Odwet/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Odwet |
Pochodzenie | Głodne kamienie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Poznańska Drukarnia i Zakład Narodowy T.A. |
Miejsce wyd. | Lwów — Poznań |
Tłumacz | Jerzy Bandrowski |
Tytuł orygin. | ত্যাগ The Renunciation |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Hemanta, wróciwszy do pokoju, zapytał żonę.
— Czy to prawda?
— Tak — odpowiedziała Kusum.
— Dlaczego mi o tem przedtem nie powiedziałaś?
— Próbowałam nieraz, ale nie mogłam. Och, ja nieszczęśliwa!
— Opowiedz mi teraz wszystko!
Powoli, ale bez wahania, pewnym głosem opowiedziała mu Kusum swą historję. Było to, jak gdyby szła boso przez ogień, ciężkiemi lecz zdecydowanemi krokami i nikt nie wiedział, jak strasznie cierpiała. Kiedy skończyła, Hemanta wstał i wyszedł.
Kusum była pewna, że wyszedł, aby już nigdy więcej nie wrócić. Wydało się jej to tak naturalne, jak pierwszy lepszy, zwykły, codzienny wypadek, do tego stopnia w przeciągu tych paru ostatnich chwil dusza jej stępiała i zobojętniała. Nie było w niej nic prócz uczucia, że cały świat i cała jej miłość jest od początku do końca jednem wielkiem złudzeniem. Nawet wspomnienie zapewnień miłości, jakie jej mąż w ostatnich dniach poczynił, wywołało na jej wargi tylko suchy, gorzki, przykry uśmiech, jak okrutny nóż, który jej przeszył serce. Myślała może, że to oto jest ta miłość — miłość, zdająca się wypełniać całe życie, kryjąca w sobie tyle tkliwości i głębi uczucia, miłość, która nawet najkrótszą rozłąkę czyniła tak bolesną, a chwilę powitania tak jedyną i słodką, miłość niby bezgraniczna co do rozmiarów, a wiecznie trwała i której koniec trudno sobie było wyobrazić nawet w nowych postaciach odrodzenia. — A więc to była ta miłość! Tak wątła była jej podstawa. Ledwo jej dotknie palec kapłana, już ta „wieczna“ miłość zmienia się w garstkę popiołu. Jeszcze przed chwilą szeptał jej Hemanta w ucho: — Jaka przecudna noc! — I ta noc jeszcze się nie skończyła, ta sama papija ćwierkała swą pieśń, ten sam powiew południowy wpadał do pokoju, poruszając zlekka zasłonami łóżka, to samo światło księżycowe leżało na łóżku niedaleko otwartego okna, drzemiąc rozkosznie, jak znużona wesołą zabawą piękna kobieta. Wszystko to było kłamstwem. Miłość kłamała jeszcze podstępniej, niż ona sama.