Praca najemna i kapitał
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Praca najemna i kapitał |
Pochodzenie | Pisma pomniejsze: Seryja pierwsza |
Wydawca | Librairie Keva |
Data wyd. | 1886 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cała seria Cały zbiór |
Indeks stron |
Poniżej zamieszczona praca ukazała się, jako szereg wstępnych artykułów w „Neue Rheinische Zeitung“, poczynając od 4 Kwietnia 1849 roku. Za podstawę jej posłużyły odczyty, wygłoszone przez Marxa w stowarzyszeniu robotniczem w Brukselli. Wydrukowano tylko urywki tych odczytów; a zapowiedziany w 269 numerze: „dalszy ciąg nastąpi“ nie doszedł do skutku z powodu niespodziewanych wypadków, jako to wkroczenia Moskali do Węgier, powstania w Dreźnie, Iserlohnie, Elberfeldzie, Palatynacie i Badenie, wskutek których właśnie gazeta została zakazana (19 Maja 1849 roku.)
∗ ∗
∗ |
Z rozmaitych stron uczyniono nam zarzuty, żeśmy nie przyjęli pod uwagę ekonomicznych czynników, które są materyjalnem podścieliskiem teraźniejszej walki klas i narodowości. Myśmy tylko wtedy potrącali o te czynniki, kiedy występowały one bezpośrednio w politycznych zawikłaniach.
Przedewszystkiem szło nam o wyświetlenie walki klas w codziennych zapasach chwili obecnej i o wykazanie na podstawie nagromadzającego się z dniem każdym materyjału historycznego tego, że wraz z ujarzmieniem klasy robotniczej, która dokonała rewolucyję Lutową i Marcową, będą zwyciężeni i jej przeciwnicy, mianowicie, mieszczańscy republikanie Francyi, jak również mieszczaństwo i chłopi całego lądu stałego Europy, walczący z absolutyzmem, — że zwycięztwo sławetnej rzeczypospolitej francuzkiej będzie stanowiło jednocześnie o upadku ludów, które na rewolucyję Lutową odpowiedziały były bohaterskiemi walkami o niepodległość, — że nakoniec Europa popadnie znowu w swoje dawne kajdany — kajdany angielsko-ruskie, kiedy rewolucyjni robotnicy zostaną zwyciężeni. Walka Czerwcowa w Paryżu, upadek Wiednia, Listopadowa tragikomedyja w Berlinie, rozpaczliwe wysiłki Polski, Włoch i Węgier, mór głodowy w Irlandyi — oto najwybitniejsze ustępy europejskiej walki klasowej pomiędzy burżuazyją a warstwą robotniczą, na zasadzie ich wykazaliśmy, że każdy ruch rewolucyjny, chociażby jego dążenia wydawały się jaknajbardziej ściśle połączona z walką klas spełznąć musi na niczem aż do chwili zwycięztwa rewolucyjnej klasy robotniczej, że każda reforma społeczna, utopiją pozostaje dopóki rewolucyjny proletaryjat nie wstąpi na arenę powszechnej walki i nie zmierzy swych sił z kontrrewolucyjnym feudalizmem. W naszem zestawieniu, tak samo jak w rzeczywistości Belgija i Szwajcaryja grają rolę tragikomicznych karykatur rodzajowych w wielkiem historycznem widowisku; pierwsza występuje jako wzór mieszczańskiej monarchii, druga zaś jako wzór mieszczańskiej rzeczypospolitej i zarazem jedna i druga jako państwa, wmawiające w samych siebie, że są wolne od walki klasowej, jak również i od rewolucyi europejskiej.
Teraz, kiedy czytelnicy nasi mają dokładne pojęcie o walce klasowej w kolosalnych zapasach politycznych z roku 1848, możemy śmiało przystąpić do zaznaczenia ekonomicznych czynników, na których opiera się istnienie burżuazyi i jej klasowe panowanie, jako też i ujarzmienie robotników.
Rozpatrzymy zatem w trzech obszernych rozdziałach: 1) stosunek pracy najemnej do kapitału, niewolę robotnika i władzę kapitalisty 2) nieunikniony zanik średniej klasy mieszczańskiej przy dzisiejszym systemacie 3) handlowe ujarzmienie i zrujnowanie klasy burżuazyjnej rozmaitych narodów Europy przez ową władczynią rynku powszechnego — przez Angliją.
Postaramy się o ile można najprościej i najpopularniej zestawić najelementarniejsze pojęcia politycznej ekonomii, nie stawiając ich a priori. Chcemy być zrozumiałymi dla robotników. Tem bardziej, że w Niemczech panuje szczególniejsza nieświadomość i mięszanina pojęć względem najprostszych ekonomicznych stosunków; zamęt ten spotykamy począwszy od patentowanych obrońców istniejącego porządku aż do cudownych uzdrowicieli socyjalistycznych i zapoznanych politycznych geniuszów, w których rozdrobnione Niemcy więcej obfitują, niż w ojców narodu.
A więc pierwsze pytanie:
Jeżeli ktokolwiek zapyta się robotników, jak wysoką jest ich płaca, otrzyma wtedy od jednego odpowiedź, że otrzymuje on dziennie markę od swego pracodawcy, drugi znowu odpowie, że otrzymuje on dwie marki i t. d.
Stosownie do tego, w jakiej gałęzi pracują, podawać oni będą rozmaite kwoty pieniężne, które otrzymują od swego pracodawcy za pewien określony przeciąg czasu, lub też za wykończenie pewnej określonej roboty, naprzykład za utkanie łokcia płótna, lub za złożenie arkusza druku. Wszakże, jakkolwiek podawać będą sumy rozmaitej wysokości, wszyscy oni zgadzać się będą na jednym punkcie, że płacę roboczą stanowią te pieniądze, które pracodawca daje robotnikowi za pewien określony ilość roboty.
A zatem kapitalista kupuje ich pracę za pieniądze i za pieniądze sprzedają mu oni swą pracę. Kapitalista za te same pieniądze, za które kupił ich pracę, np. za dwie marki, mógłby kupić dwa funty cukru lub też jaki inny towar, służący do pewnego określonego użytku. Dwie marki, które on zapłacił za dwa funty cukru, stanowią cenę dwóch funtów cukru. Dwie marki, które on płaci za 12 godzin pracy, stanowią cenę pracy dwunastogodzinnej. Praca więc jest towarem tak samo, jak jest nim np. cukier. Pierwszą mierzą na godziny, drugi — na wagę.
Towar swój — pracę — robotnicy wymieniają na towar kapitalisty — na pieniądze. Wymiana ta odbywa się w pewnym określonym stosunku: taka-to ilość pieniędzy — za taką-to ilość pracy. Za dwunastogodzinne tkanie — 2 marki. Czyż więc nie są te marki tem samem, co i każdy inny towar, który za nie nabyć można?
W ten sposób, robotnik w rzeczywistości wymieniał swój towar, pracę, na najróżnorodniejsze towary, i wymieniał przytem w określonym stosunku. Kapitalista, wypłacając mu dwie marki, dał mu wzamian za jego dzień roboczy tyle a tyle mięsa, odzienia, drzewa, masła i t. d. Dwie marki przeto wyrażają stosunek, w jakim praca, wymienia się na inne towary, wyrażają one wartość zamienną pracy. Wartość zaś zamienna pewnego towaru, oszacowana w złocie, zowie się także jego ceną. Płaca więc robocza stanowi jedynie pewną szczególną nazwę dla ceny pracy, dla ceny tego specyficznego towaru, który wcielił się w ludzkie ciało i krew.
Weźmy jakiegokolwiekbądź robotnika np. tkacza. Pracodawca zaopatrzą go w warsztat i przędzę. Robotnik bierze się do roboty i przędzę zamienia w płótno. Pracodawca zabiera to płótno i sprzedaje je np. za 20 marek. Czy płaca tkacza jest częścią tego płótna, tych 20 marek, częścią wytworu jego pracy? Bynajmniej. Robotnik otrzymał już swą płacę roboczą o wiele wcześniej, aniżeli zostało sprzedanem utkane przezeń płótno. Pracodawca wypłaca mu jego płacę roboczą nie z tych pieniędzy, które otrzyma dopiero po sprzedaniu płótna, ale z pieniędzy zapasowych. Jak warsztat i przędza nie są wytworami tkacza, a są dostarczone przez pracodawcę, tak samo też nie są jego wytworem te towary, które on otrzymuje w zamian za swój towar — za pracę. Może się zdarzyć, że pracodawca nie znajdzie wcale kupca na swoje płótno. Być może że mu się nawet nie zwrócą ze sprzedaży płótna koszta wyłożone na płacę roboczą; albo też przeciwnie spienięży on je bardzo korzystnie w porównaniu z płacą, jaką wypłacił tkaczowi. Wszystko to nic a nic nie obchodzi tkacza. Za jedną część majątku swego, kapitału, kapitalista kupił surowy materyjał — nici, i narzędzia pracy — warsztat tkacki, za drugą zaś część kupuje on pracę tkacza. Poczyniwszy te zakupy — a do nich należy też praca, konieczna dla wyrobienia płótna — przedsiębiorca przystępuje do fabrykacyi z należącymi wyłącznie do niego surowymi wytworami i narzędziami. Samo się przez się rozumie, że do tych ostatnich zaliczyć trzeba i naszego tkacza, który też nie więcej posiada praw do pewnej części wytworu, lub jego ceny, niż tkacki warsztat.
A więc, płaca robocza, pobierana przez robotnika, bynajmniej nie stanowi jakiejś części wytworzonego przezeń towaru. Płaca robocza jest to pewna część już istniejących towarów, za którą kapitalista nabywa określoną ilość wytwórczej pracy.
A zatem, praca jest towarem, który jego właściciel, najmita-robotnik, sprzedaje kapitaliście. Dla czego go on sprzedaje? Ażeby — żyć.
Lecz praca jest pewnym przejawem działalności życiowej robotnika, jednym z przejawów jego życia. I tę to właśnie działalność sprzedaje on kapitaliście, ażeby przez to zapewnić sobie środki istnienia. W ten więc sposób życiowa działalność jest dla robotnika tylko środkiem do życia. Pracuje, aby żyć. Praca nie stanowi dlań życia, a jest raczej przymusowem poświęceniem pewnej części życia. Jest to towar, który on ofiaruje komu innemu. Celem więc jego działalności bynajmniej nie jest wytwór jego pracy. Nie jedwab, który on tka, nie złoto, które on wydobył z kopalni i nie pałac, który on wzniósł, ale coś innego wytwarza dla siebie robotnik. Dla siebie wytwarza on płacę roboczą, a jedwab, złoto, pałace są to dlań jedynie pewne ilości środków do życia: dlań zamieniają się one, być może, w bawełnianą kurtkę, miedzianą monetę, lub mieszkanie w suterynie. Robotnik tka, przędzie, świdruje, buduje, toczy, kopie, tłucze kamienie i t. d. dwanaście godzin dziennie; czyż jednak to dwunastogodzinne tkanie, przędzenie, świdrowanie, ciosanie, toczenie, kopanie, tłuczenie kamieni stanowi dlań przejaw jego życia, jako życia? Bynajmniej. Życie dla niego poczyna się wtedy, kiedy ta działalność ustaje, poczyna się przy stoliku, na ławie szynku, w łóżku. Dwunastogodzinna praca nie posiada w jego oczach żadnego sensu, jeżeli na nią spoglądamy, jako na tkanie, przędzenie, świdrowanie, i t. d., sensu ona nabiera, jeżeli będziemy ją rozpatrywali, jako zarobkowanie, dające mu możność zasiąść za stołem, na ławie, rozciągnąć się w pościeli.
Gdyby jedwabnik tkał swą przędzę jedynie w celu zapracowania na swe utrzymanie jako gąsienica, wtedy byłby on prawdziwym najemnym robotnikiem.
Nie zawsze praca była towarem, nie była ona zawsze pracą najemną, t. j. niezawisłym towarem. Niewolnik nie sprzedaje swej pracy swemu panu, zarówno jak wół nie sprzedaje swej pracy włościaninowi. Niewolnik społem ze swą pracą raz na zawsze zostaje sprzedanym właścicielowi. Jest on towarem, który może z rąk jednego właściciela przechodzić w ręce drugiego. Sam on jest towarem, lecz jego praca nie jest jego własnym towarem. Poddany sprzedaje tylko część swej pracy; nie on to otrzymuje zapłatę od pana, a przeciwnie pan bardzo często pobiera odeń daninę. Poddany należy do ziemi i oddaje swemu panu plony swego pola. Przeciwnie wolny robotnik rozporządza sobą przy sprzedaży i przytem sprzedaje się częściami. Z dnia na dzień sprzedaje on na licytacyi 8, 10, 12, 15 godzin swego życia najwięcej dającemu właścicielowi surowych materyjałów, narzędzi pracy i środków utrzymania t. j. kapitaliście. Robotnik nie należy do właściciela, nie jest on związany nierozdzielnie z gruntem, lecz codziennie 10, 12, 15 godzin jego życia należy do tego, kto je nabył. Robotnik dowolnie porzuca pracodawcę, któremu się był wynajął, a pracodawca odprawia go znowu, jeżeli uzna to za korzystne t. j. kiedy nie może już zeń ciągnąć żadnych zysków lub też nie w takim stopniu, jakby sobie życzył. Ale robotnik, którego jedynym środkiem zarobkowania jest sprzedaż swej pracy, nie może całej klasy nabywców t. j. klasy kapitalistów porzucić bez narażenia się na śmierć głodową. Należy on nie do tego lub owego kapitalisty, ale do całej klasy kapitalistów, a nadto na jego głowie leży wyszukanie wśród klasy kapitalistów kupca na siebie.
Zanim przystąpimy do rozpatrzenia stosunku kapitału do pracy najemnej, streścimy najogólniejsze stosunki, jakie napotykamy przy określaniu płacy roboczej.
Płaca robocza, jakieśmy to widzieli jest to cena pewnego szczególnego towaru — pracy. A zatem płaca robocza podlega tym samym prawom, co i cena wszelkiego innego towaru. Pytanie zatem, jak się określa wogóle cena towaru?
Zależy ona od konkurencyi pomiędzy nabywcami a sprzedawcami, od stosunku pokupu do podaży, zapotrzebowania do zaofiarowania. Konkurencyja, która stanowi o cenie towaru, jest trojaką.
Ten sam towar ofiarują rozmaici kupcy. Przy jednakowej dobroci towaru, kto go sprzedaje najtaniej, ten pokonywa pozostałych kupców i zapewnia sobie największy zbyt. Sprzedawcy zatem współubiegają się pomiędzy sobą o zbyt, o rynek. Każdy z nich pragnie sprzedać, przytem sprzedać o ile można najwięcej i, ile tylko można, wyrugować z rynku pozostałych sprzedawców. Wskutek tego każdy stara się sprzedawać taniej od innych. Istnieje zatem pomiędzy sprzedawcami konkurencyja sprowadzająca obniżenie ceny ofiarowanych towarów.
Istnieje też konkurencyja i pomiędzy nabywcami, która ze swej strony wpływa na podniesienie ceny zaofiarowanych towarów.
Wreszcie istnieje konkurencyjna między nabywcami i sprzedawcami; pierwsi pragną kupić jaknajtaniej, drudzy — jak najdrożej sprzedać. Rezultat tej konkureneyi zależeć będzie od stanowiska, jakie zajmą obie powyżej przytoczone współubiegające się strony, t. j. od tego, gdzie będzie większa konkurencyja: między sprzedawcami, czy między nabywcami. Przemysł wyprowadza do walki dwie wrogie sobie armije, w łonie których, wśród własnych ich szeregów wre bezustanna walka pomiędzy oddzielnemi grupami i jednostkami. Z dwóch wrogich obozów ta armija zwycięża, której wewnętrzna walka, w jej własnem łonie, jest mniej zaciętą.
Przypuśćmy, że na rynku wystawiono na sprzedaż 100 pak bawełny, wówczas, kiedy nabywcom potrzeba 1000 takich pak. W tym wypadku pokup będzie większy aniżeli podaż. Kokurencyja zatem pomiędzy nabywcami będzie nader silna, każdy z nich będzie się starał nabyć te całe 100 pak. Przykład ten nie jest bynajmniej dowolnem przypuszczeniem. Spotykamy w historyi handlu okresy nieurodzajów bawełny, kiedy niektórzy kapitaliści zmawiali się pomiędzy sobą i starali się zakupić nie 100 pak, a bawełnę z całej kuli-ziemskiej. W przytoczonym powyżej przykładzie każdy z nabywców będzie się starał usunąć od kupna innych, wskutek czego ofiaruje on stosunkowo wysoką ceną za każdą pakę. Sprzedawcy bawełny, widząc, że w łonie nieprzyjacielskiej armii wre zaciekła walka, pewni, że rozprzedadzą całe 100 pak, będą ostrożnie postępować, aby się nie zawikłać w walkę wzajemną i nie obniżyć ceny bawełny wtedy, kiedy ich przeciwnicy współubiegają się pomiędzy sobą o jej podwyższenie. Odrazu więc w obozie sprzedawców zapanowywa pokój. Jako jeden mąż trzymają się w obec nabywców, z filozoficznym spokojem założywszy ręce na krzyż, a ich żądania nie miały by granic, gdyby nie to, że same zaofiarowania najnatarczywszych nabywców mają swe nader określone granice.
A więc skoro podaż pewnego towaru jest mniejszą od pokupu, jaki nań istnieje, wtedy wśród sprzedawców nie ma walki konkurencyjnej, albo też jest ona nieznaczną. Jednocześnie ze zmniejszeniem się tej walki w łonie sprzedawców, wzrasta konkurencyja w szeregach nabywców. Wynikiem tego jest mniej lub więcej znaczne podniesienie się ceny towarów.
Wiadomem jest, że częściej zdarza się naodwrót. Zazwyczaj dowóz znacznie przewyższa pokup; między sprzedawcami wre rozpaczliwa walka, nabywców jest niewielu, cena zaś towarów spada aż nie do uwierzenia.
Lecz cóż to oznacza zwyżka, zniżka cen? co to jest cena wysoka, cena nizka? Ziarnko piasku pod mikroskopem wyrasta na olbrzyma, wieża zaś jest nizką w porównaniu z górą. A jeżeli cena określa się przez stosunek podaży do pokupu, to przez cóż właściwie się określa ten stosunek podaży do pokupu?
Zwróćmy się do pierwszego lepszego obywatela. Nie zawaha się on ani na chwilę i jakby drugi Aleksander Wielki odrazu rozetnie ten węzeł metafizyczny. Jeżeli produkcyja towaru, który sprzedaję, kosztuje mnie samego 100 marek, odpowie on nam, i jeżeli ze sprzedaży otrzymuję 110 marek, — oczywiście po upływie roku — wtedy mam uczciwy, obywatelski, prawny procent. Jeżeli zaś ze sprzedaży otrzymam 120, 130 marek — będę miał nadzwyczajny, niezwykły zysk. A więc co naszemu obywatelowi służy za skalę do mierzenia zysków? Oto koszta produkcyi jego towaru. Skoro przy wymianie tego towaru otrzymuje zań inne towary, których produkcyja kosztowała mniej, wtedy traci. Przeciwnie zarabia on, jeżeli przy wymianie swego towaru, otrzymuje towary, których produkcyja kosztowała więcej, niż produkcya jego towaru. Zniżkę zaś lub zwyżkę zysków oblicza on stosownie do ilości stopni, jakie wartość zamienna jego towaru zajmuje, powyżej lub poniżej zera skali, mianowicie: kosztów produkcyi.
Widzieliśmy, że zmieniający się stosunek podaży do pokupu spowodowuje już to zwyżkę, już to zniżkę cen, zradza to wysokie, to nizkie ceny. Jeżeli z powodu niedostatecznej podaży lub nadmiernie wybujałego pokupu, cena pewnego towaru znacznie idzie do góry, wtedy z konieczności cena jakiegokolwiekbądź innego towaru (w porównaniu z naszym podnoszącym się w cenie towarem) musi spadać w odpowiednim stopniu; albowiem cena pewnego towaru wyraża w pieniądzach stosunek, w jakim się ten towar wymienia na trzeci. Jeżeli np. cena łokcia tkaniny jedwabnej podnosi się z 5 na 6 marek, wtedy cena srebra spada względnie do ceny tkaniny jedwabnej, a zarazem cena wszystkich innych towarów, pozostałych przy dawnej cenie spada względnie do tkaniny jedwabnej. Przy wymianie teraz trzeba dać większą ich ilość, aby otrzymać tę samą co i dawniej ilość towaru jedwabnianego. A jakim będzie wynik wzrostu ceny pewnego towaru? Otóż pewna suma kapitałów rzuci się do kwitnącej gałęzi przemysłu, i ta wędrówka kapitałów w dziedzinę uprzywilejowanej produkcyi trwać będzie dopóty, dopóki będzie ona dawała zwykły procent, czyli raczej dopóki cena jej wytworów wskutek nadprodukcyi nie spadnie.
Odwrotnie. Jeżeli cena pewnego towaru spada aż poniżej kosztów produkcyi, wtedy kapitały wycofują się z gałęzi, wytwarzającej ten towar. Za wyjątkiem tego wypadku, kiedy pewna gałąź przemysłu przestała być na czasie, a więc musi zaniknąć, za wyjątkiem więc tego wypadku, taka ucieczka kapitałów dopóty zmniejsza produkcyję tego towaru t. j. jego podaż, dopóki ta podaż nie zrówna się z pokupem, a więc dopóki cena nie podniesie się znowu na wysokość kosztów produkcyi czyli raczej dopóki pokup nie przewyższa podaży, t. j. dopóki jego cena znowu nie przeniesie kosztów produkcyi, albowiem bieżąca cena towaru znajduje się zawsze pod lub nad poziomem kosztów produkcyi.
Widzimy w jaki sposób kapitały wciąż wędrują z jednej dziedziny przemysłu do drugiej. Wysoka cena wywołuje zbyt silny przypływ, nizka zaś zbyt silny odpływ.
Wychodząc z odmiennego punktu widzenia, moglibyśmy również wykazać, że nietylko podaż, ale też i pokup określa się według kosztów produkcyi. Ale to zbyt oddaliłoby nas od naszego przedmiotu.
Tylko co widzieliśmy, w jaki sposób wahania podaży i pokupu cenę towarów sprowadzają zawsze do kosztów produkcyi. Wprawdzie rzeczywista cena towaru zawsze znajduje się powyżej lub poniżej kosztów produkcyi, ale zwyżka i zniżka nawzajem się znoszą, tak że, obliczywszy w okresie pewnego przeciągu czasu przypływy i odpływy przemysłowe, zobaczymy, iż towary nawzajem się wymieniają odpowiednio do kosztów produkcyi, a więc, iż cena ich określa się przez ich koszta produkcyi.
To określanie ceny przez koszta produkcyi nie trzeba brać w znaczeniu, używanem przez ekonomistów. Ekonomiści powiadają, że przeciętna cena towarów jest równą kosztom produkcyi; to stanowi dla nich prawo. Anarchiczny ruch, w którym zniżka przez zwyżkę, a zwyżka przez zniżkę zostają zrównane, w ich oczach jest jedynie trafem. Z tą samą słusznością, jak to i czynią niektórzy ekonomiści, moglibyśmy na wahania spoglądać jako na prawo (rzecz podstawową), a określenie ceny przez koszta produkcyi uważać za traf. Atoli, jedynie te wahania, które, jeżeli przypatrzymy się im zblizka, niosą za sobą najstraszniejsze spustoszenia i jak trzęsienia ziemi, wstrząsają mieszczańskiem społeczeństwem w jego podstawach, tylko te wahania w swym przebiegu sprowadzają ceną na poziom kosztów produkcyi. Ogólny bieg tego chaosu stanowi o swym własnym ładzie. Wśród biegu tej przemysłowej anarchii, w tym procesie kołowym, konkurencyja, że tak powiemy, wygładza jedno odchylenie się przez drugie.
Widzimy więc: że cena pewnego towaru określa się przez koszta jego produkcyi w ten sposób, że okresy, podczas których cena towaru wybiega po nad koszta produkcyi, zostają wyrównanymi przez okresy, kiedy spada ona poniżej kosztów produkcyi i naodwrót. Oczywiście, tyczy się to nie oddzielnego jakiegoś wytworu przemysłowego, ale całej gałęzi przemysłu. Tyczy się więc to nie oddzielych przemysłowców, ale całej klasy przemysłowców.
Określenie ceny przez koszta produkcyi jest to samo, co określenie płacy przez czas roboczy, niezbędny do wytworzenia pewnego towaru, albowiem koszta produkcyi składają się 1) z surowego materyjału i narzędzi t. j. z wytworów, których wytworzenie kosztowało pewną sumę dni roboczych, a więc które sobą przedstawiają pewną określoną ilość dnia roboczego, i 2) z bezpośredniej pracy, której miernikiem jest czas.
Te same ogólne prawa, które rządzą wogóle ceną towarów, rządzą też, samo się przez się rozumie, płacą roboczą, ceną pracy.
Płaca robocza to się podnosi, to spada, stosownie do stosunku podaży do pokupu, stosownie do konkurencyi pomiędzy nabywcami pracy — kapitalistami, a jej sprzedawcami — robotnikami. Wahania się cen towarów w ogólnych zarysach odpowiadają wahaniom płacy roboczej. W obrębie jednak tych wahań, cena płacy określa się przez koszta produkcyi, przez czas roboczy, niezbędny dla wytworzenia tego towaru, pracy.
Jakież więc są koszta produkcyi pracy samej?
Są to koszta niezbędne do zachowania robotnika, jako robotnika i do ukształtowania zeń robotnika.
Im mniej czasu praca potrzebuje do swego wykształcenia, tem mniejszymi są koszta pracy, tem niższą jest jej cena, jej wynagrodzenie. W tych gałęziach przemysłu, gdzie na naukę nie potrzeba prawie żadnego czasu i gdzie dość jest posiadać siłę do pracy, tam koszta produkcyi pracy ograniczają się prawie wyłącznie do tych towarów, które są niezbędne dla zachowania pracy przy życiu. Cena więc pracy określa się przez cenę niezbędnych środków utrzymania.
Do tego przyłącza się jeszcze druga okoliczność. Fabrykant, obliczając koszta produkcyi i normując odpowiednio do nich cenę wytworów, wlicza też zużycie się maszyn. Jeżeli np. pewna maszyna kosztuje go 1000 marek i zużywa się w przeciągu lat dziesięciu, wtedy wyklucza on 100 marek rocznie do ceny towarów, aby w ten sposób po upływie lat dziesięciu zastąpić zużytą maszynę przez nową. W ten sam sposób do kosztów produkcyi zwykłej pracy trzeba zaliczyć koszta, idące na rozmnażanie, dzięki którym to kosztom rasa robotników może się rozpładzać i zużytych robotników zastępować przez nowe siły. A więc zużycie się robotnika obliczamy w ten sam sposób jak zużycie się maszyn.
Koszta produkcyi zużytej pracy zawierają w sobie koszta utrzymania i rozpładzania się robotnika. Cena tych kosztów utrzymania i rozsadzania stanowi płacę roboczą. W ten sposób określona płaca robocza zowie się minimalną płacą roboczą. Ta minimalna płaca stosuje się, jak to też ma miejsce przy określaniu ceny towarów przez koszta produkcyi, nie do oddzielnych osobników, ale do całego gatunku. Oddzielny robotnik, całe milijony robotników, nie otrzymują nawet płacy, wystarczającej na utrzymanie i rozpładzanie; ale płaca robocza całej klasy robotniczej, w granicach swych wahań, równa się temu minimum.
Teraz kiedy uświadomiliśmy sobie najogólniejsze prawa, rządzące tak płacą roboczą, jak też ceną wszelkiego innego towaru, możemy drobiazgowiej zbadać swój przedmiot.
Kapitał składa się z materyjałów surowych, narzędzi pracy i środków spożywczych wszelkiego rodzaju, użytych do wytworzenia nowych materyjałów surowych, nowych narzędzi pracy i nowych środków pożywienia. Wszystkie te części składowe stanowią twór pracy, jej wytwory, nagromadzoną pracą. Nagromadzoną praca, służąca jako środek do dalszej produkcyi, stanowi kapitał.
Tak twierdzą ekonomiści.
Czem jest niewolnik-murzyn? Człowiekiem czarnej rasy. Jedno objaśnienie warte drugiego.
Murzyn jest murzynem. Dopiero przy pewnych warunkach staje się on niewolnikiem. Maszyna do przędzenia bawełny jest maszyną do przędzenia bawełny — nic nadto. Staje się ona kapitałem dopiero przy pewnych warunkach. W oderwaniu od tych warunków tyleż jest ona kapitałem, ile złoto samo w sobie pieniędzmi, a cukier — ceną cukru.
Wytwarzając, człowiek ma do czynienia nie tylko z przyrodą. Wytwarza on, działając w pewien określony sposób, i wymieniając nawzajem swą działalność. By wytwarzać, ludzie wchodzą w określone stosunki i związek pomiędzy sobą, i jedynie w granicach tych stosunków i tego związku przejawia się ich stosunek do przyrody, powstaje produkcyja.
Oczywiście, odpowiednio do właściwości środków produkcyi, różnią się też te społeczne stosunki, w jakie wchodzą pomiędzy sobą wytwórcy, te warunki, na jakich wymieniają oni swe wytwory i uczestniczą w ogólnym biegu produkcyi. Wynalazek nowego narzędzia walki, palnej broni np., zmienia z konieczności całą organizacyją armii, przekształca też stosunki pomiędzy osobnikami, stanowiącymi armiję i działającymi jako armija, nareszcie zmienia do siebie stosunek różnych armij.
Społeczne stosunki, wewnątrz których idzie produkcyja, zmieniają się, przekształcają odpowiednio do zmian i rozwoju materyjalnych środków produkcyi, sił wytwórczych. Ogół stosunków produkcyi stanowi to, co zowiemy stosunkami społecznymi, społeczeństwem, i do tego społeczeństwem określonej, historycznej formacyi, społeczeństwem, posiadającem właściwe sobie charakterystyczne cechy. Społeczeństwo starożytne, feudalne, mieszczańskie — oto takie grupy stosunków produkcyi; z nich każda stanowi szczególną fazę rozwojową w dziejach ludzkości.
Kapitał jest również społecznym stosunkiem produkcyi. Jest on stosunkiem społecznym mieszczańskiej produkcyi, mieszczańskiego społeczeństwa. Środki utrzymania, narzędzia pracy, materyjały surowe — czyż wszystko to, co składa kapitał, nie zostało wytworzonem i uciułanem przy określonych społecznych warunkach, określonych społecznych stosunkach? Czyż nie zostaje to wszystko użytem do dalszej produkcyi przy określonych społecznych stosunkach, na określonych społecznych warunkach? I czyż ten określony społeczny charakter nie czyni wytworów, służących do dalszej produkcyi, kapitałem?
Kapitał stanowią nie tylko środki spożywcze, narzędzia pracy i materyjał surowy, nie tylko materyjalne wytwory lecz również stanowi go i wartość zamienna. Wszystkie wytwory, z których on się składa, są towarami. Kapitał zatem jest to nietylko suma materyjalnych wytworów, jest nim również suma towarów wartości zamiennych, wielkości społecznych.
Kapitał pozostanie bez zmiany, jeżeli zamiast wełny weźmiemy bawełnę, zamiast zboża — ryż, zamiast kolei żelaznych — parostatki, atoli przy tem założeniu, że bawełna, ryż, parostatki — te wcielenia kapitału posiadają tę samą wartość zamienną, tę samą cenę co i wełna, zboże, koleje żelazne pod postacią których poprzednio on bytował. Podścielisko kapitału może się bezustannie zmieniać, nie wywołując bynajmniej najmniejszej w nim samym zmiany.
Lecz jeżeli wszelki kapitał składa się z sumy towarów t. j. wartości zamiennych, to jednak nie każda suma towarów wartości zamiennych stanowi kapitał.
Każda suma wartości zamiennych jest wartością zamienną. Każda pojedyńcza wartość zamienna jest sumą wartości zamiennych. Np. dom wartujący 1000 marek stanowi zamienną wartość 1000 marek. Kawałek papieru, wartujący 1 grosz stanowi sumę 100 wartości zamiennych, równych każda setnej części grosza. Wytwory wymienialne na inne, są towarami. Ten stosunek, w jakim mogą być one pomiędzy sobą wymieniane, określa ich wartość zamienną, cenę zaś — jeżeli wyrazimy go w pieniądzach. Ilość tych wytworów nie zmienia ich przeznaczenia: być towarami lub stanowić wartości zamienne, lub też wreszcie mieć pewną określoną cenę. Drzewo, czy jest ono małem, czy dużem, jest zawsze bądź co bądź drzewem. Czyż żelazo dlatego, że się wymienia na inne towary nie łutami, a centnarami, traci wskutek tego swój charakter towaru, czyż przestaje być wartością zamienną? Od ilości zależy jedynie mniejsza lub większa wartość towaru, wyższa lub niższa jego cena.
Jakże więc suma towarów, wartości zamiennych, staje się kapitałem?
Staje się ona kapitałem przez to, że jako samodzielna siła społeczna t. j. jako siła, będąca w posiadaniu pewnej części społeczeństwa wzrasta i pomnaża się przez wymianę na bezpośrednia ludzką pracę. Istnienie klasy, nic nie posiadającej oprócz zdolności do pracy, jest koniecznym warunkiem istnienia kapitału.
Tylko panowanie nagromadzonej dawniej, skrystalizowanej pracy nad bezpośrednią żywą pracą zamienia tę skrystalizowaną pracę w kapitał.
Kapitał nie na tem polega, że nagromadzona dawniej praca może służyć żywej pracy jako środek do nowej produkcyi. Nie. Zasadza się on na tem, że żywa ludzka praca służy pracy nagromadzonej, jako środek do zachowania i pomnażania wartości zamiennej tej ostatniej.
Co ma miejsce przy wymianie pomiędzy kapitałem a pracą najemną?
Robotnik w zamian za swą pracę otrzymuje środki do życia, kapitalista wzamian za swe środki do życia otrzymuje pracę, wytwórczą działalność, twórczą siłę, za pomocą której robotnik nietylko zwraca to, co spożył, ale skrystalizowanej pracy nadaje jeszcze większą wartość, niż ją posiadała ona przedtem. Robotnik otrzymuje część istniejących środków do życia od kapitalisty. Do czego mu służą te środki? Do bezpośredniego spożycia. Lecz skoro raz spożyję pewne środki do życia, wtedy są one dla mnie niepowrotnie straconemi, chyba że czas, w przeciągu którego mnie te środki utrzymują przy życiu, użyję na wytworzenie nowych środków do życia, na zastąpienie spożytych wartości przez nowe wytworzone mą pracą. Lecz tę to twórczą, szlachetną siłę odstępuje robotnik kapitałowi wzamian za otrzymane środki do życia. Jest ona więc dlań samego straconą raz na zawsze.
Weźmy przykład: dzierżawca płaci swemu najemnikowi jeden złoty dziennie. Za tę złotówkę najemnik pracuje na polu dzierżawcy przez dzień cały i zapewnia mu dochodu 2 złote. Dzierżawca otrzymuje nie tylko tę wartość, którą dał najemnikowi lecz podwójną. A zatem tę złotówkę, którą wypłacił najemnikowi spożył on w sposób produkcyjny, korzystny. Za złotówkę nabył on pracę i siłę najemnika, a one zrodziły wytwór wolny, posiadający dwa razy większą wartość t. j. z jednej złotówki zrobiły dwie. Najemnik zaś za wynajętą dzierżawcy siłę wytwórczą otrzymuje złotówkę, którą po dłuższym lub krótszym przeciągu czasu spożywa. A zatem złotówka zostaje spożytą dwojakim sposobem: w sposób produkcyjny dla kapitału, ponieważ została wymienioną na siłę roboczą, wytwarzającą 2 złote; w sposób zaś nieprodukcyjny dla robotnika, ponieważ ten ją wymieniał na środki do życia, dlań raz na zawsze stracone i które on może znowu otrzymać jedynie przez zawarcie nowej wymiany z dzierżawcą. Kapitał zatem przypuszcza istnienie pracy najemnej, praca najemna przypuszcza istnienie kapitału. Oba te pojęcia wzajemnie od siebie zależą, wzajemnie się uzupełniają.
Czy robotnik na fabryce wyrobów bawełnianych wytwarza jedynie tylko tkaninę? Nie, wytwarza on jeszcze kapitał. Wytwarza on wartości, które znowu posłużą ku dalszemu ujarzmianiu jego pracy jak też wytwarzaniu nowych wartości.
Kapitał może wzrastać jedynie przez wymianę na pracę, przez powołanie do życia pracy najemnej. Praca najemna może być tylko na kapitał wymienioną, powiększając przytem i potęgując siłę kapitału, którego jest ona niewolnicą. Wzrost kapitału jest zatem wzrostem proletaryjatu t. j. klasy robotniczej.
Z tego względu interesy kapitalisty i robotnika są identycznymi — twierdzi burżuazyja i jej uczeni ekonomiści. I zaprawdę! robotnik ginie, jeżeli go kapitał nie zatrudnia. Kapitał, nie wyzyskując pracy, znowu marnieje, a aby módz ją wyzyskiwać, musi ją kupować. Im bardziej zatem wzrasta przeznaczony na produkcyję kapitał, kapitał wytwórczy, im bardziej rozwiniętym jest przemysł, tem bardziej poszukiwanym jest przez kapitalistę robotnik, tem drożej sprzedaje on swą siłę roboczą.
Niezbędnym zatem warunkiem znośnego choćby położenia robotnika jest o ile można szybki wzrost wytwórczego kapitału.
Lecz na czem zasadza się wzrost wytwórczego kapitału? wzmacnianie się władzy wywieranej przez nagromadzoną pracę nad żywą pracą? Oto potęgowanie się panowania burżuazyi nad klasą robotniczą. Najmita, wytwarzając panujące nad niem cudze bogactwo, siłę sobie wrogą, kapitał, otrzymuje od niego zajęcie t. j. środki do życia, pod warunkiem, że będzie on też i nadal stanowił część kapitału, nową dźwignię, przyspieszającą wzrost kapitału.
Twierdzenie, że interesy kapitału i interesy robotników są te same, poprostu oznacza, że kapitał i praca najemna są to dwie strony tego samego stosunku. Jedna jest nieodłączną od drugiej, tak samo jak istnienie lichwiarza jest nieodłącznem od istnienia marnotrawcy.
Dopóki praca najemna pozosaje najemną pracą, dopóty jej losy zależą od kapitału. To stanowi właśnie osławioną wspólność interesów robotnika i kapitalisty.
Równolegle do wzrostu kapitału wzrasta ilość pracy najemnej, powiększa się liczba najmitów, jednem słowem: panowanie kapitału rozszerza się na większą liczbę jednostek. Wyobraźmy sobie najpomyślniejszy wypadek, mianowicie kiedy równolegle do wzrostu wytwórczego kapitału, wzrasta pokup na pracę, wzrasta zatem cena pracy — płaca.
Dom może być wielkim lub małym; ale dopóki otaczające go domy będą również małymi, dopóty będzie odpowiadał wszystkim wymaganiom społecznym odnośnie do mieszkań. Lecz niech się wzniesie obok niego pałac, a mały dom natychmiast zejdzie do poziomu lepianki. Mały dom będzie teraz dowodził, że jego właściciel nie ma żadnych wymagań lub tylko nadzwyczaj nieznaczne, i przypuśćmy nawet, że z postępem cywilizacyi domek stał się dwa razy większym, atoli, jeżeli jednocześnie sąsiedni pałac powiększa się w tym samym lub jeszcze większym stopniu, wtedy mieszkaniec stosunkowo małego domu zawsze będzie się czuł nieszczęśliwym, niespokojnym i uciśniętym pomiędzy swemi czterema ścianami.
Cokolwiek znaczniejsze podnoszenie się płacy roboczej każe przypuszczać szybkie wzrastanie wytwórczego kapitału, szybki zaś wzrost wytwórczego kapitału sprowadza znowu szybki wzrost bogactw, zbytków, potrzeb i uciech społecznych. A zatem jakkolwiek uciechy życia dla robotnika powiększyły się, wszakże dostarczane przez nie zaspakajanie potrzeb społecznych zmniejszyło się w stosunku tak do wzrostu uciech kapitalisty, niedostępnych dla robotnika, jak też wogóle do stopnia rozwoju społecznego. Nasze potrzeby i uciechy rodzi same społeczeństwo; mierzymy je przeto za pomocą skali zaczerpniętej w społeczeństwie, a nie za pomocą przedmiotów służących do ich zaspokojenia. Ponieważ są one pochodzenia społecznego, przeto pozostają zawsze względnemi.
Wogóle płaca robocza określa się nietylko ilością towarów, jakie za nią można otrzymać. Posiada ona i inne strony.
Przedewszystkiem za swoją pracę robotnik otrzymuje określoną sumę pieniędzy. Czy płaca robocza określa się tylko przez tę wartość pieniężną?
Wskutek odkrycia Ameryki w XVI wieku powiększyła się ilość kursującego w Europie złota i srebra; przez co ich wartość spadła w porównaniu z innymi towarami, wówczas gdy robotnicy otrzymywali za swoją pracę bez żadnej różnicy tę samą ilość srebrnej monety. W pieniądzach cena pracy robotnika pozostała tą samą, pomimo tego wszakże płaca robocza spadła, ponieważ przy wymianie za tę samą ilość srebra zaczął on otrzymywać mniejszą ilość innych towarów. Było to właśnie jedną z okoliczności, które się przyczyniły do wzrostu kapitału i wzmocnienia się burżuazyi XVI wieku.
Weźmy inny przykład. Podczas zimy 1847 r. wskutek nieurodzaju, znacznie podrożały najniezbędniejsze przedmioty do życia: zboże, mięso, masło, ser itd. Przypuśćmy, że za swoją pracę robotnicy otrzymywali teraz taką samą ilość pieniędzy jak i przedtem. Czyż ich płaca robocza nie spadła? Oczywiście, że spadła. Za te same pieniądze otrzymują oni przy wymianie mniej chleba, mięsa itd. Ich płaca robocza spadła nie dla tego, że się zmniejszyła wartość zamienna srebra, lecz wskutek tego, że podniosła się cena środków niezbędnych do życia.
Przypuśćmy nareszcie, że w pieniądzach cena pracy pozostaje tą samą, rolne zaś i fabryczne wytwory wskutek wynalezienia nowej maszyny, dobrego urodzaju itd. spadły w cenie. Za tę samą kwotę pieniędzy mogą robotnicy obecnie nabyć więcej wszelkiego rodzaju towarów. W ten sposób ich płaca robocza podniosła się właśnie dzięki temu, że jej cena w pieniądzach nie uległa zmianie.
A więc cena pracy w pieniądzach czyli nominalna płaca robocza nie zmienia się równolegle z realną płacą roboczą t. j. z tą sumą towarów, którą w rzeczywistości otrzymujemy przy wymianie za płacę roboczą. Dla tego też, mówiąc o podwyższaniu się i spadaniu płacy roboczej, powinniśmy zawsze mieć na względzie nie tylko cenę pracy w pieniądzach, ale też i nominalną płacę roboczą.
Lecz ani nominalna płaca robocza t. j. ta kwota pieniędzy, za którą robotnik sprzedaje się kapitaliście, ani realna płaca robocza t. j. ta suma towarów, które on może za te pieniądze nabyć, nie wyczerpują pojęcia płacy roboczej.
Przedewszyskiem płaca robocza określa się przez swój stosunek do dochodów, do zysku kapitalisty; mówimy więc o względnej odnośnej płacy roboczej.
Realna płaca robocza określa cenę pracy w stosunku do ceny pozostałych towarów, względna zaś płaca robocza określa cenę bezpośredniej pracy w stosunku do ceny nagromadzonej pracy, — względną wartość pracy najemnej i kapitału, wzajemny zamienny stosunek kapitalisty do robotnika.
Realna płaca robocza może pozostać bez zmiany, może się nawet podnieść, a wszakże względna płaca robocza spaść może. Przypuśćmy np., że wszystkie środki do życia spadły w cenie o ⅔, podczas kiedy płaca dzienna tylko o ⅓ się zmniejszyła np. z 3 na 2 marki. Chociaż robotnik może teraz za te dwie marki większą ilość towarów nabyć, aniżeli poprzednio za 3, jednakże jego płaca robocza odnośnie do zysku kapitalisty spadła. Zysk kapitalisty (dajmy nato fabrykanta) powiększył się o jedną markę, t. j. za mniejszą ilość wartości zamiennych, jaką wypłaca on robotnikowi, ten ostatni musi wytworzyć większą niż poprzednio ilość wartości zamiennych. Wartość kapitału w porównaniu z wartością pracy podniosła się. Podział bogactwa społecznego pomiędzy kapitał a pracę stał się jeszcze nierówniejszym. Kapitalista z tym samym kapitałem opanował większą ilość pracy. Władza klasy kapitalistów nad klasą robotniczą wzmogła się, a społeczne położenie robotnika pogorszyło się, spadło ono o jeden stopień niżej w stosunku do położenia kapitalisty.
Jakiem więc jest prawo, określające podnoszenie się i spadanie płacy najemnej i zysku w ich wzajemnym stosunku?
Oto: Znajdują się one względem siebie w odwrotnym stosunku. Zamienna wartość kapitału, zysk podnosi się w tym samym stosunku, w jakim spada zamienna wartość pracy, płaca dzienna i odwrotnie.
Zysk powiększa się w tym samym stopniu, w jakim płaca robocza spada i naodwrót.
Uczynią mi być może zarzut, że kapitalista może otrzymywać większe zyski wskutek korzystniejszej wymiany swego towaru na towary innych kapitalistów, wskutek zwiększenia się popytu na jego towar, czyto dla tego, że się nowy nań zjawił rynek, czy też, że na starych rynkach powiększył się odbyt itd., że zatem zyski kapitalisty mogą się powiększyć kosztem innych kapitalistów, niezależnie od podnoszenia się lub spadania płacy roboczej, zamiennej wartości pracy; że nareszcie zysk kapitalisty może się powiększyć wskutek ulepszenia narzędzi pracy, wskutek nowego zastosowania, sił natury i t. d.
Przedewszystkiem musimy zaznaczyć, że tu wszystkie drogi prowadzą do tego samego rezultatu. Wprawdzie zyski wzrosły nie wskutek obniżenia się płacy roboczej, ale za to ta ostatnia spadła wskutek wzrostu zysków. Za tę samą ilość pracy kapitalista nabywa większą ilość wartości zamiennych, nie płacąc przytem drożej za pracę, t. j. praca taniej obecnie jest opłacaną w porównaniu do czystego zysku, jakie ona daje kapitaliście.
Nadto przypomnijmy sobie, że bez względu na ciągłe wahania się cen towarów przeciętna cena każdego towaru, stosunek, w jakiem on się wymienia na inne, określa się kosztami jego produkcyi. A więc wahania się cen nieodzownie wyrównują się nawzajem dla całej klasy kapitalistów. Ulepszenie maszyn, nowy sposób zastosowania sił przyrody do przemysłu, pozwalają w przeciągu tego samego czasu roboczego z taką samą ilością pracy i kapitału na otrzymanie większej ilości wytworów ale bynajmniej nie większej ilości wartości zamiennych. Jeżeli wskutek wynalezienia maszyny do przędzenia mogę otrzymać w godzinę dwa razy więcej przędzy, aniżeli przed jej wynalezieniem, np. 100 funtów zamiast 50, to przy wymianie za te 100 funtów otrzymam nie więcej towarów, aniżeli dawniej za 50, ponieważ koszta produkcyi spadły o połowę, czyli że przy tych samych kosztach mogę otrzymać dwa razy więcej wytworu.
Nareszcie bez względu na stosunek, w jakim klasa kapitalistów, burżuazyja, czy to jednego kraju, czy też świata całego, dzieli między sobą czysty zysk produkcyi, zawsze jednak ogólna suma tego czystego zysku pozostaje tą sumą, o jaką w ogóle powiększyła nagromadzoną pracę praca bezpośrednia. A zatem ta ogólna suma wzrasta w tym samym stosunku, w jakim praca powiększa kapitał, t. j. w stosunku, w jakim zysk przenosi płacę roboczą.
Nie wychodząc nawet po za granice stosunku kapitału i pracy najemnej, widzimy więc, te interesy kapitału i pracy najemnej są wprost sobie przeciwne.
Szybki wzrost kapitału znaczy to samo, co szybki wzrost zysku. Zysk zaś wtedy tylko może szybko wzrastać, jeżeli wartość zamienna pracy, jeżeli względna płaca robocza odpowiednio szybko spada. Względna płaca robocza może spaść, jakkolwiek jednocześnie realna i nominalna płaca robocza, cena pieniężna pracy podnosić się będzie, ale nie w tym samym stosunku, co zysk. Jeżeli np. przy pomyślnym stanie interesów płaca robocza podniesie się o 5%, a zysk o 30%, to odnośna względna płaca robocza nie podniosła się, a spadła.
Jeżeli więc dochody robotnika powiększają się przy szybkim wzroście kapitału, to jednocześnie powiększa się też przepaść społeczna, oddzielająca robotnika od kapitalisty, wzrasta również panowanie kapitału nad pracą, zależność pracy od kapitału.
W interesie robotnika leży szybki wzrost kapitału; innemi słowy to znaczy, że im szybciej pomnaża robotnik cudze bogactwo, tem tłuściejsze dostają mu się okruchy, tem większa ilość robotników może być powołaną do życia i zatrudnioną w przemyśle, tem szybciej może powiększać się ilość niewolników kapitału.
Widzieliśmy zatem: że najpomyślniejsza nawet dla klasy robotników sytuacyja, mianowicie możliwie szybki wzrost kapitału, jakkolwiek polepsza materyjalny byt robotnika — jednakże nie usuwa sprzeczności pomiędzy jego interesami a interesami burżuazyi, kapitalistów. Po wszystkie czasy zysk i praca robocza znajdują się do siebie w odwrotnym stosunku.
Jeżeli kapitał szybko wzrasta to może też wzrastać i płaca robocza, lecz bez porównania szybciej wzrasta zysk kapitału. Materyjalny byt robotnika polepsza się, lecz polepsza się kosztem jego społecznego stanowiska. Społeczna przepaść, która go dzieli od kapitalisty jeszcze się bardziej rozszerza.
Nareszcie:
Możliwie szybki wzrost wytwórczego kapitału jest najbardziej sprzyjającą okolicznością dla pracy najemnej; innemi słowy: im szybciej klasa robocza pomnaża i powiększa wrogą jej siłę, cudze panujące nad nią bogactwo, tem w lepszych warunkach bierze się ona do pracy nad nowem pomnażaniem mieszczańskiego bogactwa, nad powiększeniem władzy kapitału, a do pracy bierze się chętnie uszczęśliwiona, że choć może kuć na siebie samą złote kajdany w jakich ją wlecze za sobą burżuazyja.
Lecz czyż rzeczywiście wzrost wytwórczego kapitału i podniesienie się płacy roboczej są tak nierozdzielnie ze sobą związane, jak utrzymują ekonomiści burżuazyi? Nie możemy im uwierzyć na słowo, nie możemy im nawet w tem dowierzać, że im tłustszym jest kapitał, tem lepiej mają się jego niewolnicy. Burżuazyja zbyt jest wykształconą, zbyt dobrze rachuje, aby miała podzielać przesądy pana feudalnego, który stara się błyszczyć okazałością swej służby. Same warunki jej istnienia każą się jej rachować.
A zatem musimy bliżej zbadać:
Jaki wpływ wywiera wzrost kapitału wytwórczego na pracę roboczą?
Jeżeli kapitał wytwórczy burżuazyjnego społeczeństwa w ogólnej całości wzrasta, wtedy następuje wszechstronniejsze nagromadzanie pracy. Liczba i bogactwo kapitalistów powiększa się. Zwiększanie się liczby kapititatów powiększa konkurencyją pomiędzy kapitalistami. Wzrost rozmiarów kapitału daje środki do wyprowądzenia na pole przemysłowej walki silniejszych i lepiej uzbrojonych zastępów roboczych.
Jeden kapitalista może drugiego zwalczyć i zawładnąć jego kapitałem, jedynie taniej sprzedając. Ażeby zaś módz taniej sprzedawać, nie rujnując się, musi on taniej wytwarzać, t.j. o ile można podnieść wy twórczą siłę robotnika. Wytwórczość zaś pracy podnosi się przedewszystkiem wskutek zaprowadzenia większego podziału pracy, wskutek wszechstronniejszego zastosowania i ciągłego ulepszenia maszyn. Im liczniejszemi są zastępy robotnicze, pomiędzy któremi rozdziela się praca, im rozleglejszą jest dziedzina, do której zastosowanemi są maszyny, tem bardziej zmniejszają się koszta produkcyi tem bardziej wytwórczą staje się praca. Pod wpływem tych czynników kapitaliści jeden przez drugiego współubiegaja się, by powiększyć podział pracy, ulepszenie maszyn i zastosować je w jak najszerszych rozmiarach.
Jeżeli wskutek większego podziału pracy, wskutek korzystniejszego i rozleglejszego zużytkowania sił przyrody, pewien kapitalista zyskuje możność wytwarzania przy pomocy tej samej ilości pracy t. j. nagromadzonej pracy, większej ilości wytworów, aniżeli jego współzawodnicy; jeżeli może on np. utkać cały łokieć płótna w przeciągu tego samego czasu roboczego, jakiego jego współzawodnicy potrzebują dla utkania pół łokcia, co wtedy uczyni ten kapitalista?
Mógłby on i nadal sprzedawać pół łokcia płótna po dawnej cenie; lecz w takim razie nie miał by on środka do usunięcia z rynku swych współzawodników i do powiększenia zbytu swego towaru. Atoli w miarę wzrostu jego produkcyi wzrasta i potrzeba rozleglejszego rynku. Potężniejsze i kosztowniejsze środki produkcyi, jakie on zastosował, pozwalają mu wprawdzie taniej swoje towary sprzedawać, lecz zarazem zmuszają go do sprzedawania większej ilości towarów i wyszukania szerszego rynku dla swoich wytworów; wskutek czego nasz kapitalista sprzedawać będzie pół łokcia płótna taniej, aniżeli jego współzawodnicy.
Lecz kapitalista nie będzie sprzedawać całego łokcia płótna za tę samą cenę, za jaką jego współzawodnicy sprzedają pół łokcia, jakkolwiek wyprodukowanie całego łokcia płótna nie więcej go kosztuje, aniżeli innych — pół łokcia. W przeciwnym razie jedynie wróciły by mu się przy wymianie koszta produkcyi — nic nadto. Powiększenie się jego dochodu pochodziłoby z puszczenia w obieg większego kapitału, atoli bynajmniej nieztąd, iż ten jego kapitał miałby większe zyski przynosić, aniżeli u innych. Zresztą dopnie on swego celu nakładając na swoje towary cenę o kilka procentów mniejszą — aniżeli jego współzawodnicy. Zwalcza on ich na rynku, lub przynajmniej odbiera im część kundmanów przez obniżenie ceny. Przypomnijmy sobie nareszcie, że bieżąca cena towaru stoi zawsze powyżej lub poniżej kosztów produkcyi, stosownie do tego, czy jego sprzedaż przypada na pomyślne lub też niepomyślne dla produkcyi czasy. Odpowiednio zatem do tego, czy na rynku cena łokcia płótna stoi wyżej lub poniżej zwykłych kosztów produkcyi, będzie się zmieniać i procent, o jaki będzie brał więcej po nad rzeczywiste swe koszta produkcyi kapitalista, zastosowujący nowe korzystne środki produkcyi.
Jednakże przywilej naszego kapitalisty trwa nie długo, pozostali współzawodniczący kapitaliści wprowadzają te same maszyny, ten sam podział pracy, wprowadzają je w takich samych lub jeszcze większych rozmiarach, i te to ulepszenia stają się tak powszechnemi, że cena płótna spada nietylko poniżej dawnych, lecz nawet poniżej nowych kosztów produkcyi.
Kapitaliści znajdują się więc obecnie w takiem samem położeniu, w jakiem się znajdowali przed wprowadzeniem nowego środka produkcyi, i jeżeli środek ten pozwala im za tę samą cenę dostarczać podwójną ilość wytworu, to zmuszeni są oni teraz dostarczać podwójną tę ilość wytworów za mniejszą niż dawniej cenę. Z tymi nowymi kosztami produkcyi powtarza się stara historyja. Zostaje zaprowadzonym większy podział pracy, większa ilość maszyn, rozleglejsze ich zastosowanie, a wszystko to sprowadza większe wyzyskanie podziału pracy i narzędzi. I wskutek tych samych przyczyn konkurencyja też ten sam wydaje rezultat.
Widzimy zatem, przez jakie zmiany i rewolucyje przechodzą środki i sposoby produkcyi, jak podział pracy nieodzownie pociąga za sobą jeszcze większy podział pracy, zastosowanie maszyn — nowe, jeszcze większe ich zastosowanie, a produkcyja na szerszą skalę — produkcyję w jeszcze szerszych rozmiarach.
Jest to prawo, spychające ciągle produkcyję burżuazyjną ze starego toru i zmuszające kapitał do doprowadzenia wyzysku wytwórczości pracy aż do ostateczności, prawo, które nie daje ani chwili spokoju i bezustannie woła: naprzód! naprzód!...
Jest to to samo prawo, które w granicach wahań, właściwych okresom handlowym, cenę towarów nieodzownie sprowadza do kosztów produkcyi.
Chociażby więc kapitalista wyprowadzał do walki jak najbardziej olbrzymie środki produkcyi, wszakże konkurencyja środki te upowszechnia, i z chwilą, kiedy się stają one powszechnymi, jedynym następstwem zwiększenia się wytwórczości kapitału będzie to, że kapitalista będzie obecnie za tę samą cenę dostarczać 10, 20, 100 razy więcej towarów, niż dawniej. Lecz on przytem być może 1000 razy więcej sprzedać musi, by za pomocą zwiększenia ilości sprzedanego towaru wynagrodzić sobie nizką cenę; koniecznością jest dlań bowiem, większy zbyt, nie tylko dla osiągnięcia zysku, lecz także dla zwrotu kosztów produkcyi — same bowiem narzędzia produkcyi, jakieśmy widzieli, wciąż drożeją. Ponieważ zaś ten olbrzymi zbyt nie tylko dlań jednego stanowi kwestyją życia, ale też i dla jego współzawodników, wybucha więc stara walka i z tem większą zaciętością, im bardziej wytwórczemi są wynalezione już środki produkcyi. A zatem podział pracy i zastosowanie maszyn rozwijać się będzie na nowo w bez porównania większych rozmiarach.
Konkurencyja więc zawsze, bez względu na ogrom zastosowanych środków wytwórczych, będzie dążyła do wydarcia kapitałowi złotych owoców, sprowadzając cenę towarów do kosztów produkcyi, dążąc do wytwarzania tej samej ilości o ile można najtaniej t. j. do wytwarzania więcej wytworu za pomocą tej samej ilości, pracy, i w ten sposób konkurencyja czyni tańszą produkcyję i zaofiarowanie większej ilości towaru za dawną cenę obowiązującem prawem. Kapitalista więc, pomimo swych wysiłków, nie wygrał nic oprócz obowiązku dostarczania więcej wytworu w tym samym czasie roboczym, jednem słowem stworzył sobie trudniejsze warunki do pomnażania swego kapitału. Ponieważ konkurencyja prześladuje go ciągle swem prawem kosztów produkcyi i każdą broń, którą on kuje przeciw swym rywalom, obraca przeciwko niemu samemu przeto stara się on nieustannie uśpić jej czujność, wprowadzając w tym celu z konieczności na miejsce dawniejszych nowe, chociaż kosztowniejsze, ale za to taniej produkujące maszyny i nowy podział pracy, nie czekając, aż konkurencyja nowe sposoby uczyni przestarzałymi.
Wyobraźmy teraz sobie taki gorączkowy ruch na rynku całego świata, a pojmiemy wtedy, w jaki sposób wzrost, nagromadzanie się i skupianie kapitału pociągają za sobą nieustanny, sam przez się wciąż przyśpieszający się i rozrastający do olbrzymich rozmiarów podział pracy, — zaprowadzenie nowych a ulepszenie starych maszyn.
Jakiż wpływ wywierają te, ściśle związane z wzrostem wytwórczości kapitału okoliczności, na określenie płacy roboczej?
Większy podział pracy daje możność jednemu robotnikowi wypełnić robotę za 5, 10, 20, a zatem powiększa on konkurencyję pomiędzy robotnikami 5, 10, 20, razy. Konkurencyja pomiędzy robotnikami ma miejsce nie tylko wskutek tego, że jeden sprzedaje swą siłę roboczą taniej niż inni, lecz także wskutek tego, że jeden wypełnia robotę za 5, 10, 20; podział pracy wciąż wprowadzany i powiększany przez kapitał, zmusza robotnika do tego ostatniego rodzaju konkurencyi.
Następnie w miarę wzrostu podziału pracy, upraszcza się praca. Szczególniejsza zręczność robotnika staje się zbyteczną, zamienia się on w zwykłą monotonną siłę wytwórczą, od której nie wymagają ani fizycznego, ani umysłowego natężenia. Jego praca staje się dostępną dla wszystkich. Zewsząd cisną się konkurenci; nie zapominajmy, że im prostszą, im łatwiejszą do nauczenia jest praca, im mniej wydatków potrzeba, aby ją posiąść, tem niżej spada płaca robocza, ponieważ określa się ona, jak i cena każdego innego towaru, kosztami produkcyi.
Równolegle do wzrostu nieprzyjemności i jednostajności pracy wzrasta konkurencyja i spada płaca najemna. Robotnik stara się swą płacę utrzymać na tym samym poziomie czy to więcej godzin dziennie niż poprzednio pracując, czy też więcej wytwarzając w ciągu godziny. Pod naciskiem głodu i nędzy pomnaża on w ten sposób zgubne dlań skutki podziału pracy. Skutek tego jest następujący: im więcej pracuje, tem mniejszą płacę otrzymuje, a to dlatego, iż przez swą wytężoną robotę czyni konkurencyję swoim współtowarzyszom, ci zaś znowu wskutek tego samego zostają zaciętszymi jego współzawodnikami i muszą przyjąć takie same niekorzystne warunki; koniec końców więc współzawodniczy on ze samym sobą, ze sobą, jako z członkiem klasy robotniczej.
Maszyny sprowadzają te same skutki atoli w większym jeszcze stopniu; zastępują one wprawnego robotnika przez niewprawnego, mężczyznę przez kobietę, dorosłych przez dzieci; z chwilą pojawienia się przemysłu maszynowego, wskutek wytwórczości maszyny, całe masy rzemieślników zostają wyrzuconemi na bruk, a w miarę jego wzrostu i doskonalenia się, wyrzucanie odbywa się małemi grupami. Powyżej naszkicowaliśmy ogólne rysy przemysłowej walki kapitalistów pomiędzy sobą; walka ta odznacza się tem, że w niej zwycięztwo osiąga się nie przez powiększenie a przeciwnie przez zmniejszenie armii robotniczej. Wodzowie—kapitaliści starają się jeden drugiego prześcignąć w odprawieniu jaknajwiększej liczby żołnierzy przemysłowych.
Ekonomiści, ma się rozumieć, nas zapewniają, że robotnicy, którzy się stali wskutek maszyny niepotrzebnymi, znajdują nowe zajęcie.
Nie ośmielają się oni wprost otwarcie powiedzieć, że do nowych gałęzi pracy przechodzą ci sami robotnicy, których odprawiono. Rzeczywistość zbyt głośno przeczy temu kłamstwu; utrzymują więc jedynie to tylko, że nowe środki zajęcia otwierają się dla innej części klasy robotniczej, np. dla młodszego pokolenia robotniczego, będącego w trakcie zajęcia miejsca w zanikającej gałęzi przemysłu. Jest to naturalnie bardzo wielka pociecha dla ginących robotników. Nie zabraknie panom kapitalistom świeżego, nadającego się do wyzysku mięsa i krwi, a umarłych niechaj sobie grzebią umarli. W ten sposób burżua pociesza chyba samego siebie, lecz nie robotnika. Boć gdyby maszyny zniosły całą klasę najemnych robotników, było by to klęską dla kapitału, który wszak bez pracy najemnej przestał by być kapitałem!
Przypuśćmy jednakże, że tak wprost pozbawieni przez maszyny roboty, jako też i całe młode pokolenie, które czychało na pracę w owej gałęzi, znajduje sobie nowe zajęcie. Czy można być pewnym, że to nowe zatrudnienie będzie się im tak samo opłacało, jak dawniejsze utracone? Przeczyłoby to wszystkim prawom ekonomicznym. Widzieliśmy, jak to współczesny przemysł dąży do zastąpienia wyższych, więcej skomplikowanych zajęć przez niższe i prostsze.
Jakżeż więc masa robotników, usunięta przez maszyny z pewnej gałęzi przemysłu, może znaleźć zajęcie w innej, choćby nawet niżej i gorzej płatnej?
Jako wyjątek przytaczają tych robotników, którzy zajęci są wyrobem samych maszyn. Jeżeli przemysł wymaga i zużywa coraz więcej maszyn, to z konieczności musi się powiększyć ich liczba, a zatem wzrasta ich fabrykacyja i powiększa się liczba zajętych tutaj robotników, w dodatku zajęci w tej gałęzi przemysłu robotnicy są zręczniejsi, a nawet wykształceńsi od innych.
Od 1840 r. twierdzenie to, nawet przedtem po części tylko słuszne, straciło wszelki cień prawdy; od tego bowiem czasu do fabrykacyi samych maszyn wciąż wprowadzają się najrozmaitsze maszyny w takim samym stopniu, jak i w przemyśle bawełnianym; robotnicy zaś tutaj zatrudnieni, wobec tych, w wysokim stopniu udoskonalonych, maszyn odgrywają rolę nader nieudolnych prostych narzędzi.
Zamiast jednego, usuniętego przez maszyny, mężczyzny, fabryka, być może, daje zajęcie trzem dzieciakom i jednej kobiecie! Lecz czyż nie musi wystarczyć tym trzem dzieciom i kobiecie zarobek, pobierany dawniej przez jednego mężczyznę? Czyż minimum płacy roboczej nie powinno wystarczać jedynie na podtrzymanie i rozmnożenie rasy? Cóż więc oznacza ten ulubiony przez burżuazyję wykręt? Nie więcej jak tylko to, że dla zapewnienia bytu jednej rodzinie robotniczej cztery razy większą potrzeba obecnie ilość istot ludzkich poświęcić.
Streśćmy powiedziane wyżej: Im więcej wzrasta kapitał wytwórczy, tem więcej rozwija się podział pracy i zastosowanie maszyn. Im zaś bardziej rozwija się podział pracy i zastopowanie maszyn, tem silniej wzmaga się współzawodnictwo pomiędzy robotnikami, tem bardziej spada płaca za pracę.
A w dodatku klasa robotnicza werbuje się jeszcze pośród wyższych warstw społecznych; bankrutuje mianowicie masa drobnych przemysłowców i drobnych rentyjerów, którym nie pozostaje się też nic innego, jeno stanąć do pracy obok robotnika.
Las sterczących do góry i wyciągniętych po pracę rąk staje się wciąż gęstszym, a same ręce coraz chudsze.
Oczywiście, drobny przemysłowiec nie może dotrzymać placu w walce, w której jeden z pierwszych warunków stanowi produkcyja na coraz większą skalę, t. j. gdzie trzeba być wielkim przemysłowcem, wówczas kiedy on jest drobnym.
Że procenty od kapitału spadają w takim samym stopniu, w jakim się powiększają rozmiary kapitału i w jakim kapitał wzrasta, że więc drobny rentyjer nie może się już ze swej renty utrzymać, że zatem musi się rzucić do przemysłu, powiększyć liczbę kandydatów do stanu proletaryjusza, wszystko to nie wymaga dowodzenia.
Nareszcie w tym samym stopniu, w jakim kapitaliści zmuszeni są przez naszkicowany powyżej rozwój przemysłu do eksploatowania w coraz większych rozmiarach, i tak już olbrzymich środków produkcyi, i do poruszenia w tym celu wszystkich sprężyn kredytu, w tym samym stosunku potęgują się uragany handlowe, od których świat kupiecki ratuje się jedynie, przynosząc w ofierze podziemnym bóstwom część swego bogactwa, wytworów, a nawet samej siły wytwórczej — jednem słowem w tym samym stosunku potęgują się kryzysy. Stają się one częstszymi i dotkliwszymi już wskutek tego że równolegle do wzrostu ilości wytworów, a zatem równolegle do wzrostu zażądania rozległych rynków, rynek światowy wciąż się zwęża; wciąż zmniejsza się ilość niezajętych jeszcze rynków; każdy bowiem kryzys wciąga w wir handlu powszechnego nawet zupełnie dotąd nieznane lub też mało opanowane rynki. Kapitał zatem nie tylko żyje kosztem pracy. On prócz tego, jak władcy barbarzyńscy, zabiera za sobą do mogiły trupy swych niewolników, całe hekatomby robotnicze, ginące od kryzysów. Widzieliśmy więc, że jeżeli szybko wzrasta kapitał, to jeszcze szybciej wzrasta konkurencyja pomiędzy robotnikami, czyli innemi słowy, tem bardziej dla klasy robotniczej zmniejszają się źródła zarobku, środki do życia, a wszakże szybki wzrost kapitału stanowi dla pracy najemnej jeszcze najbardziej korzystną okoliczność.