O wilkołakach, szczególniej świata roślinnego/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O wilkołakach, szczególniej świata roślinnego |
Podtytuł | Wykład publiczny |
Pochodzenie | Niwa, 1882, nr 177 |
Redaktor | Mścisław Godlewski |
Wydawca | Stanisław Ostrowski |
Data wyd. | 1882 |
Druk | Drukarnia „Wieku“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Tu ne cede malis sed contra audentior ito“
Aeneidos VI. 94.
„Lepiej rozumem niż tłumem“
Stare przysłowie.
Dawno już, bardzo dawno, przestaliśmy się bawić piłką. Dawno, a choć dziś weźmiemy ją czasem do rąk, to jednak nie sprawia nam już tyle uciechy — tyle uciechy, jak wtedy, kiedyśmy ją pierwszy raz brali do rąk. Kiedy niepewnym poruszeniem dziecięcej dłoni, w ruch puszczona, uderzyła, odbiła się, podskoczyła i znów się odbiła, znów wzniosła w górę i opadła i tak coraz bardziej słabły jej ruchy, aż pod koniec stawały się niewidzialne i wreszcie ustały zupełnie.
Upłynęło lat kilkanaście; na stawie o zwierciadlanej powierzchni, silną dłonią poruszana łódka sunęła, znacząc szeroką smugą ślad swej drogi. Poruszała się, krążyła, aż wreszcie wartkim prądem gnana dobijała do brzegu. Nastąpiło uderzenie, odbicie i mimowoli straciwszy grunt pod stopami, zostaliśmy wywróceni. Nieraz potem ujmowaliśmy wiosło w rękę i nabraliśmy doświadczenia, że przy dobijaniu do brzegu wstrząśnienie jest tem silniejsze im żywszy był bieg łodzi.
Znów umaiła się niejedna wiosna i niejeden szron pokrywał niedawną jeszcze zieloność. Teraz w piersi naszej zaczęło się budzić jakieś żywsze uczucie: z początku tak niepewne jak ten pierwszy ruch piłki rzuconej dziecięcia dłonią, a potem przyjmujące coraz wyraźniejsze kształty, i coraz bardziej się potęgujące, aż dojrzałe i wezbrane wybuchło całą siłą młodzieńczej krewkości. I jeżeli natrafiło na zimną obojętność, wtenczas odrzucone, sprowadziło przygnębienie. Przygnębienie tem silniejsze, im żywsze było uczucie.
I we wszystkich trzech razach zupełnie to samo zjawisko. Siła poruszająca pewną rzecz, naraz powstrzymana w dotychczasowym kierunku jakąś zaporą, zwraca się wstecz i działa dalej, ale już po drodze wprost przeciwnej.
Czy rzeczą jest piłka, łódka lub umysł ludzki, czy siła, ruch ręki lub ruch duszy — uczucie — skutek zawsze ten sam; piłka opadająca — podskakuje, łódka płynąca naprzód — cofa się, uczucie dodatne — wywołuje ujemne, lub odwrotnie. Prawo to, jedno z najogólniejszych, jakie istnieją w przyrodzie, rządzi także i w zakresie sił duchowych człowieka. A jeżeli tak jest, to musi występować i w społeczeństwach ludzkich. Widnieje też w nich szeroko, jak nam to każdy psycholog i historyk potwierdzi. Tylko, że proces ten rozkłada się nieraz na dwa pokolenia np. w ten sposób, że synowie ludzi mających skrajne poglądy są skrajnemi, ale w przeciwnym kierunku; albo na szereg wielu pokoleń, jak w historyi pewnego narodu, gdzie po epokach najświetniejszego rozwoju następują czasy upadku. Odruch długo hamowanej siły nazywa się w historyi reakcyą a zupełny zwrot w przeciwnym kierunku restauracyą.
Nie będę się dalej zapuszczał w rozbiór tych stosunków, bo właściwie są nam potrzebne tylko do wytłómaczenia jednego momentu takiego psychologicznego odruchu, jakim jest zemsta. W tym celu wracam raz jeszcze do łódki, żeby zaznaczyć, że przyroda brzegu, o który ona odbija, wpływa do wysokiego stopnia na siłę odruchu. Z jednej strony nieliczne szeregi macedończyków, pod wodzą Aleksandra, nie znajdujące nigdzie oporu; z drugiej krocie persów rozbijające się o bohaterski opór garstki nieśmiertelnych greków pod Termopylami. Za to siła łodzi, którą ona może być porwana jest bez wpływu na cały ten proces. Ręka z wiosłem, wiatr z żaglem, para ze śrubą, jeden i ten sam dają skutek. To też różne uczucia ludzkie, jak miłość, pycha, żądza sławy i bogactw i najbrudniejszy z brudnych egoizm mogą być obrażane, a cofając się wstecz wywołać jedno i to samo przeciwne uczucie — zazdrości. A jak szlachetne uczucie wznosić się może do ideału, tak nikczemne wyrodzić się może w potworność. Miłość może stać się poświęceniem, zazdrość zemstą. A od miłości do zemsty i od zemsty do miłości jeden krok, nieraz jedno tylko gwałtowne uderzenie nas oddziela. Cała dramatyczna literatura opiera się też na głębszej znajomości różnych prądów uczuć i odruchów pod wpływem zapory lub uderzenia. Z wielu, dwa wytworzone i mistrzowskie wzory przypomnę.
Przejście od zemsty do miłości w Rychardzie III Szekspira i odwrotnie uczucie zemsty obudzone miłością, które opowiada w Panu Tadeuszu Jacek w swej spowiedzi. Do takiej tragiczności, jak w tym ostatnim wypadku, rzadko posuwa się dziś zazdrość. Daleko częściej zadawalnia się czemś mniejszem. Występuje też jako trwałe uczucie tylko w nieszlachetnych naturach. Wprawdzie w szlachetnych i najszlachetniejszych nawet zjawić się może, ale zjawić na chwilę, jako bezwiedny odruch nieprzyjemnego ukłócia tej lub owej słabej naszej strony. Ale przemknąwszy się jak błyskawica po pogodnem niebie, ustępuje znów miejsca dawnej ciszy.
Tak się ma rzecz dziś w ucywilizowanym świecie. Ale ma się tak dzięki moralnym i etycznym pierwiastkom, które chrześciaństwo utrwaliło. Przedtem bowiem uczucie zemsty było na porządku dziennym wśród ludzkości. Mogło też wówczas sięgać głębiej w naturę ludzką niż dziś, a sięgając głębiej i przenikając całe jestestwo, musiało być koniecznie zadowolone. Musiało być zadowolone, jeżeli już nie zaraz, nie dziś, nie jutro, nie przed schyłkiem życia nawet, to chociaż nadzieją urzeczywistnienia go po śmierci. Zostać Ugolinem, szarpać ciało, wysysać krew, pożerać mózg, nasycić się zemstą, — to są pierwotne ramy, w które wchodzą wszystkie obrazy tego uczucia.
To też, o ile chęć zemsty jest jednym z bardzo ogólnych odruchów namiętności ludzkiej, o tyle też i upiornictwo rozpościera się szeroko i znaczy swemi ślady już najdawniejsze karty zamierzchłej przeszłości. Tak w ciemnym, nieokreślonym a szerokim kulcie Hekaty występują krwiożercze upiory Mormy, Lamii i Empuzy, już to napadając podróżnych, już rzucając się z wyższego rozkazu na tę lub ową ofiarę. Przyjmują one różne postacie: wołu, muła, psa, żaby, bąka a najczęściej pięknych kobiet i wówczas, podobnie jak nasze Rusałki, zwabiają młodzieńców, żeby się krwią ich nasycić. U rzymian Strigae ssą krew dziecięcą a duchy zmarłych pod postacią larw nie dają spokoju żywym. Ale prócz tych i innych najrozmaitszych postaci, w których występują krwiożercze upiory, jest jedna najwybitniejsza i najpowszechniejsza — wilka.
Przyczyna tego leży bardzo głęboko i sięga w początkach swych indo-europejskich wyobrażeń. W pojęciach naszych praojców aryów znajdują się już źródła tych pojęć o wilku, znajduje się już zarodek tych o nim przesądów, które w średnich wiekach tak się rozpanoszyły jak nigdy.
Już w jednej z pierwszych pieśni Rig-Vedy znajdujemy bowiem obok sowy, puszczyka i sępa, zwierząt kryjących w sobie złośliwe duchy, wspomnianego i wilka. W dalszych występuje wszędzie jako demon złego.
Takim malują go Râmâyana i Mahâbharata. Od aryjskich praojców zchodzą te wyobrażenia na pochodne szczepy i dla tego spotykamy je, u wszystkich indo-europejskich narodów. Spotykamy je już u starożytnych greków. Zaznaczyć tu wypada, że dla pierwotnego człowieka, żyjącego w stanie natury i ciągłych zapasach z surową przyrodą, wilk jest zwierzęciem imponującem człowiekowi siłą i okrucieństwem zimnego mordu. Zachodzi to tak daleko, że Homer w 16-tej pieśni Iliady dzielne zastępy myrmidonów, ich naczelnych wodzów i duchów porównywa w sile i dzielności nie z kim innym jak z wilkami. W greckich też mytach król Arkadyi Lykaon zostaje z woli Zeusa za ludożerstwo zamieniony w wilka. A w całym kraju w Arkadyi panuje wierzenie, że wyjątkowe osobistości umieją same przyjmować postać tego zwierza lub nadawać ją innym, i że takie wilkołaki z krwiożerczą chciwością napadają przechodniów. Wspominają o tem Plato, Pauzaniasz, Pliniusz. Zdaje się realną podstawą tych wierzeń były te wypadki obłędu, które objawiają się naruszaniem grobów i zdarzają się nawet w dzisiejszych czasach. Grecy takich wilkołaków mianują Lykantropos, to jest mający postać wilka. Rzymianie znają ich pod nazwą Versipeles tj. zmieniający futro. U germanów taki człowiek nazywał Verwulf, ztąd poszły nazwy tego mytu: niemiecka Werwolf, angielska werewolf i francuzka loup-garou. W starosłowiańskiem znaczeniu jest inne, bo wlukodlaku znaczy wilcze kudły, ten co ma wilcze futro, ale pojęcie typu jest takie samo. Jest takie samo u wszystkich słowian i takiem jest u nas o tym krew ssącym upiorze. Podobnie jak między grekami istnieją wyobrażenia, że czarownicy lub czarownice po wymówieniu zaklęcia nietylko pojedyńczych ludzi, ale całe ich gromady, zmieniają w wilczą postać. Takim wilkom świecą się oczy w szczególniejszy sposób, zresztą niczem się od rzeczywistych pozornie nie różnią. Napadają one ludzi, szczególniej zaś dzieci i z wielkiem upodobaniem ssą ich krew. Zajadłość zaś ich ma być tak wielka, że powstało ztąd staropolskie przysłowie: zażarty jak wilkołak. I znów przez czary mogą te wilkołaki odzyskać ludzką postać, podobno uderzenie w łeb między ślipia widłami jest też skutecznem w takim razie lekarstwem.
W starożytności wszystko ogranicza się do wierzeń.
Dla greków Lykantropos są wytworem bujnej fantazyi; przesądny do gruntu rzymianin, drżał zapewne nieraz na wspomnienie owych Versipelli.
Wśród germanów i słowian rzecz cała leży też tylko w słowach takiego wierzenia. Inaczej w średnich wiekach, kiedy wiara w takie upiory jest bardzo głęboką, powszechną, a szczególna ich atmosfera wyradza potworną, zaraźliwą umysłową chorobę, zwaną lykantropią. Chcąc zjawisko to wytłómaczyć, muszę głębiej w rzecz wniknąć i sięgnąć do istotnej jej przyczyny. Zaznaczę najprzód, że wszystkie zarazy potrzebują do swego rozwoju pewnych warunków, pewnego środowiska, wśród którego mogłyby istnieć. Tak, zarazy roślinne czy zwierzęce, jak śnieć zbożowa, rdza, węgry czy trychiny wymagają, żeby się mogły rozwinąć: odpowiedniej gleby, pewnej ciepłoty, pewnego światła lub ciemności, krótko mówiąc, odpowiedniego fizycznego środowiska. Podobnie wśród ludzkiego społeczeństwa. Umysłowe zboczenia, tylko przy pewnem tętnie życia, przy pewnej ciemnocie i przy właściwych warunkach fizycznych bytu, jednem słowem, wśród pewnego moralnego środowiska mogą się rozwinąć.
Za czasów rzymskich lykantropia istnieć nie mogła, bo się nie rozwinęła. Ale kiedy pod nawałem dzikich hord barbarzyńskich, zwinęło się żelazo rzymskiego miecza, jak młody pęd chorobliwie wybujałego drzewa pod uraganem wichru, wszystkie warunki ludzkiego bytu zostały zupełnie zmienione. Przez wieki całe niszczyły dzikie hordy nieraz w jednej chwili to, na co pracowały całe pokolenia, a wśród tej ciągłej burzy nikt nie był pewny dnia ani godziny. Kiedy zaś w X w. ostatnia banda znalazła dla siebie podściołkę i uścieliła się w kałuży, warunki bytu, jak mówi H. Taine, w niczem się jeszcze nie polepszyły. Wodzowie barbarzyńscy zostawszy feudalnymi kasztelanami walczyli między sobą, łupili włościan, palili zbiory, rabowali kupców, okradali i chłostali do woli swych nędznych wasalów.
Ziemie pozostawały nieuprawne i brakowało środków do życia. W XI wieku na 70, wypada 40 lat głodowych. Raoul Glaber mnich, opowiada, że stało się zwyczajem jadać ciało ludzie; rzeźnik jeden zostaje żywcem spalony za to, że je wystawił w swojej jatce na sprzedaż. Dodajmy, że wśród powszechnej nędzy i w brudzie, przy zupełnem zaniedbaniu zasadniczych warunków zdrowotnych, powietrza, trądy, epidemie przyswoiły się jak na właściwym sobie gruncie. Ludzkość doszła do obyczajów ludożerców z Nowej Zelandyi, do nikczemnego rozbestwienia kaledończyków i papuasów, do najniższego upadku ludzkiego plugastwa, ponieważ wspomnienia przeszłości pogorszały teraźniejszość nędzy, ponieważ niektóre myślące głowy, co umiały czytać w starożytnym języku, odczuwały niepewnie całą nieskończoność upadku, całą głębokość przepaści, w którą rodzaj ludzki od tysiąca lat się zagłębiał.
Zrozumiecie uczucia, które podobny stan rzeczy, tak przedłużany i gwałtowany, zaszczepił w tych duszach. Przedewszystkiem było to zwątpienie, obrzydzenie życia, czarna melancholia. „Świat, mówi współczesny pisarz, jest tylko przepaścią złośliwości i sprosności.“ Życie zdawało się być przedwczesnem piekłem. Wielu ludzi, nietylko biedni, słabi, kobiety, ale władcy i królowie, usuwało się. Dla dusz choć trochę szlachetnych i choć odrobinę delikatnych jednostajność i spokój klasztoru więcej wartały. Z tysiącznym rokiem sądzono, że zbliża się koniec świata i wielu ludzi porwanych postrachem rozdawało swoje dobra między kościoły i klasztory. Z drugiej strony jednocześnie z trwogą i zniechęceniem pojawiają się nerwowe podniecenia. Ludzie, którzy są zbyt nieszczęśliwi, stają się drażliwi jak chorzy lub więźniowie; wrażliwość ich rośnie i dochodzi do granic właściwych kobiecej delikatności. Ich serca ulegają dziwactwom, gwałtownościom, przygnębieniom, przesadom i tkliwościom niewłaściwym ludziom zdrowym. Wpływ takiego fizycznego i moralnego środowiska na umysł ludzki objawia się w dwu odrębnych, choć z jednego źródła płynących kierunkach: z jednej strony — podniesienie ducha, przemawiające do mas pełną tajemnic i niepokoju gotycką świątynią, objawiające się w mistycznym kierunku filozofii takiego Bernarda z Clairvant i odzywające się do ludzkości ostatni raz w kilka wieków później płomiennym porywającym głosem Jezusowej Teresy; z drugiej strony — wszystko, co nizkie, szpetne i upadlające człowieka, fanatyzm, tortury i wszystkie przesądne wierzenia rozpanoszyły się jak nigdy. Z ciemnych, ludowych instynktów podnoszą się gusła, zabobony i przesądne wierzenia, przyjmując chorobliwy i zaraźliwy charakter. Na zachodzie do połowy XIV wieku staje się przesąd wilkołaka taką chorobą, Lykantropią. Współcześni wyobrażają sobie, że Wilkołaki noszą futro między skórą a ciałem, że biegają tak prędko jak wilk, zostawiając jego ślady i że oczy ich po wilczemu się świecą. Naturalnie, że to czarownik albo djabeł, w których wówczas jeszcze ludzie wierzą, mają zwykłych śmiertelników w takie dziwotwory przemieniać. To nic, że sobie to ludzie wyobrażają i że w to wierzą, ale co gorsza, przy takim rozstroju nerwów i podnieceniu umysłu, jaki skreśliłem, zdaje się niektórym osobom, kobietom i mężczyznom, że mają rzeczywiście futra, pazury i kły, że biegając po nocach rozrywają ludzi a szczególniej dzieci. Bez lub wśród tortur przyznają się do tego na sądach, a zeznania ich podniecają tylko innych i zarażają taką samą halucynacyą. Próbowano wówczas egzorcyzmów, tortur i ognia na ich zniweczenie — napróżno! Nie znano wówczas jedynego skutecznego środka — oświaty, zdolnej jedynie zmienić moralne środowisko, które było jedynym djabłem, wywołującym lykantropią.
Choroba ta rozpościerała się do połowy XVI wieku, to też nic dziwnego, że jeszcze za cesarza Zygmunta zebranie najznakomitszych teologów potwierdza istnienie wilkołaków. W krajach mniej oświeconych, wiara żywa w wilkołaki przechowuje się długo. Jeszcze w roku 1725 na Węgrzech w wiosce Kisolova toczy się proces przeciw 40 nieboszczykom, którzy w takiej postaci mają po nocach wychodzić z grobów i napadać spokojnych mieszkańców. A u nas jeszcze w r. 1759 Stanisław Duńczewski w swoim kalendarzu wspomina, że wielu jest takich w Rzeczypospolitej. Odzywa się ten myt jeszcze w poezyi Byrona i brzmi na tle tej poezyi w jednej z najlepszych oper Marchnera: „Der Vampir“ na berlińskiej scenie koło r. 1828.
Dziś, jak wiara we wszystkie rzeczy, które naturalnemi siłami przyrody wytłómaczyć się nie dają, dla prawdziwie wykształconej części społeczeństwa wilkołak jest tylko tem, czem był zawsze w rzeczywistości — przesądem. U naszego ludu nawet zmalał już bardzo i tylko jako zmora nachodzi nocą włościańską chatę. A we dworze majaczeje chyba w owym przesądzie o nietoperzach, które mają się we włosy plątać i ssać krew.
Tak i na pojęciu wilkołaka sprawdza się owe ogólne prawo, od którego wykład zacząłem. Poczęty w głębokiem uczuciu ludzkiej natury, zespolony aryjskim mytem z postacią wilka, wyłania się już w starożytności a podsycony ciemnością umysłu, rozlewa się w średnich wiekach szeroko. Aż w epoce powstającego odrodzenia (humanizmu) spotyka się z zaporą wiedzy. Fale jego z początku gwałtowne i gwałtownie odrzucane, coraz stają się słabszemi; nareszcie z tryumfem doświadczalnej nauki bieży wyobrażenie wilkołaka już w przeciwnym kierunku ku niepamięci.