekomem szczęściem ona mnie chce pognębić. Bezwątpienia, miałem chwile goryczy, widząc jej piękne oczy wlepione w tego człowieka; wychodząc od niej, przechodziłem naprzemian od ostatecznej rozpaczy do nadziei! Ale wzamian ile rzeczy nowych! ile świeżych myśli! ile błyskawicznych refleksyj! i, mimo pozornego szczęścia rywala, z jaką dumą i rozkoszą miłość moja czuła się wyższa od jego miłości! Powiadam sobie: Te lica zbladłyby najpodlejszym strachem na myśl o najmniejszem z poświęceń, których moja miłość dokonałaby bez wysiłku, co mówię, z upojeniem; naprzykład włożyć rękę w kapelusz, aby wyciągnąć jedną z tych dwóch kartek: posiąść jej miłość, a druga: umrzeć natychmiast; i to uczucie jest we mnie tak wrośnięte, że nie przeszkadza mi być miłym i swobodnym w rozmowie.
„Gdyby mi to ktoś opowiedział przed dwoma laty, wyśmiałbym go“.
Czytam w podróży kapitanów Lewisa i Clarke, podjętej do źródeł Missuri w r. 1806, str. 215:
„Rikarasi są ubodzy, ale dobrzy i szlachetni; żyliśmy wśród nich dość długo. Kobiety są piękniejsze niż w innych szczepach; nie mają też zwyczaju kazać długo usychać wielbicielom. Znaleźliśmy tam nowy przykład tej prawdy, że wystarczy zwiedzić nieco świata, aby się przekonać, że wszystko jest zmienne. U Rikarasów powodem do ciężkiej obrazy jest, jeżeli, bez pozwolenia męża lub brata, kobieta obdarzy kogo względami. Pozatem jednak, brat i mąż są bardzo radzi, gdy mają sposobność wyświadczyć tę drobną grzeczność swoim przyjaciołom.
„Mieliśmy z sobą murzyna; sprawił wielkie wrażenie wśród ludu, który pierwszy raz widział człowieka tej barwy. Stał się niebawem ulubieńcem płci pięknej, a mężowie, miast być zazdrośni, radzi byli jego odwiedzinom. Zabawne jest, że w tych maleńkich szałasach widzi się wszystko[7].




  1. Oto szaleństwo miłości; ta doskonałość, którą ty widzisz, nie jest doskonałością dla niego.
  2. Montagnola, 13 kwietnia 1819.
  3. Księżniczka Tarentu, nowela Scarrona.
  4. Jak w Ciekawym gburze, noweli Cervantesa.
  5. Drobnostki lekkie jak puch wydają się zazdrosnemu dowodem niezbitym jak Ewangelja.
  6. „Ranek, który wstał spokojny i lśniący, przystroił urocze góry widoczne z zamku. Wspaniały Ocean, sfalowany tysiącem srebrnych fal, rozciągał się aż do krańców horyzontu w straszliwym i łagodnym majestacie. Nawet w chwilach gdy największa burza niem miota, serce ludzkie wrażliwe jest na krajobrazy nacechowane spokojem i wielkością; na wzruszenia które ją zespalają z niemi, a potężny ich wpływ rodzi niejeden szlachetny i dzielny postępek“.
  7. Powinnaby powstać w Filadelfji akademja, poświęcona jedynie zbieraniu materjałów do studjów nad człowiekiem w stanie dzikim, i nie czekać aż te ciekawe plemiona wyginą.
    Wiem, że podobne akademje istnieją; ale zapewne z przepisami godnemi naszych akademij europejskich. (Memorjał i rozprawa o Zodjaku Denderah w Akademji Nauk w Paryżu, w r. 1821). Widzę, że akademja w Massachusset, o ile mi się zdaje, poleca roztropnie duchownej osobie (O. Jarvis) napisanie rozprawy o religji u dzikich. Ksiądz ten skwapliwie pognębił pewnego bezbożnego Francuza, nazwiskiem Volney. Wedle księdza, dzicy mają najdokładniejsze i najszlachetniejsze pojęcia o Bogu, etc. Gdyby mieszkał w Anglji, podobny raport zapewniłby godnemu akademikowi preferment w wysokości trzystu lub czterystu ludwików oraz poparcie wszystkich lordów w okolicy. Ale w Ameryce! Pozatem, śmieszność tej akademji przypomina mi, że wolni Amerykanie przywiązują największą wagę do pięknych herbów na drzwiczkach powozu; martwi ich jedynie, że, wskutek niedostatecznego wykształcenia lakierników, zdarzają się często myłki w herbach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.