Od morza do morza/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Od morza do morza |
Redaktor | Franciszek Juliusz Granowski |
Wydawca | Franciszek Juliusz Granowski |
Data wyd. | 1901 |
Druk | A. T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Gąsiorowska |
Tytuł orygin. | From Sea to Sea |
Podtytuł oryginalny | Letters of Travel |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
— To jest coś nadzwyczajnego — mówił profesor, czerwony jak rak. — Siedzisz sobie w kąpieli i zwracasz się o gorącego lub zimnego źródła, według życzenia, a temperatura jest też fenomenalna. Jedźmy zobaczyć, zkąd to pochodzi, a potem wracajmy.
Jest o pięć mil głębiej, w górach, miejsce noszące nazwę Płonącej Góry. Pojechaliśmy tam, przedzierając się przez czarujące gęstwie bambusów, jodeł, trawą zarosłych polanek i znów jodeł, a rzeka szumiała w dole. Na końcu podróży odkryliśmy drugorzędne piekło, położone na rozdartem, krwawiącem zboczu góry. Woda cuchnąca zgniłemi jajami stała w jeziorkach z owrzodzonemi brzegami, a gęsty biały dym wydobywał się z podziemnego laboratoryum. Pomimo odoru i siarczanych osadów na czarnych skałach, byłem trochę zawiedziony, dopóki nie poczułem rozgrzanej ziemi — gorąca równającego się rozpalonej pokrywie kotła. Mówią, że to wygasły wulkan. Jeżeli nieobliczone siły, zamknięte w pochwie błotnistej ziemi, nazywają się wygaśnięciem, rad jestem, że mnie nie zawiedziono do płonącego wulkanu. Mimowoli, jakby w obawie uszkodzenia wątłej skorupy, i wywołania wybuchu, stąpałem ostrożnie i nagliłem profesora do powrotu.
— Hm! to tylko kocioł, w którym się przygotowywała nasza ranna kąpiel. Wszystkie źródła tu się znajdują — odpowiedział.
— Nic mnie to nie obchodzi. Zostawmy je w spokoju. Czyś pan nigdy nie słyszał o wybuchach kotła? Nie uderzaj pan z taką energią laską w ziemię. Możesz otworzyć klapę...
Po zobaczeniu Płonącej Góry dopiero uczymy się oceniać japońskie budownictwo. Nie jest ono trwale. Każdy człowiek pali się raz, dwa razy w życiu. Ale mniejsza o pożar. Jedyna rzecz, która przeszkadza Japończykom, to trzęsienia ziemi. Więc bronią się od niego. Broniąc się, budują oni domy tak, ażeby się mogły rozpaść z łatwością, jak wiązka mioteł. Niema fundamentów, tylko narożniki spoczywają na okrągłych kamieniach, zapuszczonych w ziemię, i dlatego podczas trzęsienia ziemi nie zdarzają się tu wypadki. Tak utrzymują znawcy. Nie mam własnego zdania o tem, dopóki sam nie doświadczę, ale radbym doświadczyć jak najdalej od podejrzanego okręgu Płonącej Góry.
Uciekając z Myanoshity od jednego strachu, musiałem przecierpieć drugi. Karzeł w niebieskich spodeńkach wrzucił mnie do małego dżiurikishi na pajęczych kołach, i dalejże na dół po spadzistej dróżce, po której pięliśmy się przez cztery godziny pod górę, a z góry zjechaliśmy w pół godziny. Dróżka bez żadnych baryer, niesłychanie stroma, a ty zdany na łaskę jednego, jedynego człowieka!
— Sześciu Hindusów nie podołałoby temu — zawołał profesor, migając obok mnie, na kołyszących się jak kaczka kołach dżiurikishi, pod kątem 38°.
A ja pomyślałem z zadowoleniem, że nawet sześćdziesięciu Hindusów nie odważyłoby się w taki nieprzyjemny sposób brykać po górach z drogocenną osobą sahiba.
∗
∗ ∗ |
— A jednakże — mówił mi tego samego wieczora pewien człowiek w Yokohamie — nie widziałeś pan jeszcze najgęściej zaludnionych okolic. Ludzie tu są istotnie natłoczeni, a mimo to biedy niema. Robotnik rolny umie utrzymać rodzinę kosztem czterech centów dziennie, naturalnie, o ile ograniczy się ryżem; a ceny ryb są też nizkie. Sto funtów ryżu można mieć za dolara, a dobry robotnik może zarobić trzy i pół dolara miesięcznie. Ludzie tu wydają dużo na przyjemności. Potrzebują rozrywki. Nie sądzę, ażeby robili duże oszczędności. W co wkładają zaoszczędzone pieniądze? W klejnoty? Nie, nie zupełnie, chociaż szpilki do włosów, jedyny prawie klejnot noszony przez japońskie kobiety, bywają bardzo kosztowne. Siedem i osiem dolarów płaci się za dobrą szpilkę, a cena prawdziwych dżetów bywa bardzo wygórowana. Ale w czem kobiety topią masę pieniędzy, to w swoich obi — szarfach, mówiąc po naszemu. Obi ma dziesięć lub dwanaście yardów długości, a widziałem obi sprzedawane hurtownie, po pięćdziesiąt dolarów sztuka. Każda kobieta, nawet z najuboższych warstw, ma przynajmniej jedno jedwabne ubranie i jedną obi. Na to wydają wszystko, co zaoszczędzą. Zachodnie okręgi — Ken, są najbogatsze. Uzdolniony rzemieślnik zarabia tam półtora dolara dziennie, a pracujący przy lakkach i inkrustacyach artyści dwa dolary. W Japonii jest dosyć pieniędzy na bieżące wydatki. Nie zaciągają oni pożyczek na budowę kolei. Pokrywają koszty sami. Umieją budować koleje bardzo tanio, dużo taniej, niż w Europie. Wpływa na to naturalne położenie kraju. Dowóz relsów ułatwiony, bo zawsze znajdzie się jakiś strumień, który je poniesie do naznaczonego punktu. Materyał budowlany jest pod ręką, a urzędnicy krajowcy. Inżynierowie europejscy, nieliczni zresztą, stoją na czele, ale sądzę, że gdyby ich usunięto, Japończycy daliby sobie radę bez nich. Umieją oni wyciągać dochody z kolei: niektóre dają 12%. Ogromne ładunki drzewa i żywności idą do większych miast, a prócz tego ruch osobowy, o którym niepodobna mieć pojęcia, dopóki się go nie widzi. Ludzie ruszają się bezustanku — dla interesów i dla przyjemności — głównie dla przyjemności. Niezadługo cała Japonia będzie pokryta siecią dróg żelaznych. Tylko pasmo gór, ciągnące się środkiem kraju, jest przeszkodą i utrudnia przeprowadzenie kolei od wschodu ku zachodowi. Ale dadzą oni i temu radę. Kraj umie postępować. Trzeba trochę czasu na zapoznanie się z Japonią. Mieszkam tu od dziesięciu lat, a niewiele wiem o niej. Poznajomiłem się z kilku staremi rodzinami ze szlachty feudalnej. Żyją one na uboczu, nie biorąc udziału w rządzie. Jedyny zarzut, jaki im można uczynić, to ten, że wydają ponad możność. Nie przyjmą cię nigdy u siebie w domu, tylko zaproszą do klubu na ucztę i sprowadzą tam tancerki. Nie przedstawią cię żonie. Nie zarzucili dotąd starożytnego zwyczaju, że żona nie siada do jedzenia z mężem, tylko po nim. Tak jak mieszkańcy Indyi, mówisz pan? Bardzo lubię Japończyków, ale jednak uważam ich za ludzi pierwotnych. Nie można im zarzucić, ażeby byli niestaranni w robocie i nieuczciwi. Chińczyk przeciwnie, jest nieskończenie gorszym łotrem, w każdym przypadku; ale ma tyle rozsądku, ażeby rozumieć, że uczciwość jest najlepszą polityką, i postępuje odpowiednio do tego. A Japończyk potrafi być nieuczciwym byle sobie dogodzić. Jest pod tym względem nieodpowiedzialny jak dziecko.
Ileż to już razy musiałem wysłuchać podobnego zdania? Wszyscy cudzoziemcy mówią toż samo o tych schludnych, grzecznych, maleńkich ludziach, którzy przepędzają życie w otoczeniu kwiatów i dzieci, i palą tytoń tak łagodny, jak ich obejście. Martwi mnie to; ale po namyśle widzę, że naród bez wady byłby doskonałością, a wtedy wszystkie inne narody powstałyby przeciwko niemu i utłukły go na miazgę. I nie byłoby Japonii, ani Japończyków.
Yokohama nie jest miejscem odpowiedniem do skupienia myśli. Ocean Spokojny puka do twoich drzwi, japońskie i amerykańskie statki wojenne zwracają uwagę, na kurytarzach hotelu spotykasz hiszpańskich jenerałów, lśniących od złota, a sklepy pochłaniają cię do reszty. Na dobitkę, w chwili, gdy zamierzałem wyzwolić się od wpływów zewnętrznych i skupić ducha, wszedł do mnie czarujący człowiek włóczący się po świecie dla przyjemności i kompletowania swoich zbiorów. I w pięć minut potem uprowadził mnie ze świata gadatliwych, kręcących się ludzi w świat cichy i spokojny, gdzie ludzie przepędzają całe tygodnie na przypatrywaniu się bronzom, i oddaliby całą Japonię za gardę od miecza zrobioną przez wielkiego artystę, i — są straszliwie oszukiwani...
— Kto jest obecnie najznakomitszym artystą w Japonii? — zapytałem.
— Umarł niedawno w Tokio, a niema zastępcy. Nazywał się K. i niepodobna było skłonić go do pracy inaczej, jak po pijanemu. Pokażę panu gardę od miecza, zrobioną według jego rysunku. Cały czas marnował na rysunki dla przyjaciół; gdyby był trzymał się wyłącznie malarstwa, byłby dwa razy tyle zostawił. Potrafił on wyrazić, uwidocznić wszystkie złe myśli, przechodzące przez głowę kruka (a kruk w Japonii jest krewnym szatana), i to na rysunku sześciocalowym kilkoma rzutami pendzelka umaczanego w tuszu. Spojrzyj pan na tę gardę, o której mówiłem...
Na okrągłej blasze żelaznej, mającej cztery cale średnicy i przedziurawionej środkiem dla osadzenia rękojeści, K. naszkicował postać kulisa, usiłującego zwinąć płaszcz, który wiatr rozwiewa — nie zimny wicher, ale łagodny letni wiatr. Kulis bawił się tą igraszką, a płaszcz igrał wesoło. Za chwilę płaszcz zostanie złożony i kulis, śmiejąc się, pójdzie dalej. Rysunek wyryty był artystycznie.
— Mam też malowidło drugiego artysty, Hokusai, który żył przy końcu osiemnastego stulecia i na początku dziewiętnastego. Patrz pan.
Rozwinął zwój jedwabiu, na którym ukazała się postać dziewczyny, ubranej w blado-niebieską i popielatą krepę, niosącej na ręku pęk bielizny, przed chwilą upranej, jak wskazywała stojąca obok wanna. Ciemno-niebieska chusteczka, rzucona lekko na lewe przedramię, ramię i szyję, przygotowana była do związania bielizny, gdy się ją złoży na ziemi. Kontury prawej ręki rysowały się pod lekką tkaniną rękawa. Prawą ręką trzymała bieliznę z wierzchu, lewą podtrzymywała ją od spodu. Z pod sztywnych, granatowo-czarnych włosów wyglądały zarysy lewego ucha.
Niesłychane wykończenie szczegółów, począwszy od ozdobnych szpilek we włosach do trepek na nogach, zauważyłem dopiero później; poprawność rysunku pochłonęła zrazu całą moją uwagę.
— Zwróć pan uwagę na to, że malowidło na materyi nie znosi poprawek — powiedział pełen dumy właściciel. — Zaledwie można naznaczyć lekko kontury węgielkiem, który się następnie zdmuchuje szczoteczką z piór. Któryż z dzisiejszych artystów mógłby tego Japończyka nauczyć czegokolwiek pod względem rysunku i kolorytu?