[176]OGNIE PASTUSZKÓW
[178]
Słoneczko poblakło,
Chłodny, późny wrzesień,
Włóczy się po pustem polu
Wygłodniała Jesień.
Śmieje się z swej nędzy,
Zżółkłe szczerzy zęby,
Nie ma biedna starowina
Włożyć co do gęby.
Stalowemi oczy
Naokoło błyska,
Nigdzie owsa, ni jęczmienia,
Tylko rżyska, rżyska.
Wszystko chciwe ręce
Sprzątły, w kopki, w kozły
Ustawiły, wysuszyły
I do stodół zwiozły.
Zegnie się i szuka,
Czy jeszcze pod miedzą
Pęki świeżych, czarnych ożyn
Nieruszone siedzą.
Gdzie tam! Świat nie głupi,
Wie, gdzie skarb niepłony,
Już je zjedli pastuszkowie,
Rozdziobały wrony.
[179]
Nikt się nad biedotą,
Chyba nie rozczuli,
Aż tu widzi jeszcze zagon
Niewybranych gruli.
A przed nią, naokół,
Po dołach i „grapach“
Palą ognie pastuszkowie
Z biczyskami w łapach.
Raduje się strasznie
Zgłodniała starucha
I nabiera krągłych grulek
Pełno do fartucha.
Wlot do najbliższego
Niesie je ogniska
I chłopiętom ucieszonym
W żarny popiół ciska:
„Macie to dla siebie,
Juhasowie mili,
Ale niech się przy was także
Starucha posili.“
Poblakło słoneczko,
Chłodny, późny wrzesień,
Włóczy się po pustem polu
Wygłodniała Jesień.