Obłomow/Część czwarta/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Gonczarow
Tytuł Obłomow
Podtytuł Romans w dwu tomach
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Druk Zakłady graficzne Inst. Wydawn. „Biblj. Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Rawita-Gawroński
Tytuł orygin. Обломов
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Wszystko wyglądało posępnie, smutnie w mieszkaniu Obłomowa, w półtora roku po imieninach, gdy nieoczekiwanie nadjechał Sztolc. Ilja Iljicz osunął się, znużenie wyglądało z jego oczu i patrzyło stamtąd niby jakaś niemoc.
Obłomow pochodził trochę po pokoju, potem położył się i patrzył w sufit; wziął książkę z etażerki, przeczytał kilka wierszy, ziewnął i począł bębnić palcami po stole.
Zachar jeszcze bardziej się zaniedbał. Ubranie miał łatane na łokciach, wyglądał tak mizernie jak gdyby mało jadał, mało sypiał, a pracował za trzech.
Szlafrok Obłomowa zużył się doszczętnie i chociaż dziury zaszywano starannie, rozłaził się widocznie, szwy zaczęły puszczać. Kołdra na łóżku zużyta i nieraz łatana, firanki w oknach spłowiałe oddawna i, chociaż wyprane, wyglądały jak stare szmaty.
Zachar rozłożył stary obrus, na krawędzi stołu przed Obłomowym, potem ostrożnie przyniósł na tacy karafkę z wódką i postawił na stole, położył chleb i wyszedł.
Drzwi od strony gospodyni otwarły się i na progu ukazała się Agafja Matwiejewna, niosąc zręcznie skwierczącą na patelni jajecznicę. Bardzo była zmienioną, wcale nie na swoją korzyść. Nie miała już białych policzków, nie czerwieniejących i nie bledniejących nigdy, nie błyszczały rzadkie brwi, oczy wgłąb wpadły.
Miała na sobie starą perkalikową sukienkę, ręce niby opalone, ale właściwie zgrubiałe od roboty, przy ogniu, przy noszeniu wody lub innej pracy.
Akuliny już nie było. Anisja ją zastąpiła: pracowała w kuchni, w ogrodzie, pilnowała drobiu, prała bieliznę, szorowała podłogi. Wszystkiemu jednak podołać nie mogła i Agafja Matwiejewna musiała jej pomagać w kuchni. Mało tłukła, przesiewała i przecierała, mało używała teraz kawy, cynamonu i migdałów. O koronkach nawet nie myślała. Teraz częściej krajała cebulę, przecierała chrzan i podobne korzenie. Z twarzy jej przeglądała ogromna troska.
Ale nie sobą martwiła się Agafja Matwiejewna, nie tem, że nie miała sposobności być w ciągłym ruchu, prowadzić szerokiego gospodarstwa, tłuc cynamon lub dodawać do sosów wanilję, lecz dlatego, że oto już drugi rok brakło tego wszystkiego dla Ilji Iljicza. Kawy dla niego nie kupowało się już na pudy w najlepszym magazynie, ale na kopiejki w sklepiku; zamiast soczystego kotletu, dawała mu na śniadanie jajecznicę, zaprawioną łykowatą, suchą wędliną, kupioną w sklepiku, a śmietankę do kawy nie przynosiła, jak dawniej, Czuchonka, lecz w tym samym sklepiku kupować trzeba było.
Cóż to za przyczyna? Otóż dlatego, że dochód z Obłomówki, regularnie przysyłany przez Sztolca szedł na pokrycie pretensji, zaciągniętej według skryptu dłużnego u gospodyni.
„Słuszna sprawa“ braciszka Agafji Matwiejewnej udała się ponad wszelkie oczekiwanie. Jak tylko Tarantjew wspomniał o skandalu, Obłomow podpisał skrypt dłużny, spłacalny do czterech lat. Z początku Obłomow zawstydził się, wreszcie załatwiono sprawę ugodowo, zapili dobrze ugodę — i Obłomow skrypt podpisał. W miesiąc potem Agafja Matwiejewna podpisała taki sam skrypt na imię „braciszka“, nie wiedząc i nie podejrzewając co podpisuje. „Braciszek“ powiedział, że to w sprawie domu i kazał podpisać: taki a taki skrypt dłużny podpisuję własnoręcznie — a potem „czyn“ i nazwisko.
Agafję Matwiejewnę martwiło tylko to, że tak dużo trzeba było pisać i radziła, ażeby ją zastąpił Wańka, który już „dobrze pisał“, gdyż ona mogła coś poplątać. Ale „braciszek“ stanowczo zażądał własnoręcznego pisma — napisała tedy wszystko krzywo, pochyło i wielkiemi literami. Więcej o tem mowy nie było.
Obłomow pocieszał się tem, że przecież te pieniądze pójdą na sieroty. Na drugi dzień, gdy głowa wytrzeźwiała po piciu, ze wstydem myślał o tem wszystkiem i starał się zapomnieć, unikał spotkania się z „braciszkiem“, a gdy Tarantjew o tem wspominał, groził że natychmiast opuści mieszkanie i wyjedzie na wieś.
Gdy pieniądze ze wsi nadeszły, w mieszkaniu Obłomowa zjawił się „braciszek“ i oświadczył Ilji Iljiczowi, że lżej mu będzie rozpocząć spłatę długu ratami, gdyż w ciągu trzech lat pretensja będzie pokryta, gdy tymczasem z chwilą nadejścia terminu pokrycia długu, trzeba go będzie ściągnąć sądownie, a wówczas majątek może pójść na licytację, bo Obłomow gotówki nie posiada i posiadania jej nie przewiduje.
Obłomow zrozumiał w jakie wpadł kleszcze; przysyłane mu przez Sztolca pieniądze szły na spłacanie długu, a jemu pozostawało tylko bardzo mało na przeżycie.
„Braciszek“ zamyślał w ciągu dwóch lat skończyć tę „dobrowolną umowę“, ażeby coś potem nie stanęło na przeszkodzie i dlatego Obłomow znalazł się nagle w ciężkiem położeniu finansowem.
Z początku nie bardzo to było widoczne, dzięki temu, że Obłomow nigdy nie wiedział ile ma w kieszeni pieniędzy. Tymczasem Iwan Matwieicz ożenił się, najął osobne mieszkanie i opuścił siostrę.
Gospodarski rozmach Agafji Matwiejewny zatrzymał się nagle i jesiotry, biała cielęcina, indyki poczęto widywać w kuchni Muchojarowa i na jego stole.
Tam wieczorami oświetlano pokoje, zbierała się rodzina żony, koledzy służbowi i Tarantjew. Agafja Matwiejewna i Anisja stały z otwartemi ustami, z założonemi rękami nad pustemi garnkami i patelniami.
Agafja Matwiejewna po raz pierwszy dowiedziała się, że posiada tylko dom, ogród i kurczęta, a cynamon i wanilja nie rosną w jej ogrodzie. Spostrzegła, że na targu powoli przestano jej się kłaniać, a uśmiechami poczęto obdarzać tłustą i strojnie ubraną kucharkę jej „braciszka“.
Obłomow oddał gospodyni wszystkie pieniądze, jakie mu na przeżycie pozostawił „braciszek“, a Agafja Matwiejewna po dawnemu przez kilka miesięcy mełła kawę, kupowaną pudami, tłukła cynamon, piekła cielęcinę i indyki. Robiła to do ostatniego dnia, w którym wydała ostatnie pieniądze i wtedy dopiero przyszła oświadczyć Obłomowowi, że pieniędzy już nie ma.
Obłomow trzy razy obrócił się na kanapie, usłyszawszy taką wiadomość, potem zajrzał do szufladki — lecz i tu nic nie było. Począł przypominać sobie co z niemi zrobił — i nie przypomniał. Ręką wodził po stole czy nie znajdzie czego — bodaj trochę miedziaków, potem pytał Zachara, ale ten — i we śnie nie widział. Agafja Matwiejewna poszła do „braciszka“ i naiwnie powiedziała, że w domu nie ma pieniędzy.
— A gdzież ty ze swoim wielmożą wydałaś tysiąc rubli, które mu dałem na przeżycie? — spytał. — Skąd ja wezmę dla was pieniędzy? Ty wiesz, że jestem żonaty, dwóch rodzin utrzymywać nie mogę, więc wy ze swoim „barinem“ nie bardzo sobie dogadzajcie.
— Cóż ty bracie „barinem“ kłujesz mnie w oczy? Co on ci zrobił? Nikomu źle nie czyni, mieszka spokojnie. Nie ja go tu zachęcałam do mieszkania, ale ty z Michejem Andreiczem.
Dał jej dziesięć rubli i powiedział że więcej nie ma. Potem naradziwszy się z kumem w „traktirze“, przyszli do przekonania, że opuścić siostrę i Obłomowa zupełnie nie można, że sprawa może się oprzeć o Sztolca, ten przyjdzie, rozejrzy się i może jeszcze wszystko przeinaczyć. Mogą nie zdołać ściągnąć całego długu, choć „sprawa słuszna“. Niemiec dobrze podkuty.
Iwan Matwieicz począł dodawać jeszcze po pięćdziesiąt rubli miesięcznie, z zamiarem ściągnięcia tych pieniędzy z dochodów Obłomowa w trzecim roku, a przytem wytłumaczył siostrze, a nawet zaklął się, że więcej ani grosza nie da. Obliczył i poradził jaki wikt ma zaprowadzić, ażeby zmniejszyć rozchody, jakie potrawy ma gotować, wyliczył ile może otrzymać za kurczęta, za kapustę i zdecydował, że przy takim stanie rzeczy można żyć przyśpiewując sobie.
Po raz pierwszy w życiu swojem Agafja Matwiejewna zamyśliła się nie o gospodarstwie, lecz o czemś innem, pierwszy raz zapłakała nie ze złości na Akulinę za stłuczone naczynie, nie z powodu wymyślania „braciszka“ za niedogotowaną rybę. Pierwszy raz przed jej oczyma stanęła smutna troska nie o siebie, lecz o Ilję Iljicza.
— Jakże tak nagle ten „barin“ — myślała — pocznie jadać zamiast szparagów — rzepę na maśle, zamiast kuropatwy — baraninę, zamiast pstrągów z Gatczyny, bursztynowego jesiotra — solonego sandacza, a może nawet studzieninę ze sklepiku.
Przestrach ją ogarnął. Nie chciała dłużej myśleć. Ubrała się pośpiesznie, wynajęła dorożkę i pojechała do krewnych męża — nie na Wielkanoc lub Boże Narodzenie, na wieczerzę familijną, lecz wczesnym rankiem, z wielką troską, ciężkiem słowem, z zapytaniem co robić i z zamiarem zaciągnięcia u nich pożyczki.
To zamożni ludzie, dadzą zaraz, gdy się dowiedzą że to dla Ilji Iljicza. Gdyby to dla niej — na kawę, herbatę, dzieciom na ubranie, na trzewiki lub na coś podobnego, onaby nie pomyślała nawet o tem, a to przecież dla Ilji Iljicza; trzeba kupić dla niego szparagów, kuropatwę na pieczyste, groszek francuski, który on tak lubi.
U krewnych zdziwienie wywołała jej prośba. Pieniędzy nie dostała. Powiedziano jej, że jeśli Ilja Iljicz ma jakieś złote lub srebrne rzeczy, lub futra — można na to zaciągnąć pożyczkę, gdyż nie brak takich dobroczyńców, którzy udzielą pożyczki do trzeciej części wartości, aż do chwili kiedy Obłomow otrzyma pieniądze ze wsi.
W innym czasie ta lekcja praktyczna nie zatrzymałaby się w głowie genjalnej gospodyni i w żaden sposób nie byłaby należycie zrozumiałą, ale teraz rozumem serca zrozumiała wszystko, skombinowała i — zważyła swoje perły, otrzymane niegdyś w posagu.
Ilja Iljicz, nic nie podejrzewając, pił na drugi dzień wódeczkę na bzowych listkach, zakąsił doskonałą „siomgą“, jadł na obiad ulubioną „potrochę“ i białą kuropatwę. Agafja Matwiejewna natomiast jadła z dziećmi zwykły kapuśniak i kaszę i tylko dla towarzystwa Ilji Iljicza wypiła z nim razem dwie filiżanki kawy.
Wkrótce za perłami wydobyła z kufra fermoar, potem przyszła kolej na srebro, na futro.
Przysłano nareszcie pieniądze ze wsi. Obłomow oddał jej wszystko. Agafja Matwiejewna wykupiła perły, opłaciła procenty za fermoar, srebro, futro — i znowu gotowała dla niego szparagi, kuropatwy i tylko dla pokrycia rzeczywistego stanu pijała z Obłomowym kawę. Perły wróciły do kufra.
Z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień Agafja Matwiejewna upadała na siłach, męczyła się, sprzedała szal, wysłała na sprzedaż swoją najlepszą suknię a została tylko w perkalikowej codziennej, z nagiemi łokciami. W niedzielę tylko przykrywała szyję starą, brudną chusteczką.
Oto dlaczego schudła, dlaczego oczy zapadły się i dlaczego sama przynosiła śniadanie Ilji Iljiczowi.
Umiała nawet okazać wesołą twarz, gdy się dowiadywała, że jutro będą u niego na obiedzie Tarantjew, Aleksiejew lub Iwan Gerasimowicz. Obiad bywał smaczny i dobrze podany. Agafja Matwiejewna nie robiła wstydu gospodarzowi. Wiele wzruszeń, biegania, próśb u sklepikarzy, a potem bezsennych nocy, nawet łez kosztowały ją te obiady!
Spadła ona niespodzianie w głębię codziennych trosk życia i wtedy poznała szczęśliwe i nieszczęśliwe dni. Mimo wszystko lubiła to życie, bez względu na gorycz swoich łez i trosk. Nie zmieniłaby go na dawne ciche, zanim poznała Obłomowa, kiedy z godnością gospodarowała śród skwierczących patelni i garnków, rządziła Akuliną, stróżem.
Nieraz z przestrachu drgnęła nawet, gdy pomyślała — o śmierci, chociaż śmierć byłaby końcem codziennych łez, codziennych trosk i bezsennych nocy.
Ilja Iljicz zjadł śniadanie, wysłuchał lekcji czytania Maszy po francusku, posiedział w pokoju Agafji Matwiejewny, przypatrywał się jak ona reperowała kurteczkę Waniczki, przewracając ją dziesięć razy na jedną lub na drugą stronę, a w tym samym czasie bezustannie zrywała się i biegła do kuchni popatrzyć jak się piecze barania pieczeń na obiad, czy nie czas już gotować „uchę“.
— Czego się pani tak ciągle troska? — mówił Obłomow. — Proszę dać pokój!
— Któż się będzie troskać jeśli nie ja? — odpowiedziała. — Przyszyję jeszcze dwie łateczki i pójdę zaraz gotować „uchę“. Co to za łobuz z tego Wani! Zeszłego tygodnia połatałam mu kurtkę — znowu podarł! Czego się śmiejesz — zwróciła się do siedzącego przy stole Wani — jesteś tylko w spodniach o jednej szelce! Nie poprawię ci do rana; nie będziesz mógł biegać po ulicy. Pewnie chłopaki na tobie potargali? Biłeś się z nimi — co? Przyznaj się!
— Nie, mamo. Samo się rozerwało — odpowiedział Wania.
— Pewnie — samo! Lepiej byś siedział w domu i lekcji się uczył! nie masz biegać po ulicy. Jak tylko Ilja Iljicz powie, że po francusku źle się uczysz — ja ci zdejmę buty! Z konieczności będziesz siedział nad książką.
— Niechcę się uczyć po francusku.
— Dlaczego? — spytał Obłomow.
— W języku francuskim dużo brzydkich słów.
Agafja Matwiejewna zarumieniła się, Obłomow śmiać się począł. Już przedtem musiała być między nimi mowa o „brzydkich słowach“.
— Milcz, łobuzie! — krzyknęła. — Utrzyj lepiej nos — nie widzisz czy co.
Wania wybiegł, ale nosa nie utarł.
— Proszę poczekać... Jak tylko otrzymam ze wsi pieniądze, dwie pary każę mu uszyć — wmięszał się do rozmowy Obłomow — szafirową kurtkę, a na przyszły rok mundurek, przecież pójdzie do gimnazjum...
— Jeszcze i w starem chodzić może, a pieniądze przydadzą się na gospodarstwo: zrobimy zapas słoniny, konfitur dla pana nasmażymy... Pójdę zobaczyć czy Anisja przyniosła śmietanę...
Agafja Matwiejewna wstała.
— A co dzisiaj na obiad? — spytał Obłomow.
— „Ucha“ rybna, pieczeń barania, pierogi...
Ilja Iljicz milczał.
W tej chwili przed dom zajechał powóz i poczęto kołatać do bramy. Słyszeć się dało rwanie psa na łańcuchu i ujadanie.
Obłomow poszedł do siebie. Myślał że przyszedł rzeźnik, albo ogrodnik, lub ktoś w interesie. Wizytom takim towarzyszyły zwykle prośby o pieniądze, odmowa gospodyni, groźby ze strony kupca, prośba o poczekanie ze strony gospodyni. Wkońcu następowało łajanie, trzaskanie drzwiami, gwałtowny stuk bramy, szalone szamotanie się i ujadanie psa. Wogóle były to rzeczy nieprzyjemne. Ale zatrzymał się powóz — cóżby to mogło znaczyć. Rzeźnicy i ogrodnicy powozami nie jeżdżą.
Nagle gospodyni z przestrachem wpadła do niego.
— Goście do pana! — krzyknęła.
— Kto? Tarantjew czy Aleksiejew?
— Nie, nie, ten co jadł obiad na imieniny pana.
— Sztolc? — z trwogą odezwał się Obłomow, oglądając się dokoła gdzieby się schować. — Boże! Co on powie, gdy zobaczy... Proszę powiedzieć że wyjechałem! — dodał pośpiesznie i poszedł do pokoju gospodyni.
Anisja w sam czas wyszła na spotkanie gościa. Agafja Matwiejewna zdołała jej powtórzyć rozkaz Obłomowa. Sztolc uwierzył, ale był bardzo zdziwiony jak to mogło być, ażeby Obłomowa w domu nie było.
— Proszę powiedzieć, że ja za dwie godziny wrócę i będę na obiedzie u pana — powiedział Sztolc i poszedł przejść się do pobliskiego ogrodu publicznego.
— Przyjdzie na obiad! — z przestrachem rzekła Anisja.
— Przyjdzie na obiad! — nie bez wzruszenia powtórzyła Agafja Matwiejewna Obłomowowi.
— Trzeba dziś przygotować inny obiad! — zdecydował, po krótkiem milczeniu.
Agafja Matwiejewna zwróciła na niego spojrzenie pełne lęku. Miała w swojej kasie tylko pół rubla, a do pierwszego, kiedy „braciszek“ wypłacał jej pieniądze było jeszcze dziesięć dni. Kredytować nikt nie chciał.
— Nie zdążymy Ilja Iljicz — zauważyła nieśmiało. — Zje co jest...
— Nie będzie jeść tego Agafjo Matwiejewna. „Uchy“ cierpieć nie może, nawet ze sterlą nie jada, baraniny także do ust nie weźmie...
— Ozór można kupić w masarni! — zawołała jakby w natchnieniu — stąd niedaleko.
— To bardzo dobrze... można... Niech pani jeszcze każe kupić jarzyny... młodej fasolki...
— Fasolka osiem grzywien funt... — kręciło się jej na języku, ale nie powiedziała nic.
— Dobrze... zrobię... — ale była zdecydowaną zastąpić fasolkę kapustą.
— Proszę kazać kupić funt sera szwajcarskiego! — mówił dalej Obłomow, nie wiedząc o stanie kasy Agafji Matwiejewny — a więcej nic. Przeproszę go... powiem, że nie spodziewałem się... Gdyby można buljon jakiś...
Gospodyni już miała odejść.
— A wino? — nagle przypomniał Obłomow.
Agafja Matwiejewna odpowiedziała na to nowem przerażeniem.
— Trzeba posłać po Lafitte — zakończył spokojnie Ilja Iljicz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Gonczarow i tłumacza: Franciszek Rawita-Gawroński.