O wolnym handlu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O wolnym handu |
Podtytuł | Mowa wypowiedziana przez Karola Marxa w Towarzystwie Demokratycznem w Brukseli dnia 9 Stycznia 1849 r. |
Pochodzenie | Pisma pomniejsze: Seryja pierwsza |
Wydawca | Librairie Keva |
Data wyd. | 1886 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cała seria Cały zbiór |
Indeks stron |
Panowie, zniesienie praw zbożowych w Anglii jest największym tryumfem, osiągniętym przez wolny handel w XIX w. We wszystkich krajach, w których fabrykanci głoszą wolność handlu, mają oni przedewszystkiem na względzie handel zbożem, lub wogóle materyjały surowe. „Obłożenie zagranicznego ziarna cłem protekcyjnem jest bezczelnością, jest to spekulowanie głodem narodu“.
Tani chleb, wysoka płaca, cheap food, high wages, oto jedyny cel, dla którego wolnohandlowcy Anglii wydali milijony, a zapał ten zaraził już współbraci ich ze stałego lądu.
Lecz dziwna rzecz! Lud, któremu za wszelką cenę chcą dostarczyć tani chleb, okazuje się bardzo niewdzięcznym. W Anglii tani chleb jest tak samo osławiony, jak we Francyi tani rząd. W ludziach „pełnych poświęcenia“, takich, jak Browing, Brigli et consortes upatruje lud najzaciętszych swoich wrogów i najbezwstydniejszych obłudników.
Każdemu wiadomo, że w Anglii walka między liberałami i demokratami jest walką wolnohandlowców z Czartystami.
Przypatrzmy się tylko w jaki to sposób wolnohandlowcy angielscy wykazywali ludowi swe dobre chęci, jakiemi byli przejęci.
Mówili oni do robotników: „Cło zbożowe jest podatkiem obciążającym płacę robotniczą; ten podatek płacicie wy właścicielom gruntów, tej średniowiecznej arystokracji; wasz opłakany stan jest wynikiem drożyzny najniezbędniejszych artykułów spożywczych“.
Robotnicy ze swej strony pytali się fabrykantów: „Tak się to stało, że w przeciągu ostatnich 30-tu lat, kiedy nasz przemysł doszedł do największego rozwoju, płaca nasza spadła, i to w daleko większym stosunku, niż się podniosła cena na zboże?
Podatek jaki my podług waszego twierdzenia, płacimy właścicielom gruntów wynosi na robotnika około trzech pensów tygodniowo, przyczem płaca ręcznego tkacza w okresie 1815—1843 r. z 28 szylingów spadła na 5, a tkacza przy maszynie w ciągu okresu 1823 do 1843 r. z 20 szylingów na 8.
A przez ten cały czas podatek, jaki płaciliśmy właścicielom gruntu nigdy nie przewyższał trzech pensów. Kiedy zaś w 1834 r. chleb był nader tani, a interesa handlowe szły pomyślnie, coście nam powiedzieli? Jeżeli jesteście nieszczęśliwi, wynika to z tąd, że zawiele dzieci płodzicie, że wasze małżeństwo jest plodniejszem od waszego rzemiosła.
Są to wasze własne słowa, któremiście do nas wtedy przemawiali; poczęliście fabrykować nowe prawa dla biednych, urządzać nowe domy robocze, owe bastylije proletaryjatu“.
Na to odrzekli fabrykanci:
„Macie słuszność panowie robotnicy; odgrywa tu rolę nie tylko cena zboża, ale także i konkurencyja ze strony rąk roboczych, określająca poziom płacy.
Zważcie jednak na to, że ziemia nasza przedstawia tylko skały i piaski. Nie myślcie przecież, żeby zboże można było hodować w doniczkach! Gdybyśmy jednak zamiast marnotrawienia naszych kapitałów i naszej pracy na nieurodzajnej glebie zajęli się wyłącznie przemysłem, to cała Europa zwinęłaby wtedy swoje fabryki. Anglija stałaby się jednem wielkiem fabrycznem miastem, a cała Europa jej prowincyją rolniczą“.
I kiedy fabrykant temi słowy przemawia do swych robotników, zostaje on zagadnięty przez kramarza, który ot co powiada:
„Jeżeli zniesiemy prawa zbożowe to zniszczymy wprawdzie rolnictwo, lecz przez to nie zmusimy jeszcze innych krajów do poprzestania na naszych fabrykach i dozwinięcia swych własnych.
Jakież tego będą następstwa? Ja stracę swoją wiejską klientelę a wewnętrzny handel straci swój rynek“.
Fabrykant tyłem odwraca się do robotnika i odpowiada kramarzowi: „Pozostaw to nam; skoro cła zbożowego nie będzie, otrzymywać będziemy z zagranicy tańsze zboże. Później zniżymy płacę u siebie, a tymczasem podniesie się ona w innych krajach, z których sprowadzamy zboże.
W ten więc sposób oprócz zysków, które obecnie już ciągniemy, będziemy mieli jeszcze tańszą płacę i przy takich wygodnych warunkach zmusimy i ląd stały do kupowania u nas.
Lecz teraz mięsza się do dyskusyi arendarz i wiejski robotnik.
„A z nami co będzie, wołają oni? Czyż mamy wydać wyrok śmierci na rolnictwo, z którego żyjemy? Czyż mamy zezwolić, by nam grunt usunięto?“
Zamiast odpowiedzi, liga zawiązana przeciwko prawom zbożowym, ogłasza konkurs na trzy najlepsze dzieła, które by traktowały o zbawiennym wpływie, jaki wywrze na angielskie rolnictwo usunięcie praw zbożowych.
Nagrody dostały się pp. Hope, Morse i Greg, których rozprawy w tysiącach egzemplarzy zostały rozrzucone po wsiach.
Jeden z tych premiowanych mężów sili się dowieść, że ani dzierżawca ani rolnik nie będą stratni wskutek dowozu zagranicznego zboża; stratni będą jedynie właściciele ziemscy. Angielski dzierżawca nie ma potrzeby obawiać się zniesienia praw zbożowych, ponieważ żaden kraj nie może wytwarzać tak dobrego i tak taniego zboża, jak Anglija. Jeżeli nawet cena na zboże spadnie, wam to nie nie zaszkodzi, bo zniżka ta dotknie jedynie rentę, która spadnie, w żadnym zaś razie nie dosięgnie ona zysku z kapitału oraz płacy, które też nie ulegną żadnej zmianie.
Drugi laureat pan Morse, utrzymuje odwrotnie; powiada on, że cena zboża, po zniesieniu praw zbożowych, podniesie się. Poci się on nad dowiedzeniem, że cła protekcyjne zbożu nigdy nie mogą zapewnić korzystnej ceny. Dla poparcia swego twierdzenia przytacza on ten takt, że jednocześnie z wzrostem dowozu zboża z zagranicy i cena na takowe w Anglii znacznie się podnosi. Laureat zapomina, że nie dowóz wywołuje wysokie ceny, lecz że wysokie ceny wpływają na zwiększenie dowozu. Wbrew twierdzeniu swego współzawodnika i współtowarzysza utrzymuje on, że każda zwyżka ceny na zboże jest korzystną dla dzierżawcy i dla robotnika, ale nie dla właściciela ziemskiego.
Trzeci laureat, pan Greg, fabrykant na wielką skalę, zwracający się w swej broszurze li tylko do wielkich dzierżawców, takiemi bzdurstwami kwestyi tej zbyć nie mógł. Jego też traktat jest więcej naukowym. Wyjaśnia on, że prawa zbożowe podnoszą rentę jedynie wskutek tego, że podwyższają cenę zboża, podwyższają zaś cenę zboża dlatego, że zniewalają kapitał brać się do uprawy gorszych gruntów, co się bardzo prosto objaśnia.
Mianowicie, w miarę wzrostu ludności i jeżeli przytem obce zboże nie może dostać się do kraju, okazuje się koniecznem przystąpić do uprawy mniej urodzajnych gruntów, co wymaga większych kosztów w skutek czego plony z tych gruntów stają się droższymi. Ponieważ wszelkie, w taki sposób wytwarzane zboże znajduje popyt, może więc być sprzedanem, ceny zatem z konieczności regulować się będą według kosztów produkcyi na gorszych gruntach. Różnica między tą ceną i kosztami uprawy lepszych gruntów stanowi właśnie rentę. Gdy więc, wskutek zniesienia praw zbożowych, spada cena zboża a następnie renta, wypływa to ztąd, że, gorsze grunta przestają być uprawiane. W ten więc sposób zniżka renty pociąga za sobą nieuniknioną ruinę pewnej części dzierżawców.
Uwagi te były konieczne dla zrozumienia traktatu p. Grega.
Drobni dzierżawcy, mówi on, którzy nie będą w stanie utrzymać się przy rolnictwie, znajdą przytułek w przemyśle. Co się zaś tyczy wielkich dzierżawców, to muszą oni na czysto wygrać. Właściciele, albo będą zmuszeni bardzo tanio sprzedać im grunta, albo też zawarte z nimi kontrakty prolongować na długie terminy. To wszystko pozwoli wielkim dzierżawcom włożyć w uprawo roli większe kapitały, zastosować większą ilość maszyn i tem samem zaoszczędzić ludzką pracę, która i bez tego, dzięki powszechnemu zniżeniu płacy (który to skutek będzie następstwem zniesienia praw zbożowych) stanie się tańszą.
Dr. Bowring nalał niejako tym wszystkim wywodom pewną religijna świętość, wygłosiwszy na jednym z publicznych meetingów, że „Bóg to wolny handel, a wolny handel to Pan Bóg“.
Oczywiście, wszystkie te paplaniny były li tylko najczystszej wody obłudą, bez najmniejszego zamiaru dostarczenia robotnikowi kawałka smacznego chleba.
I czyż mogli robotnicy pojąć tę niespodzianą filantropiję fabrykantów, tych samych ludzi, którzy dotychczas jeszcze nie przestali zwalczać bil dziesięciogodzinowy. t. j. bil, który zniżał dzień roboczy fabrycznego robotnika z 12 do 10 godzin? W celu uprzytomnienia wam, moi panowie, filantropii fabrykantów, przypomnę wam rozporządzenia, zaprowadzone na wszystkich fabrykach: Każdy fabrykant faktycznie posiada, dla swego osobistego użytku, kodeks karny, według którego wyznacza kary za wszelkie rozmyślne i nierozmyślne przekroczenia; tyle a tyle płaci np. robotnik, jeżeli trafi mu się usiąść na stołku, jeżeli rozmawia on, śmieje się lub spóźni o parę minut, jeżeli następnie zepsuje jakąś część maszyny, jeżeli wytwór przezeń ukończony nie okazuje się w dobrym gatunku i t. p., i t. p. Kary zawsze bywają większe, niż wynosi szkoda, przez robotnika wyrządzona. Z zegarem urządzają fabrykanci takie np. sztuczki, że on się spóźnia; następnie dają oni zły materyjał, z którego jednak robotnik powinien dobre wytwory wyrabiać, wymawiają podmajstrzemu miejsce, jeżeli ten nie wykazuje dość zręczności i nie stara się o powiększenie liczby przekroczeń.
Widzicie więc, panowie, że prywatne to prawodawstwo jest stworzonym w celu przysparzania i wywoływania przekroczeń, wszystko to zaś czyni się w celu robienia pieniędzy. Fabrykant stara się wszelkimi sposobami o obniżenie nawet nominalnej płacy, wyzyskując nawet te wypadki, zapobiedz którym robotnik nie jest w stanie.
I ci oto fabrykanci są tymi samymi filantropami, którzy chcieliby wmówić w robotników, że są zdolni do wyrzucenia ogromnych sum i to jedynie w tym celu, aby polepszyć byt robotników. Z jednej strony, obcinają oni, za pomocą ustaw, robotnikowi płacę do minimum, z drugiej zaś ponoszą olbrzymie ofiary, by ją, przy pomocy przeciwzbożowej ligi, podwyższyć!
Wyrzucają oni spore sumy na wybudowanie pałaców, w których liga mieści swe biura, rozsyłają po wszystkich miejscowościach Anglii całą armię apostołów, głoszących religiję wolnego handlu: drukują tysiące broszur i rozdają je bezpłatnie, by tylko robotnika co do jego własnej sprawy oświecić: wydają ogromne sumy dla zjednania sobie prasy; organizują kunsztowną maszynę organizacyjną, która kierować ma ruchem wolnohandlowym, i na publicznych meetingach rozwijają cala swą wymowę. Na jednym z takich meetingów pewien robotnik odezwał się w sposób następujący:
„Gdyby właściciele gruntów sprzedawali nasze kości, to wy, fabrykanci, pierwsi byście przystąpili do kupna, by je następnie rzucie do młyna parowego i w mąkę zamienić“.
Angielscy robotnicy zrozumieli znaczenie walki, toczonej z właścicielami ziemskimi przez kapitalistów. Wiedzą oni dobrze, że chciano by zmniejszyć cenę na chleb, w celu poniżenia płacy i że zysk kapitalisty powiększy się o tyle, o ile spadnie renta. Pod tym względem, Ricardo, apostoł angielskiego wolnego handlu, ten wybitny ekonomista naszego stulecia, zupełnie się zgadza z robotnikami. Powiada, on w swem sławnem dziele, traktującem o politycznej ekonomii: „Gdybyśmy, zamiast uprawiania u nas zboża, wynaleźli nowy rynek, gdziebyśmy je mogli nabywać za tanie pieniądze, to płaca spadła by, zyski zaś by wzrosły. Zniżka cen na rolne wytwory obniża płacę nie tylko wiejskich robotników, lecz takie płace wszystkich tych robotników, którzy pracują w przemyśle i handlu“.
Nie przypuszczajcie moi panowie, iż dla robotnika postać rzeczy się nie zmieniła, jeżeli, w obec zniżki ceny zboża pobiera on nie więcej nad 4 zamiast 5 franków, które przedtem pobierał, czyż płaca jego w stosunku do zysku kapitalisty nie spadła? I czyż nie jest to rzeczą oczywistą, że jego społeczne półcienie w porównaniu z położeniem kapitalisty się pogorszyło? Oprócz tego traci on i bezpośrednio. Mianowicie, dopóki tak cena zboża, jak też i płaca były wyższe, mógł on sobie na chlebie cokolwiek zaoszczędzić, a przeto korzystać z innych przyjemności. Skoro jednak cena na chleb, a zatem i płaca obniżyły się, to wtedy na inne potrzeby nie ma on już z czego zaoszczędzać.
Angielscy robotnicy dali angielskim fabrykantom do zrozumienia, że kłamliwemi ich obietnicami nie dadzą się w pole wyprowadzić i, jeżeli mimo to polączyli się i nimi przeciwko właścicielom ziemskim, uczynili tu tylko dlatego, by zburzyć ostatnie resztki feudalizmu i aby z jednym tylko przeciwnikiem mieć do czynienia. Robotnicy nie zawiedli się w swej rachubie, albowiem posiadacze ziemscy, chcąc zemścić się na fabrykantach, pomogli robotnikom do przeprowadzenia bilu dziesięciogodzinowego; bil ten po zniesieniu praw zbożowych niezwłocznie przeszedł.
Kiedy na kongresie ekonomistów Dr. Bowring wyciągnął ze swej kieszeni długą listę dla wykazania, wiele to sztuk bydła, szynek wędlin, kur i t. p. sprowadzono do Anglii, by tam one, jak się wyraził, zostały przez robotników spożyte, zapomniał on niestety nadmienić, że robotnicy z Manchesteru i innych miast fabrycznych, w skutek właśnie kryzysu, na bruk wyrzucani zostali.
W politycznej ekonomii, dla wyprowadzenia ogólnych wniosków, bezwarunkowo nie wolno zestawiać cyfr z jednego li tylko roku. Zawsze trzeba brać w przeciętnem 5—6 lat, czas, w przeciągu którego nowoczesny przemysł przechodzi przez różne fazy: przez fazę rozkwitu, stagnacyj i kryzysów, i spełnia w ten sposób swój nieunikniony obieg.
Nie ulega wątpliwości, że ze zniżką cen na wszystkie towary (co jest niezbędnym wynikiem wolnego handlu), za jednego franka mogę więcej nabyć towarów, niż poprzednio. A wszak frank robotnika posiada tę samą wartość, co wszelki inny. W ten sposób, wolny handel, jak się zdaje, jest rzeczą dla robotnika bardzo korzystną. Wszakże, zachodzi tu tylko ta jedna smutna okoliczność, mianowicie, że robotnik, nim franka swego zamieni na towary, musi wprzód spieniężyć swą pracę. Gdyby robotnik przy tej zamianie zawsze otrzymywał za tę samą pracę stałą ilość franków i gdyby ceny wszystkich innych towarów wciąż spadały, wyszedłby on z tego handlu zawsze z zyskiem. Dowiedzenie tego, że ze zniżką cen na wszystkie towary, mogę otrzymać za te same pieniądze więcej towarów — nie przedstawia żadnej trudności. Ekonomiści, cenę pracy zawsze rozpatrywają, kiedy zostaje ona zamienianą na inne towary, a zapominają o chwili, w której praca zostaje wymienianą na pieniądz kapitalisty. Z chwilą, kiedy się okaże, że wprawienie w ruch maszyny, wytwarzającej towary wymaga mniejszych kosztów, wtedy, koszta potrzebne dla utrzymania tej maszyny — maszyny, która się zowie robotnikiem — będą się musiały zmniejszyć. Jeżeli wszystkie towary tanieją, to i praca która takie jest towarem, spada w cenie i, jak zobaczymy później, obniża się stosunkowo więcej, niż wszystkie inne towary. Gdyby robotnik i nadal spuszczał się na argumenty ekonomistów, spostrzegłby on, że frank ulotnił się już z jego kieszeni i że pozostało mu wszystkiego tylko 5 sousów.
Na to odpowiedzą mi ekonomiści: „Tak, przyznajemy, że konkurencyja między robotnikami, która z pewnością nie zmniejszy się po urzeczywistnieniu żądań wolnego handlu, szybko zniży zarobek da poziomu nizkich cen innych towarów. Z drugiej atoli strony, taniość towarów wpłynie na powiększenie spożycia, wzrost zaś spożycia spowoduje rozszerzenie się produkcyi, co znowu wywoła zwiększenie popytu na pracę; a wzrost popytu na pracę znowu pociągnie za sobą podwyżkę płacy“.
Cała ta argumentacyja ma na celu wykazanie, że wolny handel pomnaża siły wytwórcze. Kiedy przemysł wzrasta, kiedy bogactwo, siły wytwórcze, jednem słowem, kiedy kapitał zwiększa popyt na pracę — wtedy podnosi się jej cena, a zatem i jej płaca. Wzrost kapitału jest to najkorzystniejsza dla robotnika okoliczność, każdy to przyzna. Kiedy zaś kapitał znajduje się w zastoju, wtedy nie tylko że zastój w przemyśle następuje, lecz nadto sam przemysł cofa się wstecz, upada, a robotnik stanowi pierwszą ofiarę: zginie on prędzej niż kapitalista. Zobaczmy wszakże, jaki będzie los robotnika w tym wypadku, kiedy kapitał wzrasta, a więc w tym, jak powiedzieliśmy, najkorzystniejszym dla robotnika wypadku, i wtedy skazanym on jest na zagładę. Wzrost produkcyi pociąga za sobą ześrodkowanie i nagromadzenie kapitałów. Następstwem ześrodkowania jest większy podział pracy, nowe zastosowanie maszyn. Wskutek wzrostu podziału pracy, wyjątkowa zręczność robotnika staje się rzeczą zbyteczną; wprowadzając zaś robotę, dostępną dla każdego, podział pracy zwiększa konkurencyję, istniejącą pomiędzy robotnikami.
Konkurencyja ta wzrasta w miarę tego, jak podział pracy stawia robotnika w położenie wykonywania roboty za kilku. Maszyny sprowadzają tenże sam skutek jeszcze w wyższym stopniu. Rozwój produkcyi zmusza kapitalistów-przemysłowców do wkładania w przedsiębiorstwo coraz większej ilości środków wytwórczych, a przez to rujnuje mniejszych przemysłowców i czyni z nich proletaryjuszy. Następnie, ponieważ stopa procentowa obniża się w miarę nagromadzania kapitałów, przeto drobni rentierzy nie mogąc się ze swoich rent utrzymać, zmuszeni będą chwycić się przemysłu i powiększą przez to liczbę proletaryjuszów. Wreszcie, im bardziej kapitał włożony w produkcyję wzrasta, tembardziej zmuszonym jest on do wytwarzania dla rynku, którego potrzeby nie są mu wiadome. Im bardziej produkcyja wyprzedza popyt, tembardziej podaż stara się ten popyt wyzyskać — następstwem czego bywają dotkliwe i częste kryzysy. Lecz każdy znowu kryzys przyspiesza proces ześrodkowania kapitałów i powiększa proletaryjat. Im więcej więc wzrasta kapitał włożony w produkcyję, tem silniejszą staje się konkurencyja między robotnikami, i to wzrasta ona w daleko prędszym stosunku. Zarobek każdego uszczupla się, brzemię zaś pracy powiększa się dla wielu. W 1829 roku było w Manchesterze 1,088 przędzarzy i 36 fabryk. W 1841 r. było ich już tylko 448; obsługiwali oni o 53,353 wrzecion więcej, aniżeli 1,088 robotników z 1829 r. Gdyby ręczna praca wzrosła w tym samym stopniu co i wytwórczość pracy, wtedy liczba robotników wynosiłaby 1838; techniczne zatem ulepszenia pozbawiły pracy 1,400 robotników.
Zgóry już wiemy, co na to wszystko odpowiedzą ekonomiści.
Ludzie, pozbawieni w ten sposób pracy, powiadają oni, znajdą inne zajęcie. Pan dr. Bowring nie pominął tego argumentu i nie zapomniał go przytoczyć na ekonomicznym kongresie. Nie omieszkał on jednak dostarczyć argumentów przeciw sobie samemu. Mianowicie, w 1838 r. p. Bowring miał mowę w izbie gmin o położeniu 50,000 londyńskich tkaczy, oddawna cierpiących wielką nędzę i nie mogących jakoś znaleźć zajęcia, o którem tyle gadają wolno handlowcy. Posłuchajmy wybitniejsze ustępy tej mowy: Nędza ręcznych tkaczy, powiada on, oczekuje każdą pracę, której można się w prędkim czasie nauczyć i która w „każdej chwili może być zastąpioną przez mniej kosztowne narzędzie. Ponieważ konkurencyja między robotnikami w tych gałęziach pracy jest niezmiernie wielką, przeto najdrobniejsze zmniejszenie popytu sprowadza kryzys. Ręczni tkacze znajdują się pod pewnymi względami na ostatnim szczeblu, na jakiem może znajdować się ludzka istota, jeszcze krok dalej a życie dlań staje się niemożliwem. Najmniejsze wstrząśnienie wystarcza, by ich zepchnąć w przepaść nędzy. Rozwój techniki, coraz więcej usuwający ręczną pracę, nieodzownie pociąga za sobą, przez okres przejściowy, nieustanne cierpienia. Dobrobyt krajowy kupuje się li tylko za cenę nieszczęść pojedynczych jednostek. W przemyśle postępuje się naprzód tylko po trupach maruderów, a ze wszystkich wynalazków tkacki warsztat parowy najwięcej unieszczęśliwił ręcznego tkacza. W wielu gałęziach pracy, które dotychczas ręcznie, były wykonywane, tkacz został już pokonany przez maszynę i zostanie zwyciężony jeszcze w wielu gałęziach posługujących się dzisiaj ręczną pracą“. „Mam ja, powiada on w innem miejscu, w swem posiadaniu korespondencyję prowadzoną przez generalnego gubernatora Indyj przedgangesowych z kompaniją wschodnio-indyjską. Korespondencyja ta dotyczy tkaczy z okręgu Dakka. Gubernator pisze w swym liście: Przed kilkoma laty, kompanija otrzymała 6—8 milijonów sztuk perkaliku, które wyrobione były na krajowych ręcznych warsztatach. Popyt jednakże nieustannie się zmniejszał i spadł do jednego milijona, poczem ustał prawie zupełnie. Nie dość na tem. W 1800 r. sprowadziła Ameryka Północna z Indyj blizko 800,000 sztuk perkalu, w 1830 r. zaś nie więcej nad 4,000; wysłano także morzem 1800 r. milijon sztuk perkalu do Portugalii, w 1830 r. zaś zapotrzebowała Portugalija nie więcej nad 20,000 sztuk... Sprawozdania o nędzy indyjskich tkaczy są przerażające. A co spowodowało ową nędzę? Oto pojawienie się na rynku angielskich wytworów i zaprowadzenie parowego tkackiego warsztatu. Wielka liczba tkaczy zginęła z nędzy, reszta rzuciła się do innych gałęzi, mianowicie do roli. Nie być w stanie zmienić swego rzemiosła — jest to śmierć. I obecnie okręg Dakka jest zupełnie zalany przez angielskie tkaniny i przędzę. Muślin z Dakki, słynny na cały świat ze swej piękności i trwałości, zanikł również w skutek konkurencyi angielskich maszyn. W historyi przemysłu trudno wskazać na drugą tak wielką klęskę jak ta, która stała się udziałem całych klas ludności w Indyjach Przedgangesowych“. Mowa dra Bowringa tembardziej zasługuje na uwagę, że przytaczane w niej fakta są prawdziwe, jakkolwiek frazesa, w jakie chce on je przyoblec, noszą na sobie cechę obłudy, właściwą wszystkim mowom wolnohandlowców Spogląda on na robotników tylko jako na narzędzia, które trzeba zastąpić przez inne tańsze narzędzia. Postępuje on w ten sposób, jak gdyby widział tak w pracy, o której mówi, jak również w maszynie tkackiej, co zdruzgotała tkaczy, jakąś wyjątkową pracę i maszynę. Zapomina on, że nie ma takiej ręcznej pracy, któraby pewnego pięknego dnia nie uległa takiemu samemu, jak tkactwo losowi.
„Zaiste, wszelkie udoskonalenia i ulepszenia techniczne zawsze dążą ku temu, ażeby pracę ludzką uczynić zupełnie zbyteczną, lub też zmniejszyć jej płacę: pracę dorosłego mężczyzny zastąpić pracą kobiet i dzieci, pracę zaś zręcznego robotnika pracą zwykłego wyrobnika. W większej części przędzalni Watertwistu doglądają wrzecion tylko 16-letnie i młodsze dziewczęta. Wprowadzenie Selfactor'a na miejsce ręcznej „mule“ pozbawia roboty wielu przędzarzy i ich zastępuje dziećmi i wyrostkami“. Słowa te, wypowiedziane przez najzapaleńszego wolnohandlowca. D-ra Ure, winnyby uzupełnić wiadomości Dra Bowringa. Pan Bowring opowiada o cierpieniach jednostek i mówi jednocześnie, że te indywidualne cierpienia doprowadzają do zguby całe klasy; mówi o chwilowych cierpieniach w przejściowej epoce i jednocześnie nie ukrywa, że cierpienia tej przejściowej epoki były dla większości przejściem z tego „padołu płaczu“ na „tamten świat“, dla reszty zaś z lepszego położenia do gorszego. Jeżeli on potem dodaje, że cierpienia tych robotników postępują równolegle z postępem przemysłu i stają się niezbędnemi dla dobrobytu narodu, to powiada on poprostu, że dobrobyt burżuazyi, z konieczności, opiera się na cierpieniach klasy pracującej.
Cała pociecha, jakiej p. Bowring użycza ginącym ztąd robotnikom i w ogóle cała doktryna wyrównywania, głoszona przez wolnohandlowców sprowadza się do następującego: „Wy, robotnicy, którzy tysiącami giniecie, nie traćcie nadziei. Możecie sobie spokojnie umierać. Klasa wasza nie wymrze, ona zawsze będzie dosyć liczną, by kapitał mógł ją zdziesiątkowywać, bez obawy o jej wyginięcie. Zresztą, w jakiż sposób może kapitał znaleźć wygodną dla siebie lokacyję jeśli nie będzie się starał, aby swój materyjał do wyzyskiwania, robotników, utrzymać przy życiu, a to w celu, żeby ich wciąż mógł wyzyskiwać?“ Ależ, dlaczego kwestyja: jaki wpływ wywrze zastosowanie wolnego handlu na położenie klas pracujących, stanowi po dziś dzień kwestyję, wciąż jeszcze potrzebującą wyjaśnienia? Wszelkie prawa, sformułowane przez ekonomistów od czasów Quesnay’a aż do Ricardo, opierają się na tem przypuszczeniu, że granice, jakie dotychczas krępują wolny handel, przestały już istnieć. Prawa te staja się coraz bardziej zgodne z rzeczywistością, a więc tem większej nabierają pewności, im bardziej zostają urzeczywistnionemi żądania wolnego handlu. Pierwsze z tych praw głosi, że konkurencyja sprowadza cenę każdego towaru do minimum kosztów produkcyi. W ten więc sposób minimalna płaca jest to naturalna cena pracy. A ile wynosi minimalna płaca? Właśnie tyle, ile jest niezbędnem dla wytworzenia rzeczy nieodzownych dla podtrzymania egzystencyi robotnika i ile potrzeba na to, aby robotnik wybił się i spłodził ilość dzieci nań przypadającą. Nie wierzymy atoli, aby robotnik otrzymywał nawet tę minimalną płacę, a mniej jeszcze wierzymy w to, żeby ową minimalną płacę pobierał on zawsze.
Nie, podług tego prawa kiedy niekiedy klasa robotnicza będzie szczęśliwszą. Kiedy niekiedy będzie ona otrzymywała więcej niż owe minimum, lecz to „więcej“ będzie tylko wyrównaniem tego, na ile ona, w czasie zastoju w przemyśle, pobierała poniżej minimum, to jest, jeżeli weźmiemy jakikolwiek z tych okresów przemysłowych, które się powtarzają co lat kilka, jednem słowem, jeżeli weźmiemy ów obieg kołowy, zakreślany przez przemysł, na który składają się fazy pomyślności, nadprodukcyi, zastoju i kryzysów, jeżeli następnie porachujemy wszystko to, co klasa rabotnicza otrzymała powyżej i niżej niezbędnego minimum, wtedy przekonamy się, że wogóle, nie miała ona ani więcej, ani mniej jak owe minimum, t.j. po przebyciu takiej a takiej nędzy, tylu a tylu cierpień, poniósłszy tyle a tyle ofiar na pobojowisku przemysłowem, klasa robotnicza pozostaje klasą robotniczą. I cóż z tego? Klasa trzyma się wciąż, a nawet się powiększa.
Jest to jednak jeszcze nie wszystko. Postęp w przemyśle dostarcza tańszych środków utrzymania. W ten sposób wódka zastąpiła piwo, bawełna — wełnę i płótno, kartofle — chleb. Zawsze znajdą się sposoby utrzymania robotnika przy pomocy coraz tańszych i lichszych wytworów, minimalna więc płaca spadać będzie ciągle. Jeżeli owa płaca pozwalała z początku człowiekowi pracować, aby żyć, pozwala mu też w końcu żyć, ale życiem maszyny. Jego byt nie ma żadnej innej wartości, nad wartość zwyczajnej siły wytwórczej i kapitalista z tego li tylko punktu nań patrzy. Prawo to o towarze zwanym pracą i o najmniejszym poziomie płacy tem bardziej zgadza się z rzeczywistością, im bardziej wciela się w życie przypuszczenie ekonomistów: wolny handel. Jedno więc z dwojga: albo trzeba odrzucić ekonomiję polityczną, opartą na zasadzie wolnego handlu, albo zgodzić, że robotnik, przy istnieniu tego wolnego handlu, jest z całą siłą miażdżony ekonomicznemi prawami.
Ostatecznie, czemże jest przy dzisiejszym ustroju społecznym wolny handel? Jest on wolnością kapitału. Jeżeli zburzycie międzynarodowe granice, dziś jeszcze krępujące swobodny rozwój kapitału, wtedy zdejmiecie z jego działalności wszelkie okowy. Póki nie naruszycie dzisiejszego stosunku płacy do kapitał chociażby wymiana towarów odbywała się w najpomyślniejszych warunkach, zawsze wszakże pozostawicie dwie klasy: jednę — wyzyskującą, drugą — wyzyskiwaną. Trudno doprawdy pojąć zarozumiałość wolnohandlowców, wyobrażających sobie, że zyskowne użycie kapitału zatrze kontrast, istniejący pomiędzy kapitalistami-przemysłowcami a najmitami-robotnikami. Wręcz przeciwnie. Jedynym rezultatem będzie to, że antagonizm tych dwóch klas z każdym dniem coraz jaśniej występować będzie. Przypuśćmy na chwilę, że nie ma ani praw zbożowych, ani żadnych gminnych i państwowych podatków, jednem słowem, że zupełnie znikły wszystkie okoliczności, które robotnik dzisiaj może jeszcze uważać za przyczynę swego nędznego stanu; właśnie wtedy dopiero zostanie zerwana zasłona, która przed jego okiem zasłaniała rzeczywistego wroga. Spostrzeże on wtedy, że wyzwolony kapitał tak samo trzyma jego, t. j. robotnika, w niewoli, jak wtedy, gdy tenże kapitał był cłem skrępowany. Panowie! Niech wam nie imponuje abstrakcyjne słowo wolność. Wolność czego? Nie jest to bynajmniej swoboda jednego indywiduum w obec drugiego. Oznacza to tylko swobodę, z jakiej korzysta kapitał, by zdusić robotnika. Dlaczego chcecie wolną konkurencyję sankcyjonować ideą swobody, kiedy sama idea jest tylko wytworem ustroju, opartego na wolnej konkurencyi.
Wykazaliśmy, jakiego jest to rodzaju owo braterstwo między różnemi klasami tego samego narodu, które głosi wolny handel. Braterstwo, jakie by chciał zaprowadzić wolny handel między różnemi narodami kuli ziemskiej, bynajmniej nie jest braterstwem. Ochrzcić wyzyskiwanie w jego kosmopolitycznych kształtach mianem powszechnego braterstwa, jest to idea, jaka mogła się zrodzić tylko w łonie burżuazyi. Wszystkie destrukcyjne objawy, jakie wolna konkurencyja sprowadza wewnątrz kraju, występują w większych jeszcze rozmiarach na rynku powszechnym. Nie potrzebujemy się dłużej rozwodzić nad sofizmatami, przy tej sposobności wypowiadanymi przez wolnohandlowców — zaprawdę tyleż są one warte, ile i argumenta naszych trzech laureatów, pp. Hope, Morse i Greg’a. Powiadają naprzykład, że wolny handel powoła do życia międzynarodowy podział pracy i że w ten sposób każdemu krajowi przypadnie w udziale produkcyja, odpowiednia jego przyrodzonym zasobom. A więc, zgodnie z tem powinniście mniemać, panowie, że produkcyja kawy i cukru stanowi przeznaczenie Indyj Zachodnich. Cóż jednak? Oto przed dwoma wiekami, przyroda, która nie troszczy się o handel, nie rodziła tam ani krzewu kawowego, ani trzciny cukrowej. I nie minie, być może, pół wieku, a nie znajdziecie tam ani kawy, ani cukru, ponieważ Indyje Wschodnie rozpoczęły przy pomocy tańszej produkcyi zwycięzką walkę przeciw naturalnym jakoby właściwościom Indyj Zachodnich.
I właśnie owe Indyje Zachodnie ze swemi przyrodzonemi bogactwami stanowią dla Anglików taki sam ciężar, jak i tkacze z Dakka, którzy również od niepamiętnych czasów przeznaczeni byli do zajmowania się ręcznym tkactwem.
Jeszcze na jednę okoliczność powinniśmy zwracać zawsze uwagę, a mianowicie: że nakształt tego, jak wszystko stało się monopolem, tak też i niektóre gałęzie przemysłu zwalczają dzisiaj wszystkie inne na rynku powszechnym i zapewniają przewagę tym przedewszystkiem narodom, które w tych gałęziach przemysłu zajęły wybitne stanowisko. Tak naprzykład bawełna w międzynarodowym handlu ma daleko większe handlowe znaczenie, niż wszystkie inne razem wzięte surowe towary, używane na odzież. Prawdziwie śmiesznem się wydaje to, jak wolnohandlowcy wskazują na kilka specyjalności w każdej gałęzi przemysłu, by je rzucić na szalę przeciwko wytworom codziennego użytku, które najtaniej bywają wyrabiane w krajach, posiadających najbardziej rozwinięty przemysł.
Jeżeli wolnohandlowcy nie mogą zrozumieć, w jaki sposób jeden kraj może się wzbogacić kosztem drugiego, to nic dziwnego, że ci sami panowie nie mogą pojąć, w jaki sposób wewnątrz kraju jedna, klasa może się wzbogacać kosztem drugiej.
Nie przypuszczajcie jednak, panowie, że krytykując wolny handel, mamy zamiar stanąć w obronie systematu ceł protekcyjnych.
Można zwalczać konstytucyjonalizm nie będąc zwolennikiem absolutyzmu. Zresztą system ceł protekcyjnych jest tylko środkiem dążącym do wytworzenia w kraju wielkiego przemysłu, t. j. do uczynienia go zależnym od rynku powszechnego, w chwili zaś, kiedy się on staje zależnym od tego rynku, staje się on jednocześnie mniej więcej zależnym od wolnego handlu. Prócz tego systemat celny rozwija wolną konkurencyję wewnątrz kraju. Widzimy przeto, że w krajach, w których burżuazyja jako klasa, zaczyna zdobywać sobie znaczenie, jak np. w Niemczech robi ona wszelkie usiłowania, by tylko uzyskać cła protekcyjne. Są one w jej ręku orężem przeciw feudalizmowi i władzy absolutnej, służą one jako środek do ześrodkowania sił i zrealizowania wolnego handlu wewnątrz kraju. Wogóle jednak system cłowy jest dziś konserwatywnym, wówczas, kiedy system wolnohandlowy działa rozkładowo. Rozsadza on dawne narodowości i zaostrza w najwyższym stopniu antagonizm między proletaryjatem a burżuazyją. Słowem system wolnego handlu przyspiesza socyjalną rewolucyję. I tylko z tego rewolucyjnego stanowiska, głosuję, panowie, za wolnym handlem.