Ol-soni kisań (powieść)/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ol-soni kisań |
Pochodzenie | Ol-soni kisań |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1906 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Kim-ok-kium gniewnie patrzał na syna, klęczącego przed nim z pochyloną głową.
— Więc czego chcesz ostatecznie?
— Proszę, ojcze, abyś łaskawie pozwolił wrócić matce mej do domu twego!...
Stary milczał chmurnie.
— Podburza więc syna przeciw rodzicowi? — wybuchnął.
— Nie ona, ojcze, posłała mię!... Pozostaje zawsze żoną cichą, łagodną i szanującą twą pamięć, jaką znasz oddawna!... Przychodzę dlatego, że Miniowie burzą się, że szerzą złe wieści o Tobie, ojcze, że mają zamiar żądać od Ciebie zadośćuczynienia za hańbę, jaką sprawił ich rodowi twój z mą matką rozwód bez poważnego powodu... Grożą zemstą... W tych czasach niespokojnych, gdy cudzoziemscy władcy sięgają do serca naszej ojczyzny, swary dwóch potężnych rodów osłabią nas słabych do reszty...
— Swary te o wiele mniej są groźne dla całości państwa, niż pewne cudzoziemskie nowinki, głoszone przez rozmaitych zapaleńców w klubie »Kwiatu Narzeczonego«... Jego Mość, Miłościwy Pan nasz, mocno jest niezadowolony... z tych waszych... zbiegowisk...
— Wszystko, co czynimy, czynimy dla umocnienia Tronu i panowania Jego! — twardo odrzekł Kim-non-czi.
— Zamiast pilnie pracować w biurze, zajmujesz się sprawami, które do ciebie nie należą, przyjaźnisz się z motłochem...
— Niepodobna żyć z ptakami i zwierzętami, jak z równymi sobie. Z kim więc mam obcować, przecież nie z muń-gekami Pak’ów lub Cun’ów... — zacytował Kim-non-czi po chińsku zdanie Konfucyusza.
Ojciec spojrzał nań łagodniej.
— Nic nie wskórasz... Sam zginiesz... Zbyt wiele namnożyło się ludzi... Cisną się do urzędów, do dochodów jeden przez drugiego... Każdemu coś dać trzeba, gdyż ma na to prawo, jako szlachcic... Nazbyt namnożyło się szlachty, ludzi niezajętych... Pensye małe, muszą więc drzeć z chłopa, co się da... Rolnik biedniejszy z roku na rok, a gąb, które żywić musi, wciąż przybywa... Nie widzę wyjścia... Musimy żyć z zamkniętemi oczyma... Próbowałem zakładać fabryki europejskie, hodowle jedwabnicze, nauczyć ludność sadzenia i wyrobu wina, aby dać robotnikom zarobek, aby powiększyć bogactwo kraju i dochody państwa... Wszystko upadło, nie powiodło się... Swoi i obcy rozkradli kapitały, obsadzili posady nicponiami... Usiłowałem podnieść żeglugę, urządzić porty, składy... Zamiast pobudować okręty i przystanie, nałożyli jedynie na marynarzy nowy podatek, wywołali zaburzenia, których o mało nie przypłaciłem głową. Wierz mi, synu, nie jestem ani taki złym, ani ograniczonym, jakby to się wydawać mogło, ale... państwo nasze jest jak stary dom, stoi dopóty, dopóki go się nie rusza, lecz dość wyjąć zeń jedną cegiełkę, aby runął w gruzy... Jedynie przestrzegając starych obyczajów, możemy przetrwać obecne ciężkie czasy...
— A potem?
Minister wzruszył ramionami.
— Kto przewidzieć może, kiedy Niebo upadnie na ziemię... Ale i wtedy nawet można się uratować...
— Ojcze, ojcze!... — wybuchnął nagle młodzieniec — przyłącz się do nas... Jest wyjście!... Trzeba zniszczyć przywileje, podnieść dobrobyt wieśniaków, znieść niewolnictwo, założyć szkoły, wprowadzić kontrolę w rachunki państwa, zwołać radę najwyższą z przedstawicieli wybranych przez całą ludność, jak to się dzieje w Japonii... Tam też była bieda, był ucisk... Niech każdy ma prawo pracować, w jakim chce zawodzie, niech ma prawo władać tylko takim obszarem ziemi, jaki może uprawić sam z rodziną, nie więcej, a znajdzie się dużo miejsca dla tych, co podziać się teraz nie mają gdzie i mrą z głodu lub rabują. Trzeba zmniejszyć liczbę urzędników, liczbę ludzi, żyjących z pracy chłopa. Ojcze! gdybyś ty się do nas przyłączył, marzenia nasze ziściłyby się na pewno. Tyś siła! Masz u króla posłuch i wpływ wśród jań-baniów. Imię twoje lud wspominać będzie ze czcią po wszystkie wieki, na równi z imionami Kim-hu-czi-ka i wielkiego Cho-czi-nona. Dopomóż nam, ojcze, pogódź się z Miniami, wezwij matkę moją z powrotem, namów króla, niech przedewszystkiem zniesie niewolnictwo i wszelkie przywileje... To tak łatwo... niech podpisze... My błyskawicznie wypracujemy i podamy mu memoryał. Powiedz tylko, ojcze, że nas poprzesz...
W miarę, jak syn unosił się i zapalał, dostojnik chmurniał i spoglądał na papierowe okna.
— Młoda krew unosi cię!... Zamilcz... Obyczaje, uświęcone wiekami, nie giną od rozmachu pendzelka... Gdyby były nieodpowiednie, nie potrzebne, sameby znikły... Nietylko nie przedstawię królowi waszych bredni, lecz przyjdę nawet na naradę do waszego klubu, aby was powstrzymać od szaleństwa... Kiedyż ma odbyć się to wasze zebranie?
— Pojutrze.
— Słyszałem, słyszałem... Ostrzegam cię, że inne już wieją prądy u Dworu i nawet okoliczność, iż jesteś moim synem, nie obroni cię, jeżeli...
— Rozważyłem wszystko, ojcze... Na wiosnę poznają mię a w jesieni będą o mnie sądzić... — wtrącił po chińsku.
— Ale pamiętaj! — odpowiedział mu również po chińsku ojciec — że jest na świecie pięć wielkich plag i że z pośród nich najszkodliwszym jest człowiek z buntowniczym duchem... Co się stanie z twoją rodziną?
— Folwark, w którym obecnie ona przebywa, zostawię sobie...
— Zostawisz sobie... Pięknie... No... a Ol-soni?! — spytał nagle i krew ciemną falą zalała mu twarz i gruby kark.
— Ol-soni?!... — ocknął się z zadumy Kim-non-czi. — Ol-soni?!... Więc wiesz o niej?!...
— Ministrowie wszystko wiedzą...
— Ol-soni... nie wiem!... — odrzekł niechętnie. — Mam czas o tem pomyśleć...
Złagodniałe na chwilę rysy Kim-ok-kiuma znowu nabrały kamiennej wyniosłości.
— Dosyć, możesz iść... Pamiętaj, nie przekraczaj granicy prawomyślności i nie licz na mnie... Jestem przedewszystkiem wiernym sługą Tronu, poddanym Najjaśniejszego Pana a dopiero potem ojcem.
— Więc jakże postąpisz, ojcze, z matką? Co mam powiedzieć Miniom?
— Pomyślę o tem. Niech zaczekają. Nie zaraz... pokoje twej matki... zostały przeznaczone... będą zajęte... chwilowo...
Kim-ok-kinm patrzał uparcie mimo niego na ramę okna i daremnie syn szukał jego wzroku.
Uderzył czołem przed ojcem i wysunął się zręcznie za drzwi; czuł się poniżonym, rozbitym i bardzo zaniepokojonym.
Gdy opowiedział wszystko Ol-soni, do której udał się natychmiast, dziewczyna zaczęła płakać cicho, ale rzewnie.
— Uspokój się, nic się jeszcze nie stało. Kiedy ojciec przekona się, że większość przychyla się ku moim planom, napewno stanie po naszej stronie. Owszem, z rozmowy z nim wnioskuję, że nie jest nam przeciwny...
Wargi tancerki drgnęły, otwarła usta, jakgdyby chciała coś powiedzieć, ale rychło zamknęła je i łzy dalej płynęły po jej pobladłych policzkach.
— Cokolwiek postanowisz i cokolwiek się stanie, pozostanę wierną, posłuszną służebnicą twoją... Niczyja ręka i niczyje usta nie tkną mnie, po tobie, ukochany!... — szepnęła, całując zwisający koniec jego rękawa.
Spojrzał na nią z roztargnieniem i znów pogrążył się w głębokiej zadumie.