Obłomow/Część pierwsza/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obłomow |
Podtytuł | Romans w dwu tomach |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Zakłady graficzne Inst. Wydawn. „Biblj. Polska“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Rawita-Gawroński |
Tytuł orygin. | Обломов |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zachar miał już przeszło pięćdziesiąt lat. Nie był już w prostej linji potomkiem tych rosyjskich rycerzy lokajstwa, bez strachu i zmazy, przepełnionych wiernością do swoich panów aż do zapomnienia o sobie, którzy posiadali wszelkie cnoty, a pozbawieni byli wad.
Zachar był rycerzem i ze strachem i z licznemi wadami. Należał on do dwóch okresów historycznych i oba odbiły się na jego charakterze. Jeden okres pozostawił mu w dziedzictwie wierność dla domu Obłomowych, a drugi, późniejszy, dał mu pewną obłudę i dość rozwiązłe obyczaje.
Szczerze oddany swemu panu, rzadko kiedy nie obełgiwał go. Jako sługa dawnych czasów, często wstrzymywał Obłomowa od rozrzutności i niewstrzemięźliwości, ale sam lubił wypić z przyjaciółmi na rachunek swego barina. Dawny sługa był nieszkodliwy, jak eunuch, a ten ciągle biegał niby do kumy, ale bardzo podejrzanego gatunku. Tamten pilniej od wszelkiej kasy żelaznej pilnował pańskich pieniędzy, a Zachar bardzo chętnie przy każdym rachunku doliczał panu dziesięć kopiejek, a zawsze schował do swej kieszeni leżącego na stole pana miedzianego piętaka. Jeśli Ilja Iljicz zapomniał upomnieć się o resztę z jakiegoś rachunku, Zachar nigdy już jej nie zwracał.
Grubszych pieniędzy nie kradł, może być dlatego, że potrzeby jego mierzyły się na piętaki i griwienniki, a może lękał się, że Obłomow się spostrzeże, ale nigdy nie grzeszył zbytkiem uczciwości.
Stary sługa umarłby raczej z głodu, pilnując jadła, jak dobrze wytresowany pies myśliwski, ale nie ruszył go, a Zachar czekał tylko na dobrą sposobność, ażeby zjeść i wypić to, co do niego nie należało. Tamten myślał tylko o tem, ażeby barin nie był głodny i martwił się, kiedy nie miał apetytu, a Zachar, martwił się, gdy pan zjadał wszystko doszczętnie, co miał na talerzu.
Oprócz tego Zachar lubił ploteczki. W kuchni, w sklepiku, w czasie rozmów w bramie, skarżył się codziennie na ciężkie życie, że takiego złego pana, jak Obłomow, z pewnością nikt nie widział: jest on kapryśny, skąpy, zły, w niczem mu dogodzić nie można, słowem — lepiej umrzeć, niż służyć u niego.
Robił to wszystko Zachar nie z powodu złośliwości, nie w chęci szkodzenia swemu panu, a tak — z przyzwyczajenia, które odziedziczył od ojca i dziada, — nawymyślać dobrze panu przy każdej sposobności.
Niekiedy z nudów, z braku materjału do gawędy, albo żeby zyskać więcej na powadze śród słuchaczy, opowiadał niestworzone rzeczy.
— Mój pan zaleca się do tej wdowy... — mówił w zaufaniu niby swoim chrypliwym głosem, cicho — wczoraj liścik do niej posłał.
Albo oświadczał, że pan jego jest takim karciarzem i pijakiem, jakiego świat nie widział; że całemi nocami klepie w karty lub upija się zwykłą gorzałką.
Tymczasem nic podobnego nie miało nigdy miejsca. Ilja Iljicz żadnej wdowy nie odwiedzał, w nocy spokojnie sypiał, kart do rąk nie brał.
Zachar jest niechlujny. Golił się rzadko i chociaż mył ręce i twarz, ale czynił to raczej dla pozoru, gdyż brudu z niego żadne mydło nie obmyje. Gdy chodził do łaźni, to ręce jego przez dwie godziny tylko były czerwone, a później, jak zwykle, czarne.
Jest on niezgrabny. Gdy otwiera bramę lub drzwi, odchyli jedną połowę — druga tymczasem zamyka się, otwiera drugą — pierwsza się zamyka.
Nie podniesie on nigdy odrazu z podłogi ani chustki, ani jakiejś drobnostki, ale parę razy musi się schylać, aby ją ująć, a gdy podniesie — najczęściej upuści znowu.
Gdy niesie przez pokój tacę z naczyniem lub inne rzeczy, to wszystko, co jest na wierzchu, poczyna spadać, jak tylko krok zrobi. Gdy spada jedna rzecz, on zrobi zawsze niezręczny ruch, aby ją zatrzymać i skutkiem tego spadną dwie inne. Patrzy, otworzywszy gębę, na spadające przedmioty, a nie na te, jakie zostały w ręku, trzyma zatem tacę ukośnie — i wszystko poczyna spadać. I tak z jednego końca pokoju na drugi przeniesie nieraz tylko jeden kieliszek lub talerz, a nieraz z przekleństwem rzuca resztę na stół i tłucze.
Przechodząc przez pokój, nogą potrąci o róg stołu, o krzesło, niezawsze trafi w otwartą połowę drzwi, ramieniem dotknie drugiej i przytem nawymyśla obu połowom, wyłaje gospodarza domu albo stolarza, który je robił.
W gabinecie Obłomowa wszystko połamane lub potłuczone, a szczególnie drobiazgi, wymagające ostrożnego obchodzenia się — wszystko dzięki Zacharowi. Każdą rzecz bierze do rąk jednakowo, nie robiąc między niemi żadnej różnicy.
Gdy mu każą, naprzykład, uciąć knot u świecy lub nalać szklankę wody, tyle siły zużyje ile potrzeba na otworzenie bramy.
Najgorzej gdy Zacharowi przyjdzie chęć dogodzenia panu: sprzątnąć pokoje, oczyścić, słowem wszystko doprowadzić do porządku! Wówczas wszystko padało ofiarą; żołnierz nieprzyjacielski, wtargnąwszy do domu, nie mógłby uczynić większej szkody. Rozpoczynało się gruchotanie, rzucanie rozmaitych rzeczy na podłogę, tłuczenie naczynia, przewracanie krzeseł, a kończyło się wszystko na tem, że trzeba go było poprostu wypędzić z pokoju lub on sam usuwał się, łając i przeklinając wszystkich.
Na szczęście, rzadko się w nim objawiała taka pilność.
Wszystko to zapewne pochodziło stąd, że wychowanie swoje służbowe i ruchy nabywał on nie w małych, wytwornie ozdobionych gabinetach i buduarach miejskich, natłoczonych czort wie jakiemi drobnostkami, lecz na wsi, śród spokoju, wielkich obszarów i wolnego powietrza.
Tam przyzwyczaił się on do usługi, niczem nie krępując swoich ruchów, śród mebli masywnych; nabrał wprawy do obchodzenia się z narzędziami mocnej budowy, jak łopata, dżagan, żelazne, mocne rączki przy drzwiach, a z krzesłami takiemi, że z trudem tylko można je było z miejsca na miejsce przesunąć.
Inne rzeczy — jak lichtarz, lampa, parawan, lub tym podobne, mogą trzy, cztery lata stać na swojem miejscu — i całe, a gdy się ich tylko dotknie Zachar — pozostają już tylko kawałki.
— Ach! — krzyknie on tylko, zdziwiony, przy Obłomowie. — Niechno pan spojrzy — co za dziwo — wziąłem tylko do rąk — i złamało się.
Czasem wcale nic nie powie, tylko, zepsuwszy coś, chyłkiem postawi na to samo miejsce, a potem przekonywa Obłomowa, że to on sam zepsuł. Czasem broni się tem, jakeśmy to już mówili, — że wszystko musi mieć swój koniec. Każda rzecz, chociażby nawet z żelaza, nie może przecież trwać wieki.
W pierwszych dwóch wypadkach można byłoby się jeszcze z nim spierać, ale gdy w ostateczności występował z ostatnim argumentem, wszelkie przekonywanie było bezskuteczne i czuł się usprawiedliwionym — bez apelacji.
Zachar raz na zawsze miał własny sposób postępowania, którego dobrowolnie nie przekraczał nigdy.
Rano nastawiał samowar, czyścił buty i tylko to ubranie, którego Obłomow żądał, ale nie to, którego nie żądał. Mogło ono wisieć dziesięć lat spokojnie.
Następnie zamiatał — nie każdego dnia wszakże — środek pokoju, nie ruszając nigdy kątów i ścierał kurze tylko z tego stołu, na którym nic nie było, ażeby nic z niego nie zdejmować.
Potem uważał, że już ma wszelkie prawo drzemać na leżance, albo z Anisją gawędzić w kuchni lub z obcą służbą przed bramą. Nic więcej go nie obchodziło.
Gdy mu kazano robić coś ponadto, spełniał polecenie niechętnie, po sprzeczce i usiłowaniach przekonania o zupełnej bezużyteczności tego żądania lub niemożliwości wypełnienia go.
Nie było żadnego sposobu go zmusić, ażeby do zwykłych swoich zajęć wprowadził jeszcze jakieś inne.
Gdy mu kazano wymyć, wyczyścić jakąś rzecz, odnieść lub przynieść, zwykle, krzywiąc się, spełniał polecenie; ale jeśli żądano, ażeby innym razem spełnił tę samą czynność, to wszelkie ustępstwo na tym punkcie z jego strony było niemożliwe.
Co drugi, trzeci dzień trzeba było kazać mu robić to samo, co pociągało za sobą te same nieprzyjemne następstwa.
Bez względu na to, że Zachar lubił upić się, że plotkował, że ściągał ze stołu piętaki i griwienniki, że tłukł różne sprzęty i był leniwcem, był on jednak sługą oddanym swemu panu.
Onby się wcale nie namyślał, gdyby wypadło utonąć lub spłonąć w ogniu za swego pana, nie uważając tego zgoła za czyn godny podziwienia lub też jakiejś nagrody. Uważał to za rzecz tak naturalną, że inaczej byćby nawet nie mogło i postąpiłby tak bez żadnych rozumowań.
Na tym punkcie nie miał on żadnych teoryj. Nigdy mu nawet do głowy nie przyszło analizować swoje uczucia i obowiązki względem Ilji Iljicza. Sam je przecież nie wymyślał: przejął je od ojca, dziada, braci, całej służby dworskiej, ze sfery, w której się urodził i wyrósł, co wszystko weszło w jego życie, jego krew.
Zachar umarłby w zastępstwie swego barina, uważając to za swój niechybny, przyrodzony obowiązek. Niczem było dla niego rzucić się na śmierć, tak samo jak pies, spotkawszy w lesie zwierza, rzuca się na niego, nie zastanawiając się wcale nad tem dlaczego ma się rzucić on, a nie jego pan.
Nazewnątrz nietylko nie okazywał żadnego pochlebstwa wobec pana, lecz zachowywał się grubjańsko lub zbyt po przyjacielsku, wymyślał mu bez żartów za każdą drobnostkę, a nawet obgadywał go przy bramie, ale to wszystko tylko na chwilę zasłaniało, lecz zgoła nie zmniejszało jego uczuć rodzinnych i przywiązania nietylko do osoby Ilji Iljicza, lecz do wszystkiego, co było związane z imieniem Obłomowych. Wszystko to było bliskie, miłe i drogie Zacharowi.
Być może nawet, że to uczucie było w sprzeczności z poglądem jego na osobę Obłomowa, być może, że znajomość charakteru barina nasuwała Zacharowi inne przekonania. Zapewne, gdyby ktoś wyjaśnił Zacharowi, jaki stopień przywiązania łączy go z panem, byłby oponował temu.
Zachar kochał Obłomowa, jak kot swoje strychy, jak pies swoją budę, w której urodził się i wyrósł. W sferze takiego przywiązania wyrabiały się u niego osobiste wrażenia.
Naprzykład woźnicę Obłomowa on kochał więcej niż kucharza, dziewkę od bydła, Barbarę, więcej niż obu poprzednich, a Ilję Iljicza najmniej ze wszystkich, ale mimo to kucharz Obłomowa był według niego najlepszym w świecie, a Ilja Iljicz przewyższał wszystkich „pomieszczyków“.
Bufetowego sługi, Taraski, znosić nie mógł, ale tego samego Taraskę nie zamieniałby na najlepszego człowieka w całym świecie tylko dlatego, że Taraska był sługą Obłomowych.
Po grubjańsku i lekceważąco traktował Obłomowa tak samo, jak szaman po grubjańsku i lekceważąco traktuje swego bożka: on go okurza, opuszcza na ziemię, czasem potrąci ze złością, mimo to w duszy jego nieodłączną jest świadomość ideowej wyższości natury tego bożka nad nim.
Najmniejszy powód wystarczał, ażeby przeświadczenie to w duszy Zachara wywołać i patrzeć na swego barina z uczuciem czci, czasem nawet zjawiła się u niego łza wzruszenia. Nigdy mu na myśl nie przyszło przyrównać kogoś do swego barina, lub Boże uchowaj, oceniać go wyżej.
Zachar na rozmaitych panów i gości, odwiedzających Obłomowa, spoglądał nieco z góry, służąc im nawet, podając herbatę i t. p. z pewną łaskawością, jakby dawał do zrozumienia, że czyni im zaszczyt tylko dlatego, że oni są z wizytą u jego pana. Na zapytania odpowiadał gburowato.
— Barin wypoczywa — odpowiadał, — pogardliwie oglądając przybyłego od nóg do głowy.
Niekiedy zamiast plotek i obgadywania, Zachar poczynał ponad miarę wychwalać Ilję Iljicza, wywyższać we wszystkich sklepikach, na schadzkach, przy bramie, a wówczas nie było końca zachwytom. Nagle poczynał wyliczać wszystkie zalety swego barina, jego rozum, miękkość, szczodrość, dobroć; a jeśli panu jego brakło zalet dla panegiryku, brał je u innych i ozdabiał go świetnością urodzenia; bogactwem i niezwykłą potęgą.
Jeśli trzeba było nastraszyć stróża podwórzowego, rządcę domu, a nawet samego właściciela, on straszył zawsze swoim panem.
— Powiem ja panu — mówił grożąc! — Będziesz miał co opowiadać!
Większej powagi, nad swego pana, on nie znał wcale.
Pozornie stosunki Zachara z panem były zawsze na wojennej stopie. Będąc ciągle razem, obrzydli sobie wzajemnie. Zbyt bliskie całodzienne stosunki ludzi ze sobą, dla jednej i dla drugiej strony nie zawsze są bez zarzutu; z jednej i drugiej strony trzeba wiele doświadczenia życiowego, logiki i serdecznego ciepła, aby zadowalniać się tylko zaletami, nie kłuć nikogo i nie wyrzucać sobie wzajemnie usterek.
Ilja Iljicz znał jedną wielką zaletę Zachara: jego bezgraniczne przywiązanie do siebie i przyzwyczaił się do niej, uważając widocznie, że inaczej być nie może i nie powinno. Przyzwyczaiwszy się do tego raz na zawsze, już nie pieścił się tem, nie cieszył się, a równocześnie nie mógł cierpliwie znosić różnych drobnych usterek Zachara.
Dla Zachara był on już także zbyt ciężkim do znoszenia.
Jeśli Zachar, chowając w głębi duszy szczere przywiązanie do swego pana, właściwe starym sługom, różnił się od nich współczesnemi wadami, to i Ilja Iljicz, oceniając wewnętrznie jego przywiązanie, nie miał już dla niego tego serdecznego, rodzinnego prawie uczucia, jakie starzy panowie dla sług swoich żywili. Pozwalał sobie nieraz ostro wykłócić się z Zacharem.
Przebywszy w młodości swojej lokajską służbę w pańskim dworze, Zachar był przeznaczony jako opiekun dla Ilji Iljicza, do jego obsługi. Od tego momentu zapatrywał się na siebie jako na pewnego rodzaju zbytek arystokratycznego domu, przeznaczony dla podtrzymywania powagi i blasku starożytnego rodu, nie zaś jako na przedmiot koniecznej potrzeby. Dlatego też, ubrawszy panicza rano, a rozebrawszy wieczór do pościeli, w ciągu całego dnia nic nie robił.
Leniwy z natury, był leniwym także z powodu swego lokajskiego wychowania. Hardo się stawiał śród służby; nie zadawał sobie trudu ani nastawić samowaru, ani pozamiatać w przedpokoju. Albo drzemał w przedpokoju, lub szedł na gawędę do kuchni folwarcznej lub pańskiej, lub skrzyżowawszy ręce na piersiach, wystawał przed wrotami, w półsennem zamyśleniu, wodząc okiem na wszystkie strony.
Po takiem próżniaczem życiu spadł na niego nieoczekiwanie ciężar dźwigania na swoich plecach służby całego domu! Trzeba było i usługiwać panu, i zamiatać, i dom w czystości utrzymywać i ciągle biegać za tem lub owem. Skutkiem tego wszystkiego duszę jego ogarnęła jakaś posępność, w stosunkach zjawiła się gburowatość i ostrość: stąd też mruczał za każdym razem, jak tylko głos pana zmuszał go do wstawania z leżanki.
Bez względu jednak na tę zewnętrzną ponurość i dzikość, Zachar posiadał serce miękkie i dobre. Lubił czas spędzać z dziećmi. Na dworze lub przed bramą widywano go często otoczonego dziećmi. Godził kłócących się, łajał, urządzał im zabawy, albo wprost siedział w ich gronie, wziąwszy jedno na jedne kolano, drugie na drugie, za szyję obejmował go jakiś swawolnik i gładził jego bokobrody.
Obłomow przeszkadzał w spokojnem życiu Zacharowi, żądając co chwila jego usług lub obecności koło siebie, tymczasem gdy serce, towarzyskie usposobienie jego, zamiłowanie w bezczynności, i wieczna, nigdy nieustająca potrzeba przeżuwania czegoś, wiodła go albo do kumy, albo do kuchni, albo do sklepiku, a w ostateczności przed wrota.
Oddawna znali się wzajemnie i żyli wspólnie, we dwójkę. Zachar był niańką małego Obłomowa, nosił go na ręku, a Obłomow pamiętał, że zamłodu był chłopakiem młodym, zręcznym, zazdrosnym i lubiącym jeść.
Między nimi istniał stary, nierozerwalny związek. Ponieważ Ilja Iljicz nie mógł ani wstać, ani położyć się do łóżka bez jego pomocy, Zachar nie mógł wyobrazić sobie innego pana, oprócz Ilji Iljicza, innego zajęcia, jak ubieranie i rozbieranie go, grubjańskie zachowanie się, chytrzenie, obełgiwanie, a równocześnie wewnętrzna pokora przed nim.