<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ocean
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.

Opowiedział Beniowskiemu Kuzniecow, z jak wielką trudnością zawinął do portu, gdzie stało na kotwicach kilkanaście łodzi i duży okręt masztowy. Na brzegu chodzili ludzie w błękitnych szatach chińskich z parasolami w ręku. Porozumiawszy się z nimi na migi i nalawszy beczki wodą, już chciał odbijać, gdy krajowcy wstrzymali go życzliwie, wskazując na to, co się dzieje na morzu. Istotnie wiatr ku wieczorowi wzrósł na tyle, że mowy być nie mogło o przedostaniu się poza tamę przystani. Ogromne bałwany przelewały się przez dygę z wściekłością i szumem nieopisanym. Musiał więc Kuzniecow zanocować, choć słyszał strzały armatnie i niepokoił się bardzo.
Jakiś krajowiec, położywszy przyjaźnie rękę na piersiach, zaprosił go do swego mieszkania wraz z towarzyszami. Znalazł tam przytułek i pokarmu obfitość. Nazajutrz, gdy odchodzili, nietylko przyjąć zapłaty nie chciał, lecz nawet udarował ich parasolem, lulką i kapciuchem tytuniu, za co Kuzniecow, nie mając nic innego pod ręką, dał mu w upominku swoją szablę oprawną w srebro. Zdumiały taką wspaniałością krajowiec, odczepił natychmiast od boku swój nóż i wręczył go Kuzniecowowi, przyłożywszy przedtem przedmiot nabożnie do czoła. Rozstali się w wielkiej przyjaźni...
— A Izmaiłow i Poranczinowie?...
— Zostali u niego...
— Bez protestu?
— Bez, owszem z wielką, zdaje się, przyjemnością...
Beniowski zamilkł i oglądał uważnie papierowy, naoliwiony parasol oraz inne przywiezione przedmioty, które Kuzniecow położył przed, nim na stole.
— Bez wątpienia, że handlują z Japończykami: to są wyroby japońskie — rzekł wreszcie.
— Nie dowiedziałeś się czasem, jak się wyspa nazywa?
— Trudno było wyrozumieć, tak dziwnym, do indyczego gulgotu podobnym, mówią językiem... Widzi mi się, że Kotej czy Kozoj, bo często powtarzali ten wyraz, ukazując wokół na ziemię...
Beniowski zerknął na mapę i zasunął ją z niechcenia leżącym obok okrętowym dziennikiem. Kuzniecow zauważył jednak ten jego ruch i zapytał otwarcie:
— Myślisz, że to jakie niebezpieczne miejsce?
— Myślę, że to są wyspy... Kurylskie.
— Kurylskie?... — powtórzył z przerażeniem prawie Kuzniecow.
— Tak, Kurylskie!...
— Więc tak mało przepłynęliśmy przez tak wiele czasu?... O Boże, Boże! — zakrył twarz rękoma. Beniowski, poczekawszy, dotknął przyjaźnie jego ramienia.
— Cóż robić, przyjacielu!... Wiele dni zabrała nam ta wyprawa na północ, ale bez niej nie poznalibyśmy Ochotyna...
— I przeklętej Urumsziri, która o mało nas nie zgubiła...
— A jednak wszystko może się obrócić na dobre, byleśmy tylko dotarli do Japonji... I Urumsziri się przyda, zobaczysz... Nieraz jeszcze może własnym okrętem tędy płynąć będziesz, wioząc przedmioty dla wymiany i handlu... Wszak przyjrzałeś się dobrze życiu tamtejszych krajowców i wiesz, co im trzeba!...
— O, całe ich życie przejrzyste jest, jak szkło, lubią kobiety, a cenią po wódce najwięcej żelazo... — odrzekł Kuzniecow, odsłaniając już poweselałe oblicze.
— Zostaw jednak do czasu przy sobie wiadomość, że to były wyspy Kurylskie... I tak mało ma odwagi i chęci nasza załoga!
— To się wie!... — odpowiedział Kuzniecow. — To się wie!... Wogóle gadać z nimi dużo nie warto!... Ty, Beniowski, z nimi za dużo gadasz!... Doprawdy, stąd całe zło!...
— Dobrze, już dobrze!... Poprawię się!... Idź tymczasem, przyjacielu, i wyśpij się, bo będziesz mi może niedługo bardzo potrzebny!
Kuzniecow odszedł, a Beniowski znowu się nad mapą pochylił i długo ją badał, mierzył cyrklem i liczył, pisząc kolumny cyfr na skrawku papieru.
Nie mógł dać sobie rady ze sprzecznościami podróżniczych opisów a niedołężnym rysunkiem morza tutejszego i wysp lejtenanta Schternberga, jakie jedynie posiadał. Starał się więc notować dokładnie kierunek i szybkość, z jaką wiatr statek wciąż pędził po powleczonych ciemnością nocy falach.
Gdy rozedniało, mieli dokoła siebie, jak okiem sięgnąć, zbałwanione morze bez śladów ziemi. Szczęściem wiatr zwolniał i można było przystąpić do naprawy uszkodzeń wyrządzonych przez burzę, do suszenia żagli i pompowania wody z okrętowej zezy. Dużo jej się tam nazbierało, gdyż buntujący się cały ten czas majtkowie, pewni, że statek uda im się wyrzucić na piaski, nie kwapili się ani z czerpaniem wody, ani z żadnemi reparacjami.
— Poco? Jak w brzeg stukniemy, niewiadomo jeszcze, co ze statku zostanie... — mówili.
— Knykcie jeno darmo sobie poobijamy!... — dodawali hardziejsi.
Teraz, kiedy nadzieja na rychłe lądowanie znikła, wzięli się do roboty i nawet dosyć wesoło śpiewali:

Z poza lasu, lasu ciemnego,
Z poza przedgórz i gór wysokich
Wypływała łódka leciuchna...
Niczem łódka nieupiększona,
Jeno zuchami jest obsadzona,
A pośrodku namiot napięty,
Pod namiotem skarbiec ze złota,
Skarbca pilnuje młoda dziewczyna,
Skarbca pilnuje i łzy wylewa...

Ucichła burza, uspokoiło się morze, wiatr zmienił kierunek. Dął teraz z zachodu, odpędzając okręt od widzianych niedawno wysp. Na niebie kołysały się jeszcze ciężkie, ołowiane chmury, ale w przerwach między niemi już świecił błękit i przeglądało słońce.
Beniowski wezwał oficerów na naradę co do kierunku podróży.
— Płynąć zpowrotem ku archipelagowi, od którego odrzuciła nas burza, dość trudno wobec przeciwnego wiatru. Taka podróż potrwa, według mego obliczenia, tyleż prawie, co do Japonji, dokąd, korzystając z półwietrza, dostać się możemy za tydzień. A śpieszyć się musimy, gdyż mamy żywności zaledwie sześć fas ryby, która już cuchnąć zaczyna, sucharów nie mamy wcale, mąki wór jeden, który pozostawiam dla chorych, jagieł i warzyw zgoła nic, wody deszczowej dwie baryły, a zdrojowej wszystkiego cztery... Zwłoka wszelka w podróży grozi nam głodem. Położenie obecne okrętu wiadome nam jeno w przybliżeniu, obliczonem na zasadzie kierunku oraz szybkości, z jaką nas burza niosła... Za chwilę, gdy niebo się trochę oczyści, spróbuję określić szerokość gradusu sektanem, a w nocy, o ile będą gwiazdy, poznamy długość naszego położenia... Decyzję jednak musimy powziąć natychmiast, gdyż dzień nadaremno stracony może nas wszystkich o ciężkie przyprawić cierpienia... Tem bardziej, że znowu może zdarzyć się burza lub inna przeszkoda... Na morzu wszystko, i czas i przestrzeń, dają się przewidywać jeno w przybliżeniu... Szukanie nieznanych nam wcale w geograficznym rozkładzie wysp w razie prawdopodobnej omyłki dużo nam zabierze czasu, gdy tymczasem wielki rozmiarami i lepiej na mapie oznaczony ląd Japonji żadną miarą ominiony przez nas być nie może. Wobec tego ku niej, na południo-zachód, radziłbym ster nasz obrócić... — dowodził zebranym Beniowski.
Meder od siebie dodał, że zwiększająca się gorącość powietrza bardzo źle wpłynie na nadpsute zapasy ryby.
Wszystkie te okoliczności bardzo przygnębiająco wpłynęły na radę oficerską. Po skrupulatnem obejrzeniu map i zważeniu wszelkich szczegółów, zgodzili się jednomyślnie na plan przedłożony przez Beniowskiego i rezolucję swą z odpowiedniemi dowodami postanowili zakomunikować całemu ekwipażowi.
— Poco?... Aby ich znowu do buntów zachęcać?... I co zrozumieją ci opoje?... Ich trzeba ku własnemu ich dobru i zbawieniu, jak małe dzieci, rózgą i nakazem prowadzić!... Czy to nie mieliście przykładów?... Mało wam!?... — gorąco oponował Kuzniecow.
— W każdym razie muszą się dowiedzieć, że może zabraknąć wody i pożywienia... — zauważył Beniowski.
— Już to wiedzą!...
— To nic!... Trzeba powtórzyć!... Nie zaszkodzi!...
— Ale poco im mówić o kierunku!?... Co oni się na tem znają... Nawet my, tu zebrani, Bogiem a prawdą niewiele o tem wiemy... Chyba jeden Czurin!... Przecież postanowiliśmy w samym początku płynąć do Japonji... Więc poco powtarzać!? Och, Beniowski, Beniowski, sam ty ich psujesz przez te gadania!... Ja ich znam, moich ziomków!... Znam ich dobrze!... Kazać im stulić pyski, milczeć i robić, to oni lubią!...
— Pozwól, Kuzniecow, pozwól!... — oponował mu Chruszczow. — Przecież nietylko chodzi o to, by się dostać do krajów wolnych, lecz idzie też o to, aby z tych ludzi zrobić wolnych obywateli...
Zaczęły się spory, które Beniowski tyle razy już słyszał, że teraz zamyślony i stroskany niebardzo zwracał na nie uwagę. Spostrzegł to Baturin i dyskurs na właściwe tory obrócił.
— Co zrobimy teraz w tym wypadku? Mówcie panowie!
— Ano ogłaszajcie, oświecajcie, zawracajcie w głowach i... niech was djabli wezmą!... — krzyknął Kuzniecow.
Wszyscy się roześmiali, gdy jednak sprawa poszła pod głosowanie, większość przychyliła się do zdania, żeby załogę nietylko powiadomić o stanie zaprowjantowania, lecz i o obranym kierunku podróży.
Marynarze wysłuchali relacji ze spokojem i słabem zainteresowaniem się, nie rozumiejąc widocznie jej doniosłości.
— Jak do Japonji bliżej, płyńmy do Japonji! Ty, naczelniku, wiesz najlepiej!... Cała nasza w tobie nadzieja!... Z wszelakiej nas dotychczas wyprowadziłeś zwycięsko przygody!... — wołali pokornie.
— Zawsze czyniłem wszystko, abyście cierpieli najmniej, lecz niezawsze udawało mi się was przekonać!...
— Tak, tak!... Rozbiliśmy beczki z wodą, ale to się już nie powtórzy!...
— Zapewne, bo już i niema co rozbijać!... — uśmiechnął się Beniowski.
Gdy, rozpuściwszy zebranie, zawrócił, by pójść do siebie, w gronie kobiet, przysłuchujących się obradom na uboczu, mignęła mu twarz Nastazji. Odwrócił zaraz głowę i przeszedł, patrząc w stronę przeciwną, wdał morską, łuszczącą się ogniście w promieniach zachodu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.